Dawno nie pisałem nic związanego z tym, co widoczne w logo na górze, dlatego czas nadrobić zaległości. Rower wytrzymał jesień i zimę – dziękuję, że pytasz 🙂 Myślałem, że będzie gorzej, bo sól i woda wżarła się dosłownie wszędzie i nawet cotygodniowe szorowanie nie pomagało – praktycznie cały napęd był zardzewiały. Pomyślałem – trudno, maszyna ma 5 lat, coś około 7.500 km przebiegu, a ja aż do teraz odsuwałem kompleksowy serwis, który inni potrafią robić co roku, i to tylko po to, żeby kilka razy wsiąść na jednoślad i poczuć podmuch letniego wiatru na twarzy. Już miałem kupować części i rozpoczynać internetową edukację na serwisanta, kiedy kolega zaproponował użycie magicznego eliksiru dobrego na wszystko, znanego szerzej jako WD-40. Efekty przerosły moje oczekiwania, a do tego odłożyły na jakiś czas potrzebę serwisowania mojego ukochanego środka transportu. Wniosek numer jeden: sól jest be, ale jeśli użyć odpowiedniego środka, skutki jej działania giną niczym w reklamie środka do dezynfekcji toalet.
Wystarczy tych tematów pobocznych – zima za nami, a ja – bogatszy o kolejne doświadczenia – nie zmieniam jednośladu na nic innego, przynajmniej do -10 stopni. Ale wokoło zielono, więc zamiast przekonywać Cię, że można jeździć rowerem podczas mrozów skupię się na tym, co aktualne: podróżowaniu jednośladem podczas dobrej pogody. „Banał” – powiesz. Oczywiście, dopóki nie masz małego dziecka. Pozwolę sobie przypomnieć, że nasza Maja ma 11 miesięcy, więc chwilowe odstawienie wycieczek rowerowych wydaje się być koniecznością… wydaje się – dla kogoś, komu wychodzenie z domu podczas deszczu kojarzy się z krańcowym szaleństwem. Jeśli więc myślisz stereotypowo, a Twoje dziecko ma zakaz zabawy w piaskownicy, bo pobrudzi sobie spodenki i zje trochę piasku, z całą pewnością osikanego przez chore koty – pozwól, że opowiem Ci historię.
Na początku marzyło mi się coś takiego:
Myślałem, że kiedy tylko zrobi się nieco cieplej, wsadzę swoją córeczkę w karetę na kołach i zawiozę gdzie oczy mnie poniosą. Maja – jak to mają w zwyczaju dziewczyny z charakterem, już wcześniej zdążyła pokazać, że grzeczne leżenie w wózku to rozrywka dla siusiumajtków, a tłumaczenie Jej, że zalicza się do tego szacownego grona na nic się zdało. Oho – pomyślałem – pierwsze ostrzeżenie. Sprawę dodatkowo utrudniał fakt, że w obecnie wynajmowanym mieszkaniu nie mamy dostępu do tak luksusowego pomieszczenia jak piwnica i trzymanie rydwanu na środku salonu (obok roweru i wózka…) raczej nie wchodziło w grę. Maja na szczęście rozwiązała powstały dylemat ucząc się siadać nieco szybciej, niż myśleliśmy (umiejętność siedzenia to podstawowy warunek przewożenia dziecka w foteliku). To stworzyło nowe możliwości, a jeszcze zanim zaczął się sezon, z Suwałk przyjechał prawie-że-nowy-i-nieśmigany fotel dla naszego maleństwa:
Pierwsza przejażdżka Mai, niemal 2 miesiące temu – ta mina mówi wszystko!
110 zł wydane na ten sprzęt (które prawdopodobnie odzyskam za kilka lat) zrewolucjonizował moje myślenie na temat roweru. W jednej chwili mój struś pędziwiatr przestał wozić jedynie moje 4 litery, a zaczął być:
– 2-miejscowym kabrioletem. To oczywiście najważniejsza funkcja fotelika. Bezpieczne i wygodne miejsce dla najważniejszej (dla mnie oczywiście) istoty pod słońcem to właśnie to, o co chodziło. Nie wiem, czy wszystkie dzieci tak mają, ale Maja jeszcze nie wydała z siebie odgłosu niezadowolenia będąc ze mną na rowerze (może oprócz momentów, kiedy zakładam Jej kask, ale o tym później). Wózek jest już nudny, fotelik samochodowy tym bardziej, ale rower… tu się dopiero dzieje! Siodełko jest zamontowane w bardzo pomysłowy sposób – zapewniający doskonałą amortyzację i przyjemne „bujanie” podczas podróży. Podróżowanie z kilkukrotnością prędkości wózka (10-20 km/h zamiast 5 km/h) to istny szał – naokoło dzieje się na tyle dużo, że odwracając się widzę tylko chodzącą z zainteresowaniem na boki blond główkę. Natomiast powiew świeżego powietrza sprawia, że po powrocie do domu nie ma najmniejszych problemów z uśpieniem Mai 🙂 Jeśli dodam do tego moje plecy, które neutralizują mocniejsze podmuchy wiatru niczym profesjonalna owiewka w autach bez dachu, czy rasowy, 2-miejscowy kabriolet to nie idealnie określenie na tą maszynę?
Załatwiamy interesy… Kto rozpoznał jedną z bydgoskich atrakcji? 🙂
– ciężarówką. To druga funkcja siodełka, dla mnie niemal tak ważna jak poprzednia. Nie będę owijał w bawełnę: na co dzień można mnie porównać do dziecka z podstawówki, którego plecak waży niemal tyle, ile ono samo. Jako pracownik biurowy, któremu nieobca jest praca z domu i konieczność bycia „pod komputerem” od czasu do czasu, mój plecak zwyczajowo musi pomieścić laptopa, całkiem pokaźną porcję jedzenia, jakieś ciuchy na przebranie, pompkę rowerową, jedno lub dwa zapięcia, a czasami jeszcze 2 spore książki do nauki języka francuskiego. Całość: 4-5 kg, które naprawdę ciążą. Prawdę mówiąc, przed kupnem fotelika zaczynały mi coraz bardziej doskwierać bóle pleców, które jak ręką odjął zniknęły po dokonaniu przełomowego odkrycia: w tenże fotelik można zapakować i zapiąć nie tylko Maję, ale i siatkę z zakupami, worek ziemniaków lub… plecak z tym wszystkim, co zwyczajowo wożę na plecach! Udźwig fotelika sprawia, że w związku z remontem jeździła ze mną spora wiertarka, puszki z farbą, baterie łazienkowe, podkłady pod panele o dość znacznych gabarytach i sporo innych drobnostek. A do tego transformacja z kabrioletu w ciężarówkę polega na błyskawicznym zdjęciu pianki, która zwiększa nieco komfort jazdy Mai. Przyznaję, że znaczne zwiększenie funkcjonalności fotelika to dzieło przypadku, ale nie zmienia to faktu, że bardzo mocno ułatwia mi to codzienne poruszanie się po mieście i umożliwia załatwienie spraw, do których jeszcze niedawno potrzebowałbym auta.
Sportowy bolid vs pojemna ciężarówka? Swoją drogą – ciekawe, czy mój ładunek zmieściłby się do bagażnika tej bestii 🙂
– modny! Fotelik dla dziecka to nie bagażnik, przez który Twój rower wygląda jak pojazd dla starszego pana. Taki fotelik to istny magnes, za którym oglądają się prawie wszyscy – oczywiście, jeśli zasiada w nim mała blondyneczka. Ale nawet, jeśli wiozę akurat laptopa czy plecak z zakupami, nadal komunikuję światu: jestem aktywnym i nowoczesnym rodzicem. Aspekt wizualny jest dla mnie akurat najmniej znaczący, ale ciężko nie zauważyć zainteresowania przechodniów kiedy jedziemy we dwójkę, a może dla kogoś właśnie to ma nieco większe znaczenie?
Czas na małe co nieco o bezpieczeństwie. Będzie krótko, bo w życiu staram się raczej polegać na zdrowym rozsądku, a niekoniecznie na policyjnych statystykach czy naukowych opracowaniach. Skoro kupiony przeze mnie fotelik został wyprodukowany przez czołowego producenta z Norwegii, dla mnie to jasny przekaz: aspekt bezpieczeństwa musiał grać pierwsze skrzypce. Udźwig na poziomie 20-kilku kilogramów, 3-punktowe, regulowane pasy bezpieczeństwa, bardzo solidny mechanizm montażu fotelika, a także jego sztywność – to wszystko najzwyczajniej na świecie mnie przekonuje.
Bezpieczeństwo na jednośladzie to również kask. No cóż – co z tego, że znaleźliśmy najmniejszy z małych (XS, od 42 cm w obwodzie główki), skoro i tak jest jeszcze za duży. A to i tak nie największy problem, bo próbujemy sobie radzić zakładaniem go na kaptur czy czapkę (a raczej próbowaliśmy – przy aktualnych temperaturach to średni pomysł) – gorsze jest jednak co innego. Wspominałem chyba, że Maja to dość charakterna dziewczyna? I tak już ma, że woli falującą na wietrze grzywę niż krępujące czapki, chusty czy… kaski. Czasami całą drogę przesiedzi w kasku grzecznie, a innym razem nie da go sobie nawet nałożyć i wtedy pozostaje mi przytroczenie kasku do roweru i jeszcze bardziej ostrożna jazda.
Zuch dziewczyna! Oby tak dalej 🙂
Pracujemy jednak nad tym („zobacz – tatuś też ma kask” :)) i jakieś pozytywne skutki już widać, ale nie zdziw się, jeśli Twoje dziecko będzie się buntowało przeciwko czemuś, co jednak nieco krępuje ruchy i uwiera w główkę.
Na koniec smutna historia. Na podstawie rozmowy mojej lepszej połówki z przyjaciółką wynika, że nie wszystkie dzieci uwielbiają jazdę na siodełku rowerowym. Wyobraźcie sobie, że są egzemplarze reagujące kwileniem po zajęciu miejsca w tym wygodnym pojeździe. To pewnie kwestia bardzo indywidualna, ale i tak lubię myśleć, że wcześniejsze przygotowywanie Mai do fotelika (jest ciągle na widoku, ja bez przerwy jeżdżę na rowerze, sadzaliśmy córeczkę „na sucho”) również odegrało pewną rolę i pobudziło zaciekawienie nową zabawką. Dlatego nie ma co się martwić na zapas – warto spróbować, zawsze można sprzęt odsprzedać albo poczekać na nieco lepsze czasy.
Cześć.
Też mam taki fotelik, używałem go od 2 do 5 roku dla córki. Generalnie jest spoko, ale ma jedną wadę, moja córcia po ok pół godziny jazdy na takim foteliku potrafiła zasnąć, wtedy niestety nie trzyma pionu i trudno się skupić na jeździe wiedząc, że dziecko z tyłu „siedzi bezwładnie” na tym foteliku. Teraz żałuję, że nie kupiłem tego montowanego na ramę, dużo lepiej bym się czuł widząc ją cały czas.
Druga sprawa, to bezpieczeństwo. Bez dziecka czuję się bardzo dobrze w ruchu miejskim i uważam, że rower jest świetny, z córką z tyłu ciągle się obawiałem, że jakieś auto jednak nie wyhamuje, albo nie utrzyma bezpiecznej odległości… zdecydowanie polecam drogi rowerowe, nawet jeśli trzeba zrobić te kilka km więcej.
Zazwyczaj unikam długiej jazdy, bo zwykle jedziemy „po coś” – chociażby do dalszej piaskownicy. Ale ostatnio rzeczywiście Maja zasnęła w foteliku i spała w niezbyt ciekawie wyglądającej pozycji. Kiedy stanęliśmy i chciałem rozłożyć się na ławce ze śpiącą córeczką, reakcja była natychmiastowa: oczy szeroko otwarte i krzyk niezadowolenia. Więc trafiła z powrotem do fotelika i tam dalej smacznie spała w tej wykręconej pozycji. Być może rozwiązaniem są foteliki z regulacją pozycji – kiedy dziecko zaśnie, można je odchylić nieco do tyłu. Albo poduszeczki dziecięce na wzór tych „samolotowych” – wtedy też główka ma się o co oprzeć.
Są foteliki, które się rozkładają do pozycji pół leżącej. Też nie lubiłam tego widoku dyndającej główki.
Są takie – to prawda. Ale mamy jaki mamy – może spróbujemy jeszcze patentu z poduszką „lotniczą”. Na razie Maja tylko raz spała z dyndającą główką i wtedy po prostu zrobiłem pół-godzinny postój.
A`propos kasku… Jak pierworodna byłą mała kupiłem stary kolarski „kask” skórzany, odpowiednio go poprzeszywałem i… kask był dopasowany 😀
Przyznam, że nawet nie wiem, jak takie kaski wyglądały – ale pomysł ciekawy, a z racji wykonywanego zawodu masz na pewno predyspozycje do tego typu przeróbek 🙂
Tu masz kilka zdjęć:
http://szosa.org/topic/4309-skórzane-paskowe-kaski-banany/
Przeróbka trudna nie była (w sensie projektu), wszelako paluchy i dłoń trochę bolały od szycia :Jak ja wówczas w duchu dziękowałem, ze nie wyrzuciłem starej rekawiacy bosmańskiej 🙂
Kask był używany przez chyba dwa sezony, potem główka urosła i mozna było używac „prawdziwy dziecięcy motocyklowy”. 🙂
Jak gdzieś trafisz to mogę spróować przerobić, byłaby w końcu okazja się spotkać bo to trochę wstyd mieszkać niecałe 50 km od siebie i jeszcze „piwa nie zrobić” 😉
Nie wiem jak Tobie, ale mi by się chyba płakać chciało, kiedy po długich poszukiwaniach kasku i spędzeniu godzin na jego przeróbce, Maja – swoim doskonale już opanowanym ruchem – próbowałaby pozbyć się tego nakrycia głowy, a w razie porażki ogłosiłaby swoje niezadowolenie wszystkim w promieniu dobrych 100 metrów 🙂
Dlaczego plakać?
Ja to bym sie cieszył gdybym widział, ze moje dziecko stawia wolność ponad bezpieczeństwo (w granicach rozsądku oczywiście i może nie w tej kwestii hehehe).
Dla mnie rower musi mieć bagażnik.
„Sezon” już w pełni, a ja jeszcze się nie zebrałem, żeby taki wehikuł zakupić :/
I co ja jeszcze mogę zrobić, żeby Cię do tego zmotywować… może to: http://www.wolnymbyc.pl/category/rower/ ? Sam się o to prosiłeś – miłej lektury 🙂
hehe… „wef lutym” wygrzebałem swój stary Bałtyk. Wstyd sie przyznać, ale marniał w „szopie” dobre 20 lat…
„Stuningowałem” go (malowanie, renowacja skórzanego siodełka, instalacja przerzutki planetarnej i dynama w piaście oraz cała masa drobnych gadźecików – no dobra hamulce to niekoniecznie drobne gadżeciki) i z pewną taką nieśmiałością ..odkryłem, ze tym sie da jeździć ;).
Ha… z wiekiem staję się miłośnikiem użytkowych staroci?
Wszystkie twoje wpisy (za wyjątkiem może dwóch o pieluchach) przeczytałem już jakiś czas temu 😉
No no – to uwinąłeś się szybciej niż ja – mi to samo zajęło dobrze ponad rok 😉
Nie masz problemu z zejściem z roweru kiedy mała siedzi w foteliku? Wlasnie zastanawiam sie czy nie lepiej kupic fotelik na ramę.
Fotelik na ramę jakoś mnie nie przekonuje – chociaż konkretnych argumentów nie mam. Musiałbym porównać, żeby się wypowiedzieć. Z wsiadaniem i zsiadaniem rzeczywiście jest nieco inaczej, niż kiedy fotelika nie ma. Ale dopóki człowiek nie ma zbyt wielu zbędnych kilogramów i codziennie przed wyjściem z domu trochę się porozciąga, to nie ma problemu 🙂
Wydaje mi się, że taki fotelik nie sprawdzi się przy większym dziecku. A zanim pociecha będzie mogła sama jeździć na rowerze mini kilka lat (4-5). Bo dziecko, żeby poruszać się po mieście, a nie tylko po podwórku musi umieć dobrze jeździć na dwóch kołkach.
Ten fotelik doskonale się sprawdza właśnie przy starszych dzieciach. Dla maluszka te na ramę wydają mi się lepsze, ale taki montowany z tyłu dla 4-5 latka jest super, wiem z własnego doświadczenia 🙂
warto wypróbować taki fotelik przed zakupem (ja pożyczyłam fotelik od sąsiadów)
– w moim przypadku fotelik na bagażnik nie sprawdził się dla 3 – letniego dziecka ważącego 15-kg – córka przeszczęśliwa podczas jazdy to fakt, za to matka przerażona 😉 – fotelik z dzieckiem jest bardzo wysunięty do tyłu i w moim przypadku „przeważał” przód roweru – podczas zatrzymywania się przed skrzyżowaniami a czasem nawet podczas jazdy podnosiło mi przednie koło (mało komfortowe i niebezpieczne) – dla przeciwwagi musiałabym wozić z przodu kilka cegieł 😉
Brzmi przerażająco – być może właśnie z tych względów przeważają foteliki montowane do ramy, a nie do bagażnika.
musze zaznaczyć że wynika to z wagi rodzicielki – osoba ważąca ok. 45 – 50 kg wg mnie nie ma szans „udźwignąć” dziecka na foteliku montowanym do bagażnika
zastanawiamy się właśnie nad fotelikiem na ramę albo.. zatrudnić tatę jako stałego przewoźnika
Miałam na myśli fotelik na ramę. O tym pisałam, że się według mnie nie sprawdzi przy większym dziecku.
Dzieciakowe środki transportu to już tuż-tuż-zaraz mój temat. Najpierw będziemy próbowali obyć się bez wózka-gondoli. Oglądając je w sklepie, przerażona byłam ich wielkością, wagą. Jedyny komentarz na jaki było mnie stać: no właściwie dlaczego nie wychodzić na dwór z dzieckiem i z łóżeczkiem? 😀
Wszystkiego dobrego dla Waszej Gromadki!
W takim razie zachęcam do śmiałości i nie ulegania stereotypom – sam widzę, że naprawdę warto! Również wszystkiego najlepszego.
Jeśli masz zdrowy kręgosłup, możesz nosić dziecko w chuście. Noworodka TYLKO w chuście, żadne nosidła nie wchodzą w grę. Jeśli jednak nie masz, to niestety, ale jedynym rozwiązaniem pozostaje gondola. Nie wolno wozić w wózku spacerowym dziecka które nie umie jeszcze stabilnie samodzielnie siedzieć!!! Nawet w spacerówce rozłożonej na płasko. Każdy rehabilitant Ci to powie.
Na tyle już się doedukowałam, ale dzięki za uwagi. Właśnie czekam na wybraną przeze mnie chustę, mamy też fotelik samochodowy, który jest jednocześnie nosidłem na krótkie, szybkie wyjścia.
Nie zapieram się też, że nie kupię gondoli, ale na dzień dzisiejszy tego nie widzę. Wyjdzie w praniu. Wolę zaspokajac swoje potrzeby niż potrzeby producentów 😉
Ja nie dawałam rady nosić w chuście przez dłuższy czas. Zwłaszcza jak córka zrobiła się nieco cięższa. A nie nadawała się jeszcze wtedy do spacerówki.
Dobry wózek można później sprzedać i się na tym dużo nie straci. Można też kupić używany.
A w foteliku samochodowym dziecko nie powinno przebywać więcej niż 2h dziennie, choć wg mnie to i tak za dużo gdyby miało w tym foteliku siedzieć codziennie.
Wiadomo, że są sytuacje gdy się inaczej nie da – dłuższa podróż dajmy na to.
Chusta to jedna z tych rzeczy, których nie spróbowaliśmy i trochę żałujemy. Ale ponieważ ktoś musi zadbać o nasze przyszłe emerytury (tiiiaaaa…), to być może jeszcze wszystko przed nami 🙂
Ja osobiście jestem zwolennikiem przyczepki. Posiadam również fotelik, z którego szybko zrezygnowałem. Potwierdzam problem, z komentarzy powyżej, że gdy dziecko zaśnie tkwi w powykręcanej pozycji lub co gorsza ze spuszczoną i latającą głową.Moja przyczepka jest dwuosobowa i mało tego, że dziecko ma wygodnie to jeszcze może zabrać do środka picie, przytulankę lub cokolwiek innego. Z tyłu natomiast jest dość spory bagażnik gdzie spokojnie wchodzą dwa plecaki (generalnie nie lubię jeździć z plecakiem na plecach), jak by tego było mało to mam jeszcze do dyspozycji z tyłu na bagażniku sakwy.
Fotelik jest bardziej niebezpieczny. Osobiście widziałem jak rower wywrócił się z fotelikiem i dziecko uderzyło ręką o ziemię, było trochę płaczu. Przyczepka pod tym względem jest bezpieczniejsza. Moja posiada boczne ochronne belki, tak aby przy ewentualnym zaczepieniu nie uszkodzić koła i ładnie się ześliznąć z przeszkody. Nie ma możliwości wywrócenia przyczepki podczas wywrócenia roweru, ponieważ pałąg łączący go z przyczepką jest na sprężynie która się odgina. Szukając minusów powiedziałbym, że trzeba uważać na szprychy, w moim modelu mocowanie do ramy roweru czasem potrafi się odpiąć przy słabszym przykręceniu. Mimo to nawet wtedy przyczepka jest bezpieczna, trzyma się na zabezpieczającym pasku i nie mam mowy aby się odłączyła od roweru.
Zdecydowałem się na przyczepkę również m.in. z tego powodu, że na początku kupiłem zły fotelik, który był bezpośrednio przykręcany do bagażnika stąd przenosił wszystkie drgania na dziecko. Nawet podkładanie poduszek pod siedzenie niewiele dawało. Lepsze są foteliki na sprężynie amortyzującej przykręcane np do ramy. Moja przyczepka jest również amortyzowana i radzi sobie w każdych warunkach drogi polne i twarde, choć raczej staram się jeździć po nawierzchniach utwardzanych.
W foteliku dziecko widzi plecy rowerzysty. W przyczepce mimo, że siedzi niżej ma jednak większe pole widzenia. Dziecko może jechać zakryte siatką, która osłania przed owadami i większymi śmieciami np. liśćmi, zakryte folią, można wtedy jechać nawet w deszcz lub całkiem odkryte np. w bardzo gorący dzień.
Jadąc na drodze (z samochodami) przyczepka jest dobrze widoczna, moja ma czerwony kolor, ma z tyłu odblaski, i chorągiewkę. Staram się jednak unikać jazdy ulicą i wkraczam na nią tylko wtedy gdy jest to konieczne.
Jadąc z przyczepką jedzie się o wiele lżej niż z fotelikiem. O ile różnica z kilkumiesięcznym dzieckiem jest niewielka to w moim przypadku, gdy wożę 5-letnią córkę, czasem z koleżanką ma to znaczenie.
Jeżeli chodzi o przechowywanie przyczepki, faktycznie może to stanowić problem, zwłaszcza w małym mieszkaniu w dodatku bez piwnicy. Moja stoi w domu, demontuję tylko boczne listwy i koła, ale można również zdemontować wszystkie ścianki i wtedy np. trzymać w bagażniku (samochód kombi).
Dodam jeszcze że po odłączeniu od roweru i zdjęciu pałąka można zamontować przednie koło i uchwyt na górze, wtedy taka przyczepka służy jako wózek.
Mam nadzieję, że trochę Cię przekonałem do przyczepki i rozważysz jej używanie zwłaszcza wtedy gdy Twoja pociecha trochę podrośnie.
Bardzo konkretny komentarz – wielkie dzięki! U nas niestety kwestia przechowywania przyczepki zabiła temat na samym początku. Zaskoczyłeś mnie jednak czym innym – dotąd byłem przekonany, że przyczepka jest dobra właśnie kiedy dziecko jest malutkie i jeszcze nie siada, a im starsze, tym lepiej sprawdza się fotelik. Nie wyobrażałem sobie wożenia 5-letniego dziecka w przyczepce, ale skoro to robisz, to na pewno wiesz o czym piszesz.
Zapomniałem jeszcze dodać, nawiązując do Twojego opisu że rowery z fotelikami zwracają uwagę, to rowery z przyczepką, mimo iż jest już ich trochę na ścieżkach rowerowych, robią małą sensację. Zdarzało się już, że robiono mi zdjęcia, pytano o koszty i użytkowanie. Najczęstsza reakcja ludzi jest taka: „O zobacz coś takiego.”.
🙂 Pozdrawiam.
Hehe – pamiętam, jaką budziłem sensację podczas naszej pierwszej 3-kilometrowej podróży na rynek z 10-miesięcznym dzieckiem. Co najmniej 3 osoby mnie wtedy zaczepiły z bardzo pozytywnymi komentarzami 🙂 Przyczepek rzeczywiście ostatnio kilka widziałem, chociaż foteliki są dużo bardziej popularne.
Cześć,
do niedawna miałem fotelik z pięciopunktowymi pasami a i tak stosowałem dodatkowe zabezpiecznie przed ich odpięciem przez dziecko, które przecież jest ciekawe i wszystkiego chce spróbować. Bardzo często zdarzało się, że moje dziecko już po dwóch kilometrach smacznie spało więc gdyby pas był odpięty… jakoś nie przekonuje mnie ta plastikowa klamerka. Ale może w rzeczywistości sprawdza się lepiej niż wygląda na zdjęciu. A co do kasku… dobry fotelik (solidny, głęboki, z zagłówkiem) też ochroni dziecko nawet w przypadku przewrócenia roweru. Ale warto kask zakładać celem wyrobienia nawyku 🙂
pozdrawiam
Ja sam z tą niepozorną klamerką już się niejednokrotnie męczyłem. Nie ma absolutnie żadnej opcji, żeby odpiąć to zapięcie bez użycia obu rąk jednocześnie – nawet jeśli mam mokre ręce czy próbuję odpiąć na szybko i źle do tego podejdę to nie udaje mi się to. Także nie wyobrażam sobie, żeby dziecko – nawet zdecydowanie bardziej rozwinięte manualnie niż Maja – samo to dopięło.
O, jakbym o mojej córce czytała: wózek nieee,pieszo nieee, w przyczepce znajomych „wysiedziała” góra 10 minut. Jedyne miejsce gdzie nie narzeka to fotelik rowerowy. Problematyczna około 2 roku życia zrobiła się słuszna waga naszej dziewczynki… Mama poci się i sapie jadąc pod górkę, a córka w najlepsze dopinguje: „Szybciej, szybciej!!!!, dasz radę!”
Heh – i mnie to pewnie czeka – oby Maja nie dorobiła się pejczyka, którym okładałaby mnie z fotelika po plecach 🙂
Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to ja mam nieco inne podejście. Nie przekonuję dzieci do zapinania pasów i jazdy w kasku. Po prostu nie ma zmiłuj. Mogę ustąpić w kwestii wyboru sukienki do przedszkola, ale nie w kwestii bezpieczeństwa.
Tak samo postępowałam z niemowlakami i szczerze dziwi mnie odpuszczanie w tej materii, bo dziecko się awanturuje. Trudno, niech się awanturuje. Na rowerze jeździmy w kasku, w samochodzie siedzimy w foteliku i zapinamy pasy, koniec i kropka.
Nie ma obowiazku jazdy w kasku NA GŁOWIE tudzież (jeśli chodzi o samochód POMIĘDZY pasami, a fotelem 🙂
JEst jedynie – w przypadku motocykli i motorowerów – obowiązek jazdy w kasku (może być na kolanie), a w samochodzie z zapiętymi pasami (mogą być za plecami).
To nie jest zachecanie do takich praktyk, a jedynie wskazanie, że można to robić i być w zgodzie z prawem (czasami tak robię).
Nie chodzi o to by być w zgodzie z prawe, tylko o to, żeby dziecko było bezpieczne. I dlatego JA nie pozwalam dzieciom jeździć rowerami bez kasków (na głowach) oraz wymagam siedzenia w foteliku i przypinania się pasami w samochodzie. I żadne dziecięce krzyki i fochy nie są w stanie mnie zmiękczyć w tej kwestii.
Ale oczywiście nie każdy musi tak robić.
A ja sie trochę nabijam 🙂
JA swojej córce – jak jesteśmy na zlocie motocyklowym – pozwalam jeździć bez kasku. I zasadniczo tylko tam. Wie, że jakby co, to może „zawsze i wszędzie”, ale korzysta tylko na zlocie 🙂
Ty masz, zdaje się, większe dzieci niż ja. Przy maluchach jednak nie ryzykowałabym i nie liczyła na ich odpowiedzialność.
No, nie wiem, Romanie, czy masz rację, wskazując, że to zgodne z prawem. Mi się wydaje, że ze wzgledu na powszechność określonego rozumienia oraz intencję prawodawcy sprawa tego typu (z pasami zapiętymi za plecami) byłaby raczej przegrana.
Idąc, Romanie, Twoim tokiem rozumowania, trzeba byłoby tworzyć zapisy w guście:
Sposób zapięcia, napięcia itp. czynników związanych z pasami określałyby zaś odrębne przepisy w punktach conajmniej kilkunastu.
I mielibyśmy modelową umowę bankową, którą codziennie podpisują tysiące ludzi – oczywiście nawet nie próbując zabrać się do tego traktatu w obco brzmiącym języku.
Adamie, z pasami jeszcze nie prónbowałem (chodzi o próbowanie udowadniania swoich racji w sądzie), natomiast z kaskiem jak najbardziej i wygrałem. Co prawda dopiero w drugiej instancji, ale warto było dla zasady 🙂
Moja wypowiedź jest trochę niejasna, ponieważ wycięło fragment, który umieściłem w cudzysłowiu utworzonym z trójkątnych znaczków (na klawiaturze – tak gdzie kropka i przecinek)
.
Uzupełniam:
zapisy w guście: „należy jeździć w pasach założonych na swym własnym ciele (tzn.na określonych w oddzielnych przepisach częściach tegoż ciała) w tym samym czasie i w tej samej rzeczywistości. Pasy muszą być też koniecznie bytem materialnie weryfikowalnym, a nie myślnym lub wirtualnym.” 😉
.
Jestem pod wrażeniem, że była taka sprawa o kask, i że wygrałeś.
Co ja mogę powiedzieć – masz rację i powinienem też tak podejść do tematu. Nie mam co dyskutować z takimi argumentami. Może brakuje mi nieco stanowczości – pocieszam się, że w kwestii noszenia kasku jest coraz lepiej.
9-cio miesięczne dziecko na fotelik rowerowy ?
http://www.aktywnysmyk.pl/content/56-foteliki-rowerowe-bezpieczenstwo
Siedzące dziecko na fotelik rowerowy. Wiek jest sprawą drugorzędną – teraz Maja ma ponad 11 miesięcy i robi pierwsze kroki, co chyba pozytywnie świadczy o Jej rozwoju. Szkół jest wiele, a ja staram się podchodzić do życia zdroworozsądkowo, nawet jeśli czasami idzie to w poprzek opinii niektórych „ekspertów”. Nie wiem czemu miało służyć przytoczenie tego linka, natomiast na mnie większego wrażenia to nie zrobiło. W dobie dmuchania i chuchania na dzieci zabronione jest niemal wszystko, a klosz, pod którym trzymamy nasze pociechy wydaje się być wykonany z coraz grubszego szkła. Uważam, że każdy powinien sam wyznaczać granice i niekoniecznie dogłębnie analizować każdy temat związany z dziećmi, bo dramatycznych historii jest na tyle dużo, że nawet szczelne owinięcie maleństwa folią bąbelkową może okazać się niebezpieczne.
Ja myślę, że sporo zależy od tego, jak długie są to wycieczki. Jeśli krótkie (a Wolny o takich pisał), to chyba nie ma strachu.
Jeśli chodzi o dłuższe podróże to rzeczywiście, dziecko, które dopiero co nauczyło się siadać, nie powinno siedzieć zbyt długo.
Co innego usiąść, a co innego spędzić w tej pozycji dłuższy czas.
Jak ze wszystkim, zbawienny jest umiar. Ja postrzegam wczesny rowerowy start bardzo pozytywnie – zwłaszcza, że dozujemy tą przyjemność i zanim zdecydujemy się na jakieś długie trasy po bezdrożach, Maja będzie przyzwyczajona do fotelika, a te kilka dodatkowych miesięcy dobrze wpłynie na Jej fizyczne przygotowanie do takich wycieczek.
Słusznie wolny – nie będzie żaden pediatra robił u wolnego za eksperta od dzieci. W końcu co niby oni wiedzą ?
Nie „oni”, ale „on” – tak jak w bardzo wielu przypadkach, zdanie środowiska jest podzielone i nie warto generalizować, ale włączyć zdrowy rozsądek i samemu ocenić sytuację, biorąc pod uwagę różne opinie ekspertów.
Polecam raz w roku robic gruntowny przeglad roweru ja olewalem kapletnie suport wogule zapomnialem ze cos takiego istnieje i po 3 latach eksploatacji ulegl awari podkreslam ostrej eksploatacji takze zima przy -15 roczny przebieg ok 7 tys km suport byl niedowykrecenia tak sie zapiekl serwisanci od rowerow niedawali rady ja tez staralem sie odkrecic i nic polamalem 3 klucze .Dopiero interwencja mechanika samochodowego ,spawarki i ciezkiego sprzetu pozwolila wykrecic to cholerstwo.Odradzam tez kiepskie serwisy rowerowe kasuja jak za niewiadomo co a jakosc uslug bywa beznadzejna .Natomiast polecam zakup dobrych kluczy i wykonywanie napraw we wlasnym zakresie przynajmniej tych podstawowych.
Dodam, że wystarczy podstawowy zestaw naprawczy (klucze, łyżeczki, łaty, klej itp) żeby zacząć przygodę z samodzielnym serwisowaniem.
Jeśli już jednak musimy skorzystać z pomocy serwisu rowerowego (lub jakiegokolwiek innego) należy zawsze umówić się do ceny naprawy wcześniej. Bo potem to… niemiłe zaskoczenia bywają. Doświadczenie nauczyło mnie, że jak fachowiec powie: „to będzie kosztowało OKOŁO…” – to z reguły trzeba by doliczyć 30-50%, a więc lepiej zwiewać z takiego miejsca i szukać opcji: „nie więcej niż…”
Jak się dużo jeździ to warto samu zadbać o swój sprzęt. Ja robię to od lat i przynajmniej wiem czego mogę się po rowerze spodziewać. To nic trudnego, właściwie cały potrzebny sprzęt do napraw można wozić zawsze ze sobą. Żadne awarie w trasie nie będą dla nas problemem.
1) Fotelik na ramę jest przeznaczony dla mniejszych dzieci, kiedy dziecko sporo urośnie znacznie utrudnia jazdę i manewry rowerem.
2) Fotelik na tył jest lepszy, bo starcza na dłużej i pozwala na komfortowe i bezpieczne podróżowanie zarówno dziecka jak i rodzica.
3) Kiedy dziecko wyrośnie z fotelika nie trzeba przerywać wycieczek i czekać aż samo nauczy się panować nad rowerem… jest opcja która pozwala stale cieszyć się wspólnymi wycieczkami http://www.aktywnysmyk.pl/hole-rowerowe/595-hol-rowerowy-trail-gator.html
4) Mój synek od ponad roku podróżuje w foteliku i ciągle ma obawy kiedy go wsadzam na rower… jednak kiedy tylko ruszę wszelkie obawy znikają, a po powrocie do domu nie może doczekać się kolejnej wycieczki:)
Hej, dzięki za podzielenie się swoimi doświadczeniami. Co do tego holu, to fajna sprawa, chociaż cena konkretna jak za kawałek stali. Ale niewykluczone, że coś w tym rodzaju będziemy używali, kiedy Maja wyrośnie z fotelika. Pozdrawiam!
Kiedy dziecko już podrośnie można kupić rowerek przypinany do siedzenia w rowerze rodzica, bardzo dobre do nauki jazdy na początek
Brzmi sensownie, chociaż kiedy Maja podrośnie, druga córeczka będzie używała fotelika. Także nie wiem czy na jednym rowerze dam radę zamontować oba „ustrojstwa” i jednocześnie z nich korzystać 🙂 To byłby dopiero porządny rowerowy trening dla mnie!