Oszczędzanie? Nuuudaaaa!

Wesołe jest życie… nie – nie staruszka (o czym przekonywał muzyczny hit sprzed lat), ale typowego konsumenta. Niedawno doszedłem do wniosku, że perypetie modelowego, zadłużonego i traktującego pieniądze jak rozgrzane żelazo włożone do ręki człowieka można śmiało porównać do życia agenta 007. Przecież taki jegomość co chwilę:

– otrzymuje niedwuznaczne oferty… finansowe – kolejni podstępni kusiciele dzwonią i proponują następne karty kredytowe, limity w koncie i inne pożyczki gotówkowe. Każdy uderza w nutę „pozwól sobie – żyje się raz”, a odmowa tej „pomocy” może się źle dla nas skończyć – w końcu brak dobrych kontaktów z tym półświatkiem to również brak podstawowego oręża każdego szanującego się Kowalskiego, czyli…

–  historii kredytowej, którą próbuje obrosnąć niczym średniowieczny rycerz legendami. Nie tylko wrogowie słynnego agenta namierzali go różnymi sposobami – przeciętny konsument również jest inwigilowany wcale nie gorzej, a historia jego dotychczasowych wyczynów jest podstawą do tego, czy zaoferować mu współpracę po raz kolejny (tutaj co nieco o tym, jak działa scoring BIK), więc ciągła walka o wygląd w oczach instytucji finansowych jest w cenie, prawda?

– wyciąga ze skrzynki listy miłosne z kolejnymi symulacjami rat, informacjami o płatnościach i pogróżkami w przypadku przekroczenia terminów opłat. Sterty poważnie wyglądającej korespondencji to przecież najprostszy sposób na przekonanie otoczenia, że adresat jest równie poważny!

nuda_1

– otacza się najnowszymi gadżetami, dodającymi kolejne punkty do mocy, wytrzymałości, sprawności i poważania. Dzisiaj już niektórzy nie potrafią biegać bez ciągłego monitoringu pulsu, pokonanego dystansu czy nachyleniu terenu – niedługo ulepszanie swego ciała i umysłu będzie czymś równie naturalnym…

– nie akceptuje żadnych przeszkód na swojej drodze do „korzystania z życia”, a wszelkie trudności pokonuje tajną bronią – „kredytówką”, która to nazwa absolutnie nie odzwierciedla jej mocy.

Czy nie brzmi to bajkowo, ekscytująco, przyciągająco i niesamowicie?!? Czy sam nie zrobiłbyś niemal wszystkiego, żeby wdziać szatki naszego superbohatera i w końcu zmienić swoje monotonne życie na pełną wrażeń przygodę, która nie ma końca?

Pewnie się domyślasz, że trochę Cię podpuszczam? Spróbuję zatem wyjaśnić, dlaczego mówię „nie” tak ekscytującemu życiu i czemu postawiłem na oszczędzanie, które jest po prostu… nudne!

Tak – nie przywidziało Ci się. Ja – główny adwokat oszczędzania i dążenia do niezależności finansowej twierdzę, że moja codzienna postawa względem finansów jest tak mało interesująca, że czasami sam się zastanawiam, jakim cudem opublikowałem już ponad 150 wpisów – a raczej, czemu nadal je czytacie 🙂

Spory odsetek czytelników dopiero buduje swoją świadomość w zakresie finansów osobistych, co potwierdziła ankieta pod artykułem o etapach niezależności finansowej. A to sporo wyjaśnia. Początkowe kroki to próba pozbycia się kredytów, pierwsze oszczędności i zestawienia wykonywane z wypiekami na twarzy. Pierwszy 1.000 zł oszczędności, pierwsze 10.000 zł… to jeszcze pobudza, motywuje i wywołuje uśmiech na twarzy. Później natomiast robi się bardziej monotonnie – kolejne progi są daleko, więc nawet zapaleńcy mogą stracić część motywacji. Ja obserwuję kolejne miesięczne zestawienia bez emocji, a kolejne kroki po otrzymaniu wypłaty mam już tak dobrze wyuczone, że nie może być mowy o jakimkolwiek wzroście adrenaliny.

nuda_2Ziiieeeeeeewwwwwwwww

Nic dziwnego, skoro każdy miesiąc zaczynam od przelewu – tego pierwszego, najważniejszego, dla siebie. Następnie płacę rachunki i zostaje tyle, że zastanawiam się, na które minimum (socjalne czy egzystencji) się łapię. Wszelkie inwestycje są albo automatyczne (zgodne z obranym wcześniej kierunkiem – np. lokaty) lub starannie przemyślane z pomocą arkusza kalkulacyjnego lub choćby kartki i ołówka. Niestety – to samo tyczy się wyjazdów urlopowych czy większych wydatków – zamiast dokonywać zakupów 5 minut po pojawieniu się szalonego pomysłu w naszych głowach, analizujemy go dokładnie i zdarza się, że dochodzimy do wniosku „nie warto”.

Codzienne, jakże nudne wybory typu „zrobię sobie kanapki do pracy”, „pojedźmy tam rowerami”, „przecież nie potrzebuję nowego telefonu” są tak bardzo niedoceniane, że sam czasami nie dowierzam ich mocy. Ale idąc nieco trudniejszą – a czasami i dającą mniej adrenaliny – drogą, obserwuję prawdziwe cuda. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że „mieć milion, a nie mieć miliona, to razem dwa miliony”. I mimo, że matematyczne udowodnienie tej tezy byłoby dość ciekawym wyzwaniem, to – nie zważając na to – pójdę dalej i powiem, że to nawet i trzy miliony. Już tłumaczę. Różnica pomiędzy wydatkiem a jego uniknięciem pokazuje tylko fragment dysproporcji. Kredyt, który (prawie) nigdy darmowy nie jest, już na dzień dobry zwiększa inicjalną różnicę. Biorąc pod uwagę czas, który zwykle oszczędzam przez unikanie konsumpcji, jestem w stanie wygenerować dodatkowe zyski w chwili, w której kto inny pozbywa się zawartości portfela. Robię to nie tylko obmyślając kolejne nudne, ale całkiem chytre plany finansowe, ale również w zdecydowanie bardziej przyziemny sposób – chociażby prowadząc tego bloga i tworząc coś, co przynosi niewielki, ale stabilny i w miarę pasywny dochód.

W naszym przypadku podziałało wpadnięcie w pewnego rodzaju rutynę (która oczywiście też kojarzy się z nudą, prawda? :)) – od dawna działamy na swoistym autopilocie, który siłą rzeczy wprowadził wiele powtarzalnych, absolutnie nie ekscytujących zwyczajów. Niektóre z nich otwierają co prawda masę możliwości, których nie dojrzelibyśmy spędzając czas w sposób zwyczajowy, ale przeważnie ich zaletą jest co innego. Wyniki, które widzimy w zestawieniach budżetu domowego. I muszę Ci powiedzieć, że pnący się coraz szybciej w górę słupek jest całkiem przyjemnym lekarstwem na całą tą nudę 🙂

nuda_3

Nudę w kontekście oszczędzania traktuję też jako swego rodzaju metaforę. Symbolizuje ona bowiem dążenie do jak najmniejszego poziomu zajętości przez sprawy błahe i mało ważne – umowy z różnymi operatorami, raty do płacenia, liczne produkty bankowe i ogólnie to, co rozumiemy jako zarządzanie finansami. Może brzmi to naiwnie, ale kilka spraw na głowie mniej w skali miesiąca to już sporo – zwłaszcza, że spory odsetek konsumentów musi co miesiąc mocno się natrudzić, żeby na tyle sprawnie żonglować tymi wszystkimi obciążeniami, żeby utrzymać się nad wodą. Spokój i stabilizacja wynikająca z proponowanego przeze mnie podejścia ma dodatkowy skutek uboczny. Ponieważ pieniądze są nudne, to jeszcze nigdy nie przyszło mi do głowy kłócić się o nie! Nie wiem, jakie są Twoje osobiste doświadczenia, ale z moich obserwacji wynika, że przeważnie to dość gorący temat, który może podgrzać niejedną dyskusję. U mnie w rodzinie tak nie jest – autopilot robi swoje, słupki idą w górę, wszystko jest pod kontrolą, a więc nie ma o czym dyskutować 🙂 Zauważyłem jeszcze jedno: znudzenie pieniędzmi jest znacznie bardziej komfortowym odczuciem niż stres z powodu ich braku!

Zresztą tytułowa nuda absolutnie nie przekreśla sensu oszczędzania. Każdy z nas robi masę rzeczy, które nie wprawiają go w euforyczny nastrój. To codzienne obowiązki, a także czynności podobne do oszczędzania: czyli takie, które prowadzą do realizacji planów i dążeń w przyszłości. Po pewnym czasie ekscytację zastępuje poczucie dobrze wykonanej pracy i pewność co do słuszności obranej drogi. To trochę jak z miłością – początkowa ekscytacja i motyle w brzuchu z czasem zamieniają się w szacunek do drugiej osoby i dojrzałe uczucie, które – mimo, że znacznie mniej efektowne niż na początku – staje się tak trwałe, że niemal niezniszczalne.

Mam nadzieję, że wymieniłem wystarczająco dużo powodów, abyś został twardzielem i podjął to nudne wyzwanie! Już teraz możesz zacząć odnajdywać radość w prostocie i planować, jak zagospodarujesz kolejne wolne godziny w ciągu dnia, które prędzej czy później pojawią się wraz z coraz mniejszą presją na konieczność pracy zarobkowej. Pamiętaj, że oszczędność to cecha nielicznych, a chyba nie muszę tłumaczyć, że właśnie te najmniej popularne i nie do końca odkryte ścieżki prowadzą w miejsca, o których śnią ci, którzy boją się podjąć wyzwań. I to jest największa różnica – oni śnią, często w sposób burzliwy i niespokojny, natomiast ja śpię jak dziecko – mocno, ufnie i bez obaw o jutro. Czego i Tobie życzę! Pamiętaj – oszczędzanie to nudny sport dla wybranych! A adrenalinę i satysfakcję z przeżywania kolejnych dni znajduję gdzie indziej –   i jak już nie raz pokazałem, może to idealnie współgrać z ideą oszczędzania.

145 komentarzy do “Oszczędzanie? Nuuudaaaa!

  1. Roman Odpowiedz

    Dlaeczego wybieram nudne życie?
    No jak to dlaczego?! Nuda jest bardzo ekscytująca 🙂
    Pikna płynącego ze stania w miejscu i zachwycania sie chwilą nie odkryje nikt, kto w nieskończoność „goni króliczka” 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję za ten powód – zwłaszcza, że wyszedł on od osoby, która na podstawie swoich doświadczeń może nam sporo opowiedzieć o miejscu, do którego zmierzamy 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Od czasu do czasu o tym myślę… może nie tyle nie umiem, co boję się… ale mimo wszystko myślę, że najbliższe kilka lat będzie przełomowe i powoli nauczę się chodzić bez trzymania za rączki przez firmę-matkę 🙂 – przepraszam za porównanie, ale nasza Maja właśnie stawia pierwsze samodzielne kroczki 🙂

          • Roman

            Heh Wolny…
            Wolność, podobnie jak i młodosć, to przede wszystkim stan umysłu 🙂
            Spójrz na siebie i zobacz…
            Przecież masz więcej niż zdecydowana większość Polaków…
            Masz SZCZĘŚLIWĄ I ZDROWĄ rodzinę, masz SWOJE mieszkanie, masz PRACĘ którą LUBISZ i w której sie realizujesz (nie mam tu na myśli miejsca pracy), masz w końcu całkiem TŁUSTĄ SUMKĘ na koncie…
            Doskonale wiesz, że można by długo i „po drobnosti” wymieniać…
            A to że kilku rzeczy nie możesz dzis zrobić…
            Zawsze tak bedzie, zawsze coś na jakimś polu będzie Ciebie ograniczało…
            I zawsze bedzie cos, co będziesz ograniczał swoim umysłem…
            Prawda jest taka, że już teraz jesteś dużo bardziej Wolny niż chcesz to widzieć 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Na pewno masz dużo racji. I zapewniam, że zdaję sobie sprawę, że mam tak dużo, że sam nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem. Może po części właśnie tym, że nadal staram się twardo stąpać na ziemi i najzwyczajniej na świecie mi nie „odwaliło”?

  2. Piotr Odpowiedz

    Hej,
    Z jednej strony oszczędzanie można nazwać nudnym – ale z drugiej, czy oszczędzanie nie polega na świadomym oddelegowaniu pewnych przyjemności, czy udogodnień na inny/dalszy termin? Rezygnujemy (powtarzam: świadomie) z pewnych udogodnień teraz, by zmaksymalizować swoje szczęście (np. teraz poprzez więcej czasu dla rodziny, a potem na spokojny sen i podróże) w przyszłości. Czy tylko ja tak myślę? 🙂 Optymalizacja, moi drodzy, optymalizacja !

    uściski dla Ciebie Wolny

    • D. Odpowiedz

      „czy oszczędzanie nie polega na świadomym oddelegowaniu pewnych przyjemności, czy udogodnień na inny/dalszy termin? ”

      Tak, tylko trzeba uważać by nie skończyło się to stwierdzeniem ” nie będę bezmyslnie konsumował dzisiaj, aby móc bezmyślnie konsumowac w przyszłości”. 😀

      A oszczędzanie to po prostu przyjęcie szerszej perspektywy czasowej dla naszych finansowych wyborów – i tak chodzi o podjęcie najlepszej dla nas decyzji.

      • Piotr Odpowiedz

        Hej D,
        pisałem przecież o spędzaniu czasu z rodziną, bezpieczeństwie i podróżach – czy to Twoim zdaniem „bezmyślne konsumowanie”? 😉 mam nadzieję, że nie.
        pozdrawiam

        • D. Odpowiedz

          Oczywiście że nie 😉
          Przyznaję że jakoś tekst w nawiasie musiał mi umknąć.
          Ot, niedoskonałość szybkiego czytania – również optymalizacji 😀

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm – ja staram się nie patrzeć na mój obecny styl życia jako na powstrzymywanie się od czegoś, co odbiję sobie w przyszłości. Oczywiście to trochę mydlenie sobie oczu, bo obiektywnie rzecz biorąc na pewno rezygnuję z wielu rzeczy, ale w większości z takich, których nie potrzebuję i nie chcę ani teraz, ani w przyszłości. A więc staram się znaleźć złoty środek – sposób życia idealny dla mnie, który jednocześnie będę mógł w przyszłości podtrzymywać jak najdłużej bez regularnych przypływów gotówki. Zakręciłem? Chyba trochę tak 🙂

      • Piotr Odpowiedz

        Trochę tak 🙂
        Myślę, że mówimy o tym samym, zachowując trochę inną świadomość. Ale idea jest podobna 🙂

      • Zulu Odpowiedz

        A ja oszczędzam i inwestuje (bo nie wyobrażam sobie aby to można było oddzielić) aby mieć więcej czasu teraz i w przyszłości. Mógł bym pracować w korporacji od 8 do 20 i zarobić więcej niż obecnie (praca w niewielkiej firmie z zadaniowym rozliczaniem) tylko po co aby sobie kupić coś co czego nie potrzebuje? jedyne czego mi brakuje to czasu więc robię wszystko aby mieć go coraz więcej…

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          U mnie mimo, że finansowo jest coraz lepiej, to zaczynam planować, w jaki sposób zwiększać swoją dostępność dla rodziny – nawet kosztem mniejszych zarobków. Mam nadzieję, że będę na tyle twardy, żeby rzeczywiście powiedzieć sobie „dość – trzeba mocno zwolnić”.

  3. MateuszW Odpowiedz

    Na początku drogi, jeśli ktoś jest systematyczny jest to bardzo przyjemne, szczególnie gdzie robimy sobie taki wykres: ile realnie pieniędzy dodatkowych zostaje i jak co miesiąc dochodzi kolejna kupka. Po kilku miesiącach wchodzi się w rutynę i jak we wszystkim kończy się ekscytacja i oszczędzanie staje się nawykiem, a nie wyzwaniem dnia codziennego. Bo w oszczędzaniu nie chodzi o to że odmówiłem sobie loda za 3 zł i mogę być dumny, tylko o szereg zachowań które się sumują nam na koncie na koniec każdego miesiąca.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A nawyki jako takie wcale nie muszą być złe – ważne jednak, żebyśmy cały czas widzieli przed sobą cel, bo inaczej możemy kontynuować naszą wędrówkę jedynie z przyzwyczajenia, co chyba jeszcze bardziej odbiera wszelką z niej radość.

  4. Kasia Odpowiedz

    Żeby nie było tak nudno, kolejnym krokiem powinno być inwestowanie:) A to jest już ciekawe! Na giełdzie się nie znam, ale buszuję obecnie po internetach żeby jak najwięcej dowiedzieć się o sensowności zakupu działki rolnej/leśnej – mega mega ciekawych rzeczy się uczę!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Oj – uważałbym, czy rzeczywiście „powinno”. Może to i ciekawe, ale sam swego czasu dość mocno sparzyłem się na tym, że zbyt szybko chciałem zbyt dużo.

      • Kasia Odpowiedz

        A zamierzasz w ten sposob nudzic sie do konca zycia i umrzec bogato? Czy tez wyznaczyles sobie jakis punkt w przyszlosci gdy powiesz: od dzis przechodze na konsumpcje, bede zwiedzal swiat i robil inne przyjemne rzeczy? 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Ale mnie nudzi (a raczej: nie daje już frajdy) jedynie oszczędzanie, a nie życie, które prowadzę! Cele oczywiście są wyznaczone, chociaż nie sądzę, żebym z dnia na dzień przeprowadził totalną rewolucję. Raczej będzie to stopniowe odpuszczanie i testowanie swojej reakcji.

    • Łukasz Odpowiedz

      Dobrze prawisz, inwestować można w różne aktywa, nie tylko w akcje na giełdzie. Na początek najlepiej poznać wszystkie rodzaje aktywów w które można zainwestować, a potem wybrać jeden i poznać go dogłębnie wkładając jak najwięcej energii. To podobnie jak z oszczędzaniem na początku uczymy się jak i na czym zaoszczędzić, a potem staramy się to robić wkładając jak najwięcej energii, po jakimś czasie oszczędzamy z przyzwyczajenia. Na początku inwestycja w jakiekolwiek aktywo jest dość złożonym tematem, ale małymi kroczkami zdobywamy doświadczenie i poznajemy schemat działania (regułę) i stosujemy go w praktyce.
      Dlaczego powinniśmy inwestować? Dlatego że będąc wolnym finansowo nie generujemy regularnie dochodu, a kasa na lokacie jedynie zachowuje swoją wartość. Natomiast aktywa potrafią generować przepływ gotówki, jakże potrzebnej nie pracując zawodowo. Przez inwestycje można więc osiągnąć szybciej wolność finansową, bo mając milion na lokatach jesteśmy wolni bo możemy powoli go skonsumować nie pracując, natomiast mając już pół miliona w aktywach które generują dochód pasywny jesteśmy wolni finansowo, bo osiągamy przychód i zachowujemy kapitał w aktywach.
      To tak w zasadzie po krótce można opisać, bo różnie bywa z zachowaniem kapitału przez aktywa, ale to temat rzeka.
      Poza tym jeżeli nas zafascynuje jakiś rodzaj aktywów to zajmując się nimi mamy przyjemne z pożytecznym 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Wszystko ładnie, tylko trzeba pamiętać, że opisałeś jedną stronę medalu. Fajnie, jeśli pieniądze ciężko pracują kiedy Ty nie musisz już tego robić, ale zapewne gorzej, kiedy nie masz regularnych przychodów i do tego tracisz to, co nagromadziłeś. Wiesz co? Trochę zmotywowałeś mnie do odkurzenia jednego wpisu, który kiedyś tylko zacząłem, a który mógłby być dobrą kontynuacją właśnie tego postu. Zobaczymy, co da się zrobić…

  5. Adam Odpowiedz

    Wolny, to – moim zdaniem – najlepszy Twój wpis. Zajmujący i nieszablonowy.
    .
    Nuda w kwestii finansów. Hm… Toż właśnie to ostatnio przeżywałem. Dlatego 3 miesiące temu wszedłem w giełdę. Ostro wszedłem. Grałem na ruchliwych i niebezpiecznych spółkach, kupowałem „spadające noże”, w nadziei na ich rychłe odbicie, dodatkowo „przeszedł po mnie” jak walec konflikt na Ukrainie (miałem ukraińskie spółki w portfelu). Tak więc w pewnym momencie nudno już nie było, gdy wyparowało mi w miesiąc 23% kapitału, którym grałem!
    Na szczęście w kolejnych dwóch miesiącach nieco odrobiłem i dziś straty mam „tylko” na poziomie 17%…
    Gorzej, że wszedłem w inwestycje kwotą 100 tys. złotych…
    .
    Ok…. Aż takim wariatem nie jestem. To była tylko symulacja giełdowa (wirtualna zabawa), ale bardzo dla mnie pouczająca.
    Jeśli by ktoś zamierzał się dostawiać do ponętnej acz zdradliwej panny Giełdy, niechże najpierw przetestuje swe siły i nerwy na symulatorze odnoszącym się bezpośrednio do prawdziwych notowań.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Amen. Już nie pamiętam, czy przed początkiem przygody z giełdą spróbowałem sił w wirtualnym świecie – chyba tak, ale absolutnie nie powstrzymało mnie to przed wejściem w tego rodzaje inwestycji – jak sam to określiłeś – na grubo. Były wzloty i upadki, ale kiedy pewnego razu otrzymałem PIT z domu maklerskiego z czarno na białym wypisaną 5-cyfrową, wcale nie najmniejszą stratą, stwierdziłem że to chyba nie dla mnie. Giełdy całkowicie nie porzuciłem – pewnie z powodu nadziei na odrobienie strat z dawnych lat, ale poważniejszych pieniędzy już nie inwestuję. Być może za jakiś czas opiszę moje przygody, ale do tego potrzebne byłoby dotychczasowe podsumowanie, na które chyba jeszcze nie jestem gotowy.

      PS dziękuję za miłe słowa – chociaż sam nie uważam, żeby ten wpis był szczególny. Ale w końcu nie mi to oceniać.

    • Kosmatek Odpowiedz

      @ up: symulatory to strata czasu i niezgodne z realiami często ich działanie. W symulatorze zawsze jesteś pierwszy w tabeli ofert, w realu musisz odczekać na swoją kolejkę – a to sprawia, że może ci się wytworzyć zbyt optymistyczny obraz spekulacjij). Ponadto co innego tracić wirtualne pieniądze, a co innego wypracowane przez samego, te prawdziwe…
      ————————
      Nie chwaląc się kwotami, napiszę tak: całymi oszczędnościami (niepotrzebnymi do bieżącego życia) wszedłem w giełdę w 2007, by ponieść wirtualną stratę w 2009 -70%, a teraz mieć 100% do przodu obecnie (też ciągle wirtualne).
      ——
      Różne błędy popełniłem po drodze, nawet rok temu doznałem sporej straty. I choć jestem niekonsekwentny, to ostatecznie widzę, że najlepsza jest strategia:
      – duża część akcji powinna być dobierana na podstawie przesłanek fundamentalnych, uwzględnienia cyklu gosp., wskaźników makro, koniunktury i cykli giełdowych, ale przede wszystkim raportów okresowych i planów spółek;
      – mniejszą część powinna być wydzielona na własne słabości i spekulacje, wynikające ze: skłonności do hazardu, spekulacji, wiary plotkom i informacjom, zabawy z rynkiem w ciągłe obstawianie zmian kursu
      (dla różnych osób różne to będą proporcje).
      Dzięki takiemu podejściu jest miejsce i na radość z trafienia spekulacyjnego, i na fundamentalną cierpliwość łowcy oczekującego grubej zwierzyny.

      • Paweł Odpowiedz

        Nie zgodzę się, że wirtualna gra nie ma sensu. Sam straciłem trochę grosza (wirtualnego) przez to, że źle postawiłem stopa, albo zapomniałem to zrobić. Zdarzały się też inne techniczne błędy, które lepiej popełnić w grze i pamiętać o tym w przyszłości. Oczywiście na zastępuje to realnej spekulacji i należy pamiętać żeby po nawet największym sukcesie na niby spokojnie wchodzić na realny rynek.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        U mnie chyba zdecydowana większość portfela wynikała z drugiej części Twojej „strategii”. A mówiąc zupełnie szczerze – również tego mi zabrakło – strategii (systemu), która byłaby jasno zdefiniowana i zgodnie z którą bym podążał.

  6. Pedro Odpowiedz

    Nudne to moje życie, gdyż:
    – składam tylko grosz do grosza a nie wydaję;
    – uprawiam bieganie, a to podobno najbardziej nudny sport, tak jak flaki w oleju;
    – uczę się kilku języków, a rezultaty jakieś widać dopiero po kilku latach;
    – na wakacje latam tanimi liniami i nie mam wykupionego all inclusive;
    – nie mam samochodu ani mieszkania na kredyt, w oczach płci przeciwnej jestem dziwakiem i obiektem godnym pożałowania 😀
    – mój rower przejęty po siostrze która wyemigrowała do innych krajów skrzypi i wolno jedzie, tak że wszyscy emeryci na nowych kolarzówkach mnie wyprzedzają :DD
    – a co (nieco dalsza) rodzina o mnie myśli to już nie powiem; zakała rodzinna ze mnie jak nic :DDD

    • Maga Odpowiedz

      Jeśli chodzi o all inclusive, to jest to najnudniejszy sposób spędzania wakacji jaki znam. Już nawet we własnym domu jest ciekawiej.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Raz byliśmy i nie mieliśmy złych wspomnień, chociaż patrząc z perspektywy widzę, że były to słabe wakacje w porównaniu do tych, które później sami organizowaliśmy. Chociaż wtedy pozwoliły nam odpocząć po wyjątkowo ciężkim czasie – więc mimo, że sam nie tęsknię za all-inclusive, w pewnych sytuacjach można jakoś „usprawiedliwić” ten rodzaj wypoczynku. Ale przyznaję – nuda jakich mało 🙂

      • Hania Odpowiedz

        ja mam dwójkę dzieci w wieku 6 i 4 lata i raczej ciężko z nimi zwiedzać świat, póki dzieci małe korzystamy z takich form all inclusive, taki tydzień leniuchowania też jest przyjemny 🙂 dzieciakom do szczęścia wystarczy plaża, morze, baseny, zjeżdżalnie.
        Jak odchowamy dzieci postawimy na bardziej aktywny wypoczynek.

        • Maga Odpowiedz

          My również mamy małe dzieci (8 i 4 lata), ale nie widzę powodu, żeby ograniczać się z tej przyczyny do all inclusive. Zwiedzanie może być bardziej i mniej intensywne.
          Clou jest w tym, żeby dostosować atrakcje do możliwości i zainteresowań wszystkich uczestników wakacji. Coś dla rodziców i dla równowagi coś dla dzieci. No i jak zwiedzamy to już nie tak intensywnie, jak kiedyś, kiedy nie mieliśmy dzieci. A myślę, że takie zwiedzanie, dostosowane do możliwości małych dzieci, jest dla nich też ciekawym i wzbogacającym doświadczeniem.

          • wolny Autor wpisu

            Podzielam Twoje zdanie. Jeśli masz jakieś „złote rady” albo dobre materiały mówiące o aktywnym podróżowaniu z dziećmi, będę wdzięczny za informacje – mam nadzieję, że niedługo się przydadzą!

          • Maga

            U nas od lat sprawdzają się wyjazdy z przyjaciółmi, którzy maja dzieci w tym samym wieku. Bardzo lubimy jeździć razem na wakacje, dzieci się nie nudzą, bo mają towarzystwo, a rodzice święty spokój.
            W wakacje odpuszczam też kwestię jedzenia. Raczej nie gotujemy (chociaż zdarza się), stołujemy się głównie w knajpach – wiem, drogo, ale ja na co dzień gotuję w domu, więc w wakacje nie chcę stać przy garach, mimo że gotowanie lubię – są ciekawsze rzeczy do roboty. Dzieciom też odpuszczam – mogą jeść to, na co mają ochotę, niekoniecznie bardzo zdrowo (chociaż minimum zdrowego rozsądku zachowuję) – nie chcę się na wakacjach denerwować, wolę żeby jedli na przemian pizzę, makaron i frytki.
            Przy dużej ilości dzieci (my na wakacjach mamy zwykle pięcioro albo więcej) sprawdza się wynajęcie domu z basenem. Albo domek/apartamenty z własnym dostępem do morza (ostatnio w Czarnogórze tak mieliśmy – tanio jak barszcz, a morze pod nosem). Fajnie jak wakacyjne lokum ma coś w rodzaju ogrodu/terenu gdzie można bez obawy wypuścić dzieci, żeby się bawiły.
            My zwykle robimy tak, że dni zwiedzania przeplatamy dniami nic nie robienia. Zwiedzania też nie rozpoczynamy o świcie, raczej po niezbyt pośpiesznym śniadaniu. No i odpuszczamy sobie muzea (chyba, że takie, które mogą dzieci zainteresować np.: muzeum morskie, paleontologiczne, przyrodnicze, skanseny), galerie itp. Raczej włóczymy się po różnych miejscach. Tempo dostosowane do możliwości dzieci, częste przystanki (na lody, na granitę, na obiad, na szaleństwo na palcu zabaw). Wiadomo, że w ten sposób nie zwiedzi się wszystkiego dokładnie, ale może jeszcze kiedyś będziemy mieli na to czas. Generalnie potrzebny jest luz, nie można się napinać, że to się chce koniecznie zobaczyć, tam wejść, to zaliczyć, bo z dziećmi się tak nie da.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Zachęcam do tego jak najwcześniej. Wiele z „potrzeb” dzieci czy ograniczeń, które one powodują są w naszej głowie i raczej wynikają z naszego asekuranckiego podejścia.

  7. Gosia Odpowiedz

    To chyba najwspanialszy rodzaj nudy jakiego można doznać 🙂 Automatyzując i przyzwyczajając się do oszczędzania na co dzień zyskujemy więcej czasu i energii na dodatkowe rzeczy. A o tym jak wykorzystać wolny czas już kiedyś pisałeś 😉
    Pozdrawiam!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kurcze… a mówią, że ludzie inteligentni się nie nudzą – chyba nieco się zagalopowałem z tym wpisem 🙂

      • Roman Odpowiedz

        JA bym raczej powiedziuał,, że ludzie inteligentni potrafią sie twórczo nudzić 🙂 Z patrzenia w gwiazdy (lub sufit) też można „wyprodukować” coś wspaniałego 🙂

  8. eMCi Odpowiedz

    Oszczędzania nudne? Ciułanie grosz do grosza, być może nie jest niczym ekscytującym, ale patrząc na temat szerzej jako budowanie majątku, zaryzykował bym stwierdzenia, że można natrafić na wiele zajmujących zagadek/problemów:
    – jak optymalnie wcześniej spłacić kredyt w CHF niezaciągnięty po 2,05?
    – zmiana auta z punkty widzenia finansów (na jakie, w jakim momencie, jak finansowane)
    – jak zainwestować większe nadwyżki
    – itd itp
    Na zachowanie motywacji przy kolejnych progach mam prosty „patent” wywodzący się z szeroko pojętej teorii gier. Proponuję ustanowić więcej progów oddzielnie dla różnych wskaźników np. aktywów płynnych, wartości netto, zmniejszanie salda zadłużenia, inne. Wszystko po to, aby co kilka miesięcy móc sobie uczciwie powiedzieć, że sprawy idą w dobrym kierunku, zamiast od pół roku zastanawiać się, kiedy w końcu odłożę 6 wypłat.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciekawe pomysły – zwłaszcza te mające swoje źródło w teorii gier. To takie świadome mobilizowanie umysłu do generowania wrażeń tam, gdzie większość ich nie znajduje… coś w tym musi być!

      • eMCi Odpowiedz

        Dokładnie. To utrzymywanie zainteresowania na dłuższą metę. Jak w grach komputerowych. Dobra gra, to taka od której nie możesz się oderwać, bo w odpowiednim momencie generuje odpowiednie bodźce. Oczywiście tak w przypadku gier jak i w życiu, trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć stop.

  9. Pawel Odpowiedz

    Zgadzam sie z przedmowca, to chyba jeden z najlepszych artykulow jaki tutaj widzialem. Zwerbalizowales cos, co chyba wszyscy oszczedzajacy odczuwaja na pewnym etapie, ale niekoniecznie sobie to uswiadamiaja lub o tym mowia. Co gorsza, nuda jest zagrozeniem dla naszych oszczednosci – te samochody w salonach 😉

    P.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Mieliśmy z żoną jeden „tour” po salonach samochodowych w naszym wspólnym życiu – z perspektywy czasu wydaje mi się to tak abstrakcyjne, że aż ciężko mi uwierzyć, że zastanawialiśmy się nad kupnem nowego auta…

  10. Adam Odpowiedz

    Dla mnie nudne, a może nawet deprymujące staje się to, że górka pieniążków nie chce wydatnie rosnąć (pęcznieć, pulchnąć, nabierać masy) tak szybko jak na początku odkładania. Gdy dorzucę doń kolejną stówkę czy kolejnego tysiaka… prawie nic nie widać.
    Ale nie o tym właściwie chciałem.
    .
    Otóż na kanwie dwóch ostatnich bardzo dobrych wpisów i całej litanii nie mniej interesującyh komentarzy, chciałem kapkę opowiedzieć o swej historii.
    .
    Bedąc studentem kierunku wielce nieżyciowego acz zajmującego mnie, sądziłem, że pieniądze to wielka nuda. Miałem do nich stosunek ambiwalentny. Miałem malutkie potrzeby i malutkie przychody. Coś tam zawsze zostawało. Owo „coś” stało się zalążkiem mych oszczędności wtedy, gdy pod sam koniec studiów stałem się mężem. To zdyscyplinowało mnie do rzetelniejszej pracy i bardziej relalnego podejścia do pieniędzy. Oszczędności pięknie narastały. Gdy po kilku latach błogiego zycia we dwoje na świat przyjść miał nasz pierwszy syn, zdyscyplinowało mnie to do większego wysiłku, a oszczedności (dzięki pracy) było więcej. Gdy zaś na świat miał
    przyjść nasz drugi potomek, pomyślałem o zamianie mieszkania na nieco większe…
    Wtedy to właśnie zaczął się w moim życiu nieszczęsny konflikt z bratem o spadek po naszej babce… Nie wdając się w szczegóły tej pogmatwanej historii, mam do Was takie o to pytanie:
    CZY OPUSZCZAJĄCY DOM RODZINNY POTOMEK I ROZPOCZYNAJĄCY ŻYCIE NA WŁASNY RACHUNEK U BOKU PARTNERKI, KTÓRA MA JUŻ MIESZKANIE, MA MORALNE PRAWO LICZYĆ NA TO, IŻ JEGO RODZEŃSTWO SPŁACI GO (choćby w pewnej cząstce)? (Przy czym rodzeństwo pozostające w domu rodzinnym nie miało takiego szczęścia i nie wżeniło się dobrze pod wględem materialnym, nie zarabia zbyt dobrze, ale jednoczesnie prowadzi rozrzutny tryb życia.)
    Innymi słowy, chciałem uzyskać od brata pieniądze na konkretnie zdefiniowany cel (dokupienie kilkunastu metrów kwadratowych mieszkania), a nie dostałem od niego nic. W sensie prawnym brat jest czysty (w tym wypadku o zachówku nie może być mowy) Ale czy jest czysty w sensie moralnym? Jak uważacie?
    Dodam, że relacje z bratem zostałe zerwane.

    • Adam Odpowiedz

      W uzupełnieniu dodam, iż tym co dostał brat, jest akt właśności nieruchomości rodzinnej.

    • eMCi Odpowiedz

      Moim zdaniem spadek w rodzinie, gdzie nie było patologicznych sytuacji (bicie, picie, ucieczka z domu itd.) należy się po równo. W Twoim przypadku sytuację komplikuje to, że brat dostał wszystko po babce. Słyszałem o takim rozwiązaniu sprawy, ale wówczas pozostałe rodzeństwo miało obiecane, albo już zapisane w testamencie dziedziczenie po rodzicach. Jeśli z jakiegoś powodu, nie możesz liczyć na spadek po rodzicach, moim zdaniem brat, mimo że sprawa jest w papierach czysta, powinien się podzielić. Jeśli dostaniesz dla siebie spadek w późniejszym czasie, wówczas brat nie ma moralnego obowiązku.

    • Roman Odpowiedz

      Prawo – na całe szczeście – nie man ic wspólnego z moralnosćią (choć w niweielkim stopniu powinno uwzględniać społeczne oczekiwania co do sprawiedliwości).
      Prawo spadkowe w Polsce jest niestety tak skonstuowane, by bardzo łatwo móc poróżnić rodzinę…
      Czy masz moralne prawo do spłacenia Ciebie?
      Nie wiem, nie jestem etykiem 🙂
      Ani praktykiem, bo z bratem nie mieliśmy tych problemów; obaj wyszliśmy z załozenia, że nie wolno nam liczyć na majątek rodziców, bo to ich majątek i mogą z nim zrobić co im się podoba. Nawet spalić.
      Patrzę jednak na rodzeiństwo żony i wydzę ile tam jest zawiści, ciągnięcia kołdry w swoją stronę i dzielenia majątku zyjących jeszcze rodziców.
      Żonę przekonałem, że mamy dość swojego, że nie warto sie w gnojowicy babrać i lepiej odpuścić, a o ew. zachowek upomnieć się jedynie wówczas, jak tamci będą „fikać”.
      Żadne pieniądze nie są warte zrywania relacji z najbliższymi…
      Są ciekawsze powody 🙂

      • whitesoil Odpowiedz

        skoro brat otrzymał akt notarialny domu i jest jego właścicielem to znaczy że musiała być darowizna jeszcze przed śmiercią babci

        aczkolwiek dla mnie w porządku jest jeśli rodzeństwo które nie otrzymało nic, może liczyć na pomoc „wzbogaconego” brata – zwłaszcza jeśli relacje między nimi są dobre a sama prośba nie ma charakteru „roszczeniowego”

        skoro raz prosiłeś (i to na słuszny cel) i ci odmówiono to znaczy że sam najlepiej wiesz na co możesz liczyć i teraz i w przyszłości

        odpuść tak jak pisze Roman, zapomnij o spadku, nie ma się co „nakręcać” i powoływać się do moralności brata – bo jak wiadomo każdy ma inną moralność 😉

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Rada chyba najlepsza z możliwych – chociaż bazująca nie zawsze pozytywnym stwierdzeniu „a kto powiedział, że świat jest sprawiedliwy?”.

    • Adam Odpowiedz

      Dzięki wszystkim za dotychczasowe spostrzeżenia i i rady.
      Cóż mogę powiedzieć?
      Względna anonimowość pozwala mi, bym podał jeszcze parę szczegółów.
      Sprawa początkowo miała charakter typowo finansowy i opierała się na moim poczuciu sprawiedliwości, tzn. chciałem sobie za „pieniądze rodzinne” kupić większe mieszkanie (w związku z tym, że pojawili się potomkowie). To miał być jedyny cel tych pieniędzy.
      Potem sprawa stała się bardziej honorowo-finansowa, tzn. sugerowałem przekazanie mi w ratach niewielkiego procentu wartości odziedziczonej nieruchomości (mówiłem o 35%, byłem w stanie zaakceptować nawet i 10%).
      Poddałem także pomysł, że skoro brata nie stać na spłacenie mnie (bo tak argumentował początkowo), to niech nieruchomość w całości przejdzie na własność naszych rodziców, a on mógłby nadal zajmować tę nieruchomość. A kiedyś nasi rodzicie wg własnego uznania zadysponowaliby tym mająteczkiem – co byłoby naturalnym porządkiem rzeczy. Ale mój brat i na to nie chciał przystać (pod wpływem swej małżonki, jak mniemam).
      .
      Z tego co wiem Zmarła kierowała się w ocenie sytuacji trzema przesłankami:
      1) Ja już swoje mam (czyli mieszkanie żony) [wtedy jeszcze nie miałem dzieci i nie było nasze lokum ciasnawe]
      2) Rozstałem się z kościołem katolickim
      3) Jestem kilka lat po ślubie i nie mam dzieci, a więc jestem bezpłodny i więcej mi nie potrzeba [dzieci przez kilka lat nie miałem celowo]
      .
      Niestety, wydaje mi się, że powrotu do dawnych relacji już nie będzie.

      • Roman Odpowiedz

        Uważam (troche w opozycji do polskiego prawa spadkowego), że właściciel ma prawo w dowolny sposób dysponować tym co posiada. Również po śmierci.
        Jak napisałem wcześniej, ma prawo spalić i nikomu nic do tego…
        A czy brat jest Ci coś „winien” to już osobna kwestia…
        Podobnie jak Ty jemu…
        Tylko czy warto (było?) dla tych kilku-kilkunastu-kilkudziesieciu tysięcy psuć rodzinne relacje…

        • Adam Odpowiedz

          Nie wiem, Roman, czy warto było.
          Jak się już ma sporo kasy, to łatwiej na nią machnąć ręka. Jak jej nie ma – już niekoniecznie. Kilka lat temu nie miałem jeszcze takich pieniędzy, by całą rzecz samemu sfinansować. Ponadto pieniądz jest zamiennikiem przepracowywanych godzin, odbieranych często najbliższym.
          Gdzie tam włączało mi się myślenie takie mniej więcej: „Dziecko drogie, ja ci nie kupię kolejnej zabawki, bo muszę uzbierać na kolejny CENTYMETR kwadratowy mieszkania, a zbieram to w momencie, gdy mój braciszek bawi się na wakacjach na Tenerife lub w innym miejscu, o którym ja – starający się nie żyć ponad stan – mogę sobie na razie tylko pomyśleć”.
          .
          Cała rzecz jest dla mnie bardzo bolesna.

          • Roman

            A czy też nie jest troche kwestia podejścia?
            Przecież to nie moje pieniadze (nie mój dom). Można mieć oczywiście żal, że się nie dostało prezentu (spadku), tylko czy ten żal jest zasadny? A jeśli już, to czy powinien być skierowany do obdarowanego, czy raczej do darczyńcy?
            Wszystko to tak naprawdę delikatne sprawy (bo jak sam odczułeś cierpi na tym rodzinna relacja).

          • eMCi

            Czasem mam wrażenie, że rozumowanie starszych, którzy coś po sobie zostawiają dla młodszych jest nieco nie przystające do realiów. Nie potępiam, nasi dziadkowie wychowali się w innych realiach, gdy dom po prostu się miało, a jeśli się nie miało, to trzeba było zbudować. Obecnie nieruchomości i ziemia, nawet na tak zwanym zadupiu są warte dużo (czasem tylko na papierze). Z punktu widzenia babki – jak zakładam – dawała wnukowi dom, aby miał gdzie mieszkać, bo nie ma, gdy jego brat ma. Nie wydaje mi się, aby przeliczyła, że jednego obdarowała przykładowo majątkiem wartym pół miliona, a drugiego niczym.
            Dla Ciebie ta sytuacja może wyglądać zgoła inaczej i czujesz się pominięty, zwłaszcza, że z Twojego opisu wynika, że bratu trafiło się jak ślepej kurze ziarno. Również nie był bym zachwycony, niemniej uważam podobnie jak Roman, że spadkodawca może zrobić z majątkiem co zechce i na nic nie liczę. Wszystko co dostanę, będzie mniejszym lub większym dodatkiem do tego na co sam zapracuję.
            Skoro tak szczerze opisujesz problem, mogł byś naświetlić, jak na sprawę zareagowali rodzice?

          • Adam

            Intencja Babki była też taka, jak piszesz.
            Rodzice?
            Starali się zachować neutralność. W praktyce (moim zdaniem) oznaczało to stanięcie po stronie brata.

    • Maga Odpowiedz

      Mój brat dostał mieszkanie po ciotce (siostra babci, zmarła bezdzietnie, babcia odziedziczyła po niej mieszkanie i przekazała mojemu bratu). Ja ani moja siostra nic z tego tytułu nie dostałyśmy, ale do głowy nam nie przyszło czegokolwiek oczekiwać. Mieszkanie jest w malej miejscowości w kotlinie kłodzkiej, brat się tam wyprowadził, czuje się tam u siebie, własnymi siłami zrobił remont, bo mieszkanie było w kiepskim stanie i niech mu tam będzie dobrze.
      Nie wiem jakie stosunki panowały między Tobą o bratem przed awanturą o spadek, ale myślę, że to jest kluczowe w tej sprawie.
      My jako rodzeństwo trzymamy się razem i wiemy, że zawsze możemy na siebie liczyć, może dlatego nie ma między nami zawiści, że ktoś coś ma, dostał, odziedziczył, whatever. Niech sobie ma.

      • Adam Odpowiedz

        Cieszę się, że tak Ci się dobrze ukadają relacje rodzinne. W moim wypadku jest inaczej. A dom, o kórym mowa to ten, w którym spedziłem 24 lata życia.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Adamie – doskonale rozumiem Twoje odczucia z początku komentarza. Ale mam na to sposób – odkładać coraz więcej, żeby podtrzymać ten wzrost 😛

      Co do Twojego pytania – uważam, że jak najbardziej masz (miałeś?) takie prawo. Sądząc po Twojej wypowiedzi, ta sprawa nadal w Tobie siedzi i nie czujesz się z tym komfortowo. I nie ma w tym nic dziwnego, ale wiesz co? To nie Ty powinieneś tak się czuć! To raczej drugiej stronie powinno być głupio i powinna robić wszystko, żeby w ramach swoich – nawet skromnych – możliwości spłacić Cię w jakimś stopniu.

      Ale… spróbowałeś, szydło wyszło z worka (i tak nie mógłbyś liczyć na brata w potrzebie, prawda?) i teraz najlepsze, co możesz zrobić, to odpuścić i starać się zapomnieć o wszystkim. Kto wie – może za jakiś czas będzie możliwe między Wami pojednanie mimo tego, co się stało, a co odstać się nie może.

  11. exkonsumpcja Odpowiedz

    Przyznaję, że w trakcie ostatnich dwóch tygodni czytałam ten blog na spokojnie wpis po wpisie. Jest niesamowicie mądry. Trafia do mnie, bo jakoś tak coraz bardziej jestem przytłoczona presją zarabiania, kupowania, kredytów hipotecznych. Wzięłam komputer na raty tylko po to, żeby wyrobić sobie historie kredytową (moje pierwsze raty, rodzinka była kiedyś mocno zadłużona na kredytach konsumpcyjnych, stąd mam ogromną niechęć do tego typu wynalazków). Nie podoba mi się to uwiązanie względem banku, chociaż to przecież niewielka kwota, w razie czego mogę spłacić od razu, a warunki rat też dobre – nie dopłacam ani złotówki do wartości sprzętu. Jeśli teraz źle się czuję z kredytem, to co będzie przy hipotecznym? Coraz bardziej mi się to nie podoba. Nie chcę dać się zniewolić na 30 lat, nie chcę oddawać połowy wynagrodzenia bankowi, nie chcę oddawać 2 razy więcej niż pożyczyłam. Nie chce się całe życie zacharowywać tylko po to, żeby móc kupować.

    A z dzisiejszym postem skojarzyła mi się rozmowa z koleżanką z pracy:
    ona: nie mogę się doczekać wypłaty, muszę kupić jakieś nowe ciuchy!
    ja: a ja chyba w tym miesiącu odpuszczę zakupy i oszczędzę trochę kasy…
    ona: no co ty! Przecież żyje się tylko raz! Weź zaszalej!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję bardzo za ten komentarz. Ale to nie blog jest mądry, ale Ty, skoro pobudza Cię on do myślenia i wyciągania wniosków na przyszłość 🙂

  12. Bea Odpowiedz

    E tam nudne – to ekscytujące jakim cudem dotrwam do końca miesiąca za 200 zeta które zostało mi na koncie nie ruszając oszczędności ;D to ekscytujące myśleć o tym jak z każdym miesiącem jestem bliżej realizacji swojego celu (u mnie jest to cel przyszłoroczny więc niezbyt odległy i dlatego bardziej ekscytujący). Choć czasem przyznam, że mam dość oszczędzania – u mnie to wciąż wysiłek a nie autopilot :/

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hej, znam ciekawą metodę na zwiększenie prawdopodobieństwa realizacji swoich celów: podziel się nimi z ludźmi! No dalej – zachęcam do ujawnienia szczegółów 🙂

  13. zonk84 Odpowiedz

    A ja (nie)stety jestem w tej fazie, że mam dopiero pierwsze 10.000 tys. na koncie, więc emocji nie brakuje, a każdy dodatkowy tysiąc cieszy:)
    Chociaż muszę przyznać, że przeciwko takiej nudzie, jaką Ty opisujesz, nie miałabym nic przeciwko, bo u mnie, tak jak u Bei z komentarza wyżej, to wciąż wysiłek, a nie autopilot:/

    • Adam Odpowiedz

      Nieopatrznie piękną kwotę podałeś – 10 mln. Mmm 😉
      Domyślam się jednak, że chodzi o 10 tys. 🙂
      Jeśli 84 to data Twojego urodzona, to masz niemało. Byle tak dalej!
      .
      Dużo zależy od tego, czy żyje się w pojedynkę, czy w dwójkę. Razem zdecydowanie łatwiej! Wówczas dobrze jest osiągnąć sytuację życia z jednej pensji i ewentualnie pewnych dochodów pobocznych. W polskich warunkach to na ogół możliwe.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Ciiii – nie zdradzaj takich tajemnic jak w ostatnim zdaniu, bo jeszcze zbyt wiele osób gotowe w to uwierzyć, a wtedy krach gospodarki gotowy!

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          A może właśnie dowiedzieliśmy się, czemu bogacze grają w golfa (a przynajmniej czemu taki jest stereotyp)? W końcu skoro ich codzienne życie jest tak monotonne, to wszelkie odstępstwa od normy stanowiłyby zagrożenie dla nie najmłodszych zazwyczaj układów krążenia – nieco zbyt dużo emocji i zawał gotowy!

  14. Paweł Odpowiedz

    Dla mnie ciekawe jest to jak osoby wychowane w tych samych warunkach mogą mieć totalnie różne podejście do oszczędzania. Dla mnie to raczej naturalna rzecz. Prawdę mówiąc, nie wiem na co miałbym wydawać wszystkie zarobione pieniądze (dwutygodniowe wakacje raz w miesiącu?), za to moja siostra, młodsza tylko o rok, już nie ma tego problemu, a zarabiamy podobnie (5-6k). Najlepsze, że ona nawet nie wie na co jej się te pieniądze rozchodzą.
    Odnośnie nudy jaka jest konsekwencją oszczędzania. Jakoś na to nie narzekam, a pracuję po 6h dziennie, jeszcze mniej sypiam, więc mam sporo czasu. Przykładów nie będę podawał bo większość z moich zajęć można znaleźć w podlinkowanym przez Wolnego wpisie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Na przykładzie swoim i rodzeństwa mogę potwierdzić, że podobne wychowanie może skutkować zupełnie innym podejściem do oszczędzania, a wpływa na to bardzo wiele czynników zewnętrznych – znajomi, środowisko, a także (chyba przede wszystkim) partner życiowy – zwłaszcza, jeśli poznaje się go w młodym wieku, kiedy człowiek jeszcze jest dość… plastyczny?

  15. Pani Strzelec Odpowiedz

    Ostatnio przeczytałam tekst o tym, co kobieta planuje zabrać na wyjazd. W komentarzach kolejne osoby podpowiadały co jeszcze „powinna” ze sobą wziąć.
    Połowy tych rzeczy to ja w domu nie mam, na co dzień nie używam, a co mówić o pakowaniu tego na wyjazd.
    Także moje życie jest mega nudne (i mam mało sprzątania, i nie potrzebuję apteczki wielkości lodówki).

    • Maga Odpowiedz

      Apteczka wielkości lodówki to może przesada, ale jak się wyjeżdża na wakacje z dziećmi, to warto jednak coś zabrać. Lepiej, żeby się nie przydało, ale różnie bywa.
      A co do tego, co kobieta potrafi zabrać na wyjazd, to pamiętam jak nie mogłam wyjść z podziwu widząc dziewczyny zabierające ze sobą suszarki do włosów i tym podobny sprzęt na wyjazd w góry. Wyjazd z chodzeniem po schroniskach z plecakami. W głowie mi się nie mieściło, że chce im się to dźwigać.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Wyjazdy z dzieckiem to coś, co przerabiamy dość często. I mimo, że nie są to wypady w głuszę bez żadnego dostępu do służby zdrowia, to i tak jestem pewien, że zabieramy ze sobą kilkadziesiąt przedmiotów za dużo. „W razie czego” to niebezpieczne słowa i sam muszę się nauczyć je lepiej ważyć.

        • Maga Odpowiedz

          Wiele, wiele razy zabrane medykamenty nam się nie przydały. Ale były takie wyjazdy, że się przydały, wolę mieć niż w obcym kraju szukać w popłochu apteki i jeszcze próbować wytłumaczyć czego potrzebuję. Czasem trzeba zareagować natychmiast.

  16. direct.money.pl Odpowiedz

    Dla jednych oszczędzanie może być nudą. Dla mnie oszczędzanie to sposób na życie. Dzięki temu mogę zaplanować wydatki te mniejsze jaki i większe. Kiedyś, gdy nie oszczędzałem, miałem chaos w finansach osobistych. Przyznam, że doprowadzała mnie ta sytuacja do frustracji. Dziś jestem wesołym człowiekiem, oszczędzam pieniądze i dokładnie planuję co z odłożoną kasą zrobić w przyszłości.

  17. Roman Odpowiedz

    Jeszcze jedno mi sie właśnie nasunęło…
    Faktem jest, że oszczędzaniep ieniędzy poprzez „odkładanie na stosik” może w którymś momencie stać się nudne…
    Tylko, że oszczędzanie pieniędzy to jeden z wielu aspektów oszczędzania 🙂
    Można przecież włąsne życie traktować poniekąd jak eksperyment i badać, poznając własne granice, jak nasze zachowania wpływają na oszczędzanie wody, jedzenia, miejsca, czasu…
    Parafrazując bohatera pewnej serii filmów z tego punktu widzenia oszczędzanie może być „fascynujące jak cholera” 🙂

  18. sigma Odpowiedz

    ”Mieć milion a nie mieć miliona to razem dwa miliony. Matematyczne udowodnienie tej tezy byłoby ciekawym wyzwaniem”- akurat jest to proste działanie matematyczne; 1-(-1)=2, taka jest różnica miedzy tymi dwoma liczbami.
    Jeśli chodzi o sprawę Adama to miałam podobną w rodzinie z pewną różnicą. Rodzice przeprowadzili się do nowego domu a wcześniej mieszkali w mieszkaniu razem z najmłodszym bratem. W momencie ich wyprowadzki ja miałam swoje mieszkanie ( kupiliśmy razem z mężem bez kredytu z własnych zarobków, parę lat wcześniej założyłam firmę którą prowadzę do dzisiaj, doradztwo podatkowe), drugi brat wybudował dom posiłkując się niewielkim kredytem który zdążył spłacić a najmłodszy jak pisałam mieszkał jeszcze z rodzicami.
    Gdy rodzice się wyprowadzali powstał temat opuszczanego mieszkania i wtedy my ze starszym bratem zaproponowaliśmy żeby zrobili darowiznę na najmłodszego jako że my mamy swoje i lepiej sobie radzimy. Tak to zostało zrobione ale podkreślam, bez naszej zgody mieszkanie byłoby do podziału na 3 bo żadnego dziecka nie należy faworyzować nawet tego lepiej zarabiającego.W Twoim przypadku nie podoba mi się postawa rodziców w całej sprawie

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Heh – tylko że „nie mieć miliona” to nie -1, ale 0 – bo nie mówimy o długu w wysokości 1 mln, ale o nie posiadaniu 1 mln.

      • sigma Odpowiedz

        Tak, tak, masz rację, stracić milion i mieć milion to byłoby 2, znajomy doktor matematyki powiedział mi, że ta teza jest bez sensu i nie dałoby się jej udowodnić, to jest bez sensu

  19. Paweł Odpowiedz

    Myślę, że urozmaicić oszczędzanie można poprzez wrzucanie symbolicznych kwot do słoika. U mnie przykładowo jest tak, że liczby w excelu (które już dawno przekroczyły barierę pięciu zer, i co miesiąc przybywa kilka tysięcy złotych) mniej cieszą niż kilkanaście złotych wrzucanych co tydzień do słoika po oliwkach z tytułu nowo odkrytego źródła oszczędności:).

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Chyba nie sposób się nie uśmiechnąć czytając ten komentarz – przynajmniej na mnie on tak podziałał! Doskonale rozumiem, co znaczy ten uśmiech na twarzy z kilkunastu nadprogramowych złotych. Warunek jest jeden – to musi być gotówka 🙂

      • Paweł Odpowiedz

        Oczywiście, że gotówka:) Fajnie brzęczy:) Pamiętam jak jako dziecko cieszyłem się z kilku złotych wrzuconych na „konto” w SKO. Teraz, mimo że posiadam znacznie więcej nadal cieszę się symbolicznymi kwotami.
        Pozdrawiam

  20. Adam Odpowiedz

    A propos obrazka wprowadzającego w artykuł…
    Akurat gra Eurobiznes jest zaprzeczeniem idei oszczędzania. W tej planszówce to się kupowało na potęgę – nawet na nieustanną pożyczkę hipoteczną, byle tylko dochrapać się państwa, a potem domków i hoteli! No, a potem to już można było myśleć o zrujnowaniu rywali…
    .
    Jakiś czas temu uczyłem mego ośmioletniego syna, jak się gra w Eurobiznes. Namawiałem go co i rusz: „Kupuj, opłaca się”. A on wbrew mym słowom wahał się, kalkulował. Pomyślałem wtedy, że ponad swoistą logikę gry przemówiła u niego prosta obserwacja moich poczynań konsumenckich w codziennym życiu oraz geny. W każdym razie po jakimś czasie załapał i zaczął nieco bardziej ochoczo nabywać kolejne parcele. Nie zmieniło to w żaden sposób jego podejścia do dóbr konsumpcyjnych i nadal nie rzuca się na zabawki w sklepie. W każdym razie on odróżnia zasady gry od zasad życia. (A nie udaje się to wielu dorosłym.)

    • Paweł Odpowiedz

      „Akurat gra Eurobiznes jest zaprzeczeniem idei oszczędzania. ”

      Po raz pierwszy słyszę taki argument 🙂 Ja bym raczej powiedział że jest odwrotnie – poprzez inwestowanie na początku w małej wartości aktywa można dojść do zbudowania naprawdę dużego majątku. Ta gra uczy przedsiębiorczości, tak samo jak Cash Flow.

      • Adam Odpowiedz

        Na początku gry każdy z graczy ma dużo gotówki i kupuje się wszystko, aż do wyczerpania gotówki, a i wtedy zazwyczaj warto kupować dalej, biorąc pożyczkę hipoteczną (na 10%). Idzie o to, by tylko dochrapać się państwa, a potem inwestować w domki i hotele. Gra nie uczy SELEKTYWNYCH zakupów (inwestycji), lecz hurrra zakupów i tego, że gotówka parzy.
        .
        Gra jest mimo wszystko pouczająca. (Przede wszystkim walor ustalania korzystnej ceny między graczami przy wymianach.) Można nieco modyfikować zasady. Zmniejszyć ilość gotówki, jaką dysponując gracze na początku gry, a dać więcej za przekroczenie startu, podwyższyć oprocentowanie pożyczki hipotecznej, wprowadzić lokaty, a być może nawet inwestycje w złoto lub srebro (srebro to ukłon w stronę Romana). Poza tym gra dochodzi często do martwego miejsca, gdy już wszystkie parcele zostaną kupione, a na „rynku” narasta ilość gotówki, za którą nie ma co kupić (inflacja?).
        .
        Jeśli ktoś ma ciekawe pomysłu na przeobrażenia gry – chętnie przeczytam.

  21. Andzej Odpowiedz

    Ostatnio nachodzą mnie takie myśli że jak chcesz żyć jak człowiek w tym dzikim kraju to trzeba mieć własną firmę .Bo niestety ale etat szczególnie w małych miasteczkach takich do 100 tyś mieszkańców nie jest w stanie zapewnić godnego życia .Trochę się to kłóci z ideą oszczędzania bo w takiej sytuacji trzeba mniej lub więcej ryzykować własnymi pieniędzmi a jak nie własnymi to banku.Wydaję mi się że po 25 latach kapitalizmu praca na etacie zaczyna być rozwiązaniem przestarzałym .To nieprawda że etat to stabilność przecież w każdej chwili można zostać zwolnionym a poza tym etat to taka lżejsza forma niewolnictwa musisz być od x do x ,lizać dupę przełożonym,niemieć własnego zdania itd jak ty się do tego ustosunkujesz Etat czy Firma czekam na ciekawe odpowiedzi

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Moja opinia? Zbytnio idealizujesz dg, a demonizujesz etat. Do tego mocno uogólniasz. Ale jeśli pytasz właśnie tak ogólnie, to powiem tak: to zależy od człowieka. Dla przeciętnego Kowalskiego etat w praktyce jest lepszy, bo właśnie jest formą współczesnego niewolnictwa. Bardzo duża część społeczeństwa idzie z prądem i chce, żeby mówić jej, jak postępować, co robić i jak żyć. Przecież taki „przeciętniak” po przepracowaniu całego życia na dg umarłby z głodu na emeryturze, bo przeszedłby na nią bez żadnych oszczędności (a najprawdopodobniej – z długami).
      Dla niewielkiej części społeczeństwa znacznie lepsza jest dg – i myślę, że można spokojnie stwierdzić, że czytelnicy tego bloga do tej grupy się zaliczają.
      Ale może już skończę, bo sam jestem etatowcem, który od czasu do czasu myśli o założeniu działalności, ale z różnych względów to się jeszcze nie stało. Jednym z tych względów jest argument pod tytułem „mam na etacie za dobrze” – co dość mocno kłóci się z Twoim stwierdzeniem, że etat nie jest w stanie zapewnić godnego życia.
      Pozdrawiam.

    • Paweł Odpowiedz

      Jako osoba która która ma doświadczenia zarówno z etatem jak i własna DG mogę powiedzieć to zależy…

      Mając etat idziesz na te 8 godzin do pracy, wychodzisz z niej i nic Cię już nie obchodzi. Masz wolne weekendy, masz urlopy. Wykonujesz po prostu swoją pracę i to na pracodawcy spoczywa całe ryzyko Twojego zatrudnienia. A jak Cię zwolni to idziesz pracować gdzie indziej.

      A teraz własna działalność gospodarcza – tutaj jesteś i pracodawcą i pracownikiem. I nie ma tutaj że pracujesz 8 godzin na dobę. Tutaj jesteś „w pracy” 24 godziny na dobę. Cały czas musisz myśleć o swoim biznesie, jak zaczniesz olewać sprawę to możesz zacząć pakować walizki. Tutaj nie masz urlopów, a nawet jeśli gdzieś pojedziesz na ten tydzień to cały czas myślisz czy w firmie jest wszystko ok, cały czas ktoś do Ciebie dzwoni itp.

      Cały czas jesteś za wszystko odpowiedzialny, ryzykujesz swoim majątkiem. Jak Twój pracownik coś przeskrobie to Ty idziesz siedzieć. Poza tym nigdy nie jest tak że cały czas interes idzie dobrze, są lepsze i gorsze momenty. I czasami musisz myśleć co zrobić żeby zapłacić pracownikom?

      We własnym biznesie czyha cała masa problemów – od różnego rodzaju kontroli, nieuczciwych pracowników, niesolidnych klientów itd. Przypuśćmy że klient oszuka cię – wziął towar i nie zapłacił faktury na kilkadziesiąt tysięcy. Po jakimś czasie ogłasza bankructwo. Oczywiście jesteś wtedy na szarym końcu tego łańcucha po licytacjach komorniczych. Na 90% nie odzyskasz tych pieniędzy. I co? Kilka miesięcy musisz odrabiać straty.

      Podsumowanie – własna DG tak ale nie dla wszystkich. Na pewno nie powinien jej zakładać ktoś kto nie ma dużego doświadczenia w danym temacie.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        To chyba opis „klasycznej” dg, która polega najczęściej na handlu lub produkcji jakichś materialnych, zazwyczaj kosztownych przedmiotów. Działając w szeroko rozumianych usługach (a w szczególności: usługach IT), ryzyko jest chyba sporo mniejsze i ogranicza się często do widma braku zleceń lub braku zapłaty za te wykonane (co istotnie różni się od braku zapłaty za coś, za wykonanie czego trzeba słono zabulić).
        Na pewno wiele pułapek czyha na takie – najczęściej jednoosobowe – firmy, ale pisząc, że nie powinien się w to bawić ktoś bez doświadczenia doszlibyśmy do wniosku, że to zamknięty światek i nikt nowy nie ma tam wstępu. Masz jednak 100% rację: kwestia etat vs dg to nie łatwy temat i nie ma tu jednego „dobrego” rozwiązania – a już na pewno nie dla wszystkich. Pozdrawiam.

        • Paweł Odpowiedz

          Tak uważam że osoby bez żadnego doświadczenia w danej branży nie powinny brać się za zakładanie DG. Lepiej kilka lat popracować na etacie w danej branży, zobaczyć jak to wszystko od środka wygląda i dopiero później myśleć ewentualnie o własnym biznesie.

          Dla mnie osoba która zakłada działalność w branży z którą nie miała wcześniej styczności to samobójca. Weźmy na to że osoba która nie miała nigdy styczności z branżą gastronomiczną zakłada restauracje. Myśli że jak zatrudni kucharza, kelnerki itd. to się samo będzie kręciło. Guzik prawda. Jak ktoś się na czymś nie zna to pracownicy zaraz wejdą mu na głowę. Moim zdaniem osoba która zakłada DG nie mówię że musi być ekspertem w danej dziedzinie, ale przynajmniej powinna znać się na rzeczy.

          A w usługach IT też jest ryzyko:
          – czy będziesz miał zlecenia – ZUS-y i pensje co miesiąc trzeba płacić, czy będziesz miał na tyle zleceń żeby to wszystko dopiąć?
          – czy wywiążesz się z umowy – jak za dużo weźmiesz sobie na głowę to możesz się nie wyrobić w terminie, albo co gorsza wykonać usługę niezgodnie z umową.
          – czy klient ci zapłaci – tak jak w każdej innej branży także tutaj istnieje takie ryzyko.

          Co jeśli zachorujesz i np. na miesiąc trafisz do szpitala? Jak to się obije na kondycji Twojej firmy? Jeśli prowadzisz jednoosobową działalność i nie ma kto Cię zastąpić to często oznacza to koniec Twojej działalności.

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Tylko kto teraz jest zatrudniony na etacie, chyba tylko „krewni i znajomi królika” na państwowych / samorządowych posadach, a nie zwykły, zwłaszcza młody człowiek. Proza życia jest taka, że zamiast etatu – umowa o dzieło, czyli pracujesz jak na etacie, na pewno więcej niż 8 godzin dziennie, nie masz płatnego urlopu ani płatnego zwolnienia lekarskiego, nie masz płaconych nadgodzin, nie masz żadnego ubezpieczenia ani zdrowotnego ani emerytalnego, zaś pracodawca może Cię wyrzucić z pracy z dnia na dzień.

          • Kasia Rz.

            Ja mieszkam w Polsce, natomiast gdzie Ty mieszkasz Wolny?

          • wolny Autor wpisu

            Ja też, ale czasami czytając Twoje komentarze wydaje mi się, że to zupełnie dwie różne Polski. Pewnie masz podobne wrażenie po lekturze części moich wpisów 🙂

          • Adam

            Są różne prace etatowe na 8 godzin. Zapewne najmniej jest takich że 8 h=8h.
            Bywa, że 8 godzin oznacza 7 godzin, a ponadto wyjścia podczas pracy, przegladanie neta, celebrowanie kaffki czy papieroska.
            Ale bywa i tak, że 8h ozncza 9h albo i więcej.

          • wolny Autor wpisu

            Boleśnie tego od jakiegoś czasu doświadczam… jeszcze rok temu pełen etat to było w praktyce 7h słodkiego mało-co-robienia. Teraz jest taki młyn, że mogę się jedynie pocieszać, że blog nadal żyje, a Wy jesteście tak niesamowici, że sami między sobą prowadzicie interesujące dyskusje, które staram się wieczorami nadrabiać 🙂

  22. mittyj Odpowiedz

    Oszczędzam pieniądze na co dzień, i dzięki oszczędnościom zawsze mam pieniądze na nieprzewidziane wydatki, zainspirowany artykułem zmieniłem ubezpieczenia na mieszkanie, nie tylko na tańsze, ale także znacznie bardziej korzystne.

  23. Jasio Odpowiedz

    Uważajcie tylko żebyście z tej nudy nie umarli – bo wtedy spadek może dostać rozrzutne rodzeństwo, które w ramach walki z nudą zafunduje sobie wakacje na Bahamach.
    Tudzież rząd wraz z NBP zadecydują żeby dodrukować gotówki – oczywiście dla naszego dobra – aby się oszczędzającym w głowach nie poprzewracało z tego nadmiaru.

    Postawa Adama jest godna potępienia – oto osoba, której babcia nie chciała przekazać domu (relacje między nimi musiały być nie najlepsze), a która po jej śmierci oczekuje, że dostanie część wartości tegoż. I jeszcze jest oburzona, że jej nie chcą dać.

  24. Trevi Odpowiedz

    Witam Wszystkich..

    Chciałbym dorzucić swoje 5 groszy.. może ciut innych 😉
    Kolejny dobry wpis.. choć jak dla mnie równie ciekawe są dyskusje w komentarzach.. oczywiście za sprawą w/w wpisu ..
    Jestem osobą „z tych oszczędzających” a raczej tych, którzy od kilkunastu lat świadomie obchodzą się z pieniędzmi.. racjonalizując swe wydatki, starając się poskromić swoje „ja, ja chcę”.. itd. itp. Udało mi się stworzyć poduszkę finansową.. wyrobić pewne nawyki pomagające oszczędzać czy hartować charakter.. (tak, do oszczędzania trzeba mieć silną wolę i charakter) ..a trakcie mojej „podróży” otarłem się też o „ekstremizm oszczędnościowy” i dlatego polecam -tak jak tu już stwierdzono tzw. „Złoty Środek”..

    Ale.. ostatnimi czasy, pod wpływem wydarzeń na świecie zaczęły pojawiać mi się mi się pewne myśli.. Otóż Nasza „podróż do niezależności finansowej” jest coraz bardziej zagrożona.. a wkrótce może stać się po prostu mrzonką wyidealizowanego świata.. celem do którego nie dotrzemy nigdy..
    Skąd takie myśli ? Tak jak wspomniałem z obserwacji niedawnych wydarzeń:
    np. Grecja i konfiskata oszczędności.. co jeśli pewnego dnia i nasz kochany rząd sięgnie do depozytów swych obywateli, nie tylko powyżej pewnej kwoty? Powiedzenie „pieniądze pewne jak w banku” straciło na znaczeniu.. Choć z pieniędzmi tak naprawdę nie ma gdzie uciec.. złoto? w czasie kryzysu w USA już raz rząd konfiskował złoto..czemu nie miałoby to się powtórzyć? (do tego zagrożenie bańką spekulacyjną) Ziemia, nieruchomości ?- nie jest to płynny środek.. w przypadku konfliktu zbrojnego (vide nieprzewidziany rozwój wydarzeń np. na Ukrainie) nie schowamy do kieszeni.. Poza tym widmo Podatku Katastralnego również może zniweczyć nasze plany i założenia… Giełda? jednak zmienną jest i w przypadku kolejnego wybuchu paniki tracimy dziesiątki procent żmudnie odkładanego kapitału.. W „skarpecie”? Inflacja, druk pustego pieniądza zjada wartość..
    Na koniec największe zagrożenie.. Nasze Zdrowie (i wypadki losowe) – o czym sam się przekonałem jakiś czas temu.. możemy zawinąć się z tej planety nieoczekiwanie z miesiąca na miesiąc jeśli nie z dnia na dzień nigdy nie skorzystawszy z Naszego kapitału..

    Dlatego ostatnimi czasy postanowiłem zmodyfikować cel „tzw. niezależności finansowej w odległym czasie” na jeszcze większy ZŁOTY ŚRODEK i po prostu racjonalne życie – czasami przeplecione z szaleństwem i nieracjonalnym zakupem.. Warto czasem też przeanalizować pod tym względem nasz „PLAN, CEL” do którego dążymy a który z wiadomych względów jest odległy w czasie..
    Poza tym jest jeszcze jeden aspekt – czy przyjemniej będzie nam wydać pieniądze od czasu do czasu na jakieś szaleństwo które sprawi radość naszemu dziecku? czy bardziej nas zadowoli „zużycie” ich kiedy będziemy starzy („i pomarszczeni”) i nie będzie już nam się chciało 😉
    Pozdrawiam wszystkich Świadomych Finansowo 🙂

    • Paweł Odpowiedz

      Podpisuje się pod tym rękami i nogami. Znalezienie złotego środka jest najważniejsze. Ja sam jestem raczej z gatunku tych którzy twierdzą że lepiej zwiększać swoje przychody niż na maksa oszczędzać. Czy nie lepiej zarabiać 5 tys. miesięcznie i mieć wydatki na poziomie 3tys zł miesięcznie niż zarabiać 3tys. miesięcznie i wydawać 2 tys. miesięcznie?

      Oszczędzać trzeba jak najbardziej ale daleko mi do ekstremów jakie niektórzy prezentują. Jak ostatnio gdzieś wyczytałem że lepiej całkowicie zrezygnować z samochodu i jeździć taksówkami bo wg. czyichś tam obliczeń w sumie wyjdzie to taniej. Pomyślałem sobie – po co ja czytam takie bzdury? Po cholerę mi miliony na koncie jeśli mam żyć jak jakiś pustelnik? Co mi to da? To na pewno nie jest mój sposób na życie. Oszczędzanie tak ale bez przesady.

      • Adam Odpowiedz

        „Czy nie lepiej zarabiać 5 tys. miesięcznie i mieć wydatki na poziomie 3tys zł miesięcznie niż zarabiać 3tys. miesięcznie i wydawać 2 tys. miesięcznie?”
        Hm…. To zależy! (Zakładam, że mówisz o kwotach netto)
        Zależy od czasu, jaki musimy oddać pracy i wysiłku, jaki musimy włożyć.
        Szczerze mówiąc gdyby rzecz sprowadzić proporcjonalnie do liczby godzin etatu, to ja wolę pracować 4h i 48 minut za 3 tys (netto), niż 8h za 5 tys (netto).
        Zresztą mój prawdziwy model pracy zawodowej i zarobków jest dość zbliżony do tego pierwszego.

        • Paweł Odpowiedz

          A ja wole pracować 8 godzin i zarabiać 5tys. netto i odkładać co miesiąc 2 tys niż pracować 4h i 48 minut, zarabiać 3 tys. netto i odkładać 1tys. miesięcznie.

          Pracując 8 godzin dziennie od poniedziałku od piątku zostaje nam jeszcze naprawdę bardzo dużo czasu na przyjemności czy inne obowiązki.

          Zresztą nie jest powiedziane że żeby więcej zarabiać trzeba dłużej pracować. Możesz pracować i 2 godziny dziennie i zarabiać kilka razy więcej niż ktoś kto pracuje 12 godzin dziennie.

          I ja w ten właśnie sposób podchodzę do życia – nie skupiam się na tym czy zaoszczędzę te kilka złotych a stracę na to np. godzinę czy dwie tylko skupiam się na tym żeby w określonym czasie jak najwięcej zarobić.

          • Roman

            To ja powiem tak…
            Do pewnego momentu istotne dla mnie było to, ile zarabiam.
            Teraz dużo istotniejsze jest to, ile czasu poświecam pracy…
            Z resztą… chyba zawsze bardziej „kręciło” mnie to, by po przekroczeniu czegoś co nazwałem dla własnych potrzeb „poziomem godności”, pracować 2 godziny dziennie za 5 tys, niż 8 godzin dziennie za 20 tys.
            Tyle teoria 🙂
            Praktyka wszelako jest taka, że jakkolwiek mimo wszystko wcale nie rzadko odmawiam przyjecia zlecenia, to jak na razie i tak większość zleceń przyjmuję 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Powoli zaczynam dążyć do ograniczenia czasu pracy – nawet kosztem zarobków. Tyle, że to dla mnie dość nowe podejście i w ostatnich tygodniach wyjątkowo rozmija się z rzeczywistością 🙁 Ja jako etatowiec z dużym poczuciem obowiązku i odpowiedzialności bardzo rzadko pozwalam sobie na odrzucenie zlecenia 🙁

          • Adam

            „…skupiam się na tym żeby w określonym czasie jak najwięcej zarobić.”
            Tak, tak, tak! I taka postawa mi się podoba…
            Od dłuższego czasu jestem pod urokiem takiej oto pasującej tu muzy:
            http://www.youtube.com/watch?v=hinKAtbL05I
            (Moim zdaniem artystycznie ciekawe i pouczające.)

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        I po raz kolejny: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 🙂 Prawdopodobnie uważasz niektóre z moich zachowań właśnie za przegięcie, ale zamiana auta na taksówkę (a raczej: auta na rower + komunikację miejską + taksówkę jeśli trzeba) może mieć sporo zalet, i to nie tylko finansowych. To temat na osobny wpis, ale dopóki się na taki krok nie zdecyduję (a na razie się na to nie zapowiada), nie będę się wymądrzał. Pozdrawiam.

        • Paweł Odpowiedz

          Akurat o tej zamianie samochodu na taksówkę przeczytałem na innym blogu. Człowiek pisał że bardziej opłaca się jeździć taksówkami niż swoim samochodem no ale przyjmijmy że chodzi również o komunikację miejską/busy/pks/pkp.

          Nie twierdzę że się nie da ale cholernie komplikuje życie rodzinie. Nie mówię o singlu który mieszka w dużym mieście – tu nie ma problemu, sam jak studiowałem to przecież nie miałem samochodu 😉
          Ale dla typowej rodziny z dziećmi to może być ciężka przeprawa.

          – Powiedzmy że raz na tydzień taka rodzina robi duże zakupy w hipermarkecie – autobusem tego nie przewiezie – z powrotem musi zamawiać taksi.

          – dziecko zachoruje i trzeba z nim w nocy jechać do lekarza – oczywiście taksi w jedną i drugą stronę, oczywiście trzeba czekać aż przyjedzie. Do apteki w nocy znowu taksi.

          – do przedszkola oczywiście komunikacja miejska/taksi.

          – Dojazdy do pracy – nie każdy nawet mieszkając w dużym mieście ma odpowiednie połączenie z najbliższego przystanku. Trzeba albo kilkanaście minut zasuwać na inny przystanek i/albo się przesiadać do innego autobusu.

          – Gdy rodzice/teściowie takiej rodziny mieszkają w innym mieście/na wsi to wyobraźcie sobie częste podróże z 2 małych dzieci i oczywiście bagażami.

          – Chcecie gdzieś pojechać nawet na jakiś krótki urlop – patrz punkt poprzedni.

          Ja osobiście uważam to za jakaś masakrę. Ktoś to uważa za wolność gdy muszę być co do minuty na przystanku, albo gdy muszę czekać na taksi? Dla mnie wolność to samochód – jestem niezależny.

          Owszem jak pisałem na początku dla niektórych może to być nawet bardzo dobre rozwiązanie, ale wkurza mnie jak czytam że ktoś kto ma samochód jest nienormalny bo przecież tyle kasy mógłby zaoszczędzić gdyby go nie miał. Jak sobie pomyślę ile to czasu/nerwów/niewygody by mnie kosztowała rezygnacja z samochodu to ja dziękuję.

          • wolny Autor wpisu

            Przynajmniej z kilkoma punktami bym się nie zgodził. Nie byliśmy do tej pory nigdy zmuszeni nagle (a do tego w środku nocy) jechać do szpitala czy apteki. Trzymanie samochodu z tego powodu zupełnie do mnie nie przemawia. Tak samo dojazdy do szkoły / przedszkola – oczywiście wiele zależy od lokalizacji, ale korzystanie z własnych nóg/roweru/komunikacji publicznej uczy dziecko, że jest mnóstwo innych (przeważnie ciekawszych) sposobów przemieszczania się. A to w przyszłości może procentować. Z zakupami też wolę inne podejście – częstsze, ale mniejsze zakupy w bliższych sklepach (a przeważnie na rynku) – bardzo rzadko wożę zakupy autem. Może i wychodzi nieco drożej, ale wspieram lokalnych przedsiębiorców i nie kupuję masy niepotrzebnych rzeczy, na które jest aktualnie promocja w markecie.

          • Paweł

            Wiesz życie pisze różne scenariusze, to że nigdy nie musieliście jechać w środku nocy do lekarza czy apteki nie oznacza nigdy się to nie zdarzy, oczywiście Wam tego nie życzę 🙂

            Właśnie wszystko zależy od lokalizacji, jeden może sobie na to pozwolić a inny nie. Ale zależy to także od podejścia do życia, ja np wolę sobie wszystko upraszczać niż komplikować a pozbycie się samochodu bardzo skomplikowałoby mi życie. Jak pisałem samochód to dla mnie wolność i niezależność. Co mi po wolności finansowej kiedy będę sparaliżowany komunikacyjnie 😉

          • wolny Autor wpisu

            Mamy nieco inne spojrzenie na sprawę. Przyznaję – auto ułatwia życie i dlatego się go nie pozbywam. Ale absolutnie nie daje mi wolności – to dodatkowa rzecz, o której trzeba pamiętać, o którą trzeba dbać, serwisować, opłacać, ew. się martwić. Z tym szpitalem czy apteką nie chodziło mi o to, że miałem do tej pory szczęście, ale że tak rzadkie przypadki z powodzeniem można załatwić właśnie taksówką, jeśli nie ma się auta. Ideałem byłoby sprawnie działające rozwiązanie nazwane na zachodzie „car sharing” – bo tylko nieco dalsze wyjazdy są jedyną rzeczą, która nie pozwala nam pozbyć się samochodu.

          • Kosmatek

            Pomimo że uważam się za minimalistę, nie wyobrażam sobie życia bez samochodu, MIMO świetnej lokalizacji (mieszkam blisko metra, mam łatwy i szybki dojazd do dworców). Dzięki dobrej lokalizacji mniej się wydaje na samochód, ale nie widzę powodów, by go nie mieć (ma trzy lata, a przebieg ledwie 25 tys.).
            U mnie może argument z apteką i przychodnią nie działa, bo mam blisko, około 500 m. (akcje nocne z biegiem z dzieckiem na rękach też przerabiałem).

            Samochód daje wolność , o której Paweł piszesz: wyjazd rodziną na wakacje czy weekend, remont czy cokolwiek, nie jest się związanym łaską innych osób, rozkladów jazdy itd. Można jechać gdzieś w ciemno i co chwila zmieniać plany (nienawidzę rezerwować noclegi gdzieś).

            Samochód wreszcie to oszczędność: zdarzało mi się dzieciom wynająć sprzęt narciarski w jednej miejscowości po to, aby zjeżdżać na nich kilkanaście kilometrów dalej 🙂 …

            Własny samochód pozwala zaoszczędzić kręgosłup (nie dźwigać tak toreb i plecaków) i nie mieć nadmiaru sprzętu w domu (nie mając samochodu trzeba by zainwestować w przyczepy rowerowe, sakwy i inne takie tam).

            Z tym samochodem jest tak, że dla kogoś, kto ma trudności w oszczędzaniu to jest jednak rzeczywiście jeden z największych wycieków pieniędzy.
            W moim przypadku amortyzacja samochodu plus jego bieżące utrzymanie (w tym wynajęty garaż, ubezpieczenie, benzyna itp.) to aż 18 tys. rocznie (1,5 tys./m-c) co daje 2 zł za kilometr, czyli tyle co taksówka ;).
            Ale nie wyobrażam sobie cotygodniowych zakupów rowerem/taxi (zimą), w sytuacji, gdy ledwie się mieszczę z siatkami do windy.
            W przeciwieństwie do wolnego cierpię, jeśli musze robić małe zakupy. Już nie chodzi mi tak o pieniądze, lecz o to, że duże zakupy zajmują max. 2 godziny i temat sklepów i zakupów na tydzień mam zamkniety…

          • stock

            Podpisuję się obiema łapami. Mieszkam w Warszawie i wprawdzie samochód mam, ale korzystam z niego wyłącznie przy okazji wyjazdów do rodziców (200 km w jedną stronę). Wszystkie zakupy, nawet całkiem duże, robię przy użyciu roweru lub własnych nóg, a przez rok chodzenia do żłobka (15 minut piechotą) mój syn był tam wieziony samochodem może ze trzy razy. Na dobrą sprawę samochód przydawał nam się tylko przy przewożeniu go do lekarza, ale w tych nielicznych przypadkach spokojnie można się zdać na taksówkę. Gdyby rodzice/teściowie mieszkali blisko, z samochodu mógłbym zrezygnować całkowicie.

          • Kosmatek

            O i to jest ciekawe, że mieszkając podobnie mamy różne zdania :).

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Bardzo… prawdziwy komentarz. Po opublikowaniu jakiś czas temu swojego domowego budżetu z ostatniego roku (a w zasadzie: po uświadomieniu sobie, jak mało wydajemy), też mam ochotę czasami poluzować pasa. Czasami się udaje, ale to raczej drobnostki i muszę się jeszcze tego uczyć. Zwłaszcza, że w tym momencie drobne szaleństwa nie zmienią absolutnie nic w przyszłych planach dotyczących niezależności finansowej.

    • Hania Odpowiedz

      zgadzam się całkowicie
      we wszystkim trzeba zachować umiar, ostatnio kupiłam mojej córce lalkę za 135 zł (kompletne wyrzucenie kasy) ale nie żałuję. Radość córki dumnie kroczącej z ta lalką pod pachą ze sklepu bezcenna! Dwa dni od rana do wieczora nią sie bawiła.

  25. eMCi Odpowiedz

    Moim zdaniem należy pracować mądrze, a nie długo. Wolę zrobić w 6h to co mogło by zająć 8h i mieć jednocześnie czas i pieniądze. Tyle teoria, ale pracuję nad tym 🙂

    • Kosmatek Odpowiedz

      To ja dorzucę swoje trzy grosze :-).
      .
      Powiem tak: zdecydowanie wolałbym zarabiać 3 tys. w 2 h dziennie i BEZ WYSIŁKU odkładać 1 tys. (50% miesięcznych wydatków) niż 5 / 2 (z wysiłkiem odłożone 60% wydatków – niewiele więcej, a czasu na życie jakby brak; „z wysiłkiem” dlatego, że typowa praca etatowa pochłania min. 20% wynagrodzenia na dojazdy, ubrania, opiekunki itd.) .
      .
      Oto dlaczego:
      .
      Jak pokazuje Jacob L. Fisker z ERE („early retirement extreme”;
      jest on astrofizykiem, który porzucił wyspecjalizowaną karierę naukową dla życia po to, ażeby żyć życiem „człowieka renesansu”),
      pracując krócej zyskujesz czas na:
      – nabycie umiejętności wytwarzania, zamiast jedynie kupowania
      – kształtowanie własnej sprawności intelektualnej i fizycznej
      – relacje z najbliższymi
      (jakąż mam radość, że przez ostatnie dwa lata jestem średnio ze swoimi dziećmi około 6-7 godz. dziennie, podczas gdy średnia korporacyjna ojców to podobno 15-30 minut…)
      – inne takie fajne rzeczy, jak np. wolontariat, podróże itd.
      .
      Ponadto, pracując krócej, więcej masz czasu by sam dla siebie wytwarzać. Stajesz się wszechstronny, dzięki czemu masz więcej umiejętności, które „jakby co” mogą kiedyś stanowić dla ciebie pracę.
      .
      Co więcej … nie musisz oszczędzać (tak!) na coś/na czymś, bo to coś sam możesz sobie zapewnić (mając czas, chęci, energię i wypoczętą głowę).
      Umiejąc bezwysiłkowo np. gotować, obcinać włosy,
      .
      Pomijam naprawdę wymierne zatrzymane zyski w postaci nieobecności: wielu godzin przestanych w korkach (typowy system 8-16 lub 9-17), niezdartych koszul, garniturów i samochodów (rzadziej używanych), niezatrudnionych opiekunek do dzieci itd.
      .
      Pomijam zdrowszy tryb życia (świeże, pełne witamin posiłki „bez chemii”: własne dżemy, mięso, chleb, czas na sport-bez-sportu – np. chodzenie pieszo, biegiem lub rowerem to mimowolny, sensowny bo celowy, „fitness”).
      .
      Wolny wrzucał już tu obrazek autorstwa J. Fiskera, pokazujący ile lat trzeba, by mieć tę wymarzoną wolność finansową, oszczędzając dany odsetek dochodu.
      Obrazek ten pokazuje, jak w trójnasób działa umiejętność oszczędzania:
      – pieniądz nie wydany udowadnia nam, że potrafimy przeżyć za mniej,
      – jednocześnie przekłada się na potencjalne przyszłe miesiące bez pracy,
      – a po trzecie, generuje kapitał dla dochodów pasywnych.
      .
      Przykłady a la wyżej:
      .
      P1: Gdy zarabiam 5 wydaję 4: Po roku pracy mam poduszkę na 3 mce (12 tys.) plus odrobinę dochodu kapitałowego (od tej pory od tych 12 tys. co roku średnio 3% choćby – daje 360 zł na rok).
      P2: Jeśli czas i umiejętności pozwolą mi wydawać tylko 3 tys., to po roku pracy mam poduszkę na 8 miesięcy i dochody kapitałowe 720 na rok.
      .
      I teraz: jeśli typowa praca dokłada wydatek 1 tys. na dojazdy, garnitury, opiekunki itd. to z sytuacji P2 otrzymujemy sytuację P1, zasadniczo nie zmieniając standardu …

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Wow… toż to prawie osobny wpis 🙂 Nie wiem czemu akurat przy tym wpisie rozpoczęła się dyskusja o czasie poświęcanym na pracę w stosunku do zarobków, ale mocno wstrzeliliście się w moje ostatnie przemyślenia. Planuję dążyć do ograniczania liczby przepracowanych godzin, a w praktyce robię bokami. Na szczęście zaraz będę miał chwilę wytchnienia – obym się zregenerował i nieco zmienił podejście, bo inaczej niedługo będzie potrzebna kolejna rewolucja…

        • Roman Odpowiedz

          „Planuję dążyć”…
          To brzmi jak: „być może kiedyś, kiedyś…” 😉
          A może warto trochę zmienić podejście i zamiast liczyć ile zarabiamy na miesiac (dlaczego akurat na miesiąc?!” zacząć liczyć ile dochodu przynosi nam dajmy na to godzina naszej pracy?
          Bo powyżej pewnego poziomu nie jest ważne ile zarabiamy, a ile czasu poświęcamy na zarabianie…

          • wolny Autor wpisu

            Wiem, wiem… to dla mnie stosunkowo nowa koncepcja i wiem, że muszę się kopnąć w cztery litery i zabrać za praktykę.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dokładnie – tyle teoria… tyle że nader często (znam to z autopsji), po tych 6h pojawiają się nowe zadania i nieważne, że zrobiłeś swoje – trzeba przecież nadrobić to, czego nie zdążyli zrobić ci, którzy wolą udzielać się towarzysko w pracowniczej kuchni…

      • eMCi Odpowiedz

        Trafiłeś w sedno, to jest bardzo irytujące, gdy stwierdzam, że to już ósma przerwa na papieroska dla połowy działu, a ja jem śniadanie o 16tej. Niezdrowo, ale nie raz tak bywało. Z drugiej strony sposób w jaki zarządzam czasem i zadaniami świadczy o mnie i nie będę sobie luzował, tylko dlatego, że ktoś jest z tym na bakier, Poza tym można to przeboleć, gdy Ci na górze wiedzą swoje i odpowiednio płacą 🙂 Wolę się przemęczyć teraz, a później gdy inni będą palić kolejnego papieroska, ja będę w domu kawę zastanawiając się co będę robił.
        Luźna myśl – może masz gdzieś w szafce wpis o tym jak ogarnąć setki zadań w duchu minimalizmu ?

        • Kosmatek Odpowiedz

          Może ja odpowiem w duchu minimalizmu:

          Jakie setki zadań?? 😛
          Minimalizm to ustalenie kilku zadań i nieprzejmowanie się innymi.

          Ja mam metodę taką: ważne rzeczy o sobie przypomną. Ryzykuję przez to zarzut lekceważenia niektórych ludzi, ale cóż, nie mój problem, że chcą marnować mi czas głupotami, którymi się zajmują – z przymusu czy z chęci, to nieważne.
          Działa to dobrze szczególnie w odniesieniu do dziesiątek maili-spamu biurowego, reklam, propozycji spotkań, spraw dzieci w szkole itd. W sprawach ważnych, po wysłaniu maila i braku odpowiedzi, ludzie przypomną się telefonem.

          • eMCi

            Haha, czyli to technika PMa ctrl+a, delete, enter. W waznych sprawach napisza ponownie :). U mnie to nie przejdzie. Gdy zaczalem spisywac wszystkie otwarte watki po skasowaniu spamu na liscie bylo ich ponad 100 a pozniej wiele dopisalem. Do tego doliczyc moge 10-30 watkow dziennie. Niezly mix.

          • wolny Autor wpisu

            Ciekawa wypowiedź. I masz rację – zasada Pareto dobrze działa również w przypadku zbyt dużego obciążenia zadaniami.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Niestety nie mam – sam mam z tym problemy i oprócz spisywania wszystkiego na karteczkach (które później walają się wszędzie) nic sensownego nie wymyśliłem. No – może od rozwijania umiejętności roztrojenia się – ale do tego prowadzi tylko duuuużo ćwiczeń praktycznych 🙂

          • Eko

            Ja mam listę zadań podzieloną na 2 kategorie: Praca i Dom. Tam wrzucam wszystkie zadania, ustalam priorytety (Pilne, Do zrobienia, Mało istotne, Być może kiedyś).
            Pilne wykonuję w pierwszej kolejności, potem przechodzę dalej. Po wykonaniu usuwam i do tego nie wracam.
            Do tego jak wpadają zadania, które można załatwić w 2-3 minuty to załatwiam to od ręki, nawet nie trafiają na listę.

            Do organizacji listy napisałem własną, bardzo prostą aplikację, ale można wykorzystać coś z dostępnych w sieci. Większość jest przeładowana funkcjami (co mi nie odpowiadało), ale można ich po prostu nie używać.

  26. Artur BK Odpowiedz

    Oszczędzane jest fajne.. pod warunkiem że mamy z czego oszczędzać. Gorzej kiedy mamy na koncie jakieś raty kredytu które obecnie spłacane, wtedy jest już problem. Jeśli o mnie chodzi to oszczędzanie jest w moim życiu ale zawsze jest ono na jakiś konkretny cel na który zbieram. Oszczędzanie bez celu jest trochę pozbawione sensu ponieważ człowiek nie ma odpowiedniej motywacji, kiedy jednak odkłada na upragnione auto, działkę letniskową czy mieszkanie wtedy to już inny temat…

  27. Getbucks.com Odpowiedz

    Oszczędzanie na pewno nie jest nudne, za to uznałbym je za konieczne. Każdy z nas powinien generować oszczędności, które mógłby pomnażać, aby w przyszłości móc się cieszyć sporym kapitałem – takie przynajmniej jest moje zdanie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *