Wesołe jest życie… nie – nie staruszka (o czym przekonywał muzyczny hit sprzed lat), ale typowego konsumenta. Niedawno doszedłem do wniosku, że perypetie modelowego, zadłużonego i traktującego pieniądze jak rozgrzane żelazo włożone do ręki człowieka można śmiało porównać do życia agenta 007. Przecież taki jegomość co chwilę:
– otrzymuje niedwuznaczne oferty… finansowe – kolejni podstępni kusiciele dzwonią i proponują następne karty kredytowe, limity w koncie i inne pożyczki gotówkowe. Każdy uderza w nutę „pozwól sobie – żyje się raz”, a odmowa tej „pomocy” może się źle dla nas skończyć – w końcu brak dobrych kontaktów z tym półświatkiem to również brak podstawowego oręża każdego szanującego się Kowalskiego, czyli…
– historii kredytowej, którą próbuje obrosnąć niczym średniowieczny rycerz legendami. Nie tylko wrogowie słynnego agenta namierzali go różnymi sposobami – przeciętny konsument również jest inwigilowany wcale nie gorzej, a historia jego dotychczasowych wyczynów jest podstawą do tego, czy zaoferować mu współpracę po raz kolejny (tutaj co nieco o tym, jak działa scoring BIK), więc ciągła walka o wygląd w oczach instytucji finansowych jest w cenie, prawda?
– wyciąga ze skrzynki listy miłosne z kolejnymi symulacjami rat, informacjami o płatnościach i pogróżkami w przypadku przekroczenia terminów opłat. Sterty poważnie wyglądającej korespondencji to przecież najprostszy sposób na przekonanie otoczenia, że adresat jest równie poważny!
– otacza się najnowszymi gadżetami, dodającymi kolejne punkty do mocy, wytrzymałości, sprawności i poważania. Dzisiaj już niektórzy nie potrafią biegać bez ciągłego monitoringu pulsu, pokonanego dystansu czy nachyleniu terenu – niedługo ulepszanie swego ciała i umysłu będzie czymś równie naturalnym…
– nie akceptuje żadnych przeszkód na swojej drodze do „korzystania z życia”, a wszelkie trudności pokonuje tajną bronią – „kredytówką”, która to nazwa absolutnie nie odzwierciedla jej mocy.
Czy nie brzmi to bajkowo, ekscytująco, przyciągająco i niesamowicie?!? Czy sam nie zrobiłbyś niemal wszystkiego, żeby wdziać szatki naszego superbohatera i w końcu zmienić swoje monotonne życie na pełną wrażeń przygodę, która nie ma końca?
Pewnie się domyślasz, że trochę Cię podpuszczam? Spróbuję zatem wyjaśnić, dlaczego mówię „nie” tak ekscytującemu życiu i czemu postawiłem na oszczędzanie, które jest po prostu… nudne!
Tak – nie przywidziało Ci się. Ja – główny adwokat oszczędzania i dążenia do niezależności finansowej twierdzę, że moja codzienna postawa względem finansów jest tak mało interesująca, że czasami sam się zastanawiam, jakim cudem opublikowałem już ponad 150 wpisów – a raczej, czemu nadal je czytacie 🙂
Spory odsetek czytelników dopiero buduje swoją świadomość w zakresie finansów osobistych, co potwierdziła ankieta pod artykułem o etapach niezależności finansowej. A to sporo wyjaśnia. Początkowe kroki to próba pozbycia się kredytów, pierwsze oszczędności i zestawienia wykonywane z wypiekami na twarzy. Pierwszy 1.000 zł oszczędności, pierwsze 10.000 zł… to jeszcze pobudza, motywuje i wywołuje uśmiech na twarzy. Później natomiast robi się bardziej monotonnie – kolejne progi są daleko, więc nawet zapaleńcy mogą stracić część motywacji. Ja obserwuję kolejne miesięczne zestawienia bez emocji, a kolejne kroki po otrzymaniu wypłaty mam już tak dobrze wyuczone, że nie może być mowy o jakimkolwiek wzroście adrenaliny.
Nic dziwnego, skoro każdy miesiąc zaczynam od przelewu – tego pierwszego, najważniejszego, dla siebie. Następnie płacę rachunki i zostaje tyle, że zastanawiam się, na które minimum (socjalne czy egzystencji) się łapię. Wszelkie inwestycje są albo automatyczne (zgodne z obranym wcześniej kierunkiem – np. lokaty) lub starannie przemyślane z pomocą arkusza kalkulacyjnego lub choćby kartki i ołówka. Niestety – to samo tyczy się wyjazdów urlopowych czy większych wydatków – zamiast dokonywać zakupów 5 minut po pojawieniu się szalonego pomysłu w naszych głowach, analizujemy go dokładnie i zdarza się, że dochodzimy do wniosku „nie warto”.
Codzienne, jakże nudne wybory typu „zrobię sobie kanapki do pracy”, „pojedźmy tam rowerami”, „przecież nie potrzebuję nowego telefonu” są tak bardzo niedoceniane, że sam czasami nie dowierzam ich mocy. Ale idąc nieco trudniejszą – a czasami i dającą mniej adrenaliny – drogą, obserwuję prawdziwe cuda. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że „mieć milion, a nie mieć miliona, to razem dwa miliony”. I mimo, że matematyczne udowodnienie tej tezy byłoby dość ciekawym wyzwaniem, to – nie zważając na to – pójdę dalej i powiem, że to nawet i trzy miliony. Już tłumaczę. Różnica pomiędzy wydatkiem a jego uniknięciem pokazuje tylko fragment dysproporcji. Kredyt, który (prawie) nigdy darmowy nie jest, już na dzień dobry zwiększa inicjalną różnicę. Biorąc pod uwagę czas, który zwykle oszczędzam przez unikanie konsumpcji, jestem w stanie wygenerować dodatkowe zyski w chwili, w której kto inny pozbywa się zawartości portfela. Robię to nie tylko obmyślając kolejne nudne, ale całkiem chytre plany finansowe, ale również w zdecydowanie bardziej przyziemny sposób – chociażby prowadząc tego bloga i tworząc coś, co przynosi niewielki, ale stabilny i w miarę pasywny dochód.
W naszym przypadku podziałało wpadnięcie w pewnego rodzaju rutynę (która oczywiście też kojarzy się z nudą, prawda? :)) – od dawna działamy na swoistym autopilocie, który siłą rzeczy wprowadził wiele powtarzalnych, absolutnie nie ekscytujących zwyczajów. Niektóre z nich otwierają co prawda masę możliwości, których nie dojrzelibyśmy spędzając czas w sposób zwyczajowy, ale przeważnie ich zaletą jest co innego. Wyniki, które widzimy w zestawieniach budżetu domowego. I muszę Ci powiedzieć, że pnący się coraz szybciej w górę słupek jest całkiem przyjemnym lekarstwem na całą tą nudę 🙂
Nudę w kontekście oszczędzania traktuję też jako swego rodzaju metaforę. Symbolizuje ona bowiem dążenie do jak najmniejszego poziomu zajętości przez sprawy błahe i mało ważne – umowy z różnymi operatorami, raty do płacenia, liczne produkty bankowe i ogólnie to, co rozumiemy jako zarządzanie finansami. Może brzmi to naiwnie, ale kilka spraw na głowie mniej w skali miesiąca to już sporo – zwłaszcza, że spory odsetek konsumentów musi co miesiąc mocno się natrudzić, żeby na tyle sprawnie żonglować tymi wszystkimi obciążeniami, żeby utrzymać się nad wodą. Spokój i stabilizacja wynikająca z proponowanego przeze mnie podejścia ma dodatkowy skutek uboczny. Ponieważ pieniądze są nudne, to jeszcze nigdy nie przyszło mi do głowy kłócić się o nie! Nie wiem, jakie są Twoje osobiste doświadczenia, ale z moich obserwacji wynika, że przeważnie to dość gorący temat, który może podgrzać niejedną dyskusję. U mnie w rodzinie tak nie jest – autopilot robi swoje, słupki idą w górę, wszystko jest pod kontrolą, a więc nie ma o czym dyskutować 🙂 Zauważyłem jeszcze jedno: znudzenie pieniędzmi jest znacznie bardziej komfortowym odczuciem niż stres z powodu ich braku!
Zresztą tytułowa nuda absolutnie nie przekreśla sensu oszczędzania. Każdy z nas robi masę rzeczy, które nie wprawiają go w euforyczny nastrój. To codzienne obowiązki, a także czynności podobne do oszczędzania: czyli takie, które prowadzą do realizacji planów i dążeń w przyszłości. Po pewnym czasie ekscytację zastępuje poczucie dobrze wykonanej pracy i pewność co do słuszności obranej drogi. To trochę jak z miłością – początkowa ekscytacja i motyle w brzuchu z czasem zamieniają się w szacunek do drugiej osoby i dojrzałe uczucie, które – mimo, że znacznie mniej efektowne niż na początku – staje się tak trwałe, że niemal niezniszczalne.
Mam nadzieję, że wymieniłem wystarczająco dużo powodów, abyś został twardzielem i podjął to nudne wyzwanie! Już teraz możesz zacząć odnajdywać radość w prostocie i planować, jak zagospodarujesz kolejne wolne godziny w ciągu dnia, które prędzej czy później pojawią się wraz z coraz mniejszą presją na konieczność pracy zarobkowej. Pamiętaj, że oszczędność to cecha nielicznych, a chyba nie muszę tłumaczyć, że właśnie te najmniej popularne i nie do końca odkryte ścieżki prowadzą w miejsca, o których śnią ci, którzy boją się podjąć wyzwań. I to jest największa różnica – oni śnią, często w sposób burzliwy i niespokojny, natomiast ja śpię jak dziecko – mocno, ufnie i bez obaw o jutro. Czego i Tobie życzę! Pamiętaj – oszczędzanie to nudny sport dla wybranych! A adrenalinę i satysfakcję z przeżywania kolejnych dni znajduję gdzie indziej – i jak już nie raz pokazałem, może to idealnie współgrać z ideą oszczędzania.