Gap year, czyli tam i z powrotem.

Nie dość, że tytuł zawiera zwrot obcojęzyczny, to jeszcze zapachniało Hobbitem. No cóż – są ku temu powody, więc zamiast przepraszać, wyjaśnię czym prędzej. „Gap year”, czyli po naszemu… wakacje studenckie? Urlop dziekański? Żaden z tych terminów nie oddaje dokładnie tego pojęcia, więc pozostańmy przy oryginale, który najogólniej oznacza przerwę od codzienności i – krótsze lub dłuższe – wywrócenie swojego życia do góry nogami. A że jest to zwykle związane z tymczasową zmianą miejsca pobytu, to w pełni zrozumiała jest analogia do przygód Bilbo Bagginsa, które – mimo, że o wielkiej wadze i znaczeniu – w końcu doprowadziły go z powrotem do swojej ukochanej norki. Jeśli sam do tego doszedłeś, możesz sobie pogratulować – „Brawo Sherlocku” będzie w sam raz 🙂 A teraz zachęcam Cię, żebyś wspólnie ze mną zastanowił się nad sensem i skutkami takiego – przynajmniej na pozór szalonego – przedsięwzięcia.

Przedsięwzięcia, które z reguły wygląda podobnie: młodzi ludzie, zdający sobie w pewnym stopniu sprawę z tego, co przed nimi (obowiązki, kredyty, praca… czyli tak zwane prawdziwe życie), chcący to jeszcze na chwilę odłożyć, nacieszyć się młodością, wolnością i brakiem obowiązków. Od pojawienia się w ich głowie pomysłu do jego realizacji mija kilka miesięcy, podczas których planują trasę, oszczędzają każdą złotówkę na „wyższy cel” i starają się pozamykać wszelkie kwestie, które wymagałyby ich obecności czy zaangażowania w czasie podróży. Ale zaraz zaraz – czy gap year to tylko luksus 20-kilku latków, którzy żyją jak wolne ptaki, a jeszcze im mało i czują się niezwykle zmęczeni kilkoma latami mniej lub bardziej wytężonej nauki? Do tej pory uważałem, że najbardziej odpowiedni moment na dłuższą przerwę to właśnie ten czas, ale zaczynam mieć poważne wątpliwości. Przecież to właśnie pokolenie dzisiejszych 30-latków ma najwięcej pytań o sens tego, co robi na co dzień. To właśnie my mamy za sobą kilka, kilkanaście lat pracy zawodowej, na życie rodzinne często nie pozostaje nam więcej niż krótka chwila późnym wieczorem, a pojawiające się wypalenie i potrzeba zmian jest czymś absolutnie naturalnym. Jednocześnie, wielu z nas nie ma jeszcze potomstwa, lub dzieci są na tyle małe, że ich uczestnictwo w tym projekcie jest jeszcze możliwe. Wreszcie – to my możemy wynieść z takiej przerwy znacznie więcej; przygotować się do niej lepiej i potencjalnie zyskać dzięki temu umiejętności, do których motywacji czasami brakuje (jak chociażby nauka języków).

gap_2

Ponieważ sam wielokrotnie rozważałem wzięcie dłuższego, bezpłatnego wolnego i wybranie się na koniec świata, wiem, że to nie takie proste. Sam stwarzam w swoim umyśle ograniczenia, które są niczym kłody, które sam rzucam pod swoje nogi. Poniższy proces myślowy można zastosować do wielu branż, ale w moim wykonaniu odnosi się do IT: „Wszystko się zmienia tak szybko. Rok przerwy i wypadnę z zawodu, nikt mnie nie będzie chciał, nie będę na bieżąco z technologią, a na moje miejsce będzie czyhało dziesięciu świeżo upieczonych, niezwykle ambitnych absolwentów, którzy zrobią absolutnie wszystko, żeby mnie wygryźć.” W skrócie: nie będę miał gdzie wracać, a na każdej rozmowie kwalifikacyjnej ktoś będzie próbował mi udowodnić, że przez tamtą decyzję jestem niewiele wart. Nie wiem skąd we mnie tak niedorzeczne obawy – zwłaszcza, że osobiście znam dwa przypadki ludzi nieco od nas młodszych, którzy zdecydowali się na coś, co śmiało można nazwać podróżą życia. Były to młode pary, jeszcze bez dzieci, które wyruszyły na 1-2 letnie podróże, podczas których zwiedzały, pracowały dorywczo, a przy tym każdego dnia poszerzały swoje horyzonty i rozumienie tego świata. W obu przypadkach wrażenia były niesamowicie pozytywne, a problemy ze znalezieniem pracy czy odnalezieniem się w „nowej starej rzeczywistości” nie trwały długo. Ale przecież „gap year” to nie tylko beztroskie podróże!

Nie ma wątpliwości co do tego, że im bardziej wielkie korporacje próbują nas nagiąć do własnych potrzeb, tym więcej ludzi się przeciwko temu buntuje. Jedni robią to cicho i w sposób, który jeszcze bardziej wiąże ich z tym zwariowanym trybem życia (zwiększenie konsumpcji, wpadnięcie w pułapkę kredytową i życie ponad stan). Ale inni starają się spojrzeć na to szerzej i zadają sobie pytania takie jak „czemu to robię?”, „do czego dążę?”, „gdzie się podziała normalność i szacunek do drugiego człowieka?”. Wnioski, które często się nasuwają, każą im podejmować pracę na rzecz potrzebujących czy całkowicie zmienić charakter pracy. To również kwalifikuje się do pojęcia gap year i rozszerza je o coś, co można nazwać „niesieniem dobroci”. Wielu otwiera oczy dopiero widząc prawdziwą biedę i ludzi w potrzebie. Dokładając swoją cegiełkę nie tylko robią coś niesamowicie pozytywnego, ale też sami zyskują poczucie znaczenia swojego istnienia. Prawdziwa symbioza w przyrodzie 🙂

Ale żeby móc pomagać charytatywnie lub podróżować przez dłuższy czas potrzebujemy tego, co jest  prawdopodobnie najtrudniejszą przeszkodą dla potencjalnych „gapowiczów” – mowa oczywiście o pieniądzach. O ile w krajach anglosaskich zdobycie kilkunastu tysięcy euro, funtów czy dolarów w ciągu kilku miesięcy to nie problem, to dla przeciętnego obywatela RP kilkadziesiąt tysięcy złotych to suma nieosiągalna. Co więcej – czasami nieosiągalne jest również zdobycie pracy pozwalającej na godne życie tu w kraju – i chyba głównie dlatego nasza wariacja „gap year” niestety wiąże się z emigracją za chlebem, trwającą zazwyczaj znacznie dłużej niż użyty w terminie rok. Ale sposobów na tanie podróżowanie jest wiele, a możliwość podjęcia rozmaitych prac dorywczych w wielu miejscach na świecie sprawia, że nie trzeba być milionerem, aby marzenia stały się rzeczywistością.

gap_1

Jeśli jesteśmy w stanie uzbierać niezbędne fundusze (a myślę, że sporo z Was nawet nie musiałoby specjalnie zbierać!), dobrze jest dodatkowo rozważyć pozostałe koszty – w końcu nie chodzi o działanie na hurraaaa, ale o przemyślaną, świadomą decyzję, która może znacząco wpłynąć na inne plany – na przykład dotyczące niezależności finansowej. Jestem zdania, że im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz – dlatego właśnie pierwsze lata dorosłego życia, kiedy to kreujemy całą masę przyszłych przyzwyczajeń i nawyków są naprawdę ważne. Taki rok czy dwa przerwy w momencie, kiedy jeszcze nie udowodniłeś swojej przydatności żadnemu pracodawcy może Cię ustawić na końcu kolejki po pracę. Wierzę jednak, że w większości przypadków ten „stracony” czas można przekuć w coś, co będzie stanowiło o Twojej unikalności u potencjalnego pracodawcy i tylko od jego mądrości będzie zależeć, jak do tego podejdzie.

Jako pragmatyk muszę jednak przyznać, że cała koncepcja jest zazwyczaj bardzo kosztowna i biorąc pod uwagę zarówno utratę potencjalnych zarobków, jak i wydatki poniesione podczas podróży życia, traci się naprawdę dużo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę młody wiek większości osób decydujących się na gap year. W mojej obecnej sytuacji taka roczna przerwa nie zmieniłaby tak dużo, jak w przypadku świeżo upieczonego absolwenta, który traci najlepszy czas na to, żeby rozpocząć swoją ekspresową drogę do osiągnięcia niezależności finansowej.

Jako że sam do tej pory nie zdecydowałem się na tak odważny krok, mogę się tylko domyślać, czy rzeczywiście warto. Mimo wszystko, jeśli tylko masz warunki i odwagę, a dodatkowo wierzysz w siebie i jesteś pewien, że nie zmarnujesz tego czasu, śmiało planuj to, o czym nie może nawet marzyć większość społeczeństwa – czy to przez tak zwane „koleje losu”, czy na własne życzenie. Wyobrażam sobie, że taki reset w odległym końcu świata niesamowicie kształci, rozwija zdolności organizacyjne, motywuje do nauki języków i sprawia, że łatwiej akceptujemy niesprzyjające czy nieoczekiwane dla nas wydarzenia. Pozwala też nabrać porządnej dawki dystansu do świata i tego, co dzisiaj uważamy za nieodzowne. I kto wie – może również pozwoli przekonać samego siebie, że nie trzeba mieć wiele do szczęścia, a skromne życie, jakie prowadzi większość ludności tego świata może być kuszące (zwłaszcza, jeśli jest dobrowolne!). Ja od dawna sobie obiecuję, że jak kiedyś mnie zwolnią z pracy, obowiązkowo zrobię sobie co najmniej pół roku urlopu, w czasie którego próżno mnie będzie szukać na tym kontynencie. Niestety – jakoś nikomu do tej pory nie przyszło go głowy, żeby uczynić mnie częścią procesu „optymalizacji kosztów stałych” – bo tak chyba ładnie nazywa się zwolnienia grupowe, prawda? 🙂

A Ty? Czy uważasz, że gap year to rozrywka dla rozkapryszonych dzieci bogatych rodziców zza oceanu? A może to naturalna reakcja organizmu na zmęczenie codziennością i wyścigiem szczurów? Czy w ogóle warto na jakimś etapie życia zrobić sobie porządną przerwę, podczas której… no właśnie – jaki jest Twój pomysł na pozytywne i owocne zagospodarowanie tego umownego roku? Gorąco zachęcam do podzielenia się opinią zwłaszcza tych, którzy mają praktyczne doświadczenie w poruszonym dzisiaj temacie. Ciekawi mnie, czy potwierdzicie to, co podpowiada mi instynkt: czuję, że największym problemem może być nie tyle wiek i rzeczywiste sznurki wiążące nas z danym miejscem, ale raczej (oprócz finansów oczywiście) więzy, które tworzymy we własnej głowie i które nie pozwalają nam dać kroku w nieznane. Kroku, który może nam dać znacznie więcej, niż sobie wyobrażamy!

 

78 komentarzy do “Gap year, czyli tam i z powrotem.

  1. Roman Odpowiedz

    Już już miałem skrytykować gdy nagle przypomniałem sobie, że ja sobie przecież takie półtoraroczne „wakacje studenckie” urządziłem… 😀
    Wiec jakkolwiek dzis uważałm ,ze to było niepotrzebne, to mimo wszystko skłąniam sie ku stwierdzeniu, że jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę niech jedzie, a jak ktoś nie odczuwa to niech się nie martwi 🙂 Podróżowanie nie jest koniecznością 🙂
    Robert Gwiazdowski – przy okazji jakis tam jęków ekonomistów nad kolejnym długim weekendem – stwierdził, że takie długie weekendy to dla Polaków po prostu mini emerytury i to jak najbardziej wskazane, bo zapewne większość z nas będzie musiała „gibać” do końca lub niemal końca życia…
    Wekend traktujmy jak mikro emeryturę…
    Długi weekend jak miniemeryturę…
    Gap year jak midi emeryturę…
    A „prawdziwą emeryturę” jak yeti 🙂 Wszyscy o tym słyszeli, ale niemal nikt nie zobaczył 😀

    Aha… w opozycji do gap year (z natury jestem przekorny) od dłuższego czasu propaguję mikrowyprawy. Duuuuuużo tańsze, a równie bogate w przeżycia 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To dobrze, że sobie przypomniałeś – chociaż wiem, że w temacie podróży masz inne przemyślenia niż ja, więc byłem przygotowany na wszystko 🙂

      • Roman Odpowiedz

        Wolny, jakkolwiek uważam, że wiodę udane i dobre zycie, robie co robię i myślę co myślę, nie czuję się „powołany”, by przekonywać innych do tego samego…
        Co wiecej, nie chcę by mnie naśladowali, chcę by sami dla siebie wybierali to, co uważają za dobre 🙂

          • Roman

            Tak, doszedłem do wniosku, że nie mam ochoty „sprzedawać” na forum publicznym własnych poglądów.

          • wolny Autor wpisu

            Szkoda – jestem pewien, że sam bym skorzystał z tego, co starałbyś się przekazać. Ale rozumiem Cię – zwłaszcza, że masz doświadczenie i w tej materii.

          • Roman

            Dziś w modzie jest, by swoje pasje i zainteresowania upubliczniać. A mi to właśnie nie bardzo pasuje, zawsze miałem opory przed upublicznieniame czegos, co nie jest moim zyciem zawodowym…

            Może to jest tak, ze wolę więcej zostawić tylko dla bliskich?Np. pisać papierowy pamiętnik dla dzieci, a nie blog dla wszystkich.

          • wolny Autor wpisu

            hmmm – a prowadzisz ten pamiętnik? Ja z kolei mam nie tylko frajdę, ale mocno odczuwam wzajemne korzyści, które daje zarówno mi, jak i czytelnikom to właśnie miejsce. Ale muszę przyznać, że wyznaczona na początku granica tego, co chciałem zostawić tylko dla bliskich powoli się przesuwa i wiecie o mnie coraz więcej.

          • Roman

            Od 15 lat, nie codziennie co prawda ,ale niemalże.
            A co do tego, że ujawniasz coraz wiecej. Uwierz, że „samo” sie też ujawnia. Jak sie zna troche Bydgoszcz i wie, ze określone zdjecia są z Twojego okna…

          • wolny Autor wpisu

            Nawet jak „samo” się ujawnia, to nie widzę w tym problemu, dopóki nie czuję się w żaden sposób zagrożony. A nie widzę, czemu miałbym tak się czuć.

  2. Leon Odpowiedz

    Uważam, że nie każdy może sobie pozwolić na tego typu „akcje”. Po pierwsze z powodu finansowego, a po drugie z powodów czasowych.

    Poza tym, tak jak napisałeś, wiele osób nie podejmie się takiej wyprawy życia, ponieważ „wypadną z zawodu”. Strach przed utratą pracy czy problemem jej znalezienia jest wśród młodych ludzi na porządku dziennym.

    Jak zapewne każdy, czasami mam ochotę rzeczywiście przez dłuższy czas odpocząć i wybrać się na drugi koniec świata i nie robić chociaż przez kilka dni dosłownie NIC. 🙂

    Leon.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Myślę, że super uzupełnieniem dla takiego gap year mogłaby być dorywcza praca zdalna, która od czasu do czasu pozwoliłaby naładować skarbonkę na dalsze podróże.

      • Roman Odpowiedz

        Praca zdalna wcale nie jest konieczna…
        Wystarczy otwarty umysł 🙂
        Wczasie mojej podróży byłem, i dokerem, i spawaczem, i baristą…
        Żadnego z tych zawodów nie wykonywałem wcześniej, ale jakoś poszło 🙂

          • Roman

            Sam, ówczesną narzeczoną (dziś żonę) pozostawiłem na lądzie. Dziecie narodziło sie 6 lat po powrocie.

  3. stock Odpowiedz

    Jako fanatyk podróżowania głęboko siedzę w tej tematyce i moja opinia na temat gap year jest raczej negatywna. Młodzi ludzie, za pieniądze rodziców (wersja pomiędzy liceum a studiami) lub własne, jako ludzie zmęczeni po kilku zaledwie latach pracy (większość robi to w okolicach trzydziestki, 99% przed podjęciem decyzji o dzieciach) szukając „prawdziwej wolności”, „poznania innych kultur”, „wyrwania się z pęt konsumpcjonizmu” itp. wędrują zwykle od imprezowni do imprezowni w tanich krajach Azji Połudiowo-Wschodniej lub innych przyjaznych budżetowemu turyście miejscach, wydając w kilka dni równowartość miesięcznej pensji miejscowych. Korzyści z takiego gap year niewątpliwie są, ale moim zdaniem zdecydowanie mniejsze niż to sobie wyobrażamy, a często cała ta idea to po prostu chwilowa ucieczka od odpowiedzialności póki jeszcze można (bo nie ma dzieci itd.).

    Oczywiście możliwe są inne warianty gap year, jak choćby wskazany przez Ciebie wolontariat, ale nawet i w tej wersji jest to po prostu próba „znalezienia siebie” czyli rozwiązania problemu powszechnego tylko w bogatych społeczeństwach.

    Te wspomniane przez Ciebie ograniczenia są najczęściej faktycznie tylko mentalne i większość „gapowiczów” doskonale sobie radzi po powrocie. Nie zmienia to faktu, że z punktu widzenia dążenia do wolności finansowej taka przerwa to prawdziwy strzał w stopę – inna sprawa, że do odrobienia, a wyjeżdżający najczęściej nie mają tego celu wysoko na liście priorytetów.

    Choć kocham podróże, uważam, że ludzie przykładają do nich zbyt dużą wagę i za wszelką cenę starają się znaleźć głębsze uzasadnienie dla tej – w przeważającej mierze – rozrywki. Z tej perspektywy jako praktyk stwierdzam, że prawdziwą satysfakcję podróże dają mi dopiero teraz, kiedy towarzyszy nam w nich synek (obecnie prawie dwuletni). I paradoksalnie teraz mógłbym nawet rozważać gap year (no może gap half year) wiedząc, że dla takiego malucha tego typu podróż będzie niesamowitym wyjściem poza strefę komfortu i impulsem do rozwoju. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności i potencjalne minusy rozwiązanie to jest jednak mało prawdopodobne.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Super komentarz! Właśnie dzięki takim wypowiedziom to, co piszecie pod wpisami jest niejednokrotnie jest równie wartościowe (a może i bardziej) niż same wpisy!

  4. Kasia Odpowiedz

    Rok przerwy w pracy to jeszcze nie taka tragedia. Wiele kobiet wybiera taką opcję urlopu macierzyńskiego i… jeżeli tylko chcą, to przeważnie nie mają problemu z powrotem do starej czy nowej pracy. A czasami nawet udaje im się co kilka lat urodzić dziecko i wracać do pracy. Czemu nie miałoby się udać po gap year?

    • Kosmatek Odpowiedz

      Na swój sposób na takim gapie sam jestem, tyle że głównie poświęcam czas rodzinie i okolicy, a nie podróżom. Czemu może się nie udać?
      Temu, że widzę u siebie syndrom chronicznego bez-robocia
      (choć u mnie to bardziej skomplikowane, bo mam prawo do płacy na takim gapie).
      Przy skutecznym dążeniu do niezależności finansowej (wg czterech poziomów opisanych wolnego jestem jeszcze przed czwartym, ale już raczej nie na trzecim ..) taka przerwa sprawić może, że nie będzie ci zależało na żadnej pracy, traci się motywację do powrotu….

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Też mi to przeszło przez myśl – bo skoro miałbym 2 mieszkania do wynajęcia, które mocno amortyzowałyby koszty wojaży, i nie widziałbym topniejącego salda konta (zyski z inwestycji być może zrobiłyby swoje), to może doszedłbym do niebezpiecznego wniosku… po co mi praca?

        • D. Odpowiedz

          Po co?
          – daje Ci satysfakcję
          – pozwala na samorealizację
          – jest przyjemną odmianą od sielskiego życia

          A jeśli nie?
          To ten niebezpieczny wniosek jest jak najbardziej dobry 😀

          • Kosmatek

            Te rzeczy, tzn. satysfakcja, samorealizacjia i nie-sielskie, acz owocne, życie nie są wynikiem pracy lecz powołania ;-).
            ,
            Praca to efekt umowy, w której jedna strona zobowiązuje się dostarczyć czas życia i swój potencjał intelektualny i fizyczny w zamian za pieniądze.
            .
            Czasami praca = powołanie :), Choć nie lubię tego słowa, bo tu nie chodzi o to, że ktoś lub coś powołuje kogoś, lecz o to, że samemu jest się szczęśliwym podejmując się pewnych aktywności

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie pomyślałem o tym – a to przecież bardzo trafne spostrzeżenie! Dzięki Kasiu – moje irracjonalne obawy zostały w tej chwili jeszcze nieco zmniejszone 🙂

    • Irek Odpowiedz

      Zgadzam się.
      Poza tym osoba po gap year to też dobry kandydat na pracownika.

      Skoro pojechał na rok w nieznane to znaczy że nie boi się wyzwań, jest śmiały, otwarty i szybko nawiązuje kontakty z ludźmi. Do tego cierpliwy i wytrwały. Nie mówiąc już o zdobytych doświadczeniach życiowych.

  5. Adam Odpowiedz

    Ech…. 🙁
    Szczerze mówiąc, to ja marzę o tygodniu urlopu lub nawet siedzenia w miejsca zamieszkania bez dzieci. Niestety, nie mam takiej możliwości. Dzieci za małe na kolonie, a dziadki się nie kwapią… Więcej w tym temacie nie piszę, bo znów odezwie się Jasio i powie mi, jaką to paskudną postawę reprezentuję.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jasio już może się odezwać, bo przecież jak można marzyć o urlopie bez dzieci – to takie nie w porządku 😉

      • Maga Odpowiedz

        Ja niedawno zrealizowałam taki projekt. I zarazem spełniłam swoje małe marzenie. Nie był to długi urlop (4 dni), ale udało mi się w końcu pojechać na koncert grupy, którą chciałam zobaczyć już dawno temu, ale nie bardzo mogłam się wyrwać, bo dzieci były za małe, żeby je zostawić na kilka dni (w Polsce ich zobaczyć nie ma szans – nikt ich tutaj nie zna – trzeba się wybrać nieco dalej).

  6. D. Odpowiedz

    Świetny wpis. Tyle że ciężko cokolwiek powiedzieć o gap year bez odwołania się do konkretnych przykładów, osób.
    Dla jednych to poznawanie innych kultur, poszukiwanie siebie czy ucieczka od odpowiedzialności. Dla innych świetna przygoda lub wyzwanie, któremu w ostateczności nie uda się sprostać.
    Można myśleć o „gap’ie” po studiach, mając lat 30 czy 40. Właściwie co bogatsi emeryci często organizują coś w tym stylu – chyba każdy słyszał o jakiejś parze niemieckich emerytów, co sprzedali dom i jeżdżą vanem po europie.
    Tak wiec… co kto lubi.
    „Przedsięwzięcia, które z reguły wygląda podobnie: młodzi ludzie, zdający sobie w pewnym stopniu sprawę z tego, co przed nimi (obowiązki, kredyty, praca… czyli tak zwane prawdziwe życie)” – Wolny, piszesz to tak że aż boję się myśleć o swoich osiemnastych urodzinach 😀
    Na szczęście obowiązki, kredyty i praca to wybór – najpowszechniejszy, dla niektórych pewnie najlepszy, ale jednak wybór.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie ma co się bać – Ty akurat jesteś w tak wyjątkowej sytuacji, że będziesz mógł świadomie dokonać wyborów, kiedy przyjdzie właściwy czas. Większość natomiast płynie z nurtem i „jakoś tak nagle” znajduje się w tej popularnej, często nieoptymalnej dla nich samych sytuacji.

  7. Piotr Odpowiedz

    Hej, a co powiecie na alternatywny gap-year, który omija główny negatyw całego pomysłu?

    Mam na myśli zatrudnienie się na jakiś czas (około roczny) w kraju, który będzie dla Was dość egzotyczny? Nie mówię tu o typowo zarobkowej emigracji na zachód, a o czymś bardziej… niestandardowym. Dla mnie temat jest wyjątkowo interesujący ostatnimi czasy, ponieważ właśnie rekrutuję się do nowej firmy… w Bukareszcie. Nigdy nie trafiała do mnie idea podróżowania dla samego podróżowania, bo to jak ktoś napisał wcześniej strzał w stopę dla własnych finansów. Znam ludzi, którzy na podróże wydają każdy ostatni grosz, a i bywa że się zadłużają w tym celu.

    Ja mam inny pomysł – nie dość że spędzę pewien czas w kraju, który pozbawi mnie strefy komfortu, to nie umniejszę swojego poziomu dochodów (a wręcz przeciwnie, jako że jestem na początku swojej kariery i będzie to dla mnie awans finansowy). Same plusy dla 25-latka, tak przynajmniej mi się wydaje.

    Także gap year w alternatywie 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm – jeśli to praca na cały etat, którą będziesz wykonywał przez cały okres pobytu w danym miejscu to kierunek jest chyba sprawą drugorzędną – takie typowe UK czy inne Niemcy mogą być równie ciekawe jak Rumunia, o której piszesz. Ważne, żebyś cieszył się na samą myśl o podjęciu tej pracy, a na pewno będzie ok! Powodzenia!

      • Hania Odpowiedz

        Myślę, że pracujący gap year jest całkiem fajną sprawą 😉
        Właśnie jestem po pierwszym miesiącu takiego work-gap (half) year w Indiach. I uważam to za świetny pomysł! Nie tylko pracuję w dziedzinie o której nie miałam wcześniej pojęcia ale też poznaję lokalnych ludzi – w końcu z nimi pracuję. Podróżuję w weekendy – dzięki temu nie męczę się długo podróżą. Polecam każdemu 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Brzmi bardzo interesująco – a podzielisz się z nami, co robisz i jak trafiłaś tam, gdzie teraz jesteś?

  8. M Odpowiedz

    Moj gap year rozpocznie sie za pare miesiacy, choc to pewnie bedzie dluzej niz one year:)

    W planie jest wszystko po trochu: i praca i wolontariat i podroz.

    Moim zdaniem nigdy nie jest za pozno, poki zdrowie dopisuje 🙂

    Zdazalo mi sie poznac ludzi po piecdziesiatce czy szescdziesiatce na dlugich wyprawach solo.

    Wszystko zalezy od priorytetow.

    A taki gap year, ale tez chocby weekendowy wyjazd solo bardziej zalezy od osobowosci i zainteresowac niz kwestii funduszy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „A taki gap year, ale tez chocby weekendowy wyjazd solo bardziej zalezy od osobowosci i zainteresowac niz kwestii funduszy.” – też myślę, że wystarczy chcieć – zwłaszcza, że sezon w pełni i spakowanie plecaka, ew. namiotu i wyruszenie w drogę (choćby autostopem) jest dostępne niemal dla każdego.

  9. Grzesiek Odpowiedz

    Punktem wyjścia do wszelkich rozważań na temat sposobów na życie powinno być zaznaczenie, że rzeczywistość która nas otacza jest wynikiem tego jak chcemy (lub jak myślimy że powinniśmy) żyć. Jeśli ktoś bardzo chce odbyć taką roczną podróż to znajdzie sposób. Możliwości pracy zdalnej jest cała masa.

    Mało tego, nawet jeśłi ktoś chciałby w ten sposób spędzić całe życie to też sobie poradzi.

    To, że ktoś ma blokady typu praca, rodzina, itp to jest po prostu jego wybór. Często nieświadomy, ale jednak wybór.

    To my kształtujemy naszą rzeczywistość. Czy coś się stanie jak jutro odejdę z pracy, znajdę zdalne zajęcie i zacznę planować podróż życia? Pewnie dam rady.

    Dużo ułatwia plan. Ja idę na kilka frontów sa a za kilka lat ma wyglądać to tak:

    1) Kilka mieszkań na wynajem
    2) Posiadanie umiejętnosci na które znadję klientów bez względu na to gdzie będę
    3) Zdalny biznes

    To wszystko ma mnie w ekspresowym tempie doprowadzić do tego, że to ja będę decydował. I może wybiorę się w taką podróż, na rok.. dwa .. pięć.. a może wcale bo uznam, ze mam lepszy sposób na własne życie i nie muszę wykorzystywać do tego schematów, bo jednak taki gap year jest pewnym schematem, ale fajnym schematem.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Muszę przyznać, że idziemy w podobnym kierunku i za kilka lat może to wyglądać bliźniaczo podobnie do Twojej sytuacji 🙂

  10. Kasia Rz. Odpowiedz

    Dane z wczorajszych TVN-wskich „Faktów”, dotyczące wyjazdów na zwykły, coroczny urlop: w zeszłym roku 46% Polaków nigdzie nie wyjechało, 31% spędziło urlop w kraju, 15% za granicą.

    Zaś na „gap year”, to już nie wiem kto mógłby sobie pozwolić?

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Przykład pary z bloga podróżującej z maleńkimi dziećmi po Wietnamie, to przykład skrajnego braku odpowiedzialności rodzicielskiej – tak małe dzieci ciągnąc z miejsca na miejsce i narażać na ciężkie choroby.

        • Roman Odpowiedz

          Pewnie 🙂 Najlepiej żyć w schronie przeciwatomowym, jeśc sterylizowane jedzenie i pić destylowaną wodę (koniecznie jeszcze raz przegotowaną) 😉
          Albo zamknąć dziecko w samochodzie na prakingu i „zapomnieć”…
          Wówczas żadne „zło tego świata” nie dotknie już naszego dziecka…

          • eMCi

            Woda destylowana jest trująca dla człowieka 🙂 Jej picie wypłukuje minerały i prowadzi do zgonu w krótkim czasie

          • Roman

            Przez 3 tygodnie nie umarłem, a dłużej (w takiej sytuacji) nie warto żyć 😉
            Wszelako zgadzam sie z Tobą w całej rozciągłości 🙂

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Jeszcze dodam, że przykładowa rodzina od 2006 roku żyje i pracuje w UK, więc spokojnie na tak ekstrawaganckie wyjazdy ich stać.

        • M Odpowiedz

          Jak ktoś mieszka za granica nie znaczy to automatycznie ze spokojnie na takie ”ekstrawaganckie” wyjazdy mogą sobie pozwolić. Ich wyjazd jest bardzo budżetowy.

          Znam ludzi którzy zarabiali w Polsce bardzo dobrze, a dziś ledwo głowę na powierzchni utrzymują, żeby w długach nie utonąć. Albo takich co z niewielkich pensji dużo podróżowali.

          Na moją ”ekstrawagancką” miesięczna podróż po kawałku Indii wydałam chyba mniej więcej tyle co wydałabym na miesiąc nad polskim morzem (nie licząc biletu).

          Zależy co dla kogo jest ekstrawaganckie i co kto lubi.

          • Kasia Rz.

            Dla mnie nawet tydzień nad polskim morzem, to za drogo.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kasiu – czy przypadkiem podobnie nie wyglądają statystyki dotyczące oszczędzania? Z powodów technicznych teraz tego nie sprawdzę, ale czy nie jest tak, że ponad połowa społeczeństwa nie oszczędza, a zdecydowana większość oszczędzających nie odłożyła w zeszłym roku więcej niż 1000 zł? Jeśli chociaż w przybliżeniu tak jest, to w takim razie dla kogo jest ten blog? Kim są te tysiące czytelników, którzy często co miesiąc są w stanie oszczędzić więcej niż ten 1000 zł, lub potrafią coś regularnie odłożyć z minimalnej krajowej? A skoro tak, to kto inny jak nie bywalcy tego bloga będą mogli pozwolić sobie na gap year? Niektórzy dzięki oszczędzaniu, niektórzy dzięki inwestowaniu, inni dzięki otwarciu swojego umysłu na możliwości i sfinansowaniu marzeń np. pracując w czasie podróży?

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Statystyki dotyczące oszczędzania są podobno jeszcze gorsze: 80 % społeczeństwa nie ma żadnych oszczędności.

        • Roman Odpowiedz

          Jak to powiedział ktoś przed paroma wiekami:
          „Oszczędzanie nie jest sztuką niewydawania pieniędzy tylko dokonywania właściwych wyborów”.
          I tak sobie myślę…
          Skoro Polakó (jako całe społęczeństwo) stać na wydanie 1 mld zł rocznie tylko po to by urządzenia w ich domach mogły sobie być na „stendbaju”, to jakby sie mocno zastanowić mamy jeśzcze duuuuuuże możliwości oszczędzania…

    • Adam Odpowiedz

      Znaczna część z tych, którzy nigdzie nie pojechali – nie pojechali, bo nie chcieli.
      Tak, tak.
      Wśród tych 46% na pewno znajdzie się znaczny odsetek amatorów dymka (paczuszka co najmniej 11 zł) lub innych używek.
      JAKIŚ wyjazd urlopowy naprawdę można zorganizować niewielkim kosztem. Przede wszystkim nie trzeba jechać daleko od miejsca zamieszkania i niekoniecznie na długie tygodnie. A wynajmowany pokój ma mieć w przybliżeniu ściany, dach i wersalkę – tak aby można było w nim się przespać, bo w ciągu dnia prawdziwym turystom nie jest on na ogół do niczego potrzebny. Będę się też upierał, że można nieźle wypocząć w ciągu tygodnia, nie potrzeba tu miesiąca, a już na pewno – biur podróży.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Ja w ogóle myślę, że przytoczona przez Kasię informacja to kolejny przykład prześcigania się pomiędzy stacjami telewizyjnymi o to, kto poda bardziej sensacyjne i zatrważające dane, które później ludzie będą powtarzali w rozmowach o tym, jak w naszym smutnym kraju jest źle.

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Jak ktoś zarabia minimalną pensję w postaci umowy śmieciowej, czyli nie ma płatnego urlopu, to nie wiem jak może sobie pozwolić na jakikolwiek wyjazd.

        • Adam Odpowiedz

          No tak: z pustego i Salomon nie naleje.
          Jeśli więc ktoś faktycznie zarabia bardzo fatalnie, nie palli, nie pije, nie ubiera się w sklepach dla ludzi nieźle sytuowanych i naprawdę nie starcza – no cóż, sytuacja jest kiepska. Ale nie beznadziejna!
          Oto podaję przepis na miniwakacje.
          Potrzebne bedą:
          1) książki z biblioteki miejskiej i/lub inne rzeczy wg gustu np. gra planszowa, radyjko, modlitewnik, szydełko, rakietki do badmintona (koszt 0zł – bierzemy, co mamy i lubimy)
          2) koc (przypuszczalanie mamy, więc 0zł)
          3) torba/plecak (0zł)
          4) prowiant na cały dzień (po kosztach przeżycia dnia)
          5) rower (jesli mamy) lub bilet autobusowy, tramwajowy lub na pociąg podmiejski (koszt max 20zł w dwie strony)
          .
          Realizaja.
          Wybieramy najbardziej atrakcyjne miejsce w naszej okolicy (do 30km), sprawdzamy cóż tam ciekawego mozna zobaczyć i wyjeżdżamy. Jedziemy wczesnym rankiem w sobotę (5-6 godzina)
          i urządzamy porządny biwak. Wykorzystuyjemy fakt, że wstęp do lasów, parków, na łąki i nad jeziora jest na ogół bezpłatny. Słońce też świeci darmowo.
          Wieczorem zbieramy nasze rzeczy i wracamy do naszego lokum, by sie przespać (nocleg za 1/30 miesięcznego czynszu, czyli po kosztach), a w niedzielę rano powtarzamy „zabieg”. Kto wierzący lub lubiący architekturę, to w niedzielę ma czas, by obejrzeć sobie wewnątrz jakąś ciekawą świątynie.
          .
          Coś zrobić można. Póki sie żyje.
          .
          Uwaga.
          Nastolatki na taki weekendowy wyjazd (przejazd środkiem lokomocji) zarobić mogą, zbierając aluminiowe puszki lub rozdając ulotki. Mieszka kto na wsi? Nie ma ulotek i puszek? Proszę bardzo – znajdzie się praca dorywcza u bogatszych gospodarzy we wsi. Można też stanąć z malinami czy jagodami przy drodze. Sądzę, że przy wydatnej pracy jeszcze na wstęp do muzeum czy sok w jakimś ładnym lokalu starczy.

          • Kasia Rz.

            Zawsze można coś zrobić 🙂 Tylko gdzie to słońce? 🙁

          • wolny Autor wpisu

            Jestem aktualnie na urlopie na Kaszubach. Pogoda średnia, więc nie szalejemy z wycieczkami, a i czasami trzeba w domu trochę posiedzieć żeby nie zmoknąć. Chyba powinienem narzekać i lamentować „dlaczego ja? Czemu akurat mi się to przytrafiło?”. Być może zwariowałem, ale zamiast tego bardzo cieszę się bardzo niewielką liczbą wczasowiczów i tym, że mogę się w końcu odprężyć – nieważne, że czasami w 2 swetrach i pod parasolem 🙂

          • Kasia Rz.

            Jeszcze tylko dodam, że rząd usilnie pracuje nad tym, aby bezpłatnego wstępu do lasów więcej nie było.

          • wolny Autor wpisu

            Kasiu – nie chcę być złośliwy, ale czy myślałaś o diecie informacyjnej? To już któryś z kolei wpis z newsem z gatunku tych, które opisują w brukowcach, żeby zwiększyć popularność. Czy naprawdę tego typu pogłoski czy pomysły szalonego polityka warto przytaczać? Chyba dla żadnego zdrowo myślącego człowieka nie byłyby one dzisiaj przeszkodą do odpoczynku na łonie natury czy rezygnacji z budżetowego urlopu.

          • Kasia Rz.

            To nie są pogłoski z brukowców, tylko informacje z Sejmu, gdzie przygotowywana jest zmiana ustawy o Lasach Państwowych. Ale widzę, że po prostu szkoda prądu, czyli pieniędzy na wpisy tutaj. Niektórzy chyba nigdy nie obudzą się ze słodko-lemingowego snu.

          • wolny Autor wpisu

            Czyli wg Ciebie lepiej załamywać ręce i już teraz nie zbliżać się do lasów, jezior czy innych terenów rekreacyjnych, bo kiedyś być może nastąpią jakieś ograniczenia w korzystaniu z nich? Pozwól, że nie będę tracił czasu i nerwów na coś, na co nie mam wpływu i co na razie jest odległą perspektywą. Poza tym tak szczerze to nie dowierzam w żaden absolutny zakaz wstępu – nadal brzmi to jak kręcenie afery przez media. Trzeba by się zapoznać z ustawą, czego teraz zrobić nie mam jak. A nawet jakbym miał, to raczej nie traciłbym na to czasu – wypoczywam z rodziną i chodzimy codziennie do lasu po jagody i kurki – chyba sama rozumiesz, że to przyjemniejsze niż czytanie projektów ustaw.

          • Roman

            Czytanie projektów ustaw może być równie przyjemne… 😉
            Życie składa sie z samych problemów z których zdecydowana większość nigdy nie wydaży 🙂
            Trzeba by złamać kilka miedzynarodowych konwencji, żeby zakazać choćby swobodnego dostępu do brzegu (choć faktem jest, że nie takie umowy w Polsce łamano). Jeśłi przy prywatyzacji lasów Polska poszłaby wzorem Wielkiej Brytfanii (oby), to ze wstępem do prywatnego lasu też problemu by nie było – prawo przejscia zostałoby zachowane…

          • Kasia Rz.

            Każdy ma wpływ na otaczającą rzeczywistość – przy urnie wyborczej.

          • wolny Autor wpisu

            Ależ oczywiście – ale staram się podejmować takie decyzje w oparciu o programy wyborcze i faktyczne zmiany wprowadzone przez rządzące ekipy, a nie projekty ustaw, o których w kilku zdaniach pokrzyczą duże stacje telewizyjne, dla których bardziej niż obiektywne fakty liczy się oglądalność i stworzony szum medialny.

          • wolny Autor wpisu

            Eeee tam – myślę, że zamiast realizować te wszystkie skomplikowane punkty, znacznie łatwiej powiedzieć po prostu „nie stać mnie na wyjazd”. No sam powiedz – czy nie łatwiej? 😉

          • Adam

            Kolego Wolny, nie sabotażujcie pracy u podstaw. 😉

      • Roman Odpowiedz

        Mój teść pali 2 paczki dziennie i „robi” 1-3 piwka…
        No to po prawie najniższych cenach wychodzi 780 zł/msc na „przyjemności”…
        Rocznie 9360 zł
        Ja nie mówię; jak lubi to niech pije i pali…
        Tylko niech nie jęczy, że „nie ma „pieniędzy”, bo to zwyczajne kłamstwo 🙂
        Niech juz nawet nie rzuca, niech „tylko” ograniczy o połowę to będzie miał „nagle” 4700 zł na NA PRZYKŁAD jakieś wakacje z żoną…
        Ale nie…
        Woli palić, pić i śmierdzieć 🙂

        • Adam Odpowiedz

          Hm…
          Jeśli już – to grunt wypić złotą ilość alkoholu. U mnie to 1,5 butelki piwa.
          Alkohol czasem krzepi, a chmiel działa ponoć antydepresyjnie.
          O dzbanie z winem Kochanowski pisał tak:
          „Ty cieszysz nadzieją
          Serca, które mdleją;
          Ty ubogiemu przyprawujesz rogi,
          Że mu ani król, ani hetman srogi”
          W nowszej wersji można by ostatni wers podmienić na (wariacja własna): Że mu ani dług, ani kredyt srogi.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Czy ja wiem czy w dzikim kraju… nie wydaje mi się, żeby na zachodzie ten odsetek był jakoś diametralnie większy. Wyższy poziom życia, większe kredyty i tak naprawdę ludzie są w podobnej sytuacji. Co prawda zdecydowanie częściej niż u nas z własnego wyboru.

  11. Our Voyages Odpowiedz

    A nam sie udalo 🙂 Jestesmy juz po Podrozy dookola Swiata przez 6 kontynentow 🙂 i 15 krajow… Wrocilismy cali i zdrowi po 9-ciu miesiacach Podrozy do domu… Opisalismy podroz na naszym blogu: http://ourvoyages.com/ Balismy sie troche wyruszyc, ale tak na prawde to ten wlasny strach (podsycany przz rodzine i znajomych) byl najwieksyzm hamulcem. Jak juz wyruszylismy to bylo juz tylko dobrze, bez wiekszych problemow… Pieniadze okazuja sie najmniejszym problemem dla nieco zaradnych ludzi 😉 Oprocz tego podrozujac bylismy na urlopie bezplatnym, wiec po 9ciu miesiacach wrocilismy bez problemow do naszej pracy… CHCIEC TO MOC! POLECAMY!
    Ps. Tych przygod, wspomnien i widokow ktore mamy przed snem przed oczami nikt juz nam nie zabierze… 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Co za podróż! Co za foty! Super, że zdecydowaliście się na prowadzenie bloga – być może to da siłę i wiarę innym, że naprawdę można! Pozdrawiam serdecznie.

  12. Iga Odpowiedz

    Cześć! Dzięki za świetny wpis! Chętnie podzielę się swoimi spostrzeżeniami odnośnie gap year’a, o którym marzyłam już po liceum. Nie uważam żeby taki rok był przerwą wyłącznie dla rozkapryszonych dzieci bogatych rodziców. Prawdą jest, że w Polsce gap year nadal nie jest aż tak bardzo popularny i niektórzy nie mogą pojąć po co to i dlaczego.
    Mój gap year miał się opierać na podróżowaniu (w większości sama je finansuję, co łączy się z zarabianiem w wakacje, odkładaniem, wyrzeczeniami), poznawaniu świata, czerpaniu radości, szlifowaniu języków i zdobywaniu doświadczenia. Szczerze? Decyzja o wzięciu roku przerwy po licencjacie była jedną z najlepszych, które podjęłam w życiu. Tyle przeżyć, wrażeń, wspomnień, których nie mogłabym doświadczyć siedząc dalej na studiach i zastanawiając się „co ja tu robię?”. Polecam szczerze każdemu, bo taki rok przerwy naprawdę pozwala nam na naładowanie akumulatorów. To tylko kwestia decyzji i tego, kto jak dalej pokieruje takim czasem wolnym i czy właściwie go wykorzysta! : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *