Wracamy, czyli przedsmak wolności.

Pamiętasz, jak niemal równe 9 miesięcy temu pisałem o naszym wyjściu ze strefy komfortu i przeprowadzce do innego miasta? Tamta decyzja wynikała przede wszystkim ze względów zawodowych i podjęliśmy ją mimo, że ciężko było wyjeżdżać za chlebem do całkowicie obcego dla nas miejsca z 3-miesięcznym dzieckiem. Mimo, że nie minął jeszcze rok od naszego wyjazdu, to od kilku dni moje dziewczyny są już z powrotem na „starych śmieciach”, a ja właśnie siedzę w TLK Pomorzanin, który wiezie mnie i mój rower prosto w ich ramiona 🙂

powrot_1

A ponieważ powrót do ukochanego Trójmiasta śmiało można rozpatrywać w kategorii spełniania zachcianek, które przecież na ogół demonizuję, warto poświęcić temu wydarzeniu niniejszy wpis – zwłaszcza, że naszły mnie pewne przemyślenia, którymi chciałbym się z Tobą podzielić. Przemyślenia o względności tego, co uważamy za słuszne, dobre i właściwe. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu prawie kupiliśmy duże mieszkanie w Bydgoszczy, gdzie planowaliśmy spędzić co najmniej kilka lat. To było miejsce, z którym wiązaliśmy naszą przyszłość i które – mimo że nie najpiękniejsze i ustępujące pod wieloma względami innym – zaczynało być powoli „nasze”. Nagle w mojej pracy pojawiła się możliwość, o której wcześniej nie mogłem nawet marzyć: częściowa praca zdalna. Po przemyśleniu tematu i poważnym rozważeniu kilku opcji (brzmi prosto, ale przez kilka tygodni rozważaliśmy wszystkie za i przeciw) zdecydowaliśmy się na to, co podpowiadało nam serce: Trójmiasto. Miejsce, gdzie żyje nasza rodzina i znajomi. W którym czujemy się jak u siebie. Czy w związku z tym przeprowadzka do Bydgoszczy była błędem, który teraz chcemy naprawić, a powrót do „domu” to kaprys, który z finansowego punktu widzenia jest szaleństwem, skoro nadal 2 dni w tygodniu będę musiał pracować tam, gdzie dotychczas?

Gdyby nie tygodnie debat o czymś tak mało uchwytnym jak „szczęście” i dziesiątki konkretnych obliczeń mających wykazać, ile ten ruch będzie nas kosztował – zapewne tak. Jak więc mam zamiar przekonać samego siebie, że dodatkowe 500 zł (w wersji bardzo optymistycznej) ponoszone każdego miesiąca na życie w rozkroku pomiędzy Gdańskiem a Bydgoszczą to optymalna i racjonalna decyzja? No cóż… absolutnie nie mam zamiaru tego robić!

Pamiętasz, co jest jednym z głównych przesłań, powtarzanych niczym mantra w kolejnych wpisach? To świadomość – a dokładniej, świadomość stanu swoich finansów i tego, w jaki sposób podejmowane decyzje na nie wpływają. Otóż dzisiaj mogę z pełną świadomością stwierdzić, że za ten comiesięczny haracz spełniamy jedną z naszych zachcianek i mimo, że ta decyzja absolutnie nie jest optymalna finansowo, to jestem przekonany, że da nam znacznie więcej niż jakikolwiek gadżet, który mógłbym sobie wymarzyć. A co dokładnie?

Będę mógł zweryfikować, czy telepraca (na razie częściowa, ale zawsze) to coś dla mnie i w jaki sposób wpływa ona na czas, który mogę poświęcić rodzinie. Ponieważ chcę mieć go coraz więcej, zamierzam z biegiem czasu podejść do tego praktycznie i stopniowo redukować godzin poświęcanych na pracę. To również test, który pokaże nam, czy taki układ ma sens i na ile potrafimy go wykorzystać, jednocześnie nie nadwyrężając zaufania pracodawcy, którym zostałem obdarzony. Ale przede wszystkim to bliskość rodziny i znajomych, których nie mogliśmy widywać w ostatnich miesiącach tak często, jak byśmy tego chcieli.

Jeśli jeszcze nie rozumiesz, czemu zdecydowaliśmy się na całkowicie opcjonalną przeprowadzkę, która będzie nas słono kosztowała każdego miesiąca, mimo że jestem typem osoby uwzględniającej  długoterminowe skutki marnowania wody, przekładające się przecież na mikroskopijne oszczędności, napiszę to jasno i wyraźnie… bo możemy sobie na to pozwolić! Dzięki życiu w sposób, który opisuję od ponad roku te 500 zł miesięcznie, które dla większości społeczeństwa byłyby gwoździem do trumny, a przynajmniej motywacją do ostrego ograniczenia innych wydatków, jest dla nas czymś, co po prostu bierzemy na klatę i z uśmiechem na ustach idziemy dalej. Szczęście mojej rodziny jest więcej warte, a ja cenię je znacznie wyżej niż wszelkie luksusy, które za 6.000 zł rocznie mógłbym kupić. To właśnie dobre samopoczucie mojej rodziny i bliskie relacje z ważnymi dla nas osobami są luksusem, na który dzisiaj się zdecydowaliśmy.

Wielokrotnie w komentarzach przewijał się sceptycyzm dotyczący mojego sposobu na życie – najczęściej wyrażony był on pytaniem „po co ci te wszystkie pieniądze, skoro z nich nie korzystasz?„. Dzisiaj odpowiadam na to pytanie: właśnie po to, żeby móc podejmować takie decyzje jak ta. Żeby nie akceptować ślepo tego, co przyniesie los, ale żeby móc bez większego wpływu na swoje przyszłe plany już teraz powoli zaczynać się „wysprzęglać” z tego pędzącego pociągu donikąd i zrobić kolejny krok w stronę wolności, o którą walczę. Ponieważ dawno już przekroczyłem 3 etap niezależności finansowej, a ten ostatni zbliża się wielkimi krokami, warto już teraz zrobić krok w kierunku coraz większej niezależności i opcjonalności tego, co robię na co dzień.

powrot_4

Cała ta sytuacja zdopingowała mnie do pewnych przemyśleń i wniosków, których jeszcze niedawno nie miałbym odwagi wyciągnąć. Tak sobie myślę… czy nie jest tak, że dopóki dobrze czujemy się z dokonywanymi przez nas wyborami i dopóki przynoszą nam one korzyści, jednocześnie nie szkodząc innym, dopóty absolutnie każda z naszych decyzji jest słuszna i dobra dla nas? Być może nawet postawy, z których czasami jawnie szydzę na blogu wcale nie są złe, a jedynie nie pasują do mojej wizji świata? I że ta wizja to tylko jedna z tysięcy, wszystkich równie właściwych i słusznych dla określonej grupy ludzi?

Moi drodzy: postępujmy tak, jak nam podpowiada serce i rozum; róbmy to, co czyni nas szczęśliwymi, a jedynie posiłkujmy się pomysłami innych, jeśli mamy na tyle otwarty umysł, żeby dociekać. Przecież to o nasze szczęście chodzi, a nie o życie zgodnie z jakąś konkretną ideologią czy zbiorem reguł. Wszystko, co robimy jest funkcją czasu, możliwości, wyznaczonych przez nas samych reguł i ludzi, którzy nas otaczają.

Dopóki wierzymy w słuszność podejmowanych decyzji, koszty tychże schodzą na drugi plan i najważniejszy staje się nasz odbiór tego, co owe decyzje ze sobą niosą. Po raz kolejny apeluję nie o nadmierną oszczędność, ciułanie każdego grosza, ale o świadomość własnej sytuacji finansowej i podejmowaniu optymalnych decyzji, na które z jednej strony nas stać, a które – z drugiej strony – w wymiernym stopniu wpływają na odczuwanie satysfakcji z każdego dnia spędzonego na tym padole.

To doświadczenie pokazało mi coś jeszcze: warto zaryzykować – zwłaszcza, jeśli jesteś odpowiednio zabezpieczony przed ewentualną porażką. W ciągu tych kilku miesięcy osiągnąłem niesamowicie dużo i zobaczyłem, jak owocne mogą być takie rewolucje. Co prawda dopiero zaczynam powolną regenerację po nadmiernym wysiłku trwającym kilka miesięcy (wymagająca praca + remont + prowadzenie bloga to niebezpieczna mieszanka), ale biorąc pod uwagę to, co zyskaliśmy nie jestem w stanie powiedzieć, czy to ostatni tego typu ruch w nadchodzących latach 🙂

PS Dzień, w którym opuściłem Bydgoszcz był jednocześnie ostatnim dniem funkcjonowania starego dworca PKP Bydgoszcz Główna. W związku z tym ważnym dla miasta wydarzeniem, jego władze pozwoliły na podpisanie się na murach budowli przeznaczonej do rozbiórki, a ja takiej wspaniałej okazji na darmową reklamę mojego bloga nie mogłem przepuścić 😉

powrot_3

PS2 Ponieważ jednak zapuściłem korzenie w Bydgoszczy, w kolejnym wpisie postaram się podsumować moje starania zostania klasyczną złotą rączką, czyli będzie co nieco o tym, ile rzeczywiście kosztuje samodzielny remont i czy warto biorąc pod uwagę zarówno aspekt finansowy, jak i czas poświęcony na to, żeby być inwestorem, projektantem wnętrz i ekipą budowlaną w jednym 🙂

68 komentarzy do “Wracamy, czyli przedsmak wolności.

  1. Magda Odpowiedz

    Uważam, że to bardzo dobry wybór! Sama często czuję tęsknotę za rodzinnym miastem i dużo bym dała, by do niego wrócić, ale niestety na to się nie zapowiada.

    I również uważam, że 500 zł to nie jest wygórowana kwota dla szczęścia i komfortu psychicznego.

    Chyba trochę się będziesz musiał męczyć przez te dwa dni w tygodniu, hm? 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dopiero po urlopie, od przyszłego tygodnia zaczynam pracę w tym trybie. Podejrzewam jednak, że 2 dni w tygodniu bez rodziny i 5 niemal cały czas z nią może być całkiem zdrowym układem. A jak będzie w praktyce – czas pokaże.

  2. Kosmatek Odpowiedz

    No to pierwsze pytanie jakie ciśnie się na pióro: co robisz z tym remontem?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Remont niemal skończony, wpis o tym powstaje, tamtej kawalerki będę używał przez kilka najbliższych miesięcy 1 noc w tygodniu (żeby zmniejszyć koszty dojazdów będę pracował na miejscu 2 dni pod rząd) i w tym czasie postaram się też dokończyć to, co zostało w mieszkaniu do zrobienia. Po kilku miesiącach, jeśli wszystko ułoży się jak bym chciał, będzie gotowe mieszkanko na wynajem.

  3. Psychiatra Odpowiedz

    SZALEŃSTWO!!!

    Pomnóżmy te 500 zł razy 10 lat i magiczne 7% wzięte żywcem od Mr Money Mustache i mamy 64.200,00 PLN! (bez reinwestowania odstetek).

    Przecież musimy zbierać te wszystkie pieniądze, żeby ładnie wyglądały cyferki na stronie bankowej… A na łożu śmierci stwierdzić… „Ku**a, na co mi te wszystkie pieniądze? Straciłem życie nie robiąc wielu rzeczy, które mogłem zrobić dzięki pieniądzom.”

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Chyba nie przeczytałeś całego wpisu, co? Wyjaśniłem w nim, skąd ta decyzja. Ale specjalnie dla Ciebie: właśnie po to oszczędzałem na wielu rzeczach, które nie wpływały na moje poczucie satysfakcji i poziom życia, żeby teraz móc podjąć decyzję mającą na to duży, pozytywny wpływ. I dzięki dotychczasowemu sposobowi życia nie muszę się przejmować finansową stroną tego ruchu.

      A poza tym, raczej nie sądzę żeby taki układ trwał wiecznie, więc mnożenie razy 10 lat w tym przypadku nie sprawdzi się tak, jak chociażby przy rezygnacji z abonamentu telewizyjnego.

    • Adam Odpowiedz

      W konkurise na ironistę tegoż blogu tylko Jasio może stanąć z Tobą w szranki, Panie Psychiatro.

    • eMCi Odpowiedz

      Chcesz przez to powiedzieć, że należy wybierać między posiadaniem gotówki a jej używaniem? A co jeśli chcę mieć zarówno środki na koncie i wystarczającą ich ilość, aby realizować pragnienia i ambicje? Dlaczego mam się ograniczać? Czyż to nie jest rodzaj wolności, o której tyle pisze Wolny?

  4. Roman Odpowiedz

    Trochę pomalkontencę, a co! 😉
    Po ostatnich Twoich wpisach mam wrażenie (nie potrafie go niestety uzasadnić; to taka ulotna „atmosferka” unosząca sie nad wpisami), że odrobinę ostatnio się miotasz. Jakbyś stanął na skrzyżowaniu 100 dróg i nie do konca wiesz w którą chcesz pójść, bo „i to kusi, i to nęci” 😉
    A co do pracy zdalnej 🙂
    Życzę Ci, żebyś trafił lepiej niż moja żona 😉
    Znaczy jej praca też nie była zła, czasami tylko z rzadka net nie działał u nas na wsi. Wszelako pracodawcy…
    No oni wcale nie byli przygotowani do tego typu pracy i to dopiero była tragedia… Nie potrafili pracować TYLKO za pomocą mejli i telefonów i w skutek tego bywała w firmie częściej niz umóione 1 raz w tygodniu…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Co do pracy zdalnej, to w praktyce i tak na co dzień pracuję z zespołem rozsianym po całej Europie, także styl pracy nie zmieni się znacząco.

      Jeśli chodzi o to miotanie się, to masz sporo racji – było u nas dużo zmian i czasami nie czuliśmy się z nimi komfortowo. Skutki były pozytywne, ale towarzyszyło nam poczucie, że nie wiadomo, co nas czeka za następnym zakrętem. Teraz jednak czujemy, że wszystko się ułoży tak, jakbyśmy tego chcieli, a decyzja o inwestycji mieszkaniowej w Bydgoszczy tylko pozornie jest niespójna z tym, że wróciliśmy do Gdańska. Nie mogę teraz wszystkiego powiedzieć… powiedzmy, że po prostu nieco bardziej skłaniam się w kierunku inwestycji w niedrogie nieruchomości, a kolejne miesiące pokażą, czy ma to szansę na sensowne zyski (na papierze wygląda to obiecująco).

  5. MateuszW Odpowiedz

    Dobra decyzja, ja sam niezdecydowałem się na przeprowadzkę mimo kuszącej oferty, właśnie ze względów rodzinnych i tego że tam gdzie mieszkam czuję się najlepiej.

  6. Kasia Rz. Odpowiedz

    Słuszna decyzja. Rozłąka z żoną i córką w postaci 2 dni w tygodniu i 500 złotych, to nie jest wygórowana cena za powrót całej Waszej trójki do rodzinnego miasta. Na pewno będziecie lepiej się czuli i Wy i Wasi rodzice. Życzę powodzenia 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kasiu – nie odbierz tego osobiście, ale po Twoich ostatnich komentarzach naprawdę ciężko mi stwierdzić, czy to sarkazm, czy szczere życzenia. Pozostaje mi założyć, że to drugie i za to dziękuję.

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Szczere życzenia. To, że nie zgadzam się z Tobą w różnych kwestiach, nie znaczy, że życzę źle Tobie, albo Twojej rodzinie.

  7. Kosmatek Odpowiedz

    Twoja Maja jest jeszcze mała. Te 500 złotych zwróci ci się w postaci pomocy babć i dziadków oraz niższych kosztów odwiedzin rodziny i znajomych.

    Co nie zmienia faktu, że 'obułeś’ się w problem posiadania mieszkania w Bydgoszczy. Czy na czysto zarobisz z wynajmu więcej niż z lokaty, wątpię. ..

    • Kosmatek Odpowiedz

      … i już sprawdziłem. W Bydgoszczy typowa cena za wynajem mieszkania dwupokojowego to 1200 zł. Zgaduję, że czynsz w tym to minimum 300 zł. Zostaje 900 zł dla właściciela, około 11 tys. rocznie. Uczciwie wynajmując, trzeba by od tego jeszcze zapłacić podatek …., ale od lokat też podatek jest i w tej samej wysokości, więc można w obliczeniach pominąć.

      No i teraz: bez problemu można znaleźć lokaty na 3%. Pytanie jaki jest NAV twojego mieszkania, którego koszt masz w postaci kupna i remontu.
      Aby uzyskać 11 tys., wystarczy lokata p/i=Po, 11/3% = 367 tys. złotych.

      Jeśli mieszkanie z remontem, wyposażeniem, ryzykiem nie znalezienia najemców, własną pracą i czasem (tę też powinniśmy uwzględniać!) itd.
      kosztowało Cię mniej niż 367K złotych, to trzymanie tego mieszkania się opłaca, jeśli więcej – lepiej znależć kupca i odzyskać tę kwotę, trzymając pieniądze na lokacie i nie zawracając sobie głowy wysiłkiem potrzebnym w obsługiwanie nieruchomości.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        1. Podziwiam dociekliwość
        2. To kawalerka, a nie mieszkanie dwupokojowe. Znając jednak co nieco rynek bydgoski uważam, że bardzo, ale to bardzo brakuje tam mieszkań o średnim standardzie dla przyjezdnych, których jest tam coraz więcej i którzy tak jak ja 9 miesięcy temu – przyjeżdżają do obcego miasta oczekują podobnych warunków mieszkaniowych, jakie mieli do tej pory. Wtedy okazuje się, że znalezienie odpowiedniego lokum jest niemal niemożliwe i tu właśnie upatruję swojej szansy.
        3. Cena za wynajem pokoju to ok 600 zł (z mediami), osobna kawalerka w idealnym stanie i w dobrym standardzie to 800-900 zł + opłaty (250-300 zł, raczej nie więcej). Być może rynek zweryfikuje te założenia – zobaczymy. Mając 800 zł „odstępnego” miesięcznie i nawet przyjmując 11 miesięcy najmu w roku, wychodzi 8.800 zł rocznie minus podatek.
        Lokata na 3%, która dałaby takie odsetki wymagałaby prawie 300.000 zł wkładu.

        I teraz kluczowe pytanie: ile dałem za mieszkanie + opłaty + remont? Odpowiedź poznacie w kolejnym „odcinku”…

        heh, chyba za dużo seriali się w dzieciństwie naoglądałem 🙂 Dla dociekliwych (w praktyce: dla Ciebie) powiem tylko tak: nawet, jeśli obniżyłbym czynsz do 700 zł (+ media), uwzględnił 11 miesięcy najmu w roku, nadal pobiłbym 7-procentową lokatę. Uważam, że to mieszkanie ma spory potencjał, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego cenę. Bydgoszcz to ciekawe miasto – może w przyszłości być interesująco jeśli chodzi o mieszkaniówkę.

      • Paweł Odpowiedz

        Kto kupuje mieszkanie pod wynajem za 367K zł i później wynajmuje je za 900zł + czynsz??? Podejrzewam że Wolny razem z remontem wydał na nie 3 razy mniej i na pewno wyjdzie na tym lepiej niż na lokacie. Widać że nie czujesz o co biega w kupowaniu nieruchomości pod wynajem skoro wątpisz w to że kupno mieszkania pod wynajem to kiepski interes.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Spokojnie – Kosmatek tylko liczył granicę opłacalności i błędnie założył, że chodzi o 2-pokojowe mieszkanie. Szczegóły już w następnym wpisie, więc proszę o tydzień cierpliwości 🙂

          Sam jeszcze nie do końca czuję rynek nieruchomości, ale mam nadzieję, że na przykładzie właśnie takich stosunkowo niewielkich inwestycji będę za jakiś czas czuł się pewniej i łatwiej mi będzie ocenić opłacalność. Na razie trochę gdybam i dopiero za kilka miesięcy okaże się, jaką stopę zwrotu mogę osiągnąć.
          Pozdrawiam.

    • Kosmatek Odpowiedz

      … i jeszcze: chyba zbyt optymistycznie przyjąłem, że czynsz wynosi 300 zł, w rzeczywistości pewnie więcej. Zakładam jednak, że za wodę, gaz i prąd płacą najemcy.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Taki poziom czynszu jest zdecydowanie osiągalny dla takiej kawalerki. A nawet to, co podałeś jest nieco zawyżone w stosunku do rzeczywistości.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Decyzja o kupnie kawalerki w Bydgoszczy zapadła już po postanowieniu, że wracamy – częściowo z powodów, którymi przynajmniej na razie nie mogę się z Wami podzielić. Ale odkładając je na bok – w kolejnym wpisie będzie więcej informacji o całkowitych kosztach nabycia i wyremontowania owej kawalerki – a mając je przed sobą mam powody żeby sądzić, że będzie to bardzo udana inwestycja i żadne lokaty nie będą się do tego umywały. Ale nie chcę zapeszać – w ciągu kilku miesięcy moje optymistyczne plany zweryfikuje rynek i wtedy zobaczę, czy miałem rację i czy warto dalej iść w tym kierunku.

      Kontakt z dziadkami to jeden z powodów naszej przeprowadzki. Chociaż nie do końca o pomoc z ich strony chodzi – to również, ale w nadchodzących latach to raczej oni mogą potrzebować pomocy, a zapuszczając głębiej korzenie w Bydgoszczy mielibyśmy utrudnione zadanie w tym względzie.

  8. Gosia Odpowiedz

    Przyznam, że takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam! Straszne zaskoczenie, ale po przeanalizowaniu wszystkiego co napisałeś Wolny, 500 zł to naprawdę niewielki koszt za szczęście Twoich kobiet, Twoje i przedsmak wolności finansowej do której dążysz. Dostajesz za tą kwotę całkiem spory pakiet.
    Trzymam kciuki za powodzenie tej operacji i czekam na jakiś raport z częściowej niezależności za jakiś czas. Pozdrawiam! 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki Gosiu – ja również uważam, że warto. Kolejne miesiące to zweryfikują, ale po ostatnich kilku miesiącach niepewności i „kombinowania” jestem o to jakiś dziwnie spokojny…

  9. Kalina Odpowiedz

    A już myślałam, że nie stać Cię na spontaniczne decyzje! (chociaż ta taka nie była – tygodnie przemyśleń) Pomimo, że na początku czytania twojego bloga byłam zachwycona, to jednak z każdym wpisem odnosiłam wrazenie, że pomimo młodego wieku „zero zabawy” wszystko dokładnie wyliczone, coraz mniej mi się to podabało. Nie wszystko da się w zyciu dokładnie policzyć, a jest ono zbyt krótkie zeby nie korzystać na bieżąco. Oczywiście coś tam trzeba mieć na tzw. „czarną godzinę”, ale mnie życie nauczyło że liczy się tu i teraz! moja znajoma mówi zawsze „trumna kieszeni nie ma”, nie wiemy co będzie za kilka lat, jeszcze dziesięć lat temu wydawało mi się że jestem w stanie wszystko zaplanować, życie jednak zweryfikowało moje poglądy, musiałam wrócić do domu rodzinnego z dnia na dzień i nawet przez myśl mi nie przeszło, zeby liczyć czy mi się to opłaca i ile mnie to będzie kosztowało, mąż pracował w mieście oddalonym o 300 km i przyjeżdżał raz w miesiącu…..końcżąc gratuluję decyzji i pamiętaj scenariusza naszego życia nie da się napisać, dlateo życzę Ci zeby ta decyzja była najtrudniejsza w twoim życiu

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No cóż – spontaniczność to nie jest moja cecha 🙂 Decyzja była przemyślana wielokrotnie, ale muszę przyznać, że w porównaniu do dotychczasowych była dość odważna i wcale się nie dziwię, że nie spodziewalibyście się tego po mnie. Pozdrawiam i dziękuję za życzenia. Będzie dobrze!

  10. Adam Odpowiedz

    Piszesz: „Gdyby nie tygodnie debat o czymś tak mało uchwytnym jak „szczęście” Muszę Ci powiedzieć, że to widać w dwóch poprzednich Twoich wpisach. Sporo tam uwag natury ogólniejszej, ocierających się o etykę lub nawet metafizykę. Ale to dobrze. 🙂
    .
    Powodzenia z nowych-starych realiach! Zapewne dobrze zrobiłeś. A już na pewno minusem nie jest owe 500 zł na miesiąc. Myślę zresztą, że jesteś jak najdalszy od myślenia: „ach, to jednak strata!”. A gdyby jednak naszły Cię takie wątpliwości, zamień tę kwotę na % odkładanych przez siebie „pieniążków. 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ty i Roman potraficie dostrzec rzeczy, których nawet ja nie widzę. Wyciągacie wnioski z kolejnych wpisów i stawiacie trafne diagnozy – a to dobrze, bo czasami uzmysłowicie mi samemu coś, co pominąłem. Serdeczne dzięki za to, że jesteście!

      Co do owych 500 zł – myślę, że to najwyższy czas, żebym przestał usilnie walczyć o optymalizację wszelkich kosztów i skupił się bardziej na optymalizacji czasu i realizowania tego, co cieszy mnie i moją rodzinę. I to nie żaden nagły zwrot w drugą stronę czy przekreślenie tego, co było dotychczas – po prostu doszedłem do wniosku, że już mogę sobie na to pozwolić, bo wyjąwszy opcje prawdziwych kataklizmów, po prostu musi się udać to, co zaplanowałem!

      • Adam Odpowiedz

        Dzięki za miłe słowa.
        .
        Można by pewnie próbować i to życie w rozkroku (jak piszesz) jakoś optymalizować pod względem kosztów (powiedzmy wspólne z kimś przejazdy). Wiadomo, że są takie stronki w sieci, na których można znaleźć amatorów wspólnej tańszej podróży. Tylko czy warto pchać się w takie lub temu podobne „akcje”?…
        Wiadomo – teraz to już jesteś poważny gość: nie tylko dobrze zarabiający facet, ale i autor bloga na poziomie, Mąż i Ojciec (piszę ostatnie 2 słowa wielkimi literami, coby się samemu dowartościować z lekka). Tak więc nie ma co ryzykować tego, że gdzieś w łeb zgarniesz. No, może trochę na wyrost pisze, ale tylko troszkę.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Teraz to ja dziękuję 🙂 Co do optymalizacji kosztów dojazdu – raz skorzystałem z blablacar.pl (to właśnie inicjatywa, o której piszesz) i nie wykluczam, że jeszcze to powtórzę – ale raczej planuję korzystać z komunikacji publicznej, co również jest bardzo sensowne cenowo i tylko niewiele odbiegające czasowo od podróży samochodem. Jakoś nie mam ciśnienia na dojazdy autem, a dodatkowo te 2h jazdy można bardzo produktywnie spędzisz, jeśli ręce i głowa jest wolna od zajęć.

          • Adam

            Żeby nie było tak całkiem, całkiem słodko… (stali „czytacze” Bloga pamiętają pewnie, że onegdaj byłem bardziej niepokornym komentatorem.)
            Otóż (przestroga moja pewnie znacznie na wyrost) uważaj Wolny, by nie upodobnić się do hr. Henryka z „Nie-Boskiej komedii” Krasińskiego. Henryk poetyzował swe życie i co jakiś czas tajemniczy głos mówił mu: „dramat układasz!”. Tak też, abyś i Ty nie posłyszał głosu: „Bloga układasz”.
            .
            He, he: to próbka mych myśli, gdy wsiąknie we mnie złota ilość alkoholu.
            .
            Dumałem przez chwileczkę, coby wpisik skasować, ale ostatecznie zostawiam!… A, CO TAM!

          • wolny Autor wpisu

            Racja Adamie – kiedyś muszę wrócić do tych Twoich starych komentarzy, żeby mi za bardzo woda sodowa do łba nie uderzyła 🙂

          • Adam

            Ja już nawet w tej chwili nie pamiętam, o czym ja wówczas pisałem. Zapewne 1/2 uwag to były czyste złośliwości, a 1/4 – przesadzone spostrzeżenia. Z pozostałych: może i coś racji było. 🙂

  11. Roman Odpowiedz

    „Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
    Święty i czysty jak pierwsze kochanie,
    Nie zaburzony błędów przypomnieniem,
    Nie podkopany nadziei złudzeniem
    Ani zmieniony wypadków strumieniem.”

    A tak mi sie nasunęło 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tym razem pudło. Motorem napędowym naszej przeprowadzki była lepsza połówka (ja często byłem zbyt „zarobiony” żeby zauważać to, co Ona widziała), a Ją można by nazwać „gdańskim słoikiem” 🙂 Jednak największą rolę w całym przedsięwzięciu odegrali ludzie, którzy nas tutaj otaczają.

      • Roman Odpowiedz

        To było o mnie 😉
        A tak na serio to – jako żeglarz – mogę powiedzieć: „tam port twój, gdzie kobiety twoje” 😀

        • Kosmatek Odpowiedz

          Roman,

          Jak często w życiu, szukam pomocy gdzie jej nie ma, przeoczając oczywiste źródła. Mianowicie, z innego bloga dowiedziałem się, że nigdzie człowiek nie musi zadbać o właściwe przechowywanie żywności i gospodarowanie przestrzenią, jak w żeglarstwie lub marynarce właśnie. Podobno wy wilki morskie macie taką wiedzę we krwi.
          .
          I tu moje pytanie:
          .
          Gdzie jako szczur lądowy mogę poznać/poczytać o trwałości różnych rzeczy, o tym na ile różne rzeczy starczają, co można przechowywać luzem, a co wymaga szczelnego opakowania lub lodówki, jak w ogóle gospodarować przestrzenią wokół siebie w sposób ergonomiczny? Czy są jakieś dobre poradniki w tym zakresie?
          Coś w stylu:
          http://www.amazon.com/Good-Boatkeeping-Zora-Aiken/dp/0070007470

          • Roman

            Nie znam takiego poradnika (co nie oznacza, że go nie ma).
            Trochę się dowiedziałem z serii ksiażek „wielcy żeglarze”
            Większości uczyłem się od starszych kolegów i bazując na własnym doświadczeniu.
            I nie ustrzegłem sie nigdy błędów.
            „Hitem” było niezabranie jakiegokolwiek noza na trzytygodniowy rejs. Otwieranie puszek przy pomocy młotka i śrubokrętu na siłą rzeczy chwiejnym podłożu do dziś pozostawiło w mej pamięci niezatarte obrazy i kilka blizn na dłoniach:)
            Coś potrafię, coś mogę podpowiedzieć…
            Wiem jak ułożyć zapasy na 6-9 miesięcy, wiem jak je zabezpieczyć, wiem jak przedłużyć świeżość niektórych produktów (np. jaj) na kilka miesiecy…
            Zagospodarowanie małej przestrzeni to sprawa bardzo indywidualna, tu trzeba najpierw zobaczyć, a dopiero potem robić 🙂
            Ale jeśłi chcesz coś konkretniej to Wolny ma do mnie mejla – możesz napisać. Postaram się pomóc.

          • Kosmatek

            Dzięki, nie będę jednak pytał Cię o szczegóły, bo zamęczyłbym :-).
            .
            Dzieciństwo spędzałem u babci na wsi, gdzie nie było lodówki, ale zawsze było jakoś świeże mięso, świeże warzywa itd. Kiedyś to trzymało się w takim pomieszczeniu w domu, w którym było najzimniej, w kopcach, a ostatecznie w metalowej dużej bańce spuszczonej do studni – w warunkach blokowych trudno o takie 🙂 .. Lata miejskiego życia zresetowały mi własne poczucie i instynkt w tych sprawach.

            A chodzi mi o bardzo proste rzeczy: ile wytrzyma pomidor/jajko/chleb/szynka (własna)/ itd. leżące na wierzchu, a co najwyżej owinięte w jakąś szmatę czy papier. Co nie potrzebuje lodówki?
            Ile może w lodówce leżeć surowe mięso, które owoce można bez przeszkód trzymać, ile się tego warto zaopatrzyć na jakąś jednostkę czasu.
            Ogólnie sceptycznie podchodzę do promocji i innych takich, ale niektóre rzeczy może i warto kupować taniej w większej ilości i na zapas, byleby wiedzieć że to się będzię nadawało później do użytku i nie traciło własności odżywczych ….

          • Roman

            W kwestii lodówki niewiele Ci pomogę, bo na jachcie nigdy jej nie miałem…
            Wszystko co mogłem (łacznie z chlebem) miałem puszkowane lub sam woziłem do liofilizowania (to ostatnie dotyczyło tego co sam sobie ugotowałem „na drogę”). Zabezpieczanie puszek to osobna bajka.
            Twaróg i inne sery trzymałem w solance (do 30 dni), jaja zanurzałem na chwilę we wrzątku, a potem w parafinie. Tak zabezpieczone trzymały do 90 dni.
            Świeże warzywa i owoce wytrzymywały do 14 dni od wypłynięcia. Potem gniły lub więdły.

            Dzis bardzo często wyjmuję z lodówki zamknięte jogurty i śmietany i nadaja sie do jedzenia nawet miesiąc po „terminie przydatności”.

          • Roman

            Aha 🙂 I mozesz pisać. Ja sie taką wiedzą chętnie dzielę 🙂

          • Adam

            A ja właśnie zabrałem się za odsłuchiwanie „Przypadków Robinsona Cruzoe”. Jeśli natknę się na jakieś szczegółowe i konkretne opisy przechowywania żywności – dam znać. 🙂 Pytanie tylko, czy będą realne? Może jednak tak – przynajmniej jeśli chodzi o mięso, bo Defoe był synem rzeźnika.

          • Kosmatek

            Dzięki. Już rozwiałeś np moje (słuszne) jogurtowe wątpliwości. A patent na jaja , przyznam, bardzo oryginalny :).

          • Roman

            Szewc bez butów chodzi…
            Przejrzałem biblioteczkę i mogę polecić dwie pozycje Andrzeja Urbańczyka: „Planowanie rejsów oceanicznych” (tylko w dobrej bibliotece) oraz „Cymesy z mojej mesy”..
            Tylko bierz pod uwagę jedno; o mięsie raczej nie będzie, bo Andrzej jest wegetarianinem, a to raczej nieczęste wsród żeglarzy.
            Co do jaj to metoda powszechnie stosowana w środowisku. Trochę uciażliwa jak chcesz sobie przygotowac na rejs 200 sztuk, ale skuteczna…

  12. Password Odpowiedz

    Jeżeli dla wolnego celem jest „wolność” finansowa to % zwrot z inwestycji ma drugorzędne znaczenie. Wolny wyżej pisał że odstępne kształtuje się na poziomie 700/800 zł więc o taką kwotę jest bliżej swojej wolności finansowej. czy dla wolnego celem jest wolność finansowa czy bogactwo 😉 trzeba zapytać samego zainteresowanego.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Słuszna uwaga, chociaż – jako umysł ścisły – przynajmniej w tych nieco większych inwestycjach liczę stopę zwrotu i chcąc nie chcąc porównuję ją do tych najbardziej bezpiecznych inwestycji.

  13. Radek Odpowiedz

    Od siebie dodam, bo pracuje w Estonii juz rok w ukladzie pn-czw 200km od rodziny, piatek na miejscu i weekend rowniez z rodzina. Z czasem bedzie Cie to meczyc, ja zawsze mam poczucie, ze czas dojazdu kradnie mi czas pracy, zwlaszcza kiedy podrozuje w pn prosto do pracy. Ten dzien nie jest do konca efektywny. Dodatkowo bedac „w delegacji” czlowiek pracuje bardzo dlugo, chce sie wykorzystac ten czas jak najlepiej, zeby potem miec wolna glowe przy rodzinie.
    Zycze Ci zatem jak najwiecej wytrwalosci i zdrowia, zeby nie bylo tak jak wspomnial Roman i zeby nie bylo tak ze praca w domu bedzie Twoim problemem. To tak jak z telefonem sluzbowym, smycz, ktora wiaze Ci z pracodawca, o kazdej porze dnia i nocy. Mam nadzieje, ze takie aspekty juz analizowales przed podjeciem decyzji.
    A dla dzieciakow, to zawsze swieto jak Tata wraca. I popriram Cie ze nie korzystasz z blablacar, ja zwyczajnie sie boje narazac swoja rodzine umawiajac sie na jazde z nieznanym kierowca.
    Udanego wypoczynku.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za Twój pierwszy komentarz 🙂 Jeśli chodzi o pracę zdalną, to już od jakiegoś czasu praktykuję ją w wymiarze 1 – czasem 2 dni w tygodniu. Muszę się jeszcze co nieco nauczyć w tej materii (na podstawie dotychczasowego doświadczenia widzę trochę różnic i pułapek względem pracy na miejscu), a kiedy już to zrobię – na pewno opiszę na blogu 🙂

  14. Weronika Odpowiedz

    Hmm, ale czy na pewno nie możesz znaleźć sobie dobrej pracy w Trójmieście? Zmiana pracy to też najprostszy sposób na podwyżkę, więc mógłbyś nie tylko zaoszczędzić to 500zł, ale jeszcze zyskać…

    Czy nie byłoby to racjonalne?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Być może w przyszłości to się uda – również na zasadzie pracy zdalnej lub krótkich projektów, na które mógłbym wyjeżdżać, jednocześnie spędzając większość roku w domu. Niestety (albo i stety) – wyspecjalizowałem się tak wąsko, że północna Polska to wręcz biała plama na mapie mojej „działki”. Owszem – mógłbym wrócić do tego, co robiłem wcześniej, ale byłby to dla mnie krok wstecz – zarówno pod względem kompetencyjno-zawodowym (a cóż to za twór słowny? :)), jak i finansowym. Jeśli będę kiedyś musiał (nie sądzę, by to miało nastąpić) zrobić ten krok, na pewno o tym pomyślę, a na razie dobrze mi z tym, co robię i jestem zadowolony, że miałem możliwość wejścia w ten wąski i nieco mniej dostępny światek w swojej branży.

      • Weronika Odpowiedz

        Ah, skoro tak, to dużo ważniejsze jest robienie w życiu tego, co lubisz robić, niż te marne 500zł 😉

      • Roman Odpowiedz

        A jeśłi ów krok wstecz oznaczałby jednocześnie krok do przodu w zakresie wolności? Brałeś to pod uwagę?
        Przecież był ten moment „rozdroża” gdy podjąłeś decyzję o takiej a nie innej specjalizacji. I pewnie wówczas były też inne „alternatywne” specjalizacje?
        Dzis juz niemożliwe jest zawrócić na to „rozdroże” i pójść inną drogą?
        Czasami warto oderwać sie od biurka i pójść ze szpadlem kopać ów 😉

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Obecna specjalizacja jest prawdziwą trampoliną do wolności finansowej – a poza tym, jest kontynuacją i rozbudową tego, co robiłem wcześniej. Korzystam z większości wiedzy zdobytej wcześniej i buduję na niej dalej. Chyba nadal mam jakieś parcie na wiedzę i – również zawodowo – nie chciałbym stać w miejscu, ale ciągle się rozwijać.
          Momentu „rozdroża” jako takiego nie było – od początku postrzegałem to raczej jako szansę – być może nieco bagatelizując to, że w przyszłości mogę być zmuszony do relokacji.
          Oczywiście mogę wrócić na poprzednią drogę – tylko pytanie, po co. Na razie wszystko układa się wyśmienicie, a sam zdobywam wiele innych, pożytecznych umiejętności poza wykonywanym na co dzień zawodem. Myślę, że gdyby była taka potrzeba, byłbym w stanie się dopasować do lokalnego rynku pracy. Na razie takiej potrzeby nie widzę, a inna specjalizacja raczej nie dawałaby mi jakiejś przewagi jeśli chodzi o wolność. Zupełnie inna branża… na przykład blogowanie 🙂 być może – ale to (jeszcze?) nie jest dobry moment na takie decyzje.

      • Kosmatek Odpowiedz

        Ha! To jesteś przykładem pułapki, o której pisze Fisker. Niebezpiecznie jest myśleć o wolności, jeśli wąsko się specjalizujesz. Inaczej: wąska specjalizacja zmusza do korzystania z systemu, w którym inni się specjalizują. Chcąc niezależności i życia kapitalisty, musisz umieć więcej, ale i świadomie wyzbyć się myślenia kategoriami tytułów zawodowych. Więcej o tym tu: http://earlyretirementextreme.com/the-three-biggest-challenges-following-extreme-early-retirement.html

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          O specjalizacji pisałem tutaj: klik, i myślę, że tam dobrze opisałem mój stosunek do ogólnie rozumianej wiedzy, umiejętności i kwalifikacji zawodowych i nie tylko. Przykład z ostatniego czasu? Myślę, że jeszcze 1-2 łazienki i mógłbym być kafelkarzem. Układanie parkietu, malowanie, elementy elektryki, montaż kabin prysznicowych, stelaży podtynkowych itp – tak mógłbym zarabiać choćby od jutra 🙂 Także wierz mi, że „ogarniam” coraz więcej, ale jednocześnie widzę moją specjalizację zawodową jako zbyt intratną, żeby już teraz z niej rezygnować, zwłaszcza bez wyraźnych powodów.

          • Kosmatek

            No to po co jeździć do BDG? Nie prościej zmienić zawód -to chciałem napisać, ale zapomniałem, że JLF jest na etapie czwartym, a ty z tego co pisałeś, jeszcze trzecim 😉

  15. Tomasz T Odpowiedz

    Wolny,
    Powodzenia i dalszej wytrwałości w tym co robisz.

    Ze swojego podwórka: 6 lat temu podjęliśmy decyzję o przeprowadzce z dużego miasta z dużej firmy z dużymi zarobkami do małego miasta do małej formy z dużo mniejszymi zarobkami. Do dziś nie mamy tego samego poziomu dochodów co wtedy, ale pieniądze nie są najważniejsze. To co zyskaliśmy tego nie przeliczymy na żadne pln.
    Ktoś kiedyś powiedział „Lepiej żałować to co się zrobiło niż tego czego się nie zrobiło” 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Odważną decyzję podjęliście – nie ma co… prawdopodobnie byliście do niej dobrze przygotowani finansowo, albo wracaliście „do siebie”?
      Dzięki za życzenia!

  16. P. Odpowiedz

    Po 3 latach zycia na odludziu 😉 Wracamy do rodzinnego miasteczka. Nie wiem jeszcze czy to dobry wybor, okaze sie za jakis czas. Jak to bylo na poczatku? 3 lata temu znalazlem piekny dom, od razu kredyt, przeprowadzka i spokojne zycie… z dala od rodziny i znajomych. Chociaz co jakis czas to my jezdzilismy do nich, to oni wpadali do nas. Po tym czasie mam juz dosyc tego spokoju. Nie wiem czy sie zmienilem, czy za dlugo juz trwa ten odpoczynek od tego „calego zgielku” i chce znowu troche „halasu” w swoim zyciu… Przeciwnie do mnie moja dziewczyna: na poczatku jej sie nie podobalo w nowym miejscu, a teraz mowi, ze bedzie jej brakowalo tego hehe. Dom wystawiony na sprzedaz, nowe mieszkanie juz kupione (tym razem bez kredytu), wlasnie sie remontuje, wiec niedlugo sie wprowadzamy. Poki dom sie nie sprzeda, bedzie gdzie jezdzic na weekendy albo jak zapragniemy troche ciszy.
    Wracamy na stare smieci, ale dzieki temu jak uda sie sprzedac dom, splace kredyt i z miesiaca na miesiac bede mogl wiecej odkladac i moze szybciej zrealizowac swoj plan – stanie sie wolnym/rentierem, aby kazdy dzien spedzac z moja rodzina i nie martwic sie o zarobki, czy tez emeryture!

  17. Marek Odpowiedz

    widzę że jesteś pokrewnym człowiekiem. „Moi drodzy: postępujmy tak, jak nam podpowiada serce i rozum; róbmy to, co czyni nas szczęśliwymi, a jedynie posiłkujmy się pomysłami innych, jeśli mamy na tyle otwarty umysł, żeby dociekać.”
    całkowicie się z tym zgadzam, choć bez wątpienia nie jest to oczywiście takie łatwe do ustawienia, i osiągnięcia. Niezależność umysłowa to dobro na które pracuje się latami, by uchwycić własne myśli, by się umieć skoncentrować, by uspokoić umysł, wzmocnić.

    ja w toku własnego rozwoju, zauważam, że umiejętność uczenia się od innych bardzo przyspiesza życie, ale jest i sztuką, by się uczyć, a nie zgapić, stawać kimś innym

    wiedza o sobie jest początkiem życia, finansów itd… i szczęścia!

  18. Kasia K. Odpowiedz

    Wydaję dokładnie tyle samo na dojazdy 2x w tygodniu do pracy do Krakowa, a pozostałe 3 dni pracuję z domu, z ukochanego Śląska. Rozumiem Cię doskonale 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      U nas sytuacja zmienia się niemal z miesiąca na miesiąc – wszystko dąży do tego, żeby jednak odwiedzać biuro tylko, kiedy to naprawdę konieczne, lub na tyle często, żeby jeszcze móc utrzymać jakieś relacje z zespołem. System jako tako się sprawdza, sam jeszcze uczę się pracy zdalnej, a w Bydgoszczy jestem ostatnio raz na 2 tygodnie i spędzam tam 2 dni. Właśnie w tym momencie wracam z pracy do moich dziewczyn 🙂

      • Kasia K. Odpowiedz

        Ja jednak sobie cenię te 2 dni – potrzebuję ludzi, potrzebuję wyjść z dresów i nałożyć makijaż na twarz. Poza tym raz na kilka miesięcy robię sobie wolny wieczór i zostaję na noc w Krk. W sumie widzę, że wszyscy są zadowoleni. Oprócz sąsiadów i ludzi postronnych którzy nie potrafią się przestać nade mną użalać, że jaka to bidna jestem, że tyle muszę dojeżdżać 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *