Dzisiejszemu wpisowi daleko będzie od moralizatorskiego wykładu o tym, jak prosto rezygnować z wszelkich przyjemności, jednocześnie czerpiąc siły witalne prosto z energii słońca 🙂 Już na wstępnie przyznaję się do własnej słabości i przychodzę do Ciebie po radę! A sprawa, z którą nie do końca potrafię sobie poradzić wygląda następująco:
Aktualnie poluję na… okazję! Jak ten człowiek pierwotny z dzidą w ręce próbuję schwytać zwierzynę i przynieść ją do jaskini. Tyle, że łowy trwają już ponad tydzień, a ja nie ubiłem nawet jednej muchy! Ową muchą w moim przypadku to kawałek elektroniki w zgrabnym pudełeczku, który można w sklepie kupić za 300 zł. Ale to tylko symbol, bo tym czymś równie dobrze może być prawie wszystko, co jest na sprzedaż. Wszystko, co możesz kupić jako nowe i pachnące, lub – jeśli Ciebie również nie kręci kupowanie nowych przedmiotów – z drugiej ręki, przeceny, wyprzedaży, likwidacji… zwał jak zwał, byle było okazyjnie. Skutek jest taki, że szerokim łukiem omijam wszelkie sklepy, a zamiast tego koncentruję się na internetowych portalach, na których ludzie starają się pozbyć tego, co im zbędne. Tłumaczę sobie, że to ma sens – przecież chcę dać drugie życie czemuś, co trafiłoby głęboko do szuflady i zostało szybko zapomniane. Oprócz tego oszczędzam pieniądze i malutki kawałek planety, a dawanie dobrego przykładu innym to coś, czemu przyklaśnie każdy odpowiedzialny społecznie człowiek. Co więc mi nie pasuje w tej układance i czemu tym razem czuję, że na całość należy spojrzeć nieco inaczej niż wynikałoby to z przesłania płynącego z dotychczasowych wpisów na tym blogu? Otóż zobaczyłem samego siebie, siedzącego przed monitorem i od co najmniej 5 godzin (a przynajmniej do tylu jestem w stanie przyznać się przed samym sobą :)) próbującego ugrać 100-150 zł. A tymczasem jest środek lata, piękna pogoda, mnóstwo ciekawszych rzeczy do zrobienia… czy zatem ta marna stówka z groszami jest warta tego czasu – nie mówiąc już o dodatkowym ryzyku związanym z kupnem używanej elektroniki?
Czasami właśnie to kupujemy na „niesamowitych wyprzedażach”, prawda? 🙂
Słowem: klasyczny problem „czas vs pieniądze” – czyli poświęcasz jedno w zamian za drugie lub odwrotnie. I o ile w większości stosowanych przeze mnie sposobów na oszczędzanie efekt jest przynajmniej zadowalający, to nie zawsze musi tak być. Wyhodujesz swojego pomidora czy upieczesz chleb: fajnie, zyskujesz wiele, oszczędność jest tylko dodatkiem. Wyremontujesz własne mieszkanie albo wykonasz własny mebel – też super. Chcesz się pobawić w ekologa i zoptymalizować zużycie wody – czemu nie. Te wszystkie czynności mają drugie dno i być może kiedyś się okaże, że któreś z tych wielu różnych odznak miejskiego survivalu okażą się bardziej przydatne niż wszystkie oszczędności, które zgromadzisz. Ale czasami to tylko i wyłącznie kwestia finansów, więc kiedy w grę wchodzą stosunkowo niewielkie kwoty, być może warto wyznaczyć pewną granicę i powiedzieć sobie „dość”? Może warto odpuścić, kiedy jedyne co możemy zyskać to pieniądze, a i to kosztem pewnego ryzyka, z jakim wiąże się kupowanie używanych przedmiotów.
Tyle, że czasami łatwiej powiedzieć niż wykonać – zwłaszcza, że sytuacji pasujących do tematu jest całe mnóstwo. Bo czy oszczędność (za cenę wolnego czasu) na kawałku elektroniki lub urlopie ma sens? A może opłaca się dopiero przy kupnie mieszkania czy auta? Jest mnóstwo sytuacji, kiedy szukamy przysłowiowej okazji – niestety nie brakuje również takich, kiedy okazja okazała się jedynie mrzonką ładnie wyglądającą na ekranie komputera. A nawet jeśli zrobimy dobry interes, to płacimy za niego bardzo poważną walutą – własnym czasem – i w praktyce brniemy w coś, co się zwyczajnie nie kalkuluje. Brniemy, nie potrafiąc na starcie oszacować, na ile zyskowne, a na ile kosztowne będą nasze próby urwania kilku złotych.
Podobno okazja to coś, czego i tak nigdy nie użyjesz, kupione za cenę, której nie możesz się oprzeć – coś w tym jest!
Sprawę dodatkowo gmatwa jeszcze jeden aspekt: nasza sytuacja życiowa i finansowa. Ona również z biegiem czasu ewoluuje i czym innym jest stówka oszczędności dla żywiącego się zupkami chińskimi studenta, a czym innym dla kogoś, kto wyciąga tyle w godzinę (to tylko przykład – proszę bez kojarzeń :)). I o ile utrzymanie studenckich przyzwyczajeń przez jakiś czas po rozpoczęciu zarabiania to najlepsze, co możesz dla siebie zrobić, to kiedyś przecież trzeba się przestawić na walkę o to, co ważniejsze niż pieniądze.
Skoro jest tyle niewiadomych, to czy można wyznaczyć jakąś granicę racjonalności, po przekroczeniu której zaczynamy być po prostu śmieszni? I co, jeśli nasz umysł jest na tyle przystosowany do takiego działania, że traktuje je niemal jak reakcję obronną na słowo „zakupy” 🙂 A później przychodzi opamiętanie i wniosek: „gdybym tylko wiedział, jaki będzie wynik potyczki „ja vs reszta świata”, nawet bym nie podejmował wyzwania!”.
W ramach walki z własnymi słabościami w końcu zdecydowałem się na kupno tego, co potrzebuję. Zamiast wizyty w sklepie wybrałem jedną z wielu podobnych ofert na wszyscy-wiemy-jakim portalu i w końcu kliknąłem „Kup teraz”. I dobrze mi z tym, mimo że to wcale nie najlepszy deal, jaki mogłem zrobić. Ważne jednak, że można odhaczyć kolejny punkt z mojej listy rzeczy do zrobienia w najbliższym czasie, a ponieważ temat remontu i przeprowadzki pochłonął nas w ostatnich miesiącach, to zebrało się tego trochę, oj zebrało…
A może odgruzować dom i urządzić wyprzedaż – na przykład na rozpoczynającym się za chwilę Jarmarku Dominikańskim?
Na koniec jedna myśl, która mnie czasami dopada i przez dłuższą chwilę za nic nie chce dać spokoju. Może świadomość, o której tak często piszę nie zawsze jest pożądana i dobra? Na swoim przykładzie wiem, że czasami zbytnio angażuję się w coś, co nie przełoży się na większą różnicę pomiędzy pójściem do sklepu a szukaniem okazji. A to szukanie będzie kosztowało czas, który być może lepiej przeznaczyć na coś bardziej produktywnego, lub chociażby przyjemnego? Na razie doszedłem do jednego wniosku, który powinien nieco pomóc: od teraz przy każdej decyzji konsumenckiej – czy to związanej z kupnem przedmiotu czy usługi – będę sobie zadawał pytanie: jeśli sam miałbym się tego podjąć, czy jedyną tego zaletą będzie oszczędność? I jeśli odpowiedzią będzie krótkie „tak”; jeśli nie będzie się to wiązało z żadnymi pozafinansowymi zyskami, to trzy razy pomyślę (i przeliczę ;)), zanim zdecyduję się na rozpoczęcie kolejnego polowania!
[poll id=”14″]
Dobrze, że ten wpis powstał (może trochę na kanwie dyskusji o DIY remoncie?). Nie zawsze szukanie okazji ma sens i trzeba je optymalizować tak samo, jak wszystkie inne decyzje. Dlatego zgadzam się z konkluzją – te dodatkowe argumenty, w szczególności nabycie dodatkowych umiejętności, powinny być brane pod uwagę tak samo, jak sama oszczędność. Dla przykładu, ostatnio wymieniałem po raz pierwszy przerzutkę w rowerze i choć w serwisie zapłaciłbym za taką usługę niewiele (znacznie mniej niż kosztuje mój czas, jakkolwiek go nie liczyć), ten argument miał mniejsze znaczenie wobec faktu, że się czegoś nauczyłem i wyszedłem poza strefę komfortu (uważam się za słabiutkiego w kwestiach mechanicznych).
Dzięki, że mi przypomniałeś bo zupełnie wyleciało mi z głowy – akurat dzisiaj miałem zamiar wybrać się po spore zakupy części wymiennych i narzędzi rowerowych – mam zamiar po raz pierwszy samodzielnie wymienić łańcuch i kasetę – a może dojdzie coś jeszcze. I tu zupełnie nie patrzę, że za narzędzia zapłacę pewnie więcej niż za usługę wymiany – narzędzia mi pozostaną, a co najważniejsze – nauczę się czegoś nowego, ciekawego, przydatnego.
Z tym to jest różnie. Jeśli miałbym poświęcić np. kilka dni na szukanie okazji po to żeby zaoszczędzić 100zł to dałbym sobie spokój. Ale jeśli zajęłoby mi to 10 minut to jak najbardziej 🙂 Z tym że z tymi okazjami to trzeba uważać, bo czasami okazuje się że chytry dwa razy traci. Co z tego ze zaoszczędzę na kupne jak się zaraz ta rzecz popsuje? Wtedy znowu trzeba wyłożyć pieniądze czy to na naprawę czy ponowne kopno i znowu muszę poświęcić na to swój czas. I szczerze mówiąc to wolę poświęcić ten czas czy to dla najbliższych czy na odpoczynek. Wszystko zależy od tego na jakim etapie jest człowiek i jaka jest jego sytuacja. Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie.
„Jeśli miałbym poświęcić np. kilka dni na szukanie okazji po to żeby zaoszczędzić 100zł to dałbym sobie spokój” – tylko to jest właśnie jedna z niewiadomych. Zaczynasz i nie wiesz czy zajmie Ci to 10 min, godzinę, czy 10 godzin. Pytanie za sto punktów: po jakim czasie przerwać i co wtedy zrobić? 🙂
Metodycznie.. Należałoby wyliczyć kosz alternatywny 1godziny. Prościej mówiąc ile warta dla Ciebie jest godzina Twojej „pracy”:
100zl:10h wychodzi 10zl/h
100zł:0,1h to stawka wzrasta do 600zł/h a to juz całkiem nieżle 😉
Myślę, że optyka się zmienia już po osiągnięciu pewnego poziomu finansowych zabezpieczeń. Studenckie przyzwyczajenia odchodzą w cień dopiero po tym, jak opuści nas strach przed jutrem czy przyszłym miesiącem. Odpowiednie oszczędności mogą zdziałać cuda dla naszej psychiki 🙂
Na razie jeszcze jestem zdeklarowanym łowcą okazji, ale już nie takim fanatycznym jak na początku – czas spędzony z najbliższymi czasem wygrywa 🙂
Ja nigdy nie kupuję uużywanej elektroniki. Z bardzo prostego powodu: po kupnie używam jej do momentu kiedy się rozpadnie. W tym momencie ważniejszy od stosunku cena/czas używania jest dla mnie fakt, że urządzenie kupuję raz na 6 lat a nie raz na 3 (przypadek telefonu;) – nie znoszę robić zakupów) oraz to, że nie muszę się „przestawiać” na nowe urządzenie, za czym też nie przepadam. Podobnie z butami i ubraniami (chociaż po ubrania często sięgam używane, ale i tak je noszę do samego końca ich egzystencji).
Taką mam naturę, że komfort przyzwyczajeń i braku konieczności podejmowania kolejnych konsumenckich decyzji jest dla mnie istotniejszy niż zaoszczędzone pieniądze. I nie pisze tego stara raszpla, ale 22-letnia studentka;)
Ostatnio też postanowiłam, że nie będę kupować ubrań w sieciówkach – mimo tego, że bardzo o odzież staram się dbać, to widzę, jak te kilka rzeczy „lepszych” wygląda po 4 latach a jak wyglądają rzeczy z sieciówek po tym czasie (jeśli oczywiście dotrwają).
Podsumowując – wiem, że ja osobiście rzeczami się nie nudzę i lubię używać ich jak najdłużej, więc niezależnie od strony finansowej i czasowej (poszukiwanie) bardziej opłaca mi się kupować nowe – tak po prostu, dla komfortu.
Fajne podejście, chociaż nie oszukujmy się – mocno nietypowe dla młodej kobiety – zwłaszcza, jeśli chodzi o ubrania.
A kto powiedział, że jestem typowa;) a tak na serio – tu widać, jak wiele robi wychowanie. Rodzice zawsze stawiali na jakość, a nie na ilość. Robienie zakupów też nie było nigdy rozrywką rodzinną. Więc jak później „na swoim” w sandałach za 80,- pękł pasek po 3 miesiącach, a wcześniejsza para wytrzymała 3 lata, to bardzo szybko się odechciewa „badziewia”, a samo robienie zakupów to dla mnie bardziej obowiązek niż przyjemność.
No i poza tym jeśli znam i lubię wszystkie moje rzeczy, to jeszcze nie zdarzyło mi się mieć popularnego problemu „Nie mam się w co ubrać”.
A moze tylko faceci tak maja? Czesto musze upominac mojego meza, lowce okazji, ze np nie warto jechac do sklepu x po tansze ziemniaki bo ma do niego 20 km i biorac to pod uwage pobliski warzywniak wychodzi taniej… Jestem naprawde wzieczna mezowi za wszystkie zakupowe mega deale jakie poczynil, w tym samochod i mieszkanie w rewelacyjnej cenie, ale widze ze sie zagalopowuje i podobna taktyke stosuje nie tylko do rzeczy za 300 zl (jak Ty) ale nawet za kilkakrotnie mniejsza kwote;) Stad czasami przydaje sie druga osoba, ktora ma nieco inne spojrzenie i wyrwie zblakanego z jego pogoni za okazja.
Kasiu – szczerze? Miałem we wpisie cały akapit o tym, że być może to domena facetów, a nawet jeszcze konkretniej: męskich umysłów ścisłych. Wydawało mi się to jednak trochę naciągane i za bardzo bazujące na moim przykładzie, więc usunąłem to z wpisu. Ale jeśli sama masz podobne spostrzeżenia – być może jest w tym więcej niż myślę?
Chyba nie tyle umysłów ścisłych, a umysłów ambitnych:)
U niektórych mężczyzn przejawia się to koniecznością posiadania naj naj najszybszego samochodu, naj naj najbardziej wypasionego smartfona, a u innych… naj naj najlepszej okazji;p
wieczna rywalizacja, co? :/
Cóż, elektronikę – jeśli tylko mogę – kupuję polską i używaną, ale to tak na marginesie…
Sokratesowi przypisuje sie zdanie: „Jakkolwiek postąpisz, zawsze bedziesz tego żałował”. Zgodzę sie jedynie połowicznie; najcześciej, jeśli chodzi o zakupy, dotyczy to maksymalistów, a nie satysfakcjonalistów do których sie akurat zaliczam (polecam przeczytać „Paradoks wyboru”).
Swoją drogą winno sie zastanowić, czy chce sie być wolnym finansowo, czy wolnym życiowo…
To drugie wiąże sie (stety lub niestety) z wyższymi kosztami i większą swobodą, to pierwsze akuratnie odwrotnie 🙂 🙂
Czyli kolejne rozdroże, do którego właśnie docieram, a które na razie bardziej czuję niż potrafię zdefiniować?
Tak sobie myślę, że dążymy do wolności życiowej, choć na początku większość znaj postrzega ją przede wszystkim poprzez pryzmat wolności finansowej…
Dopiero później okazuje sie, że „piniondze to nie fszystko” jeśli chodzi o wolnosć 😉
Pieniądze to nie wszystko pod warunkiem, że się je ma. Kiedyś, w którymś wpisie Wolny napisał, że wystarczy mu świadomość, że może kupić sobie jakiś towar*. Odkąd stać mnie żeby powiedzieć to samo stwierdzam, że pieniądze nie są mi potrzebne bo znacznie mniej „potrzebuję”, a przecież mój komputer ma już 3 lata:). Dlatego wydaje mi się, że żeby osiągnąć prawdziwą wolność należy osiągnąć pewien, osobisty, poziom wolności finansowej, która pozwoli nam żyć czymś więcej niż konsumpcja.
*nie dam ręki, że to akurat słowa Wolnego:), no i jest to ogólny sens jaki zapamiętałem, nie cytat.
Ale ja właśnie o tym. Wolność finansowa jest tylko elementem całej wolnosci. Ważnym – dla niektórych na początku zwłąszcza najważniejszym, ale nadal tylko elementem. 🙂
Pewnie masz rację. Moja ewolucja w tym względzie postępuje, ale jak zwykle w takich przypadkach – potrzeba mi jeszcze czasu na dojście do podobnych wniosków 🙂
Wszystko jest względne. Opłacalność polowania na okazje też. Kiedyś poświęcałem dużo czasu na to, ale był to czas który i tak bym zmarnował gapiąc się w ekran czegokolwiek, a jako „biedny student” miałem więcej czasu niż pieniędzy. Teraz drobne przedmioty kupuję albo na http://www.wszyscy-wiemy-gdzie.pl, albo w pierwszym lepszym sklepie na mieście. Co najważniejsze, nie robię dwóch błędów, które są popełniane przez znajomych i rodzinę: W przypadku kupowania na mieście, pamiętam, że używanie samochodu też kosztuje, a przy zakupach online, nie sprawdzam po fakcie czy nie przepłaciłem. Z obserwacji wiem, że prawie zawsze źle to się kończy dla portfela albo samopoczucia osoby tak postępującej.
Pozdrawiam
Zdecydowanie zgadzam się z Twoimi wnioskami – w szczególności sprawdzanie cen po dokonaniu zakupu może być niszczycielskie dla spokoju ducha. Znam przypadek, kiedy po zakupie telewizora za 7.000 zł osoba przez następne pół roku sprawdzała, w jakim tempie cena tego cuda leci na łeb na szyję!
Hej Wolny. Widzę, że nie opuszczają Cię rozterki – znaczy myślisz 🙂 Od pewnego czasu usiłuję zwalczyć u siebie czasem nawracający odruch perfekcjonizmu. Czasem lepsze jest po prostu – wystarczająco dobrze. Możemy szukać super okazji przez 5 godzin, żeby zaoszczędzić na różnicy między sprzętem używanym a nowym, ale tracimy 1. 5 godzin, 2. rękojmię/gwarancję. Oczywiście próba ustalenia, ile stracisz czasu na szukanie okazji, to strzał nieco na ślepo, ale myślę, że już po 10-20 minutach mniej więcej niż wiedziałeś, na co mogłeś liczyć. Po tych 10-20 minutach można spróbować ocenić, która oferta będzie dla nas lepsza w danej chwili.
Co do perfekcjonizmu, to w domu rodzinnym miałem aż nadto przykładów takiego podejścia. Dlatego mam pewne „obciążenia” i skłonności (genetyczne?) do tego, żeby starać się jak najbardziej we wszystkim, co robię. Ale podobnie jak Ty – coraz częściej staram się tego unikać i zadowalać po prostu dobrym. Chyba na dłuższą metę to się lepiej sprawdza – zwłaszcza, jeśli chodzi o zdrowie psychiczne 🙂
Zdecydowanie. Idąc za Pareto poświęcając jedną godzinę uzyskasz 80% efektu jaki uzyskasz po pięciu godzinach. Hipotetycznie możesz więc oszczędzić 120 PLN w godzinę – świetny deal !! – lub 150 PLN w 5 godzin (7,50 za każdą dodatkową godzinę optymalizacji). Osobiście staram się unikać szukania okazji dłużej niż 30 minut za wyjątkiem elektroniki do pracy, tu błąd może się zemścić stratą wielu godzin pracy lub niewystarczającą funkcjonalnością.
Ale czy Twoje drążenie tematu w pracy nie przekłada się trochę na podobne zakusy w domu? U mnie chyba trochę tak jest – a może to raczej chodzi o pewne cechy charakteru w ogólności.
No cóż, cytując Owidiusz „Video meliora proboque, deteriora sequor” 🙂 Innymi słowy, czasem tak bywa, ale walczę z tym.
Mam tak samo, może nawet bardziej, i nie ma nikogo, kto by mnie powstrzymywał ;(
Pewnie jak Paweł S i tak zmarnowałbym ten czas gapiąc się w monitor.
Zrobiłem bodajże w maju „budżet domowy” i wnioski są takie, że jeśli chodzi o pieniądze, to jestem sknerą. Powinienem raczej myśleć, jak zwiększyć przychód, niż jak zmniejszyć wydatki.
Z drugiej strony potrafię trwonić mnóstwo czasu na bzdety (późniejszy wniosek) .
Jakby ktoś pytał, to zdecydowanie mam umysł ścisły, ale za ambitnego się nigdy nie uważałem (może niesłusznie).
No właśnie – czasami takie spojrzenie żony, która zaczyna się denerwować (słusznie zresztą), że siedzę przed tym samym, mało ważnym tematem, zamiast przewinąć Maję mobilizuje do tego, żeby przemyśleć, co jest ważniejsze 🙂
Często szukam okazji, ale później zwlekam z zakupem i po paru dniach okazuje się, że tej rzeczy jednak tak bardzo nie potrzebuje jak myślałam 😉
Ale ostatnio udało mi się upolować okazję pt. Paryż 🙂 Od zawsze marzyłam żeby tam polecieć i udało się kupić bilety dla 2 os w dwie strony za 468 zł 🙂 Do tego nocleg u osoby prywatnej w mieszkanku za 500 zł za 2 noce i to 15 min spacerem od Wieży Eiffla i reszty atrakcji 🙂 Trzeba tylko uzbierać jeszcze na jedzenie, wstępy i pamiątki i będzie pięknie 🙂 Za 2 tyg 30-tka, za 2 m-ce rocznica ślubu, więc wyjazd na początku września jak znalazł 🙂
Skupiłam się na robieniu budżetu domowego i myśleniu o przyszłości, ale w pewnym momencie pomyślałam, że jak już będę mieć te kasę, to będę tak stara, że mi się nawet nie będzie chciało ruszyć tyłka do tego Paryża 😉
Także myślę, że jest to jakieś usprawiedliwienie tego wydatku ;p
I to jest pięknie złowiona okazja! Ja miałem okazję zwiedzić to miasto w ekspresowym tempie (ok. 8h chodzenia non-stop) przy okazji delegacji – czyli wyszło na to, że płacił pracodawca. Dlatego aż mi się tęskno zrobiło jak napisałaś o czekającej Cię podróży. Ja wiem, że tam wrócę z moimi dziewczynami – One też muszą poczuć ten klimat!
Troche odchodzac od tematu ale nie tak bardzo.Napewno niepowinno oszczedzac sie na urlopie niemowie ze koniecznie musi byc to hotel 5 gwiazdkowy moze to byc namiot nad jeziorem wazne zeby odreagowac i odciac sie od codzennosci .Wielu ludzi wykorzystuje urlopy na rematy,fuchy ,inne prace dorywcze ja uwazam ze to blad bo jest to szkodliwe dla zdrowia psychicznego i fizycznego . Wypoczety zadowolony pracownik = wydajny dobrze zorganizowany pracownik .Niestety jeszcze w Polsce niedokonca sie to rozumie.
A nie do końca sie z Tobą zgodzę 🙂
Masz rację, że urlop zasadniczo powinien być ” odreagowaniem i oderwaniem od codzienności”. Tylko, że taki remont jest jak najbardziej „oderwaniem od codzienności” zwłaszcza w przypadku osób, które nie zajmuja się na codzień budowlanką :). Praca przy domu również może zapewnić „flow” nie mniejsze niż oglądanie Hornu z pokładu jachtu 🙂 Gwarantuje to własnym doświadczeniem 🙂
Ja też nie do końca się zgodzę. Dużo zależy od tego, jaką ma się pracę na co dzień, jaką kto ma sytuację materialną, w jakim jest wieku i czy ma swoją rodzinę, dzieci. Czasami prace dorywcze – nie tylko w czasie urlopu, ale też w trakcie tygodnia „roboczego” mogą dać porządnego kopa finansowego, który przydaje się zwłaszcza na początku kariery zawodowej, ale też w wielu innych sytuacjach – np. w czasie wychodzenia z długów.
W każdym razie nie generalizowałbym, bo zbyt często właśnie ten „zasłużony odpoczynek” jest tylko pretekstem do wypoczywania do góry brzuchem po kilku miesiącach pracy na pół gwizdka. W końcu „to się należy” 🙂
No pewnie i tak ja nikomu nieprubuje wmowic swoich racji tylko przedstawiam swoj punkt widzenia to co dobre dla mnie dla kogos innego moze niebyc dobre.Dla mnie remat w czasie urlopu niejest dobra opcja bo pozostal bym w swoim miesce a dla mnie czas odpoczynku wiaze sie z wyjazdem poza miasto niemusi byc to wyjazd za granice na wakacje typu incluzive w polsce tez sa fajne niedoceniane miejsca do spedzania aktywnie czasu rowery ,kajaki ja cos takiego preferuje.A remat tez moze byc ciekawy sam lubie prace rematowe ale nie w okresie urlopowym zwlaszcza w Lipcu i Sierpniu pozdrawiam
witam
mam do was pytanie nie dokończa dotycząca tematu.
osczendzam pieniedze całkiem skutecznie od kilku lat udało sie odłożyć ponad 100k (co jest duzo i mało bo nie mam nieszkania) i jestem jeszcze dosc daleko do celu oszczędności które bym chciał osiągnąć. Moja żona wychodzi jednak z założenia że skoro mamy tyle pieniędzy to trzeba się nimi dzielić. I najchętniej by przeznaczała po kilka tyś rocznie na charytatywność. A ja ma dylemat bo z jednaj strony wiem że dzielić się człowiek powinien ale z drugiej to dzielenie oddala człowieka od naszego celu co do odłożonych środków.
A czy wy przeznaczacie część oszczędności na charytatywność? Jeżeli tak to jaką? Jakie jest wasze podeście do tego tematu?
Uważam, że naszym (ludzi z klasy średniej, tzn. mających nadwyżki finansowe ponad potrzeby podstawowe) obowiązkiem jest charytatywność. Nie wyklucza to oczywiście budowanie wolności finansowej. Tradycja chrześcijańska zachęca nas do oddawania co najmniej 10% swoich zarobków (netto). Dodam od siebie, że oddając pieniądze na cele charytatywne musi cię ta „strata boleć”. Inaczej dajesz z tego co zbywa, bez żadnego wysiłku. Jeśli jednak tak postąpisz („zaboli cię”), dzieją się potem niesamowite rzeczy (potwierdzam to ja i część moich znajomych). Nagle z innego źródła, niespodziewanie, dostajesz wielokrotnie więcej!!! Warunki dodatkowe (sprawdzone osobiście): nie po to dajesz potrzebującym aby otrzymać więcej (chcesz naprawdę pomóc) oraz nie chwalisz się tym. Nie wyklucza to satysfakcji, która płynie z faktu, że komuś pomogłeś. Lubię darować konkretnej osobie na konkretny cel, najchętniej na założenie lub rozwój biznesu. Wszystkim polecam stronę http://www.kiva.org.
Uważam tak, jak Twoja żona. Zgromadzenie jak największej ilości pieniędzy nie jest dla mnie celem samym w sobie.
Nie masz mieszkania i chcesz kilka tys. rocznie przeznaczać na cele charytatywne? Jestem pełen podziwu, macie dobre serca. Ja nie wiem czy zdecydowałbym się na taki krok, dla mnie mimo wszystko najważniejsze jest dobro mojej rodziny i przede wszystkim myślałbym o kupnie mieszkania. Dopiero gdybym miał mieszkanie spłacone lub kupione za gotówkę i porządną poduszkę bezpieczeństwa np w wysokości 100k to myślałbym o celach charytatywnych.
Pieniadze to dla mnie tylko środek ułątwiający życie…
Choć bywa, że i utrudniający hehehe
Nie muszą mieć nic wspólnego z „działalnością charytatywną”…
Nie tylko przez pieniądze możemy się realizować na polu dobroczynności (o czym pośrednio świadczy samo słowo „dobroczynność”).
Myślę, ze albo jest się hojnym, albo skąpym.
Ilość posiadanych pieniędzy niczego tu nie zmieni…
Co najwyżej uwydatni jacy naprawdę jesteśmy.
W myśl zasady, lepszy 1% od milionera niż zbiórka wśród stu maluczkich.
Jeśli nie macie mieszkania, a chcecie je mieć, to za każdy tysiąc dobroczynności zapłacicie później dwa tysiące w kredycie.
Jeśli nadal sumiennie będziecie odkładać i kupicie mieszkanie, to kiedyś będziecie mieli i mieszkanie i 200 tysięcy. Żona będzie mogła się dzielić gotówka i to dwukrotnie większą niż obecnie by chciała (po co karmić bank?).
@eMCi ciekawa myśl o której piszesz ;), jednak nie mogę się z nią zgodzić. Pewnie dlatego iż osobiście uznaję inną (o której niżej jest wspomniane).
Myślę iż lepiej jest otrzymać po 1 zł od 1000 osób niż 1000 zł od 1 osoby.
powiem ci jako osoba pomagajaca czasami zbierac fundusze roznym osobom poprzez fundacje. bardzo milo z twojej strony, ze mysli o celach charytatywnych ALE nie musza to byc od razu tysiące! w zupelnosci wystarczy 10-20-30 zl miesiecznie! sa osoby ktore stawiaja wlasnie na regularnosc wplat pomimo iz sa nieduze. wiele osob mysli: nie dam bo sam mam malo a 10 zl nie ma sensu. a wlasnie, ze ma! gdyby kazdy dal po 10 zl to po 1. nie odczulby tego w swoim buzdzecie, po 2. szybko zebralaby sie potrzebna kwota. i przede wszystkim: wplacaj pieniadze na KONKRETNE OSOBY z KONKRETNYMI POTRZEBABI: np sprzety rehabilitacyjne, wozki, protezy, rehabilitacje itp itd a nie bezposrednie konto fundacji bo wtedy takie pieniadze najprawdopodobniej nie pojda do zadnej chorej osoby a na cele statutowe fundacji czyli wyplaty dla pracownikow, materialy, sprzety itp – tak, to tez jest potrzebne ale jesli chcemy komus bezposrednio pomoc to tylko na konto konkretnej osoby. i przede wszystkim: odpisujcie 1% podatku! to niewiele ale jesli kazda osoba to zrobi to zbiera sie potezna suma i przybliza kazda osobe to celu!a zonie wytlumacz, ze nie macie nadwyzki bo nie macie wlasnego mieszkania…
Widzę, że rozmowa zeszła na inny temat, ale nie szkodzi. Ja jestem zdania, że na pomoc w takim zakresie, jak proponuje Twoja żona absolutnie Was nie stać. Jeśli czujecie potrzebę pomagania, to w Waszej sytuacji mógłby się sprawdzić wolontariat lub… wstrzymanie się jakiś czas. Jeśli teraz kilka procent wszystkich oszczędności będziesz przekazywał na dobroczynność, możesz doprowadzić do tego, że za jakiś czas przestaniesz to robić i nigdy więcej nikomu nie pomożesz. Taki scenariusz może się ziścić, jeśli przykładowo będziesz musiał wziąć znacznie większy kredyt na mieszkanie – wtedy nie tylko będziesz skazany na wyższą ratę, ale jeszcze bank będzie na Tobie zarabiał – w praktyce pobierze procenty od Twojej wcześniejszej pomocy. Proponuję metodę małych kroków i stopniowe angażowanie się w charytatywność – najpierw zaczynając od ofiarowania własnego czasu i umiejętności. Pozdrawiam.
witam
dzięki ze chcieliście skomentować moje wątpliwości
może jeszcze trochę opisze swoją sytuację mam dwójkę dzieci i trzecie w drodze. przy czym jedno 15miesięcy jest niepełnosprawne – padaczka lekooporna – do tej pory niema diagnozy (pomimo że sporo szpitali zwiedziliśmy i trochę wydaliśmy). Co do domu to wcale nie uważam że jest mi potrzebna na własność kupa cegieł bo mogę wynajmować jednak ekwiwalent w aktywach (akcje, obligacje lokaty) jak najbardziej tak – i to raczej na to zbieram. Gdyż kapitał daje poczucie bezpieczeństwa i w teorii więcej czasu wolnego.
po przeczytaniu wpisów
ogólnie najbliżej mi do zdania Mariusza i nie jest dla mnie pytaniem czy tylko ile. Gdyż uważam że jest to obowiązek osoby która zarabia tyle że jest wstanie odkładać (i również w mojej sytuacji). I w sumie jak trochę pomyślałem to przychylam się chyba do zdania że powinno się odczuć darowiznę
co do 1% to uważam należy to robić ale że to niema nic wspólnego z charytatywnością gdyż dysponujemy nie swoją kasę a jak sama nazwa wskazuje podatkiem który należy się państwu a my jedynie wskazujemy państwu nasze preferencje w kierowaniu tych środków.
co do wolontariatu to akurat uważam że światu lepiej się przysłużę jak z mojej godzinnej stawki pracy opłacę pracę kilku godzin innych wolontariuszy. Gdyż specjalizacja sprzyja efektywności
i oni z dużym prawdopodobieństwem oni efektywniej pomagają a ja efektywniej wypracowuję pieniądze.
czasami warto ja ostatnio znalazłem na największym serwisie ogloszeniowym nowy aparat cyfrowy taki, jakiego potrzebowałem; kupiłem z odbiorem osobistym, 80 zł taniej niż w sklepie (młody człowiek wygrał go w konkursie i w ogóle go nie potrzebował). Obydwie strony były zadowolone:)
Z ciekawości spytam: ile cała ta operacja zajęła Ci czasu?
5 min znalezienie ogłoszenia i zapoznanie się z treścią+10 minut umawianie spotkania przez mail i + 20 min dotarcie na miejsce transakcji i sprawdzenie sprzętu czyli razem jakieś 35 min:)
To ładny wynik, zwłaszcza że do sklepu też musiałbyś sie pofatygować (ew. zamówić online).
Asortymentem, na którym znam się dość dobrze, jest spożywka. Wiem, co ile kosztuje, kiedy coś jest tanie, a kiedy drogie. Staram się też wniknąć w jakość i zdrowotność kupowanego jedzenia. (Zupełnie zwyczjanie, analiz chemicznych nie robię, oczywiście.) W każdym razie widząc w sklepie faktyczną okazję i mając wcześniej ustaloną potrzebę dokonuję wiekśzych zakupów.
.
W ostatnich 2-3 dniach po powrocie z wakacji kupiłem dla przykładu:
– mleko UHT, 3.2%, 1,1L po 1.59 zł – sztuk 18
– mydło 100 gram – po 0,77 zł – sztuk 50
– kawa rozpuszczalna liftizowana 200 gram – 9,99 zł – sztuk bodajże 5.
.
A dzisiaj zainwestowałem w pomidory po 2 złote za kg – coś koło dwóch kilogramów wziąłem – spokojnie w ciągu 4-5 dni pójdzie oraz w masło 200 gram, 82% tł. – po 2.81 [sztuk 8].
.
Można by oczywiście obśmiać moje oszczędności, zwracając mi uwagę, że większą kwotę można zaoszczędzić na zakupie jakiegoś sprzętu rtv. Owszem: jednorazowo tak. Ale spożywkę kupuje sie na okrągło. Ceny zapamiętuję łatwiutko, mimochodem, a różne sklepy mam blisko miejsca zamieszkania.
My jakiś czas temu zrezygnowaliśmy z robienia zapasów i jeżdżenia do marketów w ogóle. Co prawda nigdy nie kupowaliśmy aż tyle, ale i tak stwierdziliśmy, że miejsce w szafach niebezpiecznie się kurczy, a do tego kiełkuje w głowie myśl „może brakuje nam miejsca”…
Rzecz w tym, że ja (prawie) wcale nie jeżdżę. Nie mam auta, a na autobusy szkoda mi czasu i… pieniędzy. Zerknąłem na mapę i jako ciekawostkę podaję odległości do sklepów w mojej okolicy: Lidl – 450 m, Biedrona – 400 m, inna Biedronka 500 m, kolejne 3 Biedronki 700-900 metrów, Stokrotka 200 m, Dino 350 m. Na szczęście mam też wspaniały Park – 200 metrów oraz Park Wodny 350 metrów. Najbliżej jest (niestety) mały monopolowy 50 metrów – co czasem się przydaję, gdy mnie weźmie ochota na małe jasne przed snem. 🙂
.
Dziś kupiłem kilka dezodorantów. Moje mieszkanie to poniekąd mały magazyn/spichlerz. Spis rzeczy mam mniej więcej we łbie, ewidencji nie prowadzę – nie no – to już byłoby szaleństwo. Ale może jednak jest w tym pewne szaleństwo – czy to zdrowe mieć już buty na kilka kolejnych lat?
Mieszkanie w centrum ma swoje plusy – wiem coś o tym 🙂 Ale nie masz tak, że coraz więcej tych upolowanych okazji wrzucasz do szaf i z czasem przestają się one tam mieścić, a Ty zaczynasz się zastanawiać, czy aby mieszkanie nie jest za małe?
No może trochę przesadziłem, pisząc o swym mieszkaniu jako o małym magazynie czy spichlerzu. Nie jest tak źle. Bo faktycznie to raczej jedna szafka w kuchni oraz część balkonu spełniają tę funkcje. Piwnica zaś stała się lamusem, z którego od czasu do czasu udaje mi się wydobyć jakiś rupiecik-perełkę.
.
Faktycznie, czasami można i warto kupić na zapas na kilka dni, czasami tygodni lub miesięcy. Kupowanie na dalsze lata może okazać się nietrafionym pomysłem. Bywają jednak tak dobre okazję, że jednak daję się skusić. Na razie nie żałowałem. 🙂
hehehehe ja tez robie takie zapasy chemiczno-spozywcze, z ubraniami czy butami nie szalaje do tego stopnia 😀 skoro pewnych rzeczy uzywa sie tak czy inaczej to dlaczego nie kupic wiekszej ilosci np na rok? ta samo robie z mydlami, zelami pod prysznic, szamponami, antyperspirantami itp itd. na 1 mydle na promocji w moim przypadku wychodzi 50 gr oszczednosci, szamponie 2 zł, antyperspirant 1-3 zł, wystarczy to pomnozyc przez kilka-kilkanascie sztuk i w kieszeni zostaje naprawde sporo, a poza kasa oszczedza sie tez czas. miejsce zas…. nie zajmuje to duzo miejsca jesli nie robi sie zapasow tak duzych jak kolega powyzej 😀 ja kupuje na max 3-4 miesiace, wiec wszystko miesci sie w malej szafeczce. wieksze zapasy nie maja sensu bo co chwile promocje sie ponawiaja. i nie wiem jak kolega powyzej, ale ja kupuje tylko swoje sprawdzone produkty a nie łapie jak leci tylko dlatego, ze jest na promocji, wiec co do twojego pytania wolny: moje mieszkanie nie jest za małe bo nie wrzucam do szafy upolowanych okazji 😉 te rzeczy sukcesywnie mi sluzą 😉 mysle, ze wiekszosc ludzi ma w domu wiecej zbednych smieci, gratow i szmat ktore zajmuja bezsensownie duzo miejsca, niz ja moich zapasow, ktore jednak jakis sens maja 😉
Jeśli chodzi o dobroczynność to opowiem co ja robię. Lubie wypełniać ankiety. Jestem zapisana do kilku portali ankietowych, które płacą za wypełnenie ankiety. Wychodzi tego z 30zł na kwartał od portalu. Jak się zbierze odpowiednia kwota-przelewam na konto organizacji charytatywnej (albo sama, albo wskazuje taką opcję w „odbiorze punktów” na stronie ankieterów). Oni mają z tego kilka stówek rocznie, ja wypełniam ankiety ( co lubię)+satysfakcja z dobroczynności:)
Fajny artykuł. dziękuję.
Ja ostatnio spędziłem ponad 40h wybierając aparat fotograficzny dla siebie. Aparat do celów turystyczno-rodzinnych więc nic wielkiego ale po latach używania małego kompaktu miałem dość sytuacji, w których nie mogłem wykonać zdjęcia. Ale okazało się że taki aparat jaki chce to nie istnieje :). Miał mieć:
-b. jasny objektyw 10x
– w miarę mały
– odporny na warunki atm i może wstrząsoodporny.
Okazało się że mogę znaleźć aparat spełniający max 3 z 4 tych złożeń. Do tego nie które parametry w aparatach nie nadają się do ich porównywania (np jasność obiektywu nie mówi niestety o jakości zdjęć przy słabym świetle).
Tak czy inaczej nie, żałuję spędzonego na wyborze czasu bo przynajmniej wiem co mam.
Co do kupowania używek to różnica w cenie musi być znacząca. Ostatnio telefon kupiłem za 400zł nowy bo roczne używki były za 350 :).