Lubisz wyzwania? O pracy nad samym sobą.

Bardzo mi miło, że po dłuższej przerwie mogę wrócić do wpisów, jakich części z Was brakowało; tym razem nie będzie mowy o niczym tak błahym jak finanse – w końcu nadszedł czas na coś poważniejszego 🙂 O tym, że Ty sam jesteś swoją najlepszą inwestycją już było (jeśli nie czytałeś tego wpisu, teraz jest dobry moment na nadrobienie zaległości). Kontynuując temat, napiszę co nieco o motywacji do działania, pracy nad sobą, dostrzeganiu celu w codziennych czynnościach i o tym, czemu większość ludzi woli wykonywać polecenia innych, zamiast stawiać przed samym sobą wyzwania. Więcej na razie nie zdradzam i powrócę do miejsca, gdzie to wszystko zrodziło się w mojej głowie. Przenieśmy się zatem na jedną z nadmorskich ścieżek rowerowych, które ostatnio często przemierzam…

pracanadsoba_0

Siódma rano, a ja – zamiast przemierzać kolejne kilometry w drodze do pracy wdycham jod w jednym z wielu pięknych miejsc, które o tej porze świecą pustkami. Ostatnia przeprowadzka i rozpoczęcie częściowej pracy zdalnej spowodowało to, czego trochę się bałem: kompletny brak potrzeby wsiadania co rano na wehikuł wolności, który do tej pory traktowałem jako podstawowy środek lokomocji na trasie dom <-> praca. Brak potrzeby nie oznacza jednak braku motywacji, więc kilku-kilometrowe odcinki pokonywane 2 razy dziennie zamieniłem na rzadsze, ale przynajmniej 20-kilometrowe trasy, które dają mi znacznie więcej frajdy niż mozolne przedzieranie się do biura wzdłuż zakorkowanych ulic. Frajda… to chyba nie może być jedyny powód, dla którego wsiadam na rower. Poczucie obowiązku nie jest też jedynym czynnikiem, przez który zaczynam pracę w czym innym niż w pidżamie (przypominam: praca zdalna :)). Te pozornie mało ważne pytania poruszyły lawinę następnych, których częścią wspólną było pytanie o motywację do działania oraz celowość tego, co robię.

20 kilometrów samotnego pedałowania, zwykle bez konkretnego celu i zadania do wykonania. I to o godzinie, kiedy każdy zdrowo myślący „telepracownik” dosypia i ani myśli wychylić nosa spod kołdry, czy… ciała spod pidżamy 🙂 Nadgorliwość? A może zwykła głupota – po co robić coś, czego nikt ode mnie nie wymaga? Pewnie nie raz byłeś w sytuacji, kiedy nikt nic akurat od Ciebie nie chciał, a Ty najzwyczajniej na świecie nie miałeś co robić. Większość z nas się wtedy rozleniwia i włącza tryb „standby”, działający identycznie jak w przypadku elektroniki: zużywanie jak najmniejszych sił witalnych tak długo, jak można 🙂 Uważamy przecież, że mamy mało czasu, że wszystko wkoło tak pędzi, a my jesteśmy częścią tego szaleńczego wyścigu, więc nieco odpoczynku nam się „należy”. I zgadzam się z tym w pełni – od czasu do czasu każdy z nas potrzebuje odpoczynku. Niestety, bardzo często zaczynamy stosować ten schemat dla każdej wolnej chwili. Staramy się odpoczywać na zapas; nawet nie przychodzi nam do głowy, żeby zrobić coś konstruktywnego w całym tym pędzie – przecież praca i dom wyciskają z nas niemal wszystkie soki witalne.

pracanadsoba_1

Jest jeszcze jeden powód, dla którego zwyczajowo ograniczamy się do planu minimum – i o nim bardziej chciałem dzisiaj napisać. Otóż całkiem spora część z nas potrzebuje kija i marchewki. Działamy jedynie, kiedy ktoś (przełożony, żona :)) wydaje nam polecenia, kontroluje postępy i rozlicza z wykonanego zadania. Sami niezwykle rzadko wychodzimy z inicjatywą, żeby zrobić coś dla siebie; pójść o krok do przodu; wykorzystać czas wolny dla własnego rozwoju. Nikt nam nie każe tego robić, nikt nas z tego nie rozliczy, więc lepiej odpocząć na zapas. Otóż nie! Sam odczuwam głęboko zakorzenioną potrzebę pracy nad sobą i to właśnie nakręca mnie do działania. Staram się nie być jedynie odbiorcą poleceń innych – zamiast tego sam dyryguję własnej orkiestrze i – jak to facet – stawiam przed sobą ambitne cele i planowane daty ich wykonania.

I nie chodzi tu wcale o zwykłą nudę, bo tą bardzo łatwo zabić. Chodzi o wypełnienie czasu wolnego czymś (absolutnie subiektywnie) wartościowym i uwierzenie w celowość tego działania; chodzi o stwierdzenie przy wieczornej herbacie (tiiaaa ;)): „to był dobry dzień, którego nie zmarnowałem„. A później powtórzenie tego samego na łożu śmierci, w odniesieniu do życia, które przeżyliśmy. Albo które przeszło nam koło nosa – i to mimo wielu potężnych zastrzyków adrenaliny, które współczesny świat oferuje.

Nie wiem tego na pewno, ale podejrzewam, że będziesz miał spore trudności z osiągnięciem wolności (finansowej i nie tylko), jeśli już teraz nie pracujesz nad samym sobą; jeśli czekasz na kolejne zadania wyznaczone przez innych. Na emeryturze (nieważne, czy wczesnej i własnej lub tej tradycyjnej) będziesz powoli wiądł. Brak stymulacji umysłu i organizmu spowoduje zanik tego, co nieużywane dostatecznie często, a wieloletnie obiecywanie sobie nagłej zmiany sposobu życia nadal będzie tylko w sferze planów i marzeń. Przyjdzie czas, że nikt nie będzie od Ciebie już zbyt dużo chciał i to będzie chwila prawdy: tylko od Twojego wcześniejszego przygotowania będzie zależało, czy przejdziesz tą próbę, czy dołączysz do – coraz większego niestety – grona osób twierdzących, że po zakończeniu pracy zawodowej człowiek zaczyna wegetację i powolny proces umierania. I nic dziwnego, jeśli emerytura jest postrzegana jako egzotyczna plaża i drink z palemką (względnie w polskiej wersji: pilot, kanapa i kosztowna wizyta w aptece na początku miesiąca). Jeśli tylko jest w Tobie trochę ambicji – a skoro dążysz do (chociażby częściowej) niezależności finansowej, to nie może być inaczej – ten sposób na życie znudzi Ci się niezwykle szybko. Wcześniejsza emerytura to przecież czas niezwykle wytężonej i owocnej pracy, czyż nie?

Gdyby jednak odległa o całe dziesięciolecia emerytura byłaby jedyną motywacją dla zmiany podejścia z bycia pracownikiem na zostanie swoim własnym, wymagającym pracodawcą, chyba nawet ja bym się nie zainteresował taką ciekawostką. Ale praca nad sobą nie tylko czyni z Ciebie lepszego człowieka – sprzyja również uwolnieniu się od wielu zewnętrznych nakazów, których ofiarą jesteś na co dzień. Media, reklama, sprzedawcy marzeń w Twojej ulubionej galerii – to wszystko również każe Ci żyć w pewien określony sposób, zachowywać się szablonowo, według niespisanego, ale wyczuwalnego kodeksu postępowania. Czy rzeczywiście chcesz być kukiełką, która reaguje na każdy ruch niewidzialnej ręki pieniądza, gadżetów czy popularności? Świat zewnętrzny stara się każdego z nas zaprogramować na swoją modłę – jedynie od Ciebie zależy, czy będziesz jednym z milionów, czy staniesz się wyjątkowym egzemplarzem, ze swoim własnym zestawem funkcjonalności. Czy to nie miła perspektywa?

pracanadsoba_3

W świecie panuje jednak równowaga i wśród czytelników na pewno znajdą się tacy, którzy nie kupią przesłania tego wpisu. I nic w tym złego! Nie każdy musi być dyrygentem własnej orkiestry – puzonista to równie szacowny zawód i bez jego podobnych dyrygent nie miałby racji bytu 🙂 Warto jednak czasami wyjść ze swojej strefy komfortu i sprawdzić się w innej roli. Możesz zacząć od czegoś tak błahego jak znalezienia wymarzonego hobby (zacznij tutaj) – niech to będzie Twój pierwszy krok w sprawdzeniu, czy ta droga jest dla Ciebie. Czy nie będziesz tęsknił za stylem życia i regułami, które teraz narzuca Ci świat; czy nie zgaśniesz, podupadając jednocześnie na zdrowiu, a przede wszystkim: czy będziesz potrafił sensownie zagospodarować te dodatkowe godziny każdego dnia. O tym, czemu to takie ważne, pisałem tutaj.

To też sprawdzian Twojej konsekwencji, której brak przybiera często postać niespełnionych obietnic i wyrzutów sumienia, że znowu zawiodłeś siebie samego. Spojrzenie wstecz i rzetelne rozliczenie się z samym sobą jest szczególnie istotne dla pewnej kategorii ludzi: obiecywaczy (określenie bajarze też nieźle pasuje :)). To Ci, którzy niezliczoną już ilość razy snuli ambitne wizje; obiecywali sobie zmiany, o których zapomnieli równie szybko, jak je planowali. To niezbity dowód na to, że potrzebujesz i chcesz zmian – brakuje Ci tylko (albo aż) motywacji; ewentualnie boli Cię koszt wprowadzenia ich w życie. I ja mam kilka takich niespełnionych obietnic, więc doskonale rozumiem rozdźwięk pomiędzy wizją idealnego siebie, a rzeczywistością. Mi niekiedy pomaga metoda małych kroków, czyli niewielkich zmian, które łatwiej wprowadzić w życie. Zresztą – akceptacja swoich niedociągnięć i ograniczeń jest nie mniej ważna niż dążenie do niedoścignionego ideału.

Ideału, którego nigdy nie osiągniesz – nie ma co się nawet oszukiwać. Im więcej pracy włożę w daną dziedzinę, tym bardziej zaczynam dostrzegać, jak wiele niewiadomych przede mną. Ale to mnie nie zniechęca. Wręcz przeciwnie – wiem, że warto pracować nad sobą chociażby po to, żeby nie zwiędnąć szybko po tym, jak zabraknie bodźców z zewnątrz. Albo po to, żeby po prostu być lepszym człowiekiem 🙂 Zarówno Twój mózg, jak i ciało lubi wyzwania – nie zaniedbuj zatem codziennego treningu!

Praca nad samym sobą to zagadnienie, które dopiero odkrywam. Do tej pory nieświadomie cisnąłem jak każdy zadaniowo nastawiony do życia facet. Chciałbym jednak osiągnąć jakiś sensowny kompromis pomiędzy sferą duchową a fizyczną, a przede wszystkim: pomiędzy samorozwojem, a prostym i równie potrzebnym cieszeniem się życiem i rodziną. Czuję, że własnymi przemyśleniami i tym wpisem poruszyłem jedynie czubek góry lodowej – jeśli Ciebie również interesuje temat samorozwoju, napisz to w komentarzu – na pewno zmotywujesz mnie do zgłębiania tematu i podzielenia się wnioskami w kolejnych wpisach na blogu.

pracanadsoba_4

PS Moi drodzy: idziemy na 1000 facebookowych like’ów! Już teraz serdeczne dzięki dla każdego z Was, kto przyczynił się do osiągnięcia tego poziomu w niedalekiej przyszłości (damy radę!) i za połechtanie mojej próżności 🙂 To przekroczenie kolejnej wielkiej bariery – do tej pory pamiętam, jakim wydarzeniem było dla mnie osiągnięcie zaledwie 100 polubień. Oj kiedy to było… Przypominam jednocześnie, że tylko zapisanie się na newsletter zapewnia otrzymywanie informacji na temat kolejnych wpisów na blogu. Aktualne 438 aktywnych adresatów zapisanych na newsletter to najlepsza rekomendacja, że warto!

85 komentarzy do “Lubisz wyzwania? O pracy nad samym sobą.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dokładnie – warto jedynie nie przegiąć w żadną ze stron – nieco luzu i odpoczynku od tego ciśnięcia też człowiekowi nie może wyjść na złe.

  1. Roman Odpowiedz

    Nie jestem jakos przekonany, że hobby to dobry sposób by rozpocząć zmianę swojego życia…
    Niektórzy (w tym i ja) uważają, że hobby utrudnia zmianę w życiu, albowiem jest to forma ucieczki przed życiem.
    No, chyba, że owym hooby jest samo nasze życie 🙂
    W takim wypadku to „insza inszość” 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hobby może być początkiem zmian, takim otwarciem oczu na świat zewnętrzny (lub nawet wewnętrzny w wielu przypadkach), którego nie dostrzegamy w natłoku codziennych czynności. A że to nie idalna motywacja do zmian… no cóż – pewnie masz rację, ale może lepsza taka, niż żadna?

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Był kiedyś (być może jest nadal) taki teleturniej: jeden z dziesięciu. Dostawali się do niego ci, którzy – przepraszam za wyrażenie – mieli „łeb jak sklep”. Do drugiego etapu przechodziła tylko trójka z dziesiątki, na wygrywała jedna osoba. Z proponowaną przeze mnie drogą jest chyba dość podobnie – większość tu nawet nie zajrzy ani nie pomyśli o tym, że można żyć inaczej. Część spróbuje, ale utknie gdzieś po drodze i być może stwierdzi, że to zbyt trudne. Ale mała, malutka część społeczeństwa wygra – przynajmniej kosz słodyczy czy co tam dawali najlepszym 🙂

          • Roman

            Wiekszość i tak śpi i prześpi swoje życie goniąc BEZMYŚLNIE tam gdzie inni…
            I niech im to wyjdzie na zdrowie 🙂
            Sądzę, że – paradoksalnie – bardziej siebie „skrzywdzą” ci, którzy zaczną i zakończą na hobby.
            I Ty i ja wiemy – jeśli nie z autosji to z obserwacji – że niektóych hobby pochłania tak, iż zyć nie mają czasu 🙂

  2. Maciej Odpowiedz

    Cześć Wolny. Mam pytanie trochę z innego tematu. Czy pisałeś gdzieś o inwestowaniu w działki budowlane. Mamy z żona na oku jedną i się wahamy czy kupić. Chcielibyśmy kupić ją na kredyt hipoteczny i przeznaczyć w przyszłości jako wiano dla córeczki, która dziś ma 2 miesiące 🙂 Co Ty na to?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jak każdy pomysł na długofalowe inwestowanie w coś, co jest czymś namacalnym i materialnym – podoba mi się. Ale nie – nie pisałem o tym, sami jesteśmy zieloni w temacie, mimo że kiedyś przymierzaliśmy się do tematu. Musisz dobrze przeliczyć wszystko, szczególnie że chcecie się posiłkować kredytem.
      Pozdrawiam.

    • malkolm Odpowiedz

      Pomysł średni. 1. Kredyt – lepiej odkładajcie te pieniądze, które spłacałbyś ratę (poczytaj o efekcie kuli śnieżnej) 2. To, że działka dziś jest budowlana wcale nie znaczy, że taka pozostanie. 3. Na wiano dla córki: min. 18 lat – mogą tam zamieszkać w okolicy lumpy, będzie kolej, wysypisko – cokolwiek co zrobi Wam duży problem. 4. Wiążecie córkę „koło Was” – rozumiem, że tego jako rodzice pragniecie, ale czy ona będzie tego pragnęła? 5. Działka budowlana to też koszty (poza kredytem) – znikome, ale koszty.
      Z drugiej strony: 1. Lokalizacja może być na tyle atrakcyjna, że wartość działki wzrośnie i zarobicie na tym. 2. Sami się możecie tam wybudować, acórce dać kasę z obecnego lokum.
      Wasza decyzja, ale podszedłbym do tego „na chłodno”.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        A mi się wydaje, że trochę demonizujesz. Jasne, że wiele złych rzeczy może się stać w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat, a podejrzane towarzystwo w pobliżu działki jest jednym z bardziej niewinnych zagrożeń, ale podchodząc do inwestycji w ten sposób, nigdy się na nic zdecydujesz. Praktycznie zawsze jest ryzyko i jeśli przeszacujemy prawdopodobieństwo jego wystąpienia, to będziemy się bali zainwestować gdziekolwiek.
        Dom za milion zł na kredyt to kamień u szyi – działka budowlana, kosztująca znacząco mniej i stanowiąca stosunkowo łatwo zbywalne, materialne dobro to raczej taka lokata kapitału mająca pokrycie w czymś realnym, namacalnym.
        Na pewno warto taką decyzję dobrze przemyśleć, przeliczyć wszystko i zdecydować się na którąś opcję ze świadomością, że przez długie lata nie będziecie pewni, czy dobrze zrobiliście 🙂 Tak to już jest i stąd właśnie bierze się potencjalny zysk, związany z ryzykiem.

        • Roman Odpowiedz

          Niepweność zawsze będzie. Nigdy nie będziemy mieć gwarancji, że wybraliśmy najlepsze rozwiązanie.
          A mimo to, jeśli podejmiemy jakąś decyzję, działajmy najlepiej jak potrafimy.

    • pawel Odpowiedz

      Przede wszystkim nie jest to inwestycja tylko lokata kapitalu. Chyba, że spodziewasz sie wzrostu ceny z jakiegos racjonalnego powodu. Proponowalbym raczej kupic jakas nieruchomosc (mieszkanie, lokal, garaz), ktora mozna wynajac i miec staly przychod. Co Ty na to?

  3. Daniel Odpowiedz

    Ale czasami trzeba też umieć się „zatrzymać”, to nie mniej ważne 🙂 Dzięki wolny za bardzo motywujący wpis 🙂 Bardzo podoba mi się sposób, w jaki wykorzystujesz poranki – widać, że nie dajesz się wpakować w schemat dom-praca. Jeśli chodzi o moje ostatnie wyzwania, to też jest ich kilka. Między innymi od paru miesięcy biorę codziennie wyłącznie zimny prysznic (świetnie stawia na nogi!) i niemal całkowicie zmieniłem sposób żywienia. (zero nabiału, bardzo mało mięsa (tylko drobiowe) i glutenu, sporo warzyw,ryb, kaszy (jaglana, gryczana), ziaren (siemię lniane, sezam) herbat ziołowych. Efekt? Pełnia energii i zero jakichkolwiek problemów zdrowotnych, a co nanajbardziej cieszy – wreszcie udało mi się całkowicie pozbyć alergii i towarzyszącego jej kataru siennego, który mnie męczył właściwie nieustannie przez całe dotychczasowe życie 😀

    • Daniel Odpowiedz

      Aha, do tego jeszcze myję się wyłącznie szarym mydłem (to naprawdę wystarcza!), zero dezodorantów, antypespirantów i innych sztucznych, chemicznych kosmetyków. To z kolei rozwiązało całkowicie problem suchej skóry i łupieżu 🙂 Przekonałem się też, że do mycia zębów wystarczy tylko naprawdę odrobinka pasty (dosłownie parę minimetrów), a nie tak jak do tej pory cała długość szczoteczki 😀

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Ja jakoś od 2 lat również sporadycznie używam dezodorantów i nawet za bardzo nie wierzę w ich zbawienne działanie. A ta szczotka wypełniona pastą to raczej propaganda znana z reklam, prawda? 😉

        • Daniel Odpowiedz

          To niestety prawda co do tych reklam, pasta musi się przecież sprzedawać 😀 Pamiętam, że chyba dawniej też coś pisałeś o zimnych prysznicach. Praktykujesz je nadal, czy się poddałeś?

          • wolny Autor wpisu

            To zależy kiedy. Kiedy spędzam czas w Bydgoszczy, z pewnych powodów jestem do nich zmuszony (jeszcze). Oprócz tego, po wysiłku zimny prysznic to również coś cudownego. Ale w innych sytuacjach (zwłaszcza poza sezonem) wcale takim twardzielem nie jestem i miło mi, jeśli mam co najmniej letnią wodę 🙂

          • Daniel

            Ja jak na razie cwaniakuję, bo niemal bez przerwy są upały 😀 W okresie jesienno-zimowym jeszcze nie próbowałem się myć w zimnej wodzie, ale zamierzam chociaż spróbować 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Też tak cwaniakowałem jak pisałem o tych zimnych kąpielach. Późniejsza, chłodna aura nieco to zmieniła 😉 Ale życzę powodzenia!

    • Daniel Odpowiedz

      Zapomniałbym – od tych killku (prawie czterech) miesięcy ze słodyczy zjadłem tylko jakieś 2 pączki i czasami pyszne, domowe (naturalne) ciasto 🙂

      • Paweł S Odpowiedz

        Zimne prysznice biorę od kwietnia. Nie planuję przestać. Nawet jak czuję się słabo i ostatnią rzeczą jakiej bym chciał to zimna woda na plecach, to nie odpuszczam bo muszę nauczyć się konsekwencji, która jest moją piętą achillesową. Za to słodyczy nie potrafię sobie odmówić. Moja dziewczyna, która prawie codziennie je pałaszuje, zbyt bardzo mnie kusi słodkościami. Mimo to nadal próbuję, a Tobie gratuluję zmiany swoich z złych nawyków.
        Pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Też czasami przechodzi mi przez myśl eliminacja glutenu (powody – częściowo pokrywające się z Twoimi), ale jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Wiem, że to możliwe i przyniosłoby mi korzyści, ale jeszcze trochę czasu musi upłynąć zanim podejmę taką decyzję. Im więcej takich świadectw jak Twoje, tym więcej motywacji dla mnie 🙂

      • Daniel Odpowiedz

        Całkowicie nie wyelimonowałem glutenu, ale bardzo znacząco ograniczyłem. Kluczem do sukcesu było – dla mnie – tak czy inaczej zwłaszcza pokochanie kaszy jaglanej i gryczanej. Pierwszą z nich preferuję z sezonowymi owocami (dodatkowo czasem egzotycznymi), naprawdę pycha! 😀 Gryczaną kaszę zjadam zaś z warzywami gotowanymi na parze (głównie cukinia, papryka, chilii, marchew, cebula) i wrzucam do tego od czasu do czasu pokrojoną pierś kurczaka. Moje doświadczenia pokazują mi, że nic nie da postanowienie wyeliminowania glutenu, trzeba jeszcze czymś pysznym go zastąpić 🙂

  4. Kosmatek Odpowiedz

    Wolny,

    Jakoś smutno mi się zrobiło po przeczytaniu Tego posta. Może dlatego, że uderz w stół, a trafi kosa na kamień (ostatnio przesadnie delektuję się nic nierobieniem całymi tygodniami i jest mi z tym niebezpiecznie dobrze).
    .
    Ale też z refleksji z przyczyn „technicznych”.
    Coraz więcej w Twoich postach jakiegoś takiego kaznodziejstwa, którego wcześniej nie było. I jeszcze ten fejsbuk …
    90 procent tekstu to kazanie w drugiej osobie; ledwie 5% spostrzeżeń własnych, 5% agitacja fejsbukowa.
    Wszystko to razem układa się stylowo coraz bardziej w jakiś przekaz propagandowo-reklamowy… Coraz bardziej formą przypominasz na blogu mówcę motywacyjnego, korporacynego coacha lub podobnego, a coraz mniej konkretnego praktyka ukazującego codzienne, zdroworozsądkowe życie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A wiesz co? Właśnie chciałem tym wpisem co nieco wcielić się w takiego motywującego coacha, któy troszkę zachęci część czytelników do przemyślenia tematów. I sądząc po dotychczasowych komentarzach, całkiem dobrze się to udało 🙂

      • Kosmatek Odpowiedz

        Ufff, cieszy, że to zabieg świadomy, byle nie marketingowa przebiegłość. Może kogoś zachęci, ale niektórych może zniechęcić. Tym, co dotąd zdecydowanie odróżnia Twojego bloga jest to, że nie obiecujesz tajemnych, cudownych recept na życie. Mam po prostu alergię na marketing bezpośredni i związaną z nim „literaturę sukcesu”, wszędobylską w sieci i operującą właśnie takim drugoosobowym stylem.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Jak to nie obiecuję tajemnych, cudownych recept. Przecież od zawsze twierdziłem, że wystarczy nieco inaczej spojrzeć na życie, nabrać trochę pokory, pracować nad sobą, mieć co nieco szczęścia i Twoja droga będzie usłana różami 🙂 Przynajmniej kiedy założysz różowe okulary i zdasz sobie sprawę, jak niewiele potrzeba do szczęścia. Czy to nie cudowna recepta? A mimo to tak niewielu ją zastosuje 🙂

      • krzysztof Odpowiedz

        Eeee tam kaznodzieja…. Ja, czytając niektóre posty, czuję się jak na kozetce u psychologa 😀 Na darmowej terapii motywacyjnej w tym paskudnym, skomercjalizowanym świecie, gdzie za wszystko każą sobie płacić (w kurortach nawet za oddychanie) 😀
        Pozdrawiam serdecznie 😀

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Krzysiek – mimo wszystko taka kozetka działa chyba lepiej, bo zostawienie stówki czy dwóch za możliwość wygadania się powinna mocno zmotywować do zmian. Jeśli chcesz jeszcze bardziej wzmocnić efekt wywołany przez ten wpis, mogę podać numer konta 😀

    • Roman Odpowiedz

      Spokojnie 🙂
      Blog się zmienia, bo i Wolny się zmienia 🙂
      Był nowicjuszem, teraz jest „duszpasterzem”, z czasem może i mędrcem będzie 😉

  5. Daniel Odpowiedz

    Przecież ten wpis właśnie – w ogromnym stopniu – dotyczy prawdziwego, codziennego życia 😀

  6. Malena Odpowiedz

    Doskonale trafiłeś w temat. Jestem wolna finansowo i mogę napisać, że samo dojście do tego etapu było dla mnie łatwiejsze niż korzystanie z owoców tej wolności. O ile zyskanie wolności finansowej wymaga „tylko” pracy, zarobków, samozaparcia i nieulegania wpływom otoczenia (w naszym przypadku 15 lat pracy, dwie niezłe, ale nie oszałamiająco wysokie pensje, skromne życie), o tyle do prowadzenia dobrego i mądrego życia na wczesnej emeryturze potrzeba całego zestawu cech osobowości oraz nieustannej pracy nad sobą.

    • Roman Odpowiedz

      To prawda 🙂
      Pod warunkiem wszelakże, ze zycie „na emeryturze” ma być znacząco odmienne od życia „przed emeryturą”.
      Jeśli bowiem jedno i drugie ma być podobne do siebie to problemów z przystosowaniem nie ma, bo zmienia sie jedynie źródło dochodów 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Sam ostatnio zauważam, że nagła zmiana i oddzielenie grubą kreską tego, co było przed osiągnięciem wolności finansowej i po nie byłoby zbyt mądre. Nie lubię rewolucji – raczej staram się i nadal będę starał, żeby stopniowe, niewielkie zmiany zaprowadziły mnie tam, gdzie chcę i żebym nie musiał się dopiero wtedy przekonywać, czy to na pewno dla mnie odpowiednie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Malena – bardzo sobie cenię zdanie osób, które doszły tam gdzie sam zmierzam. I niezmiernie się cieszę, że swoim przykładem potwierdzasz, że te owoce wolności to nie drink pod palmą, ale satysfakcjonująca praca – również nad sobą.

    • Adam Odpowiedz

      Malana, a możesz zdradzić, czy w owym pietnastoletnim okresie „zdobywania” stanu rentierskiego towarzyszyły Ci i twojemu partnerowi czy też partnerce również dzieci? Czy też była to taka droga we dwoje?
      Pytam, bo przy dwóch niezłych krajowych pensjach sam kroczę z żoną tą drogą, ale mamy też dwoje dzieci. Lata mijają, a cel jest dość odległy. Odległy do tego stopnia, że realnie rzecz biorąc, myślę raczej tylko o jego częściowej realizacji.

      • Malena Odpowiedz

        Jesteśmy „późnymi” rodzicami. Zbliżam się do 40-tki a nasze dziecko ma dopiero 3 lata (bardzo długo się o nie staraliśmy).
        Gdyby pojawiło się wcześniej na pewno wolałabym poświęcić jemu swój czas kosztem zarobków i FI.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Właśnie chciałem się dopytać, kiedy pojawiły się dzieci i jak długo już kroczyliście drogą do niezależności finansowej. Podejrzewam, że to może mieć spore znaczenie: my przykładowo jesteśmy już mocno „ukierunkowani”, a do tego spora część drogi do wolności za nami – w konsekwencji Maja (przepraszam za wyrażenie) nie „przeszkadza” nam w dążeniu do celu. Ale jeśli startujesz z długami, podejściem „dla dziecka wszystko, co najdroższe”, a do tego pojawia się nagły brak czasu po narodzinach, powodujący zmniejszenie motywacji do zmian i częste wybory kompromisów (zazwyczaj szkodliwych dla nas samych i naszych portfeli) , to wynik będzie diametralnie różny – nawet przy identycznych zarobkach.

          • Adam

            To wszystko prawda, co piszesz, Wolny.
            Niemniej u nas było tak, że właśnie pojawienie się pierwszego syna (2005) spowodowało, że „wyciskaliśmy” więcej z siebie, pracodawców (żona) i klientów (ja). Należało zrobić więcej i efektywniej. Przed 2005 r. też się oszczędzało i też było na plus, ale jakoś tak mało zdecydowanie…

  7. Mag Odpowiedz

    Fajny wpis, podoba mi się. Głównie dla tego, że jestem takim 'bajarzem’, który od czasu do czasu potrzebuje kopniaka, żeby się obudzić. Właśnie takie wpisy sprawiają, że trochę mi wstyd i znowu mam ochotę się zmienić 😉 To jednak za mała motywacja dla takiego 'obiecywacza’ jak ja- dlatego chętnie poczytam o tym, jak się motywować każdego dnia…. Pozdrawiam.

      • Roman Odpowiedz

        Np rozważanie tego tekstu 😉

        „Rankiem, gdy się niechętnie budzisz, pomyśl sobie: budzę się do trudu człowieka. Czyż więc czuć się mam niezadowolonym, że idę do pracy, dla której się zrodziłem i zesłany zostałem na świat? Czy na tom stworzony, bym się wygrzewał, wylegując w łóżku? Ale to przyjemniejsze. Czyż zrodziłeś się dla przyjemności? Czyż nie do trudu, nie do pracy? Czyż nie widzisz, jak roślinki, wróbelki, mrówki, pająki, pszczoły czynią, co do nich należy, a stosownie do sił swoich przyczyniają się do harmonii świata? A ty nie chcesz czynić tego, co jest człowieczym? Nie śpieszysz do obowiązków nałożonych twą naturą?- Ależ trzeba wypocząć.- Nie przeczę! Zaiste i w tym dała miarę natura. A dała i miarę jedzenia i picia. A przecież ty idziesz poza granicę, poza potrzebę. Tylko nie w pracy, owszem, tu zostajesz „w granicy możności”. Albowiem sam siebie nie miłujesz, w przeciwnym razie bowiem kochałbyś i swą naturę, i jej wolę. ”
        Marek Aureliusz „Rozmyślania” V.1

        • Daniel Odpowiedz

          Wspaniałe słowa 🙂 Ostatnio coraz bardziej zaczynam doceniać klasyków filozofii 🙂

        • eMCi Odpowiedz

          „Kiedy wchodzę do swego ogrodu z łopatą i skopuję grządkę, czuję taką radość i takie zdrowie, że dostrzegam, iż przez cały czas, gdy pozwalałem innym robić za mnie to, co powinienem robić
          własnymi rękami, okradałem samego siebie.”

          Ralph Waldo Emerson – najwybitniejszy filozof amerykański XIX wieku

          • wolny Autor wpisu

            Bardzo prawdziwe, chociaż sądząc po umiejscowieniu geograficznym i czasowym, całość była wypowiedziana w nieco innym kontekście (wyzysk, niewolnictwo), niż na to patrzymy dzisiaj.

          • eMCi

            Z pewnością były to inne realia, aczkolwiek Emerson mieszkał w Concord, czyli pod Bostonem. W jego otoczeniu nie było niewolnictwa jakie kojarzymy z filmów. PS. był nauczycielem i przyjacielem Henrego Thoreau – jezioro Walden leżało na ziemi Emersona, można powiedzieć, że był ojcem chrzestnym minimalizmu, a przynajmniej miał ogromny wpływ na Henrego.

  8. Libetias Odpowiedz

    Też kiedyś byłem opowiadaczem wizji (chociaż ja w większości trzymałem je dla siebie i nie mówiłem o nich innym) – dużo marzyłem a mało robiłem. U mnie przeszkodą było to, że nie wiedziałem na co się zdecydować. Chciałem WSZYSTKO. Jednak tak się nie da, a przynajmniej nie na początku. Od czasu gdy określiłem kierunek w którym chcę podążać jest o wiele lepiej 😀

  9. Paweł S Odpowiedz

    Wpis dla mnie. Zaliczam się do osób, które mają pełno pomysłów, niektóre próbują realizować, ale jakoś przestają. U mnie utrudnieniem jest fakt, że trudno mi o stabilizację. Zawsze jak już wpadam w pewien rytm to zmieniam pracę, miejsce zamieszkania, albo jedno i drugie i muszę zacząć od nowa. Jak na razie nie podaję się i liczę, że w końcu pokonam sam siebie.
    Pozdrawiam

    • ewelinaa Odpowiedz

      W życiu nie można dążyć do stabilizacji, …cos takiego nie istnieje. Najbardzeij ustabilizowany możesz się czuć jak Ci dysk wypadnie 🙂 Zycie to ciągła gotowość do zmian…nie tylko to co czujesz wewnątrz, ale dostosowanie się do tego co się dzieje poza Tobą…świat, spory, wojny….nie mamy gwarancji, stabilizacji…na nasze zycie wpływają też czynniki z zewnątrz, które najczęsciej nie są od nas zależne. życie, to decyzje:)

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        „Najbardzeij ustabilizowany możesz się czuć jak Ci dysk wypadnie” – genialne 🙂

        I zgadzam się – stabilizacja to niekoniecznie coś dobrego. A zwykle wręcz przeciwnie – usypia naszą czujność, tępi odruchy i reakcje, sprawia, że jesteśmy nieprzygotowani na to, co może się stać.

      • Paweł S Odpowiedz

        Odrobina jednak nie zaszkodzi. Sam, Wolny, niedawno się przeprowadzałeś i mówiłeś jak wyczerpujący był to okres dla Ciebie. Ja tak mam raz na kilka miesięcy od jakichś trzech lat, a do tego jeszcze zwykle w parze idzie zmiana pracy (choć nie zawsze, na szczęście). Jak ktoś jest silnie zmotywowany to i to nie jest problemem, inna sprawa gdy tak jak ja ma się z tym problem. Wtedy stabilizacja (czytaj: odrobina z góry narzuconej regularności) zdecydowanie pomaga. Nie miałem bynajmniej na myśli strefy komfortu, bo od dawna jestem z dala od niej. Zgadam się, że są czynniki od nas niezależne i trzeba się do nich dostosować. Dlatego oszczędzam i dostosowuję swoje inwestycje do panujących warunków. Poza tym staram się rozwijać żeby w razie „W” móc poradzić sobie w niesprzyjających warunkach.
        Pozdrawiam

  10. PiotrB Odpowiedz

    „Przypominam jednocześnie, że tylko zapisanie się na newsletter zapewnia otrzymywanie informacji na temat kolejnych wpisów na blogu”
    Jest jeszcze RSS – na górze po prawej 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Prawda – i chociaż wstyd się przyznać, ustawiłem to tak dawno temu, że nawet o tym nie pamiętam, a gdybym miał podać jakieś statystyki RSSa, to mógłbym jedynie zgadywać.

  11. Tomek Odpowiedz

    Jak ostatnio oglądałem na YT, film na temat kulturystyki, gdzie prowadzący powiedział „To Ty jesteś kowalem swojego ciała”, więc tego staram się trzymać. Nie wychodzi zawsze, ale staram się. Tym samym, każdy mteriał motywacyjny się przyda 🙂

  12. An Odpowiedz

    Tak sobie myślę, że musi być wielu regularnych czytelników (takich jak ja), którzy sami polują na nowe wpisy bez przypominań. Nie odczuwają potrzeby korzystania w takiej mierze z „fejsa”, by kolekcjonować ulubione strony, co niektórzy czynią masowo, a nieświadomie, ani newslettera, bo takie właśnie zapisywanie się wiąże się czasem z odklepaniem tematu, w sensie spokojnego sumienia, że 'mam w newsletterze, albo na „fejsie” to już spokojna głowa, jestem na bieżąco’. A w rzeczywistości się pobieżnie przegląda, o ile wchodzi się w ogóle. To rozleniwia i takie przypominania traktuje się „na śpiocha”. Często też takich powiadomień ciężko się dopatrzeć wśród całego szumu niepotrzebnych rzeczy. Myślę, że spora część świadomych czytelników nie zostawia po sobie śladu, więc fanów bloga jest znacznie więcej. Pozdrawiam.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Masz rację – sam widzę statystyki odwiedzin i wiem, że jest znacznie, znacznie lepiej niż to, co pokazuje FB, newsletter czy rss – to wszystko stanowi tylko kolejne, mało wiarygodne mierniki którymi można śledzić to, czy blog idzie w dobrą stronę

  13. Andzej Odpowiedz

    No jak dla mnie jest to jeden z lepszych wpisów.Wiesz zastanawiałem się ostatnio nad tym czemu jest tak że jak przychodzi wreszcie wyczekiwany weekend to wielu ludzi na pewno więcej jak połowa społeczeństwa kompletnie nie potrafi go wykorzystać . Zauważam to w swoim mieście ,ba w mojej rodzinie . Niestety w większości przypadków jest to przesiadywanie przed czasopożeraczem zwanym TV ,popijanie piwa ,kręcenie się z kąta w kąt ,lub leżeniem na plaży nad jeziorem i również popijaniu piwa,ewentualnie rajd po galeriach handlowych.Można sobie pomyśleć pewnie chodzi o kasę ale znam ludzi co dobrze zarabiają a i tak weekend spędzają w taki sposób.Wiec doszedłem do wniosku że to mentalność ja na przykład lubię chodzić po górach i najchętniej bym tam spędzał każdy weekend niestety na tym etapie to trudne ale raz w miesiącu jak najbardziej .Co więcej spędzając czas aktywnie jestem mniej zmęczony niż siedząc w domu przed tv mimo pokonanych kilometrów w górach lub na rowerze .Ale tak już chyba musi być że większość ludzi nie potrafi bądź nie chce wyjść ze schematu praca dom ,praca,Tym bardziej doceniam to że są na całe szczęście ludzie którzy potrafią coś więcej niż żłopanie piwska i siedzenie przed kartonem przez cała niedzielę .Pozdr

    • Radek Odpowiedz

      Wg mnie to tez jeden z lepszych wpisow. Widac, ze Wolny tez troche ewoluuje (dojrzewa 😀 )

      „chodzi o stwierdzenie przy wieczornej herbacie (tiiaaa ;)): „to był dobry dzień, którego nie zmarnowałem” – to chyba jeden z fajniejszych momentów w trakcie doby, a potem nastepnego dnia az chce sie wiecej zrobic. Mnie takie cos strasznie motywuje.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ja jestem coraz bardziej przekonany, że chodzi też o zwykłe lenistwo. Ludzie nie chcą / nie potrafią znaleźć alternatywy dla siedzenia na kanapie, bo to wymaga wysiłku: musisz pomyśleć, co innego można zrobić, trzeba się trochę przygotować, ruszyć z fotela – generalnie: wykonać jakąś pracę, do której chyba ogół społeczeństwa ma już awersję po tym, jak co drugi pracodawca da im prawdziwą szkołę życia.

  14. Justyna Odpowiedz

    Bardzo motywujący wpis. Racja bez pracy nad sobą nie ma żadnych wyników. Albo się człowiek stara w sobie coś poprawić albo niestety…
    Dla mnie okazją do pracy nad sobą jest właśnie oszczędzanie, ale wydaje mi się, że większość osób, które starają się zapanować nad budżetem robią to w tym celu.
    Pozdrawiam serdecznie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Oszczędzanie i u mnie było pierwsze – chociaż nie jestem pewien, czy można je zaliczyć do pracy nad sobą. Jeśli wziąć pod uwagę całą otoczkę i wszystko, co naokoło – to na pewno. Ale od jakiegoś czasu staram się robić kolejne kroki – w końcu oszczędzanie to tylko jeden element całej układanki, prawda?

  15. Adam Odpowiedz

    Odnośnie wpisu:
    Z pewnością praca nad samym sobą jest najtrudniejsza i chyba najmniej chętnie podejmowana przez ludzi. (Nieco łatwiejsza jest „praca” przy własnych dzieciach oraz praca domowa. Najłatwiejsza na ogół jest praca zawodowa – szczególnie gdy etatowa, zlecana).
    .
    Niech mi będzie wolno napisać, że moim drogowskazem życiowem są słowa Józefa M. Bocheńskiego:
    „Postępuj tak, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło”. Sam Bocheński zresztą wspaniale rozwija swój mądrościowy system myślowy w pozycji „Podręcznik mądrości tego świata”. Rzecz bardzo polecam jako lekturę. Można znaleźć w sieci. Większość zasad jakie wyprowadza Bocheński z tej naczelnej myśli traktowanej jako aksjomat (czyli takiej, dla której nie szuka się już uzasadnień) pochodzi z systemu epikurejskiego lub stoickiego. Są to na ogół proste, acz „mocne” i dobrze uzasadnione tezy.
    Jak dla mnie ok. 95% zasad zawartych w „Podręczniku mądrośći tego świata” jest wytyczną, którą się kieruję.
    .
    Jako zachętę rzucę kilka myśli Autora:
    – nie przywiązuj się zbytnio do nikogo i niczego,
    – nie porywaj się na rzeczy, które przekraczają twoje możliwości,
    – umiej używać małych przyjemności,
    – bądź ostrożny w stosunkach z ludźmi,
    – zachowaj pogodę ducha [to nastręcza mi najwięcej trudności, ale „pracuję” nad tym]
    .
    Co ciekawe, sam Bocheński… nie kierował się tymi zasadami! Był bowiem chrześcijaninem, a dokładniej zakonnikiem (i filozofem oraz logikiem) – i jak słusznie zauważył wiele zasad mądrościowych stoi w ewidentntej sprzeczności z wiarą. Stąd też tytuł dziełka „Podręcznik mądrości TEGO świata”. Bocheński powiadał jednak, że gdyby nie chrześcijaństwo, to właśnie byłyby jego zasady życiowe i polecał je wszystkim tym, dla których chrześcijaństwo nie ma znaczenia i chcą aspirować do miana mędrców.
    Mało tego! Neleżałoby też dodać, że niektóre zasady podawane przez Bocheńskiego, kłócą się z odczuciem moralonym (z czego zapewne Bocheński zdawał sobie sprawę). Są one jednak „przykazaniami” mądrościowymi, a nie etycznymi. Drobna próbka tego rodzaju myśli Bocheńskiego: „Bądź szczególnie uprzejmy dla ludzi bogatych i możnych”.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Po Twoim komentarzu nie polubiłem faceta 🙂 Pisze o jednym, robi drugie – takie trochę teoretyzowanie, nie sądzisz? A może po prostu ja mam awersję do teoretyków, lubiących „doradzać” innym, samemu postępując zgoła inaczej. Chyba marketingowiec byłby ze mnie słaby…

      • Adam Odpowiedz

        Niezależnie od stosunku do samego autora „Podręcznika” – treść dziełka naprawdę jest warta poznania. Naprawdę.
        .
        Zresztą Bocheński zadeklarował swe podejście otwarcie. I to warto docenić. Sądzę, że wielu kaznadziei różnych maści, filozofów, „filozofów”, polityków i tzw. autorytetów mówi jedno, a myśli i działa zgoła inaczej. Ja akurat postawę Bocheńskiego rozumiem, a może raczej „wyczuwam”. Prawdziwe chrześcijaństwo (a takiego ze świecą szukać) jest bardzo rzadkie (bo jest w nim pełno wymogów i wyrzeczeń. I już wyjściowe zdanie systemu Bocheńskiego, czyli „Postępuj tak abyś długo żył i dobrze ci się powodziło” jest w dużej mierze (całkowiecie?) antychrześcijańskie, ale jednocześnie tkwi w nim wielka mądrość życia.

        • Radek Odpowiedz

          Dużo cytatów Bocheńskiego można znależć na wiki:

          http://pl.wikiquote.org/wiki/Podr%C4%99cznik_m%C4%85dro%C5%9Bci_tego_%C5%9Bwiata

          Niektóre są warte zastanowienia i wprowadzenia w życie, a cześć z powodów moralnych jest wg mnie nie do zaakceptowania.

          Wolny, tak na marginesie pochwale się 😀
          Mielismy kupic nowa szafe bo w obecnej sie nie miescilismy. Namowilem moja partnerke na declutter podrzucajac do przeczytania pare wpisow z bloga. Do wyrzucenia lub wydania poszlo prawie 6 workow oraz stara torba podrozna. Teraz mamy pelno miejsca i nie musimy kupowac kolejnej szafy. W praktyce oszczedzilismy na przestrzeni i ok. 1500zl.
          Najfajniejsze jest jednak to, ze moja kobieta popatrzyla na puste miejsca w szafie i powiedziala „wiesz co teraz to przynajmniej widze gdzie co jest, chyba nie kupie kolejnego ciucha dopoki jakiegos nie wyrzuce, przeciez i tak tylu nie nosze”. Jestem ciekaw jak to bedzie wygladalo w praktyce, ale jestem dobrej mysli.
          Dziekuje!

          • wolny Autor wpisu

            Wow – super! Uwielbiam takie przykłady z życia wzięte 🙂 Pozdrowienia dla Ciebie i drugiej połówki!

  16. Magda Odpowiedz

    Witam, może nieco poza tematem tego wpisu, ale jak najbardziej w tematyce bloga. Kiedy 2 dni temu zobaczyłam początek filmu „Dick i Jane. Niezły ubaw” miałam wrażenie, ze opisuje dokładnie ludzi, z którymi spotykasz się podczas kawy w pracy („Kuchenne historie”). Można wierzyc lub nie, ale istnieją w TYM kraju również ludzie zarabiający duuużo powyżej średniej i którzy w ŻADEN sposób nie są zabezpieczeni finansowo. Ich beztroska czasem wzbudza we mnie zazdrośc, ze nie potrafię wydawać pieniędzy lekką reka. Ale patrząc na parę z filmu, która w jeden dzień traci cale źródlo dochodu myślę sobie, że lepiej jednak miec poduszkę finansową, dodatni dochód netto i docelowo wolnosc finansową.

  17. Sebastian Odpowiedz

    Hobby jest fajne ale z biegiem czasu zaczyna być kosztowne.
    W moim przypadku tak jak w przypadku moich kolegów zaczyna sie na 8 tys. a kończy sie na marzeniach o AMG. Wiec inwestycjia w samego siebie bardziej się opłaca. Sport , nauka jezyka lub nawet uprawnienia na kolejną kategorie np.C + E.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wiesz – są hobby i hobby 🙂 Te drogie często są rozumiane jako „korzystanie z życia”, a w praktyce stanowią ucieczkę od niego.

  18. Jakub Odpowiedz

    Wolny – czytam Cię już kilka ładnych miesięcy i w końcu muszę to napisać – robisz kawał dobrej roboty pisząc swoje artykuły. Oboje z żoną również pracujemy nad sobą i nad tym by kierować życiem a nie ono kierowało nami. Z zadowoleniem zauważamy u siebie jak jesteśmy coraz bardziej wolni – i finansowo i mentalnie. To drugie zresztą znacznie ułatwia starania o to pierwsze 🙂
    Mamy dwójkę dzieci które staramy się wychować na ludzi zadowolonych z życia i wierzących w to, że można żyć tak jak się chce a nie tak jak chcą inni. Czytając komentarze pod tym artykułem przewija się stwerdzenie, że ludziom się nie chce – uważam, że to główny powód tego co nieświadomi własnego wpływu na życie inni nazywają niesprawiedliwością świata. Dlaczego ktoś ma samochód a ja nie, dlaczego ktoś może sobie pozwolić na coś a ja nie, dlaczego ktoś zarabia więcej a ja nie, dlaczego, dlaczego????? Wystarczy spróbować podać kilka wędek takiemu człowiekowi a znajdzie tysiące powodów by ich nie zarzucić, by się nie nauczyć, nie zastanowić nad wykorzystaniem ich. Chcą ryby, wielkiej niekończącej się ryby, któa sama przyjdzie i się poda na talerzu. Nasza misyjna TV powinna przekuwać takie blogi jak Twój na programy edukacyjne i puszczać je w paśmie największej oglądalności – może to by zmieniło trochę spojrzenie na życie i świat.

    Wolny – dzięki za to co robisz i twóz tego bloga dokłądnie tak jak Ty chcesz bo jest to Twój blog 🙂

    Dorzucam się na FB 🙂
    Pozdrawiam Jakub

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jakby ktoś miał wątpliwości: to nie jest komentarz sponsorowany 🙂 Sprzedaż praw autorskich TVP bardzo pachnie wolnością finansową, więc czemu nie 😀
      A tak poważniej – bardzo się cieszę, że co jakiś czas ktoś potwierdzi to wszystko, o czym piszę – moje wpisy stają się wtedy jeszcze bardziej realne, a przy okazji wspólnie wytrącamy z rąk argumentny sceptykom. Jeśli macie jakieś ciekawe „patenty” na wychowywanie dzieci w duchu racjonalizmu – będę wdzięczny za rady.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Hehe – chyba ktoś chce się bawić w analizę psychologiczną na podstawie fusów z herbaty 🙂 Praktycznie nigdy nie patrzę na tapetę (zawsze otwarte kilka okien zajmujących cały ekran), więc nie ustawiam nic osobistego czy motywującego. Jakoś nigdy na mnie nie działały zdjęcia pięknych widoków i tym podobne. Za to na ekranie smartfona mam córeczkę 🙂

      • Adam Odpowiedz

        Pytasz o wychowanie w duchu racjonalizmu?
        Ciężka sprawa w praktyce.
        Jako teoretyka zagadnienia polecam Spencera. Genialne pozytywistyczne dziełko „O wychowaniu moralnym, umysłowym i fizycznym”.
        Nie wiem, czy sam Spencer miał dzieci, ale rady, które podaje, wydają mi się zdroworozsądkowe. Dla przykładu: kary naturalne, czyli konsekwencje. Nie twórzmy w miarę możliwości kar sztucznych, nie związanych z przewinieniem (powiada Spencer), tylko pozwólmy się dziecku sparzyć (o ile to nie zagraża jego życiu czy w zasadniczy sposób zdrowiu).
        Tzw. bezstresowe wychowanie lub chaoteczne kary dawane przez rodziców z pewnością racjonalne nie są. A śmieszą mnie bezsilni rodzice typu: „Uspokój się Czesiu, bo pójdziemy do domu”. Czesio się nie uspokoił, a kary nie ma – groźba niespełnialna.
        Rzecz poważniejsza: duch racjonalizmu. Hmmm. No cóż: pozwól, że jeszcze raz zahaczę o religię. Otóż konskwentny racjonalizm wymagałby porzucenia religii i to na każdym poziomie. W praktyce nie jest to łatwe. Chociaż mieszkam w 700 tys. mieście moje dziecko w przedszkolu było jedynym, które nie uczęszczało na religię, a w podstawówce wiele lepiej nie jest. Czuć lekkie wykluczenie, krzywopatrzenie innych itp. Ponadto dogłębne przyjęcie racjonalnego światopoglądu o wysoce prawdopodobnej śmierci ciała i umysłu (duszy) człowieka może być dla dziecka trudne. Niemniej: da się dziecko wprowadzić w temat w miarę naturalnie.
        W PL najczęściej obowiązuje model reigijności, który ja nazywam kulturową i bezmyślną religia.
        Wygląda on tak: jak ślub to tylko w kościele, jajeczka na wielkanoc też poświęcimy, pogrzeb religijny, ale tak w ogóle nie ma sensu się w to wgłębiać, Biblii nie czytamy i poza kościołem się nie modlimy raz na jakiś czas do kościoła pójść można, byle tylko ksiądz ładnie mówił i przysmucał. Dziecko na religię też niech chodzi – bo jakże – co Babcia powie (!). Ale to tak do komunii, no do bierzmowania powiedzmy. Nauki przedmałżeńskie – no jak trzeba, to trzeba… Itp…

  19. Jasio Odpowiedz

    Lubi takie pseudofilozoficzne wywody o tym jak to ludzie dzielą się na wolnych oraz kukiełki żyjące szablonowo (rzecz jasna autor oraz czytelnicy tego bloga należą do tych pierwszych).
    Każdy w miarę zdrowo rozumujący człowiek wie, że to bzdura. Żyjąc w społeczeństwie chcąc nie chcąc ulegamy wpływom innych – oczywiście w różnym stopniu. Dzieje się to z prostej przyczyny – nie znamy się na wszystkim, dlatego musimy polegać na opiniach otoczenia. Niezależnie od tego czy tą opinię czerpiemy z tv, internetu, książek, znajomych – nadal są to cudze poglądy którym ulegamy. Kształtuje nas kultura i środowisko.
    Dlatego wolny żyje złudzeniami. Tak naprawdę też żyje wg jakiegoś schematu. Tylko wydaje nieco mniej niż niektórzy – jednak tanie życie nie uczyniło nikogo lepszym.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jasio – to już kolejny trafny strzał. Oczywiście – ja również ulegam wpływom – chociażby tego, co czytam i co Wy piszecie pod kolejnymi wpisami. Ale spora część mojego systemu wartości wzięła się z metody prób i błędów, a więc wypłynęło to ode mnie samego, a nie zostało narzucone przez świat zewnętrzny (oczywiście – ten świat wcześniej w jakiś sposób mnie ukształtował). Poza tym – czy nie o to właśnie chodzi, żeby czuć się dobrze ze swoim sposobem życia i być wolnym w swojej własnej głowie? Przecież nie twierdzę, że mam patent na jedyną słuszną drogę życiową, którą każdy powinien podążać.

  20. Burak Odpowiedz

    To jest ciekawe że jeżeli byś my nie chcieli poddać się w pewien sposób czyjejś manipulacji nie mogli byś my pozyskiwać wiedzy bo wraz z wiedzą przejmujemy także poglądy na świat innych

  21. Beata Odpowiedz

    Ja wlasnie nie dawno zaczelam interesowac sie wolnoscia finansowa,zawsze chcialam cos wiecej w zyciu osiagnac,mimo pracy na etacie.
    Milo jest poczytac posty na ten temat i poszrzyc swoje horyzonty.

  22. artur Odpowiedz

    JA właśnie mam problem z pracą nad samym sobą. Mam wielkie pomysły ale nie mogę się zebrać na ich realizację a jeżeli poświęcę czemuś np jak ostatnim razem rok mojej pracy i nie widziałem efektu to to porzuciłem.

  23. Oleg. Odpowiedz

    Interesuje mnie. ) Świetny wpis; wyważony, prowokujący i mający ogromny zasięg (wierzchołek góry lodowej). Z niecierpliwością czekam na kolejny. )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *