Opowiem dziś historię z życia wziętą. Będzie to opowieść o instytucji mentora i korzyściach, jakie może przynieść trening pod okiem doświadczonego mistrza. Postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy warto podążać śladami wydeptanymi przez kogoś innego i czy prawdą jest, że mając koło siebie taką osobę, rzeczywiście mamy szansę na rozwój osobisty i przyspieszone budowanie własnego ja, czy może jesteśmy skazani na kopiowanie obcych wzorców, wartości i przekonań. Zatem nie przedłużając…
Czy wiesz, co różni blogera od przeciętnego internetowego surfera? Między innymi to, że bloger… nie czyta blogów. Pomijając kwestię, że byłoby to trochę jak praca po pracy, to uprawianie własnego poletka jest znacznie bardziej pociągające, niż czytanie tego, co napiszą inni. Są oczywiście wyjątki i w ramach jednego z nich wszedłem ostatnio na stronę mojego guru – mrmoneymustache.com.
Zerknąłem na nagłówki najnowszych wpisów, rzuciłem okiem na kilka kolejnych, a dopiero po dłużej chwili mój wzrok zatrzymał się na ostatnim wpisie, który jakiś czas temu czytałem. „Co jest?” – pomyślałem i zacząłem sprawszać daty kolejnych publikacji – „czyżby Pete zaczął częściej pisać?”. Ta teza szybko padła, a ja uzmysłowiłem sobie, że nie byłem tu od dobrego miesiąca.
Ogarnęło mnie dość osobliwe uczucie – przecież ten blog zmienił moje życie! Do dziś pamiętam, jak – po jego odkryciu – połknąłem ponad 100 opublikowanych do tego czasu wpisów w kilka dni, a moje myśli galopowały jak oszalałe. Niezależność finansowa? To tak można? Nie muszę mieć milionów? Wystarczy wyeliminować największych pożeraczy biletów NBP i wprowadzić nieco więcej racjonalizmu do codziennego życia? Telewizja jest be, a uwolnione przez nią godziny można spędzić w znacznie badziej satysfakcjonujący sposób? Te i mnóstwo innych ziarenek zostało zasianych podczas kilku dni lektury bloga mrmoneymustache, a ponieważ gleba była żyzna jak nigdy wcześniej, to i plon musiał być nieprzeciętny! Nie tylko zmieniło się życie moje i ówczesnej jeszcze-nie-żony; nie tylko w idealnym momencie wskoczyliśmy na właściwe dla nas tory; ale przede wszystkim powstał ten blog!
Brak polskiego odpowiednika mrmoneymustache sprawił, że po kilku latach kroczenia w stronę niezależności finansowej i oglądania morza irracjonalnych zachowań zabijających wszelkie podobne aspiracje w zarodku pomyślałem: „może sam spróbuję i zamiast walczyć z zadeklarowanymi wrogami oszczędzania napiszę coś dla tych, którzy są równie ciekawi jak ja, ale może brak im inspiracji lub – najzwyczajniej na świecie – informacji, spotkania podobnych sobie i potwierdzenia, że racjonalne zachowania nie muszą się spotykać z drwiną ze strony „młodych, pięknych i bogatych”. Początki pamiętają chyba tylko pojedynczy czytelnicy, ale – wracając do tematu – muszę przyznać, że podobieństwo do mrmoneymustache było zauważalne. Szata graficzna, tematyka, nawet część pomysłów na wpisy i ich przekaz – czerpałem od Pete’a i wcale się tego nie wypierałem. Czasami myślałem sobie, że wolnymbyc.pl jest takim przedłużeniem zasięgu mrmoneymustache na nasz piękny kraj. Co więc się stało, że od ponad miesiąca nie zaglądałem na tą stronę i poświęcam cały wpis na to, żeby Ci o tym powiedzieć?
Ano stało się coś, co było do przewidzenia – uczeń dogonił mistrza i instynktownie stwierdził, że już go nie potrzebuje. Publikowane na blogu zza oceanu treści przestały motywować, a zaczęły być jedynie potwierdzeniem tego, co już wiedziałem. Były jak przeczytana wielokrotnie książka, po którą mogę ponownie sięgnąć, ale za każdym razem robię to z nieco mniejszym zapałem.
Dzisiaj deklaruję publicznie: Pete – nie potrzebuję Cię już! Serdeczne dzięki za bycie moim blogowym i życiowym guru, ale na tym etapie nie napiszesz już nic, do czego sam z biegiem czasu nie dojdę. Patrzyłem w Twoim kierunku dobre kilka lat, a mój blog był w Twoim cieniu przez ostatnie 1,5 roku – to idealny moment, żeby przestać robić w pieluchę i zacząć samemu załatwiać swoje potrzeby 🙂 Powoli dojrzewam i dzisiaj bardziej zaczynają mnie interesować dzieła antycznych stoików, a także to, co zaczyna odgrywać coraz większą rolę w moim życiu: wolność, która jest w mojej głowie, a nie w portfelu.
Marzy mi się, żebyś i Ty – drogi czytelniku – kiedyś doszedł do podobnych wniosków, chociażby w odniesieniu do mnie (i absolutnie nie sugeruję, że to właśnie ja jestem Twoim mentorem). Będę przeszczęśliwy, jeśli napiszesz: „Wolny – nie potrzebuję Cię już! Dzięki za wskazówki i nieco motywacji, ale wiem już gdzie chcę dość, a Twoje wpisy będę traktował jak potwierdzenie tego, że nie błądzę – oczywiście, jeśli zachce mi się wejść na Twoją stronę”. To naturalna kolej rzeczy, która świadczy o postępie, pracy nad sobą i nieustającej ciekawości, która ponoć charakteryzuje istoty rozumne 🙂 A także o przereklamowaniu stabilizacji, będącej często wrogiem postępu i z tego powodu bliskiej stagnacji – a to już nie brzmi tak zachęcająco, prawda?
Twoja ścieżka. I tylko Twoja!
W trakcie przygotowywania tego wpisu w mojej głowie zrodziło się jeszcze jedno pytanie: czy aby na pewno warto obierać kurs na taki wyidealizowany obraz kogoś, kogo się nawet nie zna. Czy w ogóle warto iść wydeptanymi śladami – przecież wielokrotnie zaznaczałem, że należy szukać własnej drogi, a porównywanie się do innych – zwłaszcza do tych, których uważamy za niedościgniony ideał – może irytować, wzbudzać niepotrzebne poczucie zazdrości i zaniżać własną samoocenę. Patrząc wstecz stwierdzam jednak, że jeśli tylko nie będziesz ślepo naśladował każdego ruchu Twojego guru, nie zrobisz sobie krzywdy, a możesz otrzymać spory ładunek paliwa rakietowego, które zmobilizuje Cię do pracy nad samym sobą. Abstrahując już od znanych amerykańskich blogerów, podobne wnioski wyciągam w odniesieniu do życia zawodowego. Czas, kiedy byłem pod skrzydłami doświadczonego, chcącego się dzielić wiedzą eksperta (a jednocześnie dobrego kolegi do dziś) dał mi niesamowitego kopa, a mój zapał jeszcze zwielokrotnił efekt. Dzisiaj sam staram się za to odpłacić, dając innym co nieco od siebie.
Co powiesz na taką propozycję: znajdź swojego mentora, ale filtruj każdą obcą myśl, bądź krytyczny względem tego, co słyszysz i wybieraj tylko te fragmenty przekazu, z którymi się identyfikujesz. To wystarczy, żebyś w odpowiednim dla siebie momencie zboczył z wytartej ścieżki i zaczął podążać własną. A być może pewnego dnia podziękujesz dotychczasowemu mistrzowi i dla odmiany to Ty się spytasz, czego mógłbyś go nauczyć 🙂
Niestety, ale zachowałeś się jak uczeń zrzynający na klasówce i ściągnąłeś pomysł na bloga od kogoś innego. Początkowo nie chciałeś się do tego przyznać, ale te mityczne 7% aż tak raziło po oczach… Bardzo niegrzecznie 🙁
Przekręcasz fakty – od początku zaznaczałem, kim się inspiruję i kto zmienił moje podejście do życia. A niegrzeczne to są raczej twoje komentarze, czym zdajesz się zupełnie nie przejmować.
Nie żartuj, Wolny od początku pisał w komentarzach i postach, że często czyta MMM i że to właśnie on był dla niego inspiracją. 😉
Akurat temu panu nie potrzeba pretekstu, żeby spróbować mi dopiec – niech próbuje, może kiedyś się zmęczy brakiem rezultatów 🙂
Każda Twoja odpowiedź, czy odpowiedź czytelnika jest nagrodą za jego starania. Tak działają trolle. Najlepiej totalnie ignorować.
Racja – postaram się zastosować w przyszłości. Ale czasami jestem na to za słaby i aż mnie świeżbi, żeby zastosować jakąś ciętą ripostę i zamknąć usta komuś, kto w swojej bezczelności myśli, że anonimowe obrażanie innych jest wspaniałą zabawą.
Wolny jesteś inspiracją dla wielu ludzi (dla mnie również!), ale po już komentarzach można stwierdzić, że część czytelników nie potrzebuje Twoich rad. Zaglądanie do Ciebie to raczej sprawdzenie co słychać u ludzi, którzy myślą podobnie i kroczą tą samą ścieżką. Takie odwiedziny u starego znajomego – z czasem robią się coraz rzadsze, ale zawsze z sentymentem wspominamy początki. Dziękuję, że byłeś (i jeszcze na pewno będziesz!) moją inspiracją. Na nowe wpisy zawsze zerkam, z czystej sympatii i dla ciekawych dyskusji 🙂
Hej, teraz widzę, że rzeczywiście coraz rzadziej komentujesz – i super jeśli to oznacza, że jestem już mniej potrzebny 🙂 Prawda, że komentarze to raczej ciekawe pogaduchy i często rozwinięcie samego wpisu, ale po statystykach (i otrzymywanych czasami mailach) widzę, jak wielu ludzi czyta nie komentując – i wiem, że dla części z nich to nie tylko przypomnienie znanych zasad. Bardzo bym chciał, żeby każdy z Was zaglądał tu tylko „dla porządku”, ale jest jeszcze wiele do zrobienia na poletku finansów osobistych 🙂
Kurcze, faktycznie podobieństwo i tematyczne i graficzne Twojego bloga do bloga Pete na pierwszy rzut oka uderzające… Ale najważniejsze, że nie jesteś jego wierną kopią 🙂 i znalazłeś własny styl. Fajnie mieć taką inspirację, u Ciebie widać, że przyniosła owoce. Pozdrawiam, Dana.
Podobieństwo graficzne wynika z użycia tego samego motywu do wordpressa. Jako blogowy ignorant musiałem dowiedzieć się, jak zacząć – i tutaj również Pete przyszedł z pomocą publikując jeden ze swoich wpisów 🙂
Pani raczy żartować.
Ostatnio MMM zmienił trochę wygląd, ale do pewnego momentu grafika była niemal identyczna.
Nawet tematy wpisów się pokrywały z tygodniowym opóźnieniem.
Dopiero gdy autor skapował się, że czytelnicy się zorientowali to zaczął się wycofywać po raczemu.
Gdy wysłałem link do tego „bloga” MMM skwitował to słowami: &@#^%@#@
I publikując właśnie takie kłamstwa niniejszym dołączasz do grona (bardzo zacnego, bo jesteś drugim członkiem) osób, których komentarze na tym blogu nie będą nie tylko mile widziane, ale nie będą widziane w ogóle – kolejne komentarze będę wrzucał do folderu spam, a powyższa wypowiedź niech zostanie – jako dowód na to, że rzeczywiście mogłem mieć już dość twoich oszczerstw i kłamstw.
Członkiem nr 1 został Jasio? Bo chyba jednak nie głosząca kontrowersyjne poglądy Kasia Rz?
Obawiałbym się jednak kolejnych wcieleń… W tym wypadku reinkarnacja jest możliwa… Cóż jednak począć?!
Ano w razie czego ścinać kolejne głowy hydrze.
Nie – to nie Jasio – Jasio sympatykiem moich poglądów nie jest, ale stara się argumentować swoje poglądy i czasami nawet celnie uderzy – Psychiatra jednak dawno odszedł od dyskusji i wymiany argumentów, a zaczął tylko pluć jadem. To, że reinkarnacja jest możliwa jest oczywiste – pierwszy zbanowany użytkownik to była istna hydra z 9-oma głowami (co najmniej tyle nicków, adresów email i ładunków toksycznego jadu). Ten epizod był krótki (pewnie dlatego przeszedł bez echa), ale wyjątkowo burzliwy. W końcu blokady podziałały, chociaż osobiście nie potrafiłem zrozumieć, po co ktoś w ogóle poświęca swój czas na coś takiego…
Myślę, że znacie mnie na tyle, żeby wiedzieć, że wytknięcie mi błędu czy po prostu krytykowanie moich tez absolutnie nie jest powodem do blokowania komentujących.
Jeśli chodzi o moją skromną osobę, to zaczęłam na serio oszczędzać prąd czyli np. ograniczam aktywność w sieci do niezbędnego minimum.
Hmmm – nie znam Twojej sytuacji, ale pobawię się w obliczenia, bo to ciekawy temat na senny poranek w pracy 🙂
Oszczędny laptop pobiera coś ok. 20-30 W. Oznacza to, że każda godzina przed komputerem to jakieś 2-3 grosze. W przypadku komputera stacjonarnego to nawet 2-3 razy więcej, a jeśli mamy podpięty router (pracujący całą dobę), to zjada on prądu za jakieś 10 groszy na dobę.
Nie jestem pewien, czy akurat komputer przyniesie Ci duże oszczędności.
To jest jeszcze kwestia oszczędności wzroku, kręgosłupa czasu, a czasem i nerwów – bezcenne 🙂 – jak mówi stara reklama – są rzeczy których kupić nie można, za zakupy zapłać kartą M……….. 🙂
Wolny – rosnąca popularność niestety wiąże się też z tym, że za rogiem pojawiają się tzw. „hejterzy” – osoby, które zrobią wszystko, by dopiec autorowi, najczęściej w mało merytoryczny sposób. Różne pobudki nimi kierują, ale mają wspólny mianownik – nigdy nie są to uczucia i intencje szlachetne. Pozdrawiam, D.
Bardzo odważny i szczery wpis!
Każdy dobry uczeń w końcu dogania i przegania swojego mistrza. I każdy dąży swoją drogą do swoich celów – mimo, że przez jakiś czas droga ta pokrywa się ze ścieżką obraną przez naszego aktualnego mentora.
A co do wcześniejszych komentarzy – plagiat (czy jak w tym przypadku – inspiracja) jest najwyższą formą uznania.
Wolny – idź dalej tą drogą, bo sam doskonale wiesz, że jest dla Ciebie najlepsza. Uczeń przerósł mistrza i teraz ma szanse być mistrzem dla innych – same pozytywne rzeczy których należy gratulować! 🙂
Tak trzymaj,
M.
Dzięki Mateusz! A jak już wyszło z wymiany maili między nami, motywację do założenia bloga mieliśmy podobną, a to dobrze wróży również Tobie 🙂
MMM zmienił moje życie tak że sama siebie nie poznaję 🙂 oprócz, możnaby powiedzieć oczywistych, konsekwencji w postaci znacznego spadku wydatków jestem po prostu szczęśliwsza 🙂 A na blog trafiłam przez któryś z postów tutaj… Więc jakby nie patrzeć Wolny wpłynął na to że jest mi ogólnie lepiej ze wszystkim i we wszystkim! Dziękuję :))
Kamila, nie wiem co moja żona powie na ten komentarz („Wolny wpłynął na to że jest mi ogólnie lepiej ze wszystkim i we wszystkim), ale mi jest bardzo miło 😉
Uczeń przerósł, czy poszedł swoją drogą?
Dobry mentor nie prowadzi za rękę tylko uwalnia do wolności 🙂
Ale ja wcale nie napisałem, że przerosłem – mam jednak poczucie, że wchłonąłem to, co było do przekazania, przefiltrowałem i dopasowałem do swojej sytuacji i… rzeczywiście – poszedłem nieco inną drogą 🙂 Ale żeby o tym wiedzieć, trzeba najpierw dobrze poznać ścieżkę mentora, prawda?
Wydaje mi się, że czas wielkich mistrzów, którzy miewali swoich zdolnych i pracowitych uczniów minął. Tak chyba bywało dawniej. Wielcy rzemieślnicy czy artyści mieli swoich terminatorów, którzy wspomagali ich w pracy, a często kontynuowali ich dzieło. Podobnie było jeszcze z wieloma gałęziami medycyny na początku XX wieku. W międzywojniu przyszli ftyzjatrzy (spece od chorób płucnych) nie kształcili się na kierunkach medycznych, lecz specjalizowali się bezposrednio w szpitalach bądź sanatoriach przeciwgruźliczych. Dziś jakość zastapiła ilość. I to w wielu dziedzinach życia. Generalnie liczy sie przerób i wpływ kasy. Pisze generalnie, bo bywają szlachetne wyjątki.
.
Wpis bardzo bezpośredni. Acz nie jestem pewien, czy takie ujawnianie „kuchni” będzie przez Czytelników dobrze przyjęte. Wydaje mi się (niezależnie od stopnia inspiracji tym innym blogiem), że ten tutaj Wolnymbyc jest jak najbardziej… polski, opisujący świat, który wszyscy dobrze znamy. Innymi słowy, mamy tu nasze realia opisane zajmująco, a przy tym ładną polszczyzną! Mamy też świetne dyskusje, na które „Wielki Brat” nie tylko patrzy, ale też komentuje. I to jest wielka wartość tego Bloga. 🙂
Może tylko niektóre obrazki są jakieś takie zbyt wymuskane i „nie nasze”, i może niektóre sformułowania mogą lekko drażnić niektórych, jak np. mnie „rozwój osobowy” – ale to w sumie wszystko szczegóły, rzeczy dalszoplanowe, w dużej mierze subiektywne.
.
Piszesz Wolny: „Co więc się stało, że od ponad miesiąca nie zaglądałem na tą stronę [MMM] i poświęcam cały wpis na to, żeby Ci o tym powiedzieć?”, a pod spodem umieszczasz zdjęcie siedzącego na krześle mężczyzny. (W tle rower) To Ty??? Czy Człowiek-Avatar? 😉
Adam – zarówno Ty, jak i Roman nigdy nie zawodzicie – zamiast głaskać mnie po karku jesteście naprawdę szczerzy, i za to Was uwielbiam! A terz odpowiadając… obserwując zarówno światek IT, jak i (zdecydowanie bardziej z boku) medycyny widzę, że często nie tyle chodzi o ilość i kasę, ale o specjalizację i dostęp do wiedzy. Teraz nie możesz być świetnym informatykiem – ktoś taki nie istnieje – ale możesz przykładowo być świetnym „programistą Java” i nie wiedzieć nic (albo prawie nic) o technologii, w której pracuję ja sam – mimo, że obaj jesteśmy „informatykami”. Poza tym wiedza jest dostępna na wyciągnięcie ręki dla niemal każdego, kto chce ją zdobyć. I chyba właśnie w związku z powszechnym dostępem do wiedzy i bardzo wąską specjalizacją taki mentor – człowiek renesansu, w cieniu którego przez długie lata pokornie pracuje uczeń – nie ma racji bytu.
Co do przyjęcia wpisu przez czytelników – jakoś się tym nie przejmuję, wiesz? Zbyt wiele zawdzięczam Pete’owi żeby się od niego odcinać, a i nigdy nie ukrywałem się z moim uwielbieniem dla MMM. Chcę być transparenty na tyle, ile pozwala mi własny umysł i ten wpis jest tego częścią. Zresztą – na pierwsze urodziny bloga chciałem zrobić wywiad z Petem – przygotowałem się do niego, napisałem płomiennego maila, ale… nie otrzymałem odpowiedzi. No cóż – i tak warto było spróbować. Jakaś odważna część mnie mówi mi, że jeszcze będziemy się mieli poznać – gdzieś, kiedyś…
Jeśli chodzi o zdjęcie, to właśnie On 🙂
Można by polemizować z tym, czy dogoniłeś MMM. Czy takie stwierdzenie nie świadczy czasem o Twojej zarozumiałości?
Oczywiście, że nie można ślepo podążać za mistrzem, jak to mówią, 'Kwestionuj wszystko’.
Nie da się przełożyć MMM bezpośrednio na nasze warunki, bo USA to trochę inny świat. Np. jedynym zabezpieczeniem hipoteki jest tam dom/działka, nie cały majątek kredytobiorcy, dlatego taki kredyt, to mniejsze ryzyko niż w naszym pięknym kraju 😉
Powiem szczerze, że postawione przez Ciebie pytanie (retoryczne?) też przebiegło mi przez myśl po lekturze wpisu Wolnego. Jednak po chwili refleksji pomyślałem sobie, że chyba – do cholerci – tak właśnie trzeba: otwarcie pochwalić się swymi osiągnięciami, a nie „zaszywać się” w skromności. Ja już kilka razy w życiu spotkałem się z taką sytuacją: zrobiłem coś dosyć fajnego i siedziałem cicho, a niedługo potem jacyś inny chwalili się podobnymi osiągnięciami jednak cokolwiek mniejszymi… I jak mi wtedy było? Głupio i frajersko.
Ok – rozumiem „zarzut” o zarozumiałości. Ale czy nie jest tak, że na początku każdy mistrz jest kimś niesamowitym i nawet nie marzymy o osiągnięciu jego poziomu? Z czasem (oczywiście spędzonym bardzo pracowicie) zaczynamy:
1) widzieć, że on chyba jednak nie wie wszystkiego (oczywiste, ale na początku pomijalne w naszym zachwycie)
2) kwestionować coraz więcej w związku z własnym rozwojem
3) coraz bardziej zbliżamy się do poziomu mistrza – pod jego okiem i z początkową, niewielką wiedzą przyspieszenie w pierwszych etapach jest olbrzymie, prawda?
I w końcu nadchodzi taki moment, kiedy mentor staje się… zwykłym człowiekiem – takim, jakim i my moglibyśmy za jakiś czas być, gdybyśmy tylko chcieli pójść jego ścieżką (ale nie chcemy, bo rozwinęliśmy się już na tyle, że wiemy, gdzie należy zboczyć, żeby to było lepsze dla nas samych).
To taki mój subiektywny pogląd, przez który odcinam się od jakiejkolwiek rywalizacji z MMM – poszliśmy w nieco innym kierunku, i podczas, gdy On stara się koncentrować na tak zwanym „dobrym życiu”, ja – pod Waszym wpływem – próbuję nieco zgłębiać tajniki wolności w trochę innym znaczeniu, niż tylko ta finansowa, dostępna po odłożeniu odpowiedniej górki.
Pozdrawiam!
Z tym Twoim mistrzem, Wolny, jest (był?) tylko taki problem, że on wcale swego oka nie zapuszczał w to, co robisz, nie pomagał bezpośrednio itp. Sądzę więc, że to była raczej inspiracja niż nauka Mistrza.
.
Taki np. Kochanowski, pisząc swe pieśni, wiele zaczerpnął z Horacego, na tyle wiele, że niektóre jego utowory są w dzisiejszym (ale tylko dzisiejszym!) rozumieniu plagiatem ód Horacego. Za pośrednictwem poety rzymskiego zapoznawał się Kochanowski także z filozofią stoicką oraz epikurejską. Trudno jednak byłoby nazwać Horacego mistrzem Kochanowskiego, bo ten – z wiadomych powodów – ani słowem nie przemówił do Jana z Czarnolasu.
Życzę Ci Wolny, aby Twój inspirator czy też niby-mistrz, stać się mógł prawdziwym Mistrzem (o ile to byłoby jeszcze potrzebne), czyli innymi słowy, aby Autor MMM jakoś odniósł się do Twego Bloga, coś Ci podpowiedział itp.
Mam tak samo. Z Twoim blogiem 😉 (i paroma innymi)
Myślę, że cechą ludzi „ciekawskich” jest wieczne poszukiwanie, a w taki właśnie sposób trafiłam na Ciebie. I albo jest to odkrywanie nowych lądów, albo potwierdzenie czegoś, co chodziło mi po głowie od dawna. Przez pewien czas będzie nam „po drodze” i mam nadzieję, że na długo starczy Ci pomysłów, aby inspirować innych, czego Tobie i sobie życzę. A swojego bloga nie założę, bo nie starczyłoby mi czasu, więc będę czytać cudze:) Pozdrawiam,
Gratuluję sukcesu 😀
Jeżeli chodzi o podążanie za guru, to warto zacytować Buddę (cytuję z pamięci, nie gwarantuję, że jet idealnie co do słowa):
„Mnisi i uczniowie nie powinni akceptować moich słów przez szacunek, a analizować je jak złotnik analizuje złoto – tnąc, topiąc, strzępiąc i polerując.”
Witaj, sama jestem bloggerka i to prawda, nie lubie czytac innych blogow glownie z racji czasu (zabiegana mama 4 maluchow). Jestem od dawna fanka Leo i http://www.theminimalists.com/. Nawet bylam na spotkaniu z Joshua i Ryan, ciekawe doswiadczenie przewartosciowania zycia w ciagu 3 godzin. Ciebie odkrylam jakies 2 lata temu i zawsze czytam choc czasem na szybko. Przepraszam, nie mam nigdy jakos czasu na zostawienie komentarza. Lubie twoj styl i podejscie do wszystkich kwestii, dla mnie jestes inspiracja i oby takich ludzi wiecej! Gratuluje sukcesu!
Zauważyłem, że osoby zajmujące się różnymi formami rozwoju osobistego traktują każdy tekst jako poradnik lub „inspirator”. A co z czytaniem dla przyjemności?
Ciekawa inspiracja – a czy ten guru nie używa pogardzanego tu ajfona ? Byłby to chyba rzadki przypadek kukiełki sterowanej przez marketing która została mentorem oszczędnościowca.
Chyba nie używa – kojarzę wpisy o innym modelu i tanim abonamencie. Ale… skąd wiesz, że ja go nie używam? Czy też nazwiesz mnie wtedy kukiełką? A jeśli tak, powiedz czemu proszę 🙂
Jeden z najpopularniejszych postów to http://www.mrmoneymustache.com/2012/10/11/our-new-10-00-per-month-iphone-plans/
zatem jednak używa/używał.
Wielokrotnie pisałeś z pogardą o osobach kupujących drogie rzeczy (jako przykład wywalania forsy w błoto podawałeś ajfona albo w ogóle sprzęt jabuszkowy właśnie). Dlatego nie podejrzewam Cię o taką rozrzutność.
Generalizujesz (co mnie nie dziwi – sam to często robię :)). Podanie marki nie mówi wszystkiego , a zakup używanego/starszej generacji sprzętu nie musi być szaleństwem dla kogoś, kogo na to najzwyczajniej na świecie stać. Nowy 'szajsung’ może być znacznie większą rozrzutnością. To, co jest niepokojące i do czego się odnosiłem we wpisach to styl życia, który zazwyczaj się wiąże z takimi zakupami i powszechnym wydawaniem każsdej złotówki na prawo i lewo.
Był o tym wpis, ale powtórzę: sam lubię dobrą jakość, a w przypadku nowych technologii wystarczy cofnąć się w czasie o kilka lat, a nawet coś, co z boku wygląda na szaleństwo będzie w zasięgu Twojej ręki i taki zakup nie zaboli. Oczywiście – należy to traktować w kategoriach spełnienia zachcianki i z pełną świadomością powiedzieć „nie potrzebuję, ale mimo to chcę” lub wręcz przeciwnie „nie potrzebuję, więc nie kupuję” (i nie czuję jak rymuję :))
A jakie TAK NAPRAWDĘ ma znaczenie czy używamy Ajfona, LG, Samsunga, Motoroli…?
To tylko narzędzia, które mogą być użyte z pożytkiem lub ze szkodą dla nas NIEZALEŻNIE OD MARKI
Oczywiście, decydując sie na ten czy inny produkt możemy próbować leczyć tym nasze kompleksy, ale po prawdzie dla osoby patrzącej z boku nie jest to leczenie tylko pielęgnowanie problemu…
Witam, dzięki za podanie źródła Twoich inspiracji, teraz nie mogę oderwać się od tamtego bloga:) Wszystko oczywiście się zgadza, jedynie warunki jakie mają młodzi specjaliści w USA są mocno dla mnie dołujące. Autor tamtego bloga osiąga wolność finansową po 9 latach wkroczenia na rynek pracy. Wkracza na niego z tytułem inżyniera w wieku 22 lat i po 3 latach pracy zarabia pieniądze, których u nas nawet wyższa kadra menadzerska nie. Wydatki jego rodziny to około 25k $ czyli nie jakoś kosmicznie więcej niż w Polsce. Mieszka w dużym domu na przedmiesciach i raczej nie jest jakims fanatykiem oszczedzania wg mnie. Po prostu przy jego dochodach jest w stanie przezyc za 25% pensji (max mial chyba z zoną ok 180k$ rocznie). Niestety u nas niezależność finansowa po 9 latach pracy jest moim skromnym zdaniem nieosiagalna. Szczegolnie ze pierwsze lata pracujemy za grosze, a jeszcze najczesciej bierzemy kredyt hipoteczny. No nic, oszczedzam dalej, zobaczymy ile to potrwa:)
Masz rację-odtworzenie podobnych warunków w Polsce jest znacznie bardziej skomplikowane i wymaga ograniczenia wydatków na to, co u nas jest stosunkowo drogie (tańsze auto, mieszkanie zamiast domu). Ale jeśli chodzi o zarobki i wydatki, to zmieniając walutę w stosunku 1:1 to wykonalne – i nawet jeßli osiągnięcie niezależności zabierze kilka lat więcej, to obiektywnie trzeba stwierdzić, że żyjemy w dobrobycie jakiego w historii nie było.
Witam,
Świetny wpis, pomyślałem sobie po jego przeczytaniu, że użyłeś kluczowych słów: „wybieraj tylko te fragmenty przekazu, z którymi się identyfikujesz” To nie mistrz czyni ucznia, ale uczeń czyni mistrza. Może tylko ja tak mam, ale rola każdego mentora w moim życiu polegała na artykułowaniu tego co już pod skórą czułem i wiedziałem. Mentor może otworzyć oczy, ale tylko uczniowi, który jest gotowy na prawdę.
Dlatego najważniejszym jest by trafić nie na najlepszego mistrza, ale na mistrza który jest najbardziej odpowiedni w danym momencie twojej drogi.
Pozdrawiam
Fajny punkt widzenia, który jeszcze bardziej mobilizuje do pracy i świadomego działania – w końcu skoro tak dużo zależy od nas samych, to nie ma jak zrzucić odpowiedzialności za ewentualny brak postępów na mistrza.
Ja bym powiedział, że ważne jest również to, żeby w porę zauważyć, że trafiliśmy na mistrza, z którego nauk warto korzystać. Myślę, że w wielu przypadkach brak jest takiej świadomości, przez co nie korzystamy na tyle, ile byśmy mogli.
Komu wolnymbyc.pl i mustache nie starczają
Proponuję early . retirement. com
Mmm i wolny to przedszkole w porównaniu do fizyczno – systemowego podejścia Jacoba Lunda Fisker a. Zresztą, jego pomysły i np. Wykresy też się już tutaj pojawiały
.
Podaję poprawny link: earlyretirementextreme.com
Kiedyś miałem jedno podejście, chociaż nie wciągnąłem się. Zachęciłeś mnie jednak swoim komentarzem, więc dopisuję drugie podejście do listy TODO 🙂
Dobra – minęło kilka godzin, a ja znalazłem czas na przeczytanie 5 wpisów na ww. blogu. I… chyba jednak nie będę fanem. Podejście fajne, racjonalne argumenty, bliska mi tematyka, ale wszystko podane w jakiś taki mało strawny sposób, a do tego bardzo mocno zanurzone w amerykańskich realiach. To sprawia, że czytało mi się dość ciężko, a części (zwłaszcza skrótów dla amerykanów oczywistych) nie zrozumiałem.
Książkę polecam.
Link mi nie Wyszedł jak wiele rzeczy pisanych na komórce ’ sorry.
MMM i ty dużo zwracacie uwagi na działania operacyjne. Tymczasem ważna jest strategia.
Dzięki ERE i jego rdwnaniom…
nie ho nie da się Pis’a’c’ rysikiem. Szukam Kompa.
Od samego początku kiedy znalazłem Twojego bloga, (zupełnie przez przypadek) – widziałem czułem duchową rękę MMM.
Nie przeszkadza mi to wcale, a nawet się cieszę że go znasz, i to że to on Cię zainspirował.
Fajnie że ktoś przeprowadził filozofię MMM na Polskie warunki, na Polskie standardy.
Co do samego MMM to też jego blog znalazłem zupełnie przez przypadek, i odwiedzam go raz w tygodniu, tak jak Twojego bloga.
Dzięki że jesteś – WOLNY !
:):):) to ja dziękuję!
To wspaniale znaleźć kogoś kto daje tyle motywacji i inspiracji. A to, że ktoś dał kopa do tego by samemu zacząć coś robić nie jest przecież niczym złym i warto docenić nie tylko sam autorytet czyli mistrza ale również ucznia, który tak dobrze sobie radzi.
Powodzenia
świetny wpis 🙂 mądrzy ludzie wokół potrafią nas zainspirować, a czasem zmieniają nasze życie. Ten blog wprowadził trochę zmian w moim, bardzo sensownych, a ja za pomocą tych treści u innych osób- wiedza się rozprzestrzenia. Powodzenia w dalszym udoskonalaniu siebie i spotykaniu następnych mistrzów 🙂
Dzięki! Jeśli masz ochotę na podzielenie się z innymi dotychczasowymi zmianami – śmiało 🙂