Opowiem dziś historię z życia wziętą. Będzie to opowieść o instytucji mentora i korzyściach, jakie może przynieść trening pod okiem doświadczonego mistrza. Postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy warto podążać śladami wydeptanymi przez kogoś innego i czy prawdą jest, że mając koło siebie taką osobę, rzeczywiście mamy szansę na rozwój osobisty i przyspieszone budowanie własnego ja, czy może jesteśmy skazani na kopiowanie obcych wzorców, wartości i przekonań. Zatem nie przedłużając…
Czy wiesz, co różni blogera od przeciętnego internetowego surfera? Między innymi to, że bloger… nie czyta blogów. Pomijając kwestię, że byłoby to trochę jak praca po pracy, to uprawianie własnego poletka jest znacznie bardziej pociągające, niż czytanie tego, co napiszą inni. Są oczywiście wyjątki i w ramach jednego z nich wszedłem ostatnio na stronę mojego guru – mrmoneymustache.com.
Zerknąłem na nagłówki najnowszych wpisów, rzuciłem okiem na kilka kolejnych, a dopiero po dłużej chwili mój wzrok zatrzymał się na ostatnim wpisie, który jakiś czas temu czytałem. „Co jest?” – pomyślałem i zacząłem sprawszać daty kolejnych publikacji – „czyżby Pete zaczął częściej pisać?”. Ta teza szybko padła, a ja uzmysłowiłem sobie, że nie byłem tu od dobrego miesiąca.
Ogarnęło mnie dość osobliwe uczucie – przecież ten blog zmienił moje życie! Do dziś pamiętam, jak – po jego odkryciu – połknąłem ponad 100 opublikowanych do tego czasu wpisów w kilka dni, a moje myśli galopowały jak oszalałe. Niezależność finansowa? To tak można? Nie muszę mieć milionów? Wystarczy wyeliminować największych pożeraczy biletów NBP i wprowadzić nieco więcej racjonalizmu do codziennego życia? Telewizja jest be, a uwolnione przez nią godziny można spędzić w znacznie badziej satysfakcjonujący sposób? Te i mnóstwo innych ziarenek zostało zasianych podczas kilku dni lektury bloga mrmoneymustache, a ponieważ gleba była żyzna jak nigdy wcześniej, to i plon musiał być nieprzeciętny! Nie tylko zmieniło się życie moje i ówczesnej jeszcze-nie-żony; nie tylko w idealnym momencie wskoczyliśmy na właściwe dla nas tory; ale przede wszystkim powstał ten blog!
Brak polskiego odpowiednika mrmoneymustache sprawił, że po kilku latach kroczenia w stronę niezależności finansowej i oglądania morza irracjonalnych zachowań zabijających wszelkie podobne aspiracje w zarodku pomyślałem: „może sam spróbuję i zamiast walczyć z zadeklarowanymi wrogami oszczędzania napiszę coś dla tych, którzy są równie ciekawi jak ja, ale może brak im inspiracji lub – najzwyczajniej na świecie – informacji, spotkania podobnych sobie i potwierdzenia, że racjonalne zachowania nie muszą się spotykać z drwiną ze strony „młodych, pięknych i bogatych”. Początki pamiętają chyba tylko pojedynczy czytelnicy, ale – wracając do tematu – muszę przyznać, że podobieństwo do mrmoneymustache było zauważalne. Szata graficzna, tematyka, nawet część pomysłów na wpisy i ich przekaz – czerpałem od Pete’a i wcale się tego nie wypierałem. Czasami myślałem sobie, że wolnymbyc.pl jest takim przedłużeniem zasięgu mrmoneymustache na nasz piękny kraj. Co więc się stało, że od ponad miesiąca nie zaglądałem na tą stronę i poświęcam cały wpis na to, żeby Ci o tym powiedzieć?
Ano stało się coś, co było do przewidzenia – uczeń dogonił mistrza i instynktownie stwierdził, że już go nie potrzebuje. Publikowane na blogu zza oceanu treści przestały motywować, a zaczęły być jedynie potwierdzeniem tego, co już wiedziałem. Były jak przeczytana wielokrotnie książka, po którą mogę ponownie sięgnąć, ale za każdym razem robię to z nieco mniejszym zapałem.
Dzisiaj deklaruję publicznie: Pete – nie potrzebuję Cię już! Serdeczne dzięki za bycie moim blogowym i życiowym guru, ale na tym etapie nie napiszesz już nic, do czego sam z biegiem czasu nie dojdę. Patrzyłem w Twoim kierunku dobre kilka lat, a mój blog był w Twoim cieniu przez ostatnie 1,5 roku – to idealny moment, żeby przestać robić w pieluchę i zacząć samemu załatwiać swoje potrzeby 🙂 Powoli dojrzewam i dzisiaj bardziej zaczynają mnie interesować dzieła antycznych stoików, a także to, co zaczyna odgrywać coraz większą rolę w moim życiu: wolność, która jest w mojej głowie, a nie w portfelu.
Marzy mi się, żebyś i Ty – drogi czytelniku – kiedyś doszedł do podobnych wniosków, chociażby w odniesieniu do mnie (i absolutnie nie sugeruję, że to właśnie ja jestem Twoim mentorem). Będę przeszczęśliwy, jeśli napiszesz: „Wolny – nie potrzebuję Cię już! Dzięki za wskazówki i nieco motywacji, ale wiem już gdzie chcę dość, a Twoje wpisy będę traktował jak potwierdzenie tego, że nie błądzę – oczywiście, jeśli zachce mi się wejść na Twoją stronę”. To naturalna kolej rzeczy, która świadczy o postępie, pracy nad sobą i nieustającej ciekawości, która ponoć charakteryzuje istoty rozumne 🙂 A także o przereklamowaniu stabilizacji, będącej często wrogiem postępu i z tego powodu bliskiej stagnacji – a to już nie brzmi tak zachęcająco, prawda?
Twoja ścieżka. I tylko Twoja!
W trakcie przygotowywania tego wpisu w mojej głowie zrodziło się jeszcze jedno pytanie: czy aby na pewno warto obierać kurs na taki wyidealizowany obraz kogoś, kogo się nawet nie zna. Czy w ogóle warto iść wydeptanymi śladami – przecież wielokrotnie zaznaczałem, że należy szukać własnej drogi, a porównywanie się do innych – zwłaszcza do tych, których uważamy za niedościgniony ideał – może irytować, wzbudzać niepotrzebne poczucie zazdrości i zaniżać własną samoocenę. Patrząc wstecz stwierdzam jednak, że jeśli tylko nie będziesz ślepo naśladował każdego ruchu Twojego guru, nie zrobisz sobie krzywdy, a możesz otrzymać spory ładunek paliwa rakietowego, które zmobilizuje Cię do pracy nad samym sobą. Abstrahując już od znanych amerykańskich blogerów, podobne wnioski wyciągam w odniesieniu do życia zawodowego. Czas, kiedy byłem pod skrzydłami doświadczonego, chcącego się dzielić wiedzą eksperta (a jednocześnie dobrego kolegi do dziś) dał mi niesamowitego kopa, a mój zapał jeszcze zwielokrotnił efekt. Dzisiaj sam staram się za to odpłacić, dając innym co nieco od siebie.
Co powiesz na taką propozycję: znajdź swojego mentora, ale filtruj każdą obcą myśl, bądź krytyczny względem tego, co słyszysz i wybieraj tylko te fragmenty przekazu, z którymi się identyfikujesz. To wystarczy, żebyś w odpowiednim dla siebie momencie zboczył z wytartej ścieżki i zaczął podążać własną. A być może pewnego dnia podziękujesz dotychczasowemu mistrzowi i dla odmiany to Ty się spytasz, czego mógłbyś go nauczyć 🙂