Ile kosztuje dziecko – raport kosztów po roku.

Witaj! Najwyższy czas, aby nadrobić zaległości i po niemal dwóch miesiącach od pierwszych urodzin Mai finansowo podsumować pierwszy rok Jej życia. To kontynuacja wpisów „Ile kosztuje dziecko. Od zapłodnienia do porodu” oraz „Ile kosztują dzieci – pierwszy miesiąc życia„, po których nastała długa, „dzieciowa” cisza. Cisza, którą dziś postaram się wypełnić, absolutnie ignorując incydentalne komentarze pod tytułem „jak można traktować dzieci tak przedmiotowo”. Oburzonych zatem zapraszam do bardziej poprawnych politycznie miejsc, nie dotykających tematów tabu, a całą resztę zapraszam na kolejny dowód na to, że nie trzeba odsuwać pięknej przygody, jaką jest rodzicielstwo na bliżej nieokreślony termin, kiedy już sytuacja finansowa pozwoli na taką ekstrawagancję.

Zdjęcia dzisiejszego odcinka sponsorują nasze ostatnie – przeważnie rowerowe – wycieczki (przepraszam za telefonową jakość, ale zawsze zapominam o aparacie), a w części merytorycznej chciałbym Cię przekonać, że naprawdę nie potrzebujesz wymiany telewizora, auta czy spłacenia kolejnych kredytów, żeby z poczuciem bezpieczeństwa starać się o potomstwo. Kiepską sytuację finansową z powodzeniem podreperujesz korzystając z propozycji z innych wpisów na moim blogu i nie widzę powodu, żeby mieszać do tego dzieci. Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale właśnie o to mi chodzi: pokazuję prawdziwe koszty posiadania potomstwa żeby udowodnić, że patrzenie na dzieci przez pryzmat finansów nie jest potrzebne! Koszty takiej imprezy mogą być na tyle niewielkie, że z powodzeniem można je zamortyzować oszczędnościami lub okazjonalną pracą dorywczą, a doznania z obcowania z tymi cudownymi istotami stworzonymi z nas samych z nawiązką rekompensują wszelkie trudy rodzicielstwa.

dziecko_rok1Popeye the sailor man 🙂

2580,93 zł lub średnio 215,08 zł miesięcznie: to całkowity koszt utrzymania naszego maleństwa. Uznałem, że rozbicie tej kwoty na poszczególne miesiące nie ma większego sensu – dla przyszłych rodziców bardziej istotne będą kategorie wydatków; one też lepiej pokażą nasze podejście i pomysły na to, jak można wydać mniej, nie zaniedbując przy tym dziecka.

1. Jedzenie: 673,02 zł

Pierwsze zakupy mleka pojawiły się po około trzech miesiącach – coraz mniejsza ilość pokarmu zrobiła swoje, a kolkowo-jelitowe przeboje podczas pierwszych miesięcy życia Mai sprawiły, że z konieczności zaczęliśmy stopniowo wprowadzać sztuczność nad sztucznościami. Na początku było to tylko dokarmianie, które w późniejszych miesiącach całkowicie zastąpiło pokarm mamy. Poza mlekiem doszły kaszki czy okazjonalne gotowe obiadki. Składników na domowe posiłki nie mam jak podliczyć – czasami jest to kilka warzyw, mała rybka czy kawałek mięska lub wręcz to, co sami jemy.

2. Pieluchy: 221,19 zł

Tych, którzy nie śledzili moich przygód z pieluchami wielorazowymi odsyłam do całej serii wpisów, będących kopalnią wiedzy dla zainteresowanych. Przyznaję się – w pewnym momencie nieco straciliśmy zapał, żona tupnęła nóżką i powiedziała „dość!” (używając słownictwa, którego nie mogę tu zacytować :)) i zaczęliśmy częściowo stosować jednorazówki. W praktyce wygląda to tak, że do 9. miesiąca życia w ruchu były tylko pieluchy wielo, a później na noc, dłuższe wyjścia czy kilkudniowe wyjazdy wprowadziliśmy pampersy. Wielorazówki nieco straciły w naszych oczach, ale cały eksperyment i tak uważamy za spory sukces, a przy kolejnym dziecku zrobimy na pewno powtórkę. Nadal uważamy, że to nie tylko zdrowsze, bardziej ekologiczne, ale również oszczędne – teraz po prostu wiemy, że żadne rozwiązanie nie jest idealne i trzeba czasami pójść na zdroworozsądkowy kompromis.

dziecko_rok2

„Gdzie ci plażowicze? Jak można spać o godzinie 7 rano??”

Powyższa kwota uwzględnia jednorazówki, chusteczki nawilżane (stosowane okazjonalnie, bo przecież mamy własne eko-myjki!) czy podkłady na przewijak (raptem 2-3 paczki – od bardzo dawna również nie stosowane). Do całości należałoby dodać cenę podstawowego kompletu wielorazówek (tutaj różne opcje – można zacząć już od 200-300 zł!) lub koszt, jaki wygeneruje używanie pampersów.

3. Kosmetyki: 140,60 zł

Niewiele tego, prawda? Wynika to z faktu, że byliśmy do tego dobrze przygotowani przed porodem. Coś do kąpieli, oliwka, krem na odparzenia i to by było na tyle. Zaskakujące, jak długo korzystaliśmy z niektórych produktów – taki płyn do kąpieli skończył się chyba dopiero po pół roku!

4. Ubrania: 128,80 zł

Na palcach jednej ręki policzylibyśmy kupione ubrania. To wynik wspaniałej inicjatywy pożyczania dziecięcych ubranek, z których maluch wyrasta na tyle szybko, że piątka takich brzdąców to za mało, żeby je zużyć. Trochę prezentów też się trafiło, co skutecznie zahamowało nasze zapędy do kupowania np. butów.

5. Zabawki: 0 zł

Nie – absolutnie nie jest mi wstyd, że Maja otrzymała niemal każdą zabawkę. Tutaj – podobnie jak w przypadku ubrań, opieraliśmy się na prezentach, a w ramach rekompensaty sami obdarowywaliśmy pociechy znajomych. Działa bardzo fajnie zarówno w przypadku drobnostek, jak i nieco większych prezentów, dla których nie brakuje świetnych okazji (chrzciny, święta, pierwsze urodziny).

dziecko_rok4gę gę gę… czy jakoś tak

6. Zdrowie: 554,96 zł

To na szczęście głównie profilaktyka (witaminy, probiotyki) plus trochę badań (m.in. kompleksowe USG) i kilka okazjonalnych przypadłości (np. dolegliwości związane z ząbkowaniem). Wizyty u lekarzy – na szczęście sporadyczne, finansowane przez NFZ. To samo ze szczepieniami, o których wspólnie zastanawialiśmy się kiedyś w komentarzach, a które w naszym przypadku ograniczyły się do niezbędnego (i darmowego) minimum. Gdyby można było, również z części tych podstawowych szczepionek byśmy zrezygnowali…

7. Przedmioty użytkowe: 862,36 zł

Myślę, że właśnie ta kategoria najbardziej przyczynia się do powszechnej opinii „dziecko to studnia bez dna”. Wystarczy jedna wizyta w sklepie z akcesoriami dla dzieci i przeświadczenie, że „TRZEBA kupić o tyyyyyyle rzeczy” zakorzenia się w naszym umyśle. Ale to i tak lepsze, niż czytanie testów i recenzji poszczególnych produktów, czego konsekwencją są czterocyfrowe kwoty wydawanie na każdy  poważniejszy zakup. My postawiliśmy na sposób sprawdzony już w przypadku elektroniki użytkowej: cofnęliśmy się w czasie. Nie za dużo, bo w przypadku niektórych produktów to nie wskazane (np. foteliki samochodowe), ale wystarczająco, żeby bardzo mocno obniżyć koszty. Konkrety? Proszę bardzo:

Wózek – na początku pożyczony, później kupiona, używana spacerówka. Fotelik rowerowy (+ kask), o którym powstał bardzo fajny wpis. Fotelik samochodowy – pierwszy pożyczony, drugi kupiony od znajomych. Termometr. Parę drobiazgów. Wszystko inne (łóżeczko turystyczne, mały rowerek, mata edukacyjna, wanienka itp) to uzgodnione wcześniej podarunki na rozmaite okazje.

A wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze? Zerowe wydatki na te przedmioty przy drugim dziecku? To też, ale myślałem o czymś innym: po wyrośnięciu dziecka z kolejnych rzeczy, można je z powodzeniem sprzedać – i to za kwotę niewiele niższą, niż wyłożona przez nas (jeśli sami również kupowaliśmy z drugiej ręki)!

dziecko_rok5

Misja: zniszczyć! Wszystko! Natychmiast!

8. Rozrywka / edukacja: 0 zł

Młodzi rodzice dobrze wiedzą, że spędzanie czasu z dzieckiem nie wymaga żadnych nakładów – nawet, jeśli stawiamy na aktywne formy przebywania razem. Place zabaw, piaskownice, parki – to wszystko znajdziemy w okolicy, a jeśli dodamy do tego kilkoro dzieci w podobnym wieku, dmuchaną piłkę czy grabki to mamy połączenie doskonałe! Na zajęcia ze specjalistami jeszcze przyjdzie czas, ale już teraz wiem, że szaleć w tym względzie nie będziemy i postaramy się sami przekazać dziecku jak najwięcej i zachęcić do znajdowania przyjemności w samodzielnym odkrywaniu tego świata.

9. Opieka nad dzieckiem: 0 zł

To prosta konsekwencja skorzystania z długiego (rocznego) urlopu macierzyńskiego. Do tego doszło nieco urlopu zdrowotnego pod koniec ciąży i kolejne 2-3 miesiące wypoczynkowego, który narastał przez cały ten czas. I niech ktoś mi powie, że nie żyjemy w państwie opiekuńczym… Okazjonalne wyjścia bez Mai umożliwiają kochane babcie 🙂

dziecko_rok6Mleczka bym się napiła!

Powtórzę: 2580,93 zł przez cały rok, co generuje koszty na poziomie 215,08 zł miesięcznie. Nawet dodając koszty pieluch jednorazowych nie przekroczysz średniej 300 zł miesięcznie. Jest kilka rzeczy które nieco trudniej policzyć: dodatki otrzymane w związku z urodzeniem dziecka („wypłata” podczas urlopu uwzględnia również wszystkie dodatki otrzymywane w ciągu poprzednich 12 miesięcy, jest też becikowe dla tych, którzy załapią się na próg dochodów, a także spora ulga podatkowa na każde dziecko, przyznawana również po spełnieniu pewnych warunków) i – co niestety bardziej odczuwalne: utracone korzyści. Rok macierzyńskiego to wspaniała sprawa, ale pensja jest wtedy obniżona o 20%. Z drugiej strony, brak kosztów dojazdu do pracy i fakt, że te 80% pensji uwzględnia otrzymywane wcześniej premie i dodatki zmniejsza tą niedogoność. Wbrew powszechnemu mniemaniu, po urodzeniu dziecka nasze wydatki na transport (głównie paliwo) praktycznie nie drgnęły – a przynajmniej nie z powodu urodzenia potomstwa. Mieszkamy blisko centrum (pamiętaj – to Twój wybór gdzie osiądziesz i jakie koszty będą z tym związane!) i nadal niemal wszędzie docieramy na piechotę (teraz z wózkiem) czy na rowerze (z fotelikiem dla Mai). Jedynie weekendowe wypady, po przeprowadzce zdecydowanie częstsze oznaczają dodatkowe tankowania, ale to należy zaliczyć do kategorii „wakacje”, których przynajmniej namiastkę próbujemy sobie zorganizować, kiedy nadarza się okazja odwiedzenia kogoś bliskiego. W przypadku większości „korzystających z życia” (lub – to moje zdanie – uciekających od niego), po urodzeniu dziecka mocno spadną wydatki na rozrywkę, na którą po prostu nie będzie czasu ani energii 🙂 Strzelam, że już 3 wyjścia do restauracji/kina mniej w każdym miesiącu, a Twój budżet nawet nie drgnie w pierwszym roku życia dziecka.

Co więcej, nadal (praktycznie od poczęcia) utrzymuję poziom 200-300 zł miesięcznie na dziecko (chociaż to mocno pływa – raz jest 100 zł, raz 600 zł jeśli kupujemy na zapas lub coś większego) i głęboko wierzę, że absolutnie każdy potrafi zejść z wydatków lub podnieść przychody o taką kwotę. Oczywiście będą wyjątki i potrafię sobie wyobrazić sytuację, kiedy znajomi nie pożyczą ubrań, mieszkanie naprawdę nie pomieści dodatkowej osoby, a wydatki na zdrowie wystrzelą w kosmos. Każda sytuacja jest inna, chociaż odnoszę nieodparte wrażenie, że powyższe zestawienie wydatków możnaby skopiować w zdecydowanej większości przypadków.

dziecko_rok3Wcale tak dużo nie wypiłam… już się podnoszę i jedziemy dalej – odpalaj silnik!

Jeśli jesteś jednym z tych, którzy nie są zdecydowani na potomstwo i – całkiem racjonalnie – próbują policzyć, czy mogą sobie pozwolić na dzieci (rzeczywiście nie brzmi to zbyt ładnie…), przyjmij darmową radę. Z doświadczenia (własnego i znajomych – ludzi prawdopodobnie w wieku podobnym do Ciebie) wiem, że im dłużej będziesz się ociągał, tym ciężej będziej Ci tą decyzję podjąć, a także zrealizować zamierzenia. Problemy z zajściem w ciążę u młodych ludzi to chyba jakaś plaga – czy tylko ja mam takie spostrzeżenia? Po radosnej nowinie oznajmionej przez 2 kreski na teście ciążowym będziecie jeszcze mieli mnóstwo czasu na uporządkowanie spraw finansowych. A zapewniam, że nie ma lepszej motywacji do ogarnięcia się w temacie niż lekka presja, jaką wywrze na Was rozwijające się życie stworzone przez Was samych 🙂

Podzielę się jeszcze jedną informacją – interesującą zwłaszcza tych, którzy – jak my – podążają drogą do niezależności finansowej. Czasami spotykam się z zarzutami o nadmierną oszczędność, wręcz skąpstwo. Nie raz twierdzicie, że gra nie jest warta świeczki, a oszczędności na abonamencie telewizyjnym czy ogrzewaniu są śmiesznie małe lub obniżają Wasz poziom komfortu. Ja jednak nie przejmuję się tymi komentarzami, robię swoje i mam odwagę wykonywać kolejne kroki, które – mimo, że kosztują niemało – to wynikają z moich priorytetów i przekonań. Niedawno odważyliśmy się na kosztowny powrót do domu, a teraz – podjęliśmy decyzję o przedłużeniu urlopu żony o co najmniej kilka miesięcy (tzw. wychowawczy) i wierzymy, że będzie to dobre dla naszej rodziny. Rezygnujemy (na razie czasowo) z pensji żony, bo… możemy. Po raz kolejny widzimy dowód na to, że nieco racjonalizmu prezentowanego na blogu i nauka czerpania radości z prostych rzeczy popłaca, a na efekty wcale nie trzeba czekać do emerytury. Czego i Tobie życzę!

PS Zapraszam do tej infografiki, która w absurdalny wręcz sposób zawyża koszty utrzymania potomstwa. Jeśli taki wizerunek będzie umacniany w społeczeństwie (a publikacje dokonywane przez poważne instytucje mają właśnie taki efekt), to młodzi ludzie będą odczuwali paniczny strach na widok dwóch kresek na teście ciążowym!

308 komentarzy do “Ile kosztuje dziecko – raport kosztów po roku.

  1. Gosia Odpowiedz

    Bardzo mądre podejście, myślę, że Maja za jakiś czas Wam podziękuje 🙂 Ale niestety obawiam się Wolny, że posypią się na Ciebie gromy za oszczędzanie na dziecku i odbieranie jej radości z konsumpcyjnego stylu życia. Oby nie 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Oj nie wierzę – nie tutaj 🙂
      A nawet jeśli – to o ile będa konkrety, będę starał się merytorycznie odpowiadać.

  2. Kasia Odpowiedz

    Super wpis, my rowniez niewiele wydajemy na dziecko, chociaz troche wiecej niz wy. Rozrywka 0 zl? Idzcie na basen! To dopiero super frajda dla malucha:)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wiem Kasiu – obiecujemy sobie ten wypad na basen od ponad miesiąca (od kiedy się przeprowadziliśmy). Ale ciągle coś wypada – strasznie dużo ostatnio wyjeżdżaliśmy w weekendy. Musimy się bardziej zmobilizować i na dniach nadrobić zaległości!

  3. Weronika Odpowiedz

    „Każda sytuacja jest inna, chociaż odnoszę nieodparte wrażenie, że powyższe zestawienie wydatków możnaby skopiować w zdecydowanej większości przypadków.”

    Eh, czasem to mam wrażenie, że mieszkamy na innych planetach… Zacznijmy od podstawowej kwestii – żona ci w domu siedzi i dzieckiem się opiekuje. Jaki procent Polaków w ogóle ma umowę o pracę? Bo wiesz, na zleceniu to możesz sobie poczytać o macierzyńskim w gazetach… No to dolicz do tych swoich pięknych kosztów koszt opiekunki, najtańsza to będzie dodatkowe 500zł na miesiąc. Ups, nagle nie wygląda tak pięknie.

    No i wszystko fajnie, ale jak rozumiem, karierę żony szlag jasny strzelił…? Czy pracuje w budżetówce…? Rozumiem, że koszt tego, że nie dostanie awansu przez najbliższe lata jest nieistotny, bo kobiety kariery robić nie muszą…? I teraz dowalcie jej do tego jeszcze wychowawczy, żeby mieć pewność, że zwolnią ją od razu po powrocie…

    Chętnie przeczytałabym tą notkę, ale napisaną przez twoją żonę. Bo sory, ale z twojej perspektywy to wygląda tak – ja mam darmową opiekunkę i sprzątaczkę, więc fajnie mi się żyje… Ja robię karierę, a ona sprząta, takie równouprawnienie 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Operujesz stereotypami. Czy naprawdę sądzisz, że to tylko mój wybór? Że nie rozmawialiśmy o tym z żoną? Podjęliśmy takie decyzje wspólne i wszyscy są zadowoleni – zapewniam Cię o tym. I tak – żona pracuje w budzetówce. Czy jest w tym coś złego?
      Przyznam Ci rację co do tego, że od narodzin Mai zaczęliśmy się przestawiać na bardziej klasyczny model rodziny, który wcześniej też dość mocno potępiałem. Ale skoro wszystkim z tym dobrze, to jaki jest sens mówienia o równouprawnieniu i przekonywania na siłę, że kariera jest ważniejsza od macierzyństwa? Uważamy, że nie jest – a że możemy sobie pozwolić na realizację tego w praktyce, to tak właśnie czynimy.

      Jeszcze jedno przychodzi mi na myśl – ja jakoś nie zauważam, że kobieta wybiera pomiędzy karierą a domem. Zwykle jest to kariera plus obowiązki domowe wykonywane wieczorem. Jedno nie znika magicznie po wyborze drugiego. Oceniasz mnie też strasznie łatwo pisząc, że mam „darmową opiekunkę i sprzątaczkę”. Nie wiesz nic o tym, na ile pomagam w domu i obrażasz mnie wyciągając pochopne wnioski.

      • izdebska Odpowiedz

        Weronika ma bardzo bardzo dużo racji, zwłaszcza z opiekunką do dziecka. Czy Ty wolny wiesz ile opiekunka do dziecka zwłaszcza tak małego bierze za 1 godzinę w niewielkim mieście??? Ano minimum 10zł na godzinę, i jak ja mam zarobić w porywach 1600zł ile mi zostanie po opłaceniu w/w usługi? Zwłaszcza że mam tu na myśli np. samotną matkę, bo nie wszystkie rodziny (niestety) nie trwają jak Twoja. Budżetówka, fajna sprawa wszystko ci się należy a nawet są 13-stki i podobno 14-stki o urlopach wszelakich nie wspomnę. Śmieszne kwoty podajesz np. na pieluchy, lekarstwa… czy ty masz pojecie ile kosztuje dziecko gdy jest chore? Ano nie masz, bo jak piszesz kupujesz tylko witaminki. A wiesz ile kosztują podręczniki i wyprawki do szkoły??Znam takich co biorą co roku kredyt aby wszystko dzieciom do szkoły kupić, koszt podręczników to nawet 600 zł. A ja nikomu nie zazdroszczę czyjegoś życia, kocham swoje dziecko i nigdy nie żałowałam, ze ono jest ale gdybym nie była tak „operatywna” zdechł**** z dzieckiem z głodu za te 1200zł miesięcznie na 2 osoby jakie mi zaoferowała portugalska firma….

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Myśląc o urlopie wychowawczym braliśmy właśnie pod uwagę koszt opieki, który musielibyśmy ponieść. Plus dojazdy, rozłąkę z dzieckiem – w naszym przypadku gra nie była warta świeczki.
          Wiem też, że z czasem dziecko będzie kosztowało więcej. Ale mam dziwne przeczucie, że i tak będę umiał tak zorganizować te wydatki, żeby były znacząco mniejsze niż średnia.

          • Roman

            Wszystko jak piszesz należy skalkulować 🙂
            I ja się z Tobą absolutnie zgadzam choć przecież moja sutuacja zadowodowo-rodzinna jest odmienna od Twojej (troje dzieci, żona jest w domu, ja również pracuję w domu).
            Nie potrafie zrozumieć (i to nie dlatego, że jak twierdzą niuektórzy, ograniczony jestem), w jakim celu – jeśli oczywiście NIE JEST TO ABSOLUTNIE KONIECZNE – iść do pracy za 2 tys./miesiac (a często i mniej) i zostawić dziecko, a w efekcie płacić opiekunce 500-800 zł/miesiąc (a często i więcej).
            Nawet nie chodzi mi o to, że „wychowawczo” nie jest to efektywne, ale zwyczajnie finansowo…
            Czyżby propaganda medialno-rządowa zwalniała z logicznego myślenia?

          • wolny Autor wpisu

            Pewnie trochę propagandy, ale głównie strach, który steruje zadłużonymi i tymi, którzy z trudem wiążą koniec z końcem. Strach przed zwolnieniem, nadzieja na awans/podwyżkę dzięki szybkiemu powrotowi do pracy?

        • Wiktoria Odpowiedz

          Widze że jesteś bardzo zazdrosna-sama nie wiesz o co – a zazdrosna jesteś o szczęśliwą rodzinę i męża który ma łęb na karku i potrafi oszczędzać. Zacznij oszczędzać a nie wydawać na konsumpcje to nie będziesz musiała brać kredytów na wyprawkę.

      • Weronika Odpowiedz

        Ależ róbcie sobie jak tylko chcecie, ale nie śmiej twierdzić, że twoje niskie wydatki na dziecko „możnaby skopiować w zdecydowanej większości przypadków”. Niestety, nie każdy może pracować w budżetówce, nie każdy ma urlop macierzyński, nie mówiąc już o wychowawczym.

        „Przyznam Ci rację co do tego, że od narodzin Mai zaczęliśmy się przestawiać na bardziej klasyczny model rodziny, który wcześniej też dość mocno potępiałem.”

        Ale ja nigdy nie potępiałam klasycznego modelu rodziny. Choć ja osobiście nigdy bym na to nie poszła, bo szkoda by mi było moich talentów. Ale co tu potępiać? Żyjta jak chceta. Tylko przestań z taką pewnością siebie twierdzić, że każdy tak może. Bo przecież wystarczy tylko zmienić marzenia, z realizacji zawodowej na bycie gospodynią domową i już można mieć wydatki na dziecko ~200zł -_-’

        „Jeszcze jedno przychodzi mi na myśl – ja jakoś nie zauważam, że kobieta wybiera pomiędzy karierą a domem. Zwykle jest to kariera plus obowiązki domowe wykonywane wieczorem. Jedno nie znika magicznie po wyborze drugiego.”

        A mężczyzna to co? Właśnie do tego piję. Co ty mi tu piszesz o wyborze kobiety? Gdzie twój wybór? Co ty wybrałeś? Pracę w innym mieście, życie w dojazdach –> mniej czasu z rodziną.

        I jeszcze raz – to wasze życie, serio róbta co chceta byle byście byli szczęśliwi. Tylko uświadom sobie, że twoje powtarzanie w kółko „i każdy tak może” jest tzw. gówno prawdą. Ja na pewno bym nie mogła zrezygnować z pracy. Twój model nie jest ani oczywisty, ani uniwersalny, ani nawet optymalny.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Zastanawiam się, czemu w takim razie czytasz bloga, skoro masz takie zdanie na temat mojego „modelu”.

          Nie ma sensu brnąć dalej – chciałbym tylko, żeby było jasne, że wszystkie ważniejsze wybory (łącznie ze zmianą pracy, miejsca zamieszkania czy urlopu wychowywawczego) podejmujemy razem. Czasami sytuacja wymusza niektóre zmiany i nie pozwala na taki wybór, jaki byśmy sobie wymarzyli, ale to nigdy nie jest wybór jednostronny.

        • Paweł S Odpowiedz

          Talentów? A może kariery, wygody i innych rzeczy, które powinny być zhierarchizowane znacznie poniżej rodziny? Ludziom (w tym Tobie?) priorytety się pomieszały. Wstydziłbym się tym chwalić publicznie.
          Cieszy mnie jednak fakt, że jest dosyć dużo młodych dziewczyn (20-25lat), które widzą sens w tradycyjnym modelu rodziny, które cieszą się tym, że mogą i potrafią zadbać o rodzinę (w tym mężczyznę, a jak!) które nie uważają, że kariera jest lepsza od rodziny i dzieci. Ten durny feminizm i konsumpcjonizm wmówił wszystkim, że kobiety zyskają porzucając rodzinę na rzecz pracy zarobkowej, która nie da im nigdy tego co daje rodzina. Bzdura totalna. Zyskali na tym nieodpowiedzialni mężczyźni, którzy nie potrafią (nie chcą) wziąć odpowiedzialności za partnerkę i potomstwo.
          PS Gratuluję zniszczenia Wolnego tym komentarzem:). Biedaczysko potrafił tylko wydukać „sio z mojej piaskownicy”:)

          • wolny Autor wpisu

            :))) Ja się po prostu zastanawiam, czemu bloga czyta ktoś, kto nie zgadza się z praktycznie całym moim podejściem. Ja nie tracę czasu na lektury, które mi „nie leżą”.

          • Perfekt

            Czasem trzeba po prostu poznać inny punkt widzenia, to poszerza światopogląd.
            A komentarze służą właśnie do dyskusji a nie do kadzenia sobie jak to wspaniali jesteśmy, bo mamy taki sam pogląd na pewne sprawy.

          • wolny Autor wpisu

            Nie oczekuję kadzenia (no… może czasami, od niektórych :)). Nie wiem jak gdzie indziej, ale na tym blogu większość komentarzy jest chyba tak samo ważna, jak sam wpis!

          • Dominika

            A nie przyszło Ci na myśl, że niektóre kobiety muszą wracać szybko do pracy bo z jednej wypłaty cieżko opłacić mieszkanie, rachunki, życie itp..? Że wcale nie jest tak, że kariera ważniejsza niż rodzina.. Ja chętnie zostałabym w domu ze swoimi dziećmi gotowała obiadki, prała, sprzątała,, chodzila na spacerki ale niestety, z jednej pensji nie udałoby sie utrzymać rodziny.

        • justyna Odpowiedz

          Ty byś na to nie poszła a ja chętnie 🙂 prawda jest taka że większość kobiet wraca do pracy po macierzyńskim bo nie może sobie pozwolić na brak jednej pensji w budżecie domowym.
          Tak ale ty do nich na pewno nie należysz…. piszesz tylko ile kobieta traci nie pracując zawodowo a ile traci dziecko czy ona sama nie będąc z tym dzieckiem to już dla ciebie się nie liczy. Smutne.

          • wolny Autor wpisu

            Justyna – pojawienie się na świecie potomstwa czasami mocno rewiduje wcześniejsze poglądy i zamierzenia. Nie oceniam, czy będzie podobnie w przypadku Weroniki, ale wykluczyć się tego nie da.

        • Amala Odpowiedz

          Weroniko, tzw „kariera” to shit, przekonasz się o tym po latach, ale będzie już za późno, bo dzieci dorosną pod opieką nianiek, a ty nie będziesz mogła doznać radości zabawy z nimi. Siedziałam niedawno w pustym pokoju mojej córki (wyjechała na studia) obok pusty pokój syna, który już się usamodzielnił i założył rodzinę i płakałam nad tym, że swój czas, który dany był mi w życiu na macierzyństwo przeznaczyłam dla jakiś firm, czy urzędniczej machiny. Kiedy te dwie cudowne istoty potrzebowały mnie, byłam w delegacji, na konferencji, bo robienie kariery nie ograniczało się do 8 godzin dziennie. Kiedy zrozumiałam, że nie praca zawodowa jest w życiu najważniejsza, było za późno, już dzieciństwo moich dzieci minęło, teraz one mają mało czasu dla mnie. Niedawno mój syn powiedział, że jeśli będzie miał dzieci, to będzie miał czas, by osobiście nimi się zajmować, bo jemu brakowało obecności rodziców.
          Zgadzam się z autorem bloga, dzieci nie kosztują wiele, a to czego od nas potrzebują to obecność i to jest najlepsza inwestycja i najkorzystniej spędzony czas. Jeśli mądrze spędzimy ten czas z dziećmi to zbudujemy relacje, które ułatwią wychowywanie i przejście przez trudne momenty w życiu. Dziecko nie jest kosztem, jest zyskiem – jako rodzice od początku dostajemy od dziecka zapłatę – bezwarunkową miłość, której nie dorówna żadna kariera.

          • wolny Autor wpisu

            Pięknie powiedziane – mimo że zaczęłaś dość ostro 🙂 Wiesz… teraz chyba trend się odwraca i coraz więcej młodych ludzi stawia na dawanie czasu swoim pociechom – a przynajmniej mam taką nadzieję. I na pewno dużo prawdy jest w tym, że im mniej czasu dla kogoś mieli rodzice w przeszłości, tym więcej ten ktoś chce go poświęcać swoim dzieciom. Mam nadzieję, że nawet teraz – kiedy Twoje dzieci są dorosłe – starasz się utrzymać (odbudować?) z nimi relacje, których może trochę brakowało wcześniej. Nigdy nie jest za późno! Pozdrawiam ciepło.

        • kate Odpowiedz

          Szanowna Weroniko,
          Jaka straszna nienawiść pod płaszczykiem własnego zdania, tak agresywnie zachowują się tyko kobiety skrzywdzone lub nieszczęśliwe, które wyrażają swoje poglądy nie z kulturą, ale z jadem i to strasznym, przeważnie są to tzw. wyzwolone feministki, które pomimo swego wyzwolenia dalej nie są szczęśliwe, może się mylę, ale tak odzywać się do drugiego człowieka nie godzi, wylej swoje frustracje w domu, na siłowni w pracy, gdzie chcesz, ale nie na głowę człowieka, który pokazuje swój model, który u niego działa.

    • Kosmatek Odpowiedz

      Jakie stereotypy?
      .
      Przykład:
      Dwóch chłopaków co dwa lata, żona w korporacji, ja nie, inna firma, ale dość duża. Wychowawcze żony – po 1,5 roku na każdego. Powrót do pracy – wynegocjowane 12 etatu póki dzieci nie skończyły wieku żłobkowego. Ja – też 1/2 etatu. Praca i wychowanie dzieci „na zakładkę”.
      Założenie: żyje się tylko raz i to my, a nie opiekunki powinniśmy być wychowawcami swoich dzieci. Słowa żony: Nie będzie mi się tu obca baba po domu pałętała (nawet schlebiała mi ta zazdrość i wiara, że poradzę sobie).
      Żyliśmy z tych pensji, trochę dorabiałem w soboty i niedziele. Nawet udało się coś zaoszczędzić z tego czasu.
      .
      PS. Jeśli ktoś chciałby podać argument, że nie wszyscy tak mogą, to głupi argument. To jest blog o WOLNOŚCI finansowej. Ja ją rozumiem tak, że jesteśmy cenionymi specjalistami, dyktującymi warunki na rynku pracy, a jednocześnie przedkładającymi inne wartości nad karierę, uznanie społeczne, pracę i luksusowe graty wokół siebie. O tym co daje wolność i niezależność finansową trzeba myśleć już od skończenia szkoły średniej i w odpowiedniej kolejności robić różne rzeczy (w tym – dzieci :-P).

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Kosmatku: gratuluję skromności i pokory: ” jesteśmy cenionymi specjalistami, dyktującymi warunki na rynku pracy”. Żebyś tylko przypadkiem nie zmienił zdania w przyszłości.

        • Roman Odpowiedz

          Bycie „cenionym specjalistą” to w wielu dziedzinach przede wszystkim stan umysłu.
          Umiejętności i czas potrzebny na ich zdobycie idą za tym…

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Nie jestem pewien, czy chodzi o brak skromności czy pokory. Ja również tak uważam, bo widzę jaka wygląda otaczająca mnie rzeczywistość (na którą w głównej mierze sam sobie zapracowałem), ale jednocześnie mam świadomość, że nie zawsze może tak być. Między innymi dlatego już teraz przygotowuję się (na różne sposoby – nie tylko finansowo) na gorszy scenariusz, który może nadejść.

          • Kasia Rz.

            Na sukces jednostki zwykle składa się praca wielu osób, np. kiedy się uczyłeś, to co Twoja matka nie gotowała dla Ciebie, nie sprzątała i nie prała po Tobie? A teraz nie robi tego Twoja żona? Teksty typu „wszystko zawdzięczam sobie” moim zdaniem świadczą o zwykłej pysze, która czasem nawet prowadzi do tragedii.

          • wolny Autor wpisu

            Ok – może źle się wyraziłem a Ty mnie trochę złapałaś za słowo. Mam świadomość dogodnych warunków które miałem w młodości i wiem, że bez mojej drugiej połówki nie byłbym tu, gdzie jestem. Ona zresztą również. Myślę, że każdy z nas zawdzięcza wiele innym, często sobie nawet z tego nie zdając sprawy, lub dostrzegając to zbyt późno.

        • Kosmatek Odpowiedz

          Kasiu, ależ ja się z Tobą zgadzam :)!!
          Z tych samych przesłanek wyciągamy jednak różne wnioski.
          .
          Pokorę to miałem, gdy kupiłem mieszkanie nadające się do remontu, który wykonałem dopiero po 8 latach, żyjąc w norze po poprzednich właścicielach.
          .
          Skromność? Brak skromności to moim zdaniem wyrzucanie np. 3 tys. na wózek albo 1 tys. na fotelik, o pierdoletach w stylu podgrzewaczy do chusteczek, a nawet smoczków, nie wspominając (moje dzieci nigdy nie piły z butelki ze smoczkiem, od razu z normalnego kubka, bez żadnych idiotycznych dzióbków).
          .
          Otóż, już miałem i nadal teraz mam to „inne zdanie”!
          Wchodzi nowe pokolenie czujące lepiej nowe technologie oraz zapotrzebowanie na wiedzę i umiejętności (tzn. co się wie samo przez się, a czego warto się nauczyć, bo będzie potrzebne na rynku), a także bardziej zorientowane w szerokim świecie.
          .
          Właśnie DLATEGO od dawna szukałem sposobu na zabezpieczenie się przed takim ślepym zaułkiem. Jest nim wolność finansowa (poduszka, brak kredytów, anty-konsumeryzm itede). Nic tak nie dodaje pewności siebie na rynku i w życiu, jak świadomość, że z samych oszczędności umiałbym ciekawie (co nie znaczy: drogo, wystawnie i luksusowo) przeżyć najbliższe 10-25 lat z rodziną. Czas mojej specjalności się kończy, kwestia 2-5 lat i degradacja, niestety; moja żona natomiast wręcz przeciwnie, potrafiła rzucić wymówieniem po to, aby wynegocjować solidną podwyżkę :)..
          .
          Wracając do kosztów dziecięcych: dwa lata temu chciałem kupić nowy porządny rower dla siedmiolatka. Typowy markowy, bez szaleństw, cena gdzieś 1-1,5 tys. Jakże mnie syn zdumiał, ucieszył i wzruszył zarazem, mówiąc że nowego nie chce, sugerując kupno roweru używanego i zwracając uwagę, że przecież on jeździ jak wariat i że szkoda pieniędzy, bo on szybko ten rower obdrapie.
          Kupiliśmy więc za 0,5 tys. używańca, jak wyrośnie, to będzie dla młodszego brata; młodszy natomiast wzorem starszego też chciał uzywany rower… W sumie więc wydaliśmy na solidne, używane już trzeci sezon dwa rowery 1 tys. zamiast 3 tys.
          Sprzedamy pewnie komuś te rowery na tablicy czy gumtree ZA PODOBNĄ cenę, albo przekażemy rodzinie
          (BTW, my mamy tego pecha, że jesteśmy najstarsi, mamy najstarsze dzieci i niestety żadnej rodziny w okolicy do pomocy, żadnych też sprzętów nie dostaliśmy po starszych dzieciach).

          • Kasia Rz.

            Brak kredytów – jeśli ktoś choć trochę potrafi liczyć, to kredytów nie bierze 🙂 A z tą świadomością i pewnością siebie dotyczącą możliwości przeżycia najbliższych 15-20 lat z samych tylko oszczędności, to też bym uważała, żyjąc w naszej części Europy i słuchając np. ostatnich doniesień z Ukrainy.

          • Kosmatek

            O, Kasiu, to już inny temat: jak uchronić oszczędności przed scenariuszem argentyńskim, greckim, a nawet … rosyjskim. Czy nieruchomości, czy złoto, czy lokaty, czy udziały (akcje), wszystko ma swoje wady, niestety. Więc tego absolutnie pewnym nie jestem, a wręcz przeciwnie. Ale odróżniajmy inwestowanie od posiadania tzw. „f*ck-you-money”, stanowiących o sile negocjacyjnej na rynku pracy :).

          • Małgorzata

            tia, takie podrapane, zryte przez dwojke szalencow za podobna cene, nie ma to jak oszczedzac czyims kosztem… pewnie opiszesz, ze stan idealny i ze sie przelezal nieuzywany na strychu.

            moja kolezanka chciala ode mnie pozyczyc wozek i fotelik, zaproponowalam jej sprzedaz za polwe ceny, ktora ja dalam. nie chciala. tez tak oszczedza na wszystkim, choc zarabia wiecej ode mnie. ona chciala go tylko pozyczyc na 3 lata, nie jest zainteresowana kupnem.
            swojej wlasnej matce wylicza ile za cos tam ma jej oddawac, choc jej matka ma najnizsza z mozliwych rent, a ona grubo ponad srednią…

            to jest zaradnosc?

            drodzy oszczedzajacy, szanujcie innych, zwl. jak cos odsprzedajecie

  4. Paweł Odpowiedz

    No dobra Wy dostaliście dużo rzeczy i dlatego wyszedł śmiesznie mały koszt. Gdybyś policzył sam wózek, łóżeczko, fotelik samochodowy, doliczył do tego ubranka, kosmetyki, akcesoria typu – smoczki, butelki, laktator, wanienka, poduszka do karmienia, przewijak i inne tego typu rzeczy to by Ci „trochę” więcej wyszło. A tak część rzeczy pominąłeś bo wcześniej je kupiłeś zanim dziecko się urodziło, część rzeczy wogóle nie policzyłeś bo dostałeś i próbujesz udowodnić że wbrew opiniom wychowanie dziecka to jest pikuś finansowy.

    Nie każdy ma tak dobrze że coś od kogoś dostaje, a samo kupno głupich bucików dziecięcych z których po paru miesiącach wyrośnie to koszt kilkudziesięciu złotych. Dobra spoko, Tobie się udało, ale udowadnianie ludziom że miesięczny koszt utrzymania dziecka do 1 roku życia to 215zł miesięcznie to gruba przesada.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Sporo z tego, co piszesz kupiliśmy we wpisie o przygotowaniach do narodzin – jest do niego link gdzieś powyżej.
      Staram się podchodzić do sprawy całościowo i liczyć koszty od poczęcia, a nie tylko poszczególnymi okresami. Nie widzę sensu w twierdzeniu, że „wózek to trzeba kupić po narodzinach, bo jak się kupi wcześniej to już człowiek oszukuje”. Piszę o wydatkach na dziecko od samego początku i uważam, że to najbardziej transparentne podejście.

      Nawet, gdybyśmy tyle nie dostali, jestem pewien, że również zadziwiłbym Cię poniesionymi kosztami. Czy tak trudno kupić używany wózek za 600 zł i sprzedać go w podobnej cenie rok później? Czy tak ciężko tanio kupić używane ubrania? To kwestia podejścia i otwartości na różne opcje, a nie radość z otrzymania wszystkiego za darmo.

    • An Odpowiedz

      Wiele z tych rzeczy można kupić za grosze np. na tablicy lub allegro. Sama kupowałam „wybajerzony” wózek w świetnym stanie, który odebrałam osobiście za kilkadziesiąt złotych. Ludzie wielu rzeczy chcą się po prostu pozbyć i jeśli nie przeszkadza komuś to, że nie jest to nowa rzecz można nabyć je czasem nawet za darmo. Sklepów z używaną odzieżą, której standard jest już naprawdę dobry jest coraz więcej. Tylko najczęściej każdy woli mieć zabawne, modne ubranka z sieciówki. A o to, żeby coś dostać trzeba się czasem postarać, wspomnieć mimochodem, że coś musimy kupić i wtedy, jeśli ktoś wspomni, że może to załatwić -potraktować to poważnie i faktycznie przypominać się. Wiele osób nie ma ochoty składować tych całych sprzętów, wanienek itp. a nawet jeśli nie chcą się czegoś pozbywać na zawsze to chętnie pożyczają, żeby nie musieć samemu trzymać tego w domu. Tylko tutaj znowu strefa komfortu się odzywa, bo nie chcemy się upraszać, narzucać, pytać, robić z siebie ostatnich skner zwłaszcza w tej sferze. Ale coś za coś. Wiadomo, że większość ludzi nie ma czasu/siły/ochoty się gimnastykować, aby nabyć w ten sposób potrzebne rzeczy, ale jak się chce to jest to jak najbardziej do zrobienia.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Fajna opinia. Ja bym jeszcze dodał, że my – racjonaliści (umiarkowani minimaliści? zwał jak zwał) korzystamy z tego, że większość ludzi to typowe przykłady zbieraczy, którzy z radością pozbędą się zbędnych rzeczy niepotrzebnie zajmujących miejsce w szafach.

      • Kosmatek Odpowiedz

        Potwierdzam! Na pierwszy rok życia drugiego dziecka zachciało się nam podwójnego wózka. Znaleziony za 200 zł, posłużył pół roku, oddaliśmy przez tablicę (lub gumtree?) za tabliczkę czekolady.

        Dzieciom można w ten sposób kupować całe worki ubrań (nawet jak połowa się nie nadaje i wyląduje w pojemnikach na odzież używaną, to się opłaca).

        Fotelik niemowlęcy? Nie wiem ile dzieci teraz przejeździło w tym co my mieliśmy, przed naszymi było co najmniej 5 dzieci, po naszych dwoje o których wiemy.

        BTW o fotelikach i o tym, że niestety są one mitem usankcjonowanym przez prawo:
        http://www.ted.com/talks/steven_levitt_on_child_carseats
        Statystyka jest taka, że nic one nie dają, a ludzie kupują je dla własnego poczucia, zwyczaju i powszechnej opinii.

        • Kaśka87 Odpowiedz

          Jeżeli chodzi o dzieci starsze (choćby troszku) to pasy są być może równie skuteczne co fotelik, tego nie wiem. Ale „robię” w medycynie i już parę razy były (w ciągu mojej krótkiej kariery) wypadki w województwie w których zgineli WSZYSCY poza niemolakiem w foteliku.

          • Kosmatek

            Twoje doświadczenie z kilkoma przypadkami jest słabym argumentem wobec analizy bazy kilku tysięcy takich wypadków. Tym bardziej jeśli wypadki o których piszesz wynikały ze zderzeń czołowych- jedynie w tych fotelik daje umiarkowaną przewagę.

    • Paweł S Odpowiedz

      Czy ludzie są teraz jacyś inni? Laktator, przewijak? Co to kurde jest? (już sprawdziłem w google:) Moja mama jakoś nigdy tego nie potrzebowała, a ma czworo dzieci. Większość tej Twojej listy to raczej zachcianki niż naprawdę potrzebne rzeczy (a już na pewno kupno tego wszystkiego nowego). Nie powiem, że realia w jakich żyje Wolny (żona w na utrzymaniu podatników) można przełożyć na każdego, ale „bez przesadyzmu”. Ludzie za bardzo przywykli do komfortu (jaki by on nie był) i wolą wymówki od dziecka, albo nie chce się pomyśleć nad tańszym rozwiązaniem.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        „żona w na utrzymaniu podatników” – przynajmniej mam jakąkolwiek pociechę, że z tego ogromu podatków, które płacę, coś trafia z powrotem.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Czekaj czekaj – czy Ty nie korzystasz z żadnych „nowinek”, z których nie korzystała Twoja mama? Czy ułatwianie sobie życia w rozsądnym wymiarze jest czymś złym? I wreszcie: jeśli nie wiesz, jak przydatny może być laktator w wielu sytuacjach, to strzelasz w płot zakładając, że to tylko gadżet dla kapryśnych matek.

        Sam nie widzę powodu, żeby starać się żyć jak w PRLu – uważam, że w zupełności wystarcza cofnięcie się wstecz o kilka lat, nie kilkadziesiąt.

        • Paweł S Odpowiedz

          Oczywiście, że korzystam, tylko że kolega, do komentarza którego się odniosłem, wymienił to na liście rzeczy, które są wręcz niezbędne, nie przydatne (jak samochód, przykładowo). Nie mam jakiejś opinii nt. laktatora ani osób z niego korzystających. Zobaczyłem tylko na grafice google jak to wygląda i skumałem do czego służy. Nie oceniam ludzi korzystających z takich nowinek, tylko to, że został wymieniony wśród rzeczy niezbędnych rodzicom.
          Co do żony w budżetówce to też nie mam do Was pretensji (każdy orze jak może). Po prostu system jest zły. Uważam wręcz, że powinno się „doić” skarb państwa ile się da żeby doprowadzić do jego upadku (nawet bolesnego) i zmiany z socjalistycznego na taki który da nam wolność. Teraz widzę, że niepotrzebnie wspomniałem o tym w tamtym komentarzu. Popracuję nad sensownością wypowiedzi:) Pozdrawiam

      • Kobieta Odpowiedz

        Paweł S, laktator, to bardzo przydatna rzecz, kiedy ma się nawał pokarmu i powracające co chwilę zapalenie piersi. Przydaje się też kiedy mama musi wyjść, a nie chce podawać swojemu dziecku mleka modyfikowanego. Tylko co mężczyzna może o tym wiedzieć.
        P.S. Moja mama też miała laktator, a urodziła mnie ponad 30 lat temu.

        • Paweł S Odpowiedz

          Powtórzę to samo co przedtem. Nie mówię, że bezużyteczne, ale na pewno nie jest konieczne (zawsze znajdzie się wyjątek). O to mi chodziło. Ludziom wydaje się, że potrzebują znacznie więcej niż w rzeczywistości jest.

          • Kasia Rz.

            Najłatwiej jest zaoszczędzić pieniądze czyimś kosztem – osoby z najbliższej rodziny – przykład z mojej dalszej rodziny: mąż robił awantury żonie, że ta gotuje wodę na herbatę w czajniku elektrycznym, a nie na gazie, natomiast sam (kiedy żony nie było w domu) gotował wodę w czajniku elektrycznym, co skończyło się karczemną awanturą, kiedy żona na tym go nakryła.

          • wolny Autor wpisu

            To chyba raczej sposób na rozładowanie napięcia i złych emocji niż na rzeczywiste oszczędności.

          • Paweł S

            Ale ten czajnik nie ma nic wspólnego z męczonym przez nas laktatorem. Jeżeli coś jest potrzebne to należy to kupić, ale nie należy od razu zakładać, że jest niezbędne i dodawać do wyliczeń, które mają za zadanie udowodnić jaką drogą rozrywką jest dziecko.

          • Agnieszka

            Pawle, mam wrażenie, że masz jednak bardzo ograniczone spojrzenie przez pryzmat tego w jakich czasach się Ty wychowywałeś. Postęp technologiczny sprawia, że część rzeczy, która kiedyś była uznawana za zbędne przechodzi do rzeczy niezbędnych i bardzo pomocnych w życiu.

            Pomyśl, że można tak iść ciągle wstecz, bo 100 lat temu też jakoś się ludzie rodzili i też wtedy posiadali listę rzeczy niezbędnych, która była na pewno znacznie uboższa niż ta którą Ty obecnie uznajesz za niezbędną.

            Jeśli taki laktator znacznie poprawia życie i komfort kobiety, która karmi, to można go uznać, za rzecz obecnie niezbędną i skoro coś takiego powstało, to głupotą jest tego nie mieć i niech się kobieta męczy z bólami, przecież jakoś przetrzyma ten okres, skoro ktoś tam nie używał i dawał radę 🙂

            Zgadzam się natomiast co do przewijaka i to tego, że prowadzimy bardziej konsumpcyjny tryb życia, ale tak właśnie działa postęp 🙂

        • adam Odpowiedz

          Popieram. Ta kalkulacja to marginalny przypadek, a nie „większość przypadków”.
          Leki i… lekarze to bardzo duży wydatek. Tak, lekarze, bo w moim mieście na wizytę do pulmonologa dziecięcego na NFZ czeka się 9 miesięcy.
          W mojej sytuacji nie ma „babć do pilnowania” więc trzeba liczyć koszt opiekunki przy różnych sprawach. A tematów jest sporo, bo ja nie pracuję 8h i do domku jak w budżetówce i do tego często jestem w rozjazdach.

          • wolny Autor wpisu

            Adamie – bez obrazy że akurat po Twoim komentarzu, ale… coraz bardziej bawią mnie komentarze, które mówią, jacy to jesteśmy wyjątkowi, urodziliśmy się w czepku, a nikt inny nie ma szans na podobne podejście do dzieci, bo… i tu następuje długa lista. Ok – rozumiem, że niektóre dzieci wymagają drogiej opieki lekarskiej. Rozumiem, że nie każdy może sobie pozwolić na urlop wychowaczy (chociaż ten argument o babiach nietrafiony – bardzo rzadko korzystamy z ich uprzejmości). Ale marzyłbym, żeby zamiast przyjmować postawę defensywną, każdy zastanowił się, gdzie mógłby wprowadzić zmiany, i sprezentować dziecku więcej swojego czasu zamiast wygód. Atakujecie pojedyncze składowe, nie odnosząc się do całości. Nie możecie/nie chcecie zaakceptować fragmentu, bo Wasza sytuacja się różni – jak najbardziej rozumiem. Ale automatyczne odrzucanie całości naprawdę pachnie mi tym, że zamiast szukać możliwości pójścia do przodu, chcecie na siłę bronić swojego stanowiska, bo przecież „dzieci naprawdę kosztują fortunę”.

          • Kaska

            Ludzie sa poprostu zawistni i sie czepiaja bo zamiast popracowac nad zmianami narzekaja ze maja gorzej

  5. Jasio Odpowiedz

    Wyliczenia nie mają sensu. To mniej więcej tak jakby ktoś udowadniał, że koszty mieszkania=0 bo sam mieszka u mamusi i obiadki dostaje pod nos podane. I przecież każdy też tak może, więc po co brać kredyty ?
    Ciekawe co też rodzina mówi o wolnym poza jego plecami.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dla pełnego obrazu należy wziąć pod uwagę wcześniejszy wpis – już od poczęcia przygotowywaliśmy się do narodzin Mai i już wcześniej ponieśliśmy trochę kosztów.
      Co do otrzymywania wszystkiego za darmo (bo to sugerujesz). Nie wiem, czy masz dzieci, ale nie ma nic dziwnego w tym, że jeśli w rodzinie ma przyjść na świat dziecko, pojawiają się propozycje pożyczenia tego i owego od ludzi, którzy mają już ten etap za sobą, a zalegają im w piwnicach czy szafach niepotrzebne rzeczy. Wiesz, że dziecko rośnie na tyle szybko, że części pożyczonych rzeczy Maja nawet nie miała na sobie, a te „częściej” noszone były założone zaledwie kilka razy? Nie widzę w tym nic niestosownego czy świadczącego o nas źle.
      Natomiast tymi, którzy robią jedno, a za plecami myślą drugie staram się nie przejmować…

  6. Dominik Odpowiedz

    Właściwie nigdy się nie zastanawiałem nad takimi kosztami. W głowie jakoś tak intuicyjnie zawsze widniało, że jest to „dużo”. Sam się niedługo przymierzam do zostania rodzicem i ten wpis pozwala mi zachować nieco większy entuzjazm od strony finansowej 🙂 Dzięki!

  7. justyna Odpowiedz

    do weroniki
    jakaś feministka z ciebie
    sama „siedziałam” z dzieckiem w domu do czasu aż poszło do przedszkola, do 3 lat, wykorzystałam cały wychowawczy bo SAMA tego chciałam, widziałam że najlepiej zajmę się swoim dzieckiem i sprawiało mi to ogromną frajdę. z perspektywy czasu to były najpiękniejsze lata mojego życia więc nie generalizuj ze dla wszystkich kobiet to taka wielka trauma.
    Poza tym nie mamy żadnej babci czy cioci do pomocy więc gdybym wróciła trzeba byłoby zatrudnić nianię na cały etat i nie wiem czy finansowo tak bardzo by się to nam opłacało.
    Czy wg ciebie te trzy lata z dzieckiem w domu tak bardzo rzutują na karierę? do 67 lat daleko, jeszcze się narobię, a te lata z dzieckiem w domu bezcenne.
    Tak ze droga Weroniko nie wrzucaj wszystkich kobiet do jednego wora, jestem wdzięczna mojemu mężowi że jest taki zaradny, że bez żadnych wyrzeczeń mogłam nie pracować pewien okres czasu.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za ten komentarz od kobiety właśnie 🙂 Podobnie podchodzimy do sprawy i również wzięliśmy pod uwagę koszt ewentualnej opieki.
      Poza tym – chyba inaczej niż Weronika – inaczej podchodzimy do życia i kariera absolutnie nie stoi wysoko w naszej hierarchii priorytetów.

      • K. Odpowiedz

        A mój maz zostaje w domu z Mala a w czasie kiedy wychodzi do pracy (ok 7 razy w miesiacu) – zostaje z nia moja mama – ja wracam do pracy, bo dziecko wsrod ukochanych osob jako ich oczko w glowie, a ja nic nie strace zawodowo i finansowo – choc nas stac bym zostala w domu – ale przez 8 godzin pracy i wolnych weekendach mozna godzic i prace i macierzynstwo. Przeciez duza czesc mojej nieobecnosci dziecko przedrzemie. 🙂 Inaczej sie czuje majac wlasne pieniadze, to rowniez nasza droga do wolnosci finansowej – wroce do pracy – splacimy dzieki temu kredyt na drugie mieszkanie w ciagu dwoch lat, bedziemy wolni, niezalezni, bez wiekszych finansowych zmartwien i obciazen praca. Ulegles Wolny moim zdaniem wplywowi damskiej wojny – pracujacych wyrodnych matek i leniwych siedzacych w domu utrzymanek meza – oczywiscie pisze z przekasem. Kazdy ma swoje potrzeby i marzenia, osadzone w indywidualnych warunkach i stara sie je zoptymalizowac. Cieszy mnie ze odpowiada Ci Twoj wybor i okolicznosci w jakich zyjes z, ale z tym wysmianiem kobiet w Twojej ocenie cieniacych kariere wyzej niz macierxynstwo – przesadziles. Ja by, spuscila z tonu.

    • Weronika Odpowiedz

      A gdzie ja napisałam, że to trauma? o.O Oh oh, jakie oburzenie, bo poprosiłam o opinię żony Wolnego, zamiast jego…

      Ja tylko twierdzę, że nie każdy tak może. Także droga justyno, nie wrzucaj wszystkich kobiet do jednego wora. W mojej branży 3 lata to wieczność i nie ma do czego wracać. Sama mityczna „kariera” nie jest dla mnie ważna absolutnie, ale kocham to co robię i chcę to robić nadal. Wiem, że to może być totalnie niezrozumiałe, szczególnie dla pracowników budżetówki 😉

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        „W mojej branży 3 lata to wieczność i nie ma do czego wracać” – czyżby IT? Też tak myślałem – w sumie to trochę jeszcze myślę. Ale coraz bardziej wierzę, że mając wyrobioną „markę” i będąc cenionym za łatwość dopasowania się do konkretnych warunków i umiejętność zdobywania wiedzy, wcale tak nie musi być. Trzeba by sprawdzić w praktyce…

        Co do budżetówki – wrzucasz wszystkich do jednego wora i poniekąd to rozumiem, bo również uważam, że apart państwowy jest przerośnięty do granic możliwości i czystki tu i ówdzie wyszłyby nam (podatnikom) tylko na dobre. Ale w naszym przypadku praca w budżetówce nie miała nic wspólnego z tą decyzją. Żona pracowała w terenie i zaręczam, że to raczej ja mam „ciepłą posadkę za biurkiem”, a Ona ciężko pracowała. Może to wynik dostania się do budżetówki bez „pleców”, może to wyjątek od reguły – nie wiem. Lubiła swoją pracę, ale stawiając to na szali z naszą Mają od razu było dla Niej jasne, co zwycięży.

        • Weronika Odpowiedz

          „Co do budżetówki – wrzucasz wszystkich do jednego wora i poniekąd to rozumiem”

          Miałam nadzieję, że sarkazm będzie bardziej widoczny 😉 Zdanie wcześniej sama czepiam się wrzucania do jednego wora. Szacun dla żony i tyle.

          „Ale coraz bardziej wierzę, że mając wyrobioną „markę” i będąc cenionym za łatwość dopasowania się do konkretnych warunków i umiejętność zdobywania wiedzy, wcale tak nie musi być.”

          Przez 3 lata te wszystkie cechy mogą zblednąć… W 3 lata pojawi się nowa technologia i zniknie, najmłodszy programista w firmie zostanie project managerem, programiści zmienią system kontroli wersji a na wszystkich komputerach będzie migracja na kolejna wersję systemu operacyjnego. A ja 3 lata siedząc z bobasem to będę pamiętać, jak się wiedzę zdobywa…? 3 lata w tych samych bezpiecznych domowych pieleszach, a mam cechować się łatwością dopasowywania się do nowych warunków? Nowy google powstanie a nie zauważę…

          Ale to ja. Ja piszę o sobie. Nie ma mowy bym siedziała w domu z dzieckiem przez 3 lata. Jest możliwe, że posiedzę 3 miesiące, jest możliwe bym pracowała mniej godzin dziennie albo przeszła na „freelance”. Nie ma opcji, bym nie pracowała, bo bym zwariowała 🙂

          • Kaska

            Bez przesady, sama pracuje w IT, i siedzialam z synkiem dwa lata, i cale tak wiele mnie nie ominelo. Aby jednak ciagle byc w temacie systematycznie czytalam fachowe blogi oraz od czasu do czasu bralam zlecenia do domu zeby nie wypasc z rytmu. Programowac moge cale zycie a dziecko jest male tylko raz.

        • adam Odpowiedz

          „Ale coraz bardziej wierzę, że mając wyrobioną „markę” i będąc cenionym za łatwość dopasowania się do konkretnych warunków i umiejętność zdobywania wiedzy, wcale tak nie musi być. Trzeba by sprawdzić w praktyce…”

          Sprawdź a zrewidujesz swoje poglądy.

    • Ed Odpowiedz

      W zupełności się z Tobą zgadzam. Kiedy rodzi się dziecko priorytety zupełnie się zmieniają i nigdy nie żałowałam decyzji o pozostaniu w domu z dzieckiem. Przyznaję, że czasami było ciężko i były dni kiedy miałam wszystkiego dość, ale chyba każdy ma takie chwile.
      Co do kosztów wolny życzyłabym sobie, aby nasze były tak niskie. W naszym przypadku koszt preparatu mlekozastępczego (alergia pokarmowa) generował ogromne koszty.Puszka kosztowała 39 złotych i starczała na 3 dni…łatwo policzyć ile miesięcznie kosztowało nas samo mleko, prawie 400zł.
      Konieczność zmian zmobilizowała do znalezienia innych źródeł dochodu i pracuję zdalnie, mogąc cieszyć się bliskością rodziny.

  8. justyna Odpowiedz

    a co kosztów utrzymania dziecka, to penie wiesz ale z wiekiem jest więcej wydatków.
    u mnie np miesięcznie: przedszkole państwowe: 200-250 zł miesięcznie, plus 100 zł dodatkowo miesięcznie na jakieś przedszkolne wyjścia, wycieczki, składki, imprezy urodzinowe koleżanek)
    córka chodzi na zajęcia pływania (zaczęliśmy chodzić jak miła pól roku i ta miłość do wody do dziś jej pozostała) 350 zł kwartał.
    To są stałe koszty od roku i kolejny rok będzie wtym temacie podobny.
    Poza tym dzieci w wieku kilku lat są z reguły jakimś fanami różnych bajek, u nas np sa to kucyki Pony, więc jęczy o jakieś ubrania, malowanki z motywami tej kreskówki…. żal nie kupić skoro nie zbiednieję a dziecko się ucieszy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Zdaję sobie z tego sprawę i wiem, że koszty będą rosły. Ale wierzę, że i tak będą znacznie poniżej średniej – będę starał się to dokumentować. Wielu ludziom pomaga świadomość, że można trochę inaczej do tego podejść, a oficjalne (i przerażające) statystyki są mocno na wyrost.

  9. Magda Odpowiedz

    Wyczuwam dużą ilość jadu w komentarzach. No coż taka polska mentalność. Wiele osób nie bierze nawet pod uwagę kupna dziecku czegokolwiek używanego, bo jak można na własne dziecko żałowac. Myślę, że do tych 215 zl należałoby dodać koszt pieluch jednorazowych (ktore 90% dzieci raczej uzywa). A tak poza tym wygląda rozsądnie. Co prawda nie mam dzieci, ale mam nadzieję, że ich utrzymanie przynajmniej kiedy są malutkie nie jest takie drogie jak piszą w rożnych mądrych źródłach.

  10. TT Odpowiedz

    Trochę nieoptymalne posunięcie z jednorazowym zadeklarowaniem rocznego urlopu. Wtedy przez cały czas urlopu żona dostawała 80% pensji. Lepiej wykorzyatać najpierw pół roku z pensją 100% a potem pół roku rodzicielski z 60%. To rozwiązanie daje też większą elastyczność w kształtowaniu potencjalnego powrotu do pracy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Zrobiliśmy dokładnie tak, jak piszesz – we wpisie przyjąłem średnią nie chcąc się rozpisywać na ten temat.

  11. Bzyq Odpowiedz

    „8. Rozrywka / edukacja: 0 zł”

    Macie w okolicy jakiś darmowy basen? Nie wierzę, że ani razu z dzieckiem nie byliście na basenie, a pogoda nie zawsze dopisuje aby pluskać się w miejscowym bajorku. Nie ma chyba nic bardziej rozwojowego dla maluszka niż właśnie basen, a koszty to kilkanaście PLN miesięcznie (wejście, pieluchy do wody, jakieś kółko, deseczka)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wiesz co… zabrzmi to trochę jak wymówka, ale do tej pory mieliśmy tyle na głowie (m.in kupno i wykończenie mieszkania, przeprowadzka), że nie było okazji. Wracając do Gdańska obiecywaliśmy sobie, że będziemy chodzili z Mają na basen, ale na razie to nadal w sferze planów.

      • Roman Odpowiedz

        eee tam… nigdy ze swoimi nie byłam na basenie i jakoś nie widzę, by coś na tym straciły 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Ja od małego kochałem wodę i widzę, że Maja też ma takie „zapędy”. Chcielibyśmy przynajmniej sprawdzić, jak się będzie czuła w basenie i jeśli złapie bakcyla – na pewno przymkniemy oko na aspekt finansowy i będziemy Jej to ułatwiać.

          • Roman

            Zaspokojenie potrzeb dziecka to maleńki problem…
            Dużo większym problemem jest zaspokojenie tego co rodzice i różne tzw. „dobre ciocie” uważają za „potrzeby dziecka” 🙂

          • Bzyq

            Zaufaj, że warto czasem znaleźć te 2h w całym tym cywilizacyjnym biegu. Super patrzeć jak pociecha się rozwija. Im dziecko młodsze tym lepiej. żaden spacer, czy inne „domowe” rozrywki nie dały małemu tyle pociech co ta „duża wanna” 😉 Do tego jak piszesz, że też to lubisz to młoda ma to gdzieś w genach 😉

          • K.

            No i wlasnie tak to zabawnie wyglada – niekiedy pracujace mamy organizuja bez mrugniecia okie, takie atrakcje dzieciom jak basen, te z wychowawczego nie maja czasu :p Kazdy przypadek jest inny 🙂

          • Ed

            dzieci do 3 lat na basen wchodzą za darmo, konieczny jest zakup pieluch do kąpieli. Na basenie to zazwyczaj 5zł sztuka, a jeśli kupisz w sklepie to za sztukę zapłacisz od 2 do 2,5zł.
            Zapewniam, że Majka po godzinie będzie płakać, ale dlatego, że będzie musiała wyjść z wody.
            A dla Was dobrym rozwiązaniem może być benefit lub jakiś karnet. Chociaż zbliżająca się jesień nie zachęca do wyjść z dzieckiem na basen.

        • justyna Odpowiedz

          równie dobrze możesz napisać moje dziecko nie jeździ na rowerze i nie widzę żeby coś na tym straciło. Nie straciło owszem ale też nie zyskało. Bez sensu takie podejście.
          Moje dziecko uwielbia basen, ma prawie 6 lat i świetnie już pływa.
          Wisz gdyby nie umiała pływać … w sumie nic by się nie stało ale chyba lepiej umieć 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Przyszła mi jeszcze jedna myśl do głowy. Jako „mieszczuchy” nieco się zamykamy w pewnych schematach i ograniczamy do tego, co dostępne w bliskiej okolicy. Wspomniałem już, że ostatnio sporo „wakacyjnie” podróżowaliśmy – głównie o okolice rzadziej zamieszkane i bogate w lasy/jeziora. Maja miała tyle radochy z przebywania w wodzie, że urządzaliśmy takie wyjścia nawet 2 razy dzienie. Istnieją więc też inne sposoby na oswojenie małego dziecka z wodą i nauczenie podstaw pływania. To tylko taki wniosek na boku, skoro już wywiązała się dyskusja basenowa.

          • Roman

            A moje mają choćby i jeziora do „uwielbiania”…
            I pływać umią, bo jako żeglarzowi było by mi wstyd gdybym ich tego nie nauczył 🙂
            To, że czegoś (w tym wypadku akurat chodzenia na basen) nie robią, nie oznacza że nic nie robią 🙂
            Coś (ważniejszego?) trzeba wybrać, z czegos (mniej ważnego?) zrezygnować, bo na szczęście w życiu nie da sie wszystkiego spróbować i co ważniejsze polubić 🙂

          • JarekP

            Moje dzieci są „trochę” starsze, nie lubią basenu ale uwielbiają jazdę szybkimi, sportowymi samochodami. Zauważylismy, że starszy wspaniale się rozwija psychoruchowo w Maserati ale tylko w modelu niestarszym niż 2 lata – niestety kupowanie używanych nie wchodzi w grę. Lubimy obserwować jak wspaniale się rozwijąją na tylnym siedzeniu, nawet 2 godziny dzienne na autostradzie A2 daje wspaniałe efekty, po dwóch godzinach nie chcą zejść z tylnej kanapy. Nie możemy zrezygnować z tak skutecznego narzędzia rozwojowego ale ciagłe zmiany modeli oznaczają koszt około miliona złotych co dwa lata. Gdy będą starsi prawdopodobnie będą potrzebowali własnych samochodzów 🙁 Jak poradzić sobie z kosztami? Dodam że żona nie pracuje a ja mam niepewną posadę w sektorze prywatym.

          • wolny Autor wpisu

            Wyczuwam „lekką” nutkę szyderstwa 😛 Pozdrów dzieci, kup im porządne kaski i oby się nie przydały!

          • JarekP

            Tak, to jest sarkazm 🙂
            Dzieci rosną i rozwijają się w każdych warunkach. Bez basenu też może być fajnie.
            Trzeba starać się zapewnić dzieciom zabawę z rówieśnikami, wszystkie inne „atrakcje” są opcjonalne a ich brak to żadna krzywda.

    • Kosmatek Odpowiedz

      Mam w okolicy basen, jak najbardziej płatny.
      Bilet na 1 h dla dwojga dorosłych ludzi 2*16 zł = 32 zł, wszystko jedno kiedy.
      Bilet na 1 h rodzinny, dla rodziny 2+2, 40 zł.
      Cena na jedno dziecko – tyle co kilogram jabłek zimą czy kawa z automatu :).

  12. RaV_K Odpowiedz

    Po części się zgadzam, po części nie. Zarówno z Wolnym, jak i z przedmówcami.

    Dziecko ma się we dwójkę i faktycznie dobrze byłoby przeczytać opinie Pani Wolnej. Bo zdanie ws. pieluszek poznaliśmy. 😉

    Ważne, żeby nie mierzyć innych swoją miarą bądź miarą tzw. ogółu. To jest kwestia dogadania między sobą szczegółów, często intymnych.
    Sam mam 25-miesięcznego Bohatera, z którym od 4m-ca jego życia „siedzę w domu”. Bo tak wyszło z analizy perspektyw na rynku, zarobków, ale i umiejętności czy predyspozycji. A jeżeli nie ma się na podorędziu babć czy ciotek, to przy cenie obcej opiekunki wybór staje się prostszy.

    Co do raportu Wolnego: z jednej strony „nachalny konsumpcjonizm” robi sieczkę z mózgu (do czego służy przewijak, elektroniczna niania czy monitor oddechu?).
    Z drugiej strony, jak już kiedyś pisałem: Wolny ma za dużo szczęścia. 😉
    Gdyby był najstarszy w rodzinie i kręgach znajomych, to raczej na „spadki” liczyć by nie mógł, bo nie ma czego. A u rówieśników właśnie te sprzęty są w użyciu. 🙂

    Czyli tzw. wyprawka musi kosztować i nasza w tym głowa, żeby nie popłynąć.

    Z rachunkowego punktu widzenia: nie można chyba napisać, że zabawki 0zł, bo Mała je dostaje, jeżeli trzeba się odwzajemniać. Mnie akurat strasznie ta tzw. reguła wzajemności wkurza, ale co zrobić.

    I właśnie… 🙂

    PS. Pewnie już, Wolny, przerabiałeś temat szczepień nieobowiązkowych. A on Ci się jeszcze nasili. Rad byłbym poznać Twoje przemyślenia. 😀

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Rzeczywiście – większość znajomych decydowała się na dzieci wcześniej. Albo udało im się wcześniej osiągnąć zamierzony cel – nam to trochę czasu zajęło… więc jeśli można to nazwać szczęściem to owszem – mieliśmy je.

      Co do reguły wzajemności jeśli chodzi o prezenty to dla mnie również nie jest to sytuacja komfortowa. Jednak jest jak jest, nie chcąc się szczególnie wyłamywać i być tym złym, co to tylko bierze nic nie dając (taka by pewnie panowała opinia), wpisujemy się w ten schemat i jestem niezmiernie wdzięczny żonie, że to wszystko ogarnia. Ja nie dałbym rady, nie spamiętałbym, nie zaplanował, nie wybrał.

      Jeśli już przy Niej jesteśmy, to mogę oczywiście poprosić o napisanie jakiegoś komentarza, chociaż nie wiem na ile obiektywnie byłoby to przez Was odebrane. Moja druga połówka to naczelna recenzentka każdego wpisu na tym blogu – nic bez Niej nie zostanie opublikowane, więc zaręczam, że i w tym przypadku czytała i poprawiła to i owo. Do tematu urlopu wychowawczego nie zgłaszała zastrzeżeń 🙂 Powtórzę, że decyzję podjęliśmy wspólnie, a żona sama stwierdziła, że nie wyobraża sobie, żeby Mają opiekowała się już teraz jakaś obca osoba – zbyt ceni sobie bliskość córeczki, nie mówiąc już o tym, że do powrotu do dawnej pracy Jej się absolutnie nie spieszy. Finansowo też byśmy nie odczuli jakiejś poprawy po opłaceniu opiekunki, dojazdów i zainkasowaniu nieco mniejszej pensji (żona pewnie na początek wróciłaby i tak na część etatu).

      Ostatnia rzecz: szczepionki. Nie pamiętam już szczegółów, ale przed podjęciem decyzji mieliśmy kilka wieczorów przed kompueterem i naczytaliśmy się o tym i owym. Przyznaję, że byliśmy (szczególnie ja) od początku bardziej nastawieni na znalezienie argumentów przeciwko szczepieniom i znaleźliśmy ich mnóstwo. Do podjęcia decyzji przekonał nas w szczególności jeden film (nie mogę teraz znaleźć) pani profesor – Polki pracującej od lat na zachodnich uczelniach. Było bardzo konkretnie, naukowo i przekonująco. W skrócie: zbyt duże zagrożenie, zbytnie obciążenie małego organizmu dziesiątkami związków pobocznych (będących w szczepionce z różnych powodów, np. zachowania trwałości), zbytnie bagatelizowanie efektów pobocznych i zamiatanie ich pod dywan przez to, że objawy zwykle nie są natychmiastowe i ciężko udowodnić ich związek ze szczepieniem. Ja w głowie miałem wręcz mafię szczepionkową, której przyświecała tylko walka o kasę – czy to rodziców (szczepienia 5/6 w jednym), czy to od państwa (szczepienia „darmowe”). Dlatego gdybyśmy nie byli później nagabywani i ciągani po instytucjach w związku ze złamaniem prawa, pewnie zrezygnowalibyśmy z części szczepień obowiązkowych. A tak – odkładamy szczepienia na jak najbardziej odległy termin i mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Oby.

      • RaV_K Odpowiedz

        Podejrzewałem, że będziemy mieli podobne zdanie o szczepieniach.
        Zapytałem, bo jestem świeżo po „bilansie dwulatka” i spięciu z lekarką o szczepienia dodatkowe.
        Rozumiem, choroby groźne dla populacji i jednostki, jak odra czy ospa (ta prawdziwa). Dlatego państwo je, z naszych pieniędzy, „refunduje”.
        Ale kosztująca setki złotych na… „wiatrówkę”?

        Co do „mafii szczepionkowej”: jest wiele chorób tzw. rzadkich, nad którymi nikt nie pracował, bo za mały rynek zbytu.
        A ostatnio okazuje się, że nie bardzo jest lek na wirus Ebola. Bo przecież w Afryce nie zapłacą…
        Łatwiej bogatej Europie wciskać szczepionkę przeciw „wiatrówce”.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Światem rządzi kasa… smutne, ale niestety prawdziwe – również jeśli chodzi o tak delikatne sprawy jak zdrowie i życie naszych maluchów.

        • Paweł Odpowiedz

          Wiesz znam przypadek że dziecko z zapaleniem płuc zaraziło się wiatrówką i niestety w sumie ponad 2 miesiące w szpitalu. Dla rodziców to było 2 miesiące mieszkania w szpitalu, a ile nerwów, stresu to szkoda gadać.
          Dlatego takie wyśmiewanie się z ludzi którzy wykupują swoim dzieciom dodatkowe szczepionki uważam za „lekkie” przegięcie.

          • RaV_K

            Nikt nie „wyśmiewa się” z ludzi, którzy szczepią dzieci na wiatrówkę!
            Mówimy o rynkowym mechanizmie szczepień dodatkowych.

            Poza tym nie powinno się uogólniać statystyk przez pryzmat jednego przypadku. Skoro dziecko z zapaleniem płuc zaraziło się wiatrówką (nie było jakoś izolowane?), to znaczy że ogólnie coś wtedy było nie tak z odpornością.
            W tzw. naszym pokoleniu wszyscy mieli wiatrówkę i żyją, a największym problemem były fioletowe plamy w kontraście z komunijnym garniturkiem. 😉

            Zresztą mogę szczepić, o ile producent da mi pisemną gwarancję skuteczności. A jak się poczyta materiały preparatów, to żaden nie daje.
            Jak ze szczepionkami na grypę: na początku były reklamowane, że nie zachorujesz na grypę. Później, że nie powinieneś zachorować na grypę. A teraz, że będziesz miał łagodniejszy przebieg… 🙂

            Ale to temat rzeka i płyniemy w meandry.

          • adam

            Akurat szczepionka na grypę jest przykładem szczepionki mającej najwięcej powikłań poszczepiennych. 🙂
            Polska ma akurat zapóźniony kalendarz szczepień w stosunku do krajów, które są liderami tematu. Ja bym się sugerował bardziej np. programem szwedzkim, gdzie …uwaga… stosowane są szczepionki skojarzone refundowane przez państwo.
            U nas trzeba za nie zapłacić i dużo ludzi szuka argumentów przeciwko takim szczepionkom ze względu na SKNERSTWO. Po pierwsze w nowych szczepionkach nie ma tiomersalu (nawet autor bloga podpierał się występowaniem metali ciężkich w tychże) a po drugie szczepionki skojarzone nie zawierają pełnych komórek bakterii wywołującej krztusiec. Jest też „trzecie”. Otóż są antygeny, które organizm lepiej toleruje i takie, które toleruje źle (nieco uogólniam bo zależy to od cech osobniczych). I tak np. polisacharydy z Hib statystycznie organizmy tolerują źle – bez znaczenia jest, czy szczepionka jest 5/6-walentna, czy darmowa z NFZ.
            Żeby nie było – swoje dziecko zaszczepię (temat akurat na „tapecie”) tylko tym co w Polsce jest wymagane, a nie wszystkim czym się da. Lepiej niech mama małego człowieka nie rezygnuje z karmienia piersią, jak się da i rzuci palenie na ten czas.

            Nie rozpisywałem się na temat wielokrotnego kłucia podczas szczepień, bo mam fobię na igły i może innym rodzicom „dziabanie” malucha raz po raz nie przeszkadza.

            Sknerom proponuję przeliczyć: jeśli dziecko zachoruje (nie ważne, czy przez brak szczepionki, czy przez zostawianie chorych dzieci w żłobku, czy przedszkolu), ile kosztuje leczenie ?? No i lekarze…przy „bezpłatnej” służbie zdrowia…

          • wolny Autor wpisu

            Paweł – ciężko pisać o konretach, bo to zawsze dotyczy zdrowia lub życia małej, niczemu niewinnej istoty. Sam też chyba bym osiwiał, gdyby przez brak jakiejś szczepionki Maja by poważnie zachorowała (tfu tfu). Staram się jednak podchodzić do tego na chłodno i mieć świadomość, że rachunek prawdopodobieństwa działa na moją korzyść, a chcąc zabezpieczyć dziecko przed wszystkimi zagrożeniami tego świata, zamknięcie go w pokoju bez klamek i ubranie w grubą warstwę folii bąbelkowej by nawet nie wystarczyło.

      • Paweł S Odpowiedz

        Co do „oddawania” prezentów, ja już teraz pracuję na to żeby nie mówili, że „biorę, a nie daję”. Po prostu nie daję prezentów idąc w odwiedziny (w sumie i tak nie chodzę prawie w ogóle), czy dzieciakom. U mnie problem jest o tyle duży, że mieszkam za granicą i utarło się, że jak się przyjeżdża to się przywozi to i owo (jakby w Polsce nie można było kupić), ale że ja jestem ja 🙂 to twardo się trzymam swojego stanowiska, że oszczędzam i nie kupuję niepotrzebnych rzeczy. Od dłuższego czasu już prawie nikt nie wpada do domu rodzinnego gdy przyjeżdżam, a jak już się pojawi, to wiem, że po to żeby się ze mną zobaczyć, a nie na sępa:)

      • Adam Odpowiedz

        Szczepionki… Ech, te szczepionki…
        Moi obydwaj synowie nie mają wszystkich obowiązkowych szczepień.
        U lekarki podpisałem tylko papier, że nie chcę. Nigdzie jednak to nie zostało zgłoszone i taki stan rzeczy trwa od dobrych kilku lat. Jak to mówią: „musi to na Rusi…”
        Mam jednak wątpliwości. Ostatnio coraz większe. Problem polega jednak na tym, że w PL nie ma pewnych szczepionek w formie nieskojarzonej. A boję się tych skojarzonych. Żyjemy w takich czasach (zawsze żyliśmy?), że nauka nie jest jednomyślna i ścierają się różne opozycyjne poglądy. Czasem przyjmuje to formę niemal groteski. Przykład: zaciekłe spory między ewolucjonistami a kreacjonistami w USA.
        Pytanie brzmi: jak w warunkach niepełnej informacji lub posiadania błędnych (niesprawdzonych, niepewnych) danych podjąć racjonalną decyzję? Nie piszę nawet słuszną, ale żeby była choć racjonalna…

        • stock Odpowiedz

          Adam, jakie zaciekłe spory? Te spory to medialny szum, środowisko naukowe jest w tym względzie praktycznie jednomyślne, poza paroma dziwolągami. I żeby przytaczać to jako argument na niejednomyślność nauki, no proszę Cię…

          Odpowiem Ci na Twoje retoryczne pytanie – jedyną racjonalną decyzją jest zawierzenie konsensusowi naukowemu. Oczywiście pytania zawsze warto zadawać i warto mieć wątpliwości, ale jako laicy nie mamy praktycznie możliwości samodzielnego ich rozwiania.

          • Adam

            Hm… Spośród wielu „dziwolągów” iluś tam po latach czy wiekach uznano za prekursorów nowego spojrzenia na sprawę. Kopernik, Galileusz, Bacon – no, nie byli kochani, b. wielu ich wyśmiewało.
            Nie chcę przez to powiedzieć, że wspieram kreacjonistów. Nie, na 99,99% jestem przekonany, że to ewolucjoniści mają rację. A jednak wyniki ich dociekań są wciąż w wielu „miejscach” niepewne i wciąż poprawiane. W PL kreacjonistów wyśmianoby totalnie, w Ameryce z tego co wiem, znajdują pracę na uniwersytetach i gdzieś tam mają swe enklawy.
            .
            Ale mniejsza z tym. Zdecydowanie bardziej niepewna i niejasna jest sprawa ze szczepionkami i ich korelacji z różnymi chorobami lub dysfunkcjami, jak np. z autyzmem.

          • Kaśka87

            Ło rany…. Znów ten autyzm….
            Badania które zapoczątkowały tę panikę antyszczepionkową łączącą szczepienia z autyzmem były przeprowadzone, zresztą nieprawidłowo, na parunastu dzieciach (w sensie że statystyka była z tylu przypadków zrobiona). Sam autor badań przyznał, że chciał rodzicom dzieci umożliwić uzyskanie odszkodowania i badania były nieprawidłowo przeprowadzone. Nie pamiętam szczegółów. Potem wielokrotnie, w dużych badaniach sprawdzano że statystycznie nie ma ŻADNEGO związku szczepień z autyzmem ale panika już poszła w świat…

          • wolny Autor wpisu

            1. Skąd masz pewność, że to, co wiesz jest prawdą?
            2. Jeśli jest, to autyzm był tylko przykładem. Z tego co wiem, szczepionki zawierają mnóstwo dodatkowych substancji, w tym metali ciężkich. To wszystko krąży w małym organizmie i JAKOŚ na niego wpływa. Jak? Tego właśnie dotyczą dylematy takie, o których napisał Adam – niepełna wiedza, bazowanie na dość przypadkowych opiniach, wzajemnie wykluczające się stanowiska – również w środowisku medycznym.

            Właśnie dlatego decyzja o szczepieniach nie jest łatwa dla kogoś, kto zadał sobie nieco trudu i nie ograniczył się do przyjęcia opinii lekarza prowadzącego dziecko.

          • stock

            Miałem już nie komentować tematu szczepionek tutaj, ale jeszcze raz złamię dane sobie słowo.

            Boże kochany, co to ma znaczyć „Skąd masz pewność, że to co wiesz jest prawdą”? Skąd masz pewność, że AIDS nie przenosi się przez dotyk, jeżdżenie rowerem nie powoduje raka a Obama nie jest jaszczurem?

            „niepełna wiedza, bazowanie na dość przypadkowych opiniach, wzajemnie wykluczające się stanowiska – również w środowisku medycznym” – taak, jak ktoś sam przyznaje, że szukał po to, żeby znaleźć argumenty przeciwko szczepieniom, to oczywiście je znajdzie (swoją drogą, tym stwierdzeniem w moich oczach się lekko skompromitowałeś, zawsze powinno się szukać po to, żeby dojść do prawdy). Poważny spór w środowisku medycznym na temat szczepionek to kolejny mit podsycany medialnym szumem, a ci przeciwnicy operują przypuszczeniami (w rodzaju „krąży i jakoś wpływa”), nie dowodami.

          • wolny Autor wpisu

            Twoją wypowiedź charakteryzuje jakaś nienaturalna pewność siebie – jakbyś to właśnie Ty znał jedyną właściwą wersję. Wychodzisz z niebezpiecznego założenia, że niejednoznaczne wyniki badań potwierdzają to, że szczepionka jest bezpieczna. Powiedz – jak przeprowadziłbyś testy takiej szczepionki? Zaaplikował ją 1000 miesięcznych dzieci i każdego spytał się, jak się czuje? Przeprowadzisz ankietę? Pobierzesz krew i jakimś magicznym urządzeniem oznaczysz wpływ wszystkich wstrzykniętych substancji na organizm?

            Temat na pewno nie jest jasny, więc wiedza każdego z nas jest ograniczona i wynika z tego, co przeczytaliśmy / zobaczyliśmy i w co uwierzyliśmy. To, że byłem sceptycznie nastawiony wynika z tego, że wolę nie zakładać, że świat jest idealny, pełny prawych ludzi, dla których najwyższym dobrem jest zrównoważony rozwój mojego dziecka. Jeśli Ty w ten sposób go postrzegasz, to gratuluję optymizmu – ja staram się nieco bardziej krytycznie spojrzeć na otaczającą mnie rzeczywistość.

            Natomiast pisząc najpierw „Boże kochany, co to ma znaczyć „Skąd masz pewność, że to co wiesz jest prawdą”?”, a później „tym stwierdzeniem w moich oczach się lekko skompromitowałeś, zawsze powinno się szukać po to, żeby dojść do prawdy”, chyba sam się trochę zakręciłeś.

          • stock

            Czytam z lekkim rozbawieniem i niespecjalnie mam ochotę na dalszą polemikę, więc zapytam tylko, czy z podobnym sceptycyzmem traktujesz konsensus naukowy we wszystkich innych sprawach. W tym uwzględnijmy sposób zarażania AIDS (koncerny farmaceutyczne mają przecież interes w rozprzestrzenianiu tej choroby i dlatego uparcie twierdzą, że przez dotyk się nie można zarazić, fałszując wyniki badań) oraz rzekomy brak wpływu rowerowania na zachorowalność na raka (znów te koncerny).

          • wolny Autor wpisu

            Odpowiem inaczej – operując tematyką, którą znam nieco lepiej. Kiedy instytucja finansowa oferuje mi jakiś wspaniały produkt bez wad, staram się go prześletlić, bo wiem, że ich celem jest zarabianie pieniędzy na mnie, a nie dawanie mi wszystkiego, co dla mnie najlepsze. Ze szczepionkami jest podobnie, tylko że tam nie mam regulaminu i ogólnodostępnego opisu działania, skutków ubocznych, listy odpowiedzialności banku i oświadczeń o ryzyku. Zamiast tego, gram zdrowiem dziecka według reguł, których w pełni nie znam i to każe mi zachować dystans do wspaniałości tych produktów.

            Koniec końców – szczepimy Maję zgodnie z kalendarzem (odsuwając jedynie w czasie niektóre szczepienia) i cieszę się, że nie chcesz ciągnąć dyskusji, bo ja też na to nie mam zbytniej ochoty 🙂

          • Kasia Rz.

            Ach, ci medycy, jak zwykle mało wrażliwości – cytuję: „statystycznie nie ma ŻADNEGO związku szczepień z autyzmem”, tylko każdy ma niestety jedno życie, czasem i jedno dziecko.

          • wolny Autor wpisu

            Tylko nie „statystycznie”, bo się robi groźnie. W końcu ja i mój pies statystycznie mamy po 3 nogi, prawda? 🙂

          • Kosmatek

            Tak twierdzą totalnie ignoranci i aroganci nie rozumiejący zastosowań statystyki. Zabawne, że tej samej absurdalne j retoryki, co oponenci twoich wyliczeń, używasz podwazajac sens i celowość szczepień.

          • Kosmatek

            Wolny, to na inny temat – nt. statystyki a jestem mocno wyczulony na nieumiejętność myślenia probabilisty cznego w życiu. Ale ok zostawmy temat tutaj, pewnie wróci kiedy indziej ( gdy np napiszesz coś o inwestowaniu na gieldzie).

          • adam

            Mężczyźni zwykle mają po 3 nogi 😉

            Wracając do tematu. Tłumaczenie sobie świata porównując występujące zjawiska do tematyki finansów … hmm, dziwne… bardzo dziwne.

          • wolny Autor wpisu

            Nie widzę w tym nic dziwnego – wręcz przeciwnie. Czy to nie naturalne, że szukamy anologii do tego, co już znamy? Na pewno jest na to jakieś mądre określenie naukowe, którego po prostu nie znam, a któremu Ty się dziwisz 🙂
            Nie wydaje mi się zresztą dziwne rozszerzanie znanego sobie fragmentu rzeczywistości na mniej zbadane obszary – ludzie wszędzi są podobni, i o ile lekarz z powołania może różnić się podejściem do swojej pracy od lokalnego bankiera, to już wielkie korporacje związane z finansami czy produkcją leków – raczej cel i sposoby jego osiągania mają podobne, nie sądzisz?

          • Estera

            W moim otoczeniu jest dziewczynka – a właściwie kobieta już. Urodziła się za wcześnie dlatego dość długo nie była szczepiona. Do około roku rozwijała się książkowo. W końce lekarz zadecydował, że już można szczepić. zaszczepiono (lat temu ponad 20). I dziecko przestało się rozwijać, w ciągu kilku miesięcy z dobrze rozwijającego się dziecka, choć wcześniaka, zmieniła się w dziecko jakby po ciężkim porażeniu mózgowym. Nie będę opisywać bólu rodziców, ani tego jak dziecko „funkcjonuje”. Jednak to jest przypadek reakcji organizmu na szczepionkę.

  13. pomagam.zzl.org Odpowiedz

    Chyb rzeczywiście trochę zaniżyłeś te wydatki. A może z wydatkami na dziecko jest jak ze średnią krajową? Niby ktoś to policzył, ale jak spytasz kto tyle zarabia to okazuje się tylko politycy i biznesmeni. (Oczywiście, że przejaskrawiłem, ale czy aż tak bardzo?)
    Nie myśleliście o drugim dziecku? Mówią, że z jedynaka ni pies, ni sabaka. Nie znam żadnego jedynaka, który był by zadowolony z braku rodzeństwa.
    Wiem, że jeśli dorobię się kiedyś potomka, będę chciał mieć kolejnego jak najszybciej.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jak to zaniżyłem? Może patrząc na całość (od poczęcia) wyszło by bardziej realistycznie – być może mogłem o tym wspomnieć we wpisie. Ale liczby nie kłamią.

      Drugie dziecko… myślimy, ale o tym, jak „intensywnie”, na razie nie napiszę 🙂

  14. gosia Odpowiedz

    też uważam, że dziecko nie kosztuje dużo, pod warunkiem oczywiście, że nie jest poważnie chore czy niepełnosprawne.
    ja „siedzę” z dzieckiem w domu – była to nasza wspólna decyzja, że rezygnuję z pracy na jakiś czas, niedługo spodziewamy się drugiej pociechy, jakoś kokosów nie wydaliśmy na wyprawkę, bo okazyjnie kupiłam wózek 3w1 w super stanie, który zamierzam sprzedać (koszt wózka głębokiego i spacerówki pierwszego dziecka to ok. 50zł bo za tyle mniej sprzedałam), ciuchy na wyprzedażach – naprawdę jak ktoś wie, że nie dostanie od rodziny/znajomych, to przecież ciąża trwa 9 m-cy i w tym czasie jest kilka wyprzedaży i można kupić sporo ubranek za 30% ceny często. poza tym sklepy z odzieżą używaną, u mnie akurat nie ma fajnych, no i allegro, tablica etc. pieluchy też gównie wielorazowe używać będziemy (kupuję nowe, bo po córce sprzedałam, ale te też zamierzam sprzedać). buty, zabawki – wszystko można sprzedać i spokojnie odzyskać 50% ceny jak nie więcej – tak, tak ludzie kupują używane buty!
    poza tym można poinformować rodzinę, że się zbiera kasę na rowerek, łóżeczko turystyczne, hulajnogę czy inne rzeczy i jak chcą to niech się dorzucą na urodziny/gwiazdkę czy co tam zamiast kupować kolejnego pluszaka czy kolejną plastikową zabawkę.
    no ale wiadomo, że każdy ma swoją rację i trudno tutaj kogokolwiek przekonywać, a raczej wszyscy wokół twierdzą, że dziecko kosztuje bardzo dużo 😉
    my przez pierwszy rok życia dziecka kupiliśmy tylko 1 zabawkę i to też tylko dlatego, że aż mi tak dziwnie było, że dziecko już rok ma a my prawie złotówki nie wydaliśmy (obiadki gotowałam w domu, dziecko na piersi do 13go m-ca więc na mleko też nic nie szło, szczepionki obowiązkowe i niepłatne, ciuchy wszystkie na wyprzedażach kupione już wcześniej), to mówię do męża – kupmy chociaż jakąś zabawkę, żebyśmy wiedzieli, że dziecko kosztuje 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Podobnie mieliśmy z ciuchami – żona kupiła pierwszą rzecz głównie dlatego, że źle się czuła z tym, że jeszcze nic sama dla Mai nie wybrała i nie kupiła 😉

    • Hania Odpowiedz

      nie wyobrażam sobie informowania rodziny że np zbieram teraz na hulajnogę, czułabym się jak ostatni nędzarz. Jak to w ogóle wygląda, robię urodziny dziecku i każdy zamiast prezentu przynosi 50 zł? to ja już wolę pluszaki i puzzle 🙂 i naprawdę, nie piszę tego złośliwie… ale chyba każdy ma inny charakter i podejście do tematu. Owszem kupuję ubrania w ciucholandach ale buty używane? i to dla dziecka? dla mnie niewyobrażalne.. ale wiem ze ludzie kupują, sama sprzedaję na allegro.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        U nas wyglądało to mniej więcej tak, że informowaliśmy o „brakach”. Jeśli pytała się dalsza rodzina, dostawali małą „wrzutkę”, jeśli bliska i wyraźnie powiedzieli, że chcieliby kupić coś większego, też szła odpowiednia informacja. Ale szwagier zrobił coś takiego, że kupili dziecku fotelik samochodowy, był on owinięty jak prezent, a goście rzeczywiście składali się na niego. Może jestem jakiś dziwny, ale wyszło całkiem dobrze, a i problemów z kupowaniem prezentu nie było. Jako „zrzutnik” nie czułem się oburzony czy zniesmaczony.

        Co do butów, akurat kilka par używanych mieliśmy pożyczonych – ale to takie zupełnie najmniejsze, które Maja założyła dosłownie kilka razy. Też słyszałem, że używane buty to niezbyt dobry pomysł (sobie przecież też raczej nie kupimy czegoś takiego, prawda?) i w przyszłości nie planujemy tego powtarzać, ale myślę że czasami można zrobić wyjątek i w przypadku malutkiego dziecka, które nawet nie odciśnie dobrze stopki w bucie to nie zbrodnia. Zresztą jak sama piszesz – ludzie kupują używane buty i dla starszych maluchów. Trochę dorosłych również by się pewnie znalazło…

          • Asia

            Ja tez kiedyś myślałam w ten sposób. Jak można kupić dziecku używane buty! ale z perspektywy czasu i dwójki dzieci trochę mi przeszło. Zwłaszcza że 4-letnia córka uwielbia buty i gdybym miała jej kupić wszystkie nowe to rzeczywiście budżet roczny tylko na butach by się zamknął:) Stąd podjęłam założenie że nowe kupuję buty tylko te w których rzeczywiście chodzą cały czas (w przypadku córki to kapcie do przedszkola i sandały na lato- i na te zwracam uwage bo sa mocno eksploatowane, po domu dzieci biegają boso/w skarpetkach). Buty zimowe na przykład, zakłada je w domu aby przejść do garażu i z samochodu do przedszkola i powiedzmy na 1 godzinę co drugi dzień(bo nie zawsze pogoda/lenistwo pozwala wyjść zimą na podwórko). Myślę że przez te kilkadziesiąt godzin stopa się nie zniekształci:) to samo klapki/buty na basen/kalosze – nie chodzimy w nich regularnie, sa potrzebne sporadycznie, po co kupować nowe? Poza tym o ile dobrze pamiętam ja też się wychowałam na używanych butach i ze stopami i kręgosłupem problemów nie mam:) pozdrawiam

          • Kasia Rz.

            Używane buty zimowe albo klapki na basen – najprostsza droga do grzybicy, ale i to może niektórym nie przeszkadza, byleby tylko zaoszczędzić kilka złotych. Włos się na głowie jeży, na prawdę.

        • adam Odpowiedz

          Ludzie często zostawiają zużyte buty, czy kurtki przed śmietnikiem. Zapewniam cię, że kilku dorosłych również by się znalazło, którzy z tego skorzystali.
          Granica pomiędzy sknerstwem a oszczędnością jest bardzo śliska.

          • wolny Autor wpisu

            Nie wiem, czy odpisałeś akurat na mój komentarz umyślnie czy przez przypadek, ale być może wyciągasz zdecydowanie zbyt daleko idące wnioski – przecież to nie ja napisałem o kupowaniu czy ogólnej akceptacji używanych butów?

      • gosia Odpowiedz

        może zależy jakie masz relacje z rodzicami czy rodzeństwem – jak mnie rodzeństwo pyta, co kupić małej, to mówię, że zbiera na rower (ma już swoją skarbonkę) i jak chcą mogą się dorzucić.dla mnie to też jest element edukacji finansowej. jak nie chcą, kupują co uważają za słuszne. i żeby było jasne – stać mnie na to, żeby dziecku kupić, ale w mojej rodzinie robimy tak od zawsze, że na gwiazdkę czy urodziny pytamy siebie nawzajem co kupić. poza tym nie widzę nic złego w tym żeby się zrzucać np. po 50 czy 100 czy ile tam kto chce, jak kogoś naprawdę nie stać np. na porządny fotelik i kupuje używany nie wiadomo z jaką przeszłością. sama pytam matki moich chrześniaków czy potrzebują coś dla dziecka (np. z wyprawki szkolnej), czy kupić jakąś zabawkę czy książeczkę. i uwierz Haniu, że wolę, że mi powiedzą, że chcą np. plecak czy buty albo żeby się dorzucić na coś, co potrzebne niż takie kupowanie w ciemno. oczywiście im starsze dziecko, tym bardziej można się z dzieckiem dogadać i się dowiedzieć, co chce i o czym marzy, ale maluchowi – no boże ile można tych puzzli czy zabawek. toż niektóre pokoje dziecięce wyglądają jak sklepy zabawkowe. a butów sama nie kupuję używanych, ale po dziecku sprzedaję, więc nie rozumiem czemu się tak dziwisz, skoro sama sprzedajesz i wiesz, że ludzie kupują. pisałam, że w ten sposób można odzyskać część kasy, bo pojawiają się tu głosy, że jak ktoś nie dostanie to już nie wiadomo jakie koszty się wiążą z dzieckiem.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Mi również wszystkie Twoje sposoby na oszczędności/edukację finansową wydają się racjonalne. Dużo chyba zależy od indywidualnego podejścia, a to, co dla niektórych jest normalne, innych oburza.

  15. Tomek Odpowiedz

    Witaj,
    Coś mi się wydaje, że te kwoty są za małe 🙂
    Jak to mówią – małe dzieci – „mały koszt”, duże dzieci – „duży koszt” – sam mam dwie córki 12 lat i 6 lat więc nie wiem ile „kosztowały mnie” gdy miały 1 rok.
    Systematycznie prowadzę domowy budżet i mogę napisać tyle – w ciągu roku szkolnego 2013/2014 ( 10 miesięcy) wszystkie wydatki na dzieci, ( szkoła, wyprawki, ubrania, książki opłaty, ubezpieczenia, wyjazdy w ciągu roku szkolnego, kieszonkowe, dodatkowe kursy językowe i hobby ( taniec, angielski etc) bez wyżywienia to ok, 9000 – 10 000 pln, co daje miesięcznie ok. 900 – 1000 zł.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „Coś mi się wydaje, że te kwoty są za małe :)” – nie rozumiem, co sugerujesz. Przyjmę, że tylko to, że z wiekiem wydatki będą rosły. Mam tego pełną świadomość i jeśli nadal dane mi będzie pisać, będę się starał o tym informować.

  16. Kalina Odpowiedz

    Jak widać Wolny włożyłeś kij w mrowisko! Ile osób, tyle opinii, tyle super rodziców, którzy wiedzą lepiej. Bo przecież dziecku w pierszym roku życia najbardziej potrzebne są rozrywki, a szczególnie basen, super ciuchy i sprzęt nie wiadomo do czego…? Zgadzam się, że dziecko to nie skarbonka bez dna, nie ma co piętrzyć kosztów. Kiedy moje dzieci przychodziły na świat nigdy nie myślałam o wydanych pieniądzach. Uważam, że każdego stać na dzieci!!!!! Teraz jest łatwiej, bo wiele rzeczy można kupić np. na allegro…do szkoły również, plecaki, podręczniki…Poruszyłeś też kwestię szczepionek, uważam, że tylko obowiązkowe i nic więcej, po co szczepić dziecko na „sraczkę”? albo płacić za te 3 w 1? na tym zarabiają tylko koncerny farmaceutyczne i lekarze. Jest jeszcze karmienie piersią, które znacznie ogranicza wydatki. Oczywiście z każdym rokiem wydatki wzrastają, ale wtedy trzeba zdecydować się na drugie dziecko i dzieląc koszty na dwa, znowu spadną …tak mi się wydaje hehe

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kalina – dzięki za komentarz. Ale dzieci chyba rodziłaś jakiś czas temu – kiedy jeszcze temat szczepionek nie była tak abstrakcyjnie rozdmuchany jak teraz. Wyobraź sobie… usiądź proszę… że teraz „najmodniejsze” są szczepionki 6w1. I co Ty na to? 🙂

      • Kalina Odpowiedz

        😉 dziękuję za przypomnienie mi, ile mam lat…rzeczywiście moja wiedza zatrzymała się na etapie 3w1, ale 6w1? mój zdrowy rozsądek nigdy by na to nie pozwolił i nie rozumiem rodziców, którzy tak ryzykują życiem i zdrowiem swoich dzieci, poraz kolejny mówię umiar we wszystkim!

    • Martyna Odpowiedz

      absolutnie nie jestem za dodatkowymi szczepionkami poza jednym wyjątkiem, swoje dzieci zaszczepiłam od tej „sraczki” właśnie, powodem było to, że w swoim bliskim otoczeniu spotkałam się z aż 3 przypadkami bardzo ciężkiej postaci rotawirusa u maluszków, skrajne odwodnienie, hospitalizacja, na prawdę było nieciekawie… a ze swojego doświadczenia pamiętam kiedy my z mężem leżeliśmy sponiewierani przez rotawirusa właśnie, to córa chodząca wtedy przy meblach radośnie sobie brykała jakby nigdy nic… raz tylko zrobiła luźniejszą kupę a my mordowaliśmy się kilka dni a potem było jeszcze dochodzenie do siebie… wolę nawet nie myśleć co by było gdyby nie była zaszczepiona…

  17. asja Odpowiedz

    Mieliście dużo szczęścia 🙂
    Poważnie-jeśli nie ma się od kogo „pożyczyć” bilans wypada dużo gorzej.

    Sama takich pożyczek sprzętów nie uznaję, wolę kupić używane, ale własne, I po czasie odsprzedać dalej, bo co jak jednak się coś zniszczy?

    Myślę, że w tym zestawieniu jednak należałoby uwzględnić koszty zabawek i innych przedmiotów kupionych dla innych dzieci-w końcu to z powodu wymiany nie kupowaliście ich dla własnej córeczki, ale zostać kupione i tak musiały 😉
    Odnośnie kariery kobiety-rynek pracy jest dla nas bardzo niestabilny, nie każda z nas ma taką pracę, że może sobie pozwolić na tak długą przerwę, po której będzie do czego wracać.Niestety brak odpowiedniej liczby miejsc w przedszkolach potrafi uziemić na jeszcze dłużej, szczególnie w mniejszych (ale nie tylko tych całkiem małych) miastach, a i telepraca nie wszędzie może mieć zastosowanie.
    Rozpiętość wszelkich tego typu wyliczeń jest moim zdaniem zbyt duża by dało się to uogólnić, bo niestety ten wpis to tylko odpowiedź na pytanie „Ile kosztuje dziecko Wolnego” 😉 bo wystarczy podstawić jedną inną zmienną i całe misterne kalkulacje biorą w łeb 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Heh – cały blog jest w sumie o „drodze do wolności (finansowej) Wolnego”, więc patrząc w ten sposób prawie żadna publikacja nie miałaby sensu 🙂

      Wiem, że mamy sporo szczęścia – jednak włożyliśmy też mnóstwo pracy w dotarcie tu, gdzie jesteśmy, a to jest jakby mniej dostrzegane.

      Co do kosztów zabawek kupionych dla innych – chyba nie do końca się zrozumieliśmy. To były prezenty z różnych okazji czy podczas wizyt u innych dzieci – nie gramy w żadną grę pod tytułem „przerzucania się prezentami” czy „Ty mi, to i ja Tobie”.

      • asja Odpowiedz

        Ależ ja doskonale zdaję sobie sprawę, ze pracowaliście na to, by znaleźć się tu gdzie jesteście 🙂 tylko stwierdzam, że mieliście dużo szczęścia co do dogodnego czasu i otaczających Was ludzi-inaczej jest gdy znajomi mają dzieci ciut starsze, a inaczej gdy to Twoje jest pierwsze na świecie, bo siłą rzeczy nie masz od kogo pożyczyć czy po znajomości odkupić 🙂 kolejnym szczęściem, które macie jest zdrowe, wolne od alergii dziecko, bo omija Was aspekt szybujących cen leków, bo baądź co bądź tego nie da się zaplanować 🙂 Mam nadzieję, że rozumiesz co mam na myśli 🙂
        Z zabawkami faktycznie zle zrozumiałam-myślałam, ze chodzi właśnie o coś w stylu „Wy kupiliście Majce to, to my kupimy Frankowi tamto”, jednak juz czaję o co chodzi 🙂
        I tak, tak- wiem, że to Blog Wolnego, i nie czepiam się jako tako samego raportu, co tylko uważam, że nie ma co przekonywać, ze dziecko „kosztuje tyle co dwa kartony fajek”, bo sprawa na prawdę może się nieoczekiwanie rypnąć gdy się ktoś nastawi na niskie wydatki 🙂 ot, nie moje babskie odczucia 🙂 choć mimo to, jestem zdania, że na dziecku wręcz należy przyoszczędzić 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          No dobrze – a czemu ja nie powinienem przekonywać, że dziecko kosztuje mało, jeśli poważne instytucje (m.in. Centrum Adama Smitha) twierdzą coś wręcz odwrotnego? Wiesz, co sam bym zrobił, gdybym był czytelnikiem bloga i myślał o koszcie utrzymania dziecka? Pomyślałbym tak: w gazetach krzyczą, że pierwszy rok to 10 tysi, Wolny pisze że tylko 2,5. Przeczytałem komentarze, widać że chłopak ma farta, którego mi może zabraknąć. Uśredniając, przyjmę 5.000 zł i na to postaram się przygotować, a teraz szkoda dumać, trzeba zająć się za realizację planów!”. I jak Ci się podoba? Mi bardzo – i mam nadzieję, że jakaś część czytelników, którzy teraz lub w przyszłości tu trafią właśnie tak podejdzie do sprawy.

          • Adam

            Będzie ciutkę złośliwie…
            Jakoś tak bardziej doważyłeś swoje 2.5 tys, bo średnia wyszła za niska. Pewnie to jednak z rozpędu lub z wrodzono-nabytej chęci cięcia kosztów i niemożności przepłacania nawet teoretycznego. 😉
            .
            Meritum myślenia jak najbardziej słuszne. Sądzę, że sporo osób tak właśnie pomyślało. 🙂

  18. Rado Odpowiedz

    Rozumiem, że tak księgowość to hobby, a żona nie uważa Cię za nudziarza.
    Inaczej to nie miałoby sensu. Nie znam nikogo kto takim dziadowaniem doszedłby do niezależności finansowej. Nie tędy droga.

      • Paweł S Odpowiedz

        I o to jest pytanie. Czy zna się kogoś kto doszedł do wolności finansowej? Ja nie znam, ale jak mówię, że chcę pracować tylko do 50. roku życia, to się na mnie patrzą jak na… osobę, która oderwana od rzeczywistości nie wie co bredzi:). Już nie chwalę się, że zmieniłem plany na 40 lat:), a od trzydziestego chcę utrzymywać rodziców żeby nie musieli pracować:) Mimo to próbuję i nie patrzę na innych, bo od tego to pieniędzy może jedynie ubywać.

  19. Kosmatek Odpowiedz

    Za ten cykl wpisów bardzo Cię Wolny cenię! Walcz z tym głupim mitem jakoby wychowanie dziecka kosztowało tyle co dom, a przynajmniej nowy samochód klasy E. Notuj dalej, twórz ten bezcenny dowód rzeczowy – pamiętnik.
    ,
    Ze swego doświadczenia napiszę, że wydatki mi wzrosły, gdy dwoje dzieci jednocześnie poszło do przedszkola. Nie zmieniły się gdy są teraz w szkole, a nawet lekko spadły. W miejsce opłaty weszły wyprawki, obiady szkolne, parę zajęć pozalekcyjnych (muzyka, sport, język – tylko to co dzieciaki same chcą), jakieś leczenie alergii, .no i kieszonkowe :), a także różne wymysły nauczycieli (zbędne wycieczki, stroje na teatrzyki, nierozplanowane zawczasu plastyka i zaj. techniczne)..
    .
    A poza tym: starsze dzieci, szczególnie chłopaki, więcej żrą, jak smoki, w tej chwili gdzieś 1,7 razy tyle co ja przy masie łącznej 0,8 mnie ;). To spora część budżetu, ale bez przesady … Sama radość!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za kolejną garść danych! jeszcze parę lat, trochę takich komentarzy i pokuszę się o własną infografikę „Ile kosztuje dziecko” – może nawet mnie gdzieś zacytują? 🙂

      • Paweł S Odpowiedz

        No z tą infografiką to przegięcie ostre:) 600zł na wyżywienie krasnala:) To Michał Szafrański, który sam mówi, że na jedzeniu nie oszczędza wydaje około 2k na cztero-osobową rodzinę, a i tak mu ludzie zarzucali, że dużo:) Ciekawe kto i czym kierował się tworząc ten głupi obrazek? Pewnie jakiś dom maklerski, albo producent samochodów?:)

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Najgorsze, że co roku takie zestawienia tworzy Centrum Adama Smitha, które – jakby nie patrzeć – jest postrzegane jako instytucja opiniotwórcza.

          • Paweł S

            Teraz opiniotwórcze jest każde duże medium. Onet i pudelek też:) Inna sprawa, że jak ktoś bardzo chce to założy rodzinę i ją utrzyma bez względu na analizy, opinie itd, a jak nie chce to opinie taka jak Twoja i miliony na koncie nie pomogą.

          • wolny Autor wpisu

            Oczywiście. Ja staram się tylko informować i może nieco wspierać tych niezdecydowanych.

  20. Tomek Odpowiedz

    Bardzo fajny wpis i podpisuję się pod takimi wydatkami, u nas były pewnie trochę większe, ale i tak duuużo niższe, niż te choćby z tej grafiki, do której odsyłasz we wpisie.
    Jest jednak druga strona medalu, u mnie ja i żona zarabiamy podobnie, i w sumie, gdyby nie pomoc teściów to nie wiem czy żona mogłaby wrócić do pracy, przynajmniej nie przez pierwsze 2-3 lata, a dzięki ich pomocy tylko pierwsze półtora roku opiekowała się dzieckiem rezygnując z pracy (wtedy jeszcze nie było macierzyńskiego rocznego), a nawet teraz widząc jak często dziecko choruje to nie wiem jak dalibyśmy sobie radę bez pomocy rodziców. Dlatego jak słyszę o rodzicach samotnie wychowujących dzieci to mam do nich wielki szacunek i podziw.

    • justyna Odpowiedz

      Całkowicie się zgadzam, babcia to złota „instytucja” i ogromnie obniża wydatki związane z dzieckiem. Moja córka jak poszła do przedszkola to zaczęły się wszystkie choroby, pierwszy rok to właściwie chorowała, bywało że poszła do przedszkola po tygodniu choroby, pochodziła dwa dni i znów jakaś infekcja. A ile można brać tej opieki na dziecko? nieprzychylność współpracowników gwarantowana.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Bardzo fajnie, że poruszyłeś ten temat – sam mam również olbrzymi szacunek do rodziców samotnie wychowujących dzieci. A jak jeszcze pracują i robią to efektywnie, bez stale podkrążonych oczu, to się zastanawiam, czy przypadkiem nie ma jakiegoś tajnego sposobu na rozciągnięcie doby.

  21. Roman Odpowiedz

    Ten wpis jest dla mnie kolejnym – po moim ale i nie tylko moim życiu – dowodem na to, jak głupie jest gadanie iż: „nie stać mnie na dziecko” lub „teraz nie jest dobry czas na dziecko”…
    „Teraz” jest właśnie najlepszy czas na dziecko, bo tylko nad „teraz” można mieć jakąś kontrolę…
    „Wczoraj” nie zmienimy niezależnie od tego jak akrobatycznie stawalibyśmy na głowie…
    „Jutro” może nigdy nie nadejść, a nawet jak nadsejdzie to i tak „dziś” nie mamy na nie wpływu…
    Wspomnę jeszcze o jednym, o czym chyba nikt przede mną nie wspomniał…
    Dziecko potrafi być najlepszym mentorem życiowym 🙂
    Świadomość zostania „w najbliższym czasie” rodzicem potrafi wyzwolić wielkie pokłady kreatywności. Tylko nie wolno temu przeszkadzać i czekać z założonymi rękoma na cud z nieba…
    Znam niemało osób, które zdecydowały sie na dziecko „klepiąc biedę” i właśnie to dziecko pozwoliło im znaleźć w sobie siłę, by zauważyć okazję, znaleźć lepszą pracę lub założyć firmę…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ładnie napisane 🙂 Im więcej takich komentarzy, tym większa siła przekonywania tego wpisu dla poszukujących wsparcia w temacie „dziecko czy auto”.

      • Kosmatek Odpowiedz

        Dziecko iiiii auto !!!
        .
        Jest taki kawał, jak to jeden drugiemu wylicza, że gdyby nie palił i nie pił, to stać byłoby go po kilku(nastu) latach na porsche. – A ty nie palisz i nie pijesz? – Nie. – To pokaż mi swoje porsche :).
        .
        Takie wyliczenia są głupie, bo nie uwzględniają tego, że diametralnie przy dzieciach zmienia się system wartości, chęci i siły, a także, że pojawiają się korzyści skali (jazda samochodem we dwoje czy w czworo to prawie ten sam koszt).
        .
        Jest jeszcze kwestia konsekwencji, jak przy trosce o formę. Nic nie da dieta czy sport, jeśli uzupełnimy je niezdrowymi przekąskami.
        Znam skromnie żyjącą rodzinę od pierwszego do pierwszego, która z pierwszym dzieckiem biegała do rehabilitantów słono płacąc tydzień w tydzień, nie potrafiąc powiedzieć co właściwe jest dziecku i czy się pogarsza, czy poprawia. Ludzie z dziećmi głupieją i wydają majątki na specjalistów od byle bzdury, zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem.

  22. roman.m Odpowiedz

    Hejka.
    Kiedyś miałem krótki epizod prądy w doradztwie finansowym.
    Bardzo ciekawy i prosty sposób obliczania zdolności kredytowej miał db. Otóż wyliczył ze utrzymanie dziecka i samochodu jest takie same (TO BYŁO 40 ZŁ MIESIĘCZNIE) I uważam ze jak ktoś nie ma dzieci i zastanawia się ile to będzie kosztował o to niech zobaczy ile wydaje na samochód. Bogaci będą wydawali więcej a biedni mniej ale proporcje będą zachowane. O to jest już wybór każdego z nas czy woli mieć kilka samochodów czyli dzieci:)

    Poza tym brak zatrudnienia nie jest przeszkodą aby nie założyć firmy i nabyć uprawnienia do urlopów macierzyńskiego i zasiłku. Wystarczy trochę chcieć i przejść się do urzędu zarejestrować firmę i ja prowadzić. Nasze państwo naprawdę Chojnice wspiera takie matki. W dodatku wszystko jest legalne i bez ryzyka. Za 50 tys (bo tyle wynosi suma zasiłków) starczy na ile lat na utrzymanie dziecka.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Roman – nie wiem, czy nie odnosisz się do nie do końca legalnego procederu zakładania fikcyjnych umów, opłacania wysokich składek przez kilka miesięcy i późniejszego otrzymywania naprawdę dobrych pieniędzy (~5000 zł) na macierzyńskim. Oprócz tego, że to raczej szara strefa i US mogą mieć coś do powiedzenia w poszczególnych przypadkach, to coś kojarzę, że ta furtka została ostatnio zamknięta.
      Chyba, że pisałeś o czymś zupełnie innym?

      • RaV_K Odpowiedz

        Tak, furtka, o której mówi Roman została zamknięta.
        Niedawno wystarczyło na miesiąc założyć działalność, zapłacić maksymalne składki, a potem otrzymywało się odpowiednio wysoki zasiłek macierzyński.

        Teraz ZUS bierze pod uwagę średnią wpłat z 12m-cy, więc „trik” nic nie daje.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Wcześniej też sporo do powiedzenia miał US, więc to była raczej furtka dla tych… odważnych? W każdym razie my się nie zdecydowaliśmy.

      • roman m Odpowiedz

        tak miedzy innymi o tym pisałem. Jest to w pełni legalne co potwierdził wyrok sądu najwyższego. Tylko że po prostu trzeba prowadzić firmę a nie tylko opłacać składki. Jest to szczególnie dobre rozwiązanie dla osob zatrudnionych na umowach śmieciowych. Większość ich pracodawców nie obraziła by się gdyby rozliczali się za pomocą faktur zamiast umowy o dzieło. Nawet jak od stycznia zmienią się zasady że wypłacana będzie średnia z ostatnich 12 miesięcy to i tak się opłaca. gdyż wystarczy opłacić minimalną składkę 300 zł i juz mai się prawo do minimalnego świadczenia 60% sredniej krajowej. A jak opłaci się maksymalna składkę to otrzyma się wyższe świadczenie (uproszczone wyliczenie: koszt 12x 3tys a wypłata to 6×8+6×5 czyli średnio 3,5 tys pln na miesiąc). a dodatkowo człowiek nauczy się przedsiębiorczości i trochę księgowości – np: nauczy się np rozliczać koszty i zyski z takiej operacji są większe niż czysto finansowe. tylko trzeba chcieć brać los w własne ręce i korzystać z praw nam przysługujących

  23. Karolka Odpowiedz

    Trafiłam na tego bloga ze względu na test pieluszek wielorazowych. Przekonałeś mnie do takich pieluszek i teraz dla mojego czteromiesięcznego maluszka używamy wielorazówek w domu (także na noc), a na wyjścia i wyjazdy jednorazówek. No i nie ukrywam, że ciekawa jestem, czemu sam odchodzisz od wielopieluchowania. Czy to kwestia wygody, zużycia/zniszczenia się pieluszek? Prawdę mówiąc uważam, że do cyklu wpisów o pieluszkach powinieneś dopisać jeszcze jakieś takie podsumowanie z perspektywy rodzica, który już się pewnie przymierza do zamiany pieluszek na nocnik. Będzie to tym bardziej ciekawe dlatego, że najpierw bardzo zachęcałeś do tego rozwiązania, a teraz sam od niego odchodzisz.

    Co do ubranek dla dziecka to my trochę mieliśmy „w spadku” po dzieciach z rodziny, ale większość musieliśmy kupić sami. Bardzo pod tym względem polecam tesco – dobra jakość, i świetne wyprzedaże – ostatnio kupiłam np. 2 sztuki pajacyków za niecałe 15 zł za komplet, 3 sztuki body za 14 zł.
    Urlop wychowawczy – jeśli możecie sobie pozwolić na takie rozwiązanie (nie tylko finansowo) to myślę, że ten czas to jest najlepsze co można dać dziecku.

    I jeszcze karmienie piersią – to się tak wydaje, że wszystko jest oczywiste, naturalne i od razu wiadomo co i jak, ale mi bardzo pomogła położna, która jest też doradcą laktacyjnym – pokazała dokładnie co i jak, poprawiła co było źle, pokazała jak dziecko przystawić itd. A wszystko za darmo – w ramach wizyt patronażowych refundowanych przez NFZ. Przy drugiej ciąży polecam wybrać do porodu taki szpital, który zatrudnia doradcę laktacyjnego i wybrać położną podstawowej opieki zdrowotnej, która ma tytuł doradcy laktacyjnego (kobieta może wybrać dowolną położną, niekoniecznie ze swojej przychodni). No i w razie jakichkolwiek problemów – iść do doradcy laktacyjnego (poradni laktacyjnych powstaje coraz więcej). Na prawdę warto, bo karmienie piersią to bardzo ważna sprawa, nie tylko kwestia kosztów (koszty i tak są, bo żeby było wygodnie warto kupić jakieś specjalne bluzki czy bieliznę), ale przede wszystkim zdrowia dziecka.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wiedziałem, że teksty o pieluchach też przyciągną tutaj trochę osób 🙂
      Miałem napisać pieluchowe podsumowanie i teraz pewnie jest dobry moment na to. Ale czy i kiedy się do tego w końcu zabiorę…

  24. Paweł S Odpowiedz

    Wolny, mi się naprawdę podoba to jaka radość bije z Twoich opisów zdjęć w tym wpisie. Jest to chyba najlepszy dowód, że jakby nie było to dziecko to szczęście niesamowite i ile by się nie wydało to zawsze będzie warto. Widzę to po ludziach z otoczenia, którzy mimo że w rożnej sytuacji życiowej przy pociechach są przeszczęśliwi.
    Co do wydatków: 215,08zł miesięcznie? challenge accepted:) (uwzględniając inflację:P

  25. Adam Odpowiedz

    Zdjęcia piękne. Żartobliwe podpisy pod nimi bawią.
    Ale Wolny: Jak to możliwe, że tak namiętnie, ochoczo i dumnie prezentujesz swą Pociechę, a wciąż ukrywasz swoją twarz, stając w drugim (bezpieczniejszym) szeregu? Dla mnie to nielogiczne, nieco dziwne. W zasadzie nie przeszkadza mi to, po prostu tego nie rozumiem.
    .
    Co do samych wydatków. Faktycznie niskie masz. Miałem dużo większe. Chyba nie byłem w tym względzie zbyt oszczędny i z perspektywy czasu widzę, że zrobiłem kilka błędów. Dla przykładu: wózek. Kupiłem nowy, dość zwyczajny. Nie przetrwał zbyt długo, zajeździłem go na śmierć. Zapewne gdybym kupił dobrej firmy używany, lepiej bym na tym wyszedł. Ale pewności takiej i tak nie mam, bo tym wózkiem woziliśmy jednocześnie dość ciężkie zakupy.
    .
    Co do płatnej niani (o czym w różny sposób pisało wielu Komentujących):
    jest jeszcze aspekt sprawy, który zdecydowanie przemawia przeciwko niani. Otóż: bezpieczeństwo i pomyślny rozwój dziecko. Chodzi mi o to, że DOBRA opieka nad dzieckiem jest zadaniem trudnym, wymagającym sporego zaangażowania. Moim zdaniem praca tego typu jest warta ZDECYDOWANIE więcej niż 10 PLN. Istnieje w tym zawodzie sporo osób przypadkowych, chcących sobie dorobić lub nie mających innego pomysłu na pracę – i dlatego jest to zajęcie stosunkowo kiepsko płatne. No ale jaka płaca – taka na ogół i płaca. I tu żadne profesjonalne firmy i firemki nie wygenerują dla nas superniani. Tak więc lepiej przekonać samego siebie, że opiekując się dzieckiem, zyskujemy średnią krajową (ale łotr ze mnie – przeliczam dziecko na pieniądze!), a jeśli jeszcze przy tym kucharzymy, sprzątamy etc., to już w ogóle jesteśmy bossami! 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Zdjęcia… już kiedyś pytałeś i przyznam się, że przed publikacją wpisu myślałem, czy dyskusja się powtórzy. Sam nie jestem gotowy (i nie wiem czy będę) na ujawnienie się – nawet w formie zdjęć. Pewnie trochę się boję… ocen, wniosów czy dociekania. Z dziećmi jest łatwiej – i nie tylko dlatego, że podejmujesz decyzję za kogoś. Przede wszystkim w każdym rodzicu jest chęć pochwalenia się swoim dzieckiem. Każde dziecko jest piękne, niewinne, nikt nie będzie do niego „strzelał” jadem. Poza tym dziecko ma wspaniały kamuflaż: szybko postępujące zmiany wyglądu – za kilka lat ciężko będzie poznać tą samą osobę. To chyba tyle na moją „obronę” – i zdaję sobie sprawę, że idę na łatwiznę wrzucając foty Mai, a nie pokazując siebie.

      Co do rozwoju dziecka – na pewno masz sporo racji, chociaż sami nie czujemy się żadnymi ekspertami i pewnie nie robimy wszystkiego co możliwe w tym zakresie. Być może nawet jakaś doświadczona opiekunka byłaby w tym lepsza. Ale… nie o to przecież chodzi, żeby się prześcigać i wycisnąć całą energię (fizyczną i umysłową) z dziecka, żeby w przyszłości było… lepsze? Szczególnie na tym etapie bardziej chodzi o miłość, poczucie bezpieczeństwa i zwykłą, czułą opiekę. Mam rację?

      • Adam Odpowiedz

        Sorki, że się znowu przyczepiłem do tych zdjęć. I dzięki za szczerość, i przyjęcie formy „obrony”, a nie „ataku”. 🙂 Po namyśle stwierdzam nawet, że gdybym prowadził blog, mógłbym się zachować w tej kwestii tak samo lub bardzo podobnie.
        .
        Co do niań. Utrafiłeś w sedno! Nie da się dziecku kupić miłości,. poczucia bezpieczeństwa oraz czułej opieki.

        • Roman Odpowiedz

          Miłości na pewno, ale czy poczucia bezpieczeństwa i czuej opieki śmiem oponować 🙂
          Moja pierworodna przez 2 lata „chodziła na służbę” do niani, którą uwielbiała i u której na pewno miała to drugie i trzecie. Dla niani i jej męża była jak „czwarta córka”. Córki niani traktuje do dzić (a 9 lat minęło) jak „starsze siostry”.
          Inna rzecz, ze takich opiekunek to często „i ze świecą szukać”.

          • Roman

            Wiem i uwierz mi, że do dziści ludzie dla mnie znaczą dużo więcej niż zwykli znajomi.

  26. BogusiaM Odpowiedz

    Przeczytałam post i jestem pod wrażeniem waszej zaradności i zdrowego podejścia do życia skromniej lecz nie wypierając się wszystkiego. Jak widać dzieciak na zdjęciach szczęśliwy i wcale Mai nie jest źle, że nie dostała od Was (z waszego portfela) zabawek. Wycieczki i spędzony wspólnie czas będzie dla niej o niebo cenniejszy, a tak jak piszesz każdy prezenty mniejsze czy większe dostaje.
    Nie rozumiem tych co są mocno oburzeni w komentarzach, chyba nigdy wcześniej nie czytali Twojego bloga. Bo ja w tym poście widzę zupełnie inny model rodziny niż Ci krytykujący. Widzę mądre, przemyślane i wspólnie podjęte decyzje dwojga dorosłych, kochających się ludzi dla dobra ich dziecka. A nie skąpego mężczyznę – tyrana przetrzymującego żonę na siłę w domu by opiekowała się dzieckiem. Ah ta zazdrość ludzka nie zna granic.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję za komentarz. Ja również uważam, że dajemy Mai znacznie więcej niż cokolwiek, co byśmy mogli kupić.

  27. Darek M. Odpowiedz

    Strasznie niskie te koszty 🙂

    Nas same szczepionki kosztowały niemal tyle.

    Do tego wyprawka, czyli wszystkie potrzebne rzeczy na początek. Kilka ubranek też żona „musiała” kupić. Pieluchy, chusteczki, mleko, itp.

    Trochę by się tego uzbierało, chociaż przyznam szczerze, że dokładnie nie liczyliśmy.

    Na pewno wiele pieniędzy oszczędziliśmy rezygnując z wyjść i wyjazdów. Ostatecznie na pewno wyszliśmy na plus i jesteśmy zadowoleni z naszej pociechy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie znam nikogo, kto by żałował tej decyzji (a czasem tego 'trafu’ ;)) – niezależnie od poniesionych kosztów. O szczepionkach było trochę komentarzy gdzieś wyżej.

  28. Bea Odpowiedz

    małe dzieci mały kłopot duże dzieci itp – u nas to niestety dużo większe koszty ale i dzieci starsze (4 i 7 lat) – największą bolączką są dla nas comiesięczne koszty prywatnego przedszkola (nie było szans na państwowe) – do tego koszty zajęć dodatkowych (angielski i basen), z okazji początku roku szkolnego koszty podręczników o wydatkach typu sezonowa wymiana garderoby głównie dla starszej nie wspomnę (młodsza na szczęście dostaje swoje w spadku po siostrze ;)) – nie ma siły, obawiam się, że koszty dzieci w naszym przypadku to raczej około 1000 zeta miesięcznie o ile nie więcej …

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Zdaję sobie z tego sprawę i będę nadal notował wszystkie koszty związane z dziećmi. Mimo wszystko myślę, że wydam zdecydowanie mniej niż średnia i zrobię to bez szkody dla Mai.

  29. Kobieta Odpowiedz

    Koszty w pierwszym roku życia moich dzieci miałam podobne do Twoich. Niestety teraz, kiedy dzieci są już w wieku szkolnym, są zdecydowanie wyższe.
    Przedtem za samo przedszkole (państwowe) za dwójkę dzieci płaciłam ponad 600 zł miesięcznie.
    Teraz za same podręczniki zapłaciłam ponad 500 zł, do tego koszty tornistrów, zeszytów, składek klasowych, ubezpieczeń, zajęć dodatkowych. Razem ponad 1500 zł za dwójkę dzieci. Potem dojdą wycieczki szkolne, prezenty urodzinowe dla koleżanek i kolegów, mundurki, które zużywają się dość szybko itd.
    Poza tym moje dzieci jedzą dwa razy tyle, ile ja z mężem razem wzięci i są wiecznie głodne. Na samo jedzenie, kupowane na promocjach i w tanich sklepach, wydajemy ponad 1600 zł miesięcznie. Kiedy dzieciaki były małe, na jedzenie starczało nam 500 zł ;).

    Zgadzam się, że w pierwszym roku nie trzeba ponosić dużych wydatków, potem już nie jest tak kolorowo.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kończy się już 14 miesiąc życia Mai, a na razie nie widzę zwiększających się wydatków. Rok chyba jeszcze nie jest tą magiczną granicą. Będę trzymał rękę na pulsie 🙂

      • Adam Odpowiedz

        W moim wypadku taką granicą był moment, gdy chłopcy kończyli 4 lata. Wówczas zarówno na kolei oraz w autobusach komunikacji miejskiej stali się „połówką”, a nie zerem złotych. (Można tylko westchnąć, że u naszych południowych i zachodnich sąsiadów dzieci są: „zdarma” i „kostenlos”.) A że auta własnego nie mamy, toteż wydatków troszkę przybyło.
        Potem jednak okazało się, że niepełnosprawność jednego z naszych synów organy państwa raczyły honorować – co w swego rodzaju nieszczęściu, stało się dla kosztów komunikacyjnych czymś pozytywnym – pojawiły się darmowe przejazdy miejskie dla dziecka i opiekuna.

        • Adam Odpowiedz

          A propos przedszkola: akurat we Wrocławiu przedszkole państwowe kosztuje w tej chwili bardzo niewiele – tyle, co koszty wyżywienia miesięcznego – coś ok. 150 zł. Za dni nieobecne nic się nie płaci. Toteż koszty nie są tu wielkie. Fakt, że nie wszystkim chętnym się udaje tam dostać. Funkcjonują specjalne przeliczniki punktowe, ale i tu odrobina chęci i można prześcignąć konkurentów. Cóż: życie…

          • Kobieta

            W Krakowie niestety przedszkole 2 razy droższe. Na szczęście już nie muszę za nie płacić.
            Teraz największe koszty są we wrześniu, bo nie dość, że początek roku szkolnego, to jeszcze obydwie moje pociechy mają w tym miesiącu urodziny.
            Muszę jednak przyznać, że żadna kwota rosnąca na koncie, nie jest warta tyle, ile jeden uśmiech moich maluchów :).

  30. magda Odpowiedz

    Powiem szczerze, że jestem w ogromnym szoku, że zamknęliście się w tak niskiej kwocie. Szczerze mówiąc otworzyłam ten wpis myśląc sobie, będzie tu pewnie znów pokazane jak ogromne są wydatki na dziecko, a tu miłe zaskoczenie. Wielki szacunek!

  31. Staszek Odpowiedz

    Ta infografika jest idiotyczna. 1200 zł na kosmetyki lub 1500 zł (!) na ubrania dla rocznego dziecka?! Przepraszam bardzo, niemowlak nosi markowe ubrania, z których zaraz wyrośnie? Co za głupoty…To tylko odstrasza od posiadania dzieci w młodym wieku.

    • justyna Odpowiedz

      a mnie trochę wkurza takie myślenie, a po co nowe buty, a po co nowe ubrania dla dziecka, przecież i tak z nich wyrośnie. No i co z tego? Ale rok będzie chodził fajnie ubrany a nie w poszarzałych, spranych ciuchach.
      Niektórzy lubią ładnie ubrać dziecko, kupić coś nowego. Owszem, jak już pisałam kupuję w secondhandach ale lubie tez kupić coś nowego, na wyprzedaży albo i bez niej. A poza tym im starsze dziecko tym ciężej kupić coś używanego ładnego.
      A Ty jak kupujesz sobie buty to ile w nich chodzisz? Bo mi np sandały na rok wystarczają. Kozaki góra dwa sezony. Więc co dziwnego jest w tym że dziecko rok pochodzi..
      Nie mam nic przeciwko używanym rzeczom ale trochę rozsądku też by sie przydało. Dla mnie być najpierw ładne.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Każdy ma inne priorytety – dla mnie na przykład modny wygląd do nich nie należy, a w pierwszych latach życia dziecka zaspokajasz wyłącznie swoje poczucie estetyki, bo dziecko nie ma przecież jeszcze swojego „stylu” czy preferencji.

        Pytanie jeszcze, o jakich dzieciach mówimy. W początkowym etapie dziecko rośnie tak szybko, że z ubranka może wyrosnąć nie w rok czy pół, ale dosłownie w kilka tygodni, podczas których czasami nawet nie ma szansy na założenie kaloszy czy innej kurteczki.

  32. justyna Odpowiedz

    Przepraszam bardzo, niemowlak nosi markowe ubrania, z których zaraz wyrośnie?
    x
    idąc Twoim tokiem myślenia, rozumiem że odkąd przestałeś rosnąć nie zmieniasz garderoby?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Mylisz 2 różne rzeczy: wyrośnięcie z ubrań i ich zużycie. Owszem – dopóki ubranie mi służy i się w widoczny sposób nie niszczy, to nie widzę powodu do zmiany – dobrze mi jak jest, nie lubię zakupów, wybierania, przymierzania itp. Kiedy jest taka potzreba, zmieniam garderobę – ale nie porównuj tego do niemowlaka, który dosłownie kilka razy założy rzecz, albo i nie – zapewniam Cię, że naprawdę często zdarza się, że dziecko nawet nie przymierzy ciucha, a już się okazuje, że się nie zmieści.

      • justyna Odpowiedz

        Bo jesteś facetem 🙂 Mój mąż tez nigdy nie widzi potrzeby zmiany swojej garderoby. Ja tam lubię wybierać i przymierzać. Ale staram się to robić w granicach zdrowego rozsądku.
        A powyżej nie miałam na myśli niemowlaka ale dziecko przedszkolne, które uwierz mi że potrafi coś ubrać kilka razy i zniszczyć, np getry, spodnie… kolana przetarte w dwa dni. Dlatego czasem warto kupić coś firmowego bo zwyczajnie służy dziecku dłużej.
        Piszesz ze Twoim priorytetem nie jest modny wygląd… ja też nie piszę o modnych a ładnych rzeczach. Nie chodzi o najnowszy styl ale zwykłe poczucie estetyki.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Poczucia estetyki chyba też mi trochę brakuje – na szczęście żona nadrabia i dzięki temu za bardzo tego nie widać 🙂

          Nie chcę się wdawać w dyskusje na temat ubrań bo to nie moja bajka, ale chyba nie zawsze firmowe = dobrej jakości, a „no-name” = bubel? Metka swoje kosztuje – pewnie często więcej, niż sam materiał, robocizna i transport razem wzięte 🙂

          • Roman

            Ja tam jestem w stanie udowodnić, że przy tym samym „stylu noszenia” jedne markowe jeansy za 300 zł zniszczą sie szybciej niż 12 par niemarkowych jeansów każde po 25 zł. 🙂

          • wolny Autor wpisu

            A ja i tak wolę jedne za 300, tyle że przecenione na 150-200. Ciekawe, czy podobne przeceny można uzyskać na spodniach za 25zł ?

          • Roman

            Z pewnosia nie, ale i tak 6 par za 25 bedę nosił dłużej niż 1 za 150…
            Każde spodnie można „wyliczyć” na określona ilość „założeń i prań” doskonale wiem, że markowe z pewnością nie wytrzymają 6-12 razy więcej…
            Najlepszy rezultat jaki udało mi sie osiągnąć to coś około 4.

          • Kosmatek

            Roman, tu chodzi o o statystykę i wysiłek oraz minimalizm. Wolę mieć dwie markowe marynarki nie wiem właściwie czemu zachwycające kobiety ) jak one to widzą bez metki ?) i rzeczywiście wyglądające dobrze na mnie po 5 latach, niź 10 garniturów kupowanych na kolejne okazje.

  33. Dominika Odpowiedz

    Twoje podliczenie przedstawia posiadanie dziecka w kolorowych barwach, które sama też bym chciała widzieć. Dziś duża część młodych par (choć zapewne nie tylko) uwzględniających w swoich planach dziecko, myśli o tym, ile nowa kategoria w wydatkach (dziecko) będzie pochłaniała kosztów. Jest to okropne, ale jest to już niestety normą. Znaczna ilość moich znajomych ciągle czeka, bo pieniędzy nigdy dość, a tu kredyt na karku, niestabilna praca itp. Czekam i ja, choć wiem, że ile bym nie odłożyła w skarpecie, zawsze będzie za mało. Dobrze byłoby, gdyby więcej ludzi potrafiło tak dobrze gospodarować pieniędzmi przy dziecku, jak Wy. W obliczu gigantycznych wyliczeń państwa co do utrzymania malucha, potrzeba więcej opinii, że jednak to nie jest studnia bez dna. Trzeba myśleć, skoro ktoś może, mogę i ja. Ciężko jednak usunąć wymyślone przez siebie przeszkody. Pozdrawiam i zabieram się do dalszej lektury!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za ten komentarz – potwierdza to, że młodzi ludzie naprawdę myślą o dzieciach tymi kategoriami. Pomyśl o tym szerzej i odpowiedz sobie na pytanie, czy komukolwiek w Twoim otoczeniu wystarcza pieniędzy? Czy to aby opinia „zawsze a mało” nie jest normą – niezależnie od tego, ile się zarabia? Poznałem do tej pory trochę ciekawych przypadków i uwierz mi, że przez błędne decyzje osoba zarabiająca 10.000 zł może być w gorszej sytuacji finansowej niż ta, która zarabia 1/4 tego. Niezwykle dużo zależy od podejścia i inflacji stylu życia, o której pisałem tutaj.
      Pozdrawiam!

    • Adam Odpowiedz

      Ja bym nawet rzekł więcej. Doszło dzisiaj do swoistej utraty przez słowa oraz różne frazy swych właściwych, pierwotnych znaczenia. „Promocja”, „wyprzedaż”, „kryzys”, „bieda”, „wojna”, „bezrobocie”, „epidemia”… Są to słowa, które słyszymy wciąż, a tak naprawdę tych zjawisk wokół nas prawie nie ma lub są peryferyjne. Jednak strachy na Lachy działają! Trendy działają!
      Nie ma też prawie stygmatyzacji bycia starą panną czy mężatką bez dziecka. (Nie oceniam tego zjawiska, tylko piszę o mym spostrzeżeniu) Dziecko niekoniecznie jest postrzegane jako sukces, lecz raczej jako coś co w osiągnięciu sukcesu oraz tzw. rozwoju tzw. kariery może przeszkodzić. Zresztą samo słowo „kariera” tez bywa fatalnie nadużywane. Ja rozumiem, że karierę może robić wokalista zespołu muzycznego lub sportowiec, ale kierownik w sklepie? To raczej śmieszne użycie tego słowa.
      Dobra: dość tego marudzenia niespełna 40-latka. 😉
      Krótko: „Literaci do piór!”, Młodzi do dzieci!

  34. Magda Odpowiedz

    Cześć,

    zastanawiam się, czy jednak nie popełniłeś błędu logicznego w jednym miejscu. Jeśli wynajęlibyście opiekunkę to byłoby: przychód: pensja żony, koszt: wypłata opiekunki. Nie macie opiekunki, żona została w domu. Nie płacicie więc za opiekunkę, ale żona nie dostaje też wypłaty. I jej utraconą wypłatę należałoby dołożyć do kosztów dziecka (minus lunche-minus wydatki na paliwo/komunikacje). Inaczej zaciemnia to obraz. Przecież de facto budżet rodziny jest uboższy o jedną wypłatę.

    U was to pewnie nie jest taka duża różnica-ty z branży IT, żona budżetówka, pewnie jej pensja to 20% przychodów rodziny. Ale jak dwie osoby zarabiają średnią krajową i jedna pójdzie na urlop wychowawczy to jest wyrwa w budżecie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hej,
      We wpisie wspomniałem o utracie przychodów żony, ale na razie tego mocno nie odczuliśmy, ponieważ dopiero minął rok macierzyńskiego i rozpoczął się urlop wypoczynkowy żony. A podsumowanie dotyczyło właśnie tego pierwszego roku życia dziecka.
      Każdy musi to sobie przeliczyć, ale przyjmując koszty niani na poziomie 1.200 zł miesięcznie (to chyba absolutne minimum: 1.200 zł / 20 dni / 8h = 7,5 zł/h – nawet nie wiem czy to realna stawka godzinowa, chyba jednak należałoby przyjąć nieco więcej) + dojazdy 200 zł + wydatki dodatkowe związane z pracą 200 zł, robi się całkiem spora sumka. Teoretyczne 1.600 zł (przyznaję – strzał z mojej strony) należy porównać z pensją netto i zdecydować, czy warto – często dla kilkuset złotych miesięcznie – oddać dziecko w obce ręce. My najzwyczajniej na świecie uznaliśmy, że nie. Gdyby żona uznała inaczej (lub np. chciała „wyjść do ludzi” i się realizować w pracy), uszanowałbym ten wybór i coś byśmy kombinowali.

      • Adam Odpowiedz

        Mam wrażenie, że Magdzie chodziło o coś innego. Mi się zresztą też wydaje, że w rubryce opieka nad dzieckiem nie powinno widnieć w twoim wypadku 0zł, lecz kwota będąca 1/5 zarobków Twojej żony, a po ustaniu urlopu macierzyńskiego całość lub prawie całość wypłaty.
        Zero złotych mogłoby widnieć wtedy, gdyby osoba opiekująca się dzieckiem i tak nie pracowała zawodowo.
        Nie ma chyba potrzeby „na siłę” (wbrew faktom?) obniżać kosztów.
        .
        Można jednak te rzeczy różnie liczyć. Wiem. 🙂
        .
        Kiedyś próbowałem Ci wykazać, że bycie „złotą rączką” i remontowanie własnego domu w Twoim wypadku jest mało racjonalne i mało ekonomiczne – ze wzgl. na dobre b. Twoje zarobki zawodowe. Przy czym dla osoby zarabiającej zdecydowanie poniżej średniej krajowej lub nie mającej pracy w ogóle – to świetna sprawa. Piszę o tym, bo te sprawy mając podobne „podłoże”.

        • Adam Odpowiedz

          „na dobre b. Twoje zarobki zawodowe”. Piszę, jak „potłuczony”….
          Poprawiam: na b. dobre Twoje zarobki.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Gdyby odjęcie tych 20% było takie proste to pewnie bym to uwzględnił. Ale te 80% uwzględnia średnie zarobki z wcześniejszych 12 miesięcy, a nie gołą pensję. Do tego – jak już wspomniałem – przynajmniej niektórzy łapią się na becikowe, ulgę podatkową czy jakieś świadczenia z ubezpieczenia pracowniczego za urodzenie dziecka. Odchodzi też sporo kosztów, co dodatkowo komplikuje sprawę. Nie potrafię tak na szybko powiedzieć jak byśmy wyszli na sytuacji, kiedy np. żona wróciłaby szybko do pracy (pewnie na część etatu, jak to zwykle bywa), i musielibyśmy zatrudnić nianię. Uprościłem – zgadzam się, ale to zbyt wiele zmiennych w obliczeniach mnie do tego skłoniło, a nie chęć zamiecenia tego pod dywan.

          • Adam

            To wszystko prawda. Podsumowując, można by chyba rzec, że przyjmując taką lub inną metodę obliczeń, kwota potrzebna na dziecko wyjdzie nieco większa lub mniejsza. Na pewno jednak będzie ona ZNACZĄCO mniejsza, od tych podawanych przez różne tzw. instytuty ekonomiczne czy popularne portale. 🙂

          • wolny Autor wpisu

            I to staram się pokazywać, chociaż widzę, że wiele osób woli odrzucić całość jako nierealną, bo skoro są w innej sytuacji i nie zejdą do tak niskiego poziomu, to po co w ogóle zawracać sobie głowę…

          • Magda

            Wydaje mi się, że przeprowadzałeś dużo bardziej skomplikowane obliczenia niż te, o których mówimy tutaj.

            Jeśli chodzi o dodanie kosztu mniejszej (80%) pensji żony, to chyba nie jest problem. Ostatnia pełna pensa-minus wypłata na macierzyńskim i jest.

            Koszty, które uległy zmniejszeniu też nie są rozbudowane. Ewentualnie lunche i dojazd do pracy (jeśli żona jeździła komunikacją miejska, to pewnie bilet dalej kupuje; jeśli samochodem to prowadząc ewidencje kosztów i przychodów widać „oszczędności” z braku pracy).

            „Przychody” z posiadania dziecka, jako osoba która się pilnie rozlicza pewnie i tak masz rozpisane.

          • wolny Autor wpisu

            Magdo – jest w tym sporo racji, mógłbym zrobić dokładniejsze obliczenia, bo danych mam więcej niż podałem. Ale i tak wyszedł wpis „Ile kosztuje dziecko Wolnego”, jak to ktoś zauważył. A mimo wszystko chodzi o pewne uogólnienie i pokazanie zasady… teraz myślę, że można było dokonać wyliczeń, pokazać skąd się to wszystko wzięło i jak obliczyć dla własnego przypadku. Tylko czy to by nie było zbyt skomplikowane?

      • Magda Odpowiedz

        Stawka dla osoby opiekującej się dzieckiem jest raczej dużo wyższa, ok 2 tys zł. Ja zarabiam 4,2 tys zł. Jak nie wrócę do pracy, to nasz budżet będzie mniejszy o ok 4 tys zł (200-300 zł wydaje na lunche, a bilet na komunikację i tak muszę mieć). Powiedzmy, że zatrudniam opiekunkę. Wychodzi 2 tys różnicy, między moim pracowaniem i niepracowaniem. Nie jest to kilkaset złotych. I wtedy do kosztów dziecka doliczam 2 tys. miesięcznie opiekunki. Trochę daleko mi do tych 215 zł miesięcznie, nawet jeśli jestem bardzo oszczędna.

  35. Magda Odpowiedz

    Nie wiem też czemu wszyscy naskoczyli tu na Weronikę. Zwłaszcza podobają mi się komentarze o feministkach. Urocze. Trochę mam żal Wolny, że tej nagonki nie uciąłeś.

    To co zrobił feminizm to pokazał, że konsekwencje posiadania dzieci dla mężczyzn i kobiet są diametralnie różne na rynku pracy. Ona poszła na urlop wychowawczy, jej szanse na wzrost wypłaty/awans (tak pogardzane przez wielu tutaj na forum) spadły. W przyszłości będzie miała i niższą wypłatę i niższą emeryturę (zakładając że będą). To jej przyszły pracodawca nie zatrudni, bo dziecko… Wolny nie ma tych problemów.

    Pewnie, że po drugiej stronie stoi dziecko, miłość i w ogóle. Ale ja wyżej piszę o smutnej rzeczywistości, o której trzeba pamiętać. Dla kobiety koszty dziecka to nie tylko zabawki i ubranka.

    P.S. Kto prał pieluchy wielorazowe?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Pieluchy wielo prała (i nadal to robi) pani pralka.

      Masz sporo racji w tym, co piszesz, a nasza „pogarda” dla podwyżki i awansu kosztem czasu z dzieckiem wynika chyba z dobrobytu, którego wielu z nas tutaj doświadcza (w zasadzie doświadczamy go wszyscy, tyle że niektórym przychodzi to łatwiej). Pamiętaj jednak, że niemal każdy ma ogromne pole do popisu jeśli chodzi o zmniejszenie wydatków / wzrost dochodów. Nie wiem czy czytałaś raport moich wydatków za zeszły rok (klik) – czy to nie najlepszy dowód na to, że – o ile tylko tego chcemy – naprawdę nie trzeba aż tak pędzić na złamanie karku?

      Wiem – mi łatwo to pisać, bo rzeczywiście nie musimy się martwić o wypłatę żony czy Jej (czy moją) przyszłą emeryturę. Ale staram się tutaj przekonywać, że to opcja dostępna nie tylko dla garstki „wybrańców”, ale dla szerszego grona młodych osób, które dopiero rozpoczynają Prawdziwe Życie.

      PS Sam jestem ciekawy, co by było gdyby proporcje naszych zarobków były odwrotne – czy zdecydowałbym się na wzięcie części macierzyńskiego (to w tej chwili możliwe).

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Kocham te męskie odpowiedzi na temat prania. Zawsze jest odpowiedź pralka 🙂
        A kto wkładał pieluchy wielorazowe do pralki?

          • wolny Autor wpisu

            Heh – może mi się wydaje, ale chyba na siłę komplikujecie to, co jest proste.
            Nie mówiąc o tym, że od razu widać uprzedzenia dotyczące pieluch wielorazowych i ich „nieczystości”. Zapach podczas wkładania do pralki rzeczywiście jest przykry (przyznaję – najczęściej żona je wrzuca do prania), ale po wyjęciu nie miałbym nic przeciwko temu, żeby używać ich choćby jako chusteczki do nosa 🙂

          • Kasia Rz.

            Nie mam żadnych uprzedzeń do pieluch wielorazowych 🙂 Na pewno wychodzą taniej i bardziej ekologicznie niż jednorazówki, tyle, że wymagają więcej pracy własnej – tzn. pracy żony:)

          • Tina

            Co potwierdzam jako matka pieluchująca wielorazowo już drugie dziecko.

          • Magda

            Właśnie o to mi chodziło, dzięki Kasiu Rz. Wolny ma zyski w postaci satysfakcji z bycia ekologicznym i oszczędnym. Żona ma koszty w postaci dodatkowej roboty. Dodatkowej roboty, którą Wolny postanawia pomijać jako nieistotną. Ostatnie zdanie wynika z mojej luźnej interpretacji słów „na siłę komplikujecie coś co jest proste”.

      • Magda Odpowiedz

        Dlaczego nie musicie się martwić o jej emeryturę? Przecież będzie mniejsza z powodu dzieci? Dlaczego nie musicie się martwić o jej mniejszą (w przyszłości) wypłatę?

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          To blog o dążeniu do wolności finansowej, do której dobijemy zdecydowanie przed wiekiem emerytalnym, jakikolwiek on będzie dla naszego pokolenia. Wolę polegać na sobie samym niż na stanie finansów i wesołych pomysłach polityków, które przez najbliższe 30-40 lat mogą zmienić dosłownie wszystko.

  36. Tomek Odpowiedz

    Z mojego punktu widzenia Twoje wyniki są imponujące. Używanie wielorazowych pieluch dla mnie nierealne.

    W moim przypadku sytuacja jest o tyle skomplikowana, że razem z małżonką posiadamy oddzielne finanse dzieląc się kosztami życia w zależności od kategorii. Co akurat sobie cenię, uważam że dzięki temu każde z nas posiada pewną niezależność.

    W przypadku kosztów na dziecko ja pokrywam koszt między innymi zakupu pieluch, chusteczek, mleka modyfikowanego. Żona kupuje ubrania, pozostałą żywność, leki, kremy itp.

    Szczegółowo ewidencjonuję swoje wydatki i staram się poszukiwać oszczędności w różnych dziedzinach życia.
    Jeśli ktoś jest zainteresowany zestawieniem kosztów poniesionych przez niedoświadczonych rodziców na ich pierwsze dziecko, gdzie nie udało się nam ustrzec niepotrzebnych wydatków zapraszam.
    http://mojefinansedomowe.blogspot.com/

    pozdrawiam

    Tomek

    • Adam Odpowiedz

      Zajrzałem, Kolego, na Twój blog. 12,1 tys… Nooo, faktycznie kosztowało Cię to dziecko w pierwszym roku życia!
      Na pocieszenie mogę Ci jednak napisać, że na pewno przy drugim (planowanym przez Ciebie) dziecku masz większe pole do popisu, aniżeli Wolny. 🙂
      „Prezes” doszedł już niemal do ściany – jeśli chodzi o racjonalizację. 😉

  37. Andzej Odpowiedz

    Ja mam tutaj nieco odmienne zdanie dla jednych dziecko będzie wspaniałą przygodą a dla innych udręką .Zakładam że wolny zarabia znacznie powyżej średniej krajowej w dodatku jest mistrzem cięcia kosztów ,a żona ma ustabilizowaną sytuację w pracy do której będzie mogła wrócić i świetnie ale jest jedno ale.Większość społeczeństwa niestety niema takich warunków .Umowy zlecenie ,niskie zarobki,brak własnego mieszkania,90% szansy że po urlopie wychowawczym kobieta zostanie zwolniona a o awansie może zapomnieć na długie lata.Polityka pro rodzinna jest śmieszna a w zasadzie wcale jej niema.Dostrzegam też jeszcze jeden problem jeżeli kobieta jednak będzie pracować i jednocześnie opiekować się jednym lub więcej dzieci to z czasem będzie zmęczona może dojść do depresji,wypalenia zawodowego ,nadwagi itd. Braknie czasu na samorozwój , rozwijanie pasji ,albo chociaż jakiegoś małego hobby doba ma tylko 24h a 8 h trzeba spać . Może wkraść się bardzo niebezpieczna rutyna .Więc dziecko to nie jest sam miód jak się co niektórym wydaje .Pewnie teraz się na mnie wyżyją matki polki że jestem egoista ale przedstawiłem tylko fakty.Pozdr

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hehe – można by tak wymieniać jeszcze dłużej, tylko po co? Andrzeju – jesteś facetem, a „stajesz w obronie” kobiet (w praktyce: próbujesz udowodnić, że są słabe, dziecko je ogranicza a pracodawcy szykanują). Jest nieskończenie wiele sytuacji życiowych, każda jest nieco inna i w każdej należy przeanalizować wszelkie za i przeciw (jeśli rodzinę się świadomie planuje). Ale generalizowanie, że „się nie da”, a kobiety to w ogóle są biedne i jak się opiekują dzieckiem to później będą grube, chore na depresję i wypalone zadowodo, jest sporą nadinterpretacją. Jak rozumiem: nadinterpretacją Twoich obserwacji, bo chyba z doświadczenia jeszcze tego nie piszesz, prawda?

      PS Kto powiedział, że trzeba spać 8h? Dementuję te plotki! 🙂

      • Andzej Odpowiedz

        No tak to są moje obserwację a nie doświadczenia zresztą obserwację ludzi no powiedzmy dyplomatycznie nieodpowiedzialnych bo jak ktoś zarabia poniżej 2 tyś i niema swojego mieszkania a rodzice też nie bardzo mogą pomóc to posiadanie dwójki dzieci jest nieodpowiedzialne . Ja podobno mam jeszcze czas więc się aż tak nie przejmuję mam 25 lat ale obawiam się że jak będe miał 30 to też będzie nieodpowiedni moment mój brat ma 32 lata i nadal jeszcze się nie zdecydował mimo iż zarabia powyżej średniej krajowej i teoretycznie mógłby sobie pozwolić na jedno dziecko

    • Kosmatek Odpowiedz

      Przykład mojej kobiety przeciw:

      Wychowują c dzieci na zakładkę ze mną znalazła czas na doktorat (dodatek bo wcześniej i teraz nadal pracuje w korporacji). To a propos rozwoju. Ponadto zajmując się dziećmi schudła. O 10% po dwóch ciazach względem wagi z narzeczeństwa ;). To a propos nadwagi :).

      • Andzej Odpowiedz

        No tak to tez pokazuję że w tej kwestii niema dwóch takich samych przypadków i zawsze trzeba to rozpatrywać indywidualnie .pozdr

      • Marta Odpowiedz

        Potwierdzam, karmienie piersią i opieka nad dzieckiem jest świetną „dietą” dla wielu matek 🙂 U mnie też zdziałała cuda 🙂

  38. Adam Odpowiedz

    Taka mi jeszcze rzecz przyszła do łba. Otóż wielu młodych ludzi (powiedzmy dwudziestolatków w parach) ma swe ukochane czworonogi. Taki duży, rasowy zwierzak, któremu się nie żałuje najlepszej karmy, smakołyków, weterynarza z kompleksem badań, zabawek, potrafi słono kosztować i to zresztą już na „dzień dobry” – gdy go kupujemy. I taki pies w niektórych sytuacjach staje się swoistym substytutem dziecka; jest hołubiony i rozpieszczany do granic możliwości. Kosztuje też sporo uwagi (szczególnie jeśli wymaga długich spacerów.) Nie występuję tu, rzecz jasna, przeciwko miłośnikom zwierząt domowych, ale wskazać chcę na taką oto rzecz – mianowicie wielu tych młodych sądzić może, że skoro piec pożera kwotę A, no to dziecko w pełnym wyposażeniu kosztować będzie 5 razy A albo i więcej. Tymczasem dziecko kosztować może, jak to wskazują doświadczenia Wolnego oraz wielu czytelników, znacznie mniej! Jeśli nie owo A, to chyba nie więcej niż 1,5 A.
    .
    Wolny, coraz trudniej czyta się i rozsupłuje kolejne komentarze Czytelników… Ich wzajemne korelacja też jest już w paru miejscach niejasna. Może jakieś udogodnienia dałoby się zrobić? Np. podświetlenie ostatnich 5 komentarzy – czy coś w tym guście. A to wszystko z powodu tego, że obrodziło! No bo właśnie – po raz pierwszy – otwieram trzecią setkę komentarzy pod Twym artykułem. Gratuluję! 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kilkukrotnie myślałem o wpisie na temat zwierząt. Za każdym razem odkładam go na bliżej nieokreślony termin i myślę, że działam rozsądnie, bo nie lubię za bardzo teoretyzować. Jako alergik nigdy nie miałem szansy na opiekę nad czymkolwiek większym niż papugi czy chomik, a i to zdarzyło się daaaawno temu. Czuję podobnie jak Ty, ale tak jak koszty (jakiekolwiek by nie były) zwykle nie mają decydującego wpływu na chęć posiadania dziecka, podobnie może być ze zwierzakami.

      Wiem, że komentarze robią się mało czytelne po osiągnięciu ich sporej liczby pod wpisem, ale niestety nic na to nie poradzę – musiałbym całkowicie zmienić ich system, co oznaczałoby sporą rewolucję, prawdopodobnie inne problemy, a także sporo pracy z mojej strony (chociażby po to, żeby przenieść dotychczasowe komentarze pomiędzy systemami). Godzę się na bycie „ofiarą” tylu wspaniałych, aktywnych czytelników 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Zmotywowałeś mnie Adamie do pogooglania. Na dniach przetestuję (być może na Was!!!) nieco inny sytem komentarzy. Powinien być tak samo łatwy w obsłudze (na tym mi najbardziej zależy – nie chcę wymuszać żadnych rejestracji dla komentujących), a jednocześnie będzie umożliwiał wysyłanie notyfikacji o kolejnych komentarzach w wątku czy używania kont znanych z rozmaitych mediów społecznościowych dla tych, którzy chcą. Chyba masz rację, że standardowy system komentarzy przy takiej ich liczbie przestaje się dobrze sprawdzać i niestety prostota nie zawsze wystarcza…

  39. matimateo89 Odpowiedz

    Wolny, a zatem jakie sa Twoje prognozy odnosnie wychowania swojego dziecka od poczecia do 20-ego roku zycia (w sensie – do momentu az ptaszek wyfrunie z gniazdka)? Ja traktuje wyliczenia Centrum im. Adama Smitha jako calkiem sensowne (+/- 150-170 tys. zl), bo jednak jest mnostwo kosztow o ktorych sie nie mysli, a ktore nadejda w przyszlosci (kto mysli teraz o koszcie bagazniku rowerowego na samochod? albo o karnetach na stoki narciarskie? nikt, a przeciez takie lub podobne, „akcydentalne” wydatki z czasem sie pojawia).

    Ja osobiscie nie zamierzam miec dzieci, moze nie tyle ze wzgledow finansowych (choc 200-300 tys. za dwojke dzieci piechota nie chodzi…), co raczej dlatego ze nie odpowiada mi „tatuskowaty” styl zycia. Nie lubie ciagnac za soba takiej „kotwicy”, ktora trzyma mnie w jednym miejscu i nie pozwala na calkowita swobode. Natomiast sledze z ciekawoscia wszystkie wpisy na blogu ktore dotycza konkretnych wyliczen i mozliwych oszczednosci (omijam wpisy filozoficzne). Wciaz wydaje mi sie, ze wychowanie dziecka jest drogim hobby, ale jestem otwarty na zmiane zdania. Zobaczymy jak to sie dalej potoczy ; )

    • Kosmatek Odpowiedz

      Pozwolę sobie poczynić parę spostrzeżeń:

      a. Odpowiedni a filozofia życiowa ukierunkowuje strategię i dążenia do wolności finansowej, do 'early retirement’ (jak to nazwać po polsku)?
      Liczyć grosze w pieluchach nie włączając takich działań w szerszy kontekst to jak patrzenie na pojedyncze drzewa w lesie w którym się ktoś znalazł nie wiedząc skąd.

      B. Wyliczenia z góry uwzględniające wszystkie istotne wydatki są chyba niemożliwe. Przykład twój bagażnika rowerowego na samochód znam z autopsji. Czy to wydatek na dzieci? Tak, korzystamy we czwórkę. Czy może wpisać zero? Może tak – bo i bez nich bym sobie pewnie kupił, a co więcej to ja byłem pomysłodawcą tego zakupu, nie dzieci. To może przynajmniej cenę dwóch uchwytów? Też nie bardzo, czwarty dostałem prawie gratis. ..

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To i ja się włączę w tą ciekawą dyskusję 🙂 Sądząc po Twoim loginie, masz około 25 lat i uważam, że takie podejście – chociaż w Twoim wypadku nieco przejaskrawione – jest typowe w tym wieku. Ja również nie myślałem wtedy o dzieciach – byłem raczej nastawiony na ciągły rozwój, podróże itp. Nie uważałem, że dzieci to kotwica, ale wiedziałem, że to jeszcze za wcześnie. Bo widzisz – człowiek się zmienia, ewoluuje, z czasem trochę inaczej zaczynają układać się priorytety, a i poznanie kogoś, z kim chciałbyś spędzić resztę życia wiele zmienia (nie wiem, czy już kogoś takiego spotkałeś?).
      Pewne jest natomiast, że nie mając dzieci zdecydowanie łatwiej osiągnąć niezależność finansową. Pytanie, czy warto, czy to równie dobrze smakuje, czy koło Ciebie będą wtedy ci, których kochasz, żeby ta „wolność” miała odpowiedni smak. Ale nic na siłę – znam zdekalowarnych przeciwników posiadania potomstwa i wiek wcale nic w tym względzie nie zmienił.
      Pozwól, że nie podejmę się prognozowania kosztów wychowania dzieci – zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce. Jedna tylko myśl: większe mieszkanie, do którego potmostwo mobilizuje. Jak to liczyć? Koszt dodatkowych metrów? Ale przecież to również inwestycja! Koszt mebli i część comiesięcznych rachunków za dodatkowe metry? Podobnie jest z wieloma wydatkami, kiedy dziecko jest starsze – nie do końca wiadomo, jak zaliczyć poszczególne wydatki. Będę starał się do tego tematu jakoś sensownie podejść, kiedy nadejdzie odpowiedni czas.
      Pozdrawiam.

      • Adam Odpowiedz

        😉 Tak jest, Mateo: słuchaj dobrego „policjanta”.
        Ja zabawię się w tego złego i przemówię głosem ostrzejszym:
        z otchłani wieków spoglądają na Ciebie wszyscy Twoi dziadowie, pradziadowie, prapradziadowie i domagają się… potomków. Nowa pula genowa musi ruszyć w świat! Bo to właśnie z punktu widzenia biologii jest sukces osobniczy (Spłodzić/zrodzić płodne potomstwo). Wszystko inne to tylko dodatki. 😉
        …………
        ———————————37-letni „piernik”, ojciec dwóch synów

  40. matimateo89 Odpowiedz

    Ale o czym tu filozofowac? Zycie jest zbyt piekne zeby pracowac. Jest mnostwo pieknych miejsc ktore chcialbym zobaczyc, mnostwo wspanialych rzeczy ktore chcialbym wyprobowac, mnostwo niesamowitych ludzi ktorych chcialbym poznac. Marnujac 1/3 zycia w pracy strasznie sie ograniczam. Cenny czas przecieka mi miedzy palcami. Jednoczesnie wiem, ze nikt mi za darmo niczego nie da, wiec niestety musze przez pewien czas pracowac. Zatem pracuje, bardzo duzo i bardzo ciezko. Po to zeby na 40 urodziny powiedziec: „Stop! Od dzis ciesze sie zyciem!”. A zatem jeszcze raz: zycie jest zbyt piekne zeby pracowac. Moim zdaniem nie ma co trzepac piany na ten temat, bo ta sprawa jest bardzo prosta ; )

    A co do wydatkow – bagaznik rowerowy to tylko przyklad, lepszy lub gorszy. Rownie dobrze mozesz w to miejsce wstawic koszt wstawienia nowej szyby u sasiada, ktoremu Twoj syn wybil okno grajac w pilke. Chodzi mi o to, ze jest mnostwo wydatkow absolutnie przypadkowych, ktorych nijak nie da sie przewidziec, a ktore jednak podwyzszaja calosciowy koszt wychowania. Podobnie jest przeciez z budowa domu – na papierze kosztorys wyglada na sensownie ulozony, a po zakonczonej budowie okazuje sie ze jednak bylo znacznie drozej : )

    • Kosmatek Odpowiedz

      1. No ale tak rozumując to można wyprowadzić wniosek przeciwny. Skoro niczego nie można przewidzieć to nie powinno się myśleć o zaprzestaniu pracy nigdy, bo skąd wiedzieć że masz już dość pieniędzy i kapitału na przyszłe wydatki?
      .
      2. W pierwszej części postu ujawnił eś swoją filozofię i hierarchię wartości.
      .
      3. Jakich wyborów dokonasz gdy osiągniesz niezależność finansową? Podróże? A co jeśli po roku – dwóch się ci znudzą?
      .
      Znam historie ludzi, których wolność doprowadziła do utraty przyjaciół, rozpadu związków, depresji itp, bo jak same twierdzą nie miały wcześniej odpowiedniej hierarchii wartości i zamiarów.

      • matimateo89 Odpowiedz

        Potrzeby ludzkie sa nieograniczone. Gdy masz Seicento, marzysz o Mercesesie, gdy masz Mercedesa, marzysz o Porsche, gdy masz Porsche, marzysz o Ferrari. Kluczowe jest zatem nie zaspokajanie kolejnych potrzeb, tylko nauczenie sie radosci z tego co mamy. Oczywiscie bez skrajnosci, bo nie chce zyc w ubostwie pocieszajac sie ze w Afryce maja gorzej. Chce kupic ladny dom, ladny samochod, odlozyc wieksza sumke na inwestycje i tyle. Zwykle, spokojne zycie.

        Na chwile obecna moja wolnosc wiaze sie ze swoboda poznawania roznych krajow. Za 15 lat byc moze sie to zmieni. Natomiast jakiekolwiek plany czy marzenia nie pojawilyby sie za 15 lat, jedno jest pewne: bede potrzebowal czasu i pieniedzy. Zaczalem zatem pracowac nad tym juz teraz.

        Nie rozumiem jak wolnosc mogla doprowadzic do czegos zgubnego. Wolnosc byla winna utraty znajomych? To sie nie trzyma kupy…

        • Kosmatek Odpowiedz

          oj przeczysz sobie w tym poście :). Przeczytaj logicznie z dystansem, a się uśmiechnięsz do siebie też.

          Wiek nie jest argumentem ale wyjątkowo: myślałem tak jak ty gdy miałem 25 lat. Teraz z 40 na karku, gdy bliżej mam do wolności fin widzę że jest inaczej. Odpiszę więcej jak side do komp zamiast kom.

          • matimateo89

            Kosmatek – przecze sam sobie, bo chcialbym miec ladny dom i samochod? A od kiedy to jest ekstrawagancja? Zwykle, normalne potrzeby. Moj szef z ktorym mam bardzo bliski kontakt jest dla mnie przykladem tego, jak mozna osiagnac wolnosc finansowa i jak z niej korzystac. Ma teraz 62 lata, na swoje 50 urodziny uznal ze wystarczy tej pracy i przeszedl na emeryture. Moze nie jest modelowym przykladem, bo przez ten czas zdazyl uzbierac majatek rzedu kilkanastu milionow funtow, ale to wlasnie jest w calym przykladzie najciekawsze. Otoz on wcale nie prowadzi ekstrawaganckiego zycia. Jezdzi 3-letnia Honda CR-V, choc czesciej metrem. Mieszka w zwyklym domu. Gdy leci gdzies samolotem, zazwyczaj wybiera klase ekonomiczna. Opadla mi szczeka, gdy zobaczylem ze zbiera nawet jakies smieszne punkty lojalnosciowe Tesco Clubcard! Jak wspomnialem, mamy dosc osobisty kontakt, wiec rozmawiamy szczere na rozne tematy. Zapytalem go dlaczego nie kupi sobie Ferrari, dlaczego nie kupi penthousu, telefonu wysadzanego brylantami… Odpowiedzial: „Po co? Nie potrzebuje tego wszystkiego, zeby byc szczesliwym. Wystarczy mi to co mam”. Jego czas uplywa na spotkaniach ze znajomymi, wizytach na silowni, podrozach etc. Mozna? Mozna.

          • Kosmatek

            Trochę za późno odpowiadam, ale właśnie to co teraz napisałeś i co jest przekonujące wraz z paroma wcześniejszymi przykładami przeczy temu:
            .
            „Potrzeby ludzkie sa nieograniczone. Gdy masz Seicento, marzysz o Mercesesie, gdy masz Mercedesa, marzysz o Porsche, gdy masz Porsche, marzysz o Ferrari. ”
            .
            – co jest sprzeczne z tym:
            .
            „Kluczowe jest zatem nie zaspokajanie kolejnych potrzeb, tylko nauczenie sie radosci z tego co mamy.”
            .
            Właśnie potrzeby ludzkie są ograniczone. Wbrew aksjomatom ekonomii (tzn. regule zachłanności), użyteczność dóbr nie rośnie w nieskończoność wraz z przyrostem ilości tych dóbr. Zwykle jest granica :). No i słusznie piszesz, warto uświadomić sobie, że często te coraz wyższe „chcenia” nie są naszymi potrzebami, lecz jakąś taką bezwładnością wynikającą ze zwyczajów, naśladownictwa, norm itp.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Było już na tym blogu trochę wypowiedzi ludzi wolnych finansowo. Nie chcę Cię w żaden sposób straszyć, bo nie o to chodzi, a do tego sam jadę na tym samym wózku, ale wszyscy oni mówią to samo: to samotna droga, na której znajomi i rodzina zostają gdzieś w tyle, zaczynają w pewnym momencie zazdrościć, snuć domysły pod tytułem „jak mu się to udało – musiał nakraść, może i moim kosztem!”, a kartki z drugiego końca świata (względnie maile, wpisy na fb itp) wysyłane do bliskich, którzy do końca swych dni będą pracowali niczym mróweczki nie zjednują sobie ludzi na dłuższą metę.
          W twoim wypadku scenariusz będzie prawdopodobnie taki, że wszyscy naokoło pomyślą „spryciarz – nie ma dzieci, więc może sobie pozwolić. Żyje w innym świecie – nie gadamy z nim” 😛

          • matimateo89

            Ja slyszalem raczej teorie zgola odwrotne. Zauwazyles ze gdy ktos wygra w totka, to nagle wszyscy chca byc jego znajomymi, nagle zaczyna sie odzywac dawno zapomniana daleka rodzina? Jesli komus sie dobrze powodzi, ma mnostwo wolnego czasu, nie oglada kazdej wydawanej zlotowki z dwoch stron, cieszy sie zyciem, to dlaczego mialby stracic znajomych/przyjaciol? Owszem, jakas czesc chorych z zazdrosci osobnikow moze sie odwrocic, ale suma sumarum sukces dziala jak magnes.

          • wolny Autor wpisu

            Oj – wydaje mi się, że mylisz dwie rzeczy. Wygrana w totka zazwyczaj oznacza lgnięcie do „szczęśliwca” każdego, kto ma nadzieję na uszczknięcie kawałeczka tego tortu i nie ma to absolutnie nic wspólnego z otaczaniem się ludźmi, których się naprawdę ceni i kocha. Czyżbyś planował… kupowanie przyjaźni lub płacenie za to, żeby wokół byli „przyjaciele”? Sukces działa jak magnes – masz rację, tyle że przyciąga zazwyczaj nie tych, których byś chciał. I nie tych, na których mógłbyś liczyć będąc w innej sytuacji życiowej.

          • matimateo89

            Ok, niefortunny przyklad z ta wygrana w totka. Chodzi mi o to ze nie widze powodu zeby ludzie mieli odwracac sie od kogos, kto odniosl sukces. Mozna miec pewne watpliwosci, czy jego znajomi sa z nim ze wzgledu na niego samego czy tez moze ze wzgledu na jego pieniadze, ale jedno jest pewne – jesli odniesiesz sukces, ludzi wokol ciebie przybedzie, a nie ubedzie.

    • Adam Odpowiedz

      Hm… Nie lubisz filozofii, ale lubisz wyliczenia różne.
      No to ja może tak wyliczeniowo-filozoficznie odniosę się do Twych słów – mam nadzieję, że zdzierżysz i przeczytasz.
      Otóż piszesz, że chcąc się uwolnić od przykrej dla Ciebie konieczności pracowania, pracujesz „bardzo dużo i bardzo ciężko”, aby w wieku lat 40 pracować już nie musieć i żyć swobodnie. Wg mnie nie brzmi to zbyt dobrze… Tak jakby ten czas do czterdziestki miał być dla Ciebie stracony.
      Z kolei drugi model, który odrzucasz, byłby taki, że pracujesz niezbyt dużo i niezbyt ciężko, ale znacznie dłużej. I może okazać się, że właśnie ten drugi model jest lepszy – gdyby okazało się, że Ciebie zanim ukończysz lat 40 (co: nie daj co!) albo świat (co: jeszcze bardziej nie daj co!!!) szlag trafi. Smutno by było i jakoś frajersko…
      Ergo: może nie warto tak?

      • matimateo89 Odpowiedz

        Hmm… Przyznam ze mialem podobne watpliwosci, ale sobie z nimi poradzilem. Przede wszystkim to nie jest tak ze chce przez najblizsze 15 lat, do momentu 40 urodzin uczynic ze swojego zycia pieklo. Owszem, bede pracowac duzo i ciezko, ale to nie wyklucza radosci zycia. Mowiac konkretniej: pracuje w szpitalu, mam 20 zmian w miesiacu, kazda po 12,5h. Czyli pracuje na 1,5 etatu. Jednak pozostale 10 dni (plus urlop) sa wolne. Jest czas na relaks.

        Natomiast to ze wszystko szlag moze trafic to zaden argument. Skad wiesz ze jutro Cie nie potraci autobus? Jest to mozliwe, ale nie bedziesz z tego powodu siedzial caly czas zabunkrowany w domu. Snujemy plany, realizujemy je i pozostaje nam miec nadzieje, ze zaden fatalny przypadek losowy ich nie pokrzyzuje…

        • Adam Odpowiedz

          No to mnie uspokoiłeś. Godzinowo to nie wychodzi Ci chyba aż tyle, abyś miał się „zajechać” na śmierć.
          Mój argument, że Ciebie lub wszystko wokół szlag może trafić, był wystosowany tylko do sytuacji, gdybyś dopiero czekał na to właściwe życie. A takie wrażenie odniosłem z poprzednich Twoich wpisów. Ale widać błędne.
          Powodzenia!
          Sądzę, że byłoby fajne, gdyby Ci się udało odnaleźć jakiś głębszy sens w Twojej pracy. Hm… O wypaleniu zawodowym (ze wzgl. na wiek) nie może być jeszcze mowy. Może ta praca jest dla Ciebie niewłaściwa – skoro tak męczy?
          .
          Ja wybrałem inny model: pracuję zawodowo po 3,5 – 5 godzin niemal codziennie. W swojej pracy sam sobie jestem dyrektorem i pracownikiem. Lubię swoje zajęcie. Daje ono chleb mi, żonie i dzieciom. Pensja żony nie jest aktualnie użytkowana. Mamy nadzieję wykorzystać ją w przyszłości.

          • matimateo89

            No, nie przesadzajmy z ta ciezka praca, bo az tak zle to nie jest ; )
            Tez wolalbym sam sobie dyktowac kiedy chce pracowac, jak dlugo etc, ale nie kazdy ma pasujacy charakter. Teraz wiem ze zaczynam zmiane o 7 rano, wiec musze wstac z lozka i basta. Gdybym pracowal tak jak Ty, zwyciezylaby pokusa zeby jeszcze „chwilke” pospac. Musze miec nad soba bat.

          • wolny Autor wpisu

            To uważaj, bo możesz stale potrzebować takiego bata – również w sytuacjach poza pracą. Mimo, że pomijasz wpisy nie związane z finansami, polecam ten – dość dobrze pasuje do sytuacji.
            Moim zdaniem ciężko będzie tym, którzy z dnia na dzień zerwą całkowicie z pracą zawodową i od razu zrezygnują z codziennej, ciężkiej pracy. Dobrze to stopniować, zwłaszcza jeśli jest się typem człowieka, który chce jeszcze chwilkę dłużej pospać – żeby później nie spać po 12h dziennie, bo życie ucieknie podczas tej wolności finansowej 🙂

          • matimateo89

            Calkowita racja. Biore to pod uwage. Dlatego zamierzam tak sobie zorganizowac czas, zeby rowniez podczas etapu „wolnosci” miec nad soba bat. Jesli bede mieszkal z partnerka a nie sam, zawsze bedzie ktos kto mi bedzie marudzil zebym wstawal, bo juz pozno, zawsze bedzie ktos kto mi bedzie jeczal ze brudne skarpetki nie powinny lezec porozrzucane po podlodze itp. Jesli z kolei zapisze sie na kurs spadochronowy, to bede musial sie zebrac, bo przeciez juz jest zaplacone. Jesli umowie sie ze znajomymi na bilard czy kregle, to tez musze sie zebrac i wyjsc z domu, bo przeciez na mnie czekaja. Nawet poza praca da sie tak sobie zycie poustawiac, zeby zawsze sie ten „bat” znalazl ; )

            A odnosnie Twojego polecanego wpisu… Widzisz, ja nie widze niczego szlachetnego w wybieraniu trudniejszej drogi, jesli do wyboru jest latwiejsza. Pracowanie nad soba, male kroczki, stawianie sobie wyzwan i tego typu rzeczy do ktorych zachecasz, kosztuja wysilek, energie, zaangazowanie. Byc moze nerwy, jesli sie nie udaje. Jesli zas uda mi sie uzyskac podobne cele umiejetnie dobierajac „baty nad soba”, to jest to znacznie prosztsze wyjscie, a efekt koncowy ten sam ; )

          • wolny Autor wpisu

            „Jesli bede mieszkal z partnerka a nie sam, zawsze bedzie ktos kto mi bedzie marudzil zebym wstawal, bo juz pozno, zawsze bedzie ktos kto mi bedzie jeczal ze brudne skarpetki nie powinny lezec porozrzucane po podlodze itp.” – ciekawa wizja związku 😉

            Zastanawiam się jednak, czy dotychczasowe sukcesy (w zawodzie i nie tylko) przyszły same, bez włożonego wysiłku i zaangażowania? Bo jeśli musiałem włożyć w to dużo pracy, to być może w przyszłości lepiej równie mocno angażować się w inne rzeczy, bo droga na skróty zazwyczaj nie przynosci najlepszych rezultatów?

          • matimateo89

            To co napisalem o zyciu z partnerka to oczywiscie pewien waski wycinek, przez pryzmat ktorego nie mozesz uogolniac na calosc… Jesli leniwy balaganiarz mieszka ze zdyscyplinowana osoba, to bedzie mial wieksza motywacje zeby trzymac porzadek. Jedynie o to mi chodzilo.

            Byc moze Cie zdziwie, ale tak – to do czego doszedlem mialo swoje zrodlo w dobrym „bacie”, ktory nade mna wisial. Rodzice na sile posylali mnie do wymagajacych szkol, na sile zapisywali mnie na kursy jezykowe… Absolutnie mi sie to nie podobalo. Ale dzieki „batowi”, wyroslem na porzadnego czlowieka. A wiec odpowiadajac na Twoje pytanie: sukcesy oczywiscie wziely sie z wysilku i z zaangazowania, ale podlozem tego wysilku i zaangazowania byla postawa „musze to zrobic”, a nie „chce to zrobic”.
            Przyklady mozna mnozyc. Na studiach najlepiej uczylo mi sie w przeddzien egzaminu (bo przeciez MUSZE to zrobic, nie ma juz czasu!) ; ) I tak dalej…

          • wolny Autor wpisu

            Ok – przysłowiowy bat jest potrzebny dla dziecka, nastolatka, czasami również na studiach – myślę, że mogliśmy mieć podobne dzieciństwo 😉
            Ale później – zwłaszcza, kiedy się w pracy „ustawisz” – przestajesz mieć nad sobą kogokolwiek i tylko od Ciebie zależy, czy się dalej rozwijasz, idziesz do przodu, pracujesz nad sobą, czy tkwisz w miejscu i rdzewiejesz. Dobrze jest się samemu jakoś „stymulować”, bo inaczej przewagę zaczyna mieć kanapa i TV, jak to się niestety często obecnie dzieje.

            Ale żebyś się nie poczuł jak uczeń co chwilę smagany bacikiem – według mnie, jesteś na bardzo dobrej drodze do bycia niezależnym finansowo. Wybory, których dokonujesz stawiają się w nieporównywalnie lepszej sytuacji od ogółu, a dzięki temu odejdzie Ci jedna z nawiększych bolączek przeciętnego człowieka, i to niezależnie od tego, jakie wybory podejmiesz w przyszłości, jak zmienią Ci się priorytety, i ile jednak dzieci spłodzisz 😉 Pozdrawiam!

  41. roman m Odpowiedz

    jest takie przysłowie w Ameryce południowej które w tłumaczeni znaczy że każde dziecko rodzi się z kromka chleba w ręką. Znaczy to mniej więcej tyle że wraz z pojawieniem się dziecka pojawiają się okazję do zarabiania. Bóg daje dzieci i wraz z nimi możliwości aby je utrzymać. Skoro naszym rodzicom , dziadkom pradziadkom……. to się udawało to czemu nam by się miał nie udać. Oni wszystkiego tak nie musieli liczyć jak my którzy musimy mieć wszystko. A tak naprawdę i tak wszystko jest kwestią priorytetów. Osobiście uważam że model najpierw dziecko a potem kariera jest lepszy: dla dziecka i …… dla kariery.

  42. stock Odpowiedz

    Koszty Wolnego robią wrażenie, ale z drugiej strony mam niestety poczucie, że te wyliczenia Centrum im. Adama Smitha też mogą się sprawdzić, przynajmniej w Warszawie.

    Sam jestem bardzo oszczędny i np. też jeszcze chyba nie kupiłem dziecku zabawki (mimo to ma ich zatrzęsienie poprzez opiekuńczych dziadków, ciocie i wujków), sporo ubrań dostaliśmy po bratanku żonyitp. Tylko co z tego, skoro prywatny żłobek w Warszawie kosztuje nas… 1700 zł, co daje 20 tys. zł rocznie (w praktyce nieco mniej). Taniej w pobliżu nie znajdziemy bez konieczności jazdy przez pół miasta, opiekunka to jeszcze większe pieniądze, a póki jest jedno dziecko nie mamy szans na samorządowy żłobek. Czyli 40 tys. zł tylko za samą opiekę w drugim i trzecim roku życia (zakładam, że do przedszkola samorządowego szanse są większe, ale to też niepewne). Dlatego uśmiechnąłem się z przekąsem czytając: „I niech ktoś mi powie, że nie żyjemy w państwie opiekuńczym…”

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      1700 zł miesięcznie za jedno dziecko? Domyślam się, że to prywatne przedszkole i dochodzi masa opłat z jedzenie / zajęcia dodatkowe… ? Nie potrafię sobie racjonalnie wytłumaczyć takiej kwoty – jestem w szoku i proszę o szczegóły 🙂

      • Kosmatek Odpowiedz

        Tu nie trzeba szczegółów. Takie są warszawskie realia. Wybór albo drogie albo wcale. Publiczne przedszkola też nie są tanie jeszcze kilka lat temu za dwóch płaciłem około 900. Poza chęcią również i koszty skłoniły mnie i moją żonę do tego by – nie mając rodziny do pomocy – pracować na pół etatu na zakładkę.

      • stock Odpowiedz

        Proszę bardzo – 1390 zł czesne, jedzenie 14zł/dzień, żadnych zajęć dodatkowych (trochę jest w standardzie). Tak jak pisałem, wyboru w zasadzie nie ma.

    • Adam Odpowiedz

      No to we Wrocławiu jest, widzę, jest naprawdę de lux pod względem przedszkola państwowego. Jak wspominałem maxymalnie ok. 150zł (miesięczna opłata za wyżywienie). Miasto opłaca także zajęcia dodatkowe (ang. 4 razy w tyg.) Jeśli dziecko jest np. w przedszkolu kilka dni, co zdarza się nader często w grupie maluchów, to rodzic płaci tylko ułamek kwoty wyjściowej – za te dni, gdy dziecko było. Przy trzech dzieciach w rodzinie opłat nie ma w ogóle.
      .
      Placówki prywatne też funkcjonują, są też punkty przedszkolne, opłaty mają wyższe, ale nie aż tak wysokie, o jakich pisze Stock.
      .
      Aby być w przedszkolu państwowym należy nie być formalnie w związku małżeńskim. Stare czasy wróciły – dawniej były fałszywe meldunki (nawet i dzisiaj – kwestia rejonizacji – się to zdarza), a dziś są fałszywe samotne matki i fałszywe pary rozwodowe czy w separacji (to ostatnie wyjście – idealne…)

      • Tina Odpowiedz

        W Poznaniu przedszkole państwowe około 250 zł na miesiąc (z uwzględnieniem różnych dodatkowych opłat odrobina więcej), jak dziecko nie chodzi, bo chore, to kwota odpowiednio niższa.
        Jesteśmy w związku małżeńskim, dziecko jest w normalnym przedszkolu osiedlowym.
        Prywatne przedszkole (bo też sprawdzaliśmy) to koszt rzędu 800 zł.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Zaczynam się zastanawiać czy i w naszym kraju nie warto wybierać miejsca zamieszkania biorąc pod uwagę koszty życia w danym mieście. Patrzymy z reguły na zarobki, a jeśli chodzi o koszty – ograniczamy się do cen nieruchomości / najmu. A być może sprawa wcale nie jest tak prosta ?

        • Adam Odpowiedz

          No cóż: ja szczerze reklamowałbym Wrocław. Prócz wspomniej zalety (przedszkole) jest tu świetnie rozwinięta baza rekreacyjna i kulturowa. Dostęp do wielu atrakcji i muzeów jest łatwy i często darmowy lub półdarmowy. Czasem w weekend tyle się dzieje, że nie wiadomo, co wybrać.Serio. Jest to obecnie związane do pewnego stopnia z tym, że Wrocek będzie stolicą kultury w 2016 r. Ale i bez tego, czyli wcześniej sporo się tu działo.
          Na marginesie: nawet firmy sprzedające kruszce tu się właśnie zadomowiły, a ja ostatnio wróciłem do tej sprawy i zamierzam kupić pierwszego „buliona”. 🙂

          • Kosmatek

            Wrocław – moje niespełnione marzenie.
            Klimat., bliskość komunikacyjna Europy , optymalna wielkość, umiarkowane koszty życia…

            Niestety, daleko od rodziny, brak ofert pracy i parę innych takich spraw…

        • Kosmatek Odpowiedz

          Sprawa nie jest prosta. Jak pisze Fisker na ERE nie kupuje się domu lecz przy okazji cały system: dach nad głową + komunikacja + dostęp do usług i rekreacji + zaopatrzenie + bliskość dobrej pracy + klimat + inne, np. Łatwość zmiany tego miejsca zamieszkania na inne.
          .
          Poza tym koszty zmieniają się dynamicznie. Myślę że obecnie warszawskie przedszkola są tańsze niż 2-3 lata temu, a inne rzeczy w tym czasie mogły podróżec. Wybór miejsca zamieszkania jest chyba najważniejszym czynnikiem kształtującym finanse osobiste na wielu „frontach”.

  43. Tina Odpowiedz

    Chociaż bloga czytam już od jakiegoś czasu, to dopiero pod tym artykułem zdecydowałam się na zostawienie pierwszych swoich komentarzy. Były pisane na szybko, w związku z czym nie zdążyłam się przywitać, co niniejszym czynię w tym momencie.
    Gratuluję Ci, Wolny, świetnego bloga i jeszcze lepszych czytelników, którzy prowadzą rewelacyjne dyskusje pod każdym artykułem. Życzę dalszego rozwoju i jeszcze ciekawszych komentarzy 🙂

    A teraz kilka spostrzeżeń odnośnie artykułu.
    Jeśli chodzi o pieluszki wielorazowe, to uważam, że mam w tym spore doświadczenie. Dla starszego syna używałam prawie tylko wielorazówek (z wyjątkiem nielicznych dłuższych wyjść zimowych oraz kilku dłuższych wyjazdów, choć zdarzało się też pranie ręczne pieluch podczas pobytu w górach). Przy młodszym przeplatam wielo- i jednorazówki. Moje wnioski są i optymistyczne (dużo mniej odparzeń i wysypek przy wielorazówkach, pieluszki kupione raz i nie trzeba co i rusz biegać po nie do sklepu) i pesymistyczne (pranie, składanie pieluszek to jednak czasochłonna sprawa, a do tego przy drugim dziecku rzepy już nie trzymają, a połowa napów powypadała). Gdybym zaczynała przygodę pieluszkową od zera, to nie wiem, na co bym się zdecydowała.
    Dziecka nie można rozpatrywać w aspekcie kosztów. Ale równocześnie warto mieć świadomość, że te koszty są. Moi rodzice z jednej przeciętnej i jednej niskiej pensji wychowali 5 dzieci. Dało radę. Nie mieliśmy wszystkiego, co chcieliśmy i patrząc z perspektywy czasu bardzo to doceniam – dzięki temu bez problemu potrafię się cieszyć aktualnym stanem posiadania i dojść do wniosku, że niczego mi nie brakuje. Teraz się zastanawiam, jak uczyć własne dziecko, że posiadanie nie jest sensem życia (kiedy z jego pokoju zabawki wręcz się wylewają, a wszystko jest efektem szczodrych prezentów od rodziny, głównie ze strony męża).
    I jeszcze jedna myśl. Dużo kosztów potrafią wygenerować choroby dziecka. Kiedyś wierzyłam, że nieszczęścia to jest to, co przytrafia się tylko innym i mnie to nigdy nie spotka. Czekając na pierwszą operację dziecka już wiedziałam, że to nie jest prawda. A niestety nie wszystko pokrywa NFZ.

    • Adam Odpowiedz

      Co do zabawek – polecam chowanie części nich na jakiś czas, a potem rotacyjne przywracanie starych-nowych zabawek do użytku. Frajda dla dzieci – gwarantowana! Jeśliby pojawiły Ci się kłopoty z niesprzątaniem rzeczy przez dzieci – sprawdza się duży worek, do którego wrzucaj wszystko to, co będzie w nieładzie na podłodze – i tak na miesiąc, a może i na kwartał.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        System znany i doceniany przez wielu – my również zamierzamy stosować. Być może niedługo nadejdzie czas na spakowanie pierwszego ładunku 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Super komentarz Tina – dziękuję, że w końcu zdecydowałaś się coś tutaj napisać 🙂
      Fajnie wnioski na temat pieluch – u nas na razie wszystkie napy w porządku, może z roku na rok sytuacja się poprawia i jakość wzrasta? Wypowiemy się za jakiś czas.
      Wiem też, że mamy sporo szczęścia jeśli chodzi o choroby Mai. I nie tylko… mamy też jednak świadomość, że zawsze tak różowo nie będzie. Tfu tfu… 

      • Tina Odpowiedz

        Dzięki za miłe powitanie 🙂
        Lubię tu wchodzić, bo miło znaleźć kogoś, kto prowadzi bardzo podobne życie do naszego (począwszy od męża-programisty na rowerze, przez własnoręcznie zaprojektowany i zrobiony wieszak na ubrania, oszczędne gospodarowanie pieniędzmi, ekologiczne podejście do życia i poszukiwania – jak być szczęśliwym).
        Jeśli chodzi o pieluchy to pierwszy rok też u nas nie wyglądał tak źle. Teraz suma użytkowania przez moją dwójkę zbliża się do 4 lat i jest już zdecydowanie gorzej.

  44. Aga Odpowiedz

    Bardzo fajny wpis. Macie dużo szczęścia, że Wasze Dziecko jest zdrowe 🙂 czego też na przyszłość życzę. W drugim roku koszty wzrosną – bo np. wycieczka rowerowa będzie oznaczała zakup roweru dl córki a wyjście na basen – tu macie lekkie opóźnienie wg mnie też kosztuje. To jednak nie ważne, bo na dziecko i jego rozwój warto wydać każde pieniądze. Może opublikujesz coś co zmierzy się z oszczędzaniem na przyszłą edukację Waszej córeczki?

  45. Ella Odpowiedz

    Dziękuję za ten mądry artykuł na blogu. Mam jeszcze przed sobą wszelkie życiowe decyzje, również te o posiadaniu dzieci. Właśnie przeczytałam artykuł: http://natemat.pl/114821,szoste-dziecko-w-rodzinie-nawet-dla-polskiej-milionerki-to-znaczacy-koszt Autor artykułu przywołuje dane z załączonej przez Ciebie ikonografiki odnoszącej się do wyliczeń Centrum Adama Smitha. Oczywiście wydźwięk jest taki, że nawet milionerzy w naszym kraju mocno odczuwają koszty utrzymania potomstwa, więc co dopiero „przeciętni Kowalscy”… W artykule pada nawet teza, że już przed rozwiązaniem, koszty związane z przyjściem dziecka na świat mogą sięgnąć 10 tys. zł! Mam wrażenie, że ludzi totalnie owładnęło myślenie typu, że dziecko to finansowa studnia bez dna i że większości ludzi nie stać na takie „szaleństwo”. Na jakimś ostatnim rodzinnym spotkaniu jeden z moich wujków stwierdził, że posiadanie dziecka w aktualnych czasach jest „aktem bohaterstwa”, bo przeciętnych ludzi nie stać na utrzymanie dzieci… Paranoja. Dziękuję wolny za ten wpis. Uzmysławiasz w nim, jak bardzo jesteśmy zmanipulowani przez konsumpcyjną wizję świata. Dla młodych osób bardzo cenne są treści takie, jak publikowane przez Ciebie, bo stanowią ożywczą alternatywę dla otaczającego nas „zmanierowanego” świata.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wiesz jak to jest – dzieci milionerów mają jeszcze większe „wymagania” niż inne, więc jestem skłonny uwierzyć, że jest to odczuwalne. Ale trzeba mieć świadomość, że to zwykle „potrzeby” rodziców, a nie dziecka, więc im bardziej „rozpuszczeni” rodzice, tym droższe dziecko.

    • Zosia Odpowiedz

      ” Posiadanie dziecka w aktualnych czasach jest „aktem bohaterstwa””-zgadzam się, że to prawda.Powinny być zapewnione renty dla wdów/wdowców w kwocie jakiej zarabia mąż/żona czy proporcjonalnie do liczby dzieci.(większe bezpieczeństwo finansowe)Bo kiedy będziesz mieć większą gromadkę i kiedy zostaniesz z nią sam/sama to naprawdę ciężko będzie związać koniec z końcem.Wtedy kobiety mogłyby spokojnie wykonywać swoje prace domowe, opiekować się głową rodziny i chętniej rodzić dzieci w większej ilości.Dzieci byłyby wtedy pod dobrą opieką matki-mniejsza szansa że wpadną w nałogi,więcej czasu na rozmowy,po prostu spokojniej , cieplej…
      Największą odwagą w związku z posiadaniem rodziny wielodzietnej;jest przeciwstawienie się stereotypom panującym w społeczeństwie,że ktoś jest głupi i nie umie się zabezpieczać, jest nieodpowiedzialny ,bo na pewno go nie stać na kolejne dziecko i jest to na pewno rodzina patologiczna.
      Jest wielkim problemem w obecnych czasach,że ludzie przeliczają człowieka na pieniądze-na początku zanim go stworzą,czy nas stać i na końcu czy opłaca się leczyć.

  46. Ella Odpowiedz

    Tak, ale nie o to chodzi. Teza przytoczonego przeze mnie artykułu jest raczej taka, że nawet dla milionera koszt utrzymania dziecka to znaczny wydatek (autor dla wzmocnienia przekazu zaznacza w artykule że Państwo milionerzy żyją „bez luksusów”, mają np. „jedynie” 2 szafy z nowymi ubrankami dla dziecka). Chodziło mi więc raczej o to, że bardzo opiniotwórcze portale przedstawiają taką oto wizję rzeczywistości finansowo-rodzinnej i bardzo zniechęcają do podjęcia decyzji o posiadaniu potomstwa (ostanie zdanie artykułu: „Dwie trzecie ankietowanych rodziców stwierdziła, że po przyjściu na świat potomstwa nie ma potem z czego oszczędzać pieniędzy. A to kolejny dowód, że radość macierzyństwa ma swoje finansowe konsekwencje”). Dlatego dziękuję, że dzielisz się swoimi doświadczeniami i alternatywnym podejściem do tematu. Łudzę się, że należy wierzyć Twojemu podejściu do sprawy i czerpać inspiracje z Twojego punktu widzenia i działań 😉

  47. Karo Odpowiedz

    Wolny! Ty i Twoja rodzina jesteście dla mnie ogromną inspiracją! Nie można dać się zwariować konsumpcji i reklamom, dla których młodzi i niedoświadczeni rodzice to prawdziwa kopalnia kasy. Dzięki za ten wpis, bo choć jestem w 6 miesiącu ciąży nie myślałam jeszcze o kosztach utrzymania Malucha. A tak już wiem, że można je ładnie zredukować bez krzywdy do dziecka:) Choć nie zamierzam być aż tak rystrykcyjna, jak Ty, to Twoja wersja będzie stanowiła dla mnie bazę wyjściową. Zaczynam powoli kompletować wyprawkę – też mam szczęście, bo mój synek będzie trzecim chłopcem wśród bliskich znajomych w tym tylko roku:)
    Aha – zamierzam spędzić rok na urlopie macierzyńskim – i robię to oczywiście dla Malucha, ale też dla siebie. Chcę dać sobie na luz, skończyć certyfikat językowy, zrobić przynajmniej dwa szkolenia, powrócić do formy po ciąży. No i oczywiście być z moim synkiem w najważniejszych chwilach jego pierwszego roku. Stawiam wszystko na szali – najprawdopodobniej przez to nie wrócę do mojej obecnej pracy, ale jakoś kompletnie się tym nie przejmuję na razie, czuję, że dobrze robię. Poza tym mieszkam we Wrocławiu – a peany prorodzinnego miasta już wylano parę komentarzy wyżej:) Pozdrawiam!

  48. adria Odpowiedz

    Fajnie, że Twoja żona chce się opiekować cały czas maluchem i wykorzystać wszelkie możliwe urlopy. Szkoda, że ciągle to kobiety poświęcają swoją pracę, kariery, są ciągle „do tyłu” w tych kwestiach ale skoro to wasz wspólny wybór. Ja bym zwariowała siedząc cały dzień w domu z dzieckiem ale to tylko moja opinia. Pranie pieluch – na pewno żona po całym dniu opieki nad dzieckiem z radością zabiera się do prania pieluszek zamiast po prostu wywalić brudne do kosza a Ciebie wysłać z workiem do śmietnika. W kwestii prezentów to wygląda tak jakby wszyscy znajomi i rodzina składali się na Twoje dziecko 🙂 Ja bym tak nie potrafiła żyłować ale każdy ma inne sposoby na życie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za opinię. Rzeczywiście – wiele rzeczy moglibyśmy w życiu robić prościej, tylko że często nie wybieramy tych dróg.

  49. Kinga Odpowiedz

    Witaj Wolny!
    W końcu postanowiłam odezwać się na Twoim blogu, który często odwiedzam w chwilach.. wolnych 🙂 Jesteś źródłem wielu inspiracji i motorem do działania 🙂

    Z przerwą prowadzę budżet od zeszłego roku. Córka generowała spore na początku wydatki, które wynosiły między 500 – 600 zł. W te kwoty były wliczone zupki, mleko, pampersy, zabawki, ubrania, maści, chusteczki nawilżające. Teraz utrzymanie córki znacznie się obniżyło. Przede wszystkim nie pije już mleka modyfikowanego. W lipcu wydatki na nią wyniosły 215,08 zł. W sierpniu nieco wzrosły, ale jest to związane z zakupem ubranek na jesień. Córka bardzo urosła przez lato i sporo rzeczy jest na nią za małych. Kwota ta to 363,60 zł. Nie wliczam w to posiłków, bo moje dziecko je to co my. Kupuję głównie na wyprzedażach, ale nie stronię też od odkupywania rzeczy używanych. W sklepie z odzieżą używaną udało mi się ostatnio kupić spodenki i sukienkę Nexta za 8,40 zł 🙂 Zabawki też często odkupujemy, czy dostajemy w prezencie od bliskich i znajomych.
    Jestem w tej komfortowej sytuacji, że od siostry i brata dostałam do użytkowania po ich pociechach wózki. Takie udostępnienie naprawdę nie jest żadną ujmą i powoduje, że wolne środki możemy przeznaczyć na inny cel.
    Jestem obecnie na urlopie wychowawczym, bo prawdopodobieństwo zwolnienia z pracy było na tyle duże, że zajmuję się mym skarbem w domu. Do tego doszły me problemy zdrowotne, które i tak wykluczyłyby mnie z pełnienia obowiązków na zajmowanym stanowisku.
    Niemniej jednak dorabiam sobie z pomocą mego narzeczonego, który bardzo mi pomaga nie tylko w opiece nad latoroślą, ale również w aspekcie bycia nie tylko mamą na pełnym etacie 🙂 Tutaj w tej kwestii nie możemy sobie pozwolić na luz, bo chcemy spłacić wszystkie nasze zobowiązania, by móc stworzyć swoją poduszkę finansową 🙂

    Wielki podziw za używanie pieluszek wielorazowych 🙂
    Pozdrawiam serdecznie 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      U nas też widać kolejny boom, także nie tylko za granicą ludzie są coraz bardziej pewni tego, że stać ich na dziecko.

      • Kinga Odpowiedz

        Nie wydaje mi się, że to jest pewność.
        Po prostu w końcu w którymś momencie trzeba się zdecydować, a żaden moment nie jest odpowiedni, sprzyjający, bo ma się tysiąc obaw różnego podłoża.
        Ale przybycie na świat małego człowieka czarodziejsko czaruje rzeczywistość, że jest sto razy lepiej niż nam się zdawało, że wszystko się zmieni.
        O tak zmieni się. Zmieni się diametralnie wszystko 😉

  50. Jakub Odpowiedz

    Świetny przegląd wydatków. Gdybym posiadał pociechę z pewnością również starałbym się prowadzić dokładny budżet wydatków. To bardzo pomocne i przede wszystkim przyda się wszystkim osobom, które planują nowego członka rodziny i chcą wiedzieć przynajmniej mniej więcej ile będą musieli przewidzieć pieniędzy na niezbędne rzeczy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hej, dobrze powiedziane – moje podsumowanie może dla wielu stanowić dolną granicę, do której można zejść, jeśli okoliczności sprzyjają. Górnej – jak wiadomo – nie ma 🙂

  51. Benedykta Odpowiedz

    Może napiszesz coś więcej o żywieniu dziecka. Sama zostałam mamą dwa miesiące temu i jestem ciekawa jak udało wam się rozszerzanie menu bo pamiętam, że na gotowe słoiczki się nie nastawialiście.

  52. cbe Odpowiedz

    Takie zestawienie wydatków można robić tylko dla swojej rodziny i na własnych wydatkach. Każde dziecko jest inne i wymaga innego podejścia.

  53. Miodunka Odpowiedz

    Dobre podejście, mam tylko jedna uwagę nie da się utrzymać tego poziomu wydatków w miarę jak dzieci rosną. O ile można zrezygnować z nadmiaru ciuchów, zabawek, gadżetów to już koszty edukacji nie dają się tak łatwo przyciąć. Wiem bo mam troje dorosłych. Ja przestałam liczyć.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Masz rację – nie da się, ale pierwsze lata to już ogromna oszczędność, liczona nawet w dziesiątkach tysięcy złotych w porównaniu do „oficjalnych” raportów. Przykład sprzed kilku dni: kupiliśmy nowy wózek (stary był pożyczony) za 200 zł. Również od znajomych, po dwójce dzieci, w stanie dobrym plus. Można? Jeśli się chce i realizuje bardziej potrzeby niż zachcianki, to jak najbardziej.

  54. Piotr Odpowiedz

    300 zl mc? chyba z praniem pieluch tetrowych w wodzie bo same pieluchy kosztuja 200 plus proszek dla dziecka z plynem 100 co to wogole za koszty?? jakis zart!

  55. M Odpowiedz

    chyba jecie parowki z biedronki ludzie jak mozna tak zdziadziec zeby ryzykowac kupno uzywanego fotelika samochodowego? moze bielizne tez uzywana.
    strasznie mnie draznia te teksty.
    Na dziecko wydaje 600zl co miesiac zeby jakos wygladalo i nie chodzi w uzywanych butach zeby pozniej mial problemy ze stopami i kregoslupem nie oszczedzam na takich rzeczach! to samo tyczy sie jedzenia nie kupuje nic w marketach z wyprzedazy naladowanego dziadostwem.
    co zaoszczedzisz wydasz na lekarza taka prawda i skapy dwa razy placi

  56. pablo Odpowiedz

    Dołączę do pesymistów. W związku z zatrudnieniem i pozwoleniem sobie na wychowawczy. 1. budżetówka to nadal PRL – idziesz na macierzyński z myślą, że na pewno Cię nie zwolnią. Zwyczajnie nie ma bata. To praca dla tych co to zaczynają w wieku po średniej lub studiach i kończą emeryturą pnąc się w pionie lub brnąc w poziomie hierarchii – zwyczajnie zerowe ryzyko.
    Utrzymanie na takim poziomie – fajnie, ale pranie pieluch na własne życzenie, to nie dbanie o środowisko i oszczędność, a męczenie się. Tym bardziej, że sam piszesz – żona tupnęła nogą. Zatem sam nie prałeś. Ot mądrala.
    2. Pytanie ile Ty zarabiasz, a przede wszystkim czym się zajmujesz. Może jesteś programistą, który ma 6 na rękę i perspektywę braku zwolnienia i podwyżek w przeciągu 10 lat. To tak można.
    3. Pod warunkiem, jak niektórzy piszą, że kobieta zechce zostać kurą domową i mamą. Są jednak ambitniejsze, czy bardziej wymagające kobiety, które chciałyby w życiu osiągnąć coś innego niż tylko dzieci. I nie chodzi o kasę, a o realizację. No ale Twoja żona pracuje w budżetówce. Z całym szacunkiem – nie jest to ambitne, więc i ciężej zrozumieć mój opis. Na marginesie dodam, że niestety dużo miałem do czynienia z ludźmi z budżetówki.
    4. Szkoda, że nie piszesz szczegółów. Jedzenie podsumowałeś, ale w sumie nie wiem co podsumowałeś. Czuję, że to takie z pamięci ile tam mniej więcej wydawaliśmy.
    5. Pieluchy – a policzyłeś koszt proszku, prądu i wody? Pewnie nie, bo po co.
    6. Rozrywka – 0zł – czyli po pracy do domu i dziecko… Nie wierzę. Albo jesteście niestety nudziarzami, ale jak kto woli.
    7. Kosmetyki – fajnie, ale jak się ma chore dziecko to już gorzej.
    8. Zabawki – no nie kupić dziecku zabawki… Czekam na relację z okresu jak dziecko zacznie rozumieć, że rodzice są sknerami.
    9. Ubrania – fajnie jak się ma od kogo wziąć. Aczkolwiek co do ubrań to chyba jest najmniejszy problem. Problem mają raczej te matki, które swojemu Alankowi muszą kupić adidaski Nike.

    Na koniec dodam, że również nie uważam, że dziecko musi kosztować. Ale przedstawione kwoty są absurdalne i w nie nie wierzę. Proponuję nieco rzetelniejsze podejście i rozpisanie jednak na miesiące.

  57. Iwona Odpowiedz

    Przedstawię mój punkt widzenia. Jestem młodą matką i prowadzę własną firmę. W ciąży pracowałam do ostatniego dnia przed porodem – nie dlatego że musiałam – chciałam. Czułam się świetnie, ciąża nie była zagrożona. Do pracy wróciłam tydzień po porodzie, powody jak wyżej. Pracuję jednak mniej niż 40 h w tygodniu, kupuję pieluchy jednorazowe i dania gotowe w słoiczkach bo czas który miałabym przeznaczyć na te dodatkowe obowiązki wolę poświęcić córce. Czasami gdy nie mogliśmy z mężem ustalić grafiku to korzystaliśmy z opiekunki a obecnie korzystamy ze prywatnego żłobka (w Państwowym jesteśmy na 200 miejscu na liście rezerwowej!). Wiadomo, że moje zarobki są wyższe niż pensja w budżetówce i mimo że te wydatki są odczuwalne w domowym budżecie możemy sobie na nie pozwolić

    Zestawienie poniżej

    Żłobek 640 zł miesięcznie
    Pieluchy ok 100 zł
    Słoiczki, kaszki max 100 zł (w żłobku jest wyżywienie)
    Zabawki: max 10 zł miesięcznie (drobiazgi, bo dużo dostaliśmy w prezencie)
    Ubranka: 20-50 zł miesięcznie głównie używane od znajomych + prezenty

    Mimo, że lista i koszty wyglądają w tym zestawieniu trochę inaczej niż na blogu to dalej uważam że Dziecko jest mniejszym wydatkiem niż się ogólnie sądzi.

    W dyskusji która przetoczyła się powyżej nikt nie zwrócił uwagi na to że matki mogą chcieć wrócić do pracy aby ich świat nie ograniczał się do pieluch i opieki nad niemowlakiem. Prawda jest taka że praca pozwala mi się za dzieckiem stęsknić i lepiej nim opiekować – angażuje też ojca. Mój mąż nie pomaga mi w opiece nad dzieckiem. On po prostu zajmuje się wychowaniem córki tak samo dużo jak ja. Córka odkąd poszła do żłobka szybciej się rozwija (kontakt z rówieśnikami) i bardzo lubi żłobkowe „ciocie”.

    Wydaje mi się że najważniejsze jest aby dopasować model wychowania i finansowania dziecka do konkretnej sytuacji rodzinnej i zawodowej.

  58. Gosia Odpowiedz

    Hej! Bardzo mi pomógł twój artykuł ! (super napisany) 🙂 Wiedziałam że coś jest nie tak z twierdzeniem że dziecko to strasznie wielki wydatek… i znalazłam! Super opisałeś wszystko. Tak wiele rzeczy można mieć po kimś a są w prawie idealnym stanie, sama będę miała kupiony wózek (prezent od siostry), łóżeczka od przyjaciółki i ubranka od siostry. Zastanawiam się tylko nad tymi pieluszkami..jest trochę zachodu z wielorazowymi.
    A co do zdania „Problemy z zajściem w ciążę u młodych ludzi to chyba jakaś plaga” :
    ze wszystkich maluszków jakie znam (jest ich baardzo dużo) prawie wszystkie zostały poczęte 'przypadkowo’ i przed małżeństwem i w młodym wieku (liceum-studia). Wiele takich osób mogłabym wymienić. Osób które planują i bardzo chcą mieć dzidziusia które znam jest bardzo niewiele.
    a w tym roku to nawet i jakaś 'moda’ na maluszka jest 😉 co raz ktoś na fb chwali się swoim synkiem/córką

  59. Mz Odpowiedz

    Hej. Moja narzeczona jest w ciąży jesteśmy młodzi ja 22 lata ona 20. Za 5 miesięcy urodzi nam się syn. I na początku byłem przerażony tym faktem mimo że chcieliśmy mieć dziecko. Uważam że wydawanie góry pieniądzy na dziecko spowodowane jest naciskiem ze strony otoczenia. Wiem ze nie trzeba wydawać 2000zl miesięcznie na dziecko by to było szczęśliwe i dobrze się rozwijało. Bardzo fajny wpis który spowodował ze jeszcze bardziej nie mogę doczekać się małego. Pozdrawiam

  60. Pingback: Ile kosztuje dziecko? Podsumowanie półroczne - Zarządzanie finansami domowymi w praktyce

  61. Elve Odpowiedz

    Warto wspomnieć tylko, że tym, na co możemy jako przyszli rodzice mieć mniejszy wpływ, bo diagnostyka może nas ostrzec co najwyżej kilka miesięcy przed, są komplikacje zdrowotne. Posiadanie dziecka zatem nie do końca jest tak „tanie” – bo jeśli, całkiem niespodziewanie, zachoruje, to warto mieć w zapasie środki pieniężne na ewentualne leczenie.
    To też dbałość o stan psychiczny rodziców – sama w sobie choroba dziecka jest przykra, a jeśli dojdą do tego trudności finansowe, a co się z tym wiąże, obniżenie standardu życia, to całość może być trudnym okresem.

  62. Pingback: Ile kosztuje dziecko? Gdzie szukać oszczędności? - Grunt to bunt

  63. Damian Malorny Odpowiedz

    Uważam, że koszty pieluch można by bardzo mocno ograniczyć kupując pieluchy wielorazowe, może pojedynczy zakup byłby większy, ale oszczędność w dłuższej perspektywie jest bardzo duża. Poza tym przy wielorazówkach nie trzeba stosować aż tak wielu kosmetyków np. nawilżających pupę dziecka.

  64. Humana Odpowiedz

    Radość wielu rodziców po urodzeniu dziecka jest często tak duża, że nie zwracają większej uwagi na finanse. Chcą dostarczyć swojemu dziecku wszystkiego co najlepsze i zapewnić mu najlepszy rozwój. Wokół roi się od różnego rodzaju reklam nowych zabawek wspomagających rozwój czy ubranek. Do tego często koszta związane z opieka medyczną mogą znacznie wzrosnąć, gdy dziecko ma problemy zdrowotne. Stąd m.in. w niektórych przypadkach kwoty te mogą być znacznie większe.

  65. Hambarr Odpowiedz

    Cześć jestem nową czytelniczką i własnie wpadłam na ten wpis:) Obecnie mam w domu 3 miesięczne dziecko i podpisuję sie pod Twoim postem. Wydatki miesięczne na moje dziecko to jak na razie: jedzenie: 150zł, zabawki: 0zł (tak jak w Twoim przypadku wszystkie zabawki to prezenty, chociaz moim zdaniem i bez wiekszosci z nich by sie obyło bo taki maluch nie potrzebuje wiele do rozrywki), akcesoria: 100zł (tak na dobrą sprawę z własnej kieszeni kupiłam tylko przewijak, bo reszta to prezenty lub rzeczy po innych dzieciach z rodziny),kosmetyki: olejek z migdałów i emulsja do mycia oraz krem do pupy: do tej pory wydalismy na to max 50zł, na pieluchy tez nie wydaję jakiejs astronomicznej kwoty (warto prosic inne osoby aby kupowały pieluszki w prezencie) a w tym roku chcę przejsc na pieluchy wielorazowe głównie ze względu na to że są one najmniej inwazyjne dla skóry dziecka. Wsród benefitów natomiast jest 1000zł za urodzenie dziecka, dodatek z pracy męża i zapomoga z mojej. Tez zachęcam wszystkich czytelników do nie nakręcania się negatywnie na koszty związane z posiadaniem dziecka. 🙂 Poczytajcie blogi i posłuchajcie rozsądnych rodziców a przekonacie sie że połowa rzeczy które wg świata są potrzebne waszemu dziecku, wcale nie są:) Dzieci to minimaliści z natury. Dopóki nie nauczycie ich konsupcjonizmu, nie będą go znały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *