Pamiętasz, jak niecały miesiąc temu poruszyłem temat pracy nad samym sobą i zapowiedziałem, że w przyszłości postaram się nieco bardziej zgłębić to zagadnienie? To przysłowiowy temat-rzeka i po głębszym namyśle, postanowiłem ugryźć go w sposób, który potencjalnie zainteresuje wielu czytelników – zwłaszcza tych jeszcze „szukających”.
Każdy z nas jest na innym etapie życia oraz drogi do niezależności finansowej (zboczenie z tej drogi to również jakiś anty-etap, prawda? :)), a wielu trafiających na mojego bloga chciałoby wiedzieć, „jak to zrobić”. Kiedy już się przekopią przez kilka z ponad 160 wpisów i stwierdzą, że planuję zostać młodym rentierem bez udziału w szemranych interesach, na których można zbić kokosy i po których bezpieczniej ukryć się w jakimś egzotycznym państewku, szukają dalej sposobu na szybkie wzbogacenie… albo zostają tu na dłużej! Czytają kolejne wpisy, zaprzęgają do pracy swoje szare komórki i z czasem nabierają coraz większego apetytu na wiedzę (a przynajmniej tak było w moim przypadku, kiedy ja szukałem swojej drogi). Chcą wiedzieć więcej również o nas – osobach, które osiagnęły niezależność finansową (a być może i nawet wolność) lub są na najlepszej drodze do spełnienia tych celów (celów – nie marzeń!). Czemu więc trochę nie ułatwić tym poszukiwaczom świętego graala i nie naszkicować obrazu nas samych, będącego zlepkiem nie tylko poglądów, ale i cech czy umiejętności, które posiada większość z nas? Czemu nie postawić drogowskazu mówiącego: „Przemawia do Ciebie nasz cel i sposób jego realizacji? Świetnie – popracuj nad kilkoma punktami, a szybko nabierzesz wiart w żagle”?
To nie przypadek, że zazwyczaj zgadzamy się w poruszanych tematach, a niektóre komentarze wyglądają jak dobrze opłacona reklama autora 🙂 Nas wszystkich łączą nie tylko poglądy, ale pewne cechy szczególne (wrodzone i nabyte), które zdecydowanie ułatwiają i umilają kroczenie wybraną ścieżką, a których brak rodzi wątpliwości, których ujście czasami również pojawi się w komentarzach. Podejmę się więc próby nakreślenia portretu „ciężko pracującego rentiera”, jakbym określił lobbowaną tutaj postawę, a cały portret będzie składał się z cyklu wpisów wskazujących i pomagających nabyć pewne uniwersalne dla nas cechy czy umiejętności. Chyba, że dzisiejszy wstęp i ogólny pomysł nie będzie przyjęty tak ciepło, jakbym tego oczekiwał 😉
Dzisiaj opowiem o jednej z cech, która w zaskakująco wielu przypadkach jest istną kłodą na drodze do niezależności finansowej i która sprawia, że dobre zarobki wcale nie każdego czynią bogatym. Dlatego to coś, co każdy rasowy czytelnik bloga już dawno zidentyfikował i wyplewił razem z korzeniami. A mowa o…
niezwykle silnym mechanizmie, który specjaliści nazywają „natychmiastową gratyfikacją”, chociaż osobiście wolę określenie „należy mi się! Teraz!”. To taki mały chochlik siedzący z głowie każdego z nas, który zdecydowanie cierpliwością nie grzeszy. Nie brakuje mu natomiast siły przekonywania, umiejętności wymyślania naprędce racjonalnych argumentów i późniejszego usypiania wyrzutów sumienia, które mogłyby oprzytomnić nasz umysł. Właśnie przez niego bierzemy kredyty konsumpcyjne (bardziej zdolne chochliki potrafią wmanewrować nawet w tzw. kredyty-chwilówki!), interesujemy się bajecznie drogimi nowinkami czy – jeśli chodzi o przyszłość – wyznajemy zasadę „jakoś to będzie”. Liczy się przecież tylko tu i teraz, dalej nie ma co wybiegać myślami – jeszcze się człowiek od tego spoci!
Ten sam mechanizm dotyczy nie tylko sfery finansów – można się do niego odnieść również w kontekście nałogów, takich jak palenie tytoniu czy obżarstwa. Tu także pierwsze skrzypce odgrywa natychmiastowa satysfakcja, uczucie szczęścia i dopływ hormonów szczęścia do mózgu. Konsekwencje, tak dobrze przecież zbadane i znane każdemu palaczowi czy obżartuchowi – schodzą na dalszy plan i okazuje się, że katastrofalne skutki w przyszłości mają mniejsze znaczenie niż chwila przyjemności dzisiaj. Ktoś kiedyś to fajnie podsumował pisząc, że gdyby po walnięciu się młotkiem w stopę człowiek odczuwał ból dopiero po kilku dniach, ludzie znacznie częściej używaliby młotka właśnie w ten sposób, ignorując odległe konsekwencje 🙂 Ponieważ sam już dawno poskromiłem mojego wewnętrznego chochlika pokażę Ci, po co i w jaki sposób Ty również możesz objąć nad nim kontrolę!
Scenariusz odwrotny, z którym niektórzy się urodzili, ale większość z nas się go zwyczajnie „naumiała” nazywa się „opóźnioną gratyfikacją” (parafrazując: „co możesz zjeść dzisiaj, zjedz pojutrze”) i polega na tym, że odmawiamy sobie czegoś dzisiaj, żeby za jakiś czas odebrać większą nagrodę. Już w przypadku kilkuletnich dzieci widać pewne predyspozycje co do tego, jak w przyszłości będą działały te mechanizmy samokontroli, ale najważniejsze jest to, że każdy z nas może pracować nad poprawieniem tych umiejętności.
Poprawieniem, a następnie… ulepszeniem! To właśnie coś, co sam zacząłem podświadomie stosować, a co zrozumiałem znacznie później, kiedy zyski (zarówno materialne, jak i mentalne) z takiego podejścia były widoczne gołym okiem. Moje opóźnianie gratyfikacji to nie późniejsze zjedzenie dwóch cukierków zamiast jednego teraz. To późniejsze zjedzenie… tego samego cukierka, który mogę zjeść już teraz! Po co mi dwa cukierki, skoro tyle samo radości sprawi mi zjedzenie jednego, a oczekiwanie na ten moment doda jeszcze co nieco pozytywnych emocji. Odnosząc się do elektroniki użytkowej nieco bardziej rozwinąłem temat tutaj.
Po pewnym czasie zauważyłem coś jeszcze, co chyba stanowi największą siłę mojego podejścia.W momencie, kiedy odkładasz na później zjedzenie cukierka postępujesz tak samo, jak w przypadku odłożenia decyzji o zakupach na pewien czas. To bardzo skuteczny sposób na upewnienie się, czy potencjalny zakup nie jest jedynie przelotną zachcianką, która tylko wydrąży dziurę w portfelu, nie będąc źródłem radości przez długi czas. A skoro tak będzie, to może najlepiej zrobimy, całkowicie rezygnując z planowanej dewastacji owoców pracy?
Możesz śmiać się z podejścia „zamiast cukierka teraz wolę stary cukierek za jakiś czas, chyba że stwierdzę, że w ogóle nie mam ochoty na słodkie„, ale nie dość, że efekt sprzężenia zwrotnego działa cuda z wartością portfela, to jeszcze… wcale nie to jest najważniejsze! Tu nie chodzi już o oszczędzanie, bo w moim przypadku już tylko cały ciąg katastrofalnie niewłaściwych decyzji mógłby wpłynąć na efekt końcowy. Dzisiaj zdecydowanie większe znaczenie ma dla mnie budowanie siły charakteru, samokontroli i świadomości, że na codzień zdaję swój „test cukierka”, przez co nie dołączam do morza rozkapryszonych, nastawionych roszczeniowo do świata młodych ludzi, których niejeden kilkulatek mógłby zawstydzić swoją dalekowzrocznością 🙂
Wiesz, jakie są moje sposoby na walczenie z pokusą natychmiastowego otrzymania każdej zachcianki na tacy? Najprościej rzecz ujmując – lubię utrudniać sobie życie, żeby otrzymać coś, czego kupić nie sposób, lub co kupione – nie smakuje tak dobrze. Najbardziej aktualne przykłady to kolejne tury dżemowej pychoty, z której będziemy się cieszyli w długie, zimowe wieczory, lub samodzielne warzenie domowego piwa, które będzie dla mnie nie tylko testem cierpliwości, ale także okazją do kilku spotkań ze szwagrem. Nawet ten blog jest klasycznym przykładem projektu, w którego trzeba na początku wiele włożyć, żeby po pewnym czasie obserwować, jak kolejne ziarna kiełkują i przynoszą obfite plony – jak chociażby Was – czytających i komentujących! Przykłady można mnożyć i mam nadzieję, że w komentarzach znajdzie się wiele takich z Waszego podwórka. Chyba już wspominałem, jaką radość sprawiają mi Wasze opinie, będące niejednokrotnie wspaniałym dopełnieniem i rozwinięciem myśli przekazanej przeze mnie we wpisie? A więc… do dzieła!
PS Testuję właśnie pewne usprawnienie systemu komentarzy, dzięki któremu najbardziej zagorzali komentujący nie będą musieli co chwilę odświeżać strony w nadziei, że pojawił się nowy komentarz, który warto przeczytać. Teraz możesz skorzystać z systemu notyfikacji, który – po wybraniu odpowiedniej opcji (mail o każdym nowym komentarzu we wpisie, lub tylko odpowiedzi na właśnie opublikowany przez Ciebie komentarz) wyśle odpowiednią wiadomość na podanego przez Ciebie maila. Uwaga – to na razie faza testowa, więc jeśli obawiasz się otrzymania lawiny maili, zastanów się dwa razy, co klikasz. Na pocieszenie powiem, że (przynajmniej w teorii) można samemu szybko wypisać się z mechanizmu notyfikacji. Będę wdzięczny za wszelkie opinie dotyczące tego usprawnienia (o ile rzeczywiście się nim okaże).
Pierwszy!
(Sorry nie mogłem się powstrzymać, to tak a propos testu pianki i dyskontowania przyszłości )
A ja pierwszy odpisuję na pierwszy komentarz! 😉
To ja drugi 🙂
Podoba mi się to co napisałeś i czegoś się nawet nauczyłem. Bardzo fajnie się to czytało i dało mi to sporo do myślenia.
dzięki. Temat niby oczywisty, ale jak w wielu wypadkach – warto od czasu do czasu przypomnieć podstawy.
Post o powrocie do przeszłości uważam za rewelacyjny. Mimo że przyjemnie byłoby mieć monitor 21:9 poprzestalem na laptopie i dokupionym monitorze lcd za … 80 zł -pamiętając ten wpis!
. Ten monitor kilka lat temu był opisywany jako profesjonalne narzędzie pracy na najbliższą dekadę, a wyszło że znikł z rynku już dobrych parę lat temu. …..
Ja też ostatnio kupiłem monitor. Świeżutki, ledwo 3-letni panoramiczny 22-calowiec za 170 zł. Po chwili używania stwierdziłem, że jest trochę za duży – ale szkoda mi czasu na kombinowanie ze sprzedażą i kupnem czegoś innego.
Mi w walce z natychmiastową gratyfikacją pomogło:
– Zrozumienie, że zawsze odkładam gratyfikację na później, różnicą jest jedynie okres czasu w jakim to robię (jeżeli zdecyduję się, że zjem cukierek to musi minąć co najmniej kilka sekund zanim go otworze. A skoro jestem w stanie wytrzymać kilka sekund, to czemu miałbym nie być w stanie wytrzymać kilku dni?)
– Czerpanie przyjemności z drogi – to już w kontekście osiągania celów. Realizuję takie, które chcę osiągnąć i cieszę się z procesu ich osiągania.
– Dbanie o nagrody – świadomie daję sobie nagrody, dzięki temu łatwiej mi wpływać na duże emocje np. w sklepie
Hej,
Czasami powtarza się przykład tych „małych nagród”. Ja *chyba* nie potrzebuję czegoś takiego – albo nie odbieram tego w podobny sposób. Możesz podać jakiś przykład z praktyki? Domyślam się, że wcale nie muszą to być nagrody rzeczowe?
Pewnie, że nie – dla mnie to np. obejrzenie filmu po tygodniu efektywnej pracy, czytanie ulubionej książki, bądź pisanie na FB wieczorem jeżeli zrealizowałem plan dnia.
Ja też czasem nie potrzebuję tych nagród, jednak często dodają one energii i regenerują 😀
A nie jest tak, że ważniejsze od odkładania w czasie jest zachowanie umiaru ?
Umiar dobry we wszystkim – tylko, że każdy to inaczej rozumie i inny poziom uważa za wystarczający.
I to jest zresztą klasyczne, arystotelesowskie rozumienie idei umiaru – jako złotego środka. Inna będzie podczas wojny odwaga kobiety opiekującej się potomstwem, a inna żołnierza. Zawsze jednak powinna ona zmieścić się gdzieś pomiędzy tchórzostwem a brawurą. Wspomniana kobieta powinna być niemal tchórzliwa, a żołnierz niemal brawurowy.
Dzięki za naukowe wyjaśnienie terminów rozumianych „na czuja” 🙂 Dodam tylko, że nawet w tych samych warunkach zachodzą zmiany w czasie jeśli chodzi o to, czym jest umiar – widzę to po sobie i ze zdziwieniem zauważam zmiany bez jakichś szczególnych powodów z zewnątrz.
100% racji. Samo oszczędzanie nic nie da, trzeba jeszcze wiedzieć, kiedy z oszczędności korzystać. I tak jest w każdej dziedzinie życia.
Ciekawe spostrzeżenia we wpisie – nie mogę się doczekać kolejnych :-).
Jedna uwaga, która przyszła mi do głowy czytając Twój wpis a konkretnie to co napisałeś o „opóźnionej gratyfikacji”. Warto zaznaczyć, że nie należy przesadzać w żadną stronę w niektórych kwestiach. Znam osoby (i sam się parę razy na to złapałem), że myśląc cały czas o efektach długofalowych, pracując bez przerwy na sukces w dużo dłuższej perspektywie niż „tu i teraz” czasem łatwo zapomnieć o tym po co się to wszystko robi. Tym samym łatwo przestać czerpać przyjemność ze swoich działań.
Dobrym rozwiązaniem tego problemu są „małe nagrody” – chodzi o to, aby po większym sukcesie czy wysiłku czasem przyznać sobie jakąś „małą nagrodę” dzięki której wiemy, że zmierzamy w dobrym kierunku i działania długofalowe których pozytywne efekty będą za jakiś czas mają sens.
Oczywiście wszystko trzeba sobie wyważyć i znaleźć odpowiednią proporcję, ale zmierzam do tego, że nigdy nie należy popadać w żadne skrajności – czy to „potrzebuję nagrody tu i teraz” czy „cały czas pracuję na nagrodę która chyba nigdy nie nadejdzie”.
Codzienne działania, upór, konsekwencja i upewnianie się, że zmierza się w dobrym kierunku – to jest sukces.
Pozdrowienia 🙂
M.
Masz rację – przegięcie w żadną stronę nie jest wskazane. Ale jak już pisałem wyżej, każdy inaczej pojmuje ten termin i coś, co dla jednego jest przegięciem, dla innego może nawet stanowić nadmiar. Jeśli odniosłeś wrażenie, że rezygnuję ze wszystkiego, bo stwierdzam, że mi to niepotrzebne, to być może nie wyraziłem się wystarczająco jasno – czasami stosuję zwykłą wersję opóźnionej gratyfikacji, a czasami wręcz nie czekam wcale. Ale zdecydowanie częściej, a przede wszystkim – w odniesieniu do bardziej wartościowych przedmiotów – trzymam się którejś z moich wersji 🙂
Wielkie dzięki! 😉 napisałeś to właśnie, kiedy zdecydowałm o kupnie nowego telewizora. Wprawdzie stary ma już 11 lat, wszyscy w rodzinie i znajomi wymienili już swoje plazmy na LCD, LED albo odwrotnie, nie znam się, a mój nie ma nawet płaskiego ekranu! A jednak po przeczytaniu wpisu pojawiły się ????Jedynym pocieszeniem jest że zaczęłam myśleć o tym już przeszło rok temu, więc jednak opźniona gratyfikacja! 😉
Fajny wpis
Sam kupowałem TV LCD 40″ chyba 6-7 lat temu, kiedy już dobrze zarabiałem i wydawało mi się, że jestem oszczędny wydając na to „tylko” 3.300 zł (albo coś koło tego), po ponad rocznej obserwacji zjazdu ceny tego modelu z początkowych 6.000 zł. Teraz – zarabiając zdecydowanie lepiej – nie dałbym tyle 🙂 Jak się popsuje i naprawdę zdecydujemy się na wymianę, najpierw spojrzę na używki, a dopiero jeśli stwierdzę, że wystarczy dołożyć parę stówek za coś zdecydowanie nowszego – kupię ze sklepu. Chociaż wiem, że inicjatywy typu „idziemy na mecz do Krzysia, bo ma wypasiony TV” są na porządku dziennym.
Założyłbym się o cukierka, że ten stary „z dupką” posłuży jeszcze dłużej niż ten nowy – „płaściuch”. Może nie warto?…
Nie kupuj 🙂 możesz dodatkowo sprzedać stary i przestać oglądać TV (i odkurzać odbiornik)
Można jeszcze więcej ugrać – towar bezcenny – czas. W dodatku jest to towar, którego wciąż ubywa.
A moze wywalic stary a nowego niekupowac i wogule zrezygnowac z tv.
Świetny wpis. Test cukierka z książki „Nie zjadaj cukierka od razu”, podobne podejście prezentuje też Bodo Schafer w „Drodze do wolności finansowej” (podoba mi się jego niemieckie podejście do tematu), świetnie efekty odłożonej gratyfikacji są opisane w „Milionerze z sąsiedztwa”.
Pozdrowienia,
Andrzej
No no – i pojawiło się uzupełnienie o lekturę, czego zabrakło u mnie. Dzięki!
Nie rozumiem opóźnionej gratyfikacji w Twoim wykonaniu, Wolny. Jeżeli po odczekaniu nadal będziemy mieli to samo to po co czekać? Jestem osobą oszczędną, utożsamiam się z większością Twoich poglądów (jeżeli nie ze wszystkimi?), ale nie widzę sensu odmawiania sobie czegokolwiek tylko po to żeby sobie odmówić. Jak potrzebuję, albo chcę (to bardzo rzadko), to kupuję i nie czekam. Inna sprawa, że odczekanie zwykle niesie za sobą korzyści (atrakcyjniejszą cenę, możliwość kupna za gotówkę, nie na kredyt). Na smartfona, który najbardziej mi pasował, czekałem rok, na laptopa pół roku, ale nie tylko po to żeby mieć to później, a taniej. Ciekawe czy przejście na „rentierkę” też będziesz odkładał pomimo osiągnięcia stanu pozwalającego na to:)? Sama tematyka zapoczątkowana tym wpisem bardzo mnie interesuje. Czekam na kolejne.
Pozdrawiam
Hmmm – teraz to ja nie rozumiem 🙂 Najpierw piszesz, że nie zrozumiałeś, a później sam dałeś przykład takiej opóźnionej gratyfikacji. Niech cukierkiem będzie ten przytoczony smartfon. Odczekałeś rok, kupiłeś znacznie taniej, masz co chciałeś, a co najmniej parę stówek w kieszeni. Standardowo czeka się po to, żeby za te same pieniądze w przyszłości mieć więcej (albo lepiej – np. nowszy model), a Ty sam zastosowałeś ten nieco bardziej zaawansowany model opóźnionej gratyfikacji. Gdyby zakup dotyczył np. auta lub nieruchomości, moglibyśmy jeszcze mówić o zainwestowaniu pieniędzy przeznaczonych na ten cel i powiększeniu ich wartości przed finalnym zakupem.
Czasami możliwy jest wręcz kolejny etap – teraz mam tak ze smartfonem. Ciągnie mnie do czegoś „fajnego”, ale jak zadam sobie pytanie „po co”, nie za bardzo potrafię odpowiedzieć 🙂
Co do odkładania „rentierki” – pewnie trochę tak będzie, bo nie chciałbym być na granicy i się zastanawiać „czy wystarczy”… a z drugiej strony, myślę że to i tak nie będzie całkowite odcięcie się od pracy zawodowej, a raczej stopniowa rezygnacja na rzecz innych działań.
Pozdrawiam!
Wolny, a ja rozumiem o co chodziło. Jeśli odłożyć cukierki na później, nie mając żadnej wartości dodanej, to po co czekać? Tą wartością może być pieniądz (odsetki, niższa cena itp.)), a mogą to być wartości niematerialne (kształtowanie charakteru , nabywanie umiejętności życia BEZ – ¥ patrz twój poprzedni post itd).
Do czasu „zjedzenia cukierka” staniesz się gburowatym, zgrzybiałym, nieciekawym dusigroszem z głębokimi zmarszczkami na facjacie.
A za miesiąc każdy z nas może być już sztywny i tyle z tych oszczędności.
„Śmiertelny całun nie ma kieszeni” – zapamiętajcie to sobie.
Hej – dziękuję za tak dokładny opis mojej osoby 🙂 Jeśli mówilibyśmy o mnie za kilkadziesiąt lat – być może i byś miała rację. Zresztą – nie będę tłumaczył – ja mam swoje racje, a Ty swoje i zapewne lepiej się czujesz wydając pieniądze przypuszczając, że ci, którzy oszczędzają skończą właśnie tak jak to obrazowo ujęłaś. Pozdrawiam.
OD „zjedzenia cukierka” staniesz się gburowatą, zgrzybiałą, nieciekawą, zadluzona i zawaloną starymi gratami, wiecznie zapracowaną i zmęczoną zrzędą z głębokimi zmarszczkami na facjacie.
I pewnie statystycznie szybciej możesz być sztywna, obżerajac się, zapracowujac się na śmierć i martwiąc o spłatę kredytów i czy do pierwszego starczy. I tyle z tych przyjemności.
Wszyscy powinniśmy troszczyć się o przyszłość, bo w niej spędzimy resztę życia. – zapamiętaj to sobie.
I jeszcze parę ciekawych informacji jak folggowanie zachciankom zasmieca życie i otoczenie:
.
http://earlyretirementextreme.com/garbage-and-excessive-spending.html
O to mi chodzi: „Moje opóźnianie gratyfikacji to nie późniejsze zjedzenie dwóch cukierków zamiast jednego teraz. To późniejsze zjedzenie… tego samego cukierka, który mogę zjeść już teraz! Po co mi dwa cukierki, skoro tyle samo radości sprawi mi zjedzenie jednego, a oczekiwanie na ten moment doda jeszcze co nieco pozytywnych emocji. ”
Z tego rozumiem, że (trzymając się przykładu smartfona) odłożyłbyś zakup urządzenia nawet jeżeli kupisz je w tej samej cenie (przykładowo iPhone tak trzyma cenę), ja po odczekaniu otrzymałem dwa cukierki (smartfona prawie połowę taniej). Gdybym wiedział, że jego cena nie spadnie (nie dostanę dodatkowego cukierka) kupiłbym go wcześniej i cieszył się nim natychmiast i nie wkurzał korzystając ze starego, niesprawnego. Czekanie dla drugiego cukierka, jak najbardziej. Czekanie po to żeby zjeść cukierka, którego już się ma, po co i gdzie tu przyjemność?
Podejście mamy identyczne, tylko nieco inaczej to rozumiemy. Ty posiadanie tego samego smartfona po roku + „oszczędność” wynikająca ze spadku ceny odbierasz jako 2 cukierki, ja jako 1 + oszczędność jako skutek uboczny, którego na dobrą sprawę nie widzę, bo przecież wydałem jednak pieniądze, więc mam ich mniej niż przed chwilą 🙂
Hm…
Gdybyż jednak przyjąć, że dany przedmiot jest dla kogoś prawdziwą wartością, to oczywiście warto mieć go wcześniej, nawet za dużą większą cenę. Przyjmijmy, że ktoś jest w sposób maniakalny zakochany w smartfonach i kupuje pierwszy taki model na rynku, wydając nań masę pieniędzy. Przez powiedzmy 2-3 lata już korzysta, już ma. I w sumie w ciągu swego życiu ma ten przedmiot dłużej, więcej „dobra” i przyjemności z niego wyciśnie niejako.
Jednak współczesny człowiek nie chce mieć tylko jednego takiego ukochanego przedmiotu/idei/osoby, on chce kochać poligamicznie i łapczywie. A wtedy to już nie chodzi raczej o prawdziwe wartości, tylko o żądzę posiadania i zaspokajanie własnych nieokiełznanych żądz.
No to cieszy mnie, że jednak nie czerpiesz przyjemności z „unieszczęśliwiania się” czekając na coś co i tak nie będzie lepsze pod jakimkolwiek względem. Trochę masochizmem zalatywało:) Ja takie odkładanie zakupu na później traktuję trochę jak inwestycję. Przykładowo: mam wydać 2000zł na smartfona, czekam rok i wydaję 1500zł. Zarobiłem 500zł:) RRSO 25%:)… Netto:) Można jeszcze dodać odsetki, które rzeczywiście wypracuję te pieniądze, a to jeszcze bardziej podnosi rentowność:) To jest ten mój drugi cukierek:)
No to nieźle! Dobrze by jednak chyba było, gdyby czasem zamiast jednego cukierka za 500zł udało Ci się zdobyć 4 (za 2000zł)
Najbliższe parę lat będzie takimi czterema cukierkami usiane. Takie wydatki nie są u mnie na porządku dziennym i poważnie się zastanawiam nad tym. Inna sprawa, że zakup został w większości sfinansowany ze sprzedaży aparatu kompaktowego i pieniędzy otrzymanych na święta (zamiast niepotrzebnych prezentów).
Wolny, samorodnym filozofem stajesz się powoli. 🙂
Kiedy piszesz o tym, że odczekując na zaspokojenie pewnego dobra, sprawdzasz niejako, czy warto faktycznie je mieć (bo w domyśle może się okazać, że jednak zupełnie nie warto) stwierdzasz coś, co mniej więcej głosił Epikur. Otóż, nauczał on, że wiele niby przyjemności wiedzie nas za chwilę do cierpienia i dlatego należy mądrze wybierać przyjemności, a nie w sposób hedonistyczny, bezrefleksyjny, „na hurra”. Zdarza się i tak – powiada filozof (a to z kolei świetnie koresponduje z Twoim poprzednim wpisem), że warto czasami pocierpieć (przykład epikurejski: wzięcie gorzkiego lekarstwa), by w niedalekiej przyszłości osiągnąć większość i trwalszą przyjemność (stan zdrowia).
A tam od razu samorodnym filozofem. Lubię dojść do wniosków, które potwierdzacie później bardziej naukowo Wy – zdecydowanie bardziej oczytani 🙂 Roman ostatnio napisał, że jest to dość naturalny proces i wielu myślicieli doszłoby do bardzo podobnych wniosków, gdyby mieli wystarczająco dużo czasu. I na podstawie moich dotychczasowych „odkryć” ciężko mi się z tym nie zgodzić.
„po walnięciu się młotkiem stopę” -> „po walnięciu się młotkiem w stopę”
Czytałem chyba ostatnio gdzieś, że robiono badania, starając się odpowiedzieć na pytanie, jak rozpoznać czy dziecko odniesie w życiu sukces.
Przeprowadzono szereg testów na dzieciach, a po osiągnięciu przez nie dorosłości określano, które z nich osiągnęły sukces (cokolwiek to słowo oznacza). I okazało się, że z tych wszystkich testów, jedynie wyniki testu cukierka miały jakiś związek z osiągnięciem sukcesu przez badanych.
Coś w tym musi być. Chociaż – jak sam zauważyłeś – pozostaje kwestia definicji „osiągnięcia sukcesu” 🙂
Wersja popularnonaukowa:
.
Lehrer, J. (2009). DON’T!. The secret of self-control’. The New Yorker, 26-32.
.
Wersja naukowa:
Mischel, W., Shoda, Y., & Rodriguez, M. I. (1989). Delay of gratification in children. Science, 244(4907), 933-938.
.
I ciekawy artykuł tutaj:
Schlam, T. R., Wilson, N. L., Shoda, Y., Mischel, W., & Ayduk, O. (2013). Preschoolers’ delay of gratification predicts their body mass 30 years later. The Journal of Pediatrics, 162(1), 90-93.
Jeśliby rzeczy z czasem wyraźnie drożały (duża inflacja) to nadal byście czekali z ich kupnem ? Tudzież mając jakąś kwotę pieniędzy czekacie z ich ulokowaniem bo chcecie „kształtować swój charakter” ? 🙂
Sens w odraczaniu kupna czegokolwiek tkwi w konkretnej korzyści odnoszonej w przyszłości – czyli głównie tu chodzi o niższą cenę rzeczy. Jeśli takiej korzyści nie ma to jest to zwyczajna głupota.
Do tego nie trzeba zgłębiać żadnych pseudofilozoficznych wywodów – wystarczy używać tego co się ma między uszami.
O – raz piszesz od rzeczy, raz całkiem sensownie (chociaż nadal trochę brzmi to jak atak – może ja już jestem uprzedzony :)). Zgadzam się i chyba oczywistym jest, że nie ma co ślepo trzymać się każdego napisanego przeze mnie zdania, tylko wybierać to, z czym się zgadzasz, i – uwaga – co sprawdza się w rzeczywistości, w której funkcjonujesz. Odkładanie decyzji o kupnie mieszkania o kilka lat w 2005 roku zazwyczaj nie okazywało się zbyt dobrym wyborem (chociaż mało kto mógł o tym wiedzieć).
Co do używania tego, co masz między uszami – pełna zgoda 🙂
Masz rację. Jeśli towar ma drożeć, nie warto czekać, ale większość rzeczy użytkowych jednak tanieje z czasem. Padł przykład smartphone’a. Co rok można kupić model lepszy i tańszy niż zeszłoroczny odpowiednik.
Moim zdaniem odkładanie na potem dla samego odkładania jest bezwartościowe, ale to co za nim stoi czyli: spokój,dyscyplina, siła charakteru mają duża wartość.
To jest właśnie mój problem – spełnianie swoich zachcianek tu i teraz. Strasznie mi wstyd i chce coś z tym zrobić. Może dziś będzie pierwszy dzień zmian. 🙁
To zapraszam do twardych postanowień zamiast tego „może” 🙂 Najlepsze jest publiczne podzielenie się ambitnymi planami przed szerszą publicznością – na przykład tutaj 🙂
NM – no to zróbmy taki dil:
Jako że ja jestem raczej typem sknery i mam właśnie problem z wydawaniem pieniędzy na swe zachcianki, a Ty masz problem, by się przed nimi powstrzymać – to w takim razie napisz jaką masz teraz zachciankę i prześlij mi na konto pieniądze na jej spełnienie, a ja ją spełnię w Twoim imieniu, ot taka przysługa – może po kilku moich „wyręczeniach” się oduczysz?… 😉
.
Są może inni chętni? 😉
Myślę, że sporym kłopotem jest reklama i media, które dokładnie wiedzą jak trafić w człowieka. Bo jesteś tego warta, bo na to zasługujesz itd. A przecież jak będę mieć tv 40 cali to czy będę lepszą osobą, jak kupie najnowszy telefon to więcej z niego usłyszę?
Zanim coś kupimy warto dać sobie trochę czasu i zastanowić się czy to jest mi niezbędne w tej chwili?
A tak przy okazji. Twój blog, jak żaden inny wzbudza burzliwe dyskusje i przez część osób jesteś postrzegany jako dusigrosz i sknera, który każe swojej żonie prać pieluchy. Zastanawiam się jak Ty oceniasz takie opinie?
Odpowiem na ostatnie pytanie. Przeczące standardom, niezgodne z „modą” podjeście do życia wzbudza kontrowersje – to naturalne. Staram się wyciągać wnioski z każdego komentarza i mimo, że to oczywiste, że moja postawa jest mało popularna i wzbudza kontrowersje – to słucham też sceptyków i od czasu do czasu staram się zrobić coś wbrew mojej naturze i wychowaniu, po czym wyciągam wnioski z tego działania. Jednak z reguły potwierdzam tylko, że najzwyczajniej na świecie dobrze mi z prezentowaną postawą. Wiem też (nie domyślam się – WIEM!), że sposób, w jaki żyję + efekty mojej pracy już teraz dają mi olbrzymi komfort psychiczny jeśli chodzi o finanse, a w wieku, w którym wielu zaczyna się otrząsać z kredytowego szału, ja będę niezależny finansowo. To również wzbudza i będzie wzbudzało zazdrość, którą sceptycy będą wyładowywali w jeszcze mniej elegancki sposób, niż pisząc o mnie jako o dusigroszu. Prawda jak zwykle jest gdzieś pośrodku, dlatego staram się uważnie słuchać tego, co chcecie mi przekazać, ale filtruję to jednocześnie w odpowiedni sposób.
Pozdrawiam.
Wydaje mi się, że odroczona gratyfikacja jest trochę szerszym pojęciem. Po pierwsze nie zawsze chodzi o ten sam cukierek – rezygnujesz z zakupu modnego gadżetu a w zamian otrzymujesz czas dla rodziny, masz pieniądze na prywatne leczenie (sam się przekonałem jak gardłową sprawą jest możliwość wezwania o każdej porze dnia i nocy kompetentnego lekarza do chorego dziecka)itp.Po drugie świadomie rezygnujesz z „kupowania czegoś czego nie potrzebujesz, za pieniądze których nie masz by zaimponować ludziom których nie lubisz”. Ważne jest też to, że takie podejście uczy odróżniać rzeczy niezbędne od chwilowych zachcianek i uodparnia na różnego rodzaju sztuczki marketingowe. Dodatkową umiejętnością jest zdolność oceniania przedmiotów wg ich realnej wartości np. przy kupnie samochodu dla mnie jest istotne by był bezpieczny, ekonomiczny i niezawodny a nie to by sąsiad pękał z zazdrości, z komputera korzystam tak długo jak długo spełnia swoje zadania. Można by to rozwijać ale w końcu to jest komentarz a nie osobny artykuł;)
A wiesz Wolny co moze być następnym krokiem jeśli dalej – co jest moją wielką nadzieją – będziesz podążął tą drogą?
To, ze w którymś momncie pogodzisz sie i z taką możliwością, że gratyfikacja nigdy mozę nie nadejsć i że świadomość takiej możliwości nic nie zmieni w Twoim życiu 🙂
Po prostu dalej będziesz działał najlepiej jak potrafisz (bo nad tym masz władzę), ale zdystansujesz sie od skutków (bo te są poza Twoją władzą).
Jeszcze na jedno zwrócę uwagę…
„Liczy się przecież tylko tu i teraz” to bardzo dobra postawa życiowa 😀
Pod warunkiem jednakże, że jest ona głoszona i praktykowana ze świadomością, że „tylko tu i teraz” jesteśmy w stanie wyciągać wnioski z przeszłości (której przecież już nie zmienimy) i przygotowywać sie na przyszłosć (która „dziś” też jest poza zasiegiem naszych działań 🙂
Roman, ja widzę, że Ty próbujesz skrycie „przeciągnąć” „Prezesa” na stronę stoicyzmu… 😉
Pozwól, że dla równowagi będę Go zachęcał do epikurejskiej ścieżki. 🙂
A mi się wydaje, że „Prezes” to jednak transcendentalista 🙂 Społeczny buntownik kroczący własną ścieżką. Thoreau też był transcendentalistą.
Ile to człowiek się nauczy o sobie dzięki Wam 🙂 Transcendentalista – w obawie, że mnie obrażasz, a ja nie rozumiem – sprawdziłem definicję, w sporym stopniu się identyfikuję i dorzucam do listy określeń moich przekonań 😛
Tak przy okazji, niespecjalnie rozumiem zachwyty nad Thoreau. Jego „Walden” okazał się w moim przypadku lekturą nudną i raczej rozczarowującą. To już Emerson jest bardziej odkrywczy i ciekawszy, choć pisał trudniejszym stylem.
Ale to nie jest kwestia czy Ty rozumiesz, tylko czy rozumie ten kto sie zachwyca 🙂
Nie chodziło mi o zachwyty, a jedynie odniesienie do człowieka, którego wielu utożsamia z minimalizmem i wolnością rozumianą jako kroczenia własną ścieżka, nawet jeśli oznacza to sprzeciw wobec norm społecznych. Transcendentalizmem, a w szczególności wypomniany przez Ciebie Emerson zmienił świat – czy na lepsze, czy gorsze jest kwestią otwartą – liberalizm amerykański, New Thought, filozofie-religie samo uzdrowień, kult polegania na sobie, kreacjonizm, New Age itd mają swoje korzenie lub w dużej mierze czerpią z tego o czym pisali Emerson, Thoreau, Channing.
Hej, moja uwaga była zupełnie „przy okazji”, nie twierdziłem bynajmniej, że Ty się zachwycasz Thoreau 🙂
Nie, choć cieszyłbym się…
Ja po prostu wiem, że „stoicyzm działa” 🙂
Wszelako najbardziej będę sie cieszył jak pójdzie własną ścieżką 🙂
To o młotku to podobno mówił Frédéric Bastiat, ale nie jestem w stanie namierzyć źródła:)
Mój pierwszy komentarz i od razu się czepiam:) „Zagorzały” piszemy przez „rz”;)
Bardzo dziękuję za to „czepianie” – już poprawione, palę się ze wstydu, mam nadzieję że szybko przejdzie 🙂
Też tak zaczynałem, a tego byka nie zauważyłem :/
Tu znowu ja o mieszkaniu 🙂 jak już pisałam, oszczędzamy z mężem ile możemy, tnę koszty i udaje się nam zaoszczędzić jakieś 3 tys miesięcznie (pracujemy w korporacji, początek kariery). Wpadłam ostatnio na pomysł, aby zaoszczędzić jeszcze z 50 tysięcy (drugie 50 tys już mamy), pożyczyć od rodziców następne 50 tys i wziąć kredyt na 1/4 wartości mieszkania. I chciałabym kupić jakieś 35-metrowe mieszkanko. Taki kredyt na 50 tys moglibyśmy szybko spłacić, zaoszczędzić trochę i po paru latach wziąć kredyt na większe mieszkanie, w którym można by się pomieścić z dziećmi i kotem 🙂 to małe mieszkanie wynajęlibyśmy i kredyt, przynajmniej częściowo, spłacałby się z wynajmu (zakładając oczywiście że zostaniemy w Krakowie). Co o tym sądzisz, Wolny? Rodzice i teściowie mówią, że zgłupiałam i najlepiej od razu kupować docelowe mieszkanie na 70 metrów.
dobry plan
Moim zdaniem rzecz ryzykowna i hurraoptymistyczna. Przy niespodziewanych meandrach losu może się różnie skończyć.
Może rozważ taki plan:
– kupno 35-metrowego mieszkania (tak jak opisywałaś)
– zamieszkanie w nim
– jak najszybsze spłacanie kredytu oraz rodziców
– zakup większego lokum z pieniędzy pochodzących ze sprzedaży mieszkania 35-metrowego oraz uzbieranych sum.
….. To wszystko jednak potrwa zapewne długie lat… Chyba, że szybko awansujecie – czego Wam życzę! 🙂
A jak ta młoda para nie ma być hurraoptymistami, skoro im się dobrze powodzi (odkładają 3 tys miesięcznie), a dopiero rozpoczynają kariery? Czemu miałoby im się nie udać, jeśli tego właśnie chcą i na to będą pracować? Oczywiście – jakieś prawdopodobieństwo porażki istnieje, ale ta „porażka” będzie co najwyżej oznaczała konieczność powrotu do 35m2 (być może z dzieckiem) – niezbyt przyjemna alternatywa, ale mało prawdopodobna, a do tego nie oznaczająca końca świata.
Daleko wybiegasz do przodu. Jak na razie mają 50 tys. na plusie. Jeśli za chwilę kupią te 35 m., będą mieli spore zadłużenie na wiele lat… Co będzie dalej? Któż to wie. I lepiej też chyba nie mówić młodym o „karierze” „projektach” itp., a o pracy, robocie – po prostu. Moim zdaniem to niekoniecznie musi tak wyglądać, że z każdym rokiem wraz ze wzrostem naszego doświadczenia i umiejętności znajdzie się ktoś, kto zechce to docenić i opłacić (szef, klient czy ktokolwiek inny).
.
Na pocieszenie (samego siebie i ewentualnie tych, którzy wzięli me zdania za racjonalne) powiem, że szacując przyszły stan mych oszczędności w roku 2007 na przyszłe lata – nieco ich niedoszacowałem. To, co miałem osiągnąć na koniec 2017r. – osiągnę na koniec tego. 🙂
Plan wydaje mi się o niebo lepszy niż to, co proponują rodzice – skok od razu na głęboką wodę to wysoka rata, większe opłaty, przyzwyczajenie do większej przestrzeni i wszystkie tego konsekwencje, miejsce, które chce się czymś wypełnić itp. Kupno małego mieszkania i jego szybka spłata brzmi bardzo rozsądnie – a kolejne kroki zrobicie i tak za kilka lat, jak będziecie jeszcze lepiej zarabiali / będziecie bardziej wiedzieli jak i gdzie chcecie żyć. To też kwestia tego, czy chciecie lokować kapitał w nieruchomościach – ja kiedyś zupełnie tego nie czułem i się trochę obawiałem, teraz boję się mnożyć liczniki na bankowych, wirtualnych kontach.
Sam zacząłem od 50 m2, mimo że rodzice namawiali na pokój więcej. Teraz by się przydał… ale z drugiej strony mam spłacone mieszkanie i myślimy o kolejnym – nieco większym.
35 metrów, to bardzo maleńkie mieszkanie, nawet na początek. Ja bym zaczęła od 50 metrów przy najmniej.
Nie będę się upierał, bo sam zaczynałem od 50m2 i to mieszkanie wystarczało mi w zupełności przez 6 lat (i jeszcze przez chwilę musi wystarczać). Pytanie, jakie plany odnośnie dzieci mają nasi „bohaterowie” – jeśli uwiną się ze spłatą kredytu i kupieniem drugiego, większego mieszkania na kredyt przed przyjściem na świat potomstwa – czemu nie? Zresztą – jeśli te 35 m2 to 2 pokoje (a pewnie tak jest), to również wszystko zależy od konkretnego przypadku – niejedna rodzina musiała sobie radzić w takich warunkach. Różnica pomiędzy „musieć” a „chcieć” jest jednak spora, więc ostateczny wybór zostawmy Lidce i Jej mężowi.
A ja właśnie żałuję, że zamiast od 30 zacząłem od 50. Mniejsze już dawno było by sprzedane i zamienione na 60+ na kredyt LTV 50%, a tak jeszcze 2/3 kredytu do spłaty na mniejsze.
Jest jeszcze opcja wynajmu kawalerki, skoro mieszkanie ma być przejściowe, może się to opłacić i o wiele mniej spraw do załatwienia.
Mieszkałem dość długo w 35 metrowym mieszkanku. Dzięki temu, że było 2 pokojowe spokojnie pomieściliśmy się najpierw we dwoje potem w trójkę. Dopiero jak się urodziła druga córa zrobiło nam się naprawdę ciasno. Jak już napisał Wolny wszystko zależy od Waszych planów „rodzinnych” czyli ile dzieci i w jakim czasie planujecie (życie lubi też w tych planach trochę namieszać). Większe mieszkanie to oczywiście większy kredyt i koszty utrzymania, z drugiej strony koszty zakupu mieszkania, wykończenia lub remontu też nie są małe. Jeśli możecie poczekać z kupnem to oczywiście warto poczekać i odłożyć jak najwięcej. Jeśli nie jesteście totalnie zadeklarowanymi minimalistami to opcją rozsądną jest powierzchnia mieszkania zapewniająca każdemu dziecku jedną sypialnię + jedna sypialnia dla Was i duży pokój wspólny.
„opcją rozsądną jest powierzchnia mieszkania zapewniająca każdemu dziecku jedną sypialnię + jedna sypialnia dla Was i duży pokój wspólny” – zgadzam się i wszystko fajnie, tylko jak sam piszesz – życie lubi zaskakiwać, do tego plany i zamiary zmieniają się w czasie, wiec często brakuje nawet danych wejściowych (liczba dzieci w przyszłości), żeby zaplanować tak duży projekt, jakim jest kupno mieszkania.
Dokładanie tak 🙂 Znajomy właśnie przerabia swój wymarzony gabinet dla nieoczekiwanego kolejnego potomka.
Jak rozumiem, chcesz wydać 200 tys zł (sumując te wszystkie pożyczki) i na 35 metrową klitkę? chodzi o Kraków z tego co czytam. I jak developerzy mają być skłonni do negocjacji skoro wciąż znajdują się ludzie chcący wydać tyle pieniędzy na taki metraż?! I to na kredyt.
Poza tym w takim mieszkaniu można się udusić (mieszkałam, wiem) i za te pieniądze lepiej kupić coś w gorszej lokalizacji albo do remontu ale mieć jakieś minimum potrzebne do życia, powiedzmy 50m.
Ludzie nigdy nie przestają mnie zadziwiać…
Ja bardzo chętnie kupię w Krakowie mieszkanie za 100 tysięcy. Proszę mi tylko pokazać gdzie.
Całe życie mieszkałam w domu na ponad 200 metrach z ogrodem 20 arów. Dopiero na studia wyjechałam i zaczęłam wynajmować pokój w bloku. Rozmiar mieszkania nie jest podyktowany chęcią mieszkania w klitce, ale ceną, bo chcę kupić jak najtaniej – na mniejsze mieszkanie szybciej uzbieram i uwolnie się od wynajmu. Ostatnio wielu moich znajomych kupowalo mieszkania i mimo że gorąco deklarowali 40 metrów, wszyscy pokupowali mieszkania na 70 metrów i zakredytowali się na 30 lat. A my teraz akurat wynajmujemy 35m i żyjemy. Dwa pokoje oczywiście, bo dorabiam po pracy korepetycjami
Poza tym zależy nam na lokalizacji sensownej, a nie godzinę jazdy do centrum. Jak kiedyś będziemy chcieli mieć np dom to zastanowimy się nad dalszymi lokalizacjami
Lidka, nie wiem w jakiej części Krakowa szukasz a jakie z góry odrzucasz więc nie pokaże Ci przykładów. Wywnioskowałam, że bierzesz pod uwagę rynek pierwotny. Więc do tych 200 tys dojdzie jeszcze koszt wykończenia czy to już całość wydatków?
Piszesz, że za kilka lat weźmiecie kredyt na większe a to 35 metrów spłaci się z wynajmu, tutaj byłabym bardzo ostrożna bo nie wiadomo, czy za kilka lat będzie owe mieszkanie komu wynajmować. Już teraz w Krakowie jest tak, że studenci na wakacje po prostu wyjeżdżają do domu i zwalniają mieszkanie a nie jak dawniej płacili (całość, lub część) za wakacje, żeby tylko mieć zarezerwowane znów od października.
Pomijając już wszystko, czy na prawdę uważasz, że te 35 metrów jest WARTE 200 tys?Rozumiem, że ceny z 2004r już nie wrócą ale na Boga nie dajmy sobie wmówić, że całe mieszkanie o metrażu salonu w domu wolnostojącym jest warte 200 tys.
Co do tego czy na 35m da się żyć. Pewnie da się, jest to zapewne kwestia przyzwyczajenia. Nie oszukujmy się, że da się tam sensownie pomieścić 2 pokoje z aneksem kuchennym, bo taki metraż kiedyś był zarezerwowany dla kawalerek a developerzy robią z tego „wygodny 2 pokojowy apartament”. A ludzie to łykają…
Nie, nie uważam ze te 35 metrów jest warte takiej cały
ceny. Ale ceny jakie są każdy widzi. Pewnie ze wolałabym mieszkanie 80 metrów za 120 tysięcy w Bytomiu chociażby, ale co ja będę tam robić? Głową muru nie przebije. Pracujemy w korporacjach, z firmami się nie żenilismy i gdyby tylko udało się nam ruszyć do tańszego miasta, gdzie też będziemy zarabiać w miarę ok, to uwierz, na jutro walizki byłyby spakowane. A tymczasem połowę jednej z wypłat zjada wynajem. Póki tu mamy pracę i perspektywy na rozwój (awans) trzeba myśleć realistycznie – co mi da podejście „nie daj sobie wmówić ze 35 metrów tyle jest warte”.
Btw ostatnio szukałam kuzynce i jej koleżance mieszkania w Krakowie w dobrym standardzie, za cenę nie wyższa niż 1200 plus czynsz i media i stwierdzam że jest to taki sam koszmar jak siedem lat temu, kiedy ja zaczynałam studia
Mnie też wciąż zadziwiają :). Moi teściowie z czwórką dzieci przemieszkali na 50 metrach, 3pok., z pianinem, wiolonczelą, telewizorem i tylko psa tam brakowało. A teraz, gdy dzieci poszły w świat, mieszkają w domu ok. 300 m.kw. …
.
Podstawowa zasada: pożyczać to ja, a nie mnie. Wolałbym przemieszkać 5 lat w „klitce” (bez przesady, 35 metrów to naprawdę dużo dla 3 osób), niż patrzeć jak kolejne metry wyparowują wraz z odsetkami płaconymi bankowi.
.
Radziłbym znaleźć tanie mieszkanie z super lokalizacją, choćby było brzydkie, do wynajęcia. Przemieszkać kilka lat, o ile nie planuje się dzieci. Kupić małe mieszkanie na własność dozbierać na kolejne, pożyczyć od rodziny (niekoniecznie za nic, np. za odsetki wyższe od lokaty, albo jakieś inne świadczenie :)).
.
==============
.
Przy okazji: To mit, że lepiej mieć kredyt na jednym, większym mieszkaniu, tym w którym się mieszka i wynajmować mniejsze.
.
Dam przykład z Warszawy:
Wynajem dwupokojowego to około 20-25 tys. rocznie (nie piszę tu o 80-metrowych, a dwupokojowych apartamentach). W cenie wynajmu jest zazwyczaj czynsz, więc spada to do około 16-20 tys.
Cena dwupokojowego to około 300-350 tys.
.
Wychodzi, że właściciel ma na czysto jakieś 4-6% i to przy dwóch warunkach:
.
1) że nie płaci podatku od tego dochodu (ukrywa wynajem)
2) że pomijamy koszty odświeżania remontu, napraw i wymiany sprzętów co kilka lat
3) że całe 12 miesięcy uda się znaleźć nam najemcę.
Mając te pieniądze lepiej po prostu przeznaczyć je w całości na lokatę – obecnie 3,5%, co przy braku inflacji jest ładnym zarobkiem
.
A ponieważ rynek jest „symetryczny” to przy obecnych warunkach bardziej opłaca się być najemcą niż wynajmującym.
Hola hola, to od lokaty 3.5% odlicz sobie podatek – nie ukryjesz tutaj dochodu.;-)
„Przy okazji: To mit, że lepiej mieć kredyt na jednym, większym mieszkaniu, tym w którym się mieszka i wynajmować mniejsze.” dlaczego? Podałeś tylko przykład 2pokojowego, nie widzę chyba wniosków potwierdzających teorie mitu?
Wolnego pytałaś, ale dorzucę 2 grosze. 😉
Jak dla mnie brzmi świetnie. Dzięki temu: spłacacie już swoje (bo teraz wynajmujecie pewnie?). Rata z czynszem będzie malutka w porównaniu do tego co odkładacie, co zabezpieczy Was „na wszelki wypadek”, da większy spokój ducha (przynajmniej mi by dało), pozwoli dalej odkładać – na przykład na wkład własny na większe mieszkanie.
Mi najbardziej podoba się w tej opcji elastyczność. Możecie za jakiś czas sprzedać i kupić nowe (nawet nim spłacicie do końca te 50k kredytu), możecie kupić dodatkowe, a to wynająć, możecie.. masa możliwości 🙂
Może też warto rozważyć kompromis, czasem na 35m cieżko zmieścić sypialnie (zależy od układu), może więc np 40m?
Samemu też kupiłem małe mieszkanie do remontu, biorąc mały kredyt, raty malejące, stać mnie by spłacać go i sporo odkładać w dalszym ciągu.
Jeśli pójdziesz swoim planem – za kilka lat wynajmujecie 35m2, bierzecie kredyt na większe i pewnie nie odczuwacie większej raty/czynszu bo wynajem Wam wynagrodzi różnice +-.
A jakie są zalety brania dużego kredytu i zakupu 70m2 od razu?
Niestety, w dzisiejszym świecie promowane jest cwaniactwo. Wielu chwali opóźnioną gratyfikację, ale dla innych, nie dla siebie. Tymczasem sami chcą być „sprytniejsi” i mieć wszystko od razu.
Nie jestem pewien, czy Cię dobrze rozumiem – może jakiś przykład?
Nie wiem, jak mnie zrozumiałeś 🙂 W każdym razie chochlik, o którym piszesz, to nie tylko „należy mi się! Teraz!”. Może on również przyjmować postać „Należy mi się bardziej niż innym”. Ulegając mu, ma się poczucie osiągnięcia celu szybciej niż pozostali i to w sposób bardziej spektakularny. Zapewne spotkałeś osoby, które bez przemyślenia podejmują decyzje, choć nic im nie przeszkadzałoby się zastanowić. Decyzja taka przynosi im często mniejsze korzyści, ale większe poczucie przewagi („Inni niech sobie główkują, ja wiem od razu”).
Faktycznie, coś w tym jest:-) Od dawna dostrzegam w sobie ciągoty do opóźnionej gratyfikacji. Przykład: jestem wielkim fanem starej motoryzacji. Parę miesięcy temu kupiłem na ebayu kilkadziesiąt numerów niemieckiego Auto Bild Klassik. Postanowiłem jednak, że zamiast je wszystkie przekartkować w ciągu tygodnia i cisnąć w kąt, będę co dwa tygodnie wyjmował z pudełka w którym mi je przysłano jeden numer. Tym sposobem mam zapewnioną lekturę na ponad rok, a co dwa tygodnie cieszę się jak małe dziecko z nowego numeru:-)
hehe – ciekawy sposób, wymagający sporej dozy cierpliwości i wzmacniający Twoją silną wolę. I chociażby z tych powodów to naprawdę niezła inwestycja w samego siebie – gratuluję!
Ciekawy wpis. Choć muszę się przyznać że z tym odkładaniem to czy warto zależy od tego czy dana decyzja przybliża nas do celu czy nie. Kiedyś byłem na zachodzie słońca nad nilem na bulwarze i zamiast usiąść i go podziwiać pomyślałem że przejdę kawałek i tam będzie lepszy widok jednak gdy tam doszedłem dalej miejsce nie wydawało mi się idealne i szedłem dalej bo zarogiem wydawało mi się że jest super miejsce w ten sposób cały zachód zamiast podziwiać szedłem. Wtedy zorientowałem się że jestem w pułapce myślenia że szczęście jest za rogiem i nie potrafię doceniać tego co mam lub konsumować tego w danej chwili. I tak dla przykładu jeżeli marzymy o dalekiej podróży to moim zdaniem nie warto tej decyzji odkładać na potem. Być może bilety będą tańsze a może nie natomiast jak już je się zakupi to człowiek zrobi dużo więcej aby osiągnąć cel (w myśl zasady o utopionych kosztach) niż jak będzie odkładał na potem tą decyzję. Tak samo jest na przykład z posiadaniem dzieci. Więc trzeba sobie odpowiedź na pytanie czy odkładanie danej rzeczy przybliża nas czy oddala od marzeń…
A mi chociaż z tym walczę, wciąż zdarza się ulegać natychmiastowej gratyfikacji. Choć myślę że już w znacznie mniejszym stopni niż jeszcze kilka lat temu. Staram się nad tym panować, ale wciąż jeszcze miewam chwile słabości 🙂
I dobrze…
Bo jak we wszystkim tak i w tym najlepiej chyba znaleźć swój własny „złoty środek”. 🙂
Każdy ma takie chwile – to zupełnie naturalne – przecież jesteśmy ludźmi z krwi i kości, a nie zaprogramowanymi cyborgami. Ale jeśli zdajesz sobie sprawę i starasz się pracować nad swoimi słabościami, to nie ma co się zadręczać. Wręcz przeciwnie – możesz sobie pogratulować, że idziesz do przodu i to w kierunku, który sama obrałaś.
Polowe jednej z wyplat zjada wam wynajem, potem bedzie wam zjadal kredyt a i tak dalej bedziecie gnieździć sie na 35 m, pamietaj ze teraz kazde mieszkanie bedzie tracic na wartości zwlaszcza z rynku wtórnego i jesli zechcecie szybko sprzedac swoje i kupic wieksze mozecie na tym nieźle stracić. Mieszkania moim zdaniem beda teraz tylko tansze wiec jesli oprocz tego że nie chcecie juz mieszkac u kogos nie kierują wami zadne przesłanki, typu powiekszenie rodziny to nie ma sensu pakowac sie w kupno czegos takiego
O – widzę, że mamy wypowiedź „eksperta”. Z całym szacunkiem, ale kierunku cen nie przewidzisz, a takie zdecydowane wypowiedzi dotyczące przyszłych cen czegokolwiek charakteryzują raczej wróżbitów, których zwą bankierami i których zapraszają do poważnych audycji w tvn24 🙂
Nie kreuje sie na żadnego eksperta, przecież piszę „moim zdaniem”. A moje zdanie wynika z obserwacji tego co sie dzieje dookoła – niż demograficzny np w moim roczniku z lat 80 bylo zawsze ok 40 osob w klasie, teraz moze ze 20) i to te moje roczniki byly gLownie kupujacymi mieszkania z okresu najwiekszego popytu. Kolejna rzecz niedokończone budowy finansowane wplatami nabywców-wniosek brak chetnych. Nierozpoczete nawet budowy inwestycji, o ktorych kuz rok temu developer pisal ” ostatnie wolne mieszkania” . Powtarzajace sie ogloszenia od kilku miesiecy mieszkań do wynajecia w dosc dobrych dzielnicach ale z życzeniową cena właściciela sprzed 3-4 lat. Coraz trudniej sprzedac dziure w ziemi choć naiwnych nie brakuje
Wolny, asja – każde z Was ma swoje racje, trzeba dodać: to zależy. Zależy od czynników specyficznych, a konkretnie lokalizacji. Wyżej we wpisie pokazałem, że w Warszawie póki co bardziej opłaca się być najemcą niż wynajmującym (jeśli uwzględni się czynniki ryzyka pozostawania pustostanu, stracony czas i nerwy na szukanie i obsługę lokatorów, brak płynności rynku mieszkaniowego itd.). W Bydgoszczy (czego szczerze Wolny Ci życzę) może być akurat inaczej.
Inaczej do tematu powinna też podchodzić osoba, która ma np. garstkę zaufanych studentów i mieszkanie „za darmo” (np. odziedziczone), do tego jeszcze jakieś inne aktywa, wtedy sensownym argumentem zaczyna być dywersyfikacja kapitału.
bardziej opłaca być najemcą niż wynajmującym.
Tu trochę zalezy, obiektywnie.. może.
Ale u nas nie ma rynku najmu rozwiniętego – z jednej strony dla wynajmującego ryzyko (spróbuj wyrzucić kogoś kto przestał płacić – mordęga!), ale z drugiej dla najemcy – musiałbym policzyć ile razy ktoś mi wypowiadał umowę bo: jednak sprzedaje mieszkanie. Albo córka ciotki przyjeżdża na studia. Mieszkałem w 8-10 miejscach w Warszawie wynajmując to pokoje to mieszkania.
Z doświadczenia wiem, że gdy oferta jest pewniejsza – właściciel przeznaczył mieszkanie na wynajem, dochód pasywny, nie zmieni „mnie” na rodzinę nagle – to cena jest znacznie droższa.
I jeszcze cudowny rodzynek, że takie samo mieszkanie wyposażone w meble z ikei i agd kilkuletnie nagle kosztuje kilkaset złotych więcej miesięcznie niż ze starszymi meblami. Wychodzi na to, że największy zwrot jest na wyposażeniu mieszkania 😉
Piszesz lepiej najemcą, niż wynajmującym. Ale to 2 odmienne stany, najmuje się by mieć gdzie mieszkac, wynajmuje mając mieszkanie.
stan bycia najemcą bym bardziej porównał do spłacania swojego mieszkania (czy to 35 czy 80m), a bycie wynajmującym do.. innych inwestycji/oszczędzania/zmieniania mieszkania na większe bez pozostawiania starego na wynajem?
Albo czegoś nie zrozumiałem 🙂
Niby wszystko racja, ale zawsze na rynek może wejść nasz kochany, o wszystko dbający rząd. Słyszałem, że ma ruszyć jakiś program rządowych mieszkać do wynajęcia (żeby deweloperzy mieli gdzie je upchnąć?). Możliwe jest też zarządzenie rozbiórki, a przynajmniej zamknięcie bloków z wielkiej płyty. Wiem, że to nie musi się zdarzyć, ale wcale bym się nie zdziwił jakby urzędnik jeden z drugim postanowił przenieść, na koszt podatnika, mieszkańców bloków z płyty (ewentualnie innych w kiepskim stanie) do nowiutkich, których deweloperzy nie są w stanie sprzedać. Kiwając nas wszystkich. Już MDM jest ukłonem w stronę przedstawicieli tej branży. Kolejnym krokiem może być takie populistyczne zagranie. Wolny ma rację, że cen nie da się obecnie przewidzieć, chociaż trend jest w ostatnich latach dokładnie taki jak piszesz.
Taa, niestety.
MDM ukłonem? Nie tylko – RnS, MDM, mieszkania na wynajem…. i wszystko rynek wtórny :))
…a pustostanów w Warszawie w cholerę stoi, których nie przeznaczą na socjalne bo wymagają remontu. Ale przecież prościej i taniej kupić nowe niż wyremontować te które już należą do miasta.
Ja i moja rodzina chyba jesteśmy przykładem zastosowania w praktyce starej kujawsko-wielkopolsko-pomorskiej tradycji, że wydaje się to co się ma ( to o pieniądzach). Całe dorosłe życie hołduję tej dewizie. Wszystko co mamy kupiliśmy z oszczędności. Kredyt w moim dość długim życiu (54 lata) gościł tylko trzy razy i to raczej nie z powodu konieczności jego wzięcia lecz z powodu, że dawał większe korzyści niż angażowanie własnych środków (leasing samochodu bo podatki mniejsze) lub dawał szanse na zakup towarów za 'komuny” (był taki kredyt, który dawał dostęp do wydzielonej puli nie dostępnych w innej formie sprzedaży towarów dla młodych małżeństw) raz tylko zabrakło mi na 2 miesiące życia pieniędzy gdy kupowaliśmy dom. Nie mając poważnych zobowiązań kredytowych nigdy nie byłem zmuszony do trzymania się kurczowo nie lubianej pracy (choć często jej nie zmieniałem) nie było też tragedii gdy przez jakiś czas nie miałem stałego dopływu gotówki (zaliczyłem także bycie „bezrobotnym” tj. zarejestrowanym w Urzędzie Pracy poszukującym zajęcia). Tak więc mogę polecić taką strategię Tobie i innym odwiedzającym ten blog jako skuteczna drogę do bycia wolnym.