Zapraszam na opowieść o kolejnej z cech wyróżniających „ciężko pracujących rentierów”, którym to mianem mam zamiar określać się za jakiś czas. Jak obiecywałem, będę powoli malował nasz obraz, który może wnieść wiele dobrego w życie tych, którzy mają podobne plany i marzenia, ale nie do końca wiedzą, jak się zabrać za ich realizację. W pierwszej części opisałem „opóźnioną gratyfikację” jako wrodzoną lub nabytą cechę wielu czytelników tego bloga, którzy są na najlepszej drodze do osiągnięcia pełnej lub częściowej niezależności finansowej. Tym razem skupię się na czymś, co nie brzmi tak naukowo czy efektownie, ale pociąga za sobą tyle pozytywnych następstw, że nie sposób tego przemilczeć. A mowa o… dziecięcej ciekawości 🙂
Ciekawe, co znajdę w tym worku z prezentami. Tylko nie podpowiadajcie!
Wierz lub nie, ale pomysł na ten wpis przyszedł całkiem znienacka – kiedy zażywałem niezwykle relaksujacej czynności marynowania papryki i wkładania jej do słoików 🙂 Tak tak – właśnie podczas takich prac mój umysł podąża w kierunki, gdzie zazwyczaj się nie zapuszcza z racji codziennej pracy na granicy jego możliwości. Pomyślałem sobie: jeszcze 3-4 lata temu korzystaliśmy z uprzejmości rodziców i co jakiś czas chętnie przyjmowaliśmy siatkę wypełnioną zaprawami. Wiadomo – domowe znaczy lepsze, a określenie „słoik” wcale nie brzmi obraźliwie 🙂 Później sami zainteresowaliśmy się wekowaniem i na pierwszy ogień poszły śliwki, z których dżemy w różnych wariantach (również z czekoladą – MNIAM!) wypełniły piwniczne półki. W tym roku poszliśmy o krok dalej i w ten weekend na tapecie była papryka, którą upolowaliśmy z Mają na rynku. Zastanowiłem się, skąd się bierze w nas taka postawa. Oszczędność? Na 10 słoikach papryki zaoszczędzimy może 15 zł, na 30 słoiczkach dżemu – może 2 razy tyle. Szału nie ma, więc to raczej nie to. Zdecydowanie bardziej chodzi o ciekawość i chęć poznania czegoś nowego. O dziecięce pytania, które nadal sobie co chwilę zadaję: co to? dlaczego? z czego to jest zrobione? Skoro jestem ciekawy, czytam skład produktów spożywczych. Ponieważ najczęściej to istny horror, idę dalej i pytam się: po co te wszystkie dodatki? I jak kiedyś to wyglądało? Jak odtworzyć smaki dzieciństwa? Czego potrzebuję? Czy sam dam radę?
Mniam mniam! I kto powiedział, że mając dziecko nie ma czasu na tak przyziemne rzeczy jak własne przetwory?
I co się okazuje? Że owszem – można. Wystarczy tylko porozmawiać ze starszymi od siebie lub wykopać trochę wiedzy w internecie. Trzeba jeszcze chcieć: poświęcić swój czas, włożyć trochę wysiłku i widzieć w tym wszystkim jakiś wyższy cel, bo oszczędzenie kilku złotych najczęściej nie jest wystarczająco dobrym powodem – to zresztą cenowa dostępność coraz większej liczby produktów i usług sprawia, że porzucamy tyle aktywności, które kiedyś były naturalne i oczywiste. To one były powodem do spotkania, wspólnej rozmowy, podzielenia się owocami swojej pracy; to one były jednym z elementów spajającym rodziny i znajomych. Dzisiaj niestety „każdy sobie” i konsekwencje jakie są widać gołym okiem.
My jednak postępujemy inaczej; nie zgasła w nas ciekawość, która rodzi kolejne pozytywne cechy: zwracanie uwagi na jakość; chęć ulepszania tego, co niedoskonałe; branie „spraw w swoje ręce” i kwestionowanie tego, co zwykło się przyjmować bez żadnych wątpliwości. W tym „słuszności” i bezstronności telewizyjnych sensacji czy kompetencji różnej maści „doradców finansowych”. To dla nas naturalne, żeby drążyć i sprawdzać – nie ograniczać się do kilku zdań wypowiedzianych przez obcą osobę, każącą się tytułować eskpertem w danej dziedzinie. Jeśli temat nas interesuje, ciekawość popycha nas do pracy. Drążymy, szukamy i wyciągamy własne wnioski z zestawu informacji, które sami zbierzemy. Zbyt często widzimy, że świat krąży wokół pieniędzy, a docierające do nas informacje już dawno są kolejną metodą sprzedaży i reklamy, zamiast być zestawem suchych faktów (o ile kiedykolwiek nimi były). Modelowym przykładem na taką propagandę jest właśnie to, co było inspiracją do wpisu: produkty spożywcze.
Na własny chleb już nie było czasu, ale ciepły jeszcze dżem wynagrodził to z nawiązką!
Ponieważ dla klasycznego klienta liczy się przede wszystkim cena, wygląd i chwytliwa nazwa, wiele produktów udaje coś, czym nie jest. To z kolei skłania coraz większą rzeszę Polaków do tego, żeby być ciekawym i sprawdzać skład tego, co zamierzamy włożyć do koszyka. Po wstępnym poczuciu obrzydzenia (które nie jest mi obce poczas wizyt w spożywczakach) zaczynamy dociekać i szukać alternatyw. Albo po prostu: pakowanie tony cukru do małego słoiczka gęstej śliwkowej papki i nazywanie tego „konfiturą” zwyczajnie kłóci się z naszym poczuciem smaku, więc staramy się udoskonalić to, co widzimy. Dla smaku, własnej satysfakcji i ze względu na dziecięce podejście – niczym ten chrząszcz, który lata bo nie wie, że ze względu na swoje ograniczenia fizyczne nie może tego robić – tak samo my robimy rzeczy, które od dawien dawna przekreślono i stwierdzono, że tego czy tamtego „nie wypada”, „nie opłaca się” czy „nie ma jak”.
No jasne, że się nie opłaca – jeśli za kilka złotych można mieć takie PYSZNOŚCI… kliknij, żeby powiększyć.
Dziecięca ciekawość to również zwrot w stronę DIY – skoro chcę poznać, jak działają poszczególne fragmenty świata, nie wystarczy mi sucha teoria – trzeba dotknąć, spróbować, posmakować czegoś innego. Najpiękniejsze jest to, że to wszystko się łączy i zazębia: ciekawość, pracowitość, otwartość, a także oszczędność – i prowadzi do realizacji takich projektów, jak samodzielnie wykonane meble, remont mieszkania na własną rękę czy stanie się samowystarczalnym w kwestii napraw roweru.
Te puzzle też złożyłem całość, i teraz maszyna pracuje jak nowa 🙂
Kolejną konsekwencją naszej „dziecinności” jest stawanie się coraz bardziej zaradnym i… przygotowanym. Na co? To zweryfikuje życie, ale chyba nie powiesz, że miejski survival (oznaczający chociażby umiejętność wykonywania przetworów czy pieczenia chleba) nie jest czymś wartościowym. Lecz mimo, że niezaprzeczalnie tak jest, to zwykle nic nie robimy w kierunku zdobycia kolejnych odznak – przecież ciągle nie ma czasu, ciągle jesteśmy przemęczeni.
I jak? Brakuje tylko jakichś ozdób na wieczka, ale co tam – przede wszystkim ma być praktycznie!
Ciekawość wyzwala chęć do działania, bez którego nie dojdziesz nigdzie – to pewne. To, że efekt końcowy może być różny niezależnie od ogromu włożonej pracy jest oczywiste. Ale i tutaj strategia stosowana przez nasze pociechy się sprawdza: należy próbować do skutku, szybko zapominając o potknięciach i upadkach. Wolę żałować tego, że coś zrobiłem zamiast tego, że nie podniosłem rękawicy. Zauważam, że na dłuższą metę to się opłaca. Pamiętaj: bez działania nie będzie rezultatów. Już dawno temu niejaki Pan Isaac udowodnił to, co następuje niemal na każdym kroku naszego życia: akcja = reakcja. Bądź więc ciekawy. Działaj. Próbuj. Upadaj i się podnoś – to jedyny sposób na realizację celów – jakiekolwiek by one nie były. A przede wszystkim: obudź w sobie dziecko! Jendym z lepszych sposobów na to jest zostanie rodzicem – na co, jak zapewne już wiesz, niemal każdy może sobie pozwolić!
I o to chodzi! Nie o zaoszczędzone pieniądze, ale o to że sami potrafimy coś zrobić, cieszyć się własnym dziełem. Kilka dni temu przytargałam do domu taki sam worek papryki i jeszcze kilka kg pomidorów. Domowy przecier – bezcenny. Mam świetny przepis na marynowaną paprykę i chciałabym się z wami podzielić. Jest pyszna, gwarantuję!!
4 szkl. wody
1 szkl. octu
1 szkl. cukru – zagotować ostudzić
troszkę gorczycy i 3-4 ziarenka pieprzu, łyżka oleju do słoika
zalać letnią zalewą i słoiki gotować 10-15 min
Papryka naprawdę pyszna, do sałatek, lecza i do chleba.
Wiem, wiem to nie blog kulinarny 🙂
Hej, zrobiliśmy bardzo podobnie, chociaż to był pierwszy raz, więc jaki będzie efekt końcowy – to się dopiero okaże. Ale nawet, jeśli nie będzie idealna, to przynajmniej będziemy o krok bliżej osiągnięcia pożądanego smaku w przyszłości 🙂 Pozdrawiam!
Mam podobne nastawienie i to nie tylko jesli chodzi o przetwory. Co do sloiczkow, to mnie sprawia ogromna przyjemnosc robienie naklejek i kapturkow. Kawalek materialu za pare groszy i gumka, plus papier i drukarka i juz gortowe. Wtedy przyjemnosc z ostatecznego efektu jest kilkakrotnie wieksza. To tak jak obraz w ramach i bez ram 🙂 Moze to typowo kobiece podejscie, ale sprawia mi przyjemnosc.
A co do papryki, to sprobojcie upiec papryke i ja obrac na zimno a potem paseczki bez pestek wlozyc z czosnkiem i np tymiankiem do sloiczkow i zalac goracym (ale nie gotujacym sie) olejem lub oliwa. TAka pieczona papryka jest troche inna, niz zwykla marynowana, ale to smaczna odmiana 🙂
Gdybyscie trafili na pomidory w dobrej cenie, to mozecie sprobowac zrobic polsuszone jak we Wloszech. Robilam pierwszy raz w tym roku i jak na pierwszy raz wyszly niezle:)
A tak w ogole to serdecznie was pozdrawiam :))
Hej, widziałem te piękne ozdobniki na słoiczki w którymś z wpisów na Twoim blogu – wyglądały super, ale jakoś sami nie mieliśmy już sił na dopieszczenie tego.
Pomidory suszyliśmy kilkukrotnie – niestety całość sporo kosztuje, bo suszenie odbywało się w piekarniku i trwało kilkanaście godzin. Efekt końcowy – do ideału też im sporo brakowało, więc w tym roku się na to nie zdecydowaliśmy.
A suszarka do grzybów nie dałaby rady?
Ciekawy pomysł – nie próbowaliśmy. Ale może by się sprawdziło – kto wie… próbował ktoś?
Pierwszy rok robiłam w piekarniku. Drugi rok próbowałam w suszarce, ale albo mi się przepalały i były czarne albo pleśniały. W tym roku w czasie upałów wystawiłam na blaszce na balkon i wyszły rewelacyjnie.
Etykiety na słoiczki to najlepsza część zabawy 🙂 Kapturków nie robię.
Co do pomidorów suszonych, to podpisuję się obiema rękami, są super! W tym roku na działce u teściów pomidorów nieurodzaj, ale zeszłego roku przez miesiąc codziennie suszyliśmy pomidory do zalania (w suszarce do grzybów).
Makaron+pomidory+bazylia+ser – nie ma nic równie prostego, szybkiego, pysznego i odżywczego 🙂
Co do suszenia w suszarce „do grzybów”, to ja suszę wszystko: od warzyw na domową vegettę, po czipsy jabłkowe i śliwki.
A pomidory w suszarce do grzybów też robiłaś? Jaki efekt?
Tak. Pomidory w suszarce do grzybów też robiłam.
Efekt lepszy niż z piekarnika, bo się nie przypala. Suszarka ma instrukcje co, jak i jak długo się suszy także prosto, łatwo i skutecznie 🙂
A u mnie w tym roku na warsztat poszły głównie śliwki, jabłka ogórki i pomidory. Hmmm o papryce pomyślę. .. 🙂
Czyli kolejna wspólna cecha czytelników bloga? Zamiłowanie do wekowania sposobem na życie? 🙂
Właśnie zakisiłem paprykę i pomidory…
Śliwki sie suszą…
Z cuklinii, paperyki, pomidorów i cebuli zrobię duuużo „bazy” do… do czegoś tam zimą 🙂
Za każdym razem gdy opanowuję nowy „przepis” (na cokolwiek; niekoniecznie chodzi o jedzenie) mam poczucie, że jestem bardziej wolny 🙂
A też masz tak, że z każdym kolejnym kawałkiem opanowanej wiedzy coraz bardziej widzisz, jak wiele jeszcze nie wiesz?
Miałem tak i to mnie swego czasu „odrobinę” frustrowało 🙂
Az któregoś pięknego dnia po raz pierwszy powiedziałem sobie w takiej chwili: „Rodzimy się głupi, uczymy przez całe życie i umieramy głupi” 🙂
I przestałem się tym przejmowac 🙂
To czego nie wiemy zawsze bedzie większe od tego co wiemy…
Nie w tym rzecz, by jak najwięcej wiedzieć, tylko by posiadaną wiedzę dobrze wykorzystać, no nie?
Przetwory robię od lat ale przyznam, że z dziecinną ciekawością nijak mi się to nie kojarzy. Powrotem do smaków z dzieciństwa owszem – jedząc dżem z czarnej porzeczki czy pijąc kompot z wiśni mam przed oczami moją babcię 🙂 Poza tym to po prostu chęć zdrowszego odżywiania bo wiem co wrzuciłam sobie do jedzenia. Przekora bo nie, nie chcę jeść tego syfu ze sklepu. No i jakaś pierwotna satysfakcja, że mam zapasy 😉
Owszem – skojarzenie było dość luźne i sam byłem zaskoczony, gdzie zaprowadziło mnie to wekowanie. Ale chyba ważniejsze jest przesłanie i wnioski, które sami wyciągamy z codziennych sytuacji.
Wszystko to pięknie, ale najlepsza papryka ze słoika to papryka grillowana i dopiero potem zamarynowana. Trzeba spróbować kupionej w sklepie i potem opanować domową produkcję. Ja niestety nie wiem jak to zrobić.
Radocha z własnych przetworów duza, jeszcze większa gdy składniki można pozyskać z wlasnego ogrodu lub dostac za darmo(owoce,warzywa)!
KaYa
Oj tak! Chociaż od kiedy jedna babulinka na rynku krzyknęła mi 10 zł za kilogram pigwowca, straciłem wiarę w możliwość taniego pozyskania dobrych warzyw i owoców.
ojtam, mirabelka, czarny bez, pigwa, ostrężyna rosną w każdym rowie (niewykoszonym rzecz jasna :)).
Rower i w krzaki!
Oj chciałbym takie źródło pigwy znaleźć… chyba nie ma lepszej nalewki 😉
Po zachłyśnięciu się wieloma rzeczami, w końcu dostrzegamy wartość i przyjemność z najprostszych czynności. A większa radość jest tym bardziej, im więcej włożymy w to swego serca przy pracy. Dlatego celebrujmy prostotę pod każdą postacią.
Dobrze powiedziane 🙂
Miesiąc bez słodyczy, a ten mi tu o konfiturach z czekoladą :/ Co gorsza w szafie 8 tabliczek czeka …
Pisałem tu już, że zaprawianie łatwo może zbrzydnąć.
Zaprawianie kupowanych owoców/warzyw częściowo mija się z celem – i tak nie wiesz co wkładasz do słoika.
Ozdabianie słoików – to może mieć jakikolwiek sens, jeśli słoik ma być prezentem, w przeciwnym razie to tylko starta czasu i materiału 😛
Fajnie, że re-używasz słoiki i zakrętki. Nie rozumiem ludzi, którzy je kupują. Nie rozumiem hamerykańskich słoików z pokrywką i obręczą zamiast zakrętki, zwłaszcza jednorazowości pokrywek. (Tylko, czy 'nasze’ zakrętki też nie są przynajmniej teoretycznie jednorazowe?)
Do papryki dorzuciłbym trochę cebuli, najlepiej gromadkowej. Hmm, a może cebula zamiast papryki?
hehe – dobre 🙂 Mimo wszystko wolę zawekować kupione owoce niż kupić coś, gdzie w składzie owoce są tylko jedną pozycją z długiej listy… A do papryki co prawda cebuli nie dodaliśmy, ale czosnek – owszem!
Zgadzam się całkowicie i uważam, że trzeba pielęgnować dziecięcą ciekawość. Ja też uwielbiam przetwory i co roku robię je w ogromnych ilościach. W tym roku mieliśmy dylemat związany z sokiem malinowym, bo po suchym lecie maliny były bardzo drogie. Jednak zrobiliśmy – pijemy go w ogromnych ilościach, co z tego, że buteleczka wychodzi 2 x drożej niż sok z marketu, ale mam 100% sok (wiedzieliście, że w syropach malinowych z marketu jest tylko 2% malin? i do tego mnóstwo chemii?)
Przyznaję – trochę mnie to zaskoczyło. Ale na podobnej zasadzie funkcjonują jogurty truskawkowe bez truskawek, za to z buraczkami, co by odpowiedni kolor nadać 🙂
Na nowych nakrętkach do słoików na przetwory, to bym nie oszczędzała. Wydatek niewielki, a jest pewność, że przetwory się nie popsują.
Przetworów jeszcze nie robię. Ale piekę własny chleb. Natomiast przetwory robiła moja i mama i babcia. Najlepsze są specjalne słoiki (szklane), ze szklaną „zakrętką” i gumką. Przy recyklingu zakrętek (które czasem otwiera się łyżką, co je zniekształca) może się okazać, że do przetworów dostanie się powietrze i się zepsują. A szkoda odkryć za 3 miesiące że cały wysiłek szlag trafił!
Rzeczywiście jakaś wspólna cecha tego bloga;)
@Kasia Rz. Jeśli zakrętka zaczęła rdzewieć, wygięła się, czy nie jest szczelna, to oczywiście trzeba ją wymienić, ale kupowanie za każdym razem nowych – wg mnie zbędny wydatek.
@Magda Recykling i re-używanie, to nie jest to samo.
Nic specjalnego w Wekach nie widzę 😉 Co do zwykłych – po zagotowaniu widać, które słoiki się „nie zaciągnęły”, wymienia się zakrętkę i gotuje jeszcze raz, ewentualnie opróżnia w pierwszej kolejności.
Jakoś mi tych 50 groszy za zakrętkę nie szkoda, kiedy mam pewność, że nic się nie zepsuje 🙂
I generalnie nie można nakrętek niczym poważać przy otwieraniu. Jak nie ma w pobliżu silnego mężczyzny, to otwieracz do słoików niezastąpiony np: http://www.garneczki.pl/produkt/otwieracz-do-sloikow-twist-brazowy,12834
Zupełnie bez cukru można zrobić powidła śliwkowe. Najlepsze z węgierek zebranych na koniec sezonu, takich z pomarszczoną skórką. Mniam 🙂
My cukier dodaliśmy, ale tak „na smak” – w praktyce szła mniej więcej szklanka cukru na 5 kg śliwek. Czyli tyle, co nic.
No właśnie, też podobnie, choć nieco więcej. Nie rozumiem natomiast dlaczego w klasycznych książkach kucharskich (np. „Kuchnia polska”, taka biała) każą ładować pół na pół cukru i owoców, podobnie przy zalewach – 1/3 octu. Toż to się nie da jeść!
.
@ Kasia – zakrętki lekko podważam nożem otwierając je, bo nie lubię się szarpać. Używam ich po kilka lat, jeśli któraś jest zepsuta, to widać. Przy dżemach nie odwracam słoików jak Wolny, tylko obserwuję wklęśnięcie zakrętki. Psuje mi się nie więcej niż 5-10% przetworów i raczej dlatego, że mam zbyt ciepłą spiżarnię.
.
Aha, a propos otwierania zakrętek, bo może nie wszyscy wiedzą: Ponieważ przyjęło się, że są prawoskrętne, to łatwiej je otwierać trzymając zakrętkę w lewej ręce, a słoik w prawej. I pzy odkręcaniu pracując całą ręką, „z łokcia”, a nie tylko nadgarstkiem :).
Nie podważam zakrętek nożem – psują się nakrętki i można jeszcze wyszczerbić słoik – jeszcze żadne przetwory mi się nie popsuły, a trzymane są normalnie w mieszkaniu 🙂 A słoiki przy robieniu dżemów odwracam 🙂
Jeszcze trochę i zrobi mam się koło gospodyń wiejskich 🙂
Tylko słoików po litrowym Włocławku brakuje i prawie jak w domu:d
A jeszcze dodam, że ze zdrowych przysmaków nie ma jak samodzielnie, domowo zrobiony jogurt z własnym crunchem.
Doskonale cię rozumiem. Kiedy zrobi się coś samodzielnie jest z tego ogromna satysfakcja, taka radość że coś się potrafi( że nie ma się dwóch lewych rączek:)) .Co prawda przetworów na razie jeszcze nie robię (ale się przymierzam) za to robię swoje własne mydła (prawie takie jak kiedyś robiły nasze babcie )i nawet teraz gdy o tym piszę to czuję wręcz euforię(właśnie jak takie małe dziecko) że mogę się takim zajęciem pochwalić. Kto by przypuszczał że takie proste czynności mogą dawać tyle szczęścia ?.
Mam nadzieję że świat zaczyna zwalniać tempo i idea slow life a co za tym idzie celebrowanie drobnych rzeczy stanie się nową jakością życia nas wszystkich.
P.S. rozbawiło mnie twoje określenie: „miejski survival”
Wow – zajrzałem na Twojego bloga i jestem pod mega wrażeniem tych wspaniale wyglądających kostek, które na pewno znalazłyby (a może już znajdują?) nabywców na różnego rodzaju targach rękodzieła.
Dzemy u nas w ogole nie ida, wiec ich nie robie, papryki marynowanej nie znosimy, ale za to gdy papryka jest najtansza, kupuje 2 worki obieram, kroje w plasterki lub w kostke i zamrazam. Nie uzyje sie takiej papryki na kanapke, ale do sosow, zapiekanek jak najbardziej. Przewaznie mam jedna duza szuflade z sama papryka, koperkiem i pietruszka 🙂 I nawet zima prawdziwy smak ziol i papryki. A i oszczednosc duza, jak ja moge miec ja za 5zl za kg, a zima nawet do 15 dochodzi. 10 kg wydaje sie duzo, ale wystarczy zrobic wieksza ilosc lecza i zamrozic, albo zawekowac i juz ze 3 kg nie ma.
Moze bardzo proste obliczenie, bo raz kupi sie papryke za 15zl za kg, a raz za 10zl, ale:
5zlx10kg=50zl
15zlx10kg=150zl
Jakby nie bylo stowka w kieszenie zostaje 🙂
Ja też magazynuję na zapas… w brzuchu 🙂 Teraz kupujemy paprykę z rynku za 4 zł i korzystam z tego codziennie. Gdyby było trochę więcej miejsca w zamrażarce, być może też byśmy się pokusili o mrożenie świeżej.
Ale słodziak! 🙂