Jeśli do tej pory nie przekonałeś się, że szczerość jest jedną z najważniejszych zasad wyznawanych na tym blogu, dzisiaj nawet z największych sceptyków wylecą resztki wątpliwości. Okazało się bowiem, że sam na siebie ukręciłem bacik, a do tego lekko zrewidowałem dotychczasowe poglądy na temat motoryzacji i ani myślę tego przed Tobą ukrywać! Człowiek uczy się całe życie, a projekt „miesiąc bez” już w pierwszej fazie przyniósł bardzo ciekawe wnioski. I to mówi ktoś, dla kogo rower to wehikuł wolności! Aż strach pomyśleć, co będzie dalej…
Wrzesień, czyli „miesiąc bez auta” zakończył się… klapą. Oczywiście, gdyby dosłownie traktować postawiony warunek (cały miesiąc bez czterech kółek) i nie próbować spojrzeć na temat szerzej. Nie byłbym sobą, gdybym nie wyciągnął wniosków ze złamania reguł i nie podzielił się nimi z Tobą. Ale zamiast suchego raportu typu „użyłem auta X razy, jadąc tu i tu, bo to i tamto”… wymyśliłem coś, co nazwałbym swoim „profilem podróżowania” (nazwa robocza, może trochę zbyt rozdmuchana?), analogicznie do „profilu inwestycyjnego”, o którym wspomniałem w poprzednim wpisie. Pewnie po raz kolejny odkryłem koło na nowo i zaraz ktoś wskaże prawowitego pomysłodawcę, ale co tam: mój pomysł polegał na spisywaniu liczby kilometrów pokonywanych każdego dnia na różne sposoby. Jak każda tego typu inicjatywa, i ta przyniosła nieco pozytywów: trochę się o sobie dowiedziałem, kilka rzeczy już usprawniłem, a do tego zyskałem dodatkową motywację do tego, żeby się więcej ruszać. Zachęcam Cię do stworzenia takiego transportowego „budżetu domowego” i spisywania danych chociaż przez miesiąc. Zresztą… zobacz sam:
SUMA PRZEJECHANYCH KILOMETRÓW: 1387 km
KOSZT CAŁKOWITY: 317,7 zł
I co? Prawda, że ciekawe? Wnioski, które można z powyższego wyciągnąć są następujące:
– podróżuję więcej, niż myślałem. Mimo, że we wrześniu pokonywałem trasę z domu do pracy (i z powrotem) tylko 3-krotnie, razem przebyłem trochę ponad 1.000 km tylko w związku z pracą zawodową. Takie odległości wykluczają niestety korzystanie z moich ulubionych środków transportu i efekt jest taki, że… trochę kombinuję. Kilkukrotnie już skorzystałem ze wspólnych przejazdów (tzw. carpooling ze sztandarowym portalem blablacar.pl zrzeszającym największą liczbę kierowców i pasażerów), a kiedy brakuje odpowiadających mi ofert, wybieram ponad 2-krotnie droższy, ale równie szybki środek transportu: pociąg. Ten kursujący na trasie Gdynia – Berlin oferuje naprawdę przyzwoity standard i… napój z ciasteczkiem w cenie biletu 😉
– auto nie jest złem. Powtarzam: AUTO NIE JEST ZŁEM. I już tłumaczę, żeby każdy dobrze zrozumiał. Otóż… wielokrotnie powtarzałem, że samochód może być gwoździem do trumny Twojej niezależności finansowej i powtórzę to jeszcze nie raz. „Może” nie znaczy jednak „musi” i mądre korzystanie z tego środka lokomocji nie musi być mocno odczuwalne dla budżetu – co pokazałem chociażby tutaj. Zwłaszcza, że kiedy auto traktować będziemy właśnie jako środek lokomocji, a nie przedłużenie własnego… ekhhhmmmm… nie jako trofeum, za które często oddajemy dużo za dużo. Ostatnio jeżdżę jako pasażer różnymi autami (przypominam: blablacar.pl) i widzę, że większość z nich jest ładniejsza/bardziej komfortowa/bardziej „wypasiona” niż nasz 10-letni japończyk. Kiedyś byłem fanem motoryzacji i nadal na widok ciekawych kształtów i pod wpływem podróży w komfortowych warunkach myślę o tym, że nawet dzisiaj mógłbym stać się posiadaczem podobnego cacka… tylko po co? Żeby nacieszyć oko? Zrobić wygodniej swoim czterem literom? Minimalnie zwiększyć bezpieczeństwo? Na te 3-4 razy w miesiącu, kiedy odpalam silnik auta? Dochodzę do wniosku, że nie warto, a mimo to resztki benzyny jeszcze krążą w moich żyłach i muszę walczyć z pokusami dostępnymi na wyciągnięcie ręki. Ot – sytuacja, z jaką każdy z nas spotyka się niemal na co dzień. Ale – wracając do tematu: samochód niekiedy okazuje się być tym optymalnym rozwiązaniem i wrzesień dobitnie mi to udowodnił. Pamiętaj, że nie chodzi mi wcale o utrudnianie sobie życia, a ekologia ma być dla mnie, a nie ja dla niej – i właśnie dlatego zawaliłem wrześniowe wyzwanie. Mając 3,5-osobową rodzinę (uściślając: w kwietniu 2015 spodziewamy się przyjścia na świat drugiego dziecka :)) nie będę przecież stawał na głowie tylko dlatego, że chcę sobie coś udowodnić. Odpaliłem auto 3-4 razy mniej niż gdybym nie podjął się wyzwnia, ale jednocześnie upewniłem się, że wcale nie chcę żyć bez tego środka lokomocji. A to dlatego, że…
– samochód jest niekiedy nie tylko najwygodniejszym (mało ważne), ale i optymalnym czasowo lub finansowo rozwiązaniem. A skoro i tak się go nie pozbędę („wrzesień bez auta” i radosna nowina o powiększeniu rodziny mi to uzmysłowiły), to czemu nie wykorzystać go w odpowiedni sposób? Nadal preferuję rower lub spacer, ale już nie obstaję tak twardo przy tym, że komunikacja miejska musi zawsze wygrać z autem. Przykład z życia wzięty? 2 bilety (ja + żona) na 7-12 kilometrowych trasach kosztują 6 zł (2 x 3 zł sztuka). Mój względnie paliwożerny (7l benzyny na 100 km) pojazd za każde 10 kilometrów skasuje mnie na około 3,70 zł. A ponieważ jak się już gdzieś dojechało, to i wrócić wypada, różnica robi się jeszcze większa. Pewnie – dochodzą inne koszty eksploatacji (nie samą benzyną auto żyje), ale skoro i tak stoi pod domem i nadgryza je ząb czasu, odpalenie silnika raz na tydzień czy dwa jest nawet pozytywne dla stanu technicznego. Oczywiście inny wynik otrzymamy dla najczęściej spotykanego widoku, czyli jedna osoba w dużym aucie dojeżdżająca codziennie kilka-kilkanaście kilometrów do pracy i z powrotem.
– korzystanie z carpoolingu się opłaca! Za 170-kilometrowy odcinek płacę:
– wykonanie takiego zestawienia było o tyle ciekawe, że wiem mniej więcej, jak rozkładają się odległości w rozbiciu na cel „podróży”. I tak transport związany z pracą to aż 75% – reszta to sprawy bieżące i rozrywka. Wydałem około 320 zł na komunikację w ciągu całego miesiąca i ponad 90% tej kwoty wiąże się z pracą zawodową. I mimo, że dopiero kilkumiesięczne (roczne?) statystyki miałyby większą wartość, to jeden wniosek nasuwa mi się już teraz: będąc rentierem (lub bezrobotnym – zależy jak na to spojrzeć :)), na komunikację mógłbym wydawać nawet 300 zł miesięcznie mniej. Być może życie pokaże, że to całkiem cenna informacja.
– pomijając zróżnicowanie na poszczególne środki transportu, wydałem około 23 groszy na pokonanie każdego kilometra (317,70 zł / 1387 km). Czy ta informacja mi się do czegoś przyda? Gdybym nadal prowadził takie zapiski jak we wrześniu, mógłbym starać się optymalizować tą wartość. Osobiście nie zamierzam tego robić, ale być może ktoś z czytelników skorzysta?
– Przypominam moje podejście dotyczące dojazdów autem:
- odległość poniżej 5 km w jedną stronę: pieszo lub rower
- odległość poniżej 10 km w jedną stronę: rower
- zdecydowanie większa odległość: kombinujemy. Tu mam na myśli szybkie przeanalizowanie alternatyw: komunikacja publiczna, wspólny dojazd ze znajomymi, skorzystanie z oferty carpoolingu jako pasażer. Jeśli z jakichś powodów żadna z tych możliwości nie będzie optymalna, pozostaje samochód. (Dzisiaj bym jeszcze dodał: lub jeśli Twoje auto stoi pod domem już drugi tydzień, a koszty biletów dla wszystkich osób są porównywalne lub wyższe niż koszt benzyny)
Po „miesiącu bez auta” dostrzegam, że wyjątków od tych reguł jest więcej, niż myślałem, dlatego do każdego z punktów dopisałbym „o ile to możliwe”. Czasami pogoda, okoliczności, czas i masa innych czynników sprawiają, że i my wybieramy auto. Przykład? Mimo, że sam machnąłbym ręką na zacinający deszcz, to małe dziecko i żona w ciąży wymuszają inne rozwiązanie 🙂 Gdybym był kawalerem żyjącym w dużym mieście – jestem niemal pewien, że nie miałbym absolutnie żadnych problemów z pozbyciem się auta. Jednak dla 3-4 osobowej rodziny to olbrzymie ułatwienie i nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy – obiektywnie uznając koszty utrzymania auta jako pomijalnie małe w naszej sytuacji – miałbym marnować całe godziny na karkołomne akrobacje tylko po to, żeby przemieścić całą wesołą gromadkę z punktu a do b. Jestem pewien, że sami potraficie wskazać inne okoliczności, ale mam nadzieję, że w żadnym wypadku nie będzie to zwykłe „lenistwo”. Jak zwykle króluje rozsądek – żeby go zachować, wystarczy mieć w pamięci ten oto obrazek:
Sam dostrzegam, że nieco zmianiam swoje poglądy i wybory. Niekiedy po prostu odpuszczam widząc, że nie warto robić nic na siłę, a własne upodobania i przyzwyczajenia czasami trzeba odłożyć na bok i uwzględnić potrzeby bliskich, nawet jeśli w efekcie siedzę w blaszanej puszce, czekając na kolejne zmiany świateł i czując się jak klaun. Ostatnie półtora roku to dla mnie ciągłe zmiany, w wyniku których sam również ewoluuję i dostosowuję się do nich mając na względzie nie tylko siebie, ale przede wszystkim – najbliższą rodzinę.
PS Pisząc te słowa, siedzę w kolejnym z aut, którymi ostatnio mam przyjemność podróżować dzięki uprzejmości użytkowników serwisu blablacar.pl. I stwiedzam, że… podoba mi się to! Po pierwsze, poznaję ciekawych ludzi – absolwentów medycyny szukających pracy w bydgoskich szpitalach, panie po 50-tce wybierające się na weekendowy wypad nad morze, serwisantów sprzętu medycznego czy – tak jak dzisiaj – studentów ostro testujących wypasione auto tatusia 🙂 Zawsze wywiąże się ciekawa rozmowa, zawsze czegoś nowego się dowiem, a czasami staję się nieco bardziej wyrozumiały dla głośnej muzyki czy kontrowejsyjnych poglądów. Zwykle siedzę sobie wygodnie i kiedy już nagadamy się na różne tematy, mogę rozsiąść się niczym prezes i przeczytać maile, których zwykle trochę się nazbierało. Wbrew pozorom, wcale nie marzę o usunięciu aut z ulic – ale rzeczywistość, w której każde z nich jest używane przez większą liczbę osób i wozi zwykle kogoś więcej niż kierowcę jest bardzo ciekawa. Dzięki temu na drogach byłoby mniej aut, a zatem i korków – chyba nawet rowerowi sceptycy zgodzą się, że to byłby krok w dobrą stronę. A ponieważ najlepsze, co mogę zrobić, to zacząć od siebie, to nadal będę szukał przejazdów w ramach carpoolingu!