Dla oderwania od blogowej rutyny, tym razem chciałbym zaproponować Ci ciekawe ćwiczenie, które być może już wykonywałeś, ale raczej z innym zamiarem i wnioskami na koniec, niż te poniżej. Teoria później – na początek przejdźmy od razu do działania: otwórz nowe okno przeglądarki, odpal „wujka gugla”, a jako poszukiwaną frazę wpisz… swoje imię i nazwisko.
No cóż… chyba nie do końca o to chodziło 🙂
Poświęć kilka minut na przeklikanie się przez wyświetlone linki. Zauważ, co jest na górze listy, zweryfikuj, czy podane informacje to głównie te, które sam wysłałeś w świat, czy może raczej doniesienia innych na Twój temat. Zwróć uwagę na daty i to, że w sieci nadal krąży to, o czym sam już dawno zapomniałeś. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale spróbuj na chwilę zapomnieć, że Ty to Ty i odpowiedz na pytanie: czy Twój obraz przechowywany w globalnej sieci wiernie Cię opisuje? Czy rzeczywiście widzisz w nim swoją osobę – taką, jaką jesteś na co dzień, a nie tylko podczas zabawy, wakacji, chwil zapomnienia o rzeczywistości? Czy przypadkiem dzisiaj nie wstydzisz się czegoś, czym podzieliłeś się ze światem lata temu? Czy nie przedstawiasz się trochę w krzywym zwierciadle, i niczym na rozmowie kwalifikacyjnej – tuszujesz to, co niedoskonałe i uwydatniasz to, z czego jesteś dumny? Widzisz już, do czego zmierzam?
Od kiedy pamiętam, unikałem upubliczniania swojej osoby – mam świadomość, że informacje na mój temat mogą krążyć po miejscach, w których nie chciałbym ich znaleźć, i to na długo po tym, kiedy zostały ujawnione światu. Szybko jednak zrobiłem kilka wyjątków i moje dane od lat są dostępne w popularnych serwisach „zawodowo-biznesowych”, a ja na bieżąco aktualizuję swoje doświadczenie i kolejne zdobyte umiejętności. To działanie czysto pragmatyczne, z wyraźnym rozgraniczeniem mojego życia zawodowego od osobistego, do którego przez wiele lat świat nie miał dostępu. Nadal nie mam osobistego konta na portalach społecznościowych, nie porwało mnie odświeżanie kontaktów z lat szkolnych, zignorowałem rewolucję w kontaktach codziennych, które przeniosły się na walle i inne tego typu, bliżej mi nie znane sposoby wymiany informacji wśród znajomych.
Aż przyszedł czas, kiedy zdecydowałem o stworzeniu czegoś z niczego (mowa o niniejszym blogu). Chcąc dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców, jedynym słusznym wyborem było stworzenie profili „służbowych”. I mimo, że nie ujawniam swoich danych osobowych, to w kolejnych odsłonach mogliście mnie już poznać na wskroś… a może jednak nie do końca? Wielokrotnie powtarzałem, że tematy i treść wpisów to tylko część mojego życia – jego fragment, który jest ważny, ale absolutnie nie wypełnia mi każdego dnia. A mimo to zdarzały się komentarze niejako podsumowujące moją osobę na podstawie jednego lub kilku wpisów, które stanowiły jedynie wynik kilkugodzinnego procesu myślowego w mojej głowie… i wcale się temu nie dziwię. W naszej naturze leży ocenianie innych na podstawie drobnego wycinka ich „jestestwa”, który zdołaliśmy w krótszym lub dłuższym czasie poznać i nie będę tego potępiał, samemu często łapiąc się na takim postępowaniu.
Ludzie czerpiący o Tobie informacje z sieci (w praktyce: głównie z mediów społecznościowych) widzą Cię takim, jakim Ty sam się przedstawiasz. To diametralna wręcz zmiana w stosunku do sytuacji sprzed kilku-kilkunastu lat. Dzisiaj pracodawca, potencjalna partnerka, a nawet widywana raz na rok ciocia dokładnie Cię prześwietli i nie będzie do tego potrzebowała niczego więcej, jak tylko kilku kliknięć myszą. Informacja, którą dzisiaj zostawiasz w sieci prawdopodobnie zostanie tam na zawsze i nie daj sobie wmówić, że jakiekolwiek wykasowanie profilu z któregoś z portali oznacza automatyczne usunięcie informacji o Tobie. Dzisiaj – zanim zrobisz na kimkolwiek dobre wrażenie podczas spotkania twarzą w twarz, przejdziesz egzamin Twojego cyfrowego „ja”. Od tego, czy go zdasz zależy więcej, niż Ci się wydaje, a z biegiem czasu łatwiej nie będzie – tego możesz być pewien. Co w takim razie robić? Osobiście widzę dwie sensowne opcje:
- Bądź uważny w tym, co publikujesz. Stara zasada „najpierw myśl, później rób” sprawdzi się doskonale, a potrzebują jej przede wszystkim młodzi ludzie, dla których kilka lat to cała wieczność, o której na razie nie warto myśleć. Moim zdaniem warto dbać o… nie – nie żadne „budowanie własnego wizerunku”, bo nie o to chodzi, ale o życie w zgodzie ze sobą i najzwyklejszą na świecie szczerość – zarówno wobec siebie, jak i innych. Zamiast chwalić się jedynie rzadkimi chwilami odpoczynku od szarej rzeczywistości, od czasu do czasu zaserwuj właśnie ją – kto wie, być może zostanie to uznane za ekstrawagancję 🙂 Nie działaj pod wpływem chwili, pomyśl o celu publikacji komentarza czy zdjęcia. Zadaj sobie pytanie, czy końcowy rezultat to jeszcze Ty, czy jakaś ulepszona hybryda, której życie usłane jest różami i niezapomnianymi przeżyciami…
- Mój faworyt, czyli poskąpienie światu informacji o sobie. Pomyśl: jesteśmy na co dzień przeładowani informacją, a przeniesienie kontaktów międzyludzkich w sferę cyfrową było – obiektywnie rzecz biorąc – olbrzymim spłyceniem tego aspektu życia. Po co dokładać jeszcze jeden malutki kamyczek ze swoją osobą w roli głównej, a do tego ryzykować, że grzechy młodości (a raczej krzyczenie o nich najgłośniej jak można) kiedyś się zemszczą? Powiesz: „skoro Internet o Tobie nie wie, to nie istniejesz”… i nawet się trochę z Tobą zgodzę! Brak uczestnictwa w tym alternatywnym życiu oznacza mniejszą liczbę znajomych i informacji, o których wszyscy będą wiedzieli przed Tobą! Teraz sam się zastanów, czy to wada, czy może jednak zaleta… czy chodzi o ilość, czy jednak jakość? Czy dieta informacyjna również w sferze mediów społecznościowych nie daje pewnej przestrzeni, którą zwykle konsumuje codzienne przeładowanie informacją.
Niezależnie od wyboru warto mieć świadomość, że każdy z nas chce być postrzegany jako mądrzejszy, piękniejszy i zabawniejszy niż jest w rzeczywistości. Cyfrowy świat zdecydowanie ułatwia koloryzowanie rzeczywistości, bo ta codzienna, czarno-biała, jest po prostu zbyt pospolita, żeby wzbudzać zainteresowanie. A to właśnie ona stanowi sedno Twojego życia i to naprawdę mało ważne, że „wszyscy” postępują według identycznego schematu, w ramach którego wirtualne życie Kowalskiego jest ciekawsze niż legendarnych bohaterów. Prawda często wygląda nieco inaczej… zresztą spójrz sam:
PS Tworząc ten wpis spojrzałem na kilkanaście profili osób, które polubiły mnie na FB. I muszę powiedzieć, że przez chwilę nawet się zastanawiałem, czy w tak wspaniałym gronie osób publikować moje refleksje. Naprawdę sporo z Was nie plecie żeby pleść, a działa w sposób naprawdę rzeczowy i w kolejnych publikowanych statusach widać cel, który Wam przyświecał – być może to kolejna z naszych wspólnych cech?
Hej Wolny,
Wpisałem do Google swoje imię i nazwisko i powiem Ci, że ja jestem zadowolony z wyników, które się pojawiają w pierwszej dziesiątce 🙂 Przedstawiają one rzetelne informacje o mojej osobie, więc chyba jest dobrze, co?
Leon.
I to bardzo – gratulacje 🙂
Hej, bardzo fajny wpis.
Już kiedyś z ciekawości przeprowadziłem taki eksperyment. Dzisiaj go powtórzyłem i rezultat jest identyczny – zupełnie nic nie znalazłem 😀
Jedyny portal społecznościowy z jakiego zdarza mi się korzystać to facebook – jak dla mnie ma on jedną (jedyną) pozytywna cechę – jest niesamowicie popularny. O ile znam adresy mailowe kilku osób, o tyle przez FB mogę skontaktować się z wszystkimi znajomymi… włącznie z tymi, których wcale nie znam.
O ile lista argumentów przeciwko portalom społecznościowym jest długa (poniżej świetny, krótki film na ten temat):
https://www.youtube.com/watch?v=N8ewMAU79Y4
O tyle odnoszę wrażenie że stają się one tego typu narzędziem co niedawno telefon – a więc narzędziem pracy. „Robimy wspólny projekt? Napisz do mnie na FB” – to już chyba klasyk. A z narzędzi pracy nikt nie lubi rezygnować, nawet jeśli wiążą się z całkowitą inwigilacją. Z drugiej strony osoby rezygnujące z FB by chronić swoją prywatność korzystają z telefonów komórkowych które (PODOBNO) są wolne od inwigilacji… Jakby na to nie patrzeć, najlepszy sposób na ochronę prywatności i budowę dobrego wizerunku to unikanie ekshibicjonizmu – właściwie to powinno wystarczyć 😀
Super podsumowanie – ostatnim zdaniem trafiłeś w 10tkę!
Moje nazwisko jest tak popularne (nie jak Kowalski czy Nowak), że na nie znalazłem nic na swój temat. Inna sprawa, że w necie też jestem aspołeczny i nie mam konta na fb (tylko anonimowe do śledzenia interesujących mnie profili). Mam na nk, ale w sumie to chyba je skasuję bo od lat nie korzystam.
Na samym FB znalazło mi 100 osób (dziwnie okrągła liczba, chyba więcej nie wyświetla) o takim samym imieniu i nazwisku:) Czyli nawet publikując te dane byłbym anonimowy:)
Czyli element losowy (szczęście?) również wpływa na to, jak bardzo trzeba się nagłowić, żeby być anonimowym 🙂
PS Dziwnie się poczułem czytając o anonimowym koncie na FB. Przyznam, że kiedyś coś podobnego zrobiłem na NK, ale po kilku godzinach stwierdziłem, że to mało fair i więcej go nie użyłem. To trochę tak, jakby kogoś podglądać z ukrycia, prawda?
Nie mówię o prywatnych profilach:) Na fb nie jest to potrzebne bo i tak nie widać kto nasz profil odwiedzał. Mówię o profilach różnych portali internetowych, czy osób publicznych. To taki mój czytnik RSS, tam gdzie nie ma RSS. Obecnie jest to najlepsza metoda śledzenia aktualności w sferach, które nas interesują.
Nie spodziewałem się, że znajdę tyle informacji. Z jednej strony jestem zadowolony, bo nie jest źle, ale z drugiej ktoś jest w stanie wiedzieć więcej niż Ja sam, ewentualnie zastanawiam się czy niektóre sprawy mogą być źle wykorzystane. Przykład. Wpis”17.17.2022r. Wymarzony urlop w górach” czy to nie jest potencjalny komunikat, że w domu nikogo nie będzie ? Trzeba myśleć ;))
Jestem dość zaskoczony, bo raczej spodziewałem się komentarzy mówiących „ale mi nowość – sprawdzałem już wielokrotnie!”, a tu jednak okazuje się, że również dla blogerów to wcale nie takie oczywiste 🙂
Może nie wielokrotnie, ale kilka razy mi się zdarzyło. Zwłaszcza kiedy szukałem pracy. To też był czas kiedy zakładałem konta 'tam gdzie trzeba’.
Kiedyś sprawdzałem, teraz miało miesjce to po kilku latach i sporo się zmieniło…
potępiął -> potępiał
Mnie 'gugiel’ prawie nie widzi. Mam zbyt pospolite imię i nazwisko.
Pierwszy wynik, który dotyczy mnie jest pod koniec trzeciej strony.
W mediach społecznościowych moje konta są właściwie puste. Jestem skąpy również, jeśli chodzi o informacje o mnie 😛
A przy tym szczery, nie mam więc wątpliwości, że nawet gdybyś był bardziej „googlowalny”, ten obraz wiernie przedstawiałby Twoją osobę 🙂
Ale dane są gromadzone. To, jak Cię widzi, można ocenić np. poprzez to, czy reklamy, które do Ciebie docierają, są zgodne z tym, czego szukasz itd. Dane po prostu leżące w postaci strony internetowej są raczej bezużyteczne. Bardziej wartościowe są te, które są gromadzone za pośrednictwem kont Google na przykład. Tam masz precyzyjny identyfikator.
Prawda. Pamiętajmy, że pisanie bloga, to podawanie na tacy argumentów swoim wrogom.
Dawniej pamiętniki z przemyśleniami ukrywano skrzętnie przed innymi. Częściej publikowano tzw. pamiętniki z podróży. Dzisiaj ujawniamy szybko swoje myśli i… często żałujemy poniewczasie. Warto o tym przypominać początkującym blogerom.
Wystarczy np. zmiana preferencji władzy i… kłopoty jak znalazł!
Jakiś czas temu napisałem te słowa mojemu „wielbicielowi”:
Do cichego fana
Jeden z moich cichych fanów
pierwszy wpisy czyta,
skromny, z boku, ale czujny!
Mój blog wszystkich wita,
także ciebie, co ukradkiem,
moje wypociny
bierzesz pod swą analizę,
z służbowej przyczyny.
Lekkiej pracy to ty nie masz,
czytać takie bzdury?
Ale służba to jest służba,
taki los ponury.
Sam wybrałeś lub musiałeś,
nie wnikam w niuanse,
ale możesz coś z tym zrobić,
każdy ma trzy szanse.
Pierwsza szansa nie skorzystać,
do zgrai nie przystać,
druga szansa – się odmienić,
i przyrzec poprawę,
trzecia? A, w łeb sobie strzelić!
I zakończyć sprawę!
A co to za blogi, które śledzi „władza”? Czyżby o niezależności finansowej? A może jeszcze o tym, że mniej znaczy więcej? 🙂
Wujek google mnie nie zna – bardzo cenię sobie swoją prywatność 🙂
@Bea, a to znasz: „Lepiej być słynnym pijakiem, niż anonimowym alkoholikiem.”?
Google ma tak zaawansowane algorytmy, że z nieistotnych zlepków potrafi sklecić niezłe dossier o każdym, kto rzekomo anonimowo produkuje się w Internecie. Jeżeli niczego o sobie nie znajdziesz w wyszukiwarkach, to nie oznacza, że nic o tobie nie zgromadzono.
Fajny wybór. Mi jednak rozbudowana sieć kontaktów zawodowych pomaga i z patrząc z perspektywy czasu, dzisiaj również założyłbym konta, które posiadam.
O mnie chyba niewiele wiedzą. A jednak coś wiedzą, co stwierdziłem, po reklamach, jakie pojawiają się w sieci – specjalnie pode mnie mnie. Są to reklamy tych artykułów, które akurat niedawno poszukiwałem.
Na wszelki wypadek już dawno temu zakleiłem kamerkę w laptopie – przynajmniej mojej gęby nie dostaną. Ot, co! 🙂
Jeśli chodzi o reklamy, to raczej wynik Twojej aktywności w sieci, niekoniecznie powiązany z danymi personalnymi. Takie powiązanie oczywiście można łatwo wykonać, ale dopóki jesteś „zwykłym konsumentem”, to raczej nie ma po co.
Cookies. No i może historia wyszukiwania w google. Spróbuj wykasować ciasteczka, powinno wszystko wrócić do normalności.
Sprawdziłam i jestem zadowolona z wyniku. Jedyne informacje na mój temat to suche fakty, które gdzieś kiedyś sama udostępniłam. Ale racja, warto czasami zastanowić się kilka razy czy warto coś puścić do sieci. Kiedyś taka drobnostka może się na nas odegrać. Trzeba umieć używać tych wszystkich portali społecznościowych z głową.
O mnie też jest niewiele – mam na tyle popularne imię i nazwisko, że treści o mnie pojawiają się daleko, daleko 🙂 Na facebooku znajduję kilkadziesiąt osób, które nazywają się tak samo. Może to i lepiej?
Oczywiście, że lepiej – co do tego nie mam żadnych wątpliwości!
Na szczesce nieuzywam fb,nk i innych tym podobnych i niemam z tym problemu.Prawdziwe zycie jest duzo ciekawsze.Ludze slabi psychicznie musza sie dowartoscowywac polubieniemi na fejsie takie jest moje zdanie
Mocna opinia 🙂 Według mnie jednak wszystko jest dla ludzi, i każdy niech sam zdecyduje z czego i w jaki sposób korzystać.
No tak każdy może robić co chce ja jakoś w ogóle zapomniałem o społecznościowych ale nie zawsze tak było .Od 3 lat nie korzystam z żadnych .Wcześniej miałem fejsa i chwaliłem się zdjęciami z wakacji w Egipcie teraz nawet nie przyszło by mi to do głowy .Cały czas się rozwijam i moje myślenie również , niestety większość społeczeństwa nie chcę bądź nie potrafi myśleć.Na koniec chciałbym coś dodać trochę abstrahując od tematu coś o ograniczeniach każdego z nas coś ogranicza jak nie pieniądze to zdrowie jak nie zdrowie i pieniądze to brak rodziny są ludzie co mają dużo pieniędzy a nie mają szczęśliwej rodziny .Więc dochodzę do wniosków że wolność to choć bardzo ważna i kluczowa ale nie tylko finansowa się liczy wolność to brak ograniczeń .Chociaż całkowity brak ograniczeń chyba nie jest możliwy .
No i znalazłem na swój temat wiele informacji. Wydaje mi się, ze są one naprawdę rzetelne no i co najważniejsze nie znalazłem nic złego na swój temat. A to chyba dobrze co?
Cenny wpis – jak mówi powiedzenie, mowa jest srebrem a milczenie złotem. Sztuką jest mówić to, o czym warto powiedzieć, a resztę przemilczeć.
Jest to jednak w sprzeczności z naturą i instynktami, które drzemią może w każdym z nas. Dlatego przemilczanie jest moim zdaniem bardziej wypracowywaną umiejętnością niż cechą wrodzoną.
Sporo zależy od natury człowieka – każdy jest inny i jeden lubi krzyczeć o swoich osiągnięciach, podczas gdy inny celebruje je po cichu, w gronie najbliższych.
Bardzo dobry artykuł. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy jak wiele informacji podają o sobie w sieci.
Znajomy,który jest specjalistą ds. PR pomaga dużym firmom w zatrudnianiu pracowników. Bardzo często przeglądając kolejne CV sprawdza profile tych osób na portalach społecznościowych. Niby powinno się oddzielać sprawy zawodowe od prywatnych, jednak kandydatka na stanowisko asystentki zarządu z gołą pupą na sobotniej imprezie……….
resztę dopowiedzcie sobie sami.
Czasami warto przez chwilę się zastanowić zanim wciśniemy enter.
Auć… a najlepsze jest to, że ta Pani nawet nie zdaje sobie sprawę, że ta sobotnia impreza przekreśliła jej szansę na taką pracę.
Oby tak było – jak piszecie. Obawiam się jednak, że w wielu sytuacjach taka „rekomendacja” może właśnie zwiększyć szanse…
Wszystko jest dla ludzi a tym bardziej świetnie można reklamować się w sieci i tym samym dotrzeć do większej grupy odbiorców, ale faktem jest że internet jest wykorzystywany do rozrywki a więc takie twory jak facebook, youtube cały czas się rozkręcają i rozwijają.
Te „twory” są już bardzo mocno zakorzenione w świecie biznesu – przeniknęły tam po cichu i koszą ciężką kasę.
Witam
Wpisałam w przeglądarkę i sama się zdziwiłam jakie otrzymałam wyniki, nawet nie wiedziałam, że tyle informacji można się o sobie dowiedzieć. Zobaczyłam też kiedyś stare informacje na forach , które kiedyś komentowała i wszystko w sieci. Pozdrawiam
Jak wchodziłem, na tego bloga to naprawdę myślałem, że piszę tu kolejny rozpaczający koleś, że jest sam jednak, na szczęście się pomyliłam i teraz widzę, że warto było tu wejść i poczytać, coś wreszcie bardzo ciekaego gratuluje.
A to ma jakieś znaczenie jak mnie widzi świat?
Widzi jak widzi…
„Częstom się dziwił, jak to każdy siebie więcej miłuje niż innych, a swój sąd o sobie własny ceni mniej niż sąd innych. ” (Marek Aureliusz „Rozmyślania” 12.4)
„Świat” patrzy, a potem stosownie działa. Czasem może dać po łapkach lub kopnąć w tyłek. Może też pogładzić po główce i dać jakąś nagrodę. Czasem trzeba się jakoś temu światu przymilić…
Roman, Ty też się tak dziwisz z tym miłowaniem, jak Seneka? Czyżbyś nie lubił/cenił/kochał siebie bardziej niż innych, postronnych Ci ludzi?
Wg mnie nawet w miłości żywionej do partnera życiowego bądź dzieci – tkwi po prostu „przeniesiony” nieopodal egoizm, instynkt iście zwierzęcy: moc pożądania (partner) lub zew genów (potomkowie).
Miłość własna nie zasłania mi pokory 🙂
Słucham wszystkich, bo każdy ma prawo do mówienia o mnie. Wszelako to ja decyduje na ile i czy w ogóle te ich słowa są dla mnie ważne. Czytając Adamie twój komentarz zadałem sobie pytanie.
Przeniesieniem jakiego instynktu jest miłość dorosłego, samodzielnego dziecka do rodziców?
Dobre pytanie i trudne dla mnie. Wydaje mi się, że w stosunku do rodziców decyduje po prostu bliskość i przywiązanie. Może po prostu występuje tu chęć zadbania o życie tych ludzi, którzy i w przyszłości mogą nam jeszcze nieść pomoc. Byłoby więc to „uczucie” interesowne, odruch korzystny dla nas samych. Jest to jednak zapewne mało uświadomione, bardziej podskórne. Tak: brzmi to cynicznie i mało pięknie dla wzniosłego postrzegania człowieka…
.
Zgodzisz się chyba, że niejako z definicji miłość do dzieci jest silniejsza niż miłość do rodziców. Oczywiście „miłość” to piękne słowo (ukute czy też „wyznawane” przez humanistów), z punktu widzenia samej biologii można by o tym mówić mniej wzniośle (chęć przekazania swych genów, podtrzymania gatunku itp.) Egzystencjaliści mówiliby tu być może o jakieś rozpaczliwej próbie zachowania swej własnej nieśmiertelności w swych dzieciach, wnukach itd.
Że geny wywierają na nas dużo większy wpływ wiadomo nie od dziś 🙂 Więc myślę, że nie ma sie co wstydzić mówiąc, że miłość ma również podłoże biologiczne. Przepraszam, ale odniosłem wrażenie, że próbujesz to usprawiedliwić 🙂
Heh… jakże odbiegliśmy od tematu 🙂
Znaczenie ma takie, że ten obraz zazwyczaj malujemy sami, a z perspektywy czasu ciekawie spojrzeć wstecz i wyciągnąć wnioski. Między innymi po to prowadzę ten „pamiętnik” 😉
Żeby nie miało to znaczenia, trzeba mieć bardzo dużo pewności siebie. A niewiele ludzi dochodzi do tego etapu.
Przeprowadziłem sobie wspomniany eksperyment, zresztą przeprowadzam go co jakiś czas i wyniki są zadowalające jak dla mnie 🙂 to znaczy, pojawiam się w sieci, tak jak to planuję (pominąwszy to, że czasem wyprzedzają mnie wiadomości o moim imienniku, którym jest jakiś młody piłkarz :D). Ja staram się być dostępny w sieci, chcę, aby ludzie dotarli dzięki temu na mojego bloga, a przy okazji daję sobie szansę na kontakt na przykład rekruterów zainteresowanych moją osobą – nigdy nie wiadomo co może przynieść kolejny dzień. Z drugiej strony staram się te informacje ograniczać – na blogu piszę całkiem sporo o sobie, jednak na Facebooku już unikam publikowania zdjęć z imprez, albo „odpinam się” od zdjęć znajomych – nie chodzi o to, że udaję że mnie tam nie było – raczej dbam o własny wizerunek. Trzeba mieć świadomość tego, że każdy wyrobi sobie jakieś zdanie na nasz temat na podstawie tego, co znajdzie – tyle, że niektórzy nie potrafią kontrolować nawet takiego skrawka informacji, które od razu wzbudzą w tej nowej osobie negatywne emocje. To przykre, bo potem tacy ludzie dziwią się na przykład, że z jakiś powodów nie otrzymali wymarzonej pracy – jak w przypadku wspomnianej pani z sobotniej imprezy. Moim zdaniem warto się zastanowić i albo faktycznie ograniczyć do minimum swoją rozpoznawalność w sieci, albo budować ten wizerunek świadomie.
Pozdrawiam, Bartek
My – blogerzy – działamy nieco inaczej, prawda? Przynajmniej ja patrzę na mój profil jako na coś bardziej biznesowego niż osobistego.
Tak, masz rację. Ja zasadniczo dopiero odkąd zacząłem działać w sieci, zacząłem to kontrolować – kiedyś faktycznie nie działałem „świadomie” w tych kwestiach, ale teraz też myślę, że warto na to uważać nawet dla własnego spokoju.
Wpisuję swoje nazwisko w Google od czasów studenckich, a odkąd pracuję w zawodzie (jestem nauczycielką akademicką i szkolną) powtarzam takie wyszukiwanie raz na jakiś czas. Wyniki na razie zadowalające – są to informacje, które udostępniłam ja sama lub któryś z moich pracodawców.
Jak ważne jest kontrolowanie informacji na swój temat uświadomił mi jakieś cztery lata temu znajomy z pracy, który w luźnej rozmowie wspomniał, że z czymś tam nie powinnam mieć chyba problemów. Na moje pytanie, skąd to wie, odpowiedział, że sprawdził mnie w Google… Uczniowie i studenci też to robią – wiem, bo do mnie czasem piszą na fb lub, o zgrozo, zapraszają do znajomych. Globalna wioska to nie przenośnia, niestety ;).
Od czasu do czasu robię też przegląd starych zdjęć z fb – z niektórych zdejmuję znaczniki…
To się nazywa dopiero świadome budowanie własnego wizerunku. Ale w Twoim przypadku widzę zadowową powinność a nie chęć przypodobania się komukolwiek. Swoją drogą… czasami mnie nieco onieśmiela informacja, kto czyta tego bloga i jak wysoko powinienem postawić sobie poprzeczkę, żeby Was nie zawieść!
Witam jak dla mnie niektórzy umieją budować swój wizerunek obojętnie gdzie czy to realnie czy za pomocą internetuy, a niektórzy po prostu tego nie umią robić. Ty jesteś jedną z osób, która swoimi notkami i tym co w nich opisujesz zaliczasz się do pierwszej grupy, którą wymieniłem i pisz tego bloga dalej, ponieważ jak widać po komentarzach umiesz przyciągnąć do siebie czytelników.
Dużo prawdy w powyższym poście. Obecnie nieobecność w sieci to niemal śmierć w kontaktach towarzyskich.