Wolnym Byc

Relatywizm szczęścia


„Zamiar, że człowiek ma być szczęśliwy, nie jest zawarty w planie stworzenia” – twierdził twórca psychoanalizy, Zygmunt Freud. Ja jednak nie jestem z tych, którzy pokornie akceptują ustalone przez innych reguły i pozwalam sobie na… bycie szczęśliwym! Chciałbym, żebyś Ty również uwierzył, że koncepcja szczęścia nie jest czymś, co „spotyka” innych, a realnym do wypracowania stanem odczuć, których autorem możesz być Ty sam!

Pewnie zdążyłeś już zauważyć, że moje wpisy są przeważnie przesycone pozytywnym myśleniem i przesłaniem: „możesz wszystko”. Tydzień temu zastanawiałem się, czy mój obraz, który sam dla Was maluję nie jest przypadkiem zbyt cukierkowy czy nieco sztuczny. Ostatnie miesiące to dla mnie czas prawdziwej orki: dzieje się aż za dużo, a zmiana w stosunku do okresu startu bloga jest tak ogromna, że czasami się zastanawiam, jak ja jeszcze wyrabiam na zakrętach. Zdarzają się dni, kiedy niewyspanie jest najmniejszym z moich problemów – górę bierze raczej stres, przeciążenie czy uczucie przytłoczenia związanego z podejmowaniem kolejnych ważnych decyzji, których ostatnio nie brakuje. Jak to więc jest, że nadal chodzę z uśmiechem od ucha do ucha i nawołuję do zwolnienia tempa życia? Czy może tylko sprzedaję tą bajeczkę na blogu, a tak naprawdę przebieram nóżkami w moim kółeczku szybciej, niż chcę się do tego przyznać?

Czy to ptak? Czy to samolot? Czy to Wolny?!?

Takie oto myśli dręczyły mnie w ostatnich dniach – oczywiście niezbyt często, bo i czasu na myślenie brakowało 🙂 Na szczęście poukładałem to sobie w głowie i widzę już światełko w tunelu, co mnie niezmiernie cieszy. Jak nigdy wcześniej czuję, że życie płynie, a ja ewoluuję. Jak każdy z nas, mam chwile lepsze i gorsze, okresy spokoju i sztormów, a wątpliwości, znudzenie i zwątpienie nie są dla mnie jedynie obco brzmiącymi nazwami. Ale wiem coś jeszcze: to wszystko jest naturalne, przejściowe, a dopóki znajduję kilka godzin dziennie dla moich dziewczyn (i na upieczenie domowego chleba), nadal mogę o sobie mówić: człowiek szczęśliwy!

Szczęście, o którym piszę jest czymś innym, niż zwykle przyjęło się rozumieć pod tym pojęciem. To nie uzależnione od czynników zewnętrznych chwile, którymi się upajam. To nie pojedyncze momenty, kompletnie różne od codzienności. To nawet nie dobra praca, pieniądze czy sfera uczuć. To coś jeszcze „wyższego”, absolutnego i trwałego. Coś, co sam wypracowałem – pracą nad samym sobą, nastawieniem do świata, otoczenia i własnej osoby. To wręcz pozostawanie w zgodzie ze sobą, zgadzanie się na siebie samego i na swoje życie. Ale dość tej filozofii – przejdźmy do konkretów.

Szczęście jest relatywne – to stwierdzenie, które uderza mnie z coraz większą siłą, ilekroć natknę się na jego przejaw. Zależy od naszych doświadczeń z przeszłości, obecnej sytuacji (zarówno rodzinnej, jak i zawodowej/finansowej), a także świadomości tego, z czego wielu z nas nie zdaje sobie sprawy: żyjemy w państwie dobrobytu, a mimo to wielu żałuje, że nie przyszli na świat gdzieś nieco bardziej na zachód. No cóż – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, i mam tu także na myśli moją opinię o „kraju mlekiem i miodem płynącym”, która wynika z warunków, w których sam funkcjonuję. Ale moje poczucie spełnienia nie wynika z tego, że urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą czy coś dobrego mi się „przydarzyło”. To raczej kwestia podejścia; świadomości, że – w przeciwieństwie do znacznej części świata – nie chodzę głodny, mam dach nad głową, a do tego zdrową i kochającą rodzinę. Pamiętasz wpis, w którym przedstawiałem piramidę potrzeb Maslowa? Na tym właśnie możesz budować podwaliny swojego szczęścia: zaspokój swoje podstawowe potrzeby, a wszystko „wyżej” – w tym poczucie spełnienia – będzie zależało tylko od Ciebie samego! Czy to nie cudownie proste i wręcz niezwykle dostępne?

Wielokrotnie przekonałem się, że  dokładnie te same zdarzenia mogą być odbierane w zupełnie inny sposób. Mogą, ale najczęściej nie są – większość z nas jest zaprogramowana i reaguje identycznie na bodźce zewnętrzne – dokładnie tak, jak kazał nam świat. Świat, który żeruje na naszych emocjach i uczynił z nich jedną z głównych dźwigni handlu. W konsekwencji nasze podejście opiera się na przesłaniu, że szczęście to tylko ucieczka od codzienności czy szaleństwa które nam się „należą” i – co chyba jeszcze ważniejsze – to coś, co się „przytrafia”. To zaś zakłada absolutny brak wpływu na jego odczuwanie, zerową wręcz wiarę w jakąkolwiek siłę sprawczą, której źródłem możemy być przecież my sami!

Nie pozwól, żeby ktokolwiek sprzedał Ci gotową „formułę szczęścia” i wyznaczył jasne granice, w ramach których możesz je odczuwać. To pojęcie ma tysiąc znaczeń, a Ty możesz sam zdefiniować takie, które sprawdzi się w Twoim przypadku. A nawet nie zdefiniować, a poczuć – to jest przecież znacznie ważniejsze niż jakakolwiek definicja, którą wypracujesz. To jak z minimalizmem – wiadomo przecież, że każdy ma swój 🙂 Oczywiście, jeśli znajdzie w sobie wystarczająco dużo determinacji, żeby go poszukać. Sam chętnie dzielę się własnymi doświadczeniami, zgodnie z którymi szczęście przeważnie jest znacznie bliżej, niż myślisz, i wcale nie jest takie ulotne czy nieuchwytne, jak Ci się zdaje.

Bo jeśli tak myślisz, to prawdopodobnie mylisz pojęcia i kupujesz obrazki uśmiechniętych ludzi bez problemów, których widujesz na reklamach. Albo nawet widzisz kogoś takiego w mojej osobie 🙂 Zaskoczę Cię: nie mam wiecznie przyklejonego uśmiechu, brakuje mi spokoju buddyjskiego mnicha i nie zarażam wszystkich naokoło szczerym śmiechem człowieka bez problemów. Ja również je mam, a większość negatywnych odczuć, które są i Twoim udziałem, nie są mi obce. Ja jednak mam świadomość, że moje problemy są przeważnie niczym w porównaniu z prawdziwą tragedią, której doświadczają miliony, a co za tym idzie – nie powinny przesłaniać ogólnego, bardzo pozytywnego obrazu mojego życia. To nieuchronne, że życie nas od czasu do czasu doświadcza – jeśli tylko będzie chciało nam się wyciągnąć z tego wnioski, później będzie nam łatwiej docenić to, co mamy. Przykład? Nie dalej jak wczoraj – jadąc na rowerze – miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia z autem wyjeżdżającym z ulicy podporządkowanej. Nic poważnego się nie stało, parę siniaków i otarć, lekki szok, sporo strachu i parę połamanych plastików na jezdni – a mimo to wiem, że mogło skończyć się znacznie, znacznie gorzej, przez co tym bardziej doceniam to, co mam. Ponieważ żyję w zgodzie ze sobą, zniosę krytykę, niepowodzenia czy cios losu lepiej niż ktoś, kto wiecznie jest z siebie niezadowolony i szuka dziury w całym. Może więc lepiej założyć te różowe okulary i małymi kroczkami zmieniać swoje podejście do świata? Sztuczki, takie jak nauka doceniania ludzi, zanim się ich straci mają niesamowity, pozytywny wpływ na samopoczucie. I powodują całą lawinę konsekwencji – od psychologicznych, po zwyczajne maksymalizowanie czasu spędzonego z najbliższymi, co zwykle mocno przyczynia się do odczuwanej satysfakcji z prowadzonego życia.

Pamiętaj, że szczęście ma wiele twarzy, a małe radości dnia codziennego dają dużo więcej, niż zwykło się przyjmować. Nie daj sobie wmówić, że powinieneś całe życie pędzić do przodu, a w chwilach wytchnienia pozwalać sobie na coś, na co zasługujesz – w ten sposób nigdy nie zaznasz spokoju i poczucia równowagi. A Ty – czy powiedziałbyś sam o sobie, że jesteś szczęśliwy? Czy wiesz, co daje Ci najwięcej satysfakcji i czy odpowiednio ją sobie „dozujesz”? Dla mnie takim „motorem napędowym” jest rodzina, którą cenię ponad wszystko inne!

 

PS Jeśli jeszcze nie miałeś okazji obejrzeć tego filmiku, serdecznie zapraszam – zdecydowanie warto!

 

Exit mobile version