Nadperfekcja.

Nadperfekcja. Ładne słowo, prawda? Żałuję, że nie mogę sobie przypisać tego majstersztyku słowotwórstwa, ale mimo to przemawia ono do mnie niemal tak, jakbym to ja pierwszy je wypowiedział.

Podczas ostatnich spacerów z Mają obserwuję auta – sam nie wiem, czy to dlatego, że zwykle jest już ciemno i te przyciągające światło latarni ulicznych połączenia myśli technicznej i wizji projektantów lśnią tak pięknie? A może dlatego, że staram sam siebie przekonać (niesłusznie oczywiście), że 5-osobowy sedan nie wystarczy dla 4-osobowej rodziny z dwójką malutkich dzieci? Czuję, że gdzieś głęboko próbuje się we mnie odezwać ta resztka benzyny, która kiedyś płynęła w moim krwiobiegu. Teraz jednak wiem, że auto to tylko ładne opakowanie czegoś, co mogłoby przekreślić moje marzenia o niezależności finansowej, i w związku z tym potrafię sobie wytłumaczyć nieracjonalność tych fantazji. Z tego zamyślenia całkowicie budzi mnie zwykle dotarcie pod dom i spojrzenie na nasze auto, które całymi dniami smutno czeka na to, żeby w końcu stać się użyteczne. Ale jest jeszcze coś, co każe mi sceptycznie podchodzić do sygnałów, które mój umysł bezwiednie generuje: a jest to ni mniej ni więcej świadomość istnienia pojęcia zwanego nadperfekcją.

Jako niegdysiejszy zapalony gracz pamiętam odwieczne dylematy: czy ta gra pójdzie na moim sprzęcie? Czy tylko posiadacze najmocniejszych komputerów będą mogli cieszyć się tą wspaniałą grafiką? Lata mijały, a ja – mimo posiadania kolejnych, coraz lepszych komputerów miałem ten sam problem. Nie sprawdziły się moje przypuszczenia, że osiągnięto już perfekcję i następna maszyna na długie lata zaspokoi mój apetyt, a ja będę z radością grał w tytuły z zeszłych lat. Było wręcz przeciwnie – ciągle czegoś brakowało, ciągle mogło być lepiej, i to mimo, że jeszcze przed chwilą nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, że kiedyś będę się czuł, jakbym uczestniczył w filmie, a nie siedział wygodnie przed monitorem.

nadperfekcja_1Gra czy film – odróżnisz?

Kiedy ostatnio obserwowałem rzadkie, ale cieszące oko nowiutkie pojazdy, których wygląd przywodzi na myśl jedynie słowo „piękne!”, przypomniałem sobie tamte czasy, kiedy pochłaniała mnie elektroniczna rozrywka. W obu przypadkach mechanizm jest ten sam: coś, co dzisiaj określane jest jako „perfekcyjne” jest takie tylko chwilowo – jutro już będzie jedynie ciekawe, a za jakiś czas – w najlepszym przypadku – przeciętne. Przecież co roku ukazują się nowe modele aut, których wygląd, wyposażenie i wszelkie technikalia zapierają dech w piersiach i przyćmiewają wcześniejsze cuda techniki. Szybko jednak przywykamy do tych skomplikowanych, 3-literowych skrótów (ESP, EBD, ASR i inne), wygląd tego zachwycającego kawała blachy przestaje robić wrażenie (opatrzył się), a my stwierdzamy „co ja sobie myślałem, że jeszcze parę lat temu chciałem ten złom?”.

Dzisiaj perfekcja to za mało, i to nie tylko w branży motoryzacyjnej, gdzie już zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że fotel kierowcy jest wygodniejszy niż własna kanapa w salonie, a kolejne systemy bezpieczeństwa neutralizują naszą brawurę i braki w przewidywaniu sytuacji na drodze. Podobny mechanizm zauważam na każdym prawie kroku – dla równowagi do gier przytoczę foteliki samochodowe dla dzieci. Każda świeżo upieczona mama i tata chce za wszelką cenę chronić swoje dziecko; powiedzą „Nasze dziecko zasługuje na wszystko, co najlepsze!”, co – jeśli błędnie rozumiane – zaprowadzi ich do rozpoczęcia prawdziwych odwiertów w ich własnych portfelach. Najważniejszym zadaniem takiego fotelika jest zapewnienie jak największego bezpieczeństwa naszemu brzdącowi. To z kolei motywuje producentów i sprawia, że tracimy z oczu cel, który nam pierwotnie przyświecał; a może dajemy się mamić corocznymi zmianami kosmetycznymi tych sprzętów, w wyniku których sprzęt uważany kilka lat temu jako perfekcyjny, i który do dzisiaj mógłby być z powodzeniem nadal produkowany za ułamek pierwotnej ceny jest wyparty przez nowe, jeszcze lepsze modele. Modele, które utrzymują kosmiczną cenę dzięki kilku wprowadzanym co roku zmianom kosmetycznym, którym marketingowcy nadają kluczowe znaczenie w kategorii bezpieczeństwa.

Przykłady można mnożyć. Wystarczy obserwować daną branżę, żeby nigdy nie zaznać spokoju, bo kiedy doskonałe już nie wystarcza, zatraca się pewna granica, powyżej której jest już tylko nadperfekcja – nieograniczona niczym, nie mająca końca. Wniosek? Doskonałość jest złudzeniem, któremu ulegamy na chwilę i które szybko przemija, kiedy na horyzoncie pojawia się następca. Może więc nie warto za nią gonić, a zamiast tego wystarczy wylać sobie kubeł zimnej wody na głowę, kiedy sami dochodzimy do wniosku, że jest nieco przegrzana 🙂

Dzisiejszy świat do mistrzostwa opanował sztukę kreowania potrzeb. To chyba najpoważniejszy oręż w walce z nami – owieczkami do strzyżenia. Wmawia nam się, że produkty wizjonerów to już nie science-fiction ani zachcianki dla bogatej części tego świata, ale coś, do czego dążyć powinien dosłownie każdy (najlepiej ze słowami „należy mi się” na ustach). Nie twierdzę, że postęp jest zły, a część z tych wynalazków nie jest wartościowa. Ale zwykle dajemy się uwieść reklamie i spełniamy kolejne zachcianki zbyt pochopnie lub zbyt szybko (o czym pisałem przy okazji cofania się w czasie). Z przerażeniem stwierdzam, że ta cała machina jest samonakręcającą się maszynką do zarabiania pieniędzy dla garstki wybranych, a prawdziwą wyżymarką portfeli dla mas. Już mnie nie zaskakuje olbrzymi rozdźwięk pomiędzy tym, ile zarabiam, a ile wydaję (tutaj znajdziesz raport moich wydatków za 2013 rok). Kiedy spaceruje z Mają i coraz częściej widzę owe wspaniałe czołgi na kołach, te kilkuletnie, sute pensje sunące po ulicy przestaję się dziwić, na co ci wszyscy ludzie sukcesu trwonią swoje pieniądze. Oni po prostu nie przyjmują do wiadomości, że to, co perfekcyjne już było i patrząc tylko w przód, wybrali ścieżkę wiecznego niezadowolenia i gonienia za czymś, czego dogonić nigdy nie można.

A co z nami samymi? Czy nam też zagraża wieczne poczucie niezadowolenia z faktu, że i my moglibyśmy być doskonalsi? Jako perfekcjonista na odwyku widzę to tak: warto pracować nad sobą i stawać się kimś lepszym każdego dnia, ale trzeba mieć też świadomość własnych niedoskonałości. Jedynie ich akceptacja i nauka życia z tymi – często dodającymi uroku – wadami może przynieść spokój wewnętrzny. Tak sobie myślę, że już od dziecka jesteśmy uczeni bycia perfekcjonistami. Zaczynając od walki o dobre stopnie, prowadzące na przyszłościowe studia, po których nie może nas czekać nic innego, niż idealny partner i praca… życie czasami boleśnie weryfikuje te wyobrażenia, a my jesteśmy nie tylko zawiedzeni, ale również szczerze zaskoczeni, że ten misterny plan się nie powiódł. Chociaż nie wiem, czy scenariusz, w którym wszystko zagrało jak należy nie jest jeszcze gorszy: przecież rzadko kto nasyci się tymi sukcesami – perfekcyjny start to tylko zachęta do tego, żeby stać się podziwianym przez wszystkich uosobieniem doskonałości. Coraz częściej – już nie tylko w mediach, ale i na ulicy – widać, że gdzieś po drodze się zatracamy w tym dążeniu i przekraczamy pewną barierę, którą współczesny świat stara się znieść…

nadperfekcja_2

Te bariery burzone są na każdym kroku – wystarczy spojrzeć na centra handlowe. W pogoni za doskonałością, w tych próbach wyeliminowania wad handlowisk i supermarketów tworzy się oazy sztuczności, próbuje się zbudować raj na ziemi. Sztuczność tych obiektów przestała być wadą – im bardziej oryginalny pomysł, tym więcej klientów przyjdzie na zakupy. Sławę zyskało osobliwe centrum handlowe w Dubaju, gdzie – pod szklaną pokrywą, izolującą budowlę od 40-stopniowych upałów, można pojeździć na nartach. Jak dla mnie to już krok za daleko; nadperfekcja w czystej formie.

nadperfekcja_4Oto i potwór we własnej osobie.

A wystarczy nieco zmienić podejście i przedefiniować cele: niech sklepy pozostaną miejscami robienia zakupów a nie spędzania rodzinnych niedziel, a zamiast dążyć do doskonałego ciała, zacznij dbać o swoje zdrowie – efekty przyjdą przy okazji. Zamiast szukać idealnej drugiej połówki (powodzenia życzę…), czy nie lepiej nauczyć się akceptować (a może i lubić) wady innych. Zamiast próbować całymi dniami napisać tekst idealny (tiiaaaa…), zaakceptuj wady tego, który masz – i opublikuj go czym prędzej na blogu 🙂

103 komentarze do “Nadperfekcja.

  1. muzyk Odpowiedz

    Nie wiem czemu, ale artykuł nie wyświetla mi się na stronie głównej, musiałem wejść przez linka z maila, pozdrawiam.

  2. Tomasz Bełza Odpowiedz

    Bardzo dobry wpis! Podoba mi się dostrzeżenie faktu, iż wszystko za wszelką cenę chce być doskonałe – a tak naprawdę wcale takim być nie musi. Dążenie do doskonałości często prowadzi do frustracji i wpadania w depresje. Sam perfekcjonizm jest moim zdaniem podstawą niejednej choroby psychicznej – a „nadprerfekcja” to już w ogóle szaleństwo w czystej postaci! 😉 Pozdrawiam!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wiem o czym mówisz – ja sam zostałem wychowany w taki sposób, że teraz się „leczę” z perfekcjonizmu. I to mimo, że perfekcyjny wręcz start dał mi niesamowicie dużo, to też dużo zabrał.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Wydaje mi się, że to proces, który może trwać latami, aż dojdę do równowagi lub pogodzę się z tym, że nie zdziałam już wiecej 😉

  3. perfekcjonista Odpowiedz

    „KażDa świeżo upieczona mama…” zjadłeś „d” – tytułem perfekcyjnego tekstu 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tylko jak to ocenić, skoro mamy niemal zerową wiedzę w większości dziedzin świata nauki, które napędzaja ten rozwój.

      • eMCi Odpowiedz

        Spójrz najpierw na sprawy, o których masz pojęcie w cyklu dziesięcioletnim. To co niegdyś wydawało się szczytem techniki później stawało się standardem. To w jaki sposób konsumujemy rozwój świata, to już osobny temat.

  4. Tomasz Odpowiedz

    Świetny tekst !
    Nowe produkty to jeden wielki wyścig. Jedna generacja sprzętu wypiera drugą. Nowe piękne zafoliowane pudełko potrafi wiele zdziałać. Chwila radości kupiona często na raty.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tak sobie myślę o autach, które są coraz piękniejsze, ale czy tak samo bezawaryjne jak dawniej… nie wydaje mi się.

  5. Roman Odpowiedz

    „„Nasze dzecko zasługuje na wszystko, co najlepsze!” a potem zapominają, że to co najepsze to uwaga i czas, które mogą dać dziecku i dają to co „prawie najlepsze”…

    Tak jak Ty z samochodami, ja mam z (niektórymi) jachtami i żaglowcami…
    Wcielone idały piękna 😉
    (zwłaszcza tych kilka do których „przyłożyem rękę” hehehe)
    A później przychodzi refleksja, że te „idały” są sumą doświadczeń dziesiątek pokoleń szkutników, aglomistrzów i żeglarzy i że niemożliwością jest osiągnąć ideał w jedno pokolenie 🙂
    Przypominam sobie o tym zawsze, gdy jakiś bies podpowiada mi, że „coś powinienem zrobić idealnie” 😀
    I skutecznie mi wówczas przechodzi 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „„Nasze dzecko zasługuje na wszystko, co najlepsze!” a potem zapominają, że to co najepsze to uwaga i czas, które mogą dać dziecku i dają to co „prawie najlepsze”… – pięknie powiedziane! Aż zazdroszczę, że w tekście nie pojawiło się to zdanie 🙂 Ale jak już wiele razy było powiedziane, komentarze są wspaniałym uzupełnieniem tekstu.

  6. Andrzej Odpowiedz

    Jezeli chodzi o samochod z tlokowym silnikiem to wedlug mnie rozwoj sie zatrzymal jakies 10 lat temu od tamtego czasu nic juz niewymyslono ,Cala masa gadzetow jest tylko po to zeby zarabiali producenci i serwisy.Przyszlosca powinien byc samochod elektryczny ale to by wywrocilo do gory caly przemysl motoryzacyjny i naftowy oczywisce.Obecnie uwazam ze w Polsce ale nie tylko w Polsce bardzo szkodliwa jest telewizja telewizja robi ludza pranie mozgow i to na masowa skale .Kreuje potrzeby i styl zycia kiedys to sie nazywala propaganda ale kiedys niebylo takich narzedzi jak dzisiaj Technicznych i psychologicznych patrz przekaz podprogowy.A powiedz mi wolny jak u was z czasopozeraczem zrezygnowalisce calkowicie

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Teraz chyba jest trend ciągłego zmniejszania pojemności silnika i zwiększania mocy/momentu obrotowego, prawda? Jakoś nie wydaje mi się, żeby to dobrze wpływało na żywotność maszyn czy nawet spalanie podczas jazdy z prędkościami autostradowymi.

      Co to TV, abonamentu nadal brak, żona czasami puści sobie jakiś serial, a co parę wieczorów obejrzymy odcinek serialu. Przez ostatnie pół roku był na tapecie „mad men”, a teraz zaczęliśmy „house of cards”. Także samego telewizora używamy, ale w trybie niemal „bezreklamowym” – może oprócz tego, co nazywa się „product placement” i co próbuje się sprzedać w samym serialu.

      • Andrzej Odpowiedz

        No downsizing jest wedlug nie byc moze sie myle droga do nikad to jest slepa uliczka niby producenci sie zaslaniaja ekologia ale wytwarzanie wiekszej ilosi silnikow ba samych pojazdow jest ekologiczne bo trwalosc takich silnikow to tak do 200000 km ? no chyba nie.Pozatym auta nadal sa coraz ciezsze a to niemoze wplywac dobrze na spalanie.Ale do wiekszosci ludzi takie argumety nietrafiaja marketing planowe i pozorne postarzanie produktu robi swoje

          • wolny Autor wpisu

            To Volvo jest na pierwszy rzut oka z połowy lat 90tych. Nie przypominam sobie, żebym pisał o kupowaniu 20-letnich modeli, których bezpieczeństwu można było wiele zarzucić. Jasne, że bezpieczeństwo w nowych autach jest na coraz wyższym poziomie, ale nie dajmy się zwariować – można przyjąć jakiś rozsądny kompromis i jednocześnie nie zbankrutować. A może wcale nie używać auta, bo za kolejne 20 lat ich poziom bezpieczeństwa będzie zdecydowanie wyższy niż dzisiaj produkowanego „złomu”? Swoją drogą – to całkiem sensowną propozycja 🙂

          • Marek

            masz racje i moim zamiarem nie bylo porownywanie 20latkow do obecnych. Lecz czasem ludzie przesadzaja mowiac – ee tam, co tam sie pozmienialo w samochodach. Jak widac w filmiku bardzo duzo sie pozmienialo, bo jak pierwszy raz ogladalem ten filmik to bylem przekonany, ze to wlasnie Volvo wyjdzie bez zadnego szwanku. A tu niespodzianka 🙂

    • Paweł S Odpowiedz

      Bardzo ciekawi mnie to jaki wpływ na decyzje zakupowe oraz nasze potrzeby ma telewizja i inne narzędzia propagandy. Czekam aż ktoś podejmie się eksperymentu badającego relacje między podglądaniem tv, a budżetem domowym. U siebie dostrzegłem zrasowanie mózgu poprzez fascynację sportami sylwetkowymi. Zupełnie inaczej oceniam urodę kobiet (mężczyzn zresztą też) niż praktycznie wszyscy z mojego otoczenia. Tam gdzie inni mówią „WOW”, dostrzegam braki w proporcjach sylwetki. Przypuszczam, że podobnie może być u osób, które są zafascynowane konsumpcją. Stąd ciągła pogoń za ideałem.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Jak sam zauważyłeś, to nie tylko telewizja. Machina jest tak rozbudowana, że chyba nie da rady odizolować grup żyjących w podobnym środowisku i jednych „karmić” tym, co wchłania większość z nas, a innych całkiem odizolować od tego przekazu. Właśnie słucham wywiadu z najsłynniejszym polskim dziadkiem (jeśli ktoś nie kojarzy, zapraszam: dziarskidziadek.pl) i – jak to w radiu – zostałem odpowiednio potraktowany marketingową papką w czasie przerw. Co zrobić… całkowicie odciąć się od tego po prostu nie da.

        • Tina Odpowiedz

          Ale jaki szok, jak się odwiedzi kogoś, kto ma telewizję i się zobaczy te wszystkie reklamy. Jestem zmęczona po 15 minutach.
          Radia również nie słucham więc moja izolacja na codzień jest prawie absolutna.

          • wolny Autor wpisu

            A ja nawet chętnie obejrzę raz na miesiąc taki blok reklamowy – oczywiście traktuję to z dużym dystansem.

          • Paweł S

            W moim rodzinnym domu telewizor huczy ciągle. Kiedyś chętnie posiedziałem przed telepudłem rozmawiając. Teraz (po trzech latach przerwy) po prostu działa mi na nerwy i nie potrafię skupić się, nawet na prowadzeniu rozmowy na „lekki” temat. Jak chcę pogadać przekonuję domowników do opuszczenia pokoju z telewizorem (o wyłączeniu nie ma mowy). Radia lubię posłuchać, ale reklamy też mnie irytują.

          • Tina

            Ja mam ten problem u teściów. Telewizor w święta. W związku z tym nie umiem się skupić na żadnej rozmowie, bo jestem tak odzwyczajona, że tv mnie rozprasza strasznie. Chcąc nie chcąc, co chwilę zerkam w ekran. A skakanie między programami to już dla mnie męczarnia. W coś się wciągnę, a tu pyk i już coś innego.

        • Paweł S Odpowiedz

          Nikogo nie trzeba izolować. Wystarczy, że ktoś kto prowadzi budżet domowy zacznie/przestanie faszerować się telewizją i innymi mediami, które mają za zadanie wyprać nam mózgi. Prowadząc nadal budżet samo wyjdzie jak taka zmiana wpływa na nasze „potrzeby”.

  7. magda Odpowiedz

    Nie ma sensu gonić za ideałem, bo nigdy jego nie osiągniemy. Z zaspokajaniem konsumpcyjnych potrzeb staram się walczyć na co dzień – ale to też nie jest dobre. Łapię się czasem na tym, że wchodząc do sklepu po zakupy spożywcze wychodzę z prawie pustym koszykiem – bo po zastanowieniu stwierdzam, że praktycznie niczego nie potrzebuję. Później oglądam reklamę w tv i żałuję że nie kupiłam na wieczór jednego czy drugiego produktu. I tak mam regularnie. Pozdrawiam refleksyjnie 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A nie próbujesz do sklepu wchodzić z listą? A jak nie ma czego wpisać na listę, to wycieczka do sklepu niepotrzebna.

    • Tina Odpowiedz

      A ma ktoś tak, że głupio kupić jedną rzecz i zapłacić poniżej dwóch złotych? Dobieracie jeszcze coś na zapas, żeby przy kasie dziwnie nie wypaść?

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Tak tak – ostatnio jak żona wysłała mnie po 2 banany dla Mai do warzywniaka to wrociłem z bananami, jabłkami i… małym woreczkiem michałków 😉

    • Roman Odpowiedz

      Jak ja Ciebie rozumiem 🙂
      W moim przypadku nawet lista nie „pomaga”, bo często przy pólce nachodzi refleksja: nie no, to jeszcze nie jest niezbędne…

  8. Kaja Odpowiedz

    Ciekawe spostrzeżenie Wolny. Podałeś przykład aut, natomiast ja od razu pomyślałam o telefonach komórkowych. Używam starego z klawiaturą, który w zasadzie służy mi wyłącznie do dzwonienia i pisania smsów. Tymczasem całe moje otoczenie bawi się wszelkimi smartfonami i dziwi się patrząc na mój daleki od ideału model, bo przecież nie wyślę maila, nie sprawdzę co na facebooku, nie zaktualizuję tam swojego statusu jakąś nową fotką tego, co aktualnie mam na talerzu. Ale nie jestem pełną „ignorantką” – przez 2 lata używałam smartfona, jeszcze jak były trochę nowinką, więc aparat może nie był wypasiony, ale spełniał wiele z tych funkcji, jakie są dostępne teraz. Być może jestem jedną z niewielu osób, które przesiadły się z nowej idei na starą. To był odruch potrzeby psychicznej…za dużo szumu z tym było, szczególnie w zakresie serwisów społecznościowych. Istnieję tam, ale nie lubię ujawniać o sobie zbyt wiele, a telefon zdradzał za dużo, w tym nawet moją lokalizację. Wiem, że można skonfigurować ustawienia, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że skoro nie chcę używać internetu w telefonie to i po co mi taki aparat. Mogłabym wymienić wiele wad smartfonów, które sprawiają, że oddalamy się od rzeczywistości. Natomiast jeśli komuś odpowiadają, nie mam nic przeciwko, jakkolwiek żałuję niektórych, gdy widzę, że wymieniają telefon co 2 lata na coraz to lepszy, a w konsekwencji droższy model. Przede wszystkim oczy wychodzą mi na wierzch jak widzę, że telefon może kosztować prawie 3 tys. W tej cenie złożyłam komputer kupując go w częściach.
    Co do telewizji, w pełni zgadzam się z opiniami Twoimi oraz czytelnikami bloga, że jest to ogłupiające urządzenie. Nie oglądam jej od 12 lat. I dobrze mi się z tym żyje. Dzięki jej odstawieniu od lat mam czas na zgłębianie różnych nowych zainteresowań, uprawianie sportu, samodzielne remonty w domu i wiele innych. A dawniej potrafiłam zmarnować ok. 2-4 godz. dziennie będąc przed telewizorem.

    • Paweł S Odpowiedz

      Poza szkodliwością smartfonów dla naszych portfeli, największą szkodę wyrządzają relacjom ludzkim. Mimo że korzystam z takiego urządzenia (nawet ten komentarz piszę z niego) to gdy z kimś rozmawiam zapominam o tym zlepku szkła i plastiku. Niestety nie jest to takie oczywiste dla innych. Nawet sami zainteresowani często skarżą się na innych nadużywających telefonów w towarzystwie. Ciekawe kiedy ludzie całkowicie zrezygnują z „analogowych” metod komunikacji?

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Heh – w sumie nasze relacje na tym blogu też są z rodzaju tych „elektronicznych”, a mimo to bardzo je sobie cenię i mam świadomość, że w innym wypadku nie byłoby ich wcale.

        • Paweł S Odpowiedz

          Tylko nas dzielą setki kilometrów, gdybyśmy siedzieli obok siebie to raczej byśmy sobie odpuścili komentarze pod wpisem 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Racja. Jednak jest jak i jest i gdyby nie to wstrętne medium, które zabija kontakty międzyludzkie, nigdy byśmy się nie znaleźli.

          • Roman

            Zapewne nigdy byśmy się nieznaleźli za to z pewnością dużo lepiej znaleźlibyśmy się z sąsiadami 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Nie jestem tego taki pewien. Różnimy się co nieco od większości sąsiadów – to pewne. Inne sposoby spędzania wolnego czasu, często inny system wartości, priorytety itp. Mimo wszystko bardziej cenię sobie te nasze kontakty niż sporadyczne spotkania z sąsiadami. No – chyba że coś zepsuje się miłej starszej pani z naprzeciwka – zawsze chętnie pomogę 🙂

          • Roman

            A ja jestem pewien 🙂
            Natura nie znosi próżni i brak kontaktu z osobą odległą kompensowany byłby częstszymi kontaktami w bliskim otoczeniu…
            Widzę to po swojej „wsi”…
            Jak jeszcze nie było internetu to częściej ludzie sie odwiedzali. Teraz „nie muszą”, bo zawsze na drugim końcu łącza znajdzie sie kolega z drugiego końca Polski, Europy lub Świata…

          • wolny Autor wpisu

            W małym miasteczku, gdzie żyła moja babcia, a gdzie spędziłem niejedno lato za dzieciaka również wyglądało to podobnie. Kiedy jednak wracaliśmy do domu, wszyscy rzucali się w wir pracy i nie kojarzę częstych wizyt sąsiadów. Może to wynik rodzinnej aspołeczności 🙂 a może wynik masowego zachłyśnięcia się pieniędzmi?

          • Tina

            A ja tam wolę, Romanie, że się znalazłeś z Wolnym i dzięki temu mogłam polubić Ciebie też i ja i jeszcze wiele innych osób 🙂
            Akurat moja najbliższa sąsiadka nie zachęca do kontaktów. A z sąsiadami parę pięter niżej połączyło nas wspólne przedszkole, a nie brak Internetu 😉

          • wolny Autor wpisu

            Mi samemu ciężko przecenić tych wirtualnych kontaktów – potwierdzają one, że nie jestem sam w moich dążeniach, że nie jestem jakimś dziwakiem, bo całkiem spora liczba czytelników na ogół zgadza się z tym, co piszę.

          • Roman

            Ja również cenię sobie większość wirtualnych kontaktów. Chodziło mi jednak o to, że gdyby ich nie było, zapewne mielibyśmy więcej „realnych” kontaktów z „ludźmi z osiedla”…
            Trzydzieści lat temu matki mówiły do synów: „Posiedziałbys w domu, a nie tylko piłka i koledzy”
            Dziś mówią: „Wyszedł byś z domu, a nie tylko komputer, gry i internet” 😀

          • Tina

            Taaaa, i do tego szlaban na wyjście na dwór. Sama nigdy nie miałam, ale koleżanki i owszem.

          • Paweł S

            Oczywiście nie obwiniam o szkodliwość smartfonów, telewizji, czy czego tam jeszcze, samych w sobie. Szkodliwe stają się dopiero w rękach ludzkich. Zawsze tak było i będzie, ze wszystkim.

          • wolny Autor wpisu

            Inaczej mówiąc: umiar we wszystkim. Tak sobie myślę, że może i sama telewizja zła nie jest – gdyby tylko człowiek potrafił na przykład nagrać sobie interesujący program i raz na jakiś czas coś wartościowego obejrzeć, przewijając reklamy. Tylko że to wymaga niezwykle silnej woli – nie mówić już o tym, że jest kosztowo nieoptymalne.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      12 lat bez telewizji? Gratulacje! Ja mam za sobą chyba 2 i nie odczuwam absolutnie żadnej potrzeby powrotu. Całkowicie nie zrezygnowaliśmy z oglądania filmów/seriali, ale nie wychodzi więcej niż 30 min dziennie. Nasza Maja też lubi bajki i nie odcinamy jej od tego całkowicie, ale youtube doskonale spełnia tą rolę.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Mad men: 7 sezonów po kilkanaście odcinków każdy razy ok. 45 min to w sumie ok. 50h – na dobre pół roku wystarczyło 🙂 te 30 min było orientacyjne – być może to bardzie 20 min. W każdym razie niewiele.

          • Roman

            A nie jest to tak (odpowiedz sobie uczciwie), że często telewizjezastępujemy większą iloscią internetu?

          • wolny Autor wpisu

            Na pewno. Ja to w ogóle jestem wyjątkowym przypadkiem, bo nie dość, że co najmniej 8h spędzam przed monitorem w pracy, to dochodzi jeszcze blog – 9-10h dziennie przed ekranem gwarantowane. Czasami wychodzi jeszcze więcej, chociaż Maja mnie z tego na szczęście leczy.

    • Tomasz Bełza Odpowiedz

      Kaja masz naprawdę fajne, lekko minimalistyczne podejście do życia! 🙂 Ja wyleczyłem się ze smartfonowego wyścigu po nowości, a brałem w nim bardzo czynny udział! 😉 Dalej czasem kusi mnie, by sięgnąć po nowy model, po czym uświadamiam sobie, że tak naprawdę od mojego starego sprzętu będzie się różnił głównie cyferkami które nie mają przełożenia na rzeczywistą przyjemność z obsługi 🙂
      Telewizja to rzecz zbędna, główne źródło paskudnych reklam – nie korzystam również 🙂
      Pozdrawiam!

      • Kaja Odpowiedz

        Tomasz…dodam Ci szczerze, że to moje minimalistyczne podejście też trochę wynika z egoizmu i podbudowania własnego ego 😉 Lubię niekiedy zrobić coś na przekór i sprawa z telefonem trochę taka była. Oburzały mnie rozmowy znajomych, kolegów z pracy etc. na temat super nowości w tym temacie i tego, że już pędzą to kupić…Patrzyłam na nich jak na stado owiec, dla których wielki bilbord z iphonem był pasterzem. Chciałam się od tego odciąć m.in. Ale jakby nie było: minimalizm idzie w parze z oszczędzaniem pieniędzy, więc suma sumarum cecha ta pomaga mi, jak i pewnie wielu czytelnikom tego bloga.
        Pozdrawiam i życzę udanego dnia/wieczoru/nocy 🙂

  9. Adam Odpowiedz

    Wiesz, Wolny, w tym neologizmie „nadperfekcjonizm” dostrzegam Twoje swego rodzaju asekuranctwo. Może się mylę, ale mam wrażenie, że nie chciałeś po prostu skrytykować samej postawy perfekcjonistycznej i stąd też ukułeś, a właściwie – jak piszesz – przyswoiłeś to nowe słowo. Tak jakbyś chciał pozostawić furtkę dla własnych perfekcjonistycznych zachowań jako dobrych i właściwych lub przynajmniej takich do tolerowania.
    A mi się wydaje, że już sam perfekcjonizm jest na ogół wadą. Dążenie do tego, aby wykonać coś w 100% dobrze – może okazać się zgubne. Z pewnością gubiło modernistycznych artystów, którzy stosując metodą „wszystko albo nic” – niszczyli samych siebie i własne dzieła, z których byli nie w pełni zadowoleni…
    Tak więc sądzę, że nie tylko dążenie do nadperfekcjonizmu (matematycznie ujmijmy to 100%+coś więcej), ale także do perfekcjonizmu (100%) jest niebezpieczne i niewskazane.
    Brzydkie, dosadne i w gruncie rzeczy nieprawdziwe powiedzenie: „Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu” ma w sobie jednak pewną dozę racji. Nadgorliwość może nam i innym zaszkodzić.
    Czasy są szczególnie wrednie i nastawione na dążenie do ideału, do podejmowania nieustannych wyzwań. Drobny, lecz znamienny przykład: rzadka moneta w stanie menniczym zazwyczaj zyskuje po latach na swej wartości, a delikatnie uszkodzona – traci, oj, paskudnie traci. Ale o tym kulcie ideału/ciągłego postępu pisałeś już (jakże zajmująco i trafnie!) w swoim artykule.
    .
    Ja sam niestety mam taki kłopot, że często nie potrafię tej sprawy wypośrodkować: Z jednej strony mam skłonności do bycia abnegatem, leniem, kimś komu mało zależy, a z drugiej strony (w innych sytuacjach) – do przesadnej staranności, przesadnej pracowitości i wielkiego zaangażowania. Tak coś czuję, że najtrudniej „poruszać” mi się w granicach 60-90% mocy zaangażowania. Albo robię coś na „aby-aby”, albo odlatuję na maxa (często ze szkodą dla własnego zdrowia czy czasu straconego na dopieszczanie szczegółów czy walkę o jeszcze lepsze to coś)…

    • Benedykta Odpowiedz

      Cóż w sprawie przyziemnego samochodu dla rodziny, wystarczy, Ze rodzic mieści się między dwoma fotelikami z tyłu.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Znowu mnie przeceniasz 🙂 Nie planuję z wyprzedzeniem kolejnych wpisów, do których przygotowywałbym podłoże wcześniejszymi publikacjami. W tym przypadku „naszło” mnie podczas spaceru, a do tego pomogła książka, którą akurat czytałem (stąd słowo nadperfekcja). Perfekcja czy nadperfekcja – zgadzam się, że jedno i drugie może być groźne i sam staram się walczyć ze swoim perfekcjonizmem. To po prostu nie jest optymalne, zwykle pochłania zbyt dużo czasu i zupełnie nie oddaje efektów końcowych. Nie warto i tyle – ale łatwo powiedzieć, czasami trudniej zrobić – przynajmniej w moim wypadku.

  10. pomagam.zzl.org Odpowiedz

    Nadperfekcja nadperfekcją, ale literówki wypadałoby poprawić 😛
    przycigające -> przyciągające
    będa -> będą
    dzecko -> dziecko
    brzącowi -> brzdącowi

  11. pomagam.zzl.org Odpowiedz

    „Gra czy film?”
    Drugi obraz to zrzut ekranu z gry. Najłatwiej odróżnić po organicznych elementach (drzewa, słoma, nawet ślady opon na asfalcie). Jak się patrzy tylko na samochód, jest dużo trudniej. Maszyna to w porównaniu z drzewem bardzo prosta bryła 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Macie rację – swoją drogą, to naprawdę niesamowite, bo ta granica jest już bardzo cienka, a technologia ciągle się rozwija – czasami sobie zadaję pytanie „po co?”.

  12. Trevi Odpowiedz

    Heh, a ja wyczuwam, że tęsknota za motoryzacją jest w Tobie większa niż opisujesz. Przechodziłem ten etap, który Ty wydajesz się zagłuszać w sobie..
    I wiesz co Wolny.. znów sprawdza się filozofia Wschodu – czyli Droga Złotego Środka..

    Sam długo rozmyślałem nad „dylematem motoryzacyjnym”.. jeździłem starszymi autami ale przez to tańszymi w zakupie.. Jednak pewnego dnia siadłem i porządnie wszytko przeliczyłem.. zużycie paliwa (2xmniejsze), koszty napraw, ubezpieczenia itp. itd. i ku mojemu zdziwieniu wyszło że w najgorszym razie wychodzę na tzw remis przy użytkowaniu auta 5-8 lat (w zależności od modelu).
    Ale.. zyskuje spokój i czas ( w nowszym brak, lub mniejsza liczba napraw) oraz jednak poziom bezpieczeństwa dla mojej rodziny (2xwiecej poduszek, konstrukcja mocniejsza itp). A niestety, tego nie da się przeliczyć i przecenić.
    Uświadomiła mi to śmierć w wypadku samochodowym mojego przyjaciela w tym roku. Pomijam już komfort, poczucie estetyki i ogólne wrażenie że z auta które Ci się podoba – nie chce Ci się wysiadać..

    To samo można odnieść do sprzętu (czy innych dóbr materialnych).. Środkowe modele/wersje/warianty są najbardziej opłacalne pod względem cena/możliwości/długość przydatności.. Dobrze pamiętam ile razy zawieszający się komputer w kluczowych momentach podnosił mi ciśnienie 😉
    Natomiast wspomniany smartfon (wcale nie najnowszy) sprawia że mam kilka urządzeń w jednym.. a spośród tysięcy aplikacji jednak są takie które ułatwiają życie.. (znów zysk np. czasu)

    Podsumowując.. z wiekiem „ekstremizm oszczędnościowy” ustępuje na rzecz świętego spokoju, zaoszczędzonego czasu i chyba większej wygody.. i absolutnie nie mówię tu o kupowaniu na silę, pod wpływem reklam i tylko nowych rzeczy..
    Poza tym wciąż nad nami wisi widmo upadku całego systemu finansowego uginającego się pod ciężarem ogólnoswiatowych długów nie do spłacenia. Tak naprawdę nie ma gdzie uciec z pieniędzmi. Może jednak Wolny warto ruszyć trochę oszczędności i kupić 4-kołowe marzenia póki jeszcze bank nie skonfiskował lokat? 😉

    Pozdrawiam..

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tęsknotę za mtoryzacją odczuwam raz na jakiś czas, ale – jak napisałem – świadomość auta stojącego całymi dniami pod domem leczy mnie z tego. W moim przypadku absolutnie się to nie kalkuluje przy odległościach, które pokonuję samochodem. Co innego, gdyby aktualny samochód wymagałby jakichś nakładów – a jego nic nie rusza, mimo że stoi i czeka na odpalenie silnika. Jeśli kiedyś zacznę jeździć więcej (nie wykluczam tego), to zmienię podejście. Na ziemię sprowadza mnie jeszcze jedno wspomnienie: kupno 3-letniego auta za niemal 30.000 zł na 4 roku studiów za pieniądze zaoszczędzone w czasie kilku wakacyjnych okresów pracy za granicą. Wydałem wszystko, co miałem (a nawet trochę więcej) i nie miałem absolutnie żadnego źródła przychodu, więc nawet kwestia tankowania zależała od dobrej woli rodziców… Absolutna głupota, z której zdałem sobie sprawę znacznie później.

      Wydaje mi się, że jednak mam dość zdrowe podejście, bo tam, gdzie to dla mnie ważne, nie ograniczam się aż tak jak w przypadku samochodów. Zawsze jednak jakoś potrafię tak zakombinować, żeby cenowo wyszło sensownie, a jednocześnie żeby nie było problemów ze sprzętem. Przykładowo – komputer, którego bardzo aktywnie używam do prowadzenia bloga, jest to więc moje narzędzie pracy. Cena wyjściowa: kosmiczna. Kupiłem używany od znajomego za 1/3 wartości, po jakimś czasie dokupiłem RAMu + ostatnio dysk SSD i mimo 4 lat na karku śmiga aż miło i wiem, że będzie śmigał jeszcze kilka lat. Smartfon: ostatnio też się złamałem i za fragment tego, co „dorobiłem” sobie w nadgodzinach skusiłem się na urządzenie, za które dałem 800 zł (-200 zł za stary sprzęt, który sprzedałem), a które spełnia w 200% moje potrzeby, zachcianki i blogowe fanaberie 🙂

      Pozdrawiam.

      • Adam Odpowiedz

        Przykład ze smartfonem coś mi „śmierdzi”. Pozwolę sobie go skrytykować. Nie dlatego, abym widział w nim jakiekolwiek zagrożenie dla starań Wolnego. Nieee… Prezes wie, co robi i prężnie kroczy do swego celu.
        A jednak dla innych ten przykład może być niedobry i mylący.
        Otóż z tego, co czytam, to widzę, że przy zakupie Smartfonu doszło do dwóch manipulacji.
        1) Gotówka za pracę w nadgodzinanch nadal jest tak samo gotówką, jak ta, którą zdobywamy za pracę w zwykłych godzinach. Lepiej nie podawać takich uzasadnień: po po prostu powiedzieć – kupiłem rzecz A za taką i taką kwotę, którą posiadałem. Pieniądze zaś spłynęły do mnie po części za pracę, po części z odsetek, po części z tego, co wcześniej nie wydałem i jeszcze z innych źródeł (Można by to nawet dla zabawy procentowo wyliczyć). I teraz je wydaję; po prostu. Znam takich ludzi, którzy chomikują sobie w zakamarkach portfela tzw. „zaskórniaki”, aby potem, gdy ocaleją one z zakupowego pogromu, wyjmować je i mieć alibi do poczynienia kolejnych extra zakupów – na zasadzie – to z tych „dodatkowych”.
        2) Odejmowanie od 800 zł wydanych na smartfon kwoty 200 zł za sprzedany smartfon, czyni nam wynik 600 wydanych złotych. A tymczasem, gdybyż nie kupić nowego smartfonu mielibyśmy w portfelu nie 600zł, lecz 800zł (600, które nie wydaliśmy i 200 zł, które zyskaliśmy na sprzedaży starego urządzenia) Można by jednak przyjąć, że taka opcja nie wchodzi w grę, tzn. „musimy” mieć jakiś smartfon. Aaa – skoro „musimy”, to co innego. 🙂
        Można po jakimś czasie ulec kolejnej pokusie zakupu następnego super-ultra-extra smartfonu za powiedzmy jedyne… 300zł (sprzedając stary za powiedzmy 400 i dając za nowy 700) Itd…
        .
        Z drugiej strony: może jednak lepiej nie dzielić włosa na czworo i po prostu cieszyć się nowym czymś, co działa na 200%? Może.

        • Paweł Odpowiedz

          Heh, niektórym świat się zawalił bo Wolny kupił smartfona za 800zł 😉 Ludzie wyluzujcie trochę. Jak ktoś ma jasno określony plan, wie o co w finansach domowych chodzi, z każdym miesiącem jego wartość netto rośnie to ja nie widzę powodu żeby nawet co roku spełniał taką fanaberię jak zakup smartfona za 800zł. Jeśli ma taką potrzebę to dlaczego nie?

          • wolny Autor wpisu

            Dzięki – chociaż ja bym zmienił „Jeśli ma taką potrzebę to dlaczego nie?” na „Jeśli ma taką zachciankę to dlaczego nie?” 🙂

          • Adam

            Pawle, chyba kapkę nieuważnie przeczytałeś, com napisał. W pierwszym akapicie zaznaczyłem, że nie czepiam się samego Wolnego, lecz raczej przekazu, który moim zdaniem się uformował. Mówiąc w pewnym uproszczeniu szło mi o pewną inteligentną i przebiegłą sztuczkę, mającą zwieść samego siebie.
            W wypadku Wolnego zagrożenia nie ma: nawet gdyby udało mu się (w co wątpię) zwieść samego siebie w taki sposób, że oto nagle zakup super wozu jest racjonalny i wytłumaczony – to i tak nie zrobiłoby to znaczącej wyrwy w Jego planach.
            Jednak tego rodzaju sztuczki stosowanego przez kogoś, kto właśnie zaczyna żyć oszczędnie, mogą sprawić, że wyjdą z tego jedne, wielkie nici.
            Sam Wolny zaznaczał, że adresatem Jego Blogu są (także) ci, którzy dopiero zaczynają iść ścieżką racjpnalno-minimalistyczno-rentierską. Tak więc, to co dla starych wyjadaczy jest oczywiste, dla innych może okazać się kłopotem. 🙂

          • wolny Autor wpisu

            No i jak tu odpowiedzialnie podejść do sprawy? Z jednej strony sam luzuję, bo mogę, ale – jak sam piszesz – większość czytelników jeszcze nie powinno. A nie można przecież co chwilę pisać czegoś w stylu „co wolno wojewodzie…”.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Masz rację – niepotrzebnie podałem „źródło finansowania” – w końcu tylko winny się tłumaczy. To mój pierwszy prawdziwy smartfon (wcześniejszy był nim tylko z nazwy) i mimo, że to nieco wbrew sprzedawanemu na blogu podejściu do życia, to nowa zabawka już oszczędza kilkanaście minut mojego czasu dziennie. Sprawy naokoło-blogowe, notowania, pogoda, kwestie transportu (jakdojadę czy blablacar) – to tylko część rzeczy, które teraz sprawdzam w krótką chwilę i nie muszę już odpalać komputera.
          Przyznaję też, że wyjątkowo sute miesiące skłoniły mnie do zakupu, a i tak żona musiała namawiać, bo miałem opory 🙂 To też mała przymiarka do nieco zdrowszego podejścia do finansów, które staram się wypracować – ale dopiero teraz, kiedy takie wydatki nie wpłyną na termin realizacji celu czy stan moich finansów w ogólności – ważne, że miesiąc do miesiąca nadal ostro pniemy się w górę.

          Jeśli chodzi o cenę, to może więcej sensu ma podawanie rocznego kosztu używania tego urządzenia. Biorąc pod uwagę ostatnie 7 lat (wcześniej pamięcią nie sięga nawet mój budżet domowy) wychodzi około 180 zł rocznie za mnie i żonę (myślę, że aktualny zakup nie podwyższy tej kwoty). Dodając niskie abonamenty telefoniczne (co najlepsze – mój 9-złotowy rachunek nie ulegnie zmianie nawet jeśli będę korzystał z Internetu poza zasięgiem wifi) – ok 32 zł miesięcznie mamy razem nieco ponad 550 zł rocznie za ogólnie rozumianą „komunikację na odległość”. Dużo? Chyba nie.

  13. Maga Odpowiedz

    Jest taka anegdota:
    Uczeń pyta Mistrza: Mistrzu, czy z punktu widzenia Boga wszystko jest doskonałe?
    Mistrz: Oczywiście.
    Uczeń: A klasztorny ogrodnik?
    (A klasztorny ogrodnik był garbusem)
    Mistrz: z punktu wodzenia Boga klasztorny ogrodnik jest doskonałym garbusem.

  14. Kinga Odpowiedz

    Człowiek ciągle goni za ideałem. I tak w nieskończoną nieskończoność.
    Pogoń za ułudą, której nigdy się nie doświadczy.
    Marnotrawi się na to czas i pieniądze, a niekiedy i zdrowie.

  15. Ewa Odpowiedz

    Perfekcjonizm nie jest naszym sprzymierzeńcem, zwłaszcza że my sami tacy nieperfekcyjni 😉
    Samochody… Jako wielbicielka marki Saab, wiem że nic już prawdziwie dobrego mnie nie spotka, że dobre to już było i żadne reanimacje, rekreacje mnie nie przekonają 🙂 To taka mała degresja, pozdrawiam serdecznie!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jeśli chodzi o Saaba, to być może spotka Cię dużo dobrego, jeśli posiadasz „przed-fordowski” model tej marki – z tego co kojarzę, wzrost cen dla dobrze utrzymanych egzemplarzy (krokodyle bodajże :)) niemal gwarantowany.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciekawe – chociaż ja polecam coś jeszcze innego: jak najmniej korzystać z auta – to też bardzo mocno obniża prawdopodobieństwa jakichkolwiek wypadków z udziałem nas czy naszych dzieci. Na pewno są jakieś badania potwierdzające, że spacer jest nie tylko zdrowszą, ale i bezpieczniejszą formą transportu 🙂

  16. Bea Odpowiedz

    Początkowo chciałam napisać „święta prawda” ale potem naszła mnie refleksja, że gdyby człowiek nie dążył do perfekcji to może dalej siedzielibyśmy w jaskini. W pewnych dziedzinach wizja tego co lepsze jest chyba niezbędna. Ważny jest chyba tylko zdrowy rozsądek, jak zawsze. No i odpowiedź na pytanie co to jest właściwie ta perfekcja. Dla mnie najnowszy smartfon nie ma żadnego znaczenia ale ostatnio zaczęłam regularnie ćwiczyć i chyba nie po to, żeby nie było żadnych efektów 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ok – ale nie celujesz przecież w sylwetkę atletki, ale chcesz się czuć lepiej, poprawić kondycję i ewentualnie poprawić co nieco figurę, prawda? Czyli działasz z racjonalnych powodów, które z nadperfekcją mają niewiele wspólnego.

  17. Adam Odpowiedz

    Przeglądałem dziś starsze Twoje posty, szukając istotnej dla mnie informacji. Może i kto inny też tak czasami robi? Pewnie tak. Przydają się wówczas bardzo kategorie. Zauważyłem, że u dołu bloga brakuje: roweru, samochodu, sportu (chociaż przy samych wpisach klasyfikowałeś). Może dorzucisz? (Może i innych brakuje?)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wyświetlane są tylko najbardziej popularne kategorie (w nawiasie liczba wpisów tak zaklasyfikowanych). Zdaję sobie sprawę, że niektóre elementy bloga kuleją – chociażby właśnie ten, który traktuję po macoszemu – ale wiesz jak jest – perfekcjonizm to nic pozytywnego 😉

  18. Radosław Odpowiedz

    Wart poruszenia temat! Wszystko wokół nas a zwłaszcza ludzie starają się być perfekcyjni, perfekcyjni na siłę. Tak naprawdę nic dodatkowego nam to nie daje – ani nie czujemy się lepiej ani nic w naszym życiu się nie zmienia

  19. Lukasz Odpowiedz

    70 tys i dwumas do wymiany samochód 5 letni nie pamietam jakiej marki. Dziś zasłyszane na warsztacie:) Z samochodami już nie jest super nie wlejesz byle czego żeby pojechać:D one są po prostu zaprojektowane żeby się zepsuć do tego wyłączność na serwisowanie w okresie gwarancji, żeby jej czasem nie stracić, bez komputera ani rusz. Wszystko jest super perfekcyjne ale zaraz się zepsuje:D Np. reflektory( te plastykowe) w samochodzie są super piękne i w ogóle, ale po czasie robią się żołte i takie brzydkie, że mogą nie przejść przeglądu i wymiana albo spolerowanie zostaje. A stare szklane nic tylko dla lepszego efektu można je spolerować. Takie tam moje żale:P

  20. Kamil Odpowiedz

    Jest takie powiedzenie: „Lepsze jest wrogiem dobrego.” to chyba doskonale pasuje do przekazu w tym wpisie.

  21. bujający w obłokach Odpowiedz

    Czy doskonałość jest złudzeniem…? Na pewno w naturalny sposób idzie w parze z przemijaniem. Nasz ból jednak, to faktycznie nie tylko ból percepcji, gdzie przebiega granica tejże perfekcji wytworzonej przez sztab inżynierów, naukowców – potęgi ludzkiego umysłu, a stykiem ze spotęgowaną „perfekcją” wytworzoną przez sztab marketingowców i naszymi faktycznymi potrzebami jako trzecią zmienną. Przy czym sama potrzeba może mieć źródło wewnątrz nas, jak na zewnątrz nas. Pewien człowiek jeździ eleganckim SUVem tylko dlatego, aby być „dobrze postrzeganym”, „poważnym” i (o zgrozo) „szanowanym” przez kontrahentów. Co ciekawe, prywatnie świetnie się czuje prowadząc jeden z modeli auta lokowanego kilka klas niżej, który po prostu służy mu do przemieszczania się w przestrzeni, z punktu A do B. I to tyle. Ale co robić…? Przecież mnie znasz – słyszę. Znam. I śmiejemy się tak razem z tego „teatru”. Teatru, w którym – tak się dobrze przyjrzeć – każdy gra kogoś, kim nie jest. Co się dziwić, kiedy przykład idzie z góry; nie ma tygodnia, abyśmy kilka razy nie słyszeli komentarza na temat bieżących wydarzeń z ust specjalistów od… wizerunku i marketingu. Politycznego.

    Abstrahując od tego sączącego się zewsząd marketingowego opium, faktem jest, iż gdyby tylko chodziło nam po głowach zaspokojenie fundamentalnych potrzeb, to przecież wszyscy już chodzilibyśmy w chińskich mundurkach. Zatem ponownie problem, to wypośrodkowanie pomiędzy sercem a rozumem: wrodzoną estetyką a zwykłym technicznym zaspokojeniem potrzeby. Nawet, jeśli ostatecznym celem jest zaspokojenie faktycznie obcej potrzeby, czegoś „zagranie” i „ugranie”.
    Średnio dwa razy dziennie nad moją głową podrywa się do lotu któryś z B787. Pamiętam, ile hałasu podczas startu robiły (i robią) B767. Różnica widoczna gołym uchem nawet dla laika. Zatem, czyż to nie pokłosie konsekwentnego dążenia do perfekcji, owoc tych nieprzespanych nocy inżynierów materiałowych, całych zespołów konstruktorów, marzycieli, konsekwentnych działań, które zawsze będą „nadperfekcją” w stosunku do już perfekcyjnego wydawałoby się modelu 2.0?
    Już dziś samoloty wyposażone są (lub mogą być) w awionikę tak dalece zastępującą człowieka, że są w stanie przejąć wszystkie zadania, odciążyć uwagę i koncentrację, oraz do tego stopnia niezawodne i nieomylne, że najlepiej by było, aby w kokpicie jeśli ma już lecieć człowiek, to niech leci z psem, który będzie pilnował, aby ów człowiek do niczego nie dotykał. Jeśli prawdą jest że ostatni pilot już się urodził a w kokpicie nadal pilotów jest dwóch… to – pomimo marketingu – do „nadperfekcji” widać wciąż daleko. Przeciwnie, załoga nadal posiłkuje się chociażby check listą. Zamiłowanie do konserwatyzmu? Nie. Po prostu niezastąpiony zdrowy rozsądek, oparty na wiedzy jak faktycznie działa nasz umysł. Regulaminowy zimny zapis. Napisany ludzką krwią. Jeśli o gonitwę do tak wyważonej doskonałości, „nadperfekcji” chodzi – jestem za 🙂

    Dziś trudno już uwierzyć, że do niedawna jeździliśmy bez wspomagania, bez fotelików dla dzieci, bez zagłówków i wyposażeni w całoroczne opony. Dało się? Dało. To, że tak „się dało” (i nadal się da), nie znaczy, że nie mamy korzystać z pożytecznych nowinek będących pokłosiem wieloletnich badań i obserwacji. Nowinek, będących w stanie te kluczowe dwie, trzy sekundy wcześniej, lub o ogóle w zastępstwie znużonego jazdą kierowcy, podjąć właściwą, być może życiodajną decyzję.
    Jednak dalej znajdą się też amatorzy prostej treści; tetrisa, pac man’a, donkey kong,… I nie musi znaczyć, że nie docenią widoku śladów opon w kolejnym wydaniu gry. Kto „wychował się” na Atari, wie o czym piszę 🙂

  22. Sandra89 Odpowiedz

    Obecna czasy wymagają od każdego nadperfekcji. Dochodzi do wyścigu szczurów w każdej dziedzinie życia. Najgorsze jest todążenie do ideału fizycznie,prowadzi do odchyłów!

  23. Ania Odpowiedz

    Podoba mi się takie podejście do życia, jest zdrowe, a nie przesadzone w jedną lub drugą stronę. Przy okazji zapraszam do siebie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *