Ty i ja wiemy, że kredyt to nic wesołego (może z małymi wyjątkami), co – swoją drogą – jest dość ciekawe w obliczu powszechności tego produktu. Jest jednak pewien rodzaj pożyczki, który zaciąga absolutnie każdy z nas, i wcale nie jest to kredyt hipoteczny, tak naturalny w obecnych realiach. Chodzi o coś jeszcze innego: linię kredytową, którą otwieramy w momencie narodzin. Inaczej mówiąc: dług, jaki mamy wobec swoich rodziców, który narasta z każdym rokiem naszego życia, co najmniej do osiągnięcia pełnoletności (a zazwyczaj znacznie dłużej). To ogrom czasu i pieniędzy, które „pożyczamy” przez wiele lat, a których spłata pozornie wydaje się abstrakcyjnym pomysłem. Czy jest tak naprawdę?
To co prawda pożyczka, o którą nie prosimy, bo to nasi rodzice – powodowani między innymi instynktem – powołują nas na świat. Wpływu na to nie mamy żadnego, ale mimo wszystko przychodzi taki czas w życiu każdego myślącego człowieka, kiedy zyskuje on świadomość ogromu tego długu, prawda? To najczęściej moment, w którym sami zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, ile wysiłku wymaga wychowanie dziecka. Pominę to, że jeden uśmiech dziecka wynagradza wszystkie te trudy – uśmiechem kredytów spłacić się nie da, i dlatego chciałbym się zastanowić, czy i jak zasypać ten krater długu, który zdążyliśmy do tej pory wykopać.
Mam na myśli przede wszystkim czas poświęcony dziecku. Setki czynności dziennie, niemal 24-godzinna opieka non-stop, niesamowita odpowiedzialność – to nie ogłoszenie o pracę dla osobistego ochroniarza dla kapryśnego celebryty – to codzienność w każdym domu, w którym pojawia się mały człowiek. Ponieważ nasza Maja ma dopiero 16 miesięcy, pamiętamy jeszcze, jak wyglądało życie tylko we dwójkę. Oczywiście, było jakieś takie… puste, mało znaczące, ale jednocześnie obfitowało w czas wolny i beztroskę. To wszystko przehandlowaliśmy za cud, jakim jest dziecko i dzięki temu wiemy, ile pracy musieli kiedyś włożyć nasi rodzice w to, żebyśmy stali się tymi ludźmi, którymi jesteśmy.
Jeśli chodzi o koszty, to one też wcale nie muszą być małe. Na blogu staram się pokazywać, że dzieci nie muszą wiele kosztować, ale jest niezliczona liczba przypadków, w których przedstawiane przeze mnie kwoty mogą poszybować w górę. Poczynając od kosztów leczenia trudnych chorób, a na zwykłej chęci zapewnienia dzieciom „dobrego startu” kończąc, możemy popłynąć z wydatkami. Niekiedy sytuacja tego wymaga, czasami to wynik chęci rekompensaty za brak czasu dla najbliższych, a jeszcze kiedy indziej: czysta matematyka, w której próżno doszukiwać się głębszego znaczenia. Ja sam na dzień dobry otrzymałem nie tylko przysłowiową wędkę, ale i też część wkładu własnego na pierwsze mieszkanie, co bardzo ułatwiło mi wkroczenie na drogę, którą teraz już sam pewnie kroczę. Darowizna sprzed ponad 8 lat pozwoliła mi zmniejszyć kwotę zaciąganego kredytu, a to z kolei – szybciej go spłacić i obserwować prężnie rosnącą wartość netto, która dzisiaj daje mi solidny zastrzyk środków uspokajających w sytuacjach, które zwyczajowo przyprawiają o autentyczne objawy paniki.
Jeśli zatem mam świadomość zaciągniętego długu, a jednocześnie uważam się za człowieka uczciwego, to prędzej czy później w mojej głowie musiało zrodzić się pytanie: czy te wszystkie koszty należy spłacić? Czy istnieje jakiś sposób na ich podliczenie i odwzajemnienie się rodzicom? Czy sprowadzanie więzi łączącej dzieci i rodziców do pragmatycznej transakcji handlowej jest w ogóle etyczne? Nieco czasu zajęło mi uporanie się z tymi myślami, a wynik tej walki sprowadził się w moim przypadku do 2 wniosków:
– dzieci od zawsze były gwarantem pomocy dla swoich rodziców na ich stare lata. Jakkolwiek dzisiejszy świat nagina niemal wszystkie obowiązujące jeszcze niedawno zasady, niech ta jedna zostanie. Jeśli tylko da się pogodzić sprawne funkcjonowanie własnej rodziny i pomoc rodzicom, kiedy przyjdzie taka potrzeba – naszym obowiązkiem jako dzieci jest się poświęcić i chociaż w małej części oddać dług zaciągnięty całe dziesięciolecia temu. Wiem, że zwykle nie jest łatwo, a dodatkowe obowiązki potrafią wywrócić życie (i psychikę) do góry nogami, ale świadomość, że kiedyś my otrzymaliśmy znacznie więcej dodaje pokory i pomaga dotrzymać postanowień. Do tej pory jedynie obserwowałem, jak moi bliscy przyjmowali dodatkowe brzemię i z różnym skutkiem starali się je udźwignąć – to nie jest łatwy kawałek chleba i sam nie zamierzam krytykować nikogo, kto nie sprostał do końca temu, czego się podjął.
– jeśli rodzice tego nie potrzebują, nie spłacaj tego długu wcale. Albo inaczej: spłać go swoim własnym dzieciom! Uważam, że istnienie tej niewidzialnej umowy kredytowej jest nawet dobre, ponieważ pozwala utrzymać zainteresowanie pomiędzy stronami umowy. Kiedy spłacisz swój kredyt hipoteczny, nie będziesz musiał więcej odwiedzać swojego banku lub wykonywać przelewów – zniknie relacja, która opierała się na Twoim zadłużeniu wobec banku. Kto wie, czy relacje rodzic <-> dziecko nie wyglądałyby zgoła inaczej, kiedy zabrakłoby tego wzajemnego zainteresowania obu stron związanego z zaciągniętym kiedyś długiem. Na pewno charakter wzajemnych stosunków byłby inny, gdybyś nie czuł wdzięczności wobec swoich rodziców za wychowanie Cię. Mimo, że brzmi to nieco brutalnie, spora część jakichkolwiek relacji międzyludzkich (również pomiędzy bliskimi) ma charakter biznesowy, a odpowiednie zarządzanie tymi umownymi kredytami wśród najbliższych wcale nie przeszkadza, a wręcz pomaga w utrzymaniu zdrowych relacji, które niejednokrotnie właśnie przez aspekt finansowy zmieniają się nie do poznania i rozrywają więzy krwi.
Najlepszą formą wdzięczności wcale nie jest spłata – jest nią akceptacja istnienia tego długu. To zupełnie naturalne, powszechne i – co najlepsze – sprawdzone rozwiązanie. Już jako rodzic malutkiego dziecka mam poczucie, że najbardziej ucieszyłaby mnie spłata dlugu w postaci troski o moje przyszłe wnuki i zapełnienie kilku nowych miejsc w rodzinnym drzewie genealogicznym. Maja będzie jeszcze miała swoją szansę na odwdzięczenie się za to, co my – jako rodzice – robimy.
Takie podejście do długu pozwala na jeszcze jedno: budowanie majątku rodzinnego przez kolejne pokolenia. Nasi rodzice funkcjonowali w zgoła innych warunkach, ale od kilkunastu lat bez większych przeszkód możemy już budować coś na wcześniej położonych fundamentach. Prawdopodobnie za żadne skarby nie zdołam przejeść gromadzonego majątku w trakcie jednego pokolenia (raczej go skutecznie pomnożę, nawet jeśli za jakiś czas ograniczę pracę zawodową) i już teraz wiem, że będę chciał pomóc swoim dzieciom nie tylko dając im wędkę, ale również – ułatwiając start w dorosłe życie. A że przekazanie wiedzy o finansach osobistych to warunek konieczny dla sprawnego budowania wielopokoleniowego kapitału, to widzę całą masę zagadnień edukacji najmłodszych, które mam zamiar poruszyć w swoim czasie na tym właśnie blogu. Zainteresowani? 🙂
Naprawdę w ciekawy sposób podszedłeś do tematu. Ja też kiedyś, o tym rozmyślałem ale jakoś zapomniałem i nie opisałem na blogu, a mianowicie chodziło o to, że szukałem nisz na bloga dla moich kursantów i znalazłem jedną ciekawą, że gdy tylko się rodzimy to jeszcze przed narodzinami już są wydawane na nas pieniądze.
Chciałem też kiedyś obliczyć ile takie dziecko kosztuje do 18 roku życia albo własnej samodzielności(mieszkanie,rachunki itd.) ale zwątpiłem bo za dużo wychodziło 🙂
Pozdrawiam
Za jakieś 16 lat i 8 miesięcy będę mógł dość dokładnie powiedzieć, ile może kosztować dziecko do 18. roku życia 😉
A ja mam nadzieję, że wtedy nadal będziesz prowadził blog, pomimo zapewne osiągniętej wolności finansowej 🙂
Nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość – aż tak abitnych blogowych planów nie mam. Zobaczymy, jak się sprawy potoczą, ale może najdzie mnie ochota na spróbowanie jeszcze innej „profesji” niż blogger?
Świetny tekst. Przyznam szczerze, że nie pamiętam jak to jest bez dzieciaków w domu (starsza córa ma 4 lata). Czasami człowiek tęskni za tą beztroską, ale jak już napisałeś, wystarczy jeden uśmiech i tęsknota mija. Ja mogę pochwalić się dwoma takimi uśmiechniętymi buźkami, to dopiero szczęście.
Jeszcze kilka miesięcy i ja też będę mógł dołączyć do grona „wielokrotnych rodziców” 🙂 Oj będzie się działo – chyba jakiś dłuższy blogowy urlop rodzinka, zmęczenie i brak czasu wymusi 😉
Ja bym to bardziej nazwał długiem wdzięczności a w żadnej sposób nie przelewał tego na finanse. Sam mam dzieci i chyba nie chciałbym nigdy by miały one wobec mnie i mojej żony poczucie jakiegoś długu. Owszem, świetnie jeśli będą pamiętały o naszych urodzinach, naszej rocznicy i innych ważnych datach.. ale finansowo to one będą musiały sobie poradzić z własnymi sprawami których nie będzie przecież brakowało. Wiadomo ile kosztuje wejście w dorosłe życie, w zależności od tego na jakim stopniu wygody chcemy żyć. Własny samochód, mieszkanie, może dom, a potem i własne dzieci (u jednych szybciej u drugich później) które tez kosztują. Ktoś kiedyś porównał że koszt dwójki dzieci to tak jakby posiadać dwa nowe Mercedesy 😉
Ja bym nie demonizował kosztu wychowania / utrzymania dzieci – pieniądze na najmłodszych zaczynają być naprawdę poważne dopiero wtedy, kiedy dobrowolnie staramy się im zapewnić tak zwany „dobry start”, który ułatwi im to ciężkie zadanie wejścia w dorosłość. Ale to z reguły całkiem opcjonalne i mocno zależne od możliwości rodziców. Nadal uważam, że dzieci nie muszą być drogie – choć oczywiście mogą, i to z bardzo różnych względów.
Piszesz, żeby pominąć aspekt finansów – moim zdaniem nie do końca słusznie. Jak napisałem we wpisie, sam mam świadomość, jak dużym ułatwieniem była ta większa darowizna na część mieszkania. Dzięki temu już teraz podjąłem działania, których celem jest przygotowanie podobnego ułatwienia dla mojego dziecka. Gdybym pominął kwestię pieniędzy – nie wiem, czy miałbym do tego motywację.
Zgadzam się z Tobą w kwestii finansowego zabezpieczenia dzieci. Ja widzę, że ci, którzy takie zabezpieczenia mieli na starci odważniej podejmują decyzje odnośnie tego, co chcą robić w życiu. Są dzięki temu bardziej spełnieni zawodowo. Mają często odwagę rzucać się na głęboką wodę.
To prawda – i jak już było kilkukrotnie powiedziane, my jesteśmy chyba pierwszym pokoleniem, które może tego doświadczyć.
Trochę zagmatwałeś artykuł tymi porównaniami do kredytów itd., ale co do zasady zgadzam się z przekazem.
Warto inwestować w przyszłe pokolenia i wspierać te które były przed nami. Nasi przodkowie mogą być dla nas wsparciem nawet jeśli będziemy ponosić koszty związane z podtrzymaniem tej relacji. Z resztą tym sposobem dajemy też przykład naszym dzieciom, że tak chcielibyśmy być przez nich traktowani jak będziemy w sytuacji naszych rodziców. Wspieranie kolejnych pokoleń jest raczej oczywiste. My nie mamy szansy zobaczyć świata za 100 lat, nasze dzieci też raczej nie. Być może uda się to naszym wnukom, ale lepiej byłoby mieć prawnuki, żeby przetrwanie tych 100 lat było bardziej prawdopodobne.
Czyli wszystko sprowadza się do zakodowanej w nas chęci przetrwania gatunku, który – gdybyśmy się tak bardzo nie starali rozmnażać – dawno już by wyginął 😉
Delikatnie rzecz ujmując, w kwestiach relacji rodzinnych mocarzem ani wirtuozem nie jestem. Z zaciekawieniem przeczytałem jednak artykuł i z nie mniejszym będę oczekiwał na komentarze i dyskusję, jaka niechybnie się wywiąże.
Pozwolę sobie więc na kilka uwag na pograniczu tematu.
Warto mieć świadomość tego, że wszyscy nasi antenaci odnieśli w sensie czysto biologicznym sukces: spłodzili/urodzili potomków. Warto by na pewno taki sukces podtrzymać: dożywając stosownego wieku i przekazując swe dobre geny dalej.
I teraz tak: kwestie finansowe… Nie wydaje mi się, ażeby sprawa powodzenia życiowego, szczęścia była jakoś gruntownie powiązana z posiadanym wolnym czasem oraz zabezpieczeniem finansowym. Przeciwnie: mam podejrzenia, że zarówno nadmiar wolnego czasu (brak przymusu pracy) oraz nadmiar samoświadomości, wiedzy może prowadzić do osobistych i rodzinnych kłopotów.
Przyglądając się życiu wielu osób z historii, które się dorobiły lub osiągnęły sukces, daje się zauważyć pewną prawidłowość: otóż na ogół ich potomkowie nie tylko, że nie robią kolejnego kroku, ale wręcz cofają się – rozpuszczają majątek, nie kontynuują powziętych badań, do niczego w życiu nie dochodząc. Mieli tak wiele podane na talerzu – i to zatracili. Ale to tylko taka moje frekwencyjna obserwacja, może mylna.
Nie napawa mnie też podziwem sposób życia dawnych zblazowanych i pełnych pozy arystokratów, już bardziej imponują mi łódzcy burżuje-fabrykanci dość szkaradnie odmalowani przez Reymonta w „Ziemi obiecanej” – ci przynajmniej mieli jakąś życiową pasję.
W każdym razie w pewnym momencie życia (gdy pojawia się potomstwo) żywot matki, a do pewnego stopnia również i ojca, ukierunkowuje się właśnie na dzieci. Jest to jednak na ogół relacja nierównorzędna (Siłą biologicznego stanu rzeczy). Rodzice zabiegają o potomków, chuchają, dmuchają; dzieci buntują się, nie doceniają i nawet może mniej kochają itd.)
Co do przejadania majątku przodków, to powodów były setki – a biorąc pod uwagę różne epoki, wręcz tysiące. Mogę tylko domniemywać, że najczęściej było to wynikiem nagłego wzbogacenia rodziców, przy czym nie szła za tym ani ciężka, wieloletnia praca, ani edukacja dzieci. W efekcie taki młody człowiek otrzymywał wielkiego cukierka, ale nikt mu wcześniej nie powiedział, że nadmiar słodyczy może prowadzić do próchnicy 🙂
Taa… w rzeczy samej.
Obawiam się jednak, że nasze rodzicielskie mądre rady niekoniecznie muszą trafiać na podatny grunt. Indywidualne cechy, niepowtarzalny układ genów – tu wychowanie może być bezilne. Z autopsji: jeden z moich synów już obecnie jest oszczędny, on niczego nie potrzebuje, nie naciąga itd, a drugi – wręcz przeciwnie – ten to ma potrzeby. Tak więc zarówno nad jednym, jak i nad drugim „pracujemy” z żoną, próbując modelować, uśredniać ich postawę. Zdaje mi się jednak, że jest to w istocie syzyfowa praca.
Czyli unikalna konstrukcja naszego umysłu z którą się rodzimy odgrywa nie mniejszą rolę niż próby jego uformowania? Jeszcze muszę trochę poczekać zanim sam się o tym przekonam, chociaż argument o syzyfowej pracy nie brzmi zbyt zachęcająco do podjęcia prób.
Zazwyczaj tak odmienne podejście do życia u rodzeństwa bierze się z tego, że dzieci są inaczej wychowywane. Chociaż rodzice będą się zaklinać, że nie, oboje rodzeństwa traktują tak samo. Chociaż to może niewłaściwe sformułowanie, bo uważam, że dzieci nie można traktować tak samo, dlatego, że są różne. Można im natomiast przekazać te same wartości.
Nie twierdzę, że tak jest u Was, to tylko taka moja obserwacja.
Zgadzam się w 100%z autorem tekstu. Wychowanie dzieci kosztuje bardzo dużo i każde dziecko powinno o tym pamiętać. Nadejdzie w życiu taki czas, że te „długi” trzeba będzie oddać. Ale według mnie jest jeden optymistyczny akcent w tej sprawie. Dzięki postępowi i naszej zaradności „odsetki” od tych długów cały czas maleją, gdyż nasze dzieci mając lepszy start w życiu, łatwiej i szybciej mogą do czegoś dojść.
Ja bym nawet powiedział, że jest więcej niż jeden akcent optymistyczny – generalnie nie patrzyłbym na to zadłużenie jako coś negatywnego, co nas kiedyś „dorwie”. To raczej dług, który będziemy mieli szczęście w taki czy inny sposób spłacić.
Tak się czasami zastanawiam, jak wychowywać dzieci (których jeszcze nie mam). Czy pozwolić im dostosować się do społeczeństwa? Społeczeństwa, do którego stosunek mam, delikatnie mówiąc, lekceważący, czy jednak je uświadomić, nauczyć odpowiedzialności za siebie, rodzinę i rodziców, jednocześnie mogąc tym sposobem zrzucić na ich barki ogromy ciężar, z którym mogą sobie nie dać rady? Mam nadzieję, że wpisy, które planujesz odpowiedzą też na te pytania.
Pozdrawiam.
PS
Sam na razie jestem dość zagubiony – mam zamiar przekazywać wartości, dawać czas i zaangażowanie, tłumaczyć i pokazywać przykłady. A czy to wystarczy, żeby w przyszłości dziecko coś z tego wyniosło i wyciągnęło właściwe wnioski – mogę tylko mieć nadzieję, że tak.
Dobrze napisane! W Chinach na przykład dzieci mają moralny i prawny obowiązek opiekować się swoimi rodzicami na starość. Rodzice często nie mają na starość żadnych oszczędności, bo wszystkie pieniądze zainwestowali w edukację dziecka.
Uważam, że tak powinno być wszędzie. Oczywiście musi to iść w parze z likwidacją obowiązkowego podatku do ZUS, a najlepiej całej instytucji. Myślę, że odkładając równowartość składki zusowskiej spokojnie moglibyśmy liczyć na godną emeryturę znacznie wcześniej niż jest to teraz. Jakby do tego dzieciaki coś odpalały rodzicom, to każdy mógłby przejść na emeryturę zaraz po odchowaniu swoich pociech… Może kiedyś… Niestety mamy ustrój jaki mamy, do tego pazerni banksterzy, więc swoją utopijną wizję muszę schować między bajki.
W Chinach rodzice przechodzą na emeryturę w momencie pojawienia się na świecie wnuków, czyli w wieku około 50 lat.
ZUSu przez kilka tysięcy lat w Chinach nie było, bo nie był potrzebny, ale właśnie się tworzy. Zobaczymy czy przetrwa.
No ładnie – i to przy średniej długości życia 75 lat? 1/3 życia bez pracy zawodowej – u nas nie do pomyślenia, i to nie tylko ze względu na finanse. Człowiek by chyba zgnił przed telewizorem.
U nas chyba z tą moralnością niego słabiej…
W Polsce też jest prawo, które przewiduje płacenie przez dzieci alimentów na rzecz rodziców.
Mam trochę inny pogląd. Człowiek płodząc dziecko nie powinien narzucać wymagań względem niego. Czy to wymagania wdzięczności, czy wymagania „zapełnienia kilku miejsc w drzewie genealogicznym”. Za dużo widzę rodziców, którzy zadręczają swoje dzieci wyrzutami w stylu „ja całe życie dla ciebie poświęciłam i tak mi odpłacasz?!”. Dziecko to odrębny człowiek. Fajnie by było, jakby był wdzięczny rodzicom za okazaną troskę. I fajnie by było jakby przekazał swoje geny dalej, ale może stwierdzić, że ma to w nosie i za wiele nie da się na to poradzić. Może wyjedzie na drugi koniec świata, kupi sobie kota i stwierdzi, że nie ma ochoty na żadne dzieci. Może nie będzie chciało spłacać żadnego długu. Sztuką jest kochać swoje dziecko nawet wtedy, gdy ono wypnie się na nasze oczekiwania.
Mądrze powiedziane – chociaż nie wiem, czy sam dokonałbym tej sztuki. Ale nie sądzisz, że taka postawa młodej osoby praktycznie zawsze ma „korzenie” w przeszłości? Jeśli dziecko podejmuje takie wybory, to czy nie jest to wynikiem słabych więzi rodzinnych? A to chyba nigdy nie jest tylko wina dziecka.
Często zamiast „ja całe życie dla ciebie poświęciłam i tak mi odpłacasz?!” Powinno być „Pakuj manele i do widzenia”. Sztuką jest „odciąć latorośl, która nie przynosi owocu”
Kot zamiast wnuków…. Nie zdzierżyłbym.
Powiedziałbym na to w stylu Kargula z polskiej komedii: a to niech ma kota i niech ma dzieci! 🙂
Czyniąc dalej nie mniej abstrakcyjne rozważania, ktoś równie dobrze mógłby dopytać: zaraz, zaraz …a czym ja sobie na oblig spłaty tego długu zasłużyłem? Nie myślę tu absolutnie o rozterkach człowieka doświadczonego mniej lub bardziej patologicznymi relacjami rodzinnymi. Choć takiemu pytanie (i odpowiedź) na pewno przyjdzie i szybciej i prościej. Chociaż ciekawe, jaki sąd na ten temat miały właśnie jakiś self-made-man którego uratowało to, że ani nie „słuchał” chybionych podszeptów rodziców, którzy „zawsze przecież wiedzą lepiej”, ani nie mógł liczyć na jakikolwiek z ich strony doping. Taki uniwersalny. Nawet ciepłym słowem.
Życie pokazuje, że przypadkowy przechodzień potrafi wskoczyć do płonącego domu ratując zupełnie obcego pogorzelca lub ratować topielca. Z szamba. I nie jest to często kwestia długu, tylko sprawka softłeru, który „każe” nam reagować widząc cudzą potrzebę, krzywdę,… Często poświęcając swoje życie dla ratowania innego – życia zupełnie obcego. I to za zero złotych.
Apropos „budować majątek rodzinny przez kolejne”. Przypomina mi się, jak włócząc się na luksemburskiej prowincji dojechałem polną drogą do jakiegoś rodzinnego rolnego gospodarstwa rodzinnego. Dom (skromny pałacyk) był z XVIw. A my? My niestety (znów) musimy z trwogą wsłuchiwać się porykiwania najbliższych sąsiadów. Nawet jeśli za naszego życia nie przejedzie znowu walec raz w jedną, raz w drugą, to pozycja, jaką udało nam się „wypracować”, nie zachęca do kumulowania tutaj jakiegokolwiek majątku. My, jak czujemy zapach ziemi własnego grobu, to nam „staje” – gdzieś przeczytałem.
I jeszcze w nawiązaniu do tychże „naginanych niemal wszystkich zasad”. Świat się zmienia czy tego chcemy, czy nie. Starajmy sie przekazać uniwersalną mądrość, ale pogódźmy się, że dzieci będą żyły czymś innym. Przypomniałem sobie właśnie rysunek A. Mleczko, na którym dziadek edukuje wnuków: „wam młodym trudno to zrozumieć, ale ożeniłem się z waszą babką bo miała kolorowy telewizor” (czy jakoś tak) 🙂
Szczerze? Piękny komentarz, który czytałem z wielką uwagą, z którego bije mądrość i jakaś taka chęć pozytywnego przekazania swoich doświadczeń i przemyśleń. Serdeczne dzięki – dałeś mi trochę do myślenia. Pozdrawiam!
dlugu -> długu 😉
Jest jeszcze jedne dług, który ciąży na każdym – http://www.polskatimes.pl/artykul/313567,gwiazdowski-kazdy-polak-rodzi-sie-z-19-tys-zl-dlugu,id,t.html ;(
Nowsze dane: http://www.wprost.pl/ar/394068/Polak-rodzi-sie-zadluzony-na-23-tys-zlotych/
Ten dług i tak jest nie do spłacenia.
samobiczuję się :/
jedne -> jeden
Muszę powiedzieć, że zrozumienie o czym piszesz przychodzi wraz z pojawieniem się dziecka 🙂
Do tej pory pisałeś głównie o pieniądzach, a tak naprawdę dziecko to przede wszystkim czas. Od czasu jak urodziło nam się dziecko (obecnie ma już 6 miesięcy) zmagam się z brakiem czasu.
Nie chcę tutaj powiedzieć, że czas spędzony z dzieckiem jest czasem straconym, bo patrzenie na to jak nasz syn się rozwija jest czymś niezwykłym. Jeden jego uśmiech wystarczy, aby zapomnieć o nieprzespanych nocach i zmęczeniu.
Chciałbym się jeszcze podzielić jednym przemyśleniem na temat niedoceniania pracy matek. Sytuacja życiowa doprowadziła do tego, że przez 5 dni sam zajmowałem się 4-miesięcznym dzieckiem i … zrozumiałem jak ciężką one wykonują pracę zajmując się dzieckiem każdego dnia. Ja po tych klilku dniach prosiłem już o to powrót do pracy 😉
Nie wiem czy „ogarnąłbym” naszą Maję przez 5 dni bez żadnej pomocy. Na pewno byłaby to ciekawa przygoda 🙂
No muszę powiedzieć, że to było 5 najtrudniejszych dni w moim życiu 🙂
Polecam taką przygodę, od razu zmienia się punkt widzenia ojca.
Domyślam się… ani przez chwilę nie pomyślałem, że koloryzujesz bo wyzwanie musiało być ogromne – mi czasami kilka godzin wystarczy do tego, że zaczynam czuć, że nie panuję nad sytuacją. Przyłączam się do wyrazów olbrzymiego szacunku dla wszystkich rodziców na full-time 🙂
Włączając się w tę dyskusję, powiem tak: przez wiele długich miesięcy zajmowałem się synem jednym, a potem i drugim w godzinach 8 -15; potem zaś między 16 a 21 pracowałem. Ta praca była dla mnie na ogół wypoczynkiem, za który mi w dodatku płacono.
Adamie – po przeczytaniu tego komentarza szanuję Cię jeszcze bardziej. Kilka godzin spędzone na zabawie czy wycieczce to sama radość, ale codzienna opieka przez 7h dziennie to zupełnie inna para kaloszy.
Czytając wpis i komentarze samemu utwierdziłem się w swoim przekonaniu. Domyślam się co chciałeś przekazać Wolny ale zdecydowanie się z tym zgodzić nie mogę.
– to rodzice decydują się na dzieci a nie odwrotnie. Wszelkie tego konsekwencje są po stronie rodziców. Finansowe, moralne, społeczne itd
-Dla mnie nie istnieje coś takiego jak dług, jakkolwiek rozumiany, finansowo, moralnie, emocjonalnie itd. Dziecko jest indywidualną jednostką z takimi samymi prawami jak my. Na początku jest od nas w pełni zależne ale z czasem to uzależnienie maleje. Przez te pierwsze lata niestety rodzicom którym nie jest łatwo (wszystkim nie jest) zaczyna się wydawać, że za te przewijane kupy, czas i wydaną kasę dzieci są nam coś winne. Otóż nie, nic nie są nam winne.
Rodzice zapominają , że w momencie założenia własnej rodziny przez dziecko to ona staje się ważniejsza niż rodzicie. Cała sztuka polega na tym, że trzeba zrozumieć, że dyktatura którą stosujemy przez te pierwszych kilkanaście lat zanim dziecko pokaże nam takiego wała ma wpływ na nasze relacje z dziećmi które będą przez kolejne kilkadziesiąt lat.
Nie sądzisz Wolny, że za te kilkanaście lat gdzie dziecko nie ma jeszcze prawa głosu wciskasz mu dług za przysługi o które dziecko cie nie prosiło bo robiłeś z własnej woli. Dług który chcesz by spłacał ci przez kolejnych kilkadziesiąt lat? Czy nie jest to egoistyczna i roszczeniowa postawa z twojej strony?
Ja to widzę tak:
– kochaj i rób dla dziecka to co uważasz za słuszne.
– pokazuj świat i ucz tego co sam chciałbyś być uczony
– wszystko co robisz robisz sam z własnej woli wiec nie proś o zapłatę i nie wypominaj jak to się poświęciłeś ( dzieci mają to gdzieś , bo to twój obowiązek- Usłyszysz nie raz)
Jak dla mnie najtrudniejsze
– zauważ w dziecku partnera i tak go traktuj
– obdarzaj zaufaniem i ufaj, że zrobi to samo
– gdy nadejdzie czas poza rodzicem stań się partnerem i przyjacielem bo w takiej relacji czeka cię wspólne życie przez kilkadziesiąt lat
Jeśli dałeś dziecku to co sam byś chciał otrzymać, traktowałeś go tak jak sam byś chciał być traktowany jest spora szansa, że jednak dzieci nie zapomną o tobie na starość.
Zastanów się też czy działa to w drugą stronę. Czy rodzic ma dług u dziecka dlatego, że źle go wychował. Jeśli nie nauczyłeś, że kradzież jest zła i dzieciak poszedł do poprawczaka i zmarnował sobie życie. To przez resztę życia takim tokiem rozumowania powinieneś mu nadskakiwać bo to wszytko twoja wina. Ciekawe, że kiedy się mówi o długu rodzic – dziecko to postrzega się to tylko w jedną stronę.
Piszesz: „Na początku jest od nas w pełni zależne ale z czasem to uzależnienie maleje.” Otóż wydaje mi się, że jeśli spojrzysz jeszcze dalej, to taki uzależnienie powraca, tylko z odwróconymi rolami. W pewnym momencie to dzieci są bardziej na czasie, potrawią szybciej i sprawniej podejmować decyzje, mogą wymiernie pomóc rodzicom, którzy już tacy „lotni” i sprawni nie są. Tak samo jak wychowanie dziecka można powierzyć obcej osobie, tak samo my w podeszłym wieku możemy być „obsługiwani” przez kogoś całkowicie obcego. My dokonaliśmy takich wyborów, że żona może w pełni poświęcić się dzieciom, a ja też nie jestem gościem w domu. To dla nas ważne i nie tylko czujemy z tego powodu radość, ale także uważamy, że skoro można, to tak należy zrobić, bo na początku to właśnie jest dla dziecka najlepsze. Chciałbym, żeby moim dzieciom też się chciało kiedyś kombinować tak, żeby połączyć życie rodzinne i ewentualną pomoc rodzicom, o ile będziemy tego wymagali. Nie mówimy o skrajnościach – każdy ma własne życie, dla mnie również to moja „nowa” rodzina jest dla mnie najważniejsza, ale nie wyobrażam sobie, żebym zostawił rodziców bez pomocy, kiedy będą jej potrzebowali.
Być może trochę inaczej podchodzimy do tego długu, o którym piszę – dla Ciebie ma to zdecydowanie charakter bankowej pożyczki, którą albo spłacisz, albo zapuka komornik i wyniesie telewizor 🙂 Ja spoglądam na to nieco inaczej, ale to pewnie bardziej kwestia nazewnictwa, a nie jakichś fundamentalnych różnic w podejściu.
I jeszcze jedna sprawa – czy sam często nie podsumowujesz różnego rodzaju patologii ogólnikowym „wina otoczenia, rodziców”? Może dług to nie idealne słowo w tym kontekście, ale uważam, że skoro rodzice dają ciała na całej linii, to nie mają czego oczekiwać od dziecka na starość – tak, jak dziecku można dać niesamowicie dużo, tak samo można mu zabrać niemal wszystko.
Natknąłem się na ciekawy i mądry wywiad z psychoterapeutką na temat tego, jak bardzo pogmatwane mogą być relacje między dorosłymi dziećmi a ich rodzicami. Polecam zainteresowanym tym tematem.
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,102483,16919007,Dlaczego_dorosle_dzieci_zrywaja_wiezy_z_rodzicami_.html#TRCuk
Myślę, że na relację dziecko – rodzic powinno się spojrzeć jak na zobowiązanie obustronne. Rodzice także posiadają dług w postaci „odpowiedniego wychowania i ukształtowania dziecka” w taki sposób, który pozwoli dziecku później stać się człowiekiem, który będzie chciał w potrzebie rodzicom pomóc. Zapewnienie bezpiecznego, kochającego, pełnego zrozumienia otoczenia (a nie np toksycznych relacji) doprowadzi do tego że dorosłe już dziecko odwdzięczy się tym samym rodzicom. Dla mnie dzieci są „funduszem inwestycyjnym”, w który muszę wpłacać przez lata, ale i odpowiednio nim zarządzać, aby w przyszłości nie ponieść straty, a coś z tego wyjąć;)
Od zawsze w dzieci się „inwestowało”, a już samo to słowo niesie przekaz, że czegoś oczekujemy od nich w przyszłości, prawda?
Chodzi o podejście do „produktu”. Pożyczkę się daje i oczekuje spłaty, natomiast w funduszach jest tak, że produkt trzeba rozumieć, a nie tylko trzymać, a po 30 latach oczekiwać zysku. W trakcie tej długoterminowej inwestycji będą górki i spadki, a także trendy boczne;) Można zyskać, ale przez całe życie trzeba się uczyć na błędach, mieć odpowiednią strategię i odrobinę szczęścia;)
hej wolny.. jestem w podobnej sytuacji do Twojej, mój synek ma 14 miesięcy. Nie zgadzam się z tym, jeśli ktoś mówi, że dziecko to inwestycja długoterminowa i przez to, że my jako rodzice poświęcamy mnóstwo czasu na wychowanie to w przyszłości mamy prawo oczekiwać od dziecka jakiejkolwiek pomocy w zamian. Jeśli mówimy już o jakiejkolwiek spłacie długów to zaczyna się to już od narodzin. Dla mnie to jest codzienny uśmiech dziecka, przytulenie, wspólna zabawa. Jest ciężko czasami ale synek, zresztą chyba każde dziecko, wynagradza to od razu. I nie muszę czekać do starości, żeby czegoś oczekiwać. Jako dziecko swoich rodziców nie traktuje jakiejkolwiek pomocy dla nich jako spłaty długów. Raczej radość bo w takim duchu mnie wychowali – dawaj od siebie ale nie oczekuj nic w zamian (wcześniej czy później dobro i tak powróci). Sam w przyszłości nie będę tego oczekiwał od swojego dziecka bo tak na prawdę to przez całe życie, bliską relacją i kontaktem „spłacamy jakikolwiek dług”.
Hej, piszesz bardzo fajnie, ale trochę zbyt idealistycznie jak dla mnie. Sytuacja, w której budujesz relację z dzieckiem i marzysz o tym, żeby ta relacja utrzymała się aż do Twojej śmierci, opierała się na wzajemnym szacunku i miłości to po prostu ładnie nazwane to, o czym sam piszę. Ale jako pragmatyk nie napisałbym, że nie będę oczekiwał od swojego dziecka niczego poza tymi uśmiechami i radością które dało mi za młodu, bo nigdy nie wiemy, w jakiej sytuacji się znajdziemy i jak się zachowamy, kiedy dopadnie nas np. choroba. Czy nie wolałbyś wtedy regularnie widywać swoich dzieci zamiast obcej pielęgniarki? Czy nie pomyslisz sobie wtedy „po tym, co dla nich zrobiłem, nawet zakupów nie przywiozą, herbaty nie zaparzą”? Nie wiedząc, jak bym się zachował nie deklarowałbym się dzisiaj.
PS Moi rodzice młodzi już nie są i osobiście zrozumiałbym, gdyby w razie potrzeby mieli jakieś oczekiwania względem mnie – dla mnie to nie jest niewłaściwe. Ot – normalne podejście.
Chyba też jestem idealistką. Dodałabym jeszcze, że nasze oczekiwania względem innych ludzi mogą być często źródłem frustracji i rozgoryczenia, dlatego lepiej ich nie mieć. Brak oczekiwań powoduje, że kiedy ktoś nam coś z siebie daje, jesteśmy po prostu wdzięczni i szczęśliwi. Jeśli nie da nam nic, nie czujemy zawodu i pozostajemy spokojni.
Tak samo nie warto się zbytnio przywiązywać do swoich planów. Ostatnio się o tym przekonałam 😉 Po raz kolejny zresztą.
Ładnie o tym pisał de Mello…
Nalezy pamiętać, że oczekiwania jakie mamy to przede wszystkim nasz „problem”.
Ktoś, kto ich nie spełnia, nie jest winny temu, że je mamy 🙂
Mam w planach (marzeniach) utrzymywanie swoich rodziców. Ostatnio, pod wpływem tego wpisu, doszedłem do wniosku, że tak naprawdę moim przywilejem, nie obowiązkiem, jest zapewnić rodzicom dostatnie życie na starość. Nigdy jednak tego ode mnie nie wymagali. Po prostu dawali, dawali i dają nadal. To co dostałem nie jest długiem. Jest raczej kapitałem, który mogę przehulać albo wypłacać rodzicom odsetki od niego.
Bo to tak działa – celowo nie wpisujemy żadnych umów, bo całość opiera się na szacunku, chęci niesienia bezinteresownej pomocy z obu stron, prawda? Co nie przeszkadza w tym, że jeśli jedna strona tej niepisanej umowy nie będzie się chciała wywiązać ze swoich wcześniejszych, górnolotnych obietnic, to pretensje drugiej będą dość zasadne, prawda?
Będą zasadne…
Wszelako – chcąc być uczciwym wobec siebie – rodzic, któremu dziecko nie okazuje wdzięczności, powinien przede wszystkim sam siebie zapytać co zrobił nie tak…
Rewelacyjny komentarz, bije z niego ogromny szacunek do rodziców, jak i właściwe podejście do tematu!
Podoba mi się też określenie siebie samego jako kapitału, a nie długu do spłacenia.
Był taki skecz 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=BAO8whLT72w
Tak a`propos poświecania czasu dzieciom…
Może zamiast „poświęcania” traktować ten czas jak „obdarowanie” dzieci?
Tylko słowo i aż słowo 🙂
Choć moze jedynie mi „poświecenie” kojarzy sie zbyt często z „niechcianym acz koniecznym wysiłkiem”?
Przechodząc do „merituma” 🙂
Mój ojciec mieszka z nami. I gdy tak codziennie spoglądam na jego coraz słabsze, spracowane ręce to wiem, że tego „długu” nigdy nie spłacę…
Wszystko co mam i gdzie jestem zbudowane jest na fundamencie, który dali mi rodzice…
Masz rację – niby znaczenie to samo, ale wydźwięk zupełnie inny. To podobnie do słów 'dług’ i 'odpłacanie’, użyte w tym wpisie-prawdopodobnie wszyscy zgadzamy się co do podejścia okazywanego na starość rodzicom, ale niektórzy odbierają te terminy jako niewłaściwe i nieprzystające do tego, o czym tu piszemy.
no powiem Ci, że zaskoczyłeś mnie tym podejściem. jest bardzo ciekawe i w sumie masz rację w wielu kwestiach. aż zacząłem zastanawiać się nad głębszymi, rodzinnymi relacjami i decyzjami życiowymi ;p pozdrawiam, naprawdę fajny wpis 🙂
Cieszę się, że pojawił się u Ciebie taki impuls – to największa nagroda dla mnie jako blogera. Właśnie po to piszę 🙂
Finanse i inne zasługi rozchodzące się w rodzinie to norma. Myślę, że prawie u każdego człowieka występuje naturalne myślenie o tym by wspomagać się nawzajem po osiągnięciu pewnej stabilizacji finansowej.
Nie tylko u tych, którzy są „po osiągnięciu pewnej stabilizacji finansowej”…
Często też finał jest odwrotny – mieszanie finansów do spraw rodzinnych ma tragiczne skutki. Mieliśmy już kiedyś na blogu dłuższą dyskusję w tym temacie – było burzliwie.
Poruszyłeś ważny temat: rodzina to oczywiście przede wszystkim pewna wspólnota uczuciowa. I to jest najważniejsze. Ale niedługo potem ważne są sprawy finansowe. Jak dla mnie rodzina to takie małe przedsiębiorstwo – staramy się gwarantować temu przedsiębiorstwu przychód (etat, firma, zlecenia, giełda, odsetki z lokat i obligacji), inwestujemy (np. studia w celu podwyższenia przychodu) i wydajemy – po prostu na życie.
Bardzo ważne jest budowanie kapitału przez pokolenia. Jesteśmy w tym ciency- najpierw majątki zabrano po powstaniach styczniowym i listopadowym, potem dwie wojny światowe zniszczyły polskie ziemie, potem władza ludowa zabrała, dopiero od 1989 r. coś tam budujemy, co będzie można zostawić dzieciom. Chociaż niektórym i za komuny udało się kupić jakieś mieszkanie, działkę, coś co dzisiaj jest dużo warte.
Życzę wszystkim, żeby nasze dzieci i wnuki mogły być dumne z tego co im zostawimy, a nie klęły nas w żywy kamień 😉
Generalnie masz rację. Trochę jednak za bardzo uogólniasz, na przykład pisząc o tych majątkach zabieranych po powstaniach. Zjawisko to dotyczyło raczej wąskiej grupy społeczeństwa. A w wypadku klęski powstania styczniowego sytuacja była wręcz odwrotna: większość ludzi zyskała. Mam na myśli uwłaszczenie chłopów.
Owszem, majątki konfiskowano niewielkiej grupie, ale tak czy inaczej wojny po prostu niszczyły nam majątek. A to były czasy, kiedy majątek oznaczał pola, spichlerze, etc. Nie dało się zrobić przelewu do Szwajcarii – przychodziło obce wojsko i puszczało wszystko z dymem 🙁
„Nie dało się zrobić przelewu do Szwajcarii” – teraz to też nie jest aż takie proste, zwłaszcza, jeśli chciałbyś przetransferować większe środki. Marzy mi się wpis o kontach zagranicznych – miałem już jedno do niego podejście, ale na razie wyszło, że niezwykle ciężko to zrobić nie mając jakiegoś punktu zaczepienia w obcym kraju – chociażby regularnie opłacanych rachunków za prąd czy numeru ubezpieczenia zdrowotnego.
Już sprawdzałem czy można przesłać szybko pieniądze do Wielkiej Brytanii. I masz rację-trzeba mieć jakiś punkt zaczepienia. Ale jeżeli masz kogoś tam na miejscu (a ja na fejsie mam lekko licząc ok. 8-10 znajomych osób w GB), to już jest łatwiej skołować jakieś papiery i założyć konto. Wtedy przesłanie pieniędzy to jedno kliknięcie. W sytuacji awaryjnej wyślę komuś znajomemu (ale zaufanemu!!!) na konto w GB.
Super post zmuszający do refleksji. Zgodzę się z tym, że mamy dług wobec swoich rodziców, ale czy rodzice nie mają długu wobec nas? Dając nam dar jakim jest życie powinni być przy nas zawsze i opiekować się nami, pomagać. Niestety, nie każdy ma to szczęście i ma rodziców..
Masz rację – tym bardziej dobrze czasami sobie przypomnieć, jak dobrze mamy w porównaniu z innymi. To czasami naprawdę potrzebny motywator w gorszych chwilach czy momentach, kiedy tak zwyczajnie, po polsku chcemy sobie ponarzekać na to i owo 🙂
Zapraszam na http://www.bezpiecznywozek.pl/ dużo ciekawych artykułów w podobnej tematyce
Zapraszam na http://www.bezpiecznywozek.pl/ dużo ciekawych artykułów w podobnej tematyce, o dzieciach, rodzinie itp.
Bardzo fajny wpis. Widzę, że kroczymy podobną ścieżką. Mój syn jest w wieku Twojej córki. Doskonale rozumiem czynności, które musisz wykonywać: zabawa, spacery, jedzenie, choroby, nocne wstawanie (mój Michał upodobał sobie, że to ja mam do niego wstawać)… pomimo zmęczenia – jeden uśmiech i jest siła na kolejną noc 😉 rozumiesz o co mi chodzi. Wychowanie dziecka to trudna sprawa i olbrzymi dług wdzięczności dla rodziców, którego nigdy nie uda nam się spłacić.
Pozdrawiam Jacek
Ciekawy artykul… Obecnie to chyb anie znam osoby, ktora nie wziela pozyczki. Nawet studenci dzisiaj ciagna n akredytach – taka jest prawda. Zapraszam takze do siebie: http://www.shaiya.com.pl
Jasne, teraz bez kredytu nie da się przeżyć, a przynajmniej rozpocząć nowego etapu w życiu. Ciężkie czasy niestety nastały.
Ciekawe podejście do tematu. Faktycznie rodzice opiekują się nami, wychowują, dbają o nas. A potem sami stajemy się rodzicami. Jako dzieci jesteśmy winni oddać szacunek rodzcą, za to że dbali o nas jak jeszcze nie potrafiliśmy sami nawet podetrzeć sobie nosa.
Pingback: Tygodniowe Inspiracje 14/12/14 | Moja droga do minimalizmu
Ja nie miałam takie wsparcia finansowego… i powiem szczerze ciężko jest zaczynać tak „od zera”… w wieku tych 18 lat chce się pójść na prawo jazdy, kupić auto, nie mówiąć już o zapłacie za studia…
Dziecko bez wątpienia to nasza największa inwestycja. Inwestujemy właśnie nie tylko pieniądze, ale i nasz czas. Jeśli okaże się, że wychowamy dobrego człowieka wiemy, że nasza inwestycja została dobrze ulokowana.
Jeżeli ktoś ma problem z długami i nie wie jak je spłacić, to może wnioskować o upadłość konsumencką, która jest receptą nawet na największe długi. Więcej info tutaj: http://upadlosckonsumencka.com.pl/