Domowy survival: piwowar i tapicer do usług!

Kilkukrotnie użyłem na blogu określenia „miejski survival”, które – sądząc po komentarzach – przypadło do gustu niektórym z Was. Ale to, o czym piszę to raczej domowy survival – ten termin chyba lepiej oddaje zdobywanie nowych umiejętności i próby samodzielnego stworzenia tego, co dzisiaj po prostu wkładamy w sklepie do koszyka biorąc jako pewnik to, że kolejnym razem na półkach również dostaniemy tysiące bardziej lub mniej potrzebnych przedmiotów. Jako głodny świata człowiek staram się zachować dziecięcą ciekawość, a nawet idę o krok dalej – nie tylko dowiadując się, „jak to jest zrobione” – ale i próbując co nieco na własną rękę. Kto wie – być może kiedyś nadejdą czasy, kiedy umiejętność pieczenia własnego chleba będzie nieodzowna (mimo wszystko, oby nie…); może sam na wcześniejszej emeryturze stwierdzę, że ręczna produkcja mebli to hobby, na którym mógłbym co nieco dorobić, a może – najzwyczajniej na świecie – wystarczy mi satysfakcja, jaką daje mi gra pod tytułem „ja nie dam rady?”. Niezależnie od scenariusza w przyszłości, nie zamierzam odbierać sobie radochy ze zgłębiania tajników kolejnych zawodów tego świata, które najczęściej – bez większego zdziwienia z mojej strony – wydają się znacznie bardziej użyteczne niż to, czym na co dzień sam zajmuję się zawodowo. Całkiem możliwe, że niezależność finansowa, do której sam dążę, posłuży mi również do tego, żeby z pełną odpowiedzialnością podjąć się czegoś, co – patrząc od strony finansowej – nie dorasta do pięt mojej specjalizacji, ale za to znacznie przewyższa ją pod każdym innym względem.

Z takimi przemyśleniami z radością powitałem chwilę wytchnienia (niestety, tylko chwilę…), którą moja korpo niedawno mi sprezentowała, co jest miłą odmianą, bo zaczynałem już się czuć trochę jak ta wyciśnięta gąbka. Korzystając z tego prezentu sprawdzałem, czy piwowarstwo to fajna fucha, a moja lepsza połówka realizowała się jako tapicer, ratując nasze wysiedziane po 5 latach krzesła. Wszystkiemu oczywiście przyglądała się Maja (również znana jako Ciekawskie Jajo :)), która z olbrzymim zainteresowaniem próbowała pomagać (czyt. w najbardziej wymyślne sposoby utrudniała) swoim rodzicom w ich zmaganiach.

1) Domowy browar, czyli gotowanie zupy chmielowej.

diy_3_3

 

Ktoś chętny na chochlę zupki? 🙂

Tutaj prym wiódł szwagier, który posługuje się cukromierzem tak sprawnie, jak ja wiertarką 🙂 Początkowo byłem sceptyczny – kiedy zaczynaliśmy, bardzo ciężko było mi wygospodarować nawet 2 godziny na nastawienie brzeczki czy późniejsze przelanie wszystkiego na cichą fermentację. Ba – problemy były nawet z odrobieniem „pracy domowej”, którą było wypicie odpowiedniej liczby „sklepowych” piw w butelkach odpowiednich dla szwagrowej kapslowarki. Wiem, wiem – wszystko to brzmi dla laika dość skomplikowanie, ale mimo to dałem się namówić na tą jakże owocną inwestycję i na pierwszy rzut poszedł belgijski dubbel, którego sam miałem okazję jakiś czas temu smakować właśnie tam, gdzie piwo jest chyba najlepsze na świecie.

diy_3_2

 

Belgijskie piwa biją na głowę te z Czech. Wniosek: warto poszerzać horyzonty!

Mocny, wyrazisty, a do tego niemal niedostępny w naszym kraju (no chyba, że ktoś nie ma problemów z wydaniem kilkunastu złotych na małą butelkę ciemnobursztynowego trunku). Jako drugi był pszeniczniak – lekki, mętny i gotowy do picia w zaledwie tydzień od zakapslowania butelek 🙂 Oba trunki są bardzo oryginalne – to absolutnie nie idealne odwzorowanie produktów z małych browarów, ale przecież nie o to chodziło. Wszyscy przez lata przyzwyczailiśmy się do tego, jak smakuje piwo – co wcale nie oznacza, że tak powinno albo musi smakować. Dopiero własne eksperymenty pokazują, że świat piwa jest zdecydowanie szerszy niż ten, który widzi typowy konsument, wybierający spośród zaledwie kilku popularnych rodzajów tego orzeźwiającego napoju.

Średnia cena za 0,5l butelkę trunku: około 2,50-2,70 zł za składniki (tzw. brewkity, czyli gotowe mieszanki dla początkujących). To znacznie mniej, niż wydawane przeze mnie 3,50-4 zł na coś, co nie jest zwykłym sikaczem z wielkiego browaru, który z roku na rok drastycznie obniża jakość swoich produktów (w końcu klienci się przyzwyczają – kwestia czasu, prawda?). Nawiasem mówiąc: ten nie-sikacz i tak nijak się ma do tego, co zrobiliśmy sami. Nawet, jeśli trochę w tym podświadomej autosugestii 🙂

diy_3_1Czyszczenie butelek – metoda domowa 🙂 Wszystko, żeby nie dopuścić do zepsucia zawartości!

Czas potrzebny na uwarzenie swojego piwa: około 2h na start + 1h tydzień później na przestawienie na tzw. cichą fermentację + 2h po kolejnym tygodniu na zlewanie do butelek i kapslowanie. Nie ma większego znaczenia ile osób jest zaangażowanych, ale we dwójkę zawsze jest przyjemniej 🙂 Później czekamy – w zależności od rodzaju piwa, od jednego do kilku tygodni.

Liczba butelek z jednego nastawu: korzystając z gotowych brewkitów, powinniśmy otrzymać około 40 (+/-5) półlitrowych butelek – w sam raz, żeby podzielić się na pół, co nieco rozdać tym, którzy lubią klimaty DIY (albo dobre piwo :)), a resztą rozkoszować się, aż następna warka będzie gotowa.

2) Krzesła, jakich nie ma nikt inny na tej planecie 🙂

Myślałem, że to ja jestem praktyczny, ale – kiedy niczym dziecko bawiłem się w przelewanie piwa z jednego wiaderka do drugiego – moja lepsza połówka pokazała mi, jak wygląda naprawdę przydatny projekt „zrób to sam”. Po 5 latach używania, nasze piękne, pokryte eko-skórą krzesła zaczęły wyglądać o tak:

diy_3_5Niezbyt estetyczne… – chyba za bardzo wierciliśmy się na naszych czterech literach 🙂

No cóż – opcje, które przyszły nam na myśl to:

– odbycie dwóch wycieczek: jednej do pobliskiego śmietnika, a drugiej do sklepu, gdzie wydamy coś około 1000 zł i z którego wrócimy z krzesłami na kolejne kilka lat. Ten scenariusz odpadł w przedbiegach – nie potrafiliśmy znaleźć ani jednego argumentu przemawiającego za nim, chociaż całe rzesze konsumentów tak właśnie by postąpiły. Jacyś dziwni jesteśmy, prawda?

– odbycie tylko jednej wycieczki: do tapicera, czyli przedstawiciela ginącego zawodu wobec powszechnej postawy „kup, użyj, wyrzuć”. Tapicerzy zaczęli się cenić (i dobrze), więc za ponowne obicie 4 krzeseł zapłacilibyśmy coś około 400 zł (może już wliczając w to jakiś tani materiał). Skłanialiśmy się ku tej opcji (i to nie tylko ze względu na koszty), ale brak czasu skutecznie nas wstrzymywał, a my dalej niszczyliśmy siedziska krzeseł.

diy_3_6

W pewnym momencie pojawiła się opcja numer trzy: zero wycieczek, zero kosztów, za to całkiem sporo eksperymentowania. Sprawę ułatwiał fakt, że krzesła będą niedługo służyły komuś innemu (to zdecydowanie temat na inny wpis), więc łatwiej zaakceptowalibyśmy ewentualne niedoróbki. Okazało się jednak, że absolutnie nie ma się czego wstydzić, a efekt końcowy mogę śmiało zaprezentować na zdjęciach! Niemal wszystko, co było potrzebne mieliśmy (każdy ma przecież w domu maszynę do szycia… prawda? :)). Pożyczyliśmy jedynie zszywacz tapicerski, a nieużywany, stary materiał też wyrósł jak spod ziemi – ludzie to jednak prawdziwe chomiki 🙂

diy_3_7

Koszt ponownego obicia jednego krzesła: taki sam, jak 4 krzeseł, czyli okrągłe zero 🙂

Czas potrzebny na obicie jednego krzesła: około 3h na pierwsze, 1,5h na każde kolejne. I niech ktoś powie, że zdobyte doświadczenie nie procentuje!

Efekt: jak na zdjęciach. Na pewno ciekawie, może się podobać ludziom z minimalistycznymi zapędami i pozytywnym podejściem do idei DIY. Może co prawda wyglądać na dzieło niedokończone, ale właśnie dzięki temu jest ciekawe – ważne, że nie kłuje w oczy.

diy_3_4Od prawej: krzesło sfatygowane, krzesło obdarte z eko-skóry i krzesło jedyne w swoim rodzaju 🙂

Jeśli sam w ostatnim czasie podjąłeś się czegoś w ramach podejścia „zrób to sam”, podziel się z nami – niech wszyscy widzą, że dawanie drugiego życia przedmiotom to nic dziwnego, a niemal każdy może stać się domorosłym tapicerem, piwowarem, stolarzem, „majsterkiem” (mój przydomek z czasów ostatniego remontu kawalerki) i – w zasadzie – kimkolwiek tylko zechce! Granicą jest Twoja wyobraźnia, chęci i wytrwałość. Innymi słowy: Ty jesteś najsłabszym ogniwem, które może pęknąć, jeśli zabraknie wiary w siebie i determinacji. Zwykle jednak potrafimy ocenić nasze możliwości, dzięki czemu nie tylko nie polegliśmy w naszych ostatnich projektach, ale kolejne piwne warki są już w planach, a nasza Maja na pewno będzie właścicielką jedynych w swoim rodzaju, niepowtarzalnych elementów wystroju pokoju.

diy_3_8Wystarczy wstążeczka i dodatek do świątecznych prezentów jak znalazł!

W DIY nie musi chodzić o modę, o wyróżnienie się z tłumu. Kiedyś nikt tego nie nazywał modnym 3-literowym skrótem, a wszyscy i tak działali na tej zasadzie z konieczności, z braku pieniędzy czy z potrzeby improwizacji. Dzisiaj wielu chce wejść w posiadanie unikatowego przedmiotu od znanego projektanta… moim zdaniem, nie może się równać z uczuciem, jakie daje praca własnych rąk i stworzenie czegoś z niemal niczego. Nie mówiąc już o tym, że nigdy nie będziesz w stanie naprawdę docenić pracy innych, dopóki sam nie wejdziesz chociaż na dzień w ich buty. A kto wie – może odkryjesz swoje prawdziwe powołanie właśnie podczas pierwszych, nieudolnych prób stworzenia czegoś, co równie dobrze mógłbyś w dowolnym momencie kupić w pobliskim sklepie?

54 komentarze do “Domowy survival: piwowar i tapicer do usług!

  1. Tina Odpowiedz

    To my rodzinnie chyba też już jesteśmy mistrzami survivalu (szczególnie mąż). A co tam, pochwalę się i wypunktuję kilka przykładów:
    – Chleb kupujemy w sklepie mniej więcej raz na kwartał.
    – Kupny jogurt już nam nie smakuje.
    – W łazience jest tylko wanna? Trzeba tylko trochę pokombinować i da się samemu zamontować panel prysznicowy.
    – Najlepszy wieszak na ubrania autorstwa męża – pasuje nie tylko kolorystycznie, ale nawet kształtem przypomina wiszące obok lustro.
    – Wieszaczki na ręczniki też najlepiej zrobić samemu.
    – Kaloryfery automatycznie regulują temperaturę w pokoju.
    – Z roku na rok nasz asortyment domowych przetworów powiększa się o nowe, ciekawe pozycje.
    – Domowe piwo i domowy cydr też już mieliśmy. Do tego liczne naleweczki.
    – Przeszliśmy też etap własnych ziół na oknie, samodzielnie uprawianych kiełków.
    – Do drobnych remontów domowych nie jest potrzebny żaden fachowiec. W końcu obsługa wałka i pędzla nie jest trudna.

    A jak ostatnio hydraulik za 2-minutowe przetykanie rury pobrał 100 zł, to doszliśmy do wniosku, że następnym razem z tym też poradzimy sobie sami. A co!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jestem pod wrażeniem – po raz kolejny okazuje się, że nasze projekty, którymi „chwalimy się” na blogu to nic wielkiego w porównaniu do tego, co wielu z Was robi niemal na co dzień. Takie komentarze jak Twój są wspaniałe, bo pokazują, że absolutnie każdy może – wystarczy chcieć! Pozdrawiam.

    • Kinga Odpowiedz

      Tina! Ty z mężem również stanowicie dobry team pod tym względem 🙂

      Mogłabyś się podzielić swoim DIY na blogu 🙂 Sporo osób z chęcią by skorzystało z takich rozwiązań 🙂

  2. Kinga Odpowiedz

    Jestem pod ogromnym wrażeniem Waszej zaradności 🙂 Inspirujecie do podjęcia wyzwania i wyprodukowania czegoś własnymi rękoma. Podziwiam takie osoby w szczególności.
    Podejmę wyzwanie i wreszcie zrobię z materiału, który mi się wala w szufladzie, ozdoby świąteczne, chociaż mam dwie lewe ręce do szycia i szyć nie lubię.

  3. Kosmatek Odpowiedz

    O krześle z peknięciem napisałeś: „Niezbyt estetyczne…”. Jak na mój gust, to po naprawie … też niezbyt estetyczne (dobrałbym jakiś inny materiał zamiast tych kolorowych bohomazów).
    Ale wykonanie – numero uno, fanfary i gratulacje :-)!!!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję za szczerość. Miało trochę bardziej pasować do zielonych elementów wystroju. Wyszło jak wyszło – tak jak pisałem, estetyka aż tak się nie liczyła w tym przypadku, bo niedługo to nie my będziemy korzystali z krzeseł.

      • Kosmatek Odpowiedz

        Ał, przeoczyłem, że to w tym wynajętym mieszkaniu, a to zmienia postać rzeczy :). Jest ok, skoro oględnie kolor pasuje, a najważniejsze – że materiał trwały i niedrogi. Dla kogoś też bym robił trwale i tanio.

  4. Tomasz Bełza Odpowiedz

    Podziwiam zapał do tworzenia, szczególnie do wykonywania i modyfikowania mebli! Tak jak napisałeś, oby nigdy nie przyszły czasy gdy umiejętność upieczenia własnego chleba będzie koniecznością – ale niech przyjdą takie czasy, gdy ludzi z tego typu umiejętnościami będzie się naprawdę cenić i szanować!
    Wracając raz jeszcze do mebli – wierzę, że satysfakcja z korzystania ze skonstruowanego stołu czy szafy jest niesamowita. Jako dziecko uwielbiałem składać klocki lego, już sama zabawa przynosiła mnóstwo radości. A przełożenie tego na dorosłe życie musi być fantastyczne 🙂
    Pozdrawiam!

      • Tomasz Bełza Odpowiedz

        Meble z IKEA wydają mi się odpowiednikiem lego dla dorosłych 😉 A konstruowanie własnych, czy renowacja – to jednak wyższa liga!
        W poprzednim komentarzu nie poruszyłem tematu piwa – dawniej gratulowałbym również i takiej umiejętności, ale mnie minimalizm doprowadził do tego że rezygnuję z alkoholu jako z rzeczy zbędnej w codziennym życiu (i dlatego nie zwróciłem na tą sprawę uwagi). Dążąc również do wolności finansowej zdaję sobie sprawę z tego, że kupowanie piwka potrafi mocno naruszyć domowy budżet zupełnie niepostrzeżenie… Co nie zmienia faktu że chętnie spróbowałbym domowego wynalazku z Twojego browaru 😉

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Z piwem często jest tak, że zamiast jednego raz na kilka dni pijemy ile wlezie w weekend, i to w miejscach, gdzie kosztuje ono 10zł. To – w połączeniu z nocnym imprezowym głodem rzeczyście może mocno wpłynąć na domowy budżet.

  5. Jarek Odpowiedz

    Brawo Wolny!
    Wszyscy już tak się przyzwyczailiśmy do gotowych rzeczy, że nawet nie próbujemy niczego zrobić samodzielnie.
    Gdy ja odkryłem jak w prosty sposób można wykonać przedmioty codziennego użytku – łącznie z alkoholem 😉 – to zacząłem wykorzystywać swoje zdolności manualne tak, jak to robili moi rodzice w minionych niedawno czasach. Już od dawna zbieram stare meble, stare maszyny i inne ładnie wyglądające przedmioty, z których wykonuję potem coś, czego nigdzie nie da się kupić 🙂

    Pozdrawiam
    Jarek

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kiedyś to było narzekanie „trzeba zrobić, bo w sklepach nie ma”, a dzisiaj próbujemy wrócić do tego, co było kiedyś. Ciekawe…

  6. Kaja Odpowiedz

    Hej,
    myślę, że większość z nas jest z pokolenia, gdy jako dzieci często musieliśmy kombinować oraz obserwowaliśmy przede wszystkim naszych rodziców, którzy robili tzw. coś z niczego.
    Pamiętam jak ojciec pędził bimber. Dziś już nie bardzo można, ale nalewki sama sporządzam.
    Mama z kolei była znakomita jeśli chodzi o malowanie ścian…i to farbami, które dziś byśmy uznali za bezużyteczne. Obecnie kupuję lepsze farby, ale żaden fachowiec nie przejechał wałkiem w moim mieszkaniu…oprócz mnie 🙂
    Z meblami też eksperymentowałam i całkowicie zmieniłam stare brzydkie krzesło, które mąż chciał wyrzucić na śmietnik. Obecnie jest to najwygodniejsze krzesło w domu.
    Mamy też w bardzo fatalnym stanie łazienkę, ale doszłam do wniosku, że nie jest mi potrzebna teraz nowa. Znalazły się inne, ważniejsze cele. Natomiast jesteśmy obecnie w procesie liftingu i to mi się podoba. Wymieniam fugi, pomaluję ściany, mąż wymienił sanitariaty i kran…a trzeba dodać, że to Jego pierwsze doświadczenia takie. Jako dzieciak śrubokręta nawet nie trzymał 🙂

    Jeszcze jedno chciałabym dodać. Może to nie twórczość żadna, ale wpisuje się w zasady DIY. Zauważyłam niedawno, że praktycznie cały salon mam umeblowany rzeczami, za które nie dałam ani grosza. Regały dostałam od szwagra, dywan od drugiego szwagra, sofa została w mieszkaniu po poprzednim właścicielu, fotel obrotowy i dużą lampę dostałam od siostry na urodziny, biurko i stół jadalniany z kolei mam z firmy, w której pracuję (bo szef trochę się zrobił rozrzutny i zakupił wszystko nowe 🙂 ) i jeszcze parę pierdół by się znalazło. Najciekawsze, że wszystko to jakoś się harmonizuje i dopasowało się do siebie, więc nie wygląda jak w komisie.
    Zresztą, w podobny sposób postępowali moi rodzice. I chociaż nie zbudowali imperium finansowego i zaliczaliśmy się raczej do tych biednych, to jednak dzięki takiemu działaniu i nie wydawaniu pieniędzy na zbędną konsumpcję, nigdy nie braliśmy kredytów gotówkowych.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Miałem podobnie – jako dzieciak też nie garnąłem się do żadnych prac w domu. Mam podejrzenie, że to przez sposób, w jaki zostawałem „zachęcany” do nich. Dopiero jak się usamodzielniłem to zacząłem majsterkować i teraz nie wyobrażam sobie inaczej.

    • Roman Odpowiedz

      Zgłaszam zdanie odrębne co do pędzenia bimberku 🙂
      Bimberek z jabłek to – ło matko! – czysta poezyja w płynie 🙂
      I tylko żal na duszy, że mi w tym roku jabłka nie obrodziły akurat (do kupnych zaufania nie mam).

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Roman – z miesiąca na miesiąc jawisz mi się jako coraz bardziej 'samowystarczalna’ osoba, którą krach finansowy ledwo by drasnął…

        • Roman Odpowiedz

          Coraz bardziej samowstarczalny staram sięc być – to fakt…
          Cóż – w dzieciństwie jednym z moich idoli był Robinson Crusoe i to nie z powodu mieszkania na bezludnej wyspie 🙂
          Wszelako samowystacalność wydaje mi sie realnie nieefektywna. Co innego samowystarczalność potencjalna – świadomość, że jakby co…

    • Bartek Odpowiedz

      A właśnie takie powtórne dawanie życia przedmiotom, które dla innych nie mają już wartości jest często podstawą DIY 🙂 W UK istnieje taka „instutycja” (i nie tylko zresztą w UK) zwana Freecycle, która pozwala oddać co tylko masz niepotrzebnego innym, którzy być może znajdą w tym jakieś zastosowanie… A przedmioty oddawane są naprawdę różne… od w pełni sprawnego samochodu, do… śniegu 🙂 Trzy czy cztery lata temu skrzyknęło się kilka osób i (bardziej może „dla jaj” niż z potrzeby) zebrało kilka górek śniegu od okolicznych sąsiadów i usypało jedną. Skutek – najpier kilka godzin pracy przy ładowaniu przyczepki samochodowej i usypywaniu górki – a potem kilka dni zabawy na jedynej 'skutecznej’ górce śniegowo lodowej w okolicy 😀 Ale nie o tym miało być, chociaż to też przecież DIY !

      Ja sam czasem składam „coś z niczego” i często potrzebne elementy brałem z Freecycle. Kilka razy zdarzyło mi się zebrać niepotrzebne już części komputerowe i złożyć kilka zestawów, aby potem… oddać je dalej na Freecycle ! 😀

      Obowiązywało tylko kilka prostych zasad jeśli chciało się coś oddać / albo o coś poprosić:
      – po pierwsze – żadna wymiana, zapłata ani barter nie wchodzą w grę; wszystko jest FREE
      – po drugie – możesz oddać cokolwiek, co w przeciwnym wypadku skończy na śmietniku (RECYCLE !)

      Myślę, że to idea warta rozpowszechnienia i u nas, a branie / dawanie rzeczy nie jest żadnym wstydem – wszak Anglicy nie robią tego z biedy, tylko z troski o środowisko !

  7. Roman Odpowiedz

    Świadomość własnych możliwości i odwaga ich wykorzystania to wielki (jeśli nie największy) krok w stronę wolności…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Czyli stwierdzenie 'mogę wszystko’ jest krokiem milowym na drodze do wolności? Oczwiście – samo stwierdzenie, nie poparte praktyką raczej niewiele znaczy, prawda?

      • Roman Odpowiedz

        Sądzę, że tak…
        Wszelako – jakkolwiek od myślenia wszystko sie zaczyna – nic z tego nie bedzie, jeśli skończy się na myśleniu 🙂
        Właśnie przypomniało kilka osób, które tak sie zaangażowały w „myślenie”, że potem nie miały siły na „działanie”. A moze brak im było odwagi?

  8. stock Odpowiedz

    Ale to z oparciem tak ma zostać? 🙂 Bo dla mnie to też średnio wygląda. Materiał był w porządku, tylko powinien być zastosowany do całego krzesła.

    Miałem podobny krzesłowy dylemat kilka lat temu. I choć większość pracy wykonał wtedy mój tato, mogę stwierdzić, że nie potrzeba do tego maszyny do szycia, tylko zszywacz tapicerski. Za ładny, przeceniony materiał na 6 krzeseł zapłaciłem wtedy jakieś 40 zł, a krzesła służą do dziś.

    Do samodzielnego wyrobu piwa nie mogę się przekonać, ale zgadzam się, że belgijskie jest najlepsze.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tak zostanie – materiału nie starczy na oparcia, a przyszli najemcy jakoś przełkną tą małą niespójność 🙂 kolejnym razem będziemy pewnie bardziej ambitni – teraz był test, całkiem zresztą udany.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Heh – może kupię dla porównania? Duży browar nieco odstrasza, ale co tam – 'poświęcę się’ i jedno wypiję 😉

  9. Lena Odpowiedz

    Piwo domowego wyrobu nie może równać się z piwem ze sklepu, a już zwłaszcza z pierwszej lepszej komercyjnej marki. Czasami także robimy z chłopakiem domowe,abo raczymy się regionalnymi trunkami. Na te zwykłe szkoda zdrowia 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dokładnie – gazowany, żółty napój sprzedawany przez największe browary nie powinien już hyba nazywać się piwem. Ale sropniowe shodzenie z jakości powoduje, że większość ludzi albo nie zauważa zmian, albo się do nich szybko przyzwyczaja.

  10. Jacek Odpowiedz

    Super sprawa, takie samodzielne rękodzieło… Wyobrażam sobie Twoje samopoczucie po skończonej pracy. Pewnie było podobne do mojego, gdy sam zakończyłem montowanie kinkietów w mojej łazience (razem z podłączeniem prądu). Nieoceniony sukces 🙂
    Co do samodzielnego wytwarzania piwa, to znajomy próbował (ugotował, poczekał, rozlał) i … wyszło dziwne w smaku 😉 ponowna próba niebawem..
    Pozdrawiam Jacek

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Domowe remonty jak do rej pory sprawiają mi najwięcej satysfacji, mimo że to nieraz ciężka i 'brudna’ praca.

  11. MateuszW Odpowiedz

    Wiele osób po zachłyśnięciu się kapitalizmem zapomniało, że jeszcze nie tak dawno temu bardzo wiele rzeczy robiło się samemu, gdzieś przez ostatnie 10 lat to wszystko zostało zapomiane, a za wszystko trzeba płacić. Druga sprawa to naprawianie, tak jak w twoim przypadku krzesła. Kiedyś się rzeczy naprawiało a dziś się tylko wymienia na nowe. Łącząc to z niską jakością produktów wychodzi, że ktoś to wszystko sprytnie zaplanował, a ludzie za to płacą. Sam bardzo wiele rzeczy naprawiam: szafki, szuflady, pralkę i wiele rzeczy które na pierwszy rzut oka wyglądają jakby nadawały się tylko do wymiany. Nie wspominam już o jedzeniu, gdzie praktycznie kupuję nie przetworzoną żywnośc bez dodatków.

  12. Paweł S Odpowiedz

    Takie umiejętności mogą bardzo szybko przyspieszyć uwalnianie się od pieniędzy i potrzeby ich konwencjonalnego zarabiania. Sam nie mogę pochwalić się jakimiś specjalnymi osiągnięciami pod tym względem (po prostu nie mam potrzeby, a jeszcze bardziej możliwości wykonania mebli samodzielnie). Po lekturze tego i archiwalnych wpisów o szafach własnoręcznie wykonanych, coraz bardziej przychylam się do pomysłu zakupu starego domu do remontu i samodzielnego (z pomocą bliskich) „zrobienia” go na bóstwo:)
    Przytoczę jeszcze przykład z trochę innej beczki. Nie tyle DYI co WYI (wyhoduj it yourself). Będąc u rodziców w lipcu dowiedziałem się, że mama robi zakupy raz na dwa tygodnie wydając około 100zł. Mamy działkę i ogródek, kurczaki i kury, a do tego mama pracuje w piekarni. Niezależność (nie tylko) finansowa pełną gębą. Dokładając do tego samodzielne wykonanie tego czy tamtego może się okazać, że tysiak miesięcznie starcza na przyjemne życie wolnego człowieka. Aż dziw bierze, że rentierstwo dla większości jest czymś zupełnie abstrakcyjnym.

  13. Lidka Odpowiedz

    Zanim znalazłam Twojego bloga to pewnie prosto pomaszerowałabym do sklepu, ale teraz dwa razy się zastanowię zanim to zrobię. Odkryłam jakąś dziwną, przyjemną wolność w tym, że chodzę do sklepu (jakiegokolwiek) RAZ w tygodniu. Kupuję zazwyczaj tylko spożywkę w weekend. A potem zdarza się, że przez kilka dni w ogóle NIC nie wydaję.

    Nie wiem czy pamiętasz, ale pisałam Ci wcześniej już, że zbieramy z mężem na mieszkanie i co się okazało – otóż teraz jesteśmy w stanie zaoszczędzić minimum 4,5 tys miesięcznie, a nie 3 tys jak nam wcześniej się udawało! Na dodatek, mojemu mężowi z początkiem nowego roku szykuje się awans, więc być może zaoszczędzimy jeszcze więcej 🙂 Polecam Twój blog znajomym, dla mnie to absolutne odkrycie roku 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wow! Uwielbiam przykłady pokazujące, że takie niesamowite osiągnięcia są również waszum udziałem i że nie trzeba być mną, żeby realnie planować rzeczy pozornie niemożliwe 😉

  14. pomagam.zzl.org Odpowiedz

    kapslowarki->kapslownicy

    Nie lubię określenia eko-skóra, tym bardziej skóra ekologiczna w odniesieniu do skaju. Nic ekologicznego w nim nie ma. Może być co najwyżej eko-nomiczny.
    Nie podoba mi się ten pstrokaty materiał. Jeśli nie chcieliście obijać całości, do białych oparć o niebo lepiej pasowałby jakiś ciemniejszy skaj na siedzisku. Rozumiem, że wykorzystaliście, co było pod ręką.

    2,50-2,70 za surowce? Sporo! W butelce z koncernu koszt surowców to podobno niecałe 20 groszy. Za 2.50 raczej wolałbym kupić piwo, które mi smakuje. Trzeba było dać znać, że potrzebujesz butelki po piwie. Pewnie dobrą skrzynkę bym z szafy wyciągnął 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Eko-skóra to przynajmniej tak dobre określenie tego materiału, jak mianowanie piwem tego, co można w sklepie kupić za te 2,5zł 😉 ale to tylko moje skromne zdanie.

  15. Dariusz Odpowiedz

    Piwo robione samodzielnie to bardzo dobry wybór! Sam mam zawsze frajdę robiąc swoje piwko, a dopiero przy degustacji jestem przeszczęśliwy. Super sprawa z tym piwem, polecam spróbować Witbiera, chyba, że nie lubisz okołoświątecznych piw, pozdrawiam.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Właśnie po raz kolejny degustuję dubbla – jeszcze czuć alkohol, skubaniec potrzebuje dużo czasu żeby się przegryźć.

  16. Lukasz Odpowiedz

    pomagam.zzl.org piwa od tych wielkich koncernów się nie pije bo jest nie dobre i w ogóle fuj. Chyba, że zimna Tatra po ciężkiej pracy przy domu:P Taka średnia za piwo u mnie wychodzi 3 zł za butelkę unikając jak ognia tych wielkich zagranicznych koncernów drenujących gospodarkę. Osobiście stawiam na regionalne i w szczególności te z północy:D

  17. Kamil Odpowiedz

    Pomysły to macie ekstra 🙂
    I można, da się?
    A no można!
    I z jakim efektem. Pogratuluj małżonce krzeseł. Powiedziałbym, że ten materiał wygląda lepiej niż eko skóra, a gdyby całe były tak obite, fiu fiu 🙂 Wszyscy pytaliby Wam się gdzie takie krzesła kupiliście 😉 U mnie moze takich wyczynów nie robimy, ale chleb, jogurt, wędlinę – i owszem 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki 🙂 sam przymierzam się do upieczenia swojej pierwszej w życiu szynki, ale to trwa już chyba rok i zanim się zabiorę, minie pewnie drugi…

  18. clskredyt.pl Odpowiedz

    No cóż, jeżeli nie spróbujemy to nie dowiemy się czy umiemy. Nie wyjdzie raz, nie wyjdzie drugi, ale ucząc się na błędach za trzecim razem wyjdzie już doskonale. Dlatego domowy survival jest tak ważny dla naszego rozwoju. Za piwowarstwo także musiałbym się w końcu wziąć- fajna sprawa.

  19. clsleasing.pl Odpowiedz

    ha! Ja kiedyś próbowałem uwarzyć swoje piwo i… pozostanę przy tym kupnym. Zupełnie mi nie wyszło. Smak miało daleki od smaku piwa. Dlatego takie DIY z pewnością nie są dla mnie.

  20. Ben Odpowiedz

    A jak tak trochę przewrotnie. Czy nie uważasz, że trochę się zapędzasz powoli za bardzo w taką domową tandetę DIY? Czy jeśli byś pojechał do sklepu kupić komplet mebli i przeszedł obok takich krzeseł, rozważyłbyś w ogóle ich zakup? Podejrzewam, że w najlepszym wypadku przeszedłbyś obok nawet nie zwalniając, a w najgorszym pokiwał głową z niedowierzaniem, kto kupuje takie rzeczy. I proszę nie zrozum mnie źle (krzesło nie wygląda aż tak źle :)). Uważam, że to co i jak robisz jest kapitalne. Mam na myśli Twoje podejście do życia, ideologię głoszoną na tym blogu. Naprawdę. Podziwiam tym bardziej, że sam wiem, że nie jest to wbrew pozorom łatwe odmawiać sobie wielu rzeczy (telefonów, komputerów, tabletów, telewizorów, samochodów, ciuchów, krzeseł, etc), które sąsiedzi, przyjaciele, znajomi naokoło bez przerwy kupują. Mówić sobie że nie potrzebne, że zbędne, że bez tego da się być szczęśliwym. Szczególnie jeśli cię na to stać. I tak, nie są to rzeczy potrzebne do szczęścia ale przekonanie się o tym, jak napisałem, nie jest takie łatwe. Ja po wielu latach ciągle się w 100% nie przekonałem 🙂
    Ale podsumowując – generalnie zgadzam się z tezą artykułu. To frajda jak zrobisz coś czego efekty widzisz (z własnego doświadczenia polecam nalewki – chyba smaczniejsze niż piwo i niektóre trudniejsze co tym bardziej daje satysfakcje jeśli wyjdzie). I jak najbardziej dobre dla własnego samopoczucia, szczególnie kiedy masz pracę, której efektów nie widzisz jak pisałeś w jednym z komentarzy.
    No nic, trochę się rozpisałem. I jeszcze raz, broń boże nie odbierz tego komentarza jako krytyki. Nie było to moim celem. Wręcz przeciwnie, imponują mi ludzie tacy jak Ty.
    Pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Powiem tak: gdyby te wspomniane przez Ciebie krzesła nie były do mieszkania, które mamy zamiar wynająć, kupilibyśmy bardziej odpowiedni materiał i wyglądałyby znacznie lepiej. Ale to wszystko jest kwestią wyboru i priorytetów. Krzesła dla najemców => nie muszą być najpiękniejsze (i nie – sam bym takich nie kupił za te zwyczajowe 200-250 pln za krzesło). Wykonane przeze mnie meble co prawda są dla nas, ale ponieważ pozostałe meble też są podobnej jakości (tzn. MDF, wszystko dość prosto wykonane), to pasują do reszty. Nie mówiąc o tym, że człowiek się niesamowicie dużo uczy podczas takich projektów – nawet, jeśli pierwsze „prototypy” nie są idealne. Z czasem przychodzi praktyka i lepsza jakość, a frajda jest od razu! Czasami nawet nie trzeba czekać na wyniki: przykładowo wiem, że wyremontowane przeze mnie mieszkanie jest zrobione lepiej, niż wykonałaby to samo niejedna ekipa remontowa (najzwyczajniej na świecie kluczem jest czas, czyli koszty). I najzwyczajniej na świecie naprawdę lubię takie eksperymenty, takie tworzenie czegoś z niemal niczego.
      Co do nalewek, to na razie robiłem jedną: pigwówkę. I była po prostu przepyszna, więc na pewno to jeszcze powtórzę.
      Pozdrawiam serdecznie.

  21. Grzegorz Odpowiedz

    -potężny remont z instalacjami włącznie, kilka mniejszych
    – winko, przetwory, chleb, wędliny i wiele innych produktów spożywczych
    – spora część napraw w samochodzie
    – lóżko i dwa proste stoły 🙂
    Troche się tego przez lata nazbierało. Nawet nie wiedziałem, że to ma jakąś nazwę i jest nowym trendem.
    Nie lubię marnować pieniędzy na „fachowców”, a jak jeszcze ich stawka godzinowa jest większa niż moja to „woda na młyn”. Nawet jak robię coś dluzej to wiem, że dokładniej i z większą starannością.
    W dobie internetu, można znaleźć instrukcje – a przynajmniej wskazówki i inspiracje – do zrobienia niemal wszystkiego, od jajecznicy do rakiety… 😉 wiec polecam próbować swoich sił…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *