Fundusz awaryjny w praktyce.


Niemal dwa lata temu popełniłem na blogu ten oto wpis, który traktował o moim podejściu do ubezpieczenia auta. W dwóch słowach, wyznaję zasadę „ubezpiecz się sam”, którą stosuję nie tylko w odniesieniu do czterech kółek, ale również do zdrowia, życia i majątku w ogóle. To dość odważne podejście, które absolutnie nie każdemu musi pasować (a które – źle rozumiane i zarządzane – może wręcz zaszkodzić!), ale w moim przypadku jak na razie się sprawdza, mimo tego, że rachunek prawdopodobieństwa to nie wymysł teoretyków, ale coś, przez co i ja czasami wyrzucam zbyt małą liczbę oczek…

Niedawno znalazłem się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. W telegraficznym skrócie: powinienem zostać zmiażdżony pod kołami olbrzymiego TIRa i tylko cud sprawił, że ja i współpasażer nie odnieśliśmy żadnych obrażeń, a mój samochód wyszedł z tego niemal bez szwanku – bo naprawa, która będzie mnie kosztowała niecałe 2000 zł to naprawdę nic jak na omal-nie-kraksę-na-własne-życzenie-przy-90km/h. Kwestia niedoszłego wypadku to raczej nie temat na bloga, a temat ubezpieczeń zarysowałem zarówno w odniesieniu do auta, jak i bardziej ogólnie (ba – nawet pokusiłem się o małą analizę konkretnego przypadku niezadowolonego klienta, który ubezpieczył swojego drogocennego ipada…). Ale ponieważ 2.000 zł piechotą nie chodzi, a potrzebowałem ich „na już”, to zdałem sobie sprawę, że nie pisałem jeszcze o absolutnej podstawie zdrowego, domowego budżetu! Dlatego dzisiaj nadrobię zaległości i poruszę temat funduszu awaryjnego. Niech o jego znaczeniu świadczy fakt, że budowę funduszu awaryjnego stawiam nawet wyżej, niż spłatę kredytów konsumpcyjnych czy zadłużenia na karcie kredytowej. A to dlatego, że zysk, inflacja, comiesięczne raty i procentowy rollercoaster to jedno, a mniej zmartwień o to, co los zgotuje nam w przyszłości – zupełnie co innego. I tak się składa, że to drugie jest znacznie ważniejsze, niezależnie od tego, co mówią liczby!

fundusz_awaryjny_3

Brak funduszu awaryjnego może mieć różne skutki, które jednak do pewnego stopnia można oszacować. Od stanu finansów, liczby i kosztów posiadanych dóbr (względnie: złów :)), czy od „dzielenia” się odpowiedzialnością z różnymi firmami ubezpieczeniowymi zależy to, jak bardzo zaboli Cię nieoczekiwane zdarzenie. Większość Polaków nie posiada oszczędności, a jeśli już – nie jest w stanie ich szybko upłynnić, lub regularnie przeznacza je na konsumpcję i zeruje konto. Kto zatem może sobie pozwolić na brak funduszu awaryjnego, kiedy w większości przypadków comiesięczny budżet ledwo się spina, a stałe koszty dodatkowo windują raty (kredyty hipoteczne, konsumpcyjne)? Według mnie, jedynie kamikadze lub finansowi analfabeci, którzy po prostu nie zdają sobie sprawy z zagrożenia. Cała reszta – Ci, którzy „wierzą, ale nie praktykują” – prawdopodobnie codziennie zażywa meliskę (lub jej odpowiednik, czasami z procentami ;)) ze względu na absurdalny poziom stresu, który musi powodować świadomość, że za każdym rogiem czai się niemal śmiertelne zagrożenie.

Tak właśnie określiłbym brak funduszu awaryjnego u statystycznego Polaka. Jakakolwiek awaria, choroba, a nawet gorszy miesiąc może urosnąć do rozmiarów prawdziwej tragedii. Sam nie byłbym w stanie zasnąć, gdybym nie miał pewności, że mam przynajmniej równowartość miesięcznych wydatków (nie zarobków!) w łatwo dostępnym miejscu – tak, żebym nawet dzisiaj mógł wykonać przelew lub wypłacić pieniądze z bankomatu. Zdarzenia losowe to brat-bliźniak totolotka (często działający na naszą niekorzyść) – tyle, że prawdopodobieństwo ich wystąpienia jest znacznie, znacznie wyższe niż w popularnym, dobrowolnym podatku, który nazywamy grą o miliony. Prędzej czy później COŚ się stanie – a że tego cosia nie przewidzisz i nie przygotujesz się na jego konsekwencje, sposób na spokojny sen jest tylko jeden: uzbrojenie się w najbardziej uniwersalną broń, która będzie skuteczna na zdecydowaną większość cosiów. Tak się akurat składa, że fundusz awaryjny (nie mylić z poduszką finansową, na którą też przyjdzie czas na tym blogu) to całkiem użyteczny oręż. Przede wszystkim zabezpieczyć się nie zdołasz (nie mówiąc już o możliwych przecież seriach niekorzystnych przypadków losowych), nie radziłbym więc nadmiernie rozbudowywać funduszu awaryjnego. Zwłaszcza, że łatwa dostępność tych środków oznacza zazwyczaj trzymanie pieniędzy w przysłowiowej skarpecie lub na rachunkach bieżących/oszczędnościowych, których oprocentowanie jest bliskie zera. W praktyce wartość funduszu awaryjnego z biegiem czasu maleje (inflacja), ale spokojny sen w zupełności rekompensuje ten drobny mankament.

fundusz_awaryjny_1

Osobiście polecam uzbieranie równowartości miesięcznych wydatków i schowanie ich daleko od miejsc, gdzie zwykle pada nasz wzrok. W naszym przypadku to nieco ponad 2.000 zł, które właśnie uchroniły nas przed sporymi niedogodnościami komunikacyjnymi w czasie nadchodzących świąt, a także przed rdzewieniem uszkodzonego auta przez zimę. Odłożenie tych środków zajmie Ci trochę czasu, ale nie zrażaj się tym – sam zobaczysz, że z każdym miesiącem, w którym zbliżysz się do wyznaczonego celu, będziesz nieco spokojniejszy, bo kolejne zdarzenia losowe przestaną Ci zagrażać. Dobrym pomysłem może być zastosowanie zasady „płać najpierw sobie” i zautomatyzowanie tego procesu – niech co miesiąc z Twojej wypłaty konkretna kwota leci na konto, które kusi mniej niż używany na co dzień ROR. To też ważne, bo dyscypliny wymaga (i uczy!) nie tylko budowanie, ale i samo utrzymanie funduszu awaryjnego. Na wyciągnięcie ręki masz przecież całkiem pokaźne środki, których użycie zależy od Twojej decyzji. Jeśli błędnie zdefiniujesz „sytuację podbramkową” (przed którą ma chronić fundusz awaryjny), ani się spostrzeżesz, kiedy zaczniesz korzystać z tych środków na pokrycie doraźnych potrzeb, czego absolutnie nie powinieneś robić!

Są tacy, którzy negują sens istnienia funduszu awaryjnego argumentując, że przecież zawsze można wziąć pożyczkę lub mieć w zanadrzu limit na karcie kredytowej. To wyższa szkoła jazdy, bo późniejsze posprzątanie bałaganu zajmie dużo czasu – chyba, że jesteś w stanie odkładać co miesiąc naprawdę pokaźne kwoty. Ja jestem raczej zwolennikiem pójścia w drugą stronę: zbudowania zarówno funduszu awaryjnego, jak i porządnej poduszki bezpieczeństwa, której zadaniem jest zapewnienie środków do życia w razie utraty przychodów. I nie chodzi tylko o nagłe zwolnienie czy inne, nie do końca zależne od Ciebie scenariusze. Również dobrowolna zmiana pracy to poważny krok – nie wyobrażam sobie, żebyśmy zdecydowali się na coś takiego bez solidnej poduszki bezpieczeństwa! Z drugiej strony, posiadacze takiego kilkumiesięcznego zabezpieczenia mogą myśleć o wchłonięciu funduszu awaryjnego w tą mięciutką poduszkę. Ile osób, tyle podejść – najważniejsze, żebyś miał świadomość tego, że życie czasami płata mniej lub bardziej kosztowne figle, na które dobrze jest się zawczasu przygotować. I chyba właśnie to chciałem tym wpisem przekazać 🙂

Jeśli jesteś sceptyczny względem nisko oprocentowanych oszczędności, które dodatkowo zjada inflacja i już po odłożeniu pierwszego tysiąca myślisz o wrzuceniu go na giełdę, gdzie stopy zwrotu wydają Ci się oszałamiające, to znaczy, że jesteś… normalny 🙂 Niemal każdy tak ma, niemal każdy popełnia ten błąd i skacze na głęboką wodę zamiast najpierw potaplać się w brodziku. Powiem więcej: niemal każdemu uchodzi to na sucho (zawsze „jakoś się udaje”), a dopiero kiedy zdamy sobie sprawę z odpowiedzialności za rodzinę i zobaczymy, że giełda to nie magiczna maszynka do pieniędzy (a przynajmniej nie dla nas!), zaczynamy myśleć w nieco bardziej uporządkowany sposób i powracamy do podstaw. I może tak właśnie ma być, a przekonywania blogerów, którzy przerobili już ten scenariusz na niewiele się zdają 🙂 Jak zawsze, decydujesz i ponosisz odpowiedzialność za te decyzje Ty sam – przemyśl więc na spokojnie, czy jesteś już psychicznie gotowy na przeznaczenie części oszczędności na fundusz awaryjny – osobiście uważam, że ta decyzja będzie pewnie miała trochę wspólnego z dojrzałością. I tak – co nieco Cię prowokuję ;).

PS Swoją drogą, ciekawe myśli nachodzą człowieka, kiedy już ochłonie i zda sobie sprawę, że niewiele brakowało, żebym nie wrócił do moich dziewczyn, a przynajmniej nie w obecnym stanie zdrowia. To swego rodzaju stress test wyznawanych zasad, priorytetów i sposobu życia. Jeśli chodzi o pieniądze, to nawet przez chwilę nie pomyślałem „życie jest zbyt ulotne – korzystajmy z niego bardziej” (zresztą, o korzystaniu z życia już było). Moje wnioski to raczej „jeszcze więcej czasu dla rodziny, a niewydane oszczędności zdecydowanie się przydadzą, jeśli już rozważamy najgorsze scenariusze, takie jak utrata możliwości zarabiania”. Rewolucji więc nie będzie, co chyba jest kolejnym dowodem, że prowadzone przez nas – w taki a nie inny sposób – życie to dobry (dla nas oczywiście) wybór.

79 komentarzy do “Fundusz awaryjny w praktyce.

  1. Zobaczyć Warto Odpowiedz

    Dobrze, że Tobie przede wszystkim nic się nie stało! Jeszcze pytanie – czy ten wypadek był z Twojej winy? Czemu szkód nie pokryje ubezpieczyciel?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ten prawie-wypadek był z mojej winy – niby źródłem zagrożenia były koleiny, ale udowadniałbym to w sądzie latami. Ubezpieczyciel bez AC nie pomoże, a jeśli czytałeś wpis, do którego na górze linkuję, to wiesz, że ubezpieczam się sam. Teraz był jeden z tych momentów, kiedy musiałem opłacić „składkę” 🙂
      I tak – zgadzam się, że koszty to sprawa wtórna, najważniejsze zdrowie i życie. Pozdrawiam.

  2. Świadomy Odpowiedz

    Dobrze, że ten wypadek nadwyrężył tylko Twój budżet 😉
    A ubezpieczenie? Jeżeli obowiązkowe, to płacić tylko tyle ile muszę.

    Poduszka finansowa, a nawet poduszki są bardzo ważne i ich tworzenie nie musi być trudne. Wystarczy regularnie odkładać bardzo małe kwoty na „nieprzewidziane” wydatki, które przecież można poddać obróbce prawdopodobieństwem 🙂 Na pewno nie da się wszystkiego przewidzieć, ale mając juz kilka wypchanych poduszek (albo chociaż małych jaśków) znacznie łagodniej odczujemy skutki finansowego upadku podczas zdarzeń losowych.

  3. Mateusz (ZaradnyFinansowo.pl) Odpowiedz

    Fundusz awaryjny/bezpieczeństwa/poduszka – jak zwał tak zwał, ale pokazałeś na konkretnym przykładzie, że jest to konieczność.
    Sam kiedyś u siebie o tym pisałem i u mnie wygląda to tak, że mam:
    – rezerwę finansową, czyli równowartość jednomiesięcznych wydatków, która na pewno przyda się w przypadku nieplanowanych zdarzeń typu zepsuta lodówka etc.
    – fundusz awaryjny, który na początku był równowartością 6 miesięcznych DOCHODÓW, by teraz stać się równowartością 12 miesięcznych WYDATKÓW (jeszcze nie jest uzbierany w 100%).

    Też parokrotnie musiałem sięgnąć po ten fundusz (na szczęście tylko ten pierwszy i nie w takich okolicznościach jak Ty) i wiem, że jest do podstawa zdrowych domowych finansów.
    Na razie zbieram do 100% ten drugi fundusz, aby móc spokojnie odsapnąć i stwierdzić, że: jestem bezpieczny finansowo w razie różnych przeciwności losu.

    Powodzenia!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To, o czym piszesz to raczej poduszka bezpieczeństwa, a później jej rozszerzenie na możliwość utrzymywania się tylko z przychodów, które ona generuje. Ale w sumie jest jak piszesz: zwał jak zwał – ważne, że idziemy do przodu i zbliżamy się do realizacji celów.

      • projektzulu Odpowiedz

        Nie ważne są definicje ani sposób realizacji najważniejsze jest aby sukcesywnie zmniejszać poziom stresu na początku przed wypadkami generującymi wydatki (dla niektórych poważnym źródłem stresu może być konieczność wymiany któregoś ze sprzętów w domu bo się niespodziewanie zepsuł) a kończywszy na stresie spowodowanym utratą pracy. Gdy mamy zapewniony byt przez jakiś okres (lepiej dłuższy niż 05 roku) to przestajemy być niewolnikami, nie musimy się na wszystko zgadzać i zaczynamy odczuwać spokój. Kolejnym krokiem jest dostrzeganie wielu nowych możliwości których byśmy nie zauważyli gdybyśmy się kurczowo trzymali etatu.
        Pisze jako praktyk a nie teoretyk 🙂

  4. Adam Odpowiedz

    1) Pomimo że nie chciałbym mieć racji w tejże sprawie – wychodzi na moje… 🙁
    Auto jest niebezpieczne! Koleje, koleje, koleje! Przynajmniej do momentu, gdy jeżdżą w naszym kraju powoli. Jeśli już autokar (zdecydowanie mniej bezpieczny) – miejsca środkowe lub tylne. Samoloty odpadają. Itd.
    2) Oczywiście: nie każdy ma ten luxus, nie każdy może nie mieć auta. Albo inaczej: nie każdy stawia sobie własne bezpieczeństwo na najwyższym stopniu hierarchii i nie każdy ma takiego hopla, jak ja. Jak dla mnie odpadają także grzyby (dziękuję, postoję) oraz ryby w niektórych postaciach (dziękuję, nie przepadam za ością w gardle.) Mi po prostu wciąż brzmią w uszach słowa: „Postępuj tak, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło”.
    3) „Fundusz awaryjny”, „poduszka finansowa”. Mi się wydaję, że temat dość dobrze już przeoraliśmy – nie tyle może we wpisie Wolnego, co w dyskusjach pod różnymi artykułami. Fakt, że to wiedza dość rozproszona i siłą rzeczy „dyskusyjna” czy też raczej „dyskutowana”.
    No cóż: wg mnie mnie tworzenie tych wszystkich funduszy, takich czy siakich (również tych osobnych dla dzieci) – to przerost formy nad treścią. Ja bym tu zastosował brzytewkę Ockhama: Po prostu mówmy o oszczędnościach. Ważne jest z pewnością, jaką formę one przyjmą.
    I tak: warto mieć nieco gotowego grosza w portfelu, przy sobie. Jak dla mnie 40-50zł (o ile nie przewidujemy jakichś extra zakupów).
    Dalej: w domu: 1000-3000zł. Mniejsza suma o ile ktoś ma regularne, np. codzienne, jak ja, dochody, większa, jeśli kasa wpływa rzadziej.
    Dalej: w banku, a więc niemal pod rękę (może być nawet na lokacie, strata stosunkowo niewielka) – kolejne 20.000-40.000. I tyle w zasadzie starcza.
    Chyba że ktoś podjął jakiś szczególny plan, tak jak np. Wolny, który chce zostać rentierem lub ja – człek skąpy i niepotrafiący wydawać wiele.
    Dodam i to, że wg mnie karty bankowe wszelkiej maści nie są dobre – bo rozmydlają tylko obraz sytuacji. W każdym razie jak trzymam się takiego staroświeckiego podejścia.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Zgadzam się – auta są niebezpieczne, i to nie tylko te kilku/kilkunastoletnie, ale absolutnie każde! Dlatego też minimalizuję kilometry pokonywane w ten sposób – być może pójdę jeszcze o krok dalej po ostatnim wydarzeniu. Cena pociągu co prawda 2-krotnie wyższa, a do tego w pociągu nie mam motywacji do walki z własną nieśmiałością, ale być może bezpieczeństwo należy postawić nieco wyżej w hierarchii.

      PS brakowało mi Twoich komentarzy w ostatnich 2 wpisach 🙂

      • Jasio Odpowiedz

        Pociąg dwukrotnie droższy od auta ? Coś wątpię. Chyba że jeździ okrężną drogą.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Wątpi,a nie sprawdzi. Porównuję koszty podróży jako pasażer z blablacar (na „mojej” trasie 18-20zł) i pociągu, który kosztuje 44-56 zł.

          • Adam

            Tak, pociągi bywają nietanie, czasem może drożej to wychodzić niż jazda swoim autem. Jednak gdy się jeździ (jak ja) niedużo – wychodzi zdecydowanie taniej. Zakup auta, wyrobienie prawa jazdy, i dalsze opłaty, naprawy, paliwo, OC itp. – to dopiero byłyby wydatki i zachody.
            .
            Jeśli chodzi o podróżowanie z kimś obcym. Szczerze mówiąc, nie chciałbym nawet za darmo. Za dużo filmików amerykańskich się naoglądałem typu: wsiadł do nieswojego auta i tyle go było albo odwrotnie: wziął obcego do wozu i już go nie widziano. Przesadzam? Nieco!
            .
            Trochę milczałem, bo tematy były takie, że nie tylko nic mądrego, ale nawet nic zabawnego czy choćby przekornego nie umiałem dorzucić.

          • wolny Autor wpisu

            Byłbyś zdziwiony, jakich interesujących ludzi poznaje się podczas takich wspólnych podróży. Ale fakt – nawet pomijając aspekt (dość dla mnie egzotyczny) napaści, to jednak powierzamy na chwilę swoje zdrowie i życie nieznajomemu.

          • Jasio

            To trzeba było pisać że tu o zbiorowy samochód chodzi. Swoją drogą to za tyle to ja pół Polski przejeżdżam, więc nie wiem co Ty za odległości pokonujesz.

    • Maga Odpowiedz

      Twoje podejście do samochodów, grzybów i ryb to jest paranoja, a nie stawianie sobie własnego bezpieczeństwo na najwyższym stopniu hierarchii. Równie dobrze można z domu nie wychodzić, zawsze może się coś stać.
      Poza tym nie jestem przekonana czy akurat bezpieczeństwo to jest to, czemu powinniśmy nadawać najwyższy priorytet.

  5. Radek Odpowiedz

    Hej Wolny, dobrze, ze wrociles caly do rodziny. Nie chce sie madrzyc, ale juz o tym pisalem, ja nie korzystlbym z bla, bla car na Twoim miejscu. Wiem, ze to zdarzylo sie Tobie, ale … .
    Bardzo podoba mi sie Twoje przemyslenie – wiecej czasu dla rodziny – ja tez to odkrylem, potrzebowalem do tego pracy, w ktorej spedzam 4 dni poza domem, choc wielu ludzi sie puka w glowe. bo kasa sie zgadza, ale co ona jest warta?
    Co by ona dala jakby, to sie skonczylo inaczej.

  6. Jasio Odpowiedz

    Na plaży leży leń.
    – Co Ty leniu tak leżysz ? Wziąłbyś wsiadł do łodzi i złowił rybę, potem byś ja sprzedał, potem złowiłbyś jeszcze więcej ryb i je sprzedał, potem miałbyś większą łódź, potem całą flotą rybacką i wtedy mógłbyś sobie leżeć na plaży i nic nie robić.
    – A co ja teraz robię ?

  7. Roman Odpowiedz

    „Cała reszta – Ci, którzy „wierzą, ale nie praktykują” – prawdopodobnie codziennie zażywa meliskę (lub jej odpowiednik, czasami z procentami ;)) ze względu na absurdalny poziom stresu, który musi powodować świadomość, że za każdym rogiem czai się niemal śmiertelne zagrożenie.”

    Życie z natury swojej jest „niebezpieczne” i zawszeko ńczy się śmiercią 😀
    Jak dla mnie doszukiwanie sie „dodatkowych” zagrożeń na każdym rogu normalne nie jest…
    Na coś takiego nie fundusz awaryjny jest receptą tylko dobry psycholog lub psychiatra 🙂

    Co nie zmienia faktu, że zdroworozsądkowo należy mieć, albo rezerwę „na wypadek wypadku”, albo mieć skąd tę rezerwę uzyskać (a najlepiej i jedno, i drugie)…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie powiedziałbym, że chodzi o doszukiwanie się zagrożeń. Wystarczy mieć świadomość ich istnienia, a dzięki funduszowi awaryjnemu można się ich nie doszukiwać, bo człowiek wie, że zdecydowana większość z nich jest mu niestaszna.

      • Roman Odpowiedz

        Warto mieć również świadomość tego, że zdecydowana większość naszych obaw to – gdyby się na zimno zastanowić – jedynie imaginacje naszego umysłu…
        „Nie same rzeczy bynajmniej, ale miemania o rzeczach budzą w ludziach niepokój” Epiktet

        • Adam Odpowiedz

          Czy ja wiem…
          Sądy i nic więcej.
          Można by rzec i tak: rzeczy mają się gorzej, niż nasze imaginacje o nich lub tak: nie same rzeczy bynajmniej, ale mniemania o rzeczach budzą w ludziach zadowolenie.
          I teraz pytanie zasadnicze: które zdanie jest bliższe prawdy, które częściej zachodzi w świecie? I skąd to wiedzieć (tkwiąc w pewnych mniemaniach)?!

          • Roman

            Nie da sie wiedzieć…
            To tylko wiara, że wybory, których dokonujesz są najlepszymi z możliwych.

          • Adam

            Słusznie piszesz. Tyle, że ja jestem mam straszliwie sceptyczne i krytyczne nastawienie i mam awersję głęboką do wszelkich wiar.

          • Roman

            To, czy masz „awersję głęboką do wszelkich wiar”, nie zmienia faktu iż – przynajmniej z moich obserwacji to wynika – w obecnym swiecie jest coraz mniej pewności, a coraz wiecej wiary…
            Naprawdę nie sposób udowodnić, że to jak żyjesz i jaki masz system wartości jest najlepszym co mogłeś wybrać.
            To tylko kwestia Twojej wiary 🙂
            Wracając zatem do kwestii: skąd mamy tę pewność?
            Z nikąd 🙂
            Jest to li tylko „pewność wiary” 🙂

          • Maga

            Mam dla Ciebie przykrą wiadomość. Każdy w coś wierzy, nawet Ty.

          • Adam

            Jakoś Wam nie wierzę. 🙂
            Na czym opieracie swoje przekonanie?

  8. Lukasz Odpowiedz

    Fundusz awaryjny jest potrzebny szczególnie u osób mających kredyty. Po pierwsze, żeby nie kusił nowy, bo zazwyczaj z kredytami tak jest, że jak raz się weźmie to kolejny przychodzi z łatwością, szczególnie wtedy jak wypadnie coś niespodziewanego. A po drugie rezerwa daje poczucie spokoju i minimalizuje stres. I tak sobie myślę, że im więcej gadżetów posiadasz (ryzyko zużycia, awarii) im jesteś bardziej aktywny (ryzyko wypadku, ryzyko, że pójdzie coś nie po naszej myśli np. swój biznes) to tym bardziej rezerwa jest potrzebna. Choć z drugiej strony można być tym leniem i mieć wszystko gdzieś, ale chyba w życiu nie o to chodzi. 

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hej, jasne, że im więcej rzeczy, lub im są one deoższe, tym więcej potrzeba ubezpieczeń, lub tym większy powinien być fundusz awaryjny. Przykładowo, do nowego auta za 100 tyś raczej nie kupiłbym używanych drzwi na wymianę za 230 zł. Wtedy pewnie od razu zadzwoniłbym do ubezpieczyciela i powiedział: „zrobiłem kuku – naprawcie”. Rozwiązanie o niebo łatwiejsze, ale też słono kosztujące.

    • Adam Odpowiedz

      Mądrze piszesz. Są na świecie miejsca, w których swoistym funduszem awaryjnym może być puszka mięsna zadekowana na czas głodu i otworzona w czas głodu.

  9. Jasio Odpowiedz

    @Adam:
    Życie jest w ogóle niebezpieczne. Nawet wychodząc z domu może cegła na głowę spaść.
    Najbezpieczniejsza jest śmierć. Wtedy na pewno już nie umrzesz. Pamiętaj żeby się odstresować po śmierci.

    • Adam Odpowiedz

      Są jednak zachowania mniej i bardziej bezpieczne. Przypuszczam np., że średnia długość odżywiającego się niezdrowo życia palącego górnika z zadymionego Górnego Śląska, jest znacznie krótsza niż odżywiającego się racjonalnie, niepalącego rolnika z Warmii.
      .
      Z przesadą, acz niewielką: warto unikać chodzenia obok starych popękanych budynków w śródmiejskich dzielnicach małych miasteczek, szczególnie nocą i szczególnie, gdy krzyki się z nich się niosą. Wtedy nie tylko cegła z dachu może się obsunąć, ale i garnek na łeb z okna polecieć lub kosa pod żebrami naszymi się znaleźć.

      • Adam Odpowiedz

        Ajajaj, Wolny, popraw, proszę, co trzeba:
        …średnia długość życia odżywiającego się niezdrowo palącego górnika….

  10. Catalina Odpowiedz

    Witam, zaglądam do Ciebie już od jakiegoś czasu i czytam Twoje posty z zaciekawieniem. Zgadzam się z wieloma Twoimi poglądami na finanse i życie ogólnie, natomiast pewne rzeczy rozumiem inaczej. Jestem młodą osobą, pracuję i utrzymuję się sama od niedawna. Wiele dużych wydatków już zdążyło na mnie „spaść” i uważam, że fundusze awaryjne są PODSTAWĄ! Cieszę się jeżeli ktoś przez wiele lat nie doświadczył przykrych sytuacji związanych z finansami, ale to nie oznacza, że tak będzie zawsze. Pozdrawiam,

  11. Tina Odpowiedz

    Nie mam dużo do dodania, powiem tylko: dobrze, że nic Ci się nie stało. Szczególnie z punktu widzenia Twoich Kobietek.
    Mam nadzieję, że Żona czuje się dobrze 🙂

  12. Kasia Odpowiedz

    Zgadzam sie w 100% co do konieczności założenia funduszu awaryjnego. Znajomi często mówią mi „Wydawaj-przecież po to zarabiasz”. Oczywiście jest w tym dużo racji, aczkolwiek ja wole najpierw płacic sobie i odkładac co miesiąc okresloną kwote na konto oszczędnościowe. Poza tym lubie patrzeć jak suma na koncie cały czas mi wzrasta..:)

    • kosmatek Odpowiedz

      Prawdziwa radość zaczyna się wtedy, gdy oszczędności zaczynają wypłacać ci trzynastkę, czternastkę, ….

    • kosmatek Odpowiedz

      Prawdziwa radość zaczyna się wtedy, gdy oszczędności zaczynają wypłacać ci trzynastkę, czternastkę, ….
      .
      A staje się to tym szybciej, im większy odsetek dochodu oszczedzamy.

      Apropos, ciekaw jestem ile osób dało sobie wmówić , ze przy obecnych odsetkach nie opłaca się oszczędzać

  13. Roman Odpowiedz

    A ja funduszu awaryjnego sensu sticte nie mam…
    Wystarczy mi świadomość, że te pieniądze są…
    W domu zawsze jest jakaś gotówka do natychmiastowego uruchomienia, na kontach (domowym i firmowym) kolejna do „prawie natychmiastowego” uruchomienia…
    Pozostałe pieniądze polokowane „tu i tam” mają swoją hierarchię (i szybkość) uruchamiania…

  14. Newbie Odpowiedz

    Witam. Podzielam opinie Romana. Nigdy nie widzialem wiekszego sensu w dzieleniu posiadanych pieniedzy na kupki. Dlatego pomysl tzw. funduszu awaryjnego nie rozwiazuje problemu, jesli taki sie pojawi. Jesli ktos lubi oszczedzac, to szanuje kazda zlotowke i jakas tam kase ma, a jesli ma to siega po nia jesli musi. Poza tym jak ustalic wysokosc takiego funduszu, skoro nie wiesz co cie spotka? Tak samo nie widze sensu np. w prowadzeniu osobnych kont oszczednosciowych dla dorastajacych dzieci czy konta wczasowego etc.To wszystko powierzchowne ruchy, kasa sie przez to nie pomnozy. Jesli dziecku bedzie nagle czegos potrzeba to musisz wyskoczyc z kasy tak czy siak, i co to ma za znaczenie do ktorej kupki siegniesz, skoro kazda nalezy do ciebie. Troche zjechalem z tematu, ale sadze ze czujecie o co mi chodzi… Pzdr.

    • Roman Odpowiedz

      Tylko, że na luksus „niewidzenia większego sensu” mogą sobie pozwolić ci, którzy nie muszą sie zastanawiać ile im zostało miesiąca na końiec pensji i/lub umiejacy oszczędzać/inwestować…
      Wówczas faktycznie tworzenie oddzielnych – nienaruszalnych poza pierwotnym przeznaczeniem – stosików pieniędzy nie ma sensu…

      • Newbie Odpowiedz

        Inaczej to widze. Skoro nie ma to sensu u zamozniejszych, to tymbardziej nie ma sensu u tych, ktorym ciezej. Ten, ktoremu na koniec miesiaca nie zostaje nic, nawet o takim funduszu nie mysli, jesli trafi mu sie przykry wydatek, zmuszony jest pozyczyc. A ten, ktoremu udaje sie troche odlozyc na pewno nie bedzie sie stresowal wymyslajac zagrozenia i probujac dostosowac do nich fundusz. On sie ucieszy, ze w ogole cos na boku. Skoro kupki takich ludzi sa bardzo male, to po co dzielic je na jeszcze mniejsze. Fundusz, ktory w takich warunkach powstanie, nie bedzie przeciez w stanie pokryc powazniejszej straty. Dokoncze mysl w odpowiedzi dla Wolnego ponizej…

        • Roman Odpowiedz

          To ja powiem tak…
          Ucząc sie odkładania, wskazane przez Wolnego rozwiązanie jestbardzo dobre…
          Wprowadza ład i przejrzystość do naszych działań.
          Poźniej – zwłaszcza dy ma się już dłuższą wprawę – takie katalogowanie wydaje mi sie zbędne. No chyba, że w celu wykorzystania przypisaniu „pamiętników dla potomnych” 🙂

          • Newbie

            Moje zdanie. Twoje zdanie. Nie ma problemu. Idziemy dalej 🙂

          • wolny Autor wpisu

            W końcu „dla potomnych” to jedna z najważniejszych funkcji tego bloga!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ja bym nie nazwał prowadzenia różnych „stosików” powierzchniowymi ruchami. To, jak odbierasz różne rodzaje wydatków mocno zależy od tego, czym je finansujesz. Jeśli musisz nagle stawać na głowie, zrywać lokaty, zmieniać plany czy zadłużać się (chociażby na kredytówce), bo musisz wyskoczyć z kilku tysięcy złotych, to odczuwalny ból jest znacznie większy, niż gdybyś mógł zrobić przelew z subkonta nazwanego „fundusz bezpieczeństwa”. Przynajmniej to moje subiektywne spostrzeżenia. Pozdrawiam.

      • Newbie Odpowiedz

        To jak odbierasz wydatki, zalezy od tego jaka informacje zapiszesz sobie w glowie. Dla mnie to czysta psychologia. Zakladajac taki fundusz w pewnym stopniu myslisz o nich jak o juz straconych pieniadzach. Z kolei te na lokacie cie ekscytuja, bo myslac o nich widzisz %, w koncu takie ich zadanie. Jesli masz fundusz o jakim mowimy i jestes zmuszony z niego skorzystac, to logiczne, ze odczuwalny bol bedzie mniejszy, bo z ta kasa pozegnales sie juz wczesniej. Pieniadz to pieniadz, nie mozna banknotom dawac stempli „przy tobie narobilem sie wiecej, jestes wiecej wart”, „ty jestes z odsetek, wiec latwo przyszlo”, a „ty to prezent, nie zaplacze po tobie”. Pieniadz to pieniadz, i ktos kto ma nietykalna lokate, na pewno nie jest osoba, ktora poza tym jest gola.
        Zamykajac temat powyzszy chcialbym dodac jeszcze cos ogolnego. Czytam oczywiscie rowniez co pisza koledzy i kolezanki. Odnosze przy tym tym wrazenie, ze niektorzy powinni przeniesc sie na strone bezpiecznymbyc.pl. Dla mnie wolnosc i bezpieczenstwo to dwie rozne drogi, powiedzialbym nawet ze wzajemnie sie wykluczaja. Moim zdaniem trudno nawet zmiksowac pojecia wolnosc i finanse. Dazenie do niezaleznosci finansowej, to oprocz ciezkiej pracy nieustanne myslenie o tym, orientowanie sie gdzie mozna taniej, gdzie mozna zyskac, mozna wpasc w obled, bo zaczniemy operowac na coraz mniejszych sumach, i bedziemy podniecasz sie tym, ze poszlismy 100m dalej do innego sklepu i tam na ulubionym jogurcie zaoszczedzilismy 19 groszy! To juz nie jest wolnosc, to zniewolenie. Wolny czlowiek to przede wszystkim ten, ktory uwolnil sie od mamony. Czlowiek zniewolony bedzie zastanawial sie co i z jakim prawdopodobienstwem moze go spotkac, a czlowiek wolny w tym samym czasie pojdzie z dziecmi do parku, posiedzi na lawce, poczyta ksiazke i bedzie sluchal klotni dzieciakow o ostatnia wolna hustawke. Nie zrozumcie mnie zle, nie jestem wrogiem oszczednego trybu zycia. Zarabiac trzeba, oszczedzac tez, nalezy uwolnic sie od konsumpcjonizmu……..ok koncze, bo za duzo juz tego 🙂 …. Pzdr.

        • Paweł Odpowiedz

          Dziwne masz podejście. Załóżmy że masz zaoszczędzone 10 tys. zł. Wrzucasz to na roczną lokatę. Psuje ci się pralka, musisz kupić nową no i jesteś pod ścianą. Albo musisz zerwać lokatę albo iść do banku po kredyt. Nie lepiej te 10 tys podzielić? 7tys. wrzucić na lokatę, a 3 tys. jako fundusz awaryjny na konto oszczędnościowe?

          • Newbie

            Napisales to tak jakbys jeszcze przed zalozeniem lokaty wiedzial, ze zepsuje Ci sie pralka. A jesli nie bedzie to pralka, a samochod i 5 tys.? Owszem, wtedy musisz zerwac lokate i trudno. Jesli bedzie to np. w 2 miesiacu jej trwania to prawie nic nie tracisz, a jesli w 11 to raczej juz kilkaset zl gdzies masz i kupisz uzywana. NIGDY nie zabezpieczymy sie tak jakbysmy chcieli. Zycie weryfikuje kazdy plan. Raz sie zyskuje, a raz traci. Nic z tym nie zrobisz. Strata czasu i nerwow. To moje podejscie.

          • Paweł

            Ja mam do tego inne podejście. Kilka razy w ciągu ostatnich lat już mi się zdarzyło że potrzebowałem gotówki na już, wtedy robię sobie przelew nawet telefonem z konta oszczędnościowego na ROR i od razu mam kasę, a jakbym miał zrywać lokatę, czekać czasami 2 dni aż mi ta kasa wróci na konto to bym delikatnie mówiąc lekko się wkurzył że muszę latać gdzieś po ludziach i pożyczać pieniądze. Większe kwoty to już są zazwyczaj poważniejsze sprawy i prawie nigdy nie trzeba wtedy kasy na już.

            Ja mam że tak powiem kilka różnych czasowo dostępów do pieniędzy.
            1. Dostępne natychmiast od ręki
            2. Dostępne zazwyczaj w ciągu 24 godzin.
            3. Dostępne zazwyczaj w ciągu 24 godzin ale naruszenie tego funduszu powoduje utratę odsetek lub stratę
            4. Dostępne w ciągu kilku-kilkunastu miesięcy – tutaj nie mam zamiaru nigdy sięgać chyba że życie przyniesie coś naprawdę nieoczekiwanego.

          • Newbie

            I tez dobrze. Kazdy sam najlepiej wie czego mu potrzeba. Pzdr.

        • Adam Odpowiedz

          Piszesz: „ty jestes z odsetek, wiec latwo przyszlo”. Hmmm. Ja to raczej widzę tak (w ramach „czystej psychologii): ty jesteś z odsetek, więc trudno przyszło. Oj, słabo się mnożą pieniądze na lokatach obecnych, chociaż wg oficjalnych danych ząb inflacji się ich nie ima. 🙂

          • Newbie

            Przyszlo latwo, bo pieniadze w tym momencie pracuja juz same na siebie. Jak wtedy juz nic nie moge dla nich zrobic. Napracowalem sie wczesniej, aby moc cos zaniesc do banku.

  15. Grzegorz Odpowiedz

    Fundusz awaryjny? Oszczędności? A cóż to takiego? Wydaje mi się, że dzisiejsze czasy w Polsce ale i zarobki Polaków nie są na tyle duże by mogli oni „coś” zaoszczędzić czy odłożyć na czarną godzinę. Żyjemy tym co dostajemy i niestety ale w kryzysowych sytuacjach mamy ogromne problemy – bo życie bywa różne

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Sprecyzuj, żebym dobrze zrozumiał: próbujesz tym komentarzem reklamować firmę, którą prowadzisz / w której pracujesz / z którą współpracujesz i jednocześnie piszesz, że nie wiesz, co to oszczędności? Słaba reklama, skoro firma tak cienko przędzie że pracownik nie jest w stanie nic z pensji odłożyć 🙂

  16. aneczko Odpowiedz

    właśnie sama zastanawiam się nad ubezpieczeniem auta i w ogóle tego typu rzeczami bo zaczyna mnie to dotyczyć ;p mądry i ciekawy wpis, widzę, że muszę o pewnych kwestiach jeszcze troszkę zgłębić wiedzę ;p pozdrawiam serdecznie

  17. matimateo89 Odpowiedz

    Zgadzam się z Newbie – jeśli oszczędzam, to wszystkie aktywa traktuję jednakowo. To są po prostu moje oszczędności, niezależnie od tego czy zapakowane w lokatę, akcje, gotówkę czy coś jeszcze innego. Jeśli się trafi jakiś niespodziewany wydatek, to po prostu sięgam po to aktywo, którego utrata najmniej mnie zaboli, np. ROR. Podobnie zresztą jest z realizowaniem planu bycia rentierem. Jeśli ktoś mnie pyta czy oszczędzam we własnym zakresie na emeryturę, to sam nie wiem co odpowiedzieć. Nie oszczędzam z myślą o emeryturze, tylko po prostu z myślą o przyszłości. Emerytura będzie częścią tej rentierskiej przyszłości.
    I zgadzam się z Newbie po raz drugi – prawdziwa wolność finansowa zaczyna się wtedy, kiedy już nie trzeba oglądać każdej wydawanej złotówki z dwóch stron. Mój znajomy, dość zamożny człowiek, powiedział kiedyś podekscytowany: „A wiesz że w sklepie pod główną ceną są też takie malutkie cyferki, które pokazują cenę za 100 gram produktu? Dzięki nim można porównywać podobne produkty i oceniać które z nich są tańsze!”. Ja zdziwiony mu odpowiadam, że wiem to mniej więcej od gimnazjum i dziwne jest raczej to, że on o tym nie wiedział. Na co on nieco zmieszany odrzekł: „Ach, bo wiesz… Ja po prostu biorę z półek to co mi się podoba. Bez patrzenia na ceny. A już tym bardziej na to co jest napisane maczkiem pod ceną…”. I to jest wolny człowiek : )
    I jeszcze odnośnie samochodów – czasem jak jadę po jednojezdniowej drodze krajowej i mijają mnie z naprzeciwka samochody, jeden po drugim, to zastanawiam się jak blisko jestem śmierci. Przecież wystarczy jeden kierowca (i to niekoniecznie TIR-a), który zasnął albo oparzył się kawą albo wpadł w poślizg albo cokolwiek innego… Zderzenie czołowe i śmierć. Dlatego gdy mam wybór to też wolę pojechać na trasę PolskimBusem, usiąść wygodnie i mieć spokój. Pociągów unikam, bo nie lubię wspierać finansowo państwowych przedsiębiorstw. Blablacarem kilka razy podróżowałem, ale jednak to zbyt ryzykowne. Zbyt często trafiam na kierowców, dla których 150 km/h to nie v-max, tylko prędkość przelotowa ; )

  18. Tina Odpowiedz

    Nigdy nie miałam problemów z oszczędzaniem, nigdy nie dzieliłam pieniędzy na żadne konkretne fundusze. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać czy to ma sens. Wciąż jeszcze nie wymyśliłam odpowiedzi…

  19. Magda Odpowiedz

    Dlaczego mamy oszczędzać aby mieć pieniądze na „czarną godzinę”? Dzięki temu tylko czekamy aby w końcu ta czarna godzina nadeszła! Lepiej wykupić szerszy pakiet ubezpieczenia!

  20. Towist Odpowiedz

    Ja od dłużeszego czasu próbuję zapanować nad swoimi funduszami. Jeśli chodzi o budrzet idzie mi coraz lepiej, zbudowałem nawet funfusz awaryjny w wysokości 600 zł ale niestety mój „konsumpcjonizm” okazał się silniejszy (oczywiscie w mojej głwoie wszystko odbywało się w imie minimalizmu) i oszczednosci które jestem w stanie wybrać z kąta tu i teraz gwałtownie skurczyły się. Wg. mnie idealna poduszka awaryjna to około 4000 zł. Macie może jakieś sposoby na oszczędzanie i poźniejsze powstrzymanie się od wydawania tych pieniędzy? Myślę, że mój kolejny wpis na http://jakbycminimalista.blogspot.com/ będzie związane właśnie z tym tematem.

  21. rzuler Odpowiedz

    Zacznę od 'niebezpieczeństwa’ jazdy samochodem. Niestety statystycznie mamy większe szanse na to, że popełnimy samobójstwo, niż że zginiemy w wypadku samochodowym. Taka ciekawostka.

    A wracając do odkładania kasy i ogólnie 'filozofii życia’, czy jak to nazwać. Blog czytam od wczoraj i już kilka razy spotkałem się z określeniem 'poduszka finansowa’. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem filozofię jaką tutaj prezentujesz, ale wygląda ona mniej więcej tak: ograniczyć ile się da wydatki, nadmiar zebrać na koncie i mityczny cel – może odłożyć w ogóle tyle, żeby nie musieć pracować. W sumie dość ciekawe, ale ja raczej wychodzę z innego założenia. Z domu wyniosłem podejście, że dopóki robisz dla kogoś to się nie dorobisz 😉 Praktycznie wszyscy w bliższej czy dalszej rodzinie prowadzi działalność gospodarczą. Jedni na większą skalę, inni na mniejszą. W tym przypadku analogicznym 'celem’ do Waszej 'niezależności’ jest takie rozkręcenie biznesu, że będzie sobie radził bez Ciebie i nic się nie stanie jak sobie na pół roku wyjedziesz. Ogólnie tak samo odległy cel jak niezależność finansowa przez comiesięczne odkładanie, ale chyba jednak bardziej do mnie przemawia. Może dlatego, że osób które osiągnęły tą niezależność 'po Waszemu’ osobiście nie znam, a po mojemu znam kilka 😉 W każdym razie jak Ci się skasuje samochód to mając dobrze prosperującą działalność będziesz w stanie wypłacić sobie awaryjne środki. W tym wypadku odpada jednak możliwość 'zmiany pracy’ – jak firma pada, to ty też masz problem…no ale to już 'nieco’ wykracza poza kwestie 'domowego budżetu’ 🙂

  22. Koszule smokingowe Odpowiedz

    Taki budżet „na czarną godzinę” niestety zazwyczaj przydaje się w mało przyjemnych sytuacjach, ale zawsze lepiej mieć, niż w złych czasach psuć je sobie jeszcze bardziej biorąc kredyty…

  23. Ewa Odpowiedz

    Taki fundusz to świetna sprawa. Chociaż ciężko się samemu zebrać i zacząć odkładać. Ale w sytuacji krytycznej sobie za to podziękujemy!

  24. Julita Odpowiedz

    Przydaje się w nieprzyjemnych sytuacjach, ale dzięki niemu możemy z nich jakość wyjść, a nie wydać kasę na leki, a później pół miesiąca żyć o chlebie.

  25. Dariusz Odpowiedz

    Wydaje mi się,że bardzo rozsądne jest podejście odkładania pewnej sumy pieniędzy by móc później w wyjątkowych sytuacjach tę kwotę wykorzystać i by była ona zabezpieczeniem na przyszłość.

  26. Aleksandra Odpowiedz

    Taki fundusz jest bardzo potrzebny, bo nigdy nie wiemy kiedy spotka nas coś złego. Poza tym leki w dzisiejszych czasach są takie drogie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *