O diecie informacyjnej było już sporo – po pierwsze, napisałem o naszej rezygnacji z sygnału telewizyjnego, następnie rozszerzyłem temat w kontekście reklamy i sposobów jej unikania, a w końcu podsumowałem ten długi okres ścisłej diety. Ponieważ mijają właśnie 2 lata, od kiedy trwa nasz eksperyment, który stał się częścią sposobu na życie, chciałbym poruszyć temat informacji w ogólności: ile jest ona warta, jak po nią sięgamy, w jaki sposób filtrujemy, a przede wszystkim: jak używamy tych fragmentów wiedzy zdobytych tu czy tam. Ale najpierw przedstawię scenkę rodzajową, która skłoniła mnie do poruszenia tego wątku.
Ostatni wpis był o tym, dlaczego fundusz awaryjny jest podstawą budowania zdrowych finansów osobistych. To było bezpośrednie przesłanie – pośrednim było to, że stalowe puszki zwane popularnie autami mogą w zaskakująco łatwy sposób pozbawić nas zdrowia, a czasami i życia. Moja stalowa puszka stoi aktualnie u blacharza na zabiegu podobnym do wygładzania zmarszczek, tylko że w tym przypadku niedoskonałym (bo nieco pogiętym i rozerwanym) elementem jest nie skóra, a karoseria auta. Co nieco do wyklepania, kilka elementów do wymiany – w szczególności błotnik i drzwi od strony kierowcy. Zagadka, którą musiałem rozwiązać brzmiała: skąd wziąć te elementy? Kupno nowych od producenta nie wchodzi w grę – pewnie tylko autoryzowane stacji obsługi mają dostęp do takich części i kasują za nie jak za zboże. Pozostaje kupno nieuszkodzonych elementów z używanych pojazdów. Kto ma się tym zająć, gdzie i jak szukać, no i kto zapłaci za stracony czas? Tu właśnie zaczyna się problem dotyczący informacji w czystej postaci. Znalezienie sprawnych drzwi do konkretnego modelu auta, w konkretnym roczniku (ew. wersji), odpowiednim typie nadwozia – a wszystko w ciągu krótkiego czasu, żeby blacharz mógł zacząć pracę? Powodzenia – przy „starym” podejściu polegającym na dzwonieniu i jeżdżeniu po szrotach, całość zakończyłaby się prawdopodobnie na 2 sposoby: albo zapłaciłbym bimbalion za oryginalne, sprowadzane dla mnie części, które być może już nawet nie są dostępne, albo – i ta wersja materializuje się często po nawet drobnych kolizjach – machnąłbym ręką, stwierdziłbym: niech ktoś inny się martwi – sprzedam auto jako uszkodzone, a kupię inne, nowsze. Chyba jednak znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, że to nie w moim stylu.
Uruchomiłem więc poszukiwania – dotarłem do obszernego katalogu z wszystkimi częściami do mojego modelu, wyszukałem po numerach nadwozia konkretne oznaczenia wersji i uzyskałem informację, że mogę nieco poszerzyć poszukiwania, bo identyczne drzwi montowane były w kilku wersjach nadwozia. Dzięki temu znalazłem ogłoszenie od osoby prywatnej, zaledwie 30 km od mojego miejsca zamieszkania, która w piwnicy trzymała kilka części od podobnego auta i za które skasowała połowę ceny, która widniała na pozostałych internetowych ofertach. W moim przypadku te informacje były warte około 300 zł i jestem pewien, że nie znalazłbym ich bez umiejętności sprawnego poruszania się po Internecie czy filtrowania nadmiarowych i błędnych danych, których było mnóstwo. Tym bardziej, nie dokonałbym tego jeszcze kilkanaście lat temu, trzymając w ręku jedynie telefon i będąc gotowym do przemierzania kilometrów po lokalnych składach części. Nie mówiąc o tym, że całość na pewno nie odbyłaby się w spokojny, zimowy wieczór, kiedy usiadłem wygodnie w salonie z kubkiem herbaty w ręku i komputerem przede mną.
Ta historia skłoniła mnie do przemyśleń o tym, jak zmienia się znaczenie i wartość informacji w czasie. Moje obserwacje są następujące:
– mimo, że naokoło trąbi się, że żyjemy w społeczeństwie informacyjnym, to średnia wartość pojedynczej informacji bardzo straciła na wartości. Jesteśmy wprost bombardowani nadmiarową wiedzą, która z reguły jest niewiele warta i co najwyżej służy do zaspokojenia naszej ciekawości lub zabicia nudy.
– informacje naprawdę przydatne ciężko zdobyć, bo zwykle dotyczą szczegółów. Dotarcie do kluczowej dla nas wiedzy oznacza zazwyczaj pójście jedną z dwóch ścieżek: albo płacimy naprawdę dużo komuś, kto specjalizuje się w tej wąskiej działce, albo zdajemy się całkowicie na siebie i – poświęcając wolny czas – docieramy do miejsc, gdzie pasjonaci danej marki czy produktu kompletnie za darmo dzielą się absolutnie wspaniałą wiedzą. Zresztą – już sam fakt, że są takie miejsca daje sporo do myślenia.
– to właśnie umiejętność sprawnego znajdywania informacji jest czymś, co w wielu przypadkach jest znacznie ważniejsze, niż sama informacja! Ostatnio już prawie zrezygnowałem z poszukiwań, kiedy chciałem potwierdzić szczegóły podatkowe do wpisu o IKZE – nie wystarczyło przekopanie Internetu, nie wystarczyły telefony do Urzędów Skarbowych – dopiero jedna z osób pracujących w Krajowej Izbie Podatkowej była w stanie rozjaśnić moje wątpliwości. To się nazywa ciężka przeprawa 🙂
– w ostatnich latach przyzwyczailiśmy się do tego, że informacja ma być darmowa. Wielu z nas – w tym ja – nie kupuje gazet, czasopism i nie chce płacić za wiedzę, którą sprzedaje się na szkoleniach czy kursach. Ewentualnie płacimy za to w sposób, który mniej boli (chociażby: oglądając dołączone reklamy). Według mnie, to zjawisko doprowadziło do bardzo szkodliwych w skutkach efektów:
1) darmowa wiedza jest przeważnie bardzo niskiej jakości. Dzisiaj nie sprzedaje się faktów – dzisiaj daje się plotki, niepotwierdzone i niepełne informacje, przygotowywane i prezentowane jak najszybciej się da przez ludzi, którzy przekazują je między sobą jak w tej zabawie z dzieciństwa: głuchym telefonie. Nie wiem jak Ty, ale ja staram się unikać wszelkich dużych portali internetowych – to idealny przykład na to, jaką papkę się nam dzisiaj serwuje.
Główne hasło portalu: „Wszystko, co ważne”. To chyba włam na serwery mieliście 🙂
2) mnóstwo ludzi samozwańczo okrzyknęło się „ekspertami”, mimo braku zarówno w wykształceniu, jak i doświadczeniu – efektem są chociażby sprzedawcy produktów finansowych, karzący się tytułować „doradcami”, czy „profesjonalne” ekipy remontowe, które za grubą kasę odwalają fuszerkę jakiej świat nie widział.
Czy Ty również obserwujesz olbrzymią dewaluację wartości informacji? Widzę to tak, że tylko najbardziej dociekliwi i potrafiący pozyskiwać informacje (umiejętność rzadka, a według mnie: nie do przecenienia!) jakoś się odnajdą w tym całym bałaganie i będą potrafili oddzielić ziarno od plew. Cała reszta będzie przyjmowała to, co się im zaserwuje – bez zbędnych pytań, bez wątpliwości. Ale ta wąska garstka dociekliwych też może pójść za daleko – już dzisiaj całe rzesze ludzi „leczą” się wpisując odczuwane symptomy w wyszukiwarkę internetową, dzięki temu diagnoza jest postawiona nawet przed wizytą u lekarza. Szkoda tylko że sporo leków jest na receptę i nie zawsze leczenie można przeprowadzić we własnym zakresie 😉
Szczerze mówiąc, nieco przeraża mnie to, z czym inni muszą się na co dzień zmagać – i to mimo, że w wyniku przyzwyczajenia często nawet nie zauważają nadmiaru informacji. Ja natomiast świetnie odnajduję się w tym dość sterylnym świecie szczątkowych wiadomości, który sam sobie stworzyłem. Owszem – na pewno nie docieram do części wiedzy, którą bym docenił, ale koszt jej pozyskania (cała masa blablaniny naokoło) jest w mojej ocenie zbyt wysoki. Staram się chłonąć tylko to, co mnie interesuje i co jest mi potrzebne, dzięki czemu nie przeciążam swojego umysłu. Traktuję to zadaniowo – na zasadzie chłonięcia tego, co mi potrzebne wtedy, kiedy tego potrzebuję. Informacje zbyt szybko się dezaktualizują, żeby przetrzymywać je w głowie latami – to zdecydowanie marnotrawstwo szarych komórek 🙂 Dobrze, że datę ślubu mam wyrytą na obrączce po wewnętrznej stronie, bo inaczej mogłoby nie być zbyt wesoło!
Co równie ważne (przynajmniej dla mnie), staram się dzielić wiedzą, którą posiadam – zarówno na tym blogu, jak i poza nim. Może to nieco naiwne, ale uważam, że w jakimś stopniu odpłacam tym za całe dobro, które mnie w życiu spotyka. A ponieważ nie raz już się przekonałem, że ono w ten czy inny sposób do człowieka wraca, dlatego i Ciebie zachęcam do tego, żeby postępować podobnie. Każdy z nas ma unikalny zestaw umiejętności i wiedzę, która może się przydać nie tylko pracodawcy, ale i rodzinie czy znajomym. A ponieważ idą święta, być może bon na kilka godzin Twojego cennego czasu będzie wartościowym prezentem dla kogoś bliskiego? 😉 Pomyśl o tym – to wcale nie jest tak abstrakcyjne, jak Ci się wydaje!
A Ty? Czy zauważasz, ile informacji chłoniesz każdego dnia? Czy płacisz jeszcze za informację – a jeśli tak, to za jaką? A może – jak wielu z nas – dobrze zarabiasz również dlatego, że zdobyłeś wiedzę, której nie mają inni?
PS Po napisaniu tego, co wyżej doszedłem do wniosku, że w dzisiejszym świecie informacja może być zarówno wszystkim, jak i niczym… ehhh…
Sam niedawno doceniłem wartość płatnej informacji. Wydając blisko 500zł na roczny dostęp do serwisu, po kilku miesiącach zaoszczędziłem jakieś cztery razy tyle. Wolę nie myśleć ile mógłbym stracić nie mając wiedzy zdobytej w ten sposób.
Ktoś kiedyś powiedział „nie ma darmowych obiadów”. To samo dotyczy informacji. Jak nie zapłacimy bezpośrednio, to zrobimy to inaczej. Może czasem, albo prowizją o której nie wiemy. W najgorszym przypadku ceną może być zdrowie albo życie.
Nieźle – zdradzisz nieco więcej?
Nie do końca zgodzę się. Możemy za informację „zapłacić” zobaczeniem np. reklamy, która jest obok tejże informacji.
Nie tylko możemy, ale i często musimy. Tylko wcale nie jestem peqien, że to niska cena – od wczoraj jesteśmy u teściów i po 3h rozmowy przy telepudle miałem już kompletny mętlik w fłowie i chyba ze 100 obejrzanych jednym okiem reklam…
Witam, poruszyles wazny temat i trafiles w 10. Kazdy powinien przemyslec to o czym napisales. Ogladanie telewizji jest poprostu glupie, o portalach internetowych nie wspominajac. Informacji wartosciowych i ciekawych w tych mediach jest jak na lekarstwo. Gdyby nie pilka nozna ja osobiscie nie wlaczalbym TV wcale. Mialem kiedys okres bodajze 2 tygodni, w ktorych ze wzgledu na kociol prywatno-sluzbowy, nie widzialem TV, nie zagladalem do portali itd. Przez chwile wydawalo mi sie, ze cos mnie omija. A nie ominelo mnie oczywiscie NIC. Powtorzylem ten okres pozniej, tyle ze na wlasne zyczenie, w ramach testu i uswiadomilem sobie, ze te wszystkie „informacje” nie sa nam do niczego potrzebne, do niczego! To tylko przyzwyczajenie, jak z piciem kawy (nie pije od ponad roku i czuje sie o WIELE lepiej przez caly dzien). Zadna z podawanych tam informacji, nie ma wplywu na nasza codziennosc, na nasze zycie, podejmowanie decyzji itd. Dlatego polecam kazdemu, ograniczyc TV etc. do absolutnego minimum. Przeciez majac wlaczony telewizor nie mozna powiedziec, ze odpoczywamy. Jestesmy bombardowani obrazami, paskami informacyjnymi, dzwiekami, idiotycznymi haslami, reklamami itd. Nasza glowa peka od tego i meczy sie poprostu. A czlowiekowi sie wydaje, ze to relaks 🙂 Jest plemie indianskie, ktore telewizje nazywa w przetlumaczeniu „nieprawdziwe zycie”. A jest inaczej?
Jesli chodzi o internet i np. google, to na prawde warto nauczyc sie z niej korzystac. Ta umiejetnosc wpisywania, patrzenia i filtrowania informacji przydala mi sie juz wielokrotnie, w waznych sprawach. Wyszukiwarka google ma sporo malo znanych opcji, ktore mocno skracaja poszukiwania.
Wazne, by powyrywac chwasty z naszych zajec, mysli itd. Zostawic tylko to co absolutnie konieczne, wtedy zostanie nam wiecej czasu na to co tworcze, na to co piekne i zdrowe, na sen itp.
Pozdrawiam
Sama prawda – ale taka piłka nożna w Twoim przypadku, a okazjonalne granie w moim też jest potrzebne. A może nie tyle potrzebne, co nieszkodliwe – w końcu cały czas produktywnym być się nie da, prawda?
Pelna zgoda. Zachowanie równowagi jest bardzo ważne. Ja rzadko bywam produktywny i ubolewam nad tym. Dlatego np. podziwiam to co zrobiles z krzeslami. To taka wielka mala rzecz. A po wszystkim to pyszne piwo. To właśnie jest szczęście i wolność!
Mała poprawka – krzesłami to się żona zajęła, ja do maszyny do szycia się nie tykam 🙂
Ale nie tykasz „bo nie” czy jest jakiś racjonalny powód?
To zbyt skomplikowana maszyneria dla mnie 😉 a tak poważnie, to dopiero niedawno zluzowało mi się trochę czasu i nadrabiam to, co zaniedbywałem – ogarnięcie jeszcze maszyny do szycia byłoby teraz szaleństwem. Nie twierdzę, że nigdy się tego nie tknę, ale na razie nawet takich zapędów nie mam.
Tylko że decyzja o nauce szycia była by nie racjonalna,
Zajmie ci to „trochę” czasu a efekty końcowe i tak będą gorsze niż w przypadku osoby z doświadczeniem (żona).
Czas ten możesz poświęcić na robienie tego co umiesz co jest chyba dużo racjonalniejszym podejściem zwłaszcza jeśli nie masz w planach rozwodu 🙂
A skąd pewność, że po pewnym czasie Wolny szyłby gorzej niż jego żona?
Od lat wychodzę z założenia (potwqierdzonego jak na raziepraktyką), że 6-12 miesiecy szczerego zaangażowania w naukę „czegoś” sprawi, że po tym czasie ma się umiejętności (nie doświadczenie) większe niż 9/10 osób robiących „to samo”…
(Tim Ferriss jest bardziej radykalny; on uważa, że wystarczy 6 miesięcy, by awansować do 5% najlepszych „w danym temacie”)
Myślę, że Wolny po kilku samodzielnie wykonanych remontach jest lepszy niż 90% ekip robiących to za „grubą kasę i niekoniecznie w terminie”…
Stawiam orzechy przeciw kamieniom, że z szyciem byłoby podobnie 🙂
Co do samej koncepcji doskonalenia się nie mam uwag. Chodzi mi że te 6miesięcy może poświęcić na naukę czegoś innego czego akurat ni potrafi ani on ani żona. Jeżeli małżeństwo rozumiemy jako drużynę to bezsensu jest dublowanie tak niszowych umiejętności.
Niekoniecznie bez sensu; życie potrafi być przewrotne…
Wszelako twój argument jest mocny.
Potrzeba na pewno dużo rozwagi przy podchodzeniu dozdobycia nowych umiejętności.
Zmotywowałeś mnie, Romanie. Na moją listę rzeczy do zrobienia dopisuję zaraz naukę szycia na maszynie.
Dzięki za taką reklamę – teraz nie odpędzę się od ofert 🙂 Tylko, że musiałbym tak wycenić swoje usługi, że przysłowiowy koń by się uśmiał. W przypadku remontów (i ogromnej liczby innych usług) ogromną rolę odgrywa poziom „chciejstwa” i dokładność, o którą ciężko, jeśli ma być tak, jak chce klient, czyli tanio i dobrze (tak tak – właśnie takiej, niewykonalnej usługi żąda większość klientów, prawda?).
Wolny, uważaj na tą diagnozę internetową bo wielokrotnie spotkałem się z takimi ludźmi, którzy właśnie tak robią doprowadzając siebie i później lekarza do nerwowej atmosfery. Wielokrotnie później chcemy zobaczyć objawy, o których przeczytaliśmy…
Ale ja właśnie napisałem, że to już krok za daleko, który może być niebezpieczny. A przynajmniej taki był zamysł tego, co napisałem 🙂
Ja kiedyś poszedłem przerażony do lekarza z taką internetową diagnozą. A lekarz przed zbadaniem musiał się uspokoić, bo nie był w stanie przestać się śmiać :/
Ja dodatkowo zauważam, że osoby wynkonujące różne prace mimo niskiej wiedzy specjalistycznej próbują udawać specjalistów i przez takie firmy/osoby opinie o danej branży są coraz gorsze, gdyż Ci „specjaliści” mają dużo niższe stawki, ale widza i często zaplecze techniczne jeszcze niższe nich ich stawki, a klient prawie zawsze wybiera cenę a nie jakość.
To zjawisko nazywa się bodajże psuciem rynku. Na szczęście w bardzo niszowych specjalizacjach nie występuje.
Mi się jednak wydaje, że im czasy lepsze, bogatsze, tym klient częściej zwraca uwagę na jakość (a szczególnie na relację cena-jakość). Toteż Ci producenci i usługodawcy, którzy mają wiedzę i stawiają na jakość – nie stoją na straconej pozycji. A że rynek jest często szeroki i konkurencja bywa duża… I dobrze! Nie ma nic gorszego niż monopol. Związki cechowe, dyplomy czy uprawnienia niewątpliwie potrzebne są w takich zawodach jak: lekarz, policjant i być może piekarz, ale w takich jak: detektyw, przewodnik czy hydraulik – już raczej nie. Niech to rynek wyreguluje sobie i tyle.
Jak to mówią, nie święci garnki lepią – i ja generalnie bym się tego trzymał. Zresztą: postulowana przez Wolnego samowystarczalność jest tego niezłym przykładem. Z tym że akurat Wolny, nie maluje czy tapiceruje na zarobek, tylko na własne potrzeby – ale kiedyś – kto wie?? Może Wolny będzie się w ten sposób się relaksował w rentierskich czasach, każąc się jednak stosownie wynagradzać?? I oby nikt mu tego prawnie nie zabronił.
O ile zabraniać i na siłę ograniczać dostępu do jakiegokolwiek profesji się nie powinno, to jestem za tym żeby ludzie pracujący w zawodach, mniejszego lub większego, zaufania, powinni spełniać pewne kryteria i ponosić odpowiedzialność za swoje błędy. Niestety, polityków, urzędników i sektora finansowego w ogóle to nie dotyczy.
Tylko jak zdefiniować to większe czy mniejsze zaufanie? Jeśli np. przez możliwe do zrobienia szkody, to i człowiek bezrobotny powinien mieć licencję na to swoje bezrobocie 😉 ja chyba jednak jest za tym, żeby to rynek sam zweryfikował.
W sumie każdy powinien ponosić odpowiedzialność za wykonaną pracę. O ile sprzedawca odpowiada (pośrednio) za oferowany towar, a hydraulik czy ekipa remontowa za wykonaną usługę, to nikt nie dobiera się do tyłka urzędnikom, którzy potrafią zrujnować życie, „doradcom” naciągaczom też nikt nic nie zrobi za wciskanie dziadostwa. O politykach nie wspomnę.
Prawda – jedyną „karą” dla polityków jest niskie poparcie w kolejnych wyborach…
Ciekawe kiedy będą te „kolejne” o których mówisz? Komuchy nami rządzą od dekad. Kradną, kłamią, a ludzie dalej na nich głosują i wybierają. Inna sprawa, że Ci z samej góry i tak zawsze będą na swoich stanowiskach. Karty do głosowania dają im taką gwarancję.
Tylko w zawodach zaufania publicznego? Ja uważam, że jedną z miar – nawet nie profesjonalismu, a zwyczajnie dorosłości, jest ponoszenie odpowiedzialności za własne działania…
Hehe – kto wie? Chociaż na dzień dzisiejszy bardziej przemawia do mnie praca jako kurier na rowerze 😉 wiem wiem – niebezpieczna i w ogóle, więc nieh zostanie w sferze niezrealizowanych „zachcianek”.
Cześć Wolny,
Idealnie trafiłeś, wczoraj zastanawiałem się nad wartością informacji. Informacja to potęga, a czasem konkretne pieniądze. Dopiero co dowiedziałem się, że można aktywować ważność konta na rok w Plusie na kartę. Dzięki tej informacji babcia, która prawie nie korzysta z telefonu, zamiast doładowywać co kwartał konto kwotą 50 złotych, nie musi tego robić przez rok, po której zostanie jej nadal połowa środków na koncie. Można powiedzieć, że podarowałem jej 2 lata dzwonienia, a kosztowało mnie to godzinę zgłębiania tematu wliczając 20 minut nieudanych prób połączenia się z infolinią 🙂
Podobnie z autem, w życiu bym nie przypuszczał, że dotknę się do Audi (tak wiem, droga marka, ale po wypadku, chciałem coś bardziej pancernego), a tymczasem rozkręcałem schowek, wymieniałem teleskop, na dniach zabieram się za samodzielną naprawę podnośników szyb. Wszystkie informacje są w sieci włącznie z „serwisowymi” schematami napraw.
Oczywiście masz rację, że trudno czasem znaleźć wartościowe informacje, ale naprawdę warto 🙂
PS. Co do części polecam wyspecjalizowane w konkretnym modelu samochodu firmy z allegro. Mają niemal wszystkie części z demontażu, tanio i można samodzielnie zamontować.
Temat tefonii/internetu jest idealny do dawania takich „drogich-tanich” podarunków. Chwila pracy i kilka stówek w ciągu roku w kieszeni – oczywiście, jeśli mówimy o ofertach dla osób o tak specyficznych wymaganiach (albo ich braku) jak babcie 🙂
Z przerażeniem patrzę na informacje jakie przekazuje TV. Przykład – dzisiejsze Fakty. Poruszone tematy: nożownik z Sydney (po co to komu), kilometrówki Sikorskiego (ile można to wałkować), marsz PiS (nic konkretnego), nożownik z Łodzi, Czarnkowa, zabójstwo jakiegoś świadka, pendolino i na koniec 104-letni biegający staruszek. Totalna papka informacyjna. A do tego bez skrępowania pokazywane worki z ciałem, akcje policji itp. Akurat po mieszkaniu biegał sobie synek 1,5 roczny i przez chwilę zastanowiłem się, czy aby przypadkiem takie wiadomości nie powinny być pokazywane po 23-ciej. Jak można wychowywać normalnie dzieci jak z każdej strony bombardowani jesteśmy takimi informacjami? Chyba faktycznie w cholerę wyrzucić TV. Nie lepiej jest z bajkami dla dzieci.
Z drugiej strony Internet – na szczęście tutaj mamy większy wpływ na to co chcemy oglądać.
Dochodzę do wniosku, że im mniej wiesz tym w lepszym swoim świecie żyjesz. Nie dotyczy to oczywiście wiedzy specjalistycznej, jakichś sensownych zainteresowań, praktycznej wiedzy. To zawsze będzie w cenie.
O- o pendolino to słyszałem, o Sydney też coś mówili w radiu jak jechałem z blabla do pracy. Chyba jednak aż tak totalnie odcięty nie jestem…
Proponowałbym zmienić kanał – to tylko jedno kliknięcie 🙂 np. na Informacje TV Republika.
Dokladnie tak jest, ale akurat to na szczescie jest w naszych rekach. Mamy nad tym totalna kontrole. Wystarczy przycisnac na urzadzeniu OFF i nastanie niczym niezmacona cisza 🙂 Sam tego nie robie bo wiem kiedy odbywa sie jaki mecz, ale podejrzewam ze warto korzystac z programu tv aby ustalic co nas interesuje i kiedy mozna to zobaczyc i tylko wtedy wlaczac TV. Z tym, ze to niestety tylko teoria, bo jesli domownikow jest 4 tak jak u mnie, to kazdy ma cos ciekawego i czasem nie warto wylaczac… Tina nizej dobrze to ujela.
Jesli chodzi o facebook itp. to zawsze zastanawialem sie, po co to ludziom… Co innego jesli prowadzi sie dzialalnosc, ale nie widze zastosowania dla „zwyklych”… Chociaz z drugiej strony to idealne miejsce zeby pochwalic sie wczasami, dziecmi, domem czy samochodem…
Rozni ludzie czesto powtarzaja „nie mialem czasu na to czy na tamto”. Mysle sobie ze gdyby uwolnili sie od rzeczy, o ktorych piszemy, to zdazyliby zrobic wszystko co trzeba i zostaloby im jeszcze kilka godzin na nudzenie sie 🙂
Kiedy zona wlacza wiadomosci, ja opuszczam pomieszczenie, bo nie moge patrzec juz na te twarze i sluchac tych newsow. Uwazam, ze najcenniejsze przedstawiane tam informacje to prognoza pogody.
Wolny dlaczego piszesz tylko raz na tydzien ? 😉
Tak sobie myślę, że czasu jest aż nadto – wszystko zależy od tego, na co go przeznaczamy i jak „ustawiliśmy” sobie pracę, a może i życie w ogólności. A piszę raz na tydzień, bo blog nie jest moim priorytetem – i tak czasami wpis powstaje rzutem na taśmę, więc nie planuję zwiększać częstotliwości. Jak pisałem po 2-3 dni, niemal ciągle pracowałem przy blogu.
Dokładnie, rzadko oglądam programy informacyjne, ale wczoraj jakoś tak wyszło, że siedziałam z rodzicami i coś tam wspólnie oglądaliśmy. Moje wrażenia: zadnych konkretów, a tylko wiadomości dobijające widzów i pokazujące, że swiat jest zły. Jak w tym wszystkim znaleźć motywacje do życia? Dlaczego nie mówi sie o pozytywnych rzeczach? Dla własnego zdrowia psychicznego lepiej może faktycznie lepiej się od tego odciąć…
Polecam serdecznie!
Informacja dobrej jakości zawsze była trudna do zdobycia, nawet przed powszechnym dostępem do internetu. „Pseudodoradcy” i „fuszerkofachowcy” istnieli już wcześniej, ale dziś faktycznie jest trudniej, bo nadmiar informacji jest przytłaczający, a z dnia na dzień jest coraz ciężej znaleźć coś wartościowego za pomocą internetu.
Niestety, to prawda. Dlatego tak ważna jest umiejętność znajdowania informacji. Tego się można nauczyć!
Ogrom informacji rzeczywiście sieje spustoszenie w naszych głowach i wypacza postrzeganie świata. Niestety wg moich obserwacji społeczeństwu coraz mniej zależy na wiedzy i doświadczeniu. To dlatego ludzie leczą się o doktora google, na dużych serwisach internetowych oglądają nagie ciała i plotki na temat tzw. celebrytów. Co gorsza sami dzielą się swoim życiem na FB, G+, itd.
Ponadto ogrom danych, jaki na nas spada powoduje, że coraz trudniej jest nam wypracować własny punkt widzenia – tracimy obiektywizm.
To samo występuje w przypadku finansów: wiele osób podejmuje decyzje o oszczędzaniu na podstawie słów doradcy. Nie chce im się samodzielnie zapoznać z produktem, który kupują. Idą na łatwiznę…Dobrze, że chociaż w internecie jest dużo cennych portali, blogów zawierających dokładne wskazówki. Pytanie tylko, czy „odbiorcom/czytelnikom” zechce się poświęcić chwilę, aby ich poszukać?
Pozdrawiam Jacek
Jeżeli na wizytę u specjalisty czeka się miesiącami, to ludzie leczą się u „doktora” Google. Mało kogo stać, żeby leczyć się prywatnie, płacić po 150 złotych za wizytę, potem opłacić wszystkie badania i jeszcze na koniec zapłacić za leki.
Niestety, ale masz rację. Sama się ostatnio o tym przekonałam. Nie ma szans na wizytę u specjalisty (w moim przypadku chodziło o laryngologa) tego samego dnia. A tydzień (w ramach abonamentu z mojej firmy, na NFZ jakieś pół roku) nie mogłam czekać. Ostatecznie z zapaleniem ucha wylądowałam u internisty, który nawet nie mógł tego ucha obejrzeć, bo nie miał otoskopu (laryngolog ma). Leczenie było więc dobrane na podstawie wywiadu ze mną.
Dr Google w takiej sytuacji nie dziwi.
Dzisiaj też dowiadywałam się o laryngologa 🙂 Prywatnie za 120 złotych, mogłam się zapisać na dziś wieczór, na godzinę 20-tą, zaś na NFZ – na październik 2015. W końcu tak jak Ty – poszłam do lekarza pierwszego kontaktu i poprosiłam o przepisanie leków.
Kasia – i zapisz się na ten październik 2015 r. Nic nie tracisz. A nuż się przyda? W razie czego zwolnisz lub „przekażesz” komuś. W zaistniałej sytuacji tak właśnie trzeba sobie radzić. Jak ktoś ma nieco czasu i jest towarzyski może sobie stworzyć istną sieć terminów oraz (co nie mniej ważne) katalogu dobrych specjalistów. Prywatnie czy na fundusz – dobry lekarz to skarb.
Ja się zapisałam w końcu do laryngologa na za tydzień (w ramach abonamentu), bo jednak chciałabym, żeby to ucho obejrzał. Nie jestem wcale pewna, że zostałam do końca wyleczona.
Jeśli chodzi o ostry stan zapalny uszu, to ja bym poszła jak najszybciej prywatnie albo na ostry dyżur laryngologiczny. Jak stanu ostrego się szybko nie wyleczy, to może przejść w stan przewlekły, który jest bardzo trudny do leczenia, a jeśli dotyczy uszu, to jeszcze może grozić głuchotą. W końcu co mamy cenniejszego od wzroku i słuchu?
Trafny punkt. Natomiast rozwiązanie niekoniecznie dobre – łatanie problemów ze służbą zdrowia samodzielnym leczeniem przez Internet może przynieść więcej szkód niż korzyści.
Bardzo trafne spostrzeżenie dotyczące braku obiektywizmu – tego brakowało we wpisie. Zawsze na nasz osąd wpływało mnóstwo czynników, ale dzisiaj już nawet nie staramy się mieć swojego zdania, tylko ślepo przyjmujemy to, co zobaczymy/usłyszymy w TV.
Unikam natłoku informacji. Żyję sobie w swoim świecie bez telewizora, bez radia, w Internecie czytam tylko to, co chcę. Nie czuję się z tego powodu nieszczęśliwa. Czasem tylko mi dziwnie, jak ludzie rozmawiają, a ja nie wiem zupełnie o czym… Usłyszałam kiedyś, że ja chyba pochodzę z innej planety… Być może moja planeta nie jest tak dobrze poinformowana o wszystkim, co się dzieje na świecie, ale przynajmniej nie stresuję się problemami polityków, celebrytów itp., na które i tak nie mam żadnego wpływu. Wolę się zainteresować lokalnymi sprawami, w których mogę mieć jakiś udział i które choć trochę zależą ode mnie.
Super podejście – też znacznie bardziej interesuję się lokalnymi wydarzeniami. A jeśli chodzi o rozmowy, w których nie wiesz o co chodzi, to u mnie norma – ale rozmówcy zwykle się wtedy nakręcają i streszczają sprawę, co zapewne nieco podbudowuje ich poczucie wartości, także i pozytywy można znaleźć 🙂
Ostatnio miałem okazję docenić wartość informacji 🙂 Kończyła mi się umowa z UPC, w systemie internetowym widnieje „Oferta Dla Ciebie” – szybszy pakiet internetu + ten sam TV co mam, za 10zł drożej niż obecna cena. Wiele osób by może kliknęło (wow, 2x szybszy internet za 10zł, biorę) ale mnie nie jest to potrzebne więc poszedłem do salonu. I tam się dowiedziałem że mogę bez problemu przedłużyć umowę na obecnych warunkach na 18 miesięcy. Oszczędność 180 zł w półtora roku 🙂
Ehhh…ja bym na to spojrzał jeszcze inaczej – koniec umowy to idealny moment na całkowitą rezygnację z tv, ale zdaję sobie sprawę, że nie każdy jest na to gotowy.
Ehhh… W rzeczy samej. 🙂
Dodałbym jeszcze, że materiały emitowane przez wiele stacji telewizyjnych są dostępne w necie. Za darmo, w dowolnej porze, a nierzadko również z pominięciem reklam. Dla przykładu stacja Discovey okrasza swoje dość wartościowe i ciekawe materiały całym plikiem bzdurnych reklam, czego zupełnie nie da się strawić. Natomiast po pominięciu reklam i przymrużeniu oka na fajerwerki wizualne tudzież sensacyjno-amerykoodkrywający ton głosu prowadzących – można „rzecz” obejrzeć.
Haha, wiedziałem że tak odpowiesz Wolny 🙂 Gdybym mieszkał sam to tak właśnie bym zrobił i zostawił sobie tylko internet, ale na razie w ramach oszczędzania ślub i wkład własny wraz z narzeczoną mieszkam u mamy, a ona telewizję lubi oglądać 🙂 O ile większość kanałów faktycznie można znaleźć w sieci to parę ulubionych mojej mamy (np. domo+) niestety chyba nie jest transmitowanych online :/
Oczywiście masz sporo racji i nie mam zamiaru Cię przekonywać do swojego punktu widzenia. Napiszę tylko, że moja lepsza połówka też miała ulubiony program, niedostępny online. Ale człowiek jest na tyle plastyczną istotą, że jeśli tylko chce, to umie łatwo zmienić ulubione na jeszcze ulubieńsze 🙂 pozdrawiam.
Witaj Wolny, pozowlę sobie skomentować post z punktu widzenia mojego prywatnego podwórka – branży prawniczej. niejednokrotnie spotykamy sie z klientami ktory ” wiedzieli lepiej”, ktos im doradził, napisali sobie pozew sami itd…. zaoszczedzili np 150 złotych na jednorazowej poradzie u specjalisty adwokata, a nastepnie wpedzili sie w wielokrotnie wieksze koszty podczas sprawy sadowej, w trakcie ktorej zglosili sie jednak do adwokata ktory czesto nie ma juz za wiele mozliwosci w zakresie działania i odkrecenia tego co klient sam nakrecil….
Adwokaci za prowadzenie sprawy, to biorą co najmniej kilka tysięcy złotych.
to jest wlasnie bledne przekonanie. mozna pojsc poporade zanim dojdzie do sprawy…..a poza tym nie koniecznie trzeba isc do wielkiej kancelarii ktora kosi grube tysiace… twoje przekonanie wynika z braku informacji…
Tutaj mylisz się całkowicie. Ostatnio byłam u adwokata w maleńkiej kancelarii: oto stawki: konsultacja przed sprawą 200 złotych, prowadzenie – trzy tysiące.
Plus jeszcze koszty sądowe w pierwszej i drugiej instancji, ewentualna kasacja, koszty strony przeciwnej i 20 tysięcy w plecy.
Jak długo trwa sprawa rozwodowa? Tak długo, aż wszystkie skłądniki majątkowe stron staną sie własnością ich reprezentantów 🙂
Heh… czasami nawet umiejętność wyszukiwania informacji to za mało…
Moje doskonalenie szycia żagli przypominało chodzenie niewidomego po polu minowym; znikąd informacji, coraz mniej czasu i coraz mniej „kredytu zaufania”… 🙂
I śmiem twierdzić, że gdybym zaczynał dziś to byłoby mi jedynie odrobinę łatwiej, bo niemal znikąd informacji…
Oczywiście…
Prawie specjalistów z prawie informacjami, tak wówczas jaki, dziś na pęczki…
Tyle, że pośród tej „góry tombaku” trudno odszukać „drbiny złota”…
I dlatego przymierzając sie do poznania nowego fachu (tak, tak, nie można gnuśnieć) pierwsze co zrobiłem to dopadłem z górą dziewięćdziesięcioletniego fachowca z którego mam zamiar „wycisnąć” wszystko co dam radę (i zdążę).
A jeszcze wszystkiego nie wycisnąłeś? Ile już „ciśniesz”?
Wyjaśniam 🙂
Przyszły rok to dla mnie czas – rewolucyjnych rzekłbym – i w dużej mierze wyczekiwanych (choć i niespodziewanych tak szybko) zmian 🙂
„Nowy fach” to coś, co mam dopiero zamiar zacząć poznawać od nowego roku…
Robię sobie od lutego „urlop szkoleniowo-zdrowotny” od żagli. Palce bolą okrutnie na koniec dnia pracy więc czas trochę odpocząć od sztywnej materii 🙂
Przy okazji „niedostępnością” podniosę bezkosztowo wartość swojej pracy 🙂
A ja w temacie informacji chcę zwrócić uwagę na umiejętność jej szukania. Natłok informacji często przezywamy gdy nie umiemy doprecyzowac sobie czego chcemy. BTW Roman masz trzech synów? 🙂 Jeśli tak, to PRAWDOPODOBNIE wiem kim jesteś ;). Nie musisz odpowiadac, chodzi mi tu o to, że w dzisiejszym świecie ludzie chcą być coraz bardziej pewni i chcą profesjonalnej, pewnej wiedzy tam gdzie amatorska, choć niejasna, w pełni wystarczy…
Nie, nie mam trzech synów. Mam „zestaw mieszany” 🙂
No to nie jesteś „ten” p. Roman od Żagli:)
Jak najbardziej „ten”, wszelako z Twojego punktu widzenia co najwyżej „ten inny ten” 😀
Ciekawość mnie zjada – uchyl rąbka tajemnicy i pokaż czytelnikom, co można zrobić ze swoim życiem będąc niezależnym finansowo. Myślę, że taki przykład dobrowolnej zmiany hobby, na którym przy okazji można sporo zarobić jest najlepszym dowodem na to, że warto mieć otwarty umysł i wiarę we własne możliwości.
„Niewiedza jest błogosławieństwem” – ten cytat chyba wyczerpuje temat papki telewizyjnej.
Może to spuścizna po 'poprzednim’ systemie, a może takie mamy czasy, że wszystko robi się byle jak, byle szybko, byle tanio, byle było. Dotyczy to też informacji. Artykuły na portalach, są pisane przez pseudo-redaktorów, często z błędami ortograficznymi czy literówkami, a błędy stylistyczne będące często wynikiem używania google-translatora to norma. (Gratuluję Wolny, w tym wpisie niczego takiego nie znalazłem.)
Jako sknera, nie mam zwyczaju płacić za informacje – szczególnie na jakichś pseudo-profesjonalnych portalach. Kto wie, może jako ten chciwy, zapłacę kiedyś za to 2 razy.
PS Oczywiście generalizuję używając słowa „wszystko”
Hej, też jestem w grupie osób używających tv sporadycznie najczęściej do obejrzenia programów przyrodniczych z dziećmi – przyroda nie kłamie. Uważam, że każy powinien zostać przymusowo odcięty od papki na okres trzech – czterech tygodni. Społeczeństwo zaczęło by czytać, interesować się czymś, uprawiać sporty, wychodzić do ludzi, rozmawiać z dziećmi, małżonkami i rodziną.
Po tym okresie społeczeństwo w zdecydowanej większości zaczynało by się budzić do normalnego, nie ukształtowanego przez system, życia bezmyśłnego pochłaniacza reklam i badziewia. Część pewnie by wróciła do ulubionej setki seriali i trudnych spraw – ale to niereformowalna część.
Cieszę się, że kiedyś trafiłem w sieci na opowieści ludzi odcinających się od papki, to było jeszcze zanim trafiłem na Twój blog Wolny.
Pewne rzeczy udało mi się zmienic po przeczytaniu książki Ch. Duhhig’a Siła Nawyku – świetnie tłumaczy jak działamy i jak możemy wpływać na swoje działanie 🙂 Serdecznie polecam.
Jakub
Zebrało mi się na refleksje… 🙂
.
Radykalny masz pogląd w kwestii tego przymusowego odcięcia. Wydaje się, że słuszny, ale jakże restrykcyjny. Nie wiem, czy efekty byłyby faktycznie dobre. Bałbym się mimowolnego odwetu. Bo ja wiem? Bluzgów, frustracji, agresji…
Powiem Wam jednak, że też miewam autorytarne pomysły, jak uszczęśliwić innych.
Zaciekawiła mnie myśl: „Przyroda nie kłamie”. Po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że przyroda często kłamie. Kłamie drapieżnik podchodzący do swej ofiary i kłamie małe zwierzątko udające liść lub podszywające się pod barwy groźnego zwierza. A i my – też w końcu przyrodnicze byty – by dobrze się mieć lub w skrajnych wypadkach przetrwać – oszukujemy. Z drugiej strony są pewne granice naszego przyrodniczego jestestwa, dajmy na to możliwości poradzenia sobie naszego organizmu z taką lub inną chorobą czy warunkami. I tutaj przyroda nie kłamie, działa wg pewnych praw. Człowiek (a więc kawalątek przyrody) stara się jednak sprytnie przechytrzyć też przyrodę. Banalnym przykładem: szczepionka.
My – ludzie nie jesteśmy przystosowani do jedzenia trawy, latania itp. Człowiek jednak nagina tego rodzaju prawa. Dajmy na to idea tzw. równouprawnienia kobiet jest zasadniczo sprzeczna z przyrodniczym dostosowaniem kobiety i mężczyzny, ale obecnie się ją lansuje. Może to dobrze, a może nie.
Również i wydłużanie ludzkiego życia do wieku 90, 100 czy nawet 110 lat też jest wbrew naturze. Co to za porządki (ktoś mógłby zapytać), aby kilka pokoleń naraz żyło i by było tyle słabowitych osobników przy życiu? No ale tak jest, ku uciesze człowieka, choć w pewnym sensie wbrew naturze. A dzieje się tak m. in. dlatego, że zwyciężyła… wiedza i informacja. Generalnie im mniej zabobonów, uprzedzeń, braku tolerancji, zacofania oraz… religii – tym lepiej.
Tak to jest. Informacji możemy znaleźć dużo… o wiele za dużo. Tak jak piszesz- masa szczegółów, bardzo mało informacji wartościowych, które faktycznie nam się przydadzą, których szukamy. Informacja ma duże znaczenie, ale ciężko znaleźć taką, która by nam pomogła.
Informacje, które przekazuje nam telewizja nie są warte absolutnie nic. Wszyscy chyba widzą jak media nakręcają problemy. Chociażby teraz z frankiem szwajcarskim. Dlatego do tego, co tam pokazują trzeba mieć dystans. Trzeba wyłapywać jedynie wartościowe informacje.
Najlepiej samemu szukać informacji na dany temat, telewizja pokazuje nieprawdziwe informacje!
ostatnie zdanie jest chyba najlepszym podsumowaniem. W zależności od tego, kto korzysta z informacji może ona nie być nic warta, a dla innej osoby może zmienić życie.