O diecie informacyjnej było już sporo – po pierwsze, napisałem o naszej rezygnacji z sygnału telewizyjnego, następnie rozszerzyłem temat w kontekście reklamy i sposobów jej unikania, a w końcu podsumowałem ten długi okres ścisłej diety. Ponieważ mijają właśnie 2 lata, od kiedy trwa nasz eksperyment, który stał się częścią sposobu na życie, chciałbym poruszyć temat informacji w ogólności: ile jest ona warta, jak po nią sięgamy, w jaki sposób filtrujemy, a przede wszystkim: jak używamy tych fragmentów wiedzy zdobytych tu czy tam. Ale najpierw przedstawię scenkę rodzajową, która skłoniła mnie do poruszenia tego wątku.
Ostatni wpis był o tym, dlaczego fundusz awaryjny jest podstawą budowania zdrowych finansów osobistych. To było bezpośrednie przesłanie – pośrednim było to, że stalowe puszki zwane popularnie autami mogą w zaskakująco łatwy sposób pozbawić nas zdrowia, a czasami i życia. Moja stalowa puszka stoi aktualnie u blacharza na zabiegu podobnym do wygładzania zmarszczek, tylko że w tym przypadku niedoskonałym (bo nieco pogiętym i rozerwanym) elementem jest nie skóra, a karoseria auta. Co nieco do wyklepania, kilka elementów do wymiany – w szczególności błotnik i drzwi od strony kierowcy. Zagadka, którą musiałem rozwiązać brzmiała: skąd wziąć te elementy? Kupno nowych od producenta nie wchodzi w grę – pewnie tylko autoryzowane stacji obsługi mają dostęp do takich części i kasują za nie jak za zboże. Pozostaje kupno nieuszkodzonych elementów z używanych pojazdów. Kto ma się tym zająć, gdzie i jak szukać, no i kto zapłaci za stracony czas? Tu właśnie zaczyna się problem dotyczący informacji w czystej postaci. Znalezienie sprawnych drzwi do konkretnego modelu auta, w konkretnym roczniku (ew. wersji), odpowiednim typie nadwozia – a wszystko w ciągu krótkiego czasu, żeby blacharz mógł zacząć pracę? Powodzenia – przy „starym” podejściu polegającym na dzwonieniu i jeżdżeniu po szrotach, całość zakończyłaby się prawdopodobnie na 2 sposoby: albo zapłaciłbym bimbalion za oryginalne, sprowadzane dla mnie części, które być może już nawet nie są dostępne, albo – i ta wersja materializuje się często po nawet drobnych kolizjach – machnąłbym ręką, stwierdziłbym: niech ktoś inny się martwi – sprzedam auto jako uszkodzone, a kupię inne, nowsze. Chyba jednak znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, że to nie w moim stylu.
Uruchomiłem więc poszukiwania – dotarłem do obszernego katalogu z wszystkimi częściami do mojego modelu, wyszukałem po numerach nadwozia konkretne oznaczenia wersji i uzyskałem informację, że mogę nieco poszerzyć poszukiwania, bo identyczne drzwi montowane były w kilku wersjach nadwozia. Dzięki temu znalazłem ogłoszenie od osoby prywatnej, zaledwie 30 km od mojego miejsca zamieszkania, która w piwnicy trzymała kilka części od podobnego auta i za które skasowała połowę ceny, która widniała na pozostałych internetowych ofertach. W moim przypadku te informacje były warte około 300 zł i jestem pewien, że nie znalazłbym ich bez umiejętności sprawnego poruszania się po Internecie czy filtrowania nadmiarowych i błędnych danych, których było mnóstwo. Tym bardziej, nie dokonałbym tego jeszcze kilkanaście lat temu, trzymając w ręku jedynie telefon i będąc gotowym do przemierzania kilometrów po lokalnych składach części. Nie mówiąc o tym, że całość na pewno nie odbyłaby się w spokojny, zimowy wieczór, kiedy usiadłem wygodnie w salonie z kubkiem herbaty w ręku i komputerem przede mną.
Ta historia skłoniła mnie do przemyśleń o tym, jak zmienia się znaczenie i wartość informacji w czasie. Moje obserwacje są następujące:
– mimo, że naokoło trąbi się, że żyjemy w społeczeństwie informacyjnym, to średnia wartość pojedynczej informacji bardzo straciła na wartości. Jesteśmy wprost bombardowani nadmiarową wiedzą, która z reguły jest niewiele warta i co najwyżej służy do zaspokojenia naszej ciekawości lub zabicia nudy.
– informacje naprawdę przydatne ciężko zdobyć, bo zwykle dotyczą szczegółów. Dotarcie do kluczowej dla nas wiedzy oznacza zazwyczaj pójście jedną z dwóch ścieżek: albo płacimy naprawdę dużo komuś, kto specjalizuje się w tej wąskiej działce, albo zdajemy się całkowicie na siebie i – poświęcając wolny czas – docieramy do miejsc, gdzie pasjonaci danej marki czy produktu kompletnie za darmo dzielą się absolutnie wspaniałą wiedzą. Zresztą – już sam fakt, że są takie miejsca daje sporo do myślenia.
– to właśnie umiejętność sprawnego znajdywania informacji jest czymś, co w wielu przypadkach jest znacznie ważniejsze, niż sama informacja! Ostatnio już prawie zrezygnowałem z poszukiwań, kiedy chciałem potwierdzić szczegóły podatkowe do wpisu o IKZE – nie wystarczyło przekopanie Internetu, nie wystarczyły telefony do Urzędów Skarbowych – dopiero jedna z osób pracujących w Krajowej Izbie Podatkowej była w stanie rozjaśnić moje wątpliwości. To się nazywa ciężka przeprawa 🙂
– w ostatnich latach przyzwyczailiśmy się do tego, że informacja ma być darmowa. Wielu z nas – w tym ja – nie kupuje gazet, czasopism i nie chce płacić za wiedzę, którą sprzedaje się na szkoleniach czy kursach. Ewentualnie płacimy za to w sposób, który mniej boli (chociażby: oglądając dołączone reklamy). Według mnie, to zjawisko doprowadziło do bardzo szkodliwych w skutkach efektów:
1) darmowa wiedza jest przeważnie bardzo niskiej jakości. Dzisiaj nie sprzedaje się faktów – dzisiaj daje się plotki, niepotwierdzone i niepełne informacje, przygotowywane i prezentowane jak najszybciej się da przez ludzi, którzy przekazują je między sobą jak w tej zabawie z dzieciństwa: głuchym telefonie. Nie wiem jak Ty, ale ja staram się unikać wszelkich dużych portali internetowych – to idealny przykład na to, jaką papkę się nam dzisiaj serwuje.
2) mnóstwo ludzi samozwańczo okrzyknęło się „ekspertami”, mimo braku zarówno w wykształceniu, jak i doświadczeniu – efektem są chociażby sprzedawcy produktów finansowych, karzący się tytułować „doradcami”, czy „profesjonalne” ekipy remontowe, które za grubą kasę odwalają fuszerkę jakiej świat nie widział.
Czy Ty również obserwujesz olbrzymią dewaluację wartości informacji? Widzę to tak, że tylko najbardziej dociekliwi i potrafiący pozyskiwać informacje (umiejętność rzadka, a według mnie: nie do przecenienia!) jakoś się odnajdą w tym całym bałaganie i będą potrafili oddzielić ziarno od plew. Cała reszta będzie przyjmowała to, co się im zaserwuje – bez zbędnych pytań, bez wątpliwości. Ale ta wąska garstka dociekliwych też może pójść za daleko – już dzisiaj całe rzesze ludzi „leczą” się wpisując odczuwane symptomy w wyszukiwarkę internetową, dzięki temu diagnoza jest postawiona nawet przed wizytą u lekarza. Szkoda tylko że sporo leków jest na receptę i nie zawsze leczenie można przeprowadzić we własnym zakresie 😉
Szczerze mówiąc, nieco przeraża mnie to, z czym inni muszą się na co dzień zmagać – i to mimo, że w wyniku przyzwyczajenia często nawet nie zauważają nadmiaru informacji. Ja natomiast świetnie odnajduję się w tym dość sterylnym świecie szczątkowych wiadomości, który sam sobie stworzyłem. Owszem – na pewno nie docieram do części wiedzy, którą bym docenił, ale koszt jej pozyskania (cała masa blablaniny naokoło) jest w mojej ocenie zbyt wysoki. Staram się chłonąć tylko to, co mnie interesuje i co jest mi potrzebne, dzięki czemu nie przeciążam swojego umysłu. Traktuję to zadaniowo – na zasadzie chłonięcia tego, co mi potrzebne wtedy, kiedy tego potrzebuję. Informacje zbyt szybko się dezaktualizują, żeby przetrzymywać je w głowie latami – to zdecydowanie marnotrawstwo szarych komórek 🙂 Dobrze, że datę ślubu mam wyrytą na obrączce po wewnętrznej stronie, bo inaczej mogłoby nie być zbyt wesoło!
Co równie ważne (przynajmniej dla mnie), staram się dzielić wiedzą, którą posiadam – zarówno na tym blogu, jak i poza nim. Może to nieco naiwne, ale uważam, że w jakimś stopniu odpłacam tym za całe dobro, które mnie w życiu spotyka. A ponieważ nie raz już się przekonałem, że ono w ten czy inny sposób do człowieka wraca, dlatego i Ciebie zachęcam do tego, żeby postępować podobnie. Każdy z nas ma unikalny zestaw umiejętności i wiedzę, która może się przydać nie tylko pracodawcy, ale i rodzinie czy znajomym. A ponieważ idą święta, być może bon na kilka godzin Twojego cennego czasu będzie wartościowym prezentem dla kogoś bliskiego? 😉 Pomyśl o tym – to wcale nie jest tak abstrakcyjne, jak Ci się wydaje!
A Ty? Czy zauważasz, ile informacji chłoniesz każdego dnia? Czy płacisz jeszcze za informację – a jeśli tak, to za jaką? A może – jak wielu z nas – dobrze zarabiasz również dlatego, że zdobyłeś wiedzę, której nie mają inni?
PS Po napisaniu tego, co wyżej doszedłem do wniosku, że w dzisiejszym świecie informacja może być zarówno wszystkim, jak i niczym… ehhh…