Moja namiastka wolności.

Koniec roku to czas podsumowań i snucia planów na kolejne 12 miesięcy. Ponieważ sam wybiegam myślami znacznie dalej, niż do zbliżającej się nocy sylwestrowej, to postanowiłem wpisać się w ten schemat. A że rok 2014 przyniósł sporo zmian i absolutnie nic nie wskazuje, żeby ten trend się zmienił w 2015, to warto spisać wnioski i plany na przyszłość – dla siebie i potomności. Kwestia samych finansów czy rozwoju bloga na pewno się dzisiaj pojawi, ale chciałbym nieco szerzej spojrzeć na to, co się działo i skupić się na tym, o czym ciągle piszę, jednocześnie tego jawnie nie nazywając: na dążeniu do wolności, która ma znacznie mniej wspólnego z finansami, niż mi się na początku wydawało. A może to po prostu efekt tego, że finanse powoli stają się u mnie sprawą drugorzędną i dzięki temu mogę sobie pozwolić na takie szersze spojrzenie? A więc do dzieła – na początek lista zmian z mijającego roku:

  •  przeprowadzka do Trójmiasta, a w zasadzie powrót na stare śmieci, który – mimo, że kosztuje nas kilkaset złotych miesięcznie – jest wstępem do kolejnych działań pod szyldem „niezależność finansowa”, do której droga jest już coraz krótsza. W końcu postanowiliśmy machnąć ręką na słowo optymalizacja i pójść za głosem serca – to był wybór, który jednoznacznie pokazał (czytelnikom bloga i nam samym), jak wielki jest sens tego, co robimy na co dzień.
  • Przeprowadzka to jednocześnie początek i stopniowe zwiększanie wymiaru pracy zdalnej – początkowo bywałem w biurze co tydzień, teraz raczej nie częściej niż raz na 2 tygodnie. Innymi słowy: coraz bardziej uniezależniamy się od konkretnej lokalizacji, co z jednej strony może oznaczać większą swobodę jeśli chodzi o rodzinne podróże czy spędzanie wakacji, a z drugiej – i to chyba znacznie bardziej istotne – sprawia, że mój pogląd na temat naszej mobilności uległ całkowitemu odwróceniu. Jako informatyk z bardzo wąską specjalizacją kilkanaście miesięcy temu szukałem pracy w całej Polsce (a kilka kopii CV wyszło też poza granice naszego kraju). Byłem pogodzony z tym, że wymaga się ode mnie elastyczności co do miejsca zamieszkania, a w zamian czeka na mnie interesująca praca i wyśmienite zarobki. Po ostatnich przeprowadzkach (Trójmiasto -> Bydgoszcz -> Trójmiasto), wdrożeniu się w specyfikę pracy zdalnej i kolejnym, bardzo dobrym pod względem finansowym roku mogę w końcu zmienić podejście. Najzwyczajniej na świecie nie muszę już przyjmować najlepszych ofert (godząc się jednocześnie na ich wady), bo znaczenie pracy zawodowej mocno spadło w mojej hierarchii wartości: zarówno jeśli chodzi o kwestie finansowe, jak i poczucie znaczenia tego, co robię. Pięknie jest mieć świadomość, że nawet obcinając zarobki o połowę i robiąc coś, co przy odrobinie wysiłku można by zautomatyzować nadal można utrzymać obecny poziom życia i satysfakcję czerpaną z innych projektów (jak chociażby ten blog) i z czasu spędzonego z własną rodziną. A jeszcze piękniej jest mieć świadomość, że można rzucić pracę w cholerę i – blogując i realizując rozmaite dodatkowe projekty – też będzie dobrze. Ja nie dam rady? 😉 To naprawdę kwestia kilku udanych projektów i wiary we własne umiejętności i możliwości adaptacji do rozmaitych sytuacji życiowych.

2014_2

  • 2014 to kolejny rok uwalniania się od środków masowego przekazu i umów z operatorami. Po telewizji przyszedł czas na ewolucję w sferze Internetu i od połowy roku dostęp do sieci mam tam, gdzie akurat jestem. W połączeniu z ostatnimi (i nadchodzącymi) mieszkaniowymi roszadami i pracą zdalną: świetna sprawa, o której może również napiszę na blogu. Oczywiście, ta niezależność od lokalizacji może być też postrzegana jako jeszcze większe uzależnienie się od Internetu. Mam tego świadomość i w ramach projektu „miesiąc bez” kwiecień 2015 ogłaszam miesiącem bez Internetu (oczywiście pomijam pracę zawodową) – moja żona będzie w prawdziwym szoku kiedy to przeczyta 🙂
  • Skoro już wspomniałem o „miesiącu bez”, muszę wspomnieć o kilku sukcesach w związku z ostatnim półroczem. Przypomnę: chodziło o rezygnację z jednego z niekoniecznie pozytywnych zwyczajów na cały miesiąc. W żadnym z wyzwań nie odniosłem 100-procentowego zwycięstwa, co nie oznacza, że nie widzę korzyści z samego projektu. Codzienne brzuszki to już dla mnie rutyna, a kawę piję absolutnie okazjonalnie. Nieudane podejście do rezygnacji z samochodu przyniosło wartościowe wnioski i tylko od słodyczy się uwolnić nie mogę 😉 W każdym razie eksperyment przynosi na tyle ciekawe rezultaty, że postanowiłem go kontynuować – a już od najbliższej środy zaczyna się „miesiąc bez narzekania”, więc będzie jeszcze ciekawiej niż dotychczas.
  • Kupiliśmy i niesamowicie tanio wyremontowaliśmy nieruchomość na wynajem, co było kolejnym krokiem w stronę niezależności finansowej przez budowanie (w miarę) pasywnego i regularnego dochodu. Wspólnie z żoną otworzyliśmy oczy na kolejne możliwości zarabiania, a zarazem realizowania się – myślę, że dobra z nas ekipa projektowo/wykończeniowa. Ktoś chętny na estetyczny i oszczędny zarazem remoncik? Żartuję – przynajmniej na razie robimy tylko dla siebie.
  • Ustabilizowałem blog, ograniczając się do jednego wpisu w tygodniu, co – ku mojemu zdziwieniu – absolutnie nie przełożyło się na spadek statystyk. Wręcz przeciwnie – ruch w tym roku ponad 3-krotnie w porównaniu do 2013, co dobrze wróży na przyszłość. Jednocześnie rozszerzyłem spektrum tematów poruszanych na blogu – to już nie blog o niezależności finansowej, ale o niezależności i wolności w ogóle – finanse to tylko jeden z wielu składników, chyba wcale nie najważniejszy.

2014_1Blog w pigułce: rok 2014.

Plany – czyli co potrafię zdefiniować już dzisiaj, mając jednocześnie świadomość, że życie zaskoczy mnie nie raz i nie dwa w 2015 roku:

  • Powiększenie rodziny 😉 Co to ma wspólnego z wolnością? Ano to, że na luksus posiadania dwójki dzieci wielu nie decyduje się właśnie ze względów finansowych. A skoro już mówimy o finansach, to większa rodzina zaserwuje mi jeszcze więcej danych potrzebnych do udowodnienia, że dzieci nie muszą być drogie!
  • Kolejny projekt w obszarze nieruchomości. Na razie bez szczegółów – kiedy już życie zweryfikuje jego dokładną postać, na pewno podzielę się detalami. Plany są bardzo ambitne, tylko ta doba jakaś taka krótka się wydaje…
  • Chciałbym utrzymać poziom bloga i obecną częstotliwość wpisów. Zrobię, co w mojej mocy, chociaż dwa powyższe punkty mogą sprawić, że będzie trzeba wybierać „mniejsze zło” i zrobić sobie małe blogowe wakacje (znając życie: na pewno bardzo intensywne…).
  • Zdrowie to coś, czego przecenić nie sposób, dlatego do aktualnych ~15 minut dziennie (brzmi śmiesznie, ale na rozciąganie, porządną serię pompek + 2 serie brzuszków wystarcza) planuję dodać jakieś ćwiczenie, które zrekompensuje mniejszą aktywność rowerową (telepraca mocno demotywuje w tym względzie…).

2014_4Heh… wystarczyło wyjść na sanki i już znalazłem idealne ćwiczenie na mięśnie nóg. Bieganie z kilkunastokilogramowym balastem na sznurku to świczenie godne Stallone’a – zwłaszcza, że tempo narzucone przez Maję jest konkretne. Ta dziewczyna zrobiłaby karierę w starożytności jako poganiacz niewolników! 😉

  • Mam zamiar bardziej się otworzyć na możliwości zarabiania. Zarówno blogowanie, jak i rozmaite projekty DIY mogą stanowić sensowne źródło zarobku i myślę, że nadszedł czas na zmniejszenie wpływu comiesięcznej wypłaty na stan naszych finansów. Poleganie na pojedynczym etacie to śliska sprawa, więc tworzenie kolejnych źródeł (a chociażby i źródełek) w miarę pasywnego dochodu to coś, nad czym warto pracować. A skoro już o pracy mowa, to…
  • Zamierzam zacząć odliczać dni pozostałe do zwieńczenia mojej kariery informatyka-etatowca. To nie żadna definitywna deklaracja, ale zakładam, że jeszcze maksymalnie przez 4 lata będę pracował w ten sposób, jednocześnie uniezależniając się coraz bardziej od comiesięcznej wypłaty. I zawodu, który wydaje mi się coraz mniej znaczący… W tym czasie zamierzam zrealizować postulaty z poprzedniego punktu i osiągnąć taki poziom zwrotu z inwestycji, żeby co najmniej pokrył comiesięczne wydatki całej naszej rodziny, które na pewno mocno wzrosną w stosunku do niezwykle niskiej średniej z roku 2013 – widzę to już po nieco przedwczesnym podsumowaniu roku 2014. Dodatkowe źródła przychodów powinny wystarczyć do tego, żeby inflacja nie zjadła zgromadzonego kapitału. Ambitnie? Według mnie aż nazbyt asekurancko: niecałe 1500 dni przede mną, czas rozpocząć odliczanie. Może jakiś licznik na głównej stronie bloga? 😉

2014_3

  • W drugiej połowie roku wystartuję z cyklem wpisów „edukacja finansowa dla najmłodszych”. Zauważyłem, że o ile jest mnóstwo materiałów na temat finansów osobistych dla dorosłych, którzy nie do końca radzą sobie z własnym budżetem, to analogicznych materiałów pisanych z myślą o edukacji finansowej dzieci jest jak na lekarstwo. Tutaj sygnalizowałem problem, ale ponieważ brakowało mi odpowiedniego doświadczenia z maluchami, to sam nie podjąłem rękawicy. Wejście Mai w trzeci rok życia będzie dobrym momentem, żeby zacząć przekazywać Jej podstawy, a czytelnikom bloga – wyniki tychże rozmów i sytuacji.
  • Planuję pomagać innym w większym stopniu niż dotychczas. Z czego jak z czego, ale z zakupów na rynku nie zrezygnowaliśmy, a tam najlepiej widać, ile biedy jest naokoło. To coś, czego nie widzą ludzie przemieszczający się pomiędzy domem, pracą a błyszczącymi galeriami handlowymi w swoich SUVach. Ostatnio rozłożył mnie na łopatki jeden ze sprzedawców na rynku: trzęsący się z zimna staruszek, który wyskrobał te kilka złotych na metr kwadratowy przestrzeni handlowej na ziemi i rozłożył na starym kocu jeszcze starsze sprzęty domowe, których używał ostatnie kilkadziesiąt lat. Asortyment był taki, że nikt nawet nie spojrzał na pordzewiałe łyżki czy dziecięce zabaweczki z oderwanymi częściami. Być może byliśmy jedynymi, którzy tego dnia coś kupili od starszego Pana – zdziwionego, że ktoś chce zapłacić za jego stary czajniczek kilkukrotnie więcej, niż wynosiła cena wyjściowa. Podobnych scenek w ostatnich miesiącach było więcej i nie zamierzam na tym poprzestawać w kolejnym roku. I absolutnie nie mają znaczenia powody, dla których chcę pomagać – bo przecież nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że to również dla mnie terapia, dzięki której podbudowuję swoje samopoczucie i zagłuszam poczucie niesprawiedliwości na tym świecie.

2014_5Wspomniany czajniczek sfotografowany od tej lepszej strony 🙂

To było dla nas niesamowite 12 miesięcy; rok dużych zmian, wytężonej pracy i obfitych plonów z niej zebranych. To rok dużego kroku w stronę niezależności finansowej i mniejszego, ale znaczącego znacznie więcej – kroku w stronę wolności. Kolejne lata zapowiadają się równie pracowicie, więc nie ma co spoczywać na laurach, tylko zakasać rękawy i iść do przodu. Zwłaszcza, że życie zaskoczy mnie niejednokrotnie i części z postulatów nie zrealizuję, za to pojawią się inne okazje i możliwości. I o to chodzi – gdyby wszystko było przewidywalne, życie byłoby strasznie nudne!

A Ty? Jak ocenisz mijający rok? Czy zrealizowałeś noworoczne plany? Czy w ogóle je miałeś i czy znalazłeś czas na rozliczenie się z samym sobą? Czy możesz z czystym sumieniem powiedzieć: „to był dobry rok, podczas którego stałem się lepszym człowiekiem”? Jeśli tak, serdecznie Ci gratuluję, a jeśli nie – dopinguję do bardziej wytężonej pracy w 2015 🙂 Wszystkiego najlepszego!

 

98 komentarzy do “Moja namiastka wolności.

  1. Beata Odpowiedz

    Twoj blog jest jednym z moich ulubionych w sieci i z przyjemnoscia czytam Twoje posty, dlatego jest mi dosc niezrecznie odzywac sie z akurat taka „glupota”, ale poniewaz jestem fanka sportow roznych, musze. Nie rob codziennie brzuszkow! Zalatwisz sobie kregoslup, zaburzysz rownowage miesniowa w korpusie a tkanka tluszczowa z brzucha i tak nie spali sie „miejscowo”. Cwicz cale cialo 4x w tygodniu i efekty beda swietne. Nie mozna cwiczyc codziennie – cialo potrzebuje regeneracji, aby sie rozwijac i byc zdrowym. Zamiast brzuszkow rob tzw. „Planki” w roznych wersjach i pamietaj o rozwijaniu miesni grzbietu.
    Ps. Twoj blog wiele zmienil w moim zyciu, za co dziekuje 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Beata – bardzo dziękuję za ten komentarz. Przyznam, że jestem laikiem i staram się ćwiczyć na zasadzie „zrobić COŚ jak jest chwila czasu”. Tak, żeby się trochę zmęczyć i mieć czyste sumienie, że coś dla zdrowia zrobiłem – chociaż z tego co piszesz, mogę wręcz sobie zaszkodzić? Przed urodzeniem Mai trochę działałem ze sztangą i hantlami i jakieś efekty były, chociaż i tak „suchar” ze mnie 🙂 Tylko, że wtedy mogłem sobie pozwolić na trzy 1,5-godzinne sesje w tygodniu – nawet ułożyłem sobie plan ćwiczeń pod siebie i rzeczywiście ćwiczyłem poszczególne partie mięśni raz, max 2 razy w tygodniu. Raczej nie potrzebuję dużo spalać, jeśli już to przydałoby mi się przybrać… jak widzisz, to nieco bardziej skomplikowane, a ja nie do końca wiem, jak się za to zabrać, żeby było w miarę efektywnie, a jednocześnie, żeby nie wymagało zbyt dużo czasu. Pewnie odpiszesz, że najpierw powinna być masa, później rzeźba :), ale z różnych względów nie mogę przybrać na wadze, a i później nie miałbym możliwości porządnego zajęcia się przebudową tego w mięśnie.
      Poczytam o plankach, może coś zmodyfikuję. Ale od ponad roku codziennie rano się rozciągam i robię pompki – doszedłem już do 85 powtórzeń i jeszcze trochę a dobiję do setki, więc rezygnacja z tego codziennego rytuału nie wchodzi w grę.

      PS Wybór padł na brzuszki też z tego powodu, że kiedyś wyczytałem, że te mięśnie regenerują się bardzo szybko i ciężko się przetrenować, nawet przy częstych ćwiczeniach.

      • Paweł S Odpowiedz

        Niezbyt intensywny trening możesz wykonywać codziennie, ale dobrze jest czasami (raz na kilka tygodni – wedle uznania) zrobić sobie przerwę w ćwiczeniach na kilka dni. Beata ma rację z tym, że ćwicząc przód zrobisz kuku tyłowi ciała. Tak, najpierw masa, potem rzeźba, ale masa mięśniowa. Jak masz się zalać tłuszczem to lepiej zostań chudy.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Jak dzieci podrosną to ocknę się z nadmiarem czasu i nieco za dużym brzuszkiem – wtedy masa będzie gotowa i przyjdzie czas na porządne zajęcie się rzeźbą 😛

      • Grzesiek Odpowiedz

        Beata ma sporo racji z tymi brzuszkami, ale jeszcze lepiej uzupełnić je o aeroby (bieganie, rower,pływanie) bo inaczej same brzuszki mogą doprowadzić do dziwnych efektów (nieco zapadnięta klatka piersiowa w stosunku do brzucha), ale Ty akurat chyba jeździsz dużo rowerem, więc problem Ciebie nie dotyczy 🙂

        Ja ostatnio zrobiłem sobie podsumowanie, ale ostatnich dwóch lat i byłem bardzo zdziwiony tym jak dużo osiągnąłem

        1) Kupiłem dwa mieszkania (wciąż czekam na ich wybudowanie i odbiór)
        2) Ukończyłem dwa maratony uliczne
        3) Ukończyłem ultramaraton górski
        4) Przeszedłem na wegetarianizm
        5) Zacząłem oszczędzać znaczną część swojego wynagrodzenia za pracę
        6) Założyłem firmę, która zapewnia mi dodatkowy dochód (wciąż głównym jest etat i przez kilka najbliższych lat to się nie zmieni)
        7) Założyłem bloga

        Przez poprzednie niemal 25 lat życia tyle nie zrobiłem 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Beato – przez 2 minuty robiłem zaproponowaną przez Ciebie „deskę” i powiem, że już po tak krótkim czasie czuje, że ramiona, brzuch i uda mocno się napracowały 🙂 Super! Nigdy bym nie pomyślał, że tkwiąc w pozycji jakbym miał zaraz robić pompki, zaangażuję tyle mięśni! Pewnie jeszcze technika do dopracowania, ale zdecydowanie przerzucam się na planki! Skoro już służysz radą, jak długo trzymać pozycję, ile powtórzeń i jak często ćwiczyć? Pewnie odpowiesz „to zależy”, ale może będziesz w stanie napisać coś wystarczająco ogólnego, żebym skorzystał.

      • Paweł S Odpowiedz

        To wyręczę Beatę:) To zależy :P. Zależy od Twoich możliwości i chęci. Dwie minuty na początek to świetny wynik, który ja osiągnąłem tylko raz – w „szczycie formy”:). Próbowałem kiedyś robić pompki z bardzo dużymi przerwami między powtórzeniami, w przerwach pozostając w pozycji deski. Polecam poeksperymentować.

  2. Paweł S Odpowiedz

    Wolny, sprawdź czym jest tabata albo trening obwodowy o wysokiej intensywności. Te 15 minut, które obecnie poświęcasz na ćwiczenia na pewno wystarczy na kompleksowy trening bez wychodzenia z domu, a na odsapnięcie jeszcze zostanie kilka minut.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Pawle – przeczytaj proszę moją odpowiedź do Beaty. Tobie również dziękuję za komentarz, chociaż z tego co widzę, trening obwodowy wymaga sprzętu – czy tak? Na codzienne kilkanaście minut najwygodniej mi użyć własnego ciała jako obciążenia (pompki, brzuszki etc), a przy tym ćwiczenia powinny być „ciche”, bo ćwiczę zwykle kiedy Maja usypia w pokoju obok…

      • Paweł S Odpowiedz

        Możesz robić tak: deska (plank z wpisu Beaty), przysiady, brzuszki (ale lepiej coś mniej obciążającego dolny odcinek pleców), pompki, podciąganie (oczywiście drążek niezbędny. Może warto rozważyć montaż takiego w futrynie?) i pompki na rękach przy ścianie (jak nie wiesz co to, polecam wygooglać). Można dorzucić skłony (z córeczką na barana) w celu wzmocnienia dwugłowych uda i pośladków.
        Zamiast podciągania na drążku możesz podciągać się pod stołem (poważnie:). Jest mnóstwo ćwiczeń do których wystarczą sprzęty domowe.
        A teraz jak to ugryźć:
        Rozgrzewka, a potem to już ogień :). Każde ćwiczenia wykonujesz z maksymalną intensywnością przez 30sek (możesz dłużej jeżeli dasz radę) i robisz 15sek przerwy między nimi. Oczywiście czasy należy dostosować do własnych możliwości. Polecam pobrać jakąś aplikację, które będzie nam odmierzała te czasy. Wszystkie ćwiczenia to jeden obwód, po którym możesz zrobić dłuższą przerwę i zacząć kolejny. Ilość obwodów według uznania. ważne żeby po treningu dobrze się rozciągnąć. Zwłaszcza dolną część pleców.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          I z podsumowania roku wykluła się ciekawa dyskusja o ćwiczeniach – kto by pomyślał 🙂 3 serie „desek” za mną, być może małe zakwasy jutro będą, bo chyba ruszyłem dawno nie używane mięśnie. Wygooglałem też różne rodzaje tego ćwiczenia i chyba całkowicie zrezygnuję z brzuszków – mój kręgosłup jest dostatecznie dobity chorobą zawodową zwaną „informatyk w akcji”, więc lepiej o niego zadbać, zanim będzie za późno. Serdeczne dzięki dla Ciebie i Beaty – uwielbiam takie pouczające wymiany doświadczeń 😀

          • eMCi

            Przyłącze się do przedmówców: nie szalej z intensywnością. Gdy trenowałem lekką-atletykę, zawsze był 1-2-3 dni luźniejsze w tygodniu. Nawet podczas obozów, mimo niezłej katorgi w górach, jeden dzień był na regenerację.
            Od siebie polecam jednak wyjście 2 razy w tygodniu na bieganie. Dotlenisz organizm i złapiesz minimum wydolności (żeby zbudować „prawdziwą” wydolność np pod półmaraton, potrzebne są 4 razy w tygodniu). Przy małej masie, raczej nie powinieneś mieć problemów ze stawami – warunkiem dobre obuwie. Zaleta biegania jest taka, że można je uprawiać i o 7 rano i 22 w nocy, zależnie od terenu jaki masz w okolicy.

            PS. Od czasu „kariery” przytyło mi się o 16kg. Od ostatniej soboty zmiana diety, a niedługo też ćwiczenia i powrót do biegania 🙂 Cel na lato redukcja o 4-5kg i 10km poniżej 50 minut.

          • Paweł S

            Nie zgodzę się, że do półmaratonu trzeba jakoś specjalnie się przygotowywać. Co prawda biegałem, ale bardzo krótkie dystanse (HIIT), od czasu do czasu. Pewnego dnia postanowiłem przebiec 20km i przebiegłem, nawet więcej. Ot tak sobie. Nieźle poczułem to w kościach, ale do takiego truchtania nie trzeba się przygotowywać biegając. Jakikolwiek trening o wysokiej intensywności (nawet bez wychodzenia z domu) pozwoli nam wyrobić wydolność do półmaratonu.

          • eMCi

            Jeśli robiłeś interwały – chodzi mi głownie o to, ze dysponowałeś odpowiednią siłą i wydolnością – to półmaraton nie był dla Ciebie problemem. Dla mnie 10 lat temu również i to bez bólu w kościach 🙂 Oczywiście kwestia tempa, co innego przebiec półmaraton w 1h:45, co innego w 2h. Wydolność najlepiej buduje się długim wysiłkiem o niedużej intensywności na wysiłku beztlenowym.
            HIIT niektorzy nazywają „siłą biegową”, on nie wyrabia dużej wydolności, a zdolność do wykonania pracy na dużym zmęczeniu. Dlatego to podstawowy trening 800metrowców. A przebiegnięcia półmaratonu gratuluję. Niewielu się odważyło, a jeszcze mniej podołało.

          • Beata

            Nie mogłam wcześniej odpisać, bo dopiero wróciłam do domu, a tu już taka dyskusja! 🙂 Ale już nadrabiam. Owszem, to zależy od wielu czynników, ale ogólnie rzecz biorąc zasady są proste. Przede wszystkim i ponad wszystko technika ćwiczeń i dieta. Każde ćwiczenie, nawet pompki i brzuszki przeciętny człowiek o niskiej aktywności fizycznej może lekko „kaleczyć”, co przy niewielu treningach i słomianym zapale 😉 nie zrobi nikomu krzywdy, jednak wielokrotne i długotrwałe wykonywanie jednego ćwiczenia w nieprawidłowy sposób może prowadzić nawet do poważnych uszkodzeń kręgosłupa, kolan, barków. Żeby nie rozpisywać się zanadto: brzuszki wykonywane źle lub w za dużych ilościach mogą spowodować uszkodzenie kręgosłupa szyjnego („ciągnięcie” głową zamiast brzuchem), problemy z odcinkiem lędźwiowym (silny mięsień prosty brzucha vs. słaby prostownik pleców), nadmierny rozwój mięśni zewnętrznych (głównie prostego) brzucha i niedorozwój mięśni wewnętrznych brzucha może powodować bóle kręgosłupa a nawet uszkodzenie dysków. Jeśli ćwiczysz brzuch, pamiętaj też o prostowniku, mięśniach skośnych, mięśniu najszerszym pleców, mięśniach zębatych. Kolejną rzeczą jest zmienianie ćwiczeń. Nie ciśnij ciągle jednego ćwiczenia, ponieważ każdy mięsień działa w grupie z innymi, a dodatkowo każdy mięsień ma swoje pasma, aktony itd i jeden ruch powtarzany w nieskończoność powoduje zaburzenie ich naturalnej równowagi. Np często panowie ćwiczą bez opamiętania biceps, zapominając o mięśniu mu przeciwstawnym, czyli tricepsie a potem nie dość, że wyglądają dziwnie ;), to jeszcze nie mają progresu w ćwiczeniach i pojawiają się bóle łokcia, który przejmuje na siebie nienaturalne obciążenia bez współpracy tricepsa. A łokieć to prosty staw w porównaniu do kolana czy barku. Wielu panów też bez opamiętania trenuje klatkę piersiową, aby poprawić swój wygląd, a nie trenują barków i pleców, przez co w najlepszym razie nie mają zbyt dobrych efektów a w najgorszym uszkadzają sobie bark, lub któregoś dnia z niewiadomych przyczyn mają kontuzję kręgosłupa. Tak się rozpisuję o panach ale panie robią podobne rzeczy, tylko na innych mięśniach np robią wyzwania w stylu 500 przysiadów a potem przy pierwszej losowej glebie na chodniku mają naderwane więzadła 🙁 Bo ładna pupa nie bierze się z miliona przysiadów, tylko ze współpracy wielu różnych mięśni.
            Jeśli ćwiczysz w domu, możesz spróbować różnych programów dostępnych w internecie, poprzednicy pisali też o tabacie, treningach HIIT. One wszystkie są na wydolność i spalanie, ale jeśli będziesz się odpowiednio odżywiał, nie schudniesz od nich. Jeśli chcesz być „większy”, to niestety raczej trzeba będzie popodnosić jakieś ciężary 😉 Mała urośnie, to może znajdziesz więcej czasu. Ale wracając, jeśli będziesz ćwiczył w domu, to nie rób wyzwań w stylu 6 weidera albo 1000 pompek w 2 miesiące 😉 bo to nie ma nic wspólnego ze zdrowiem (żeby nie było, nie mam nic do pompek, to świetne ćwiczenie!). Poproś kogoś, kto się na tym zna, aby pokazał Ci technikę, skorygował postawę. Bardzo ciężko się potem oduczyć złych nawyków. Pamiętaj, że jeśli ćwiczysz, musisz więcej jeść. Idealną sytuacją jest trening z trenerem personalnym ale chyba nikogo w tym miejscu nie muszę przekonywać, że to bardzo droga sprawa, na którą nie ma miejsca w przeciętnym budżecie domowym. Jeśli jednak kiedyś będziesz chciał ćwiczyć na siłowni to naprawdę z całego serca polecam wziąć choćby kilka-kilkanaście treningów z dobrym trenerem, aby nauczył Cię ćwiczyć, to mogą być naprawdę dobrze zainwestowane pieniądze. Żeby nie było, nie jestem instruktorem ani trenerem 😀 Inna moja ulubiona blogerka 😉 miała swego czasu ciekawy krótki wpis na temat treningów w domu vs. tych w klubie: http://fitness-all-day.blogspot.com/2014/04/dlaczego-lepiej-cwiczyc-w-klubie.html
            Myślę, że poruszyła sprawę w dość obiektywny sposób. Trochę ciekawych ćwiczeń znajdziesz też na jej blogu i większość wcale nie jest „babska” 😉
            PS. 2 minuty na pierwszy raz w planku to bardzo dobry wynik 🙂 Ja słyszałam zalecenie o 3 seriach do maxa, czyli tyle ile wytrzymasz. Można też to ćwiczenie rozwijać o tzw boczne planki, „dookoła świata”, plank z uniesioną lewą ręką i prawą nogą i potem na odwrót itd. Ważne by napinać całe ciało i trzymać je w jednej linii, nie wypinać pupy.
            PPS. Nie doradzę Ci tycia po to, żeby potem zamieniać to w mięśnie, bo niestety tłuszcz nigdy w życiu się w mięśnie nie zamieni, to jeden z bardziej absurdalnych mitów w świecie „siłownianym”. Tzw. „robienie masy” polega na bardzo bogatej diecie obfitującej zarówno w białko jak i węglowodany oraz wykonywanie ciężkich ćwiczeń siłowych na dużych obciążeniach. Dzięki tym czynnikom (dieta+ćwiczenia) mięśnie rosną, natomiast nie rozwija się wcale tłuszcz. Potem można robić tzw. „redukcję” czyli obniżenie poziomu istniejącej już tkanki tłuszczowej (a nie zrobionej specjalnie ;)) i odsłonięcie nabudowanych mięśni. Tycie „tłuszczowe” to nic dobrego, o ile ktoś nie ma jego poziomu na tak niskim poziomie, który zagrażałby jego zdrowiu. 🙂
            Powodzenia! 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Ale się rozpisałaś 🙂 Od razu widać wiedzę i doświadczenie – tylko jak do tego podejść mając 15 minut dziennie na chwilę ruchu w czterech ścianach? Na razie przerzucę się na pompki + planki (w różnych odmianach) – dalej myślami nie wybiegam, bo jak zacznę za bardzo to zgłębiać to stwierdzę, że takie krótkie pseudo-treningi są do niczego i lepiej już wziąć browara w rękę i siąść przed komputerem 😉

  3. Paweł S Odpowiedz

    Co do Twoich planów to mam podobne…marzenia. Dlatego z całego serca życzę Ci powodzenia. Mój rok wielkich zmian miał rozpocząć się w przyszłym, ale z niezależnych ode mnie powodów, a także kilku zależnych, prawdopodobnie przesunie się na początek 2016-go.
    Jeszcze raz powodzenia i pozdrawiam,
    Paweł

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tobie również życzę spełnienia… planów! Planuj, nawet jeśli plany wydają się odległe czy mało realne – z marzeniami często bywa tak, że później się o nich ze smutkiem w głosie opowiada wnukom.

      • Paweł S Odpowiedz

        Plany mam, oczywiście. Marzenia też nimi są. Skupiam się jednak na krótkoterminowych, niekolidujących ze sobą zadaniach. Takie rozwiązanie jest dla mnie najlepsze ze względu na brak silnej woli i sumienności i naturę lenia.

  4. Pawel Odpowiedz

    „I zawodu, który wydaje mi się coraz mniej znaczący… ” – Wolny, czy moglbys rozwinac te mysl? Pytam jako informatyk 🙂 Chcialbym wiedziec, czy masz na mysli Twoj zawod (specjalizacje?) czy zawod informatyka w ogole, czy …. ?

    P.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No dobra – chociaż wracałem właśnie do ciekawej książki, ale jeszcze ten jeden komentarz 🙂 Nie chcę się wypowiadać globalnie, bo i moje doświadczenia na to nie pozwalają. W dużej ogólności: pracuję z systemami kosztującymi tak zwany „pierdyliard”, a więc wdrażanymi tylko przez duże korporacje. Systemy te służą do ogarniania bardzo wielu aspektów działania przedsiębiorstw – generalnie można powiedzieć, że umożliwiają tysiącom ludzi robić COŚ – w zależności od branży, wybranego rodzaju systemu itp itd. Ale przecież wcześniej (nie mając tych systemów) te firmy również sobie z tymi działaniami radziły – a do tego, może zatrudniały znacznie więcej osób, bo nie było jak zautomatyzować pewnych procesów? Może więc pośrednio odpowiadam za to, że zamiast 100 księgowych firma będzie potrzebowała tylko 10 (i kilku informatyków na doczepkę :))? Nie mówiąc o tym, że nie bardzo widzę rezulataty swojej pracy, nie wiem, jak to się przekłada na produktywność, wzrost zysków, poziom zatrudnienia. Generalnie robię coś, czego bezpośrednich skutków nie widzę – a to wszystko służy tym, których nie darzę wielką sympatią (duże korpo w ogólności). Dlatego jak zrobię własnoręcznie remont, upiekę własny chleb albo uwarzę swoje piwo, to cieszę się tym w znacznie większym stopniu, niż z jakichś tam niewielkich sukcesów w pracy, które zwykle polegają na udanych wdrożeniach czy rozwiązaniu jakiegoś skomplikowanego problemu po kilku dniach ślęczenia nad detalami. Być może byłoby inaczej, gdybym był programistą – ale na 3. roku studiów stwierdziłem, że się do tego po prostu nie nadaję i lepiej pójść gdzie indziej niż być średniakiem wśród setek tysięcy mi podobnych.

      Pozdrawiam.

      • eMCi Odpowiedz

        „Komputer służy do tego, aby ułatwić Ci pracę, której bez niego w ogóle byś nie miał.”

  5. Kasia Rz. Odpowiedz

    Wszystko, jak zwykle bardzo pięknie: spełnione coroczne plany i marzenia, a nawet spełnione te nieplanowane. Szkoda, że jesteś wyjątkiem od reguły. Polecam np. obejrzenie filmu Magdy Piejko „Tam, gdzie da się żyć”, kto chce znajdzie w sieci. Film dokumentalny pokazujący m.in. powody, dla których aż 3 miliony młodych Polaków wyemigrowało z Polski w ostatnich 10 latach.

    • Paweł S Odpowiedz

      To gdzie mieszkamy nie mi nic do sukcesów Wolnego. Myślisz, że na zachodzie wszyscy ludzie spełniają się w życiu bo ich dochody są wyższe? Nie! Różnica jest jedynie taka, że przeciętniak w Polsce konsumuje mniej niż kolega na zachodzie. Jest taką samą maszynką do nabijania kieszeni innym. Wolny nie chwali się rzeczami, które kupił, albo ile zarabia. Opisuje to co może każdy osiągnąć jeżeli ruszy !@#$%^& i zacznie solidnie pracować nad sobą, przede wszystkim nad sobą. Pieniądze wtedy będą tylko zbędnym dodatkiem.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Mocna odpowiedź – poniekąd tak jest i również uważam, że jestem tu gdzie jestem w dużym stopniu dzięki bardzo ciężkiej pracy. Ale pamiętajmy, że ile ludzi, tyle sytuacji i niektórzy rzeczywiście nie mają możliwości (z własnej winy bądź nie) ruszyć tych czterech liter.

        • Paweł S Odpowiedz

          Tak, tylko ci niektórzy to garstka w porównaniu do tych, którzy żyją w niedoli na własne życzenie. Na życie patrzę z dwóch perspektyw: Społeczeństwa – ogólnie mamy przerąbane. Jednostki – mamy takie same możliwości jak obywatele innych krajów. W większości przypadków niedola Iksa i Igreka to problem jednostkowy, nie społeczny.

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Powiedz to np. jakiejś wdowie samotnie wychowującej dzieci, której nikt w Polsce nie przyjmie do pracy i która ma do dyspozycji całe 260 złotych na miesiąc.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Kasiu – masz tendencje do robienia czegoś dokładnie odwrotnego do mnie: ja wyszukuję dowody na to, że się da, a Ty, że się nie da 🙂 Powtórzę: nie można w takich kwestiach generalizować. Bo Twój przykład odbiję w najłatwiejszy dla mnie sposób: gdybym ja stracił życie (tfu tfu), to moja obecna żona, która automatycznie zamieni się we wdowę wychowującą (już nie długo dwójkę) dzieci, nie będzie musiała szukać pracy i będzie się mogła skupić na tym, żeby te dzieci wychować najlepiej, jak umie. Ile ludzi, tyle sytuacji.

          • Kasia Rz.

            Gratuluję, że już odłożyłeś milion dolarów.

            Nie wszystkie dzieci w Polsce przychodzą szczęśliwie na świat – umierają albo rodzą się ułomne, wskutek zaniedbań lekarzy i tego, że np. NFZ limituje cesarskie cięcia. Takie przypadki są ciągle opisywane w mediach. I to jest normalne?

          • wolny Autor wpisu

            Heh… przeceniasz mnie 🙂 a ta druga część to już naprawdę brzmi jak news z 'superaka’ (taka gazeta z gatunku bardziej sensacyjnych). Zresztą – lekarze też ludzie i popełniają błędy, czasami tragiczne w skutkach.

          • wolny Autor wpisu

            Takie rzeczy się dzieją i to jest dramat tych rodzin. Błędy lekarzy nie należą do rzadkości i – jak już pisałem – potrafią być tragiczne w skutkach. Tylko po co to uogólniać i na jakiej podstawie wysnuwać w tym przypadku wnioski o limitach NFZ? Nie mówiąc już o tym, że gdyby to nie dotyczyło znanej osoby i dużych pieniędzy z odszkodowania, to pies z kulawą nogą by się sprawą nie zainteresował, nie mówiąc o chmarze dziennikarzy, którzy na pewno rzucili się na tą medialną historię.

          • Kaja

            Hej Kasia, z limitem na cesarskie cięcia to bym nie przesadzała. Tak się składa, że w Polsce cesarek jest baaardzo dużo, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo, najwięcej w Europie. Wiem, ponieważ pracuję w jednej z największych korpo, które sprzedaje wyroby medyczne m.in. do porodów naturalnych i cesarki, a najwięcej do cesarki i to głównie w Polsce właśnie.
            To, o czym piszesz: „przypadki ciągle opisywane w mediach”, to bardzo wybiórcze przypadki. Jest ich pewna ilość, ale w skali całości mogą one utonąć. Popatrz na media jak na firmę, które zarabia na sensacyjnych i najczęściej tragicznych wiadomościach. To, żebyś tak właśnie myślała, leży w ich interesie, ponieważ takie newsy przyciągną Cię w przyszłości do przeczytania kolejnego artykułu o biednych rodzących etc.
            Chcę też odpowiedzieć na Twoje pytanie…to nie jest normalne…że w Polsce tyle kobiet zabiega o cesarskie cięcie.

          • Kasia Rz.

            Dla mnie nie jest normalne, że ludzie czekają na pomoc lekarską po dwadzieścia godzin na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. I to nie są informacje z mediów, tylko od innych pacjentów. Sama dwa lata temu spędziłam „tylko” 5 godzin na ostrym dyżurze laryngologicznym.

          • wolny Autor wpisu

            Dokładnie tak samo odbieram wiele „informacji” (w praktyce: sensacyjnych, niepotwierdzonych plotek), którymi karmią nas media. Na co dzień praktycznie nie mam z tym styczności, ale jak odwiedzimy „typowe” domy, w których telewizor wyłącza się tylko wtedy, kiedy człowiek wychodzi w domu lub idzie spać), to jestem w szoku, że ludzie to uogólniają do skali całego kraju i z taką zawziętością potrafią rozprawiać podczas spotkań ze znajomymi czy rodziną.

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Trzy miliony ludzi ruszyły 4 litery, jak byłeś łaskaw elegancko się wyrazić i wyjechało.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kasiu, jestem wyjątkiem i zdaję sobie z tego sprawę. Ale takich wyjątków tutaj na blogu jest całkiem sporo, nie sądzisz? A trochę z tych wyjątków ma podobne plany i realizuje je za granicą, co samo w sobie złe nie jest – gdybym nie mógł się realizować w Polsce, to również bym wyjechał. Młode osoby z dobrym wykształceniem (ew. innymi atutami) zyskają najwięcej na lekturze tego bloga i nigdy nie obiecywałem złotych gór czy cudownych recept dla każdego
      Polecony przez Ciebie film z pewnością obejrzę – zapowiada się interesująco. Mimo, że jest to na pewno mocno subiektywne spojrzenie autorki – ale moje wpisy również obiektywne nie są, prawda? Ciężko uogólniać i nie chciałbym tego robić, ale pracowałem niecały rok za granicą (UK, restauracja) i poznałem trochę Polaków, dla których wyjazd był wyborem a nie koniecznością (to było ok 10 lat temu). Większość z nich chciała zresztą wracać po jakimś czasie, chociaż w tym względnym dobrobycie rozleniwili się strasznie i możliwe, że zmienili zdanie 🙂 Długo by pisać, ale chyba oboje wiemy, że powody wyjazdów są bardzo różne i daleki byłbym od generalizowania na zasadzie „w tym kraju nie da się normalnie żyć”.

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Do czego się ostatnio dotknę nie jest normalnie: służba zdrowia, sądownictwo, stosunki w spółdzielniach mieszkaniowych itp itd, przeciętny człowiek znajdzie dużo przykładów.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Też miałem kilka podobnych doświadczeń w ostatnim czasie – tyle, że mogę sobie pozwolić na to, żeby machnąć na to ręką i nie przejmować się tym, na co nie mam wpływu bo wiem, że sobie poradzę (mam na myśli zarówno możliwości finansowe, jak i umiejętności).

        • Paweł S Odpowiedz

          Żyłaś kiedyś w Twoim utopijnym zachodzie? Mieszkam w Holandii od kilku lat i tylu nonsensów i totalnego braku kompetencji co tutaj, to ja u nas nigdy nie widziałem. Przykład: Wykupiłem pozwolenie na parkowanie w centrum mojego miasta. W urzędzie miasta (gdzie mi je sprzedano) zapewniano mnie, że mogę parkować gdzie chcę, policja przytaknęła, gdy akurat natknąłem się na nich na moim parkingu, a straż miejska wlepiła mandat bo jednak nie mogę tam parkować z tym pozwoleniem. Mogę mnożyć i mnożyć takich przypadków. Ogólnie system jest zły. Praktycznie na całym świecie. Nie ma co narzekać na Polskę bo tutaj przynajmniej muzułmanie nie próbują zabronić Ci chodzić w krótkiej spódniczce (niekoniecznie mini) albo butach na obcasach.

          • Kasia Rz.

            Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.

            Ostatnio byłam świadkiem, jak straż miejska wlepiła mandat pani, która handlowała kilkoma kilogramami jabłek i gruszek z własnej działki. Miała kilka papierów na potwierdzenie posiadania pola za miastem, wykupienia miejsca, a i tak mandat dostała. Jak zaczęłam panią bronić, że handluje tutaj kilkanaście lat, to usłyszałam, żebym zamilkła, bo będę wzywana na świadka do sądu.

            Nie chodzę i nigdy nie chodziłam w krótkich spódnicach ani w butach na obcasach, więc taki zakaz absolutnie by mi nie przeszkadzał, a nawet więcej uchroniłby wiele kobiet przed problemami zdrowotnymi: np. przed bolesnymi haluksami albo kłopotami z kręgosłupem.

          • Paweł S

            Jezu, co za dyskusja. Jakbym Ci powiedział, że u nas przynajmniej głowy Ci nie obetną to być odpowiedziała, że nie jest Ci potrzebna bo i tak nie używasz, a przynajmniej nie groziłoby Ci uderzanie nią w nisko zawieszone przeszkody. W to akurat jestem w stanie uwierzyć. Niektórzy po prostu lubią narzekać i wszędzie widzieć nieszczęście. To samo dolega większości naszych rodaków za granicą, mimo że tam taki dostatek. Tym sposobem zakończmy dyskusję.
            Pozdrawiam

          • Kasia Rz.

            Dzięki serdeczne za wiarę w moją wysoką inteligencję. Także pozdrawiam.

        • paranoix Odpowiedz

          Taaa, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Pisowa frustracja aż bije po monitorze. Zastanów się jak poprawić swój los (to że trafiłaś na ten blog jest już dobrym początkiem) a nie zawracaj sobie głowę problemami na które nie masz wpływu.

          • Kasia Rz.

            Problemy dotykają mnie bezpośrednio: to, że muszę np. czekać na wizytę u laryngologa ponad rok. Jak Ciebie jakaś tragedia bezpośrednio dotknie, to może obudzisz się z lemingowego, słodkiego snu.

    • Roman Odpowiedz

      No i teraz wiem, dlaczego mi sie udało, bez wyjeżdżania za granicę 🙂
      Bo nie jestem młody 🙂

  6. Dobra wola Odpowiedz

    Mam podobny problem: chcę zacząć pracę na ciałem, wiem co chcę osiągnąć, ale nie wiem jak do tego dojść.

    Chyba muszę się udać do profesjonalisty o poradę.

    • Paweł S Odpowiedz

      Profesjonalisty? Nie jedz cukrów – zwłaszcza tych w płynie i gotowców. Ruszaj się więcej. Ot cała tajemnica. 100zł się należy 😛
      Jeżeli chcesz przybrać trochę mięśni to problem jest bardziej złożony, ale nie szukaj cudownych, skomplikowanych metod i środków. Najprostsze są najlepsze. Profesjonaliści są dla osób chorych (poważna otyłość) i lubiących komplikować sobie to i owo słono za to płacąc.

  7. Kaja Odpowiedz

    Wolny,
    poruszyła mnie historia o staruszku, który sprzedał Ci czajniczek. Też widuję takie osoby i zawsze jest mi strasznie przykro. Również najchętniej wykupiłabym od Nich cały kram, ale to trochę niekończąca się opowieść. Nie mogę kupić wszystkiego, zatem mam też inny sposób, chociaż pewnie to nic wielkiego. Jak widzę taką bidulę, szczególnie teraz, gdy jest tak zimno, mam przy sobie termos z ciepłą herbatą, którą zdarza mi się częstować. A jak nie mam termosu, to lecę kupić kubek herbaty gdzieś w najbliższym lokalu, by chociaż tym urozmaicić stanie na mrozie. Warto zamienić też kilka słów, zapytać np. czy mieszka tu od urodzenia i czy ten rynek bardzo się zmienił przez ostatnie 50 lat. Bardzo szanuję tych ludzi. To, że sprzedają te zardzewiałe łyżki, odbieram jako sygnał, że chcą być szanowani i zarobić godziwie pieniądze i że nie chcą żebrać. Staram się zatem jak mogę nie okazywać litości, lecz właśnie prosty szacunek.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dokładnie tak odebrałem to, co ten pan robił – jako przejaw męskiej dumy, stopionej ciężką sytuacją przed świętami. Nigdy wcześniej na rynku go nie widzieliśmy i wiedziałem, że przekazanie pieniędzy będzie dla niego ujmą na honorze. Stąd ten trick z kilkukrotnym przebiciem ceny za dzbanuszek – to ujawniło tylko zdziwienie i może chwilę zastanowienia z jego strony, czy aby za tanio nie sprzedaje swoich bezcennych wyrobów 🙂 A cena wyjściowa wynosiła zaledwie 4 zł… jak sobie pomyślę, że zbierając wszystko względnie niepotrzebne z mojego domu miałbym stać cały dzień na rynku z przedmiotami wycenionymi łącznie może na 100 zł, to jest mi niesamowicie przykro, że takie sytuacje mają miejsce w tym „kraju dobrobytu”.
      A skoro piszesz o rozmowie, to sytuacja sprzed 2 tygodni: siedzi na ławce przed biedroną bezdomny i prosi wchodzących ludzi o pomoc. Ponieważ takie podejście do mnie przemawia, długo się nie zastanawiałem i spytałem, czego potrzebuje. Kiedy przyniosłem to, o co prosił zauważyłem, że ma już 2 duże siatki wypełnione szynką, serem i chlebem, więc pociągnąłem go trochę za język – czy to jeszcze dla kogoś, a gdzie mieszka, czy ma ciepło i takie tam. Ciekawa konwersacja się wywiązała, więc rozumiem, że sama rozmawiasz z potrzebującymi – człowiek wtedy zaczyna dostrzegać malutki fragment tej biedy, która – jak się wydaje – jest gdzieś daleko i nas nie dotyczy. Szkoda tylko, że Maja jeszcze jest za mała na zrozumienie takich sytuacji – ale wszystko w swoim czasie.

  8. Agaru Odpowiedz

    Kiedy wszyscy sobie życzą, aby Nowy Rok był lepszy niż poprzedni, zawsze odpowiadam, „oby tylko nie był gorszy :)”. Zawsze też z żalem żegnam Stary Rok (w przeciwieństwie do innych), bo go znam, wiem, ile osiągnęłam itp., a Nowy Rok jest zawsze dla mnie dużą niewiadomą. I choć wiem, że data 31 grudnia to tylko data umowna, bo i tak moje postanowienia w większości zaczynam realizować z początkiem wiosny (mam wtedy ogromnego „pałera”), to i tak jakiś taki żal jest.

    Ten rok to mój ogromny sukces w większości dziedzin i życzę sobie takiego następnego. Równie dobrego Roku 2015, sukcesów i „oby tylko Nowy Rok nie był gorszy” życzę Tobie i pozostałym wiernym czytelnikom 😉

  9. Roman Odpowiedz

    Wolny,bo jak cię palnę… 😉
    Jaka „namiastka wolnosci”, hę?
    „Namiastka wolności”to oksymoron; coś w stylu „bycia trochę w ciąży” lub „mniejszego zła”
    Ty jesteś wolny, a to co robisz to umacnianie tej wolności.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No nie wiem… czasami myślę, że jeszcze trochę czasu upłynie zanim dobrze zdefiniuję sobie, co to znaczy.

    • Adam Odpowiedz

      Roman, język językiem, logika logiką, a bogactwo życia swą drogą podąża.
      I tak, rzekłbym, że można jednak być „trochę w ciąży”. Ano na samym początku: pierwsze dni, może 2-3 tygodnie – to z biologicznego punktu widzenia taka ciąża – nie-ciąża. Dochodzi wtedy nie tak rzadko do samoistnych poronień, i wtedy bywa nawet, że kobieta nawet się nie zorientuje, że była w ciąży.
      „Mniejsze zło” – znamy to, znamy… O ile ktoś nie jest moralistycznym radykałem, często musi wybierać mniejsze zło lub w innej sytuacji (jakże komfortowej): większe dobro.
      Jeśli już zaś chciałbyś odrzucić ideę „namiastki wolności” to i idea „umacniania wolności” powinna upaść. Bo albo ktoś jest wolny, albo nie jest. Tak jak choćby stoicy powiadali o cnocie: albo ktoś jest cnotliwy, albo nie jest. Nie może być w „drodze do” lub być „trochę cnotliwy”. No: ale to brodaci i pradawni panowie gadali, nie mając, w moim mniemaniu, racji. 🙂

      • Roman Odpowiedz

        Coż, nie zgadzam sie w tych kwestiach z Tobą.
        Ciąża pozamaciczna to nie jest „bycie troche w ciąży”,a bycie „króŧko w ciąży”. Dla mnie różnica fundamentalna 🙂
        Co do „mniejszego zła” to przyznaję, pojecie to odrzuciłem tochę prowokacyjnie wobec społeczeństwa (po przeczytaniu skąd inąd Wiedźmina).
        Dla mnie (i dla Geralta z Rivii) „mnjesze zło” nie istnieje, a wybór jest (jeśli musimy takiego dokonać) na lini „zło—>większe zło” i czasami musimy uczynić coś, co jest po prostu złe, żeby uniknąć czegoś co jest bardzo złe. Pojęcie „mniejszego zła” to próba usprawiedliwienia czynienia zła i tyle (jak dla mnie i dla Geralta).
        Zauważ z resztą niekonsekwencję (wskazującą właśnie na próbę usprawiedliwienia)
        Mówimy, że czynimy dobro lub większe dobro, ale w drugą stronę czynimy zło lub mniejsze zło?
        A, propos stoików, to żaden ze znanych mi współczesnych nie nosi brody 😉

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Roman – co prawda wiedźmina czytałem dawno, ale za to ze 4 razy 🙂 i z tego, co pamiętam, to Geralt niekiedy próbował unikać wyboru w ogóle, jako że miał wybierać pomiędzy złem mniejszym a większym. W konsekwencji, kto inny wybrał za niego i ten teoretyczny brak wyboru był w praktyce wyborem najtragiczniejszym w skutkach z możliwych. Według mnie istnieje zarówno stopniowanie dobra, jak i zła.

          • Roman

            Ależ ja przecież nie twierdzę, że nie istnieje stopniowanie dobra i zła…
            Twierdzę jednak, że nie istnieje stopniowanie zła „w stronę dobra”

            +3. Największe dobro
            +2. Większe dobro
            +1. Dobro

            -1. Zło
            -2. Większe zło
            -3. Największe zło

            W mojej (zaznaczam: mojej) heriarchii nie ma miejsca ani na „mniejsze dobro” (+0,5?), ani na mniejsze zło (-0,5?)

          • Adam

            Wg mnie to tylko żonglerka słowna, Roman.
            .
            Jeśli jednak by przyjąć, że tak nie jest, i że faktycznie miałoby być tak, jak to przedstawiasz w swych sześciu punktach, rodziłoby to poważne problemy/wątpliwości natury „substancjalnej” czy też „istotowej”. Jak bowiem w takim razie miałoby się mieć/sytuować owo przedstawione przez ciebie dobro do dóbr wyższego rzędu? Jak rozumiem wzbraniasz się przed tym, by wykazać w nim jakiś brak, niedostatek czy też mniejszość, a jednocześnie piszesz o istnieniu dobra większego i największego. Jak to pogodzić? Jeśliby zaś określić dobro mianem: 1 (jednego), całości czy pełni, to jaką wartość nadawać dobru większemu? 1.1, 1.2, 1.3 itd.? Czy miałoby ono mieć swój kres? I jak by się miało do swoistej pełni, która już jest dobro czy zło. No bo jeśli jest dobrem bądź złem bez niedostatku, no tak jakże można jeszcze wzmocnić, zwielokrotnić ich moc czy też substancjalność poza zakres ich samych, poza 100%? (I to jest mój zarzut najmocniejszy, wg mnie decydujący.)
            A jak z kolei nazwać to coś, co znajduje pomiędzy dobrem a złem w Twojej koncepcji? Czy też może raczej nic tam nie ma i istnieje od razu przeskok z dobra do zła? No chyba raczej należałoby mówić o swoistej „próżni” i „przeskoku” w Twoim ujęciu – co z kolei wygląda jakoś podejrzanie i pokracznie w stosunku do stopniowalności dobra i zła w „górę”. Czemu podejrzaną? Ano dlatego, że w praktyce bardzo trudno byłoby nam powiedzieć, że ten oto czyn jest jeszcze dobry, a ten kapeczkę inny – już zły. łatwo byłoby się tu pomylić, źle zawyrokować. (Jakaż cienka, trudna do uchwycenia i być może moralnie niesprawiedliwa granica musiałaby być między tak ujmowanym dobrem i złem!) Ponadto w Twojej propozycji samo dobro i zło wyglądają tak jakoś bez wyrazu i wypadają blado i marnie – zważywszy na obecność dobra i zła wyższego rzędu. Ze szkolnego (pedagogicznego) punktu widzenia rzecz też wygląda nietęgo, ponieważ taki system oceniania rodziłby rozliczne kłopoty w sprawiedliwym ocenieniu. To oczywiście słaby argument, bo jesteśmy na gruncie etyki, ale uważam, że przy etycznych ocenach też byłyby kłopoty. Sądzę, że w praktyce twoje dobro i tak byłoby „po cichu”, „sekretnie” brane za dobro niższego rzędu, charakteryzujące się pewnym brakiem w stosunku do tych wyższych dóbr.
            Takie przemyślenia mnie naszły.
            I jak to ja miewam z zwyczaju (a więc niekiedy kapeczkę złośliwie i przekornie), ośmielę się dodać: mam nadzieję, że moje wywody są moralnie co najmniej dobre. 😉

          • Roman

            Przyjmuję Twoje zastrzezenia do wiadomości 🙂
            I żeby było jasne (winienem to napisać na samym początku). Jest to moje osobiste „widzenie”…
            Nikt nie ma obowiązku (z resztą źle by było, gdyby uważał, że ma) stosować sie do moich hierarchii 🙂

          • Roman

            Aaaa i jeszcze jedno 🙂
            Z doświadczenia wiem, że bardzo trudno sie komuś przekonać do nieistnienia mniejszego zła.
            I nie, nieeeee…
            Nie dlatego, że koncepcja ta jest tak gnialna 😉 iż tylko nieliczni ją rozumieją 😉
            Raczej dlatego, że ja nie potrafię jej wyjaśnić (raptem kilka osób i to wyłącznie w kontakcie rzeczywistym, mnie zrozumiało) i być moze dlatego, że ciężko przestawić sie gdy od dzieciństwa uczymy się usprawiedliwiać własne błędy 🙂
            (a moze z zupełnie innego powodu? może naprawdę ta teoria jest błędna?)

          • Adam

            A może w tej Twojej teorii tkwi właśnie jakaś Moc i Prawda?!
            Ech, sceptycyzmie ty nasz kochany i przeklęty. 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To na pewno. Ale osobista definicja własnej wolności by się przydała – nawet, jeśli będzie żyła i zmieniała się z czasem. Na razie jestem zdania, że szczęście to coś, co można namacalnie poczuć – w swoją wolność chyba bardziej trzeba uwierzyć.

  10. sekurinega Odpowiedz

    Podziwiam Twoje tempo. U mnie zmiany zachodzą wolniej, tym bardziej więc jesteś dla mnie inspiracją.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki. Pamiętaj, że dużo zależy od wkładu pracy, ale też od etapu, na którym człowiek jest. U mnie wyraźnie widać magię procentu składanego (i nie mówię tylko o kwestiach finansowych) – w pewnym momencie wiele rzeczy już zaczyna się samo kulać, a do tego robiąć coś po raz kolejny idzie dużo szybciej, nawet jeśli projekt jest duży.

  11. Adam Odpowiedz

    Powiem Ci żę też bym chciał taką zdalną pracę. zazdroszczę Ci. Dla mnie była by taka praca idealna bo jestem na studiach i mógł bym pracować np w nocy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wiesz jak to jest – wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Praca zdalna to wcale nie taki majstersztyk pozbawiony wad, jakby się wydawało. Myślę, że temat jest na tyle interesujący, że w swoim czasie powstanie o tym wpis.
      A jeśli jesteś studentem i masz już luzy, to może zainteresuj się jakąś formą praktyk/stażów/pracy dorywczej. Dużo zależy od tego, czy rynek ceni Twoją specjalność, ale generalnie bardzo dobrze jest wcześnie zacząć – ja pracuję w IT od 4-ego roku studiów i teraz widzę, ile mi to dało.
      Pozdrawiam.

  12. karol j. Odpowiedz

    Fajne plany a to z powiększeniem rodziny podoba mi się najbardziej. Ja mam dwójkę synów (aktualnie 4 i 7 lat) i przyznam że decyzja o drugim dziecku to był jeden z najlepszych pomysłów życiowych. I tak jak piszesz wcale dwójka dzieci nie musi oznaczać nie wiadomo jakich wydatków, oczywiście są większe ale my też przecież możemy postarać się o to by nasze dochody były nieco większe. A właśnie dzieci motywują do tego jak nikt inny na świecie – bo jak można by odmówić im wyjazdu nad morze, do jakiegoś fajnego hotelu cze pensjonatu w środku zimy, nie wspominając o wielu innych rzeczach z których tak potrafią się cieszyć a nam dają jeszcze większą radość!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Święta prawda Karolu – dzieci to chyba największa wartość i kiedy się pojawią, człowiek tak jakby widzi więcej sensu w tym, co robi na co dzień.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Aniu – jeśli tylko skreślisz z tego zdania słowa „mam nadzieję, że”, a „się uda” zamienisz na „będę intensywnie pracowała nad nimi”, to będę trzymał za Ciebie oba kciuki 🙂

  13. JolaTy Odpowiedz

    Wolny, dodajesz człowiekowi energii jak niewielu blogerów – tak trzymaj! Najlepszego w nowym, nachodzącym roku, spełnienia planów i marzeń. pozdr. JolaTy

  14. zi Odpowiedz

    U mnie rok 2014 to same niespodzianki i zaskoczenia na maxa. Pozytywne: inwestycje w nieruchomosci, przeprowadzka. Negatywne: choroby, pogrzeby. Uswiadomienie sobie, ze w zyciu sa chwile, w ktorych kompletnie nic od nas nie zalezy i bez wzgledu na niezaleznosc finansowa nie ma sie poczucia stabilnosci i bezpieczenstwa. Moje planu na nastepny rok? Nie mam. Wiem, ze i tak zycie je weryfikuje na swoj wlasny sposob, bez pytania nas o zdanie. Mam ciche zyczenia i nadzieje, ze sie spelnia. Oby w nastepnym roku bylo wiecej stabilizacji i zdrowia w mojej rodzinie.

    • Kasia Rz. Odpowiedz

      W końcu jakiś realistyczny głos na tle tych wszystkich: „wszystko zależy od mnie”, „do wszystkiego doszedłem sam, ciężka pracą”

      • Adam Odpowiedz

        Hm… Nie wydaje mi się aby ton artykułu, ani większości komentarzy był w tym duchu.
        Raczej wyczuwam tu takie myśli: „Dużo zależy ode mnie”, „Do wielu rzeczy doszedłem sam, ciężką pracą”.

  15. e-leasing.org Odpowiedz

    Dobrze jest podsumować miniony rok i zrobić plany na kolejny. Jak widzę, Ty jesteś zadowolony z tego co działo się u Ciebie w 2014 roku. Życzę więc, żebyśmy pod koniec 2015 rok, mogli przeczytać tu kolejne podsumowanie, gdzie przeczytać będziemy mogli, że udało się osiągnąć wszystkie założenia na ten 2015. Powodzenia.

  16. Adam Odpowiedz

    Tu i tam wtrąciłem już w komentarzach swoje 3 grosze, ale nie odniosłem się jeszcze stricte do artykułu Wolnego. Pora więc najwyższa to uczynić!
    Otóż po przeanalizowaniu podanej listy zmian stwierdzam, że Wolny to po prostu Człowiek Sukcesu. 🙂 A przy tym sympatyczny i skromny gość – o czym świadczy nie tyle to, że owej listy nie nazwał listą sukcesów, ale przede wszystkim sposób pisania o swym życiu, swych sprawach i zamiarach obecny we wszystkich dotychczasowych wpisach. I chociaż nie brak tu w komentarzach zgryźliwców, zazdrośników, czy jak mawiają młodzi, hejterów, to jednak gros Czytelników widzi rzecz podobnie, jak ja.
    Niepokoi mnie tylko jednak sprawa, ale za to centralna, zasadnicza. Mianowicie sama idea/filozofia stworzona przez Wolnego – owo dążenie do stanu wolności. W Jego ujęciu niemal mistycznego stanu wolności, który miałby dać swego rodzaju spełnienie i bycie „ponad”. Obawiam się rozczarowania.
    Wolny! Sądzę, że z jednej strony nie dostrzegasz stopnia wolności jaki już masz i to od dawna, od bardzo dawna, a z drugiej: przeceniasz to, do czego dążysz i co będziesz wstanie mieć w swym życiu. Żeby rzecz ukazać bardziej namacalnie… O ile całkowity brak wolności ujmiemy jako 0%, a wolność całkowitą jako 100%, to sądzę, że człowiek przesunąć się jest wstanie w swym życiu o jakieś kilkanaście procent, może w porywach do 30 max. (Chyba że mielibyśmy do czynienia ze skrajnym przypadkiem, np. schorowanego, ciemnego i zgnębionego niewolnika, który stał się nagle zdrowym i światłym monarchą.) W Twoich zaś wpisach rzecz wydaje się tak optymistyczna, jakbyś zamierzał „awansować” o co najmniej 50-60% i osiągnąć stan 99% wolności. (Oczywiście procenty wprowadziłem tu tylko po to, aby rzecz unaocznić, bo w kwestii wolności nie da się zapewne nimi operować.)
    .
    Żebyż nie było tak, jak to opisał Leśmian w wierszu „Dziewczyna”:
    „Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,
    A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.
    (…)
    Porwali młoty w twardą dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem!
    (…)
    I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
    Lecz poza murem – nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny
    (…)
    Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
    Bo to był głos i tylko – głos, i nic nie było oprócz głosu!
    (…)
    I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!”

    Oczywiście, ową Dziewczyną może być każda wielka metafizyczna czy etyczna idea: Bóg, Cnota, Dobro, Wolność itd…
    .
    Niestety, jesteśmy w taki wielu sprawach zdeterminowani wewnętrznie (geny), społecznie, politycznie, że tej wolności naszej jest jedynie maluśki margines i tyle co kot (los) nam napłakał. Jedyne co, to sobie często możemy tylko chcieć lub życzyć tego lub owego. Tak, nasza wola bywa nieokiełznana. (Próbowałem kiedyś – proszę zanadto się nie śmiać – skupić się i skreślić odpowiednie liczby w Lotto, ale jakoś się nie udało. Źle się skupiłem, a może ktoś inny skupił się lepiej?!) 😉
    Niestety, niestety, niestety: chcieć, to jeszcze nie – móc. Często gdybyż nie pewien „szczęśliwy” lub przypadkowy układ zdarzeń, który pojawia się w naszym życiu, to potem, choćbyśmy na rzęsach nie stawali, nie damy rady urzeczywistnić swych celów… Można i należy podchodzić do życia twórczo, z optymizmem, ale najlepsze nawet pozytywne plany i wizualizacje oraz ich realizacje nie przeskoczą pewnego poziomu.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za komentarz i początkową pochwałę. Kieruję się jednak zasadą, że wszystko przed „ale” jest mniej ważne i zapowiada część właściwą, więc odniosę się do drugiej części Twojej wypowiedzi. Otóż mówiąc wprost – twierdzisz, że gonię za fikcją. Sam wielokrotnie zasawałem sobie pytanie, czym jest ta wolność, do której dążę – i nie mam na razie pełnej odpowiedzi na to pytanie. Potrafię zidentyfikować jeszcze kilka rzeczy, które mnie zniewalają i część z nich pokonam, a część pewnie zaakceptuję. Ważne, że mam pewien plan, który na razie realizuję z zabójczą skutecznością i buduję w sobie świadomość, że po dotarciu tam, gdzie chcę nie dane mi będzie spocząć na laurach i pewnie stwierdzę, że za następnym pagórkiem jest jeszcze lepszy widok 🙂 wierzę jednak, że dokonam wtedy kolejnych wyborów kierując się właściwymi pobudkami i priorytetami.

      • Adam Odpowiedz

        I oby tak było i oby się tak działo, jak piszesz w ostatnim zdaniu. 🙂 Ja Ci nie wróg. To – z pewnością i myślę, że o tym wiesz. 🙂
        Co do pierwszej części mej wypowiedzi… Wcale nie była mniej ważna i zapowiadająca tę drugą (co prawda bardziej rozbudowaną) część.
        Nie jestem jak te wszelkiej maści psycholożki, które w myśl swych pseudonaukowych wytycznych zawsze bacznie pilnują się, by każdą krytyką/negatywną uwagę rozpocząć od pochwały. I chociaż zdania swe w drugiej części wypowiadałem dość zdecydowanie, ostro (może, kulka balans, za ostro nawet, może to zbyt mocne wtrynianie się w Twoje sprawy?! Nie wiem, czasem nie mam dobrego wyczucia). W każdym razie to miał być raczej materiał dla Twych przemyśleń, taka zdrowa dawka mocnego sceptycyzmu, niż jakaś ostra krytyka.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          I dokładnie tak ją potraktowałem Adamie. Na przyszłość też się nie „wstrzymuj”, bo takie komentarze to dla mnie czasami powód do zmian lub choćby przemyśleń o rzeczach ważnych. Serdecznie pozdrawiam!

  17. Artur Odpowiedz

    Wszędzie postanowienia noworoczne, podsumowywanie tego, co zdarzyło się w ubiegłym roku. Ja z takimi rzeczami czekam zawsze na koniec jakiegoś ważniejszego dla mnie etapu. To na pewno będę pierwszy semestr studiów 😉 Wtedy, gdy już będę po tym i po sesji zabiorę się za podsumowanie i za planowanie kolejnego semestru.

  18. Darek M. Odpowiedz

    Najbardziej zazdroszczę Ci tej pracy zdalnej. Można przy tym oszczędzić sporo czasu na dojazdach.

    Są też negatywne strony pracy z domu (mi m.in. brakuje wydzielonej przestrzeni, gdzie mógłbym w ciszy popracować). Trzeba posiadać niesamowitą motywację i zaparcie, żeby inne rzeczy Cię nie rozpraszały. Pewną zaletą może tutaj być rozliczanie z zadań. Wtedy nieważne ile czasu one Ci zajmą, zadanie ma być zrobione i już.

  19. takasobiematka Odpowiedz

    Dzisiaj dodałam wpis o tym, że dzieci nie są tak horrendalnie drogie, jakimi chcieliby je widzieć przedstawiciele babybiznesu, i po różnych linkach na fejsie dotarłam do Ciebie. Zostaję! Mam już dwójkę dzieci hodowanych na zakładkę, pracę plus minus zdalną i też nam wszyscy mówią, że tak jak my to się nie da;> Ja wprawdzie konsumenta we mnie lubię i nie chcę mu ucinać od razu całej głowy, ale przykrócić w 2015 zamierzam, może mi pomożesz. Pozdrawiam!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      babybiznes – dobre! Bardzo trafne określenie tego kartelu wciskającego wózeczki po 5 tysi 🙂 pozdrawiam.

  20. Michał Odpowiedz

    jestem pierwszy raz na blogu, ale będę częściej tu zaglądał. Czyta się z przyjemnością. Wolność i niezależność finansowa to moje marzenie, dlatego to o czym piszesz przemawia do mnie całkowicie 🙂

  21. Michał Odpowiedz

    Witam, czy możesz napisać tu albo na meila podanego w moim komentarzu jakaś specjalizacją się zajmujesz ? Ja specjalizuję się w kampaniach google adwords i też powoli myślę o poszukaniu pracy zdalnej na etacie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *