Pokolenie niewiernych klientów.

Przy okazji wprowadzania w życie kilku zmian, doszedłem ostatnio do ciekawych wniosków. Zmiany były dość błahe: rezygnacja z umowy z dotychczasowym dostawcą Internetu (szybki dostęp do sieci bez względu na lokalizację to już nie marzenia) i likwidacja jednego z kont bankowych żony (po tym, jak wprowadzono w nim opłaty i skończyły się wszelkie benefity z jego utrzymywania). Decyzja o rezygnacji była oczywista, następców kasowanych usług znaleźliśmy szybko, a procedury trwały dosłownie moment. Kiedy załatwialiśmy co trzeba, pomyślałem sobie: z czego to wynika, że tak łatwo rezygnujemy z usług, z których korzystaliśmy całymi latami? Jak to jest, że ot tak stwierdziliśmy, że ktoś daje więcej / lepiej / taniej i bez żadnych sentymentów skoczyliśmy na inny kwiatek? Czy to tylko my, czy może szersze zjawisko i dzisiejsi 30-latkowie (a także nasi nieco młodsi i starsi koledzy) to pokolenie niewiernych klientów?

Zastanówmy się najpierw, skąd się bierze przywiązanie do marki – bo stawiam tezę, że właśnie to zjawisko powoli traci na znaczeniu, i to mimo, że firmy wydają krocie na budowanie relacji z obecnymi i potencjalnymi klientami. Otóż moim zdaniem faworyzujemy konkretnego sprzedawcę/producenta po to, żeby z jednej strony ograniczyć ryzyko wyboru kogoś innego, potencjalnie nam nieznanego, a z drugiej: żeby robić tak, aby się nie narobić. Innymi słowy: idziemy na skróty mimo, że premia za ryzyko jest zwykle hojna, a minimalizacja wysiłku absolutnie nie powinna być motywacją samą w sobie. To trochę jak ze strefą komfortu – nawet, gdy nie jesteśmy do końca z czegoś zadowoleni, czasami zmiany są psychicznie zbyt trudne, więc tkwimy w nie do końca dobrej, ale przynajmniej znanej już sytuacji.

To jednak coraz rzadszy scenariusz w dzisiejszym świecie spryciarzy (to my :)), którzy po kilku kliknięciach na ekranie monitora demaskują niedoskonałości ofert i w sekundy potrafią znaleźć coś, co lepiej sprosta ich wymaganiom, bądź będzie oferowało lepszy stosunek cena/jakość. Można spojrzeć na to jeszcze szerzej: już nie mieszkamy przez całe życie w jednym mieszkaniu i nie pracujemy przez dziesięciolecia w jednej firmie – jesteśmy dynamiczni i aktywni, ciągle szukamy rozwiązań, które będą dla nas optymalne. W wielu branżach jak na dłoni widać, że konkurencja robi swoje, a klienci się bardzo szybko dostosowują do zmieniających warunków.

Wystarczy wspomnieć o bankowości, gdzie dynamika zmian jest olbrzymia. Tysiące młodych ludzi (w tym i ja), śledzących aktualne promocje banków (na przykład tutaj), od kilku dobrych lat wyciska całkiem sporo na przychodzeniu ze swoimi pieniędzmi do kolejnych banków. Razem z żoną mamy chyba 6 różnych RORów, dzięki którym zgarnęliśmy ciekawe nagrody (np. czytnik e-booków czy kilkusetzłotowe „prezenty”). Ale po spełnieniu wymogów kolejnych promocji, nie mamy żadnych skrupułów, żeby dane konto zamknąć i przejść (również z wynagrodzeniem, jeśli trzeba) gdzie indziej. Bardzo szybko reagujemy też na zmiany w tabelach opłat i prowizji – nie dalej jak 2 tygodnie temu zamknęliśmy Konto Godne Polecenia, które nie dawało już żadnych benefitów, a zaczęło kosztować.

niewierni_klienci_1Teraz zero, później… ile nam się spodoba.

Podobnie jest z dostawcami mediów: telewizji, telefonu, Internetu. Konkurencja nie śpi i żeby dzisiaj utrzymać się w czołówce, firmy muszą po prostu mieć dobrą ofertę w rozsądnej cenie. Co więcej: muszą ją ciągle zmieniać i ulepszać – również dla dotychczasowych klientów – bo inaczej to tylko kwestia czasu, kiedy nastąpi exodus niezadowolonych. Serdecznie dość mam klauzuli „oferta tylko dla nowych klientów”!!! Niektórzy to rozumieją, inni są bardziej oporni i – przykładowo – ograniczają się do sprzedawania pozytywnego wizerunku w mediach, co niekoniecznie przekłada się na jakość tego, co oferują. A ona dzisiaj liczy się najbardziej i na nic przywiązanie do marki, jeśli ta daje się wyprzedzić komu innemu.

Co za tym idzie, coraz mniej chętnie podpisujemy długie umowy – albo umowy w ogóle. Wolimy móc szybko rozwiązać kontrakt, nie wiązać danej usługi z miejscem, mieć możliwość szybkiej adaptacji do zmieniających się warunków. Wybieramy tego, kto jest chwilowo lepszy od innych i stajemy się ślepi na przekaz medialny, którym karmią nas korporacje. Mam na myśli zarówno dość drastyczne (dla niektórych) zmiany, jak rezygnacja z telewizji, ale też „wybiórczą ślepotę”, na którą cierpi większość z nas – medal z ziemniaka temu, kto przypomni sobie ostatnie reklamy widziane na którymś z popularnych portali internetowych.

Skoro już nawet pracodawcy nie patrzą krzywym okiem na delikwentów, którzy co roku zmieniają miejsce pracy (jaki on dynamiczny! ;)), to musi być coś na rzeczy. I chociaż istnieją wyjątki, to raczej potwierdzają one regułę niż jej przeczą. Dzisiaj został nam raczej sentyment niż przywiązanie do marki: taka Nokia na przykład, czy nieśmiertelny krem Nivea. Ale zakupy robimy w sposób wyrachowany: Nokia dawno ustąpiła lepszym, a krem w niebieskiej puszcze za kilka złotych dawno ustąpił innym (chociaż czasami jeszcze używam). Pomyśl sam, czy za każdym razem idziesz na zakupy do wielkiego hipermarketu, który oferuje niemal wszystko? Prawdopodobnie nie, bo za każdym razem realizujesz inną potrzebę, którą nieco lepiej spełnia ktoś, u kogo jeszcze nie kupowałeś. Pewnie mięso lepiej kupić u sprawdzonego rzeźnika, a komputer zamówić przez internet, prawda?

Ważne jednak, żeby nie przegiąć. Każda zmiana kosztuje i zapłacisz za nią albo banknotami NBP, albo czymś znacznie bardziej cennym: swoim czasem (który jak wiadomo, warto kupować!). Dlatego czasami nie warto szukać najlepszej promocji czy najtańszego rozwiązania. Te 100 zł jednorazowo Cię nie zbawi – co innego, jeśli to chociaż 30 zł, ale zaoszczędzone każdego miesiąca (tak było ostatnio, kiedy zmieniłem operatora komórkowego mojej mamie). Może pamiętasz, jak pisałem kiedyś o polowaniu na okazje? Ja nadal uczę się zdrowego podejścia jeśli chodzi o oszczędności na zakupach i muszę przyznać, że idzie mi coraz lepiej – czasami dobór elektroniki za 100-1000 zł (dla mnie, rodziców czy teściów) zajmuje mi dosłownie kilkanaście minut. Zwłaszcza, że mając pewne doświadczenie wiem, czego szukać i jak filtrować setki ofert (przy okazji, kłania się wpis o nadmiarze informacji w naszym życiu). Ty również sam musisz zdecydować, czy warto – i czy w ogóle śledzić zmiany, analizować nowe oferty i zaśmiecać sobie nimi głowę. Z jednej strony może lepiej sobie odpuścić, a z drugiej – kiedy widzę, jak jakość niektórych produktów i usług leci na łeb na szyję (wystarczy wspomnieć piwo popularnych marek, którym bliżej dzisiaj do uryny niż prawdziwego piwa), to włącza się we mnie pewna chęć do szukania lepszego. W ogólności kieruję się mniej więcej takimi zasadami:

  • jeśli chodzi o codzienne zakupy, to raczej nie przywiązuję się do marek. Mam pod nosem rynek, kilka malutkich sklepów i 2 dyskonty – zdecydowanie wolę zapłacić więcej bezpośrednio rolnikowi, który przyjechał ze swoim towarem do miasta niż nabić kieszeń dużej, znanej firmie. Może więc prawdą jest, że przywiązuję się do danego sprzedawcy – ale tylko tak długo, jak długo jego towar mi odpowiada. W przypadku produktów „nierynkowych” (chociażby chemia czy ryż, makaron itp), kupuję tam, gdzie bliżej lub – lepiej smakowo (nie cenowo). Czasami bardziej smakuje mi jeden serek od drugiego, czasami jeden produkt ma lepszy skład (mniej dorzuconego badziewia), a czasem różnica zupełnie nie ma dla mnie znaczenia. Marka ma dla mnie drugorzędne znaczenie – zwłaszcza, że ten sam produkt zmienia się w czasie (z reguły na gorsze niestety). Na codziennych zakupach nie szukam oszczędności: i tak potrafimy zjeść smacznie i niedrogo, a dzięki prowadzonemu od lat budżetowi domowemu wiem, że kwoty ugrane na bieganiu od sklepu do sklepu nie byłyby tego warte.

niewierni_klienci_2Biegusiem, bo gorzałę wykupią!

  • co innego w przypadku droższych rzeczy: w praktyce, od 100 zł w górę. Tu owszem – zaczynam od znalezienia konkretnego przedmiotu, który potrzebuję – ale staram się to robić w sposób wolny od uprzedzeń i nie faworyzuję żadnych producentów (co najwyżej mam uprzedzenie do tych z najniższej półki – w końcu stawiam na jakość, nie jakoś). Chyba nie muszę przypominać, że jestem dość otwarty i szukam najpierw przedmiotów używanych (przynajmniej tam, gdzie jest to rozsądne), a później sprawdzam najtańszych sprzedawców, omijając jedynie nowe sklepy z podejrzanie tanim towarem – było ostatnio trochę takich sklepów-widm, prawda? Takie podejście świetnie sprawdza się w przypadku elektroniki, ale również wszelkich materiałów budowlanych: tutaj pisałem, jak kupuję np. panele czy płytki do kuchni/łazienki.
  • Podobnie jest z mniejszymi, ale powtarzalnymi kwotami. 100 zł „urwane” na ubezpieczeniu auta co roku, podobna kwota na ubezpieczeniu mieszkań, kilkadziesiąt złotych – tym razem miesięcznie – na abonamentach telefonicznych czy nawet rezygnacja z niepotrzebnego konta w banku, kosztującego 7 zł miesięcznie (cóż – jak bank traktuje klienta, tak klient traktuje bank, prawda?). To według mnie sprawy, o które warto nieco powalczyć, i to będąc jak najbardziej otwartym na możliwości – co z tego, że miałem konto w jednym banku przez 10 lat, skoro niewiele wysiłku kosztuje mnie przeniesienie go tam, gdzie bardziej cenią moje pieniądze. Nawet drobne kwoty w dłuższej perspektywie przekładają się na spore, a przede wszystkim regularne oszczędności – nie mówiąc już o większych, powtarzających się wydatkach. Chyba, że wyższa kwota niesie ze sobą dodatkowe korzyści – dla przykładu brak konieczności długotrwałego wiązania się z daną firmą.
  • absolutnie nie zwracam uwagi na programy lojalnościowe konkretnych firm – to coś, co w moim mniemaniu skłania do większych zakupów, nałożenia klapki na oczy (nieważne, co oferują inni – ja mam tutaj swoje punkty!) i pogoni za niewartymi zachodu nagrodami.

Chyba nie muszę dodawać, że przed każdym zakupem (no, prawie – może oprócz tych codziennych) analizuję, czy dany przedmiot/usługa jest mi w ogóle potrzebna. Nie lubię podpisywać umów – to całe strony drobnego tekstu do przeczytania i zrozumienia, warunki i obostrzenia, które ktoś na mnie nakłada. To wymogi po mojej stronie i terminy, których muszę pilnować. Dlatego telewizji powiedziałem dość, a dostęp do Internetu uniezależniłem od lokalizacji, a ostatnio – również zlikwidowałem wiążącą mnie czasowo umowę. Wolę wydać nawet kilka złotych więcej, ale zachować chociaż odrobinę wolności od kolejnego łańcucha nałożonego na mnie. Czasami stoi to w sprzeczności z moimi aspiracjami do oszczędzenia, ale spokój ducha i mniej problemów na głowie też ma swoją cenę, prawda?

Gdyby firmy pamiętały, że utrzymanie dotychczasowego klienta jest kilkukrotnie tańsze, niż pozyskanie nowego, sprawy miałyby się nieco inaczej. Obserwuję jednak ciągłą presję na wynik i podbieranie klientów innym zamiast dbanie o swoich, co motywuje mnie i innych młodych ludzi do tego, żeby pokazać środkowy palec coraz większej liczbie instytucji. Zwłaszcza tym, które od początku planują starzenie się swoich sprzętów w określonym terminie. Tyle, że ze świecą dzisiaj szukać takich, które się wyłamały z tego trendu.

Jestem ciekawy, co myślisz o moim podejściu. Wiem, że temat jest nieco kontrowersyjny i pewnie niektórzy z Was wolą wybrać spokój za każdą cenę, a programy lojalnościowe traktują jako wartościowe źródło nagród/oszczędności. Być może moje podejście wręcz postrzegasz jako paranoję przed „złym światem, przed którym chciałbym się ukryć gdzieś głęboko w lesie”… a może uznasz, że przemawia przeze mnie zwykły rozsądek 🙂 To jak?

89 komentarzy do “Pokolenie niewiernych klientów.

  1. Wojtek Odpowiedz

    Witaj, sam byłem wiernym klientem sieci internetowej – praktycznie od 12 lat opłacałem w niej internet płacąc nie małe pieniądze (89 zł). I powiem Ci ze kiepskie uczucie jest gdy u konkurencji na start dostajesz za niższą cene lepsza predkośc i wiele innych dodatkow (jak np publiczny ip).

    Przywiązanie do marki w dzisiejszych czasach nie istnieje. Firmy maja tylu klientów ze nie opłaca im sie pielegnować „starych”.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No ładnie – 12 lat za 89 zł miesięcznie, a gdzie indziej ot tak dają Ci więcej/taniej. Aż się smutno robi.

      • Adam Odpowiedz

        Chyba nie jest aż tak źle… 5-6 lat temu i dawniej takie były zwyczajowo czy nawet promocyjnie ceny netu. Chyba że mnie już zawodzi moja pamięć (niemal) czterdziestolatka… 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Hmmm – od roku 2009 płaciłem niezmiennie 49 zł brutto za Internet, którego prędkość z roku na rok nieco rosła.

          • Pavelkuss

            Musze napisac – play uruchomil calkiem niedawno usluge internetu bez ograniczen na karte za 45zl.

            Sprawdzilem warunki promocji i rzeczywiscie nie ma prawdziwych ograniczen. Jak ktos przegnie na maksa (100GB) to ogranicza mu predkosc do 2Mb/s 🙂

            Dziala tez LTE (tam gdzie ma zasieg).

          • wolny Autor wpisu

            Znam, mam, używam. Parę miesięcy użytkowałem też Power LTE Plusa. Generalnie trochę przemyśleń mam, ale nie wiem czy jest sens pisać o tym wpis. Może za jakiś czas, jak konkurencja zrobi swoje i niemal każdy będzie mógł wykonać drobny kroczek w stronę uniezależnienia się od lokalizacji, albo chociaż – zrezygnować z nadmiarowych abonamentów mobilnych.

          • Pavelkuss

            Telefony rodzinne mamy wszyscy w jednej sieci (t-mobile) ale to w zasadzie nieistotne. Wazne jest to, aby ludzie z ktorymi sie kontaktujemy (przynajmniej wiekszosc) miala polaczenia miedzy soba w ramach oplaty cyklicznej.

            My uzywamy (ja i zoncia) t-mobile frii. Ona lubi gadac wiec ma wybrane darmowe rozmowy, ja mam sluzbowke wiec waznosc konta za 3zl. Rodzice maja heya (bez umowy), brat t-mobile frii. itd…

            Puenta – doladowuje telefon zony 1 na kwartal 50zl i swoj raz na rok. Gadamy ile potrzeba. Z reszta, lepiej sie spotkac i napic razem z rodzina niz placic abonament 50zl… za taka kwote mozna kupic fajny napoj 😀

            Czego i wam w nowym roku zycze!

  2. exkonsumpcja Odpowiedz

    Przypomniałeś mi, że po 10 latach muszę powiedzieć papa mojemu operatorowi telefonii komórkowej. Straszę tym od rok, ale jakoś nic się „nie zadziało” w tej materii, a przecież jest kilka kuszących ofert. Co do traktowania starego Klienta – mam wrażenie, że służy on tylko do tego, żeby wydusić z jego portfela dodatkowe złotówki. Można zrzucić mu na łeb serię smsów i telefonów (Bogu dzięki, że istnieje coś takiego jak sprzeciw giodo) i napuścić sprzedawców, co to czytają z kartki. Stąd też coraz więcej ludzi przechodzi od jednej firmy do drugiej i nie ogląda się za siebie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Stały klient to naiwny klient, co? 🙂 Da się z niego wydusić pieniądze znacznie łatwiej, niż z nowego.

      • projektzulu Odpowiedz

        Ale to po trosze „wina” konsumentów. Skoro nie głosujemy nogami i tkwimy w tym samym miejscu to nić dziwnego że usługodawcy całą kasę przeznaczają na pozyskanie nowych klientów. Często jest tak że usługodawcy uruchamiają nowe usługi (konta, abonamenty) a zostawiają stare (gorsze) dla tych „wiernych”.
        Jak sami nie zadbamy o swój interes to nikt tego za nas tego nie zmieni i nie ma co mieć o to pretensje do świata.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Ależ oczywiście, że to wina konsumentów – skoro firma może sobie pozwolić na regularne strzyżenie sporej grupy „wyznawców” (wspomniane już nowe modele smartfonów, po które ustawiają się kolejki w dniu premiery), albo po prostu leniwych, to czemu ma na tym nie korzystać – biznes to biznes, prawda? Tyle, że jeśli człowiek upomina się o swoje a nadal słyszy „nie dla starego kundla ta promocyjna kiełbaska” :), to najwyższy czas, żeby podjąć bardziej stanowcze działania.
          Być może to wynika właśnie ze skotniałych struktur i trudności w dawaniu preferencyjnych warunków jednostkom, które upomną się u swoje lub mają odpowiedni staż w firmie? Nie wiem – ale są przykłady, gdzie lepsza oferta jest dla wszystkich, albo takie, gdzie z każdym rokiem zyskuje się dodatkowe upusty – jak na przykład u mojego dostawcy hostingu. Za każdy rok dostaję kilka procent lepszą cenę, a dodatkowo – kiedy zwiększają limity, to absolutnie dla wszystkich. Można? Można.

  3. Tomasz Bełza - Szczęśliwy minimalista Odpowiedz

    Byłem przywiązany do jednego banku przez kilka ładnych lat. W tym czasie bank używał sobie na mnie pobierając opłaty za prowadzenie konta, za kartę, za prowizje za udzielenie kredytu itd. Dopiero początkiem 2014 roku zacząłem poważniej zastanawiać się, gdzie są moje pieniądze (których wiecznie mi brakowało). I tak zaczęła się opisana przez Ciebie niewierność 😉 W tym momencie marka nie ma dla mnie znaczenia – dawniej wybierałem coś, co kojarzyło mi się z luksusem (choć wcale luksusowe być nie musiało), dziś wybieram to, co jest dobre jakościowo i w konkurencyjnej cenie. Nie będę ukrywał, że Twój blog bardzo mnie zainspirował do działania w sferze zmiany życiowych przyzwyczajeń finansowych, za co jestem Ci bardzo wdzięczny Wolny! 🙂
    W życiu staram się być wierny – ale w materii przywiązania do firm którym oddajemy pieniądze zalecam kompletną niewierność! 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      I słusznie – to podejście, które obserwuję coraz częściej i mam nadzieję, że wymusi ono zmianę podejścia na coraz większej liczbie firm.

  4. paranoix Odpowiedz

    Jako zagorzały czytelnik Livesmarter – w dużej mierze się zgadzam, ale nie uważam programów lojalnościowych za zło. Szczególnie te pozwalające na łatwe spieniężenie punktów, np Payback, (wymienialny na PLN w postaci bonów zakupowych), czy Tesco Club Card – daje 0,5% zwrotu wydatków. Jeśli trochę pokombinować, można często liczbę tych punktów zwielokrotnić. Oczywiście ważne, by nie zatracić prawidłowej relacji przyczynowo-skutkowej: robię zakupy/tankuję i przy okazji zbieram punkty, a nie odwrotnie.
    Kolejna zasada – produkty przecenione ale niepsujące się (chemia, alkohole, ubrania) gdy są w dobrej cenie, należy kupić na zapas. W ten sposób na dłuższy czas zdejmujemy z głowy i portfela konieczność dokonania racjonalnego wyboru przy kolejnych zakupach. Przy żywności jest to oczywiście trudniejsze.
    Co do cięcia kosztów tzw. cyklicznych – pełna zgoda. Korzystając ze Sprytnego Billa do opłacania rachunków uzyskuję miesięcznie kilka złotych dodatkowo – niby nic, ale z drugiej strony dlaczego po ro nie sięgnąć, skoro jest tak proste.

    • Adam Odpowiedz

      „produkty przecenione ale niepsujące się (chemia, alkohole, ubrania) gdy są w dobrej cenie, należy kupić na zapas”.
      I tak, i nie. Czemu tak, to już napisałeś i ja się z tym zgadzam. Czemu nie? Chemia – terminy ważności, konieczność wygospodarowania miejsca . Alkohole – jak dla mnie silna pokusa, by coś chlapnąć 😉 , ubrania – atak moli (przeżyłem taki) oraz z czasem utrata gwarancji i rękojmi (no chyba, że kupujemy używane ubrania), no i zawalanie mieszkania.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Ja tam mam zawsze dość dobrze zaopatrzony barek i rzeczywiście czasami nieco kusi, ale od tego przecież jest alkohol, żeby czasem się nim poczęstować, a czasem może trochę pomóc w budowaniu silnej woli 😉

        • Tina Odpowiedz

          Mm za sobą dwie ciąże i karmienie – mnie już nawet nie kuszą dwa pełne barki. Żeby jeszcze tak łatwo było z czekoladą 😉

          • wolny Autor wpisu

            Jakbym czytał komentarz mojej żony… no, za mniej więcej rok 🙂 ale już teraz jest w tym samym miejscu – do alkoholu Jej wcale nie ciągnie (ostatni raz coś wypiła w okolicach września 2013 i jeszcze długo nie wypije), za to czekolada… wystarczy powiedzieć, że to pewnego rodzaju rekompensata za brak alkoholu.
            My faceci to dobrze mamy – i piwo (albo coś mocniejszego) można wypić, i słodycza przegryźć.

          • Adam

            Piwo wypić i słodycza przegryźć… Ale to chyba nie na jednej uczcie! Paluszki lub krakersy raczej bardziej się komponują.
            I tak sobie myślę jeszcze, że tak jak niektórzy mają z alkoholem lub czekoladą (że nie może w domu być, bo zaraz zniknie), tak inni z pieniędzmi – no nie mogą sobie po prostu leżeć. „Parzą” – jak to kiedyś Wolny pisał. Dlatego też wówczas programy typu: odkładaj co miesiąc kwotę x (ukrywaj przed samym sobą), nie są wcale takie głupie.

          • wolny Autor wpisu

            Nie na jednej rzecz jasna. Ale w ciągu jednego dnia to co innego – mnóstwo pokus na każdym kroku. Trafne sprostrzeżenie z tymi słodyczami czy alkoholem pod ręką – mechanizm może być identyczny z tym dotyczącym pieniędzy.

      • eMCi Odpowiedz

        Na używany produkt kupiony z fakturą/paragonem również obowiązuje rękojmia. Warto o tym pamiętać kupując używki. Bywa drożej, ale pewniej.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Rzeczywiście Payback czy bankowe cashbacki mogą być o tyle przydatne, że punkty można spieniężyć, a nie zbierać latami na jakąś badziewną nagrodę. Wygooglałem już Sprytnego Billa – nie brzmi najgorzej, ale powiedz proszę – jak na tym zarabiać? 🙂

      • paranoix Odpowiedz

        Z przyjemnością! Sprytny Bill pozwala na płacenie rozmaitych rachunków przy pomocy karty płatniczej. Mając kartę Mastercard, która nam daje jakieś bonusy (cashback, punkty, etc), podłączamy ją do Sprytnego Billa i dokonujemy płatności. Prowizja wynosi 0,97 zł (w przypadku Visy jest to opłaca procentowa, więc zupełnie nieopłacalna).
        I tak ja np mam podłączoną kartę Mastercard z Polbanku, która zwraca 1 zł za wydaną każdą pełną setkę. Zaokrąglając czynsz do 500 zł Bill dolicza mi 0,97 zł opłaty, ale dostaję 5 zł zwrotu od banku. Nie są to kokosy, ale czemu i po to się nie schylić, tym bardziej, że od czasu do czasu pojawiają się dużo lepsze promocje. Jak ktoś ma dużą płynność finansową to można sobie kumulować także niższe opłaty, np. zapłacić za internet za pół roku z góry. Przy 1% to może mało opłacalne, ale zdarza się czasem więcej. Nie bez znaczenia jest także darmowy kredyt z karty kredytowej w ten sposób uzyskiwany (choć docelowo nie powinien to być żaden atut dla uważnego czytelnika 😉 )

        Onegdaj np Alior Sync dawał 5% zwrotu za zakupy internetowe (a tak Sprytny Bill wedłe kodów MCC jest rozliczany), więc co miesiąc w kieszeni zostawało 25 zł z tytułu samego czynszu. Wiem też, że Citibank oferuje kredytówkę z punktami Payback (o ile pamiętam 0,3%), a np. Polbank ma też kartę Wizzair (2% na poczet biletów lotniczych). W dobie obniżania opłat intercharge coraz trudniej o dobre promocje, ale korzystać nadal warto.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Muszę przyznać, że jesteś nieźle „oblatany” w tych promocjach i regułach. Widać od razu, że regularny czytelnik livesmarter.pl z Ciebie 🙂

  5. Beata Odpowiedz

    Nie moge sie doczekac, az skonczy sie moj abonament telefonii komorkowej 🙂 Jesli chodzi o programy lojalnosciowe, to ja posiadam takich kart niezliczona ilosc i szczerze przyznam – jestem zadowolona. Szczegolnie z tych w sieciowych drogeriach. Kosmetyki i tak kupuje ze wzgledu na ich sklad i wlasciwosci a nie marke (najtanszy z moich ulubiencow kosztuje 4zl a najdrozsze ok100zl), wiec obserwuje gazetki promocyjne tychze sieci, dzieki czemu udaje mi sie kupowac drogie kosmetyki nawet za pol ceny (i tak kupilabym je, gdyby nie promocja). Oplaca sie 😉 Podobnie mam z dwoma sieciami odziezowymi, ktore czesto organizuja akcje 40% na wszystko za kody rabatowe z facebooka (zawsze czekam z zakupem spodni na ta promocje a w tym roku czekalam takze na nia z zakupem kurtki). Natomiast zupelnie nie sprawdza sie to u mnie w zakupach zywnosciowych.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm – rzeczywiście przypomniałaś mi, że żona używa jakiejś karty lojalnościowej do sieci drogerii.

      Ale co do abonamentu telefonicznego, to w ostatnim czasie było tyle zmian w tej materii, że dzisiaj nie potrafię już sobie wyobrazić czegoś tak abstrakcyjnego, jak podpisywanie umowy trwającej lata i tej początkowej radości, która po jakimś czasie zmienia się w obrzydzenie. Zero umów – a jeśli już, to takie, które można szybko wypowiedzieć bez konsekwencji finansowych – to moja nowa polityka jeśli chodzi o telefonię.

    • Sandra Odpowiedz

      Umowa abonamentowa na telewizję, po tym odgórnym zmienianiu cennika jak się Cyfra z N połączyła to rodzicie nie chcą żadnej umowy

  6. Adam Odpowiedz

    Określiłeś opisywane zjawisko bardzo śmiało: „Pokolenie niewiernych klientów”, dobierając do tego na czołówkę zdjęcie z jajem: ach ta ręka młodzieńca sięgająca już w bok! 😉 (Po raz pierwszy chyba tak zdecydowanie przypadło mi do gustu zdjęcie nie Twoje, a jedynie wybrane przez Ciebie.)
    Postanowiłem Cię jednak przebić i postawić jeszcze bardziej chwiejną i brawurową tezę: Otóż być może jest tak, że tak jak w 1864 r. nastąpiło w zaborze rosyjskim powszechne uwłaszczenie chłopów, nadające włościanom możliwość płacenia czynszów miast odrabiania pańszczyzny oraz umożliwiające swobodne przemieszczanie się z miejsca na miejsce bez pytanie nikogo o zdanie, i że tak jak w roku 1989 weszliśmy w erę dzikiego kapitalizmu, tak może właśnie teraz (po półtorej wieku po pierwszym wydarzeniu i ćwierćwieczu po drugim) wchodzimy w erę nowych wszechstronnych możliwości dla nas – jako klientów, konsumentów (czy mówiąc anachronicznie: ludu). Warto wspomnieć, że działająca od niedawna na nowych zasadach rękojmia zdecydowanie polepszyła sytuację klientów w słusznym domaganiu się odpowiedzialności sprzedawcy za każdy towar, również i za ten, który niejako z definicji postrzegany jest jako szmelcowaty (bo np. produkowany w Azji). Ponadto (na co zwróciłeś uwagę) sami klienci są coraz bardziej świadomi, sprytni i poniekąd wybredni. Rzecz dotyczy też w coraz większym zakresie dostawców energii, czyli obszaru który do niedawna jeszcze był monopolistycznym bastionem.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A myślałem, że to ja się posuwam za daleko! 🙂
      Też obserwuję (i aktualnie korzystam niestety) z wprowadzonych ostatnio zmian w prawach konsumenta, a raczej – obowiązkach sprzedawcy.

    • Adam Odpowiedz

      Bo też jest to „produkt” prawdziwy, autorski, a nie – wpisopodobny, przeklejany i miętolony dziesiątki, setki, tysiące razy w całej sieci.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        A dziękuję, dziękuję 🙂 Może to trochę efekt tego, że bardzo rzadko mam czas na czytanie innych i zdecydowana większość wpisów to efekt moich przemśleń i lektury nieco mądrzejszych rzeczy niż portale pseudo-informacyjne czy reklamo-gazety.

  7. Darek M. Odpowiedz

    Trochę to wszystko wynika z podejścia firm do klientów.

    Sam niedługo będę zmieniał operatora telefonii komórkowej po ok. 10 latach. A wystarczyło niewiele, żeby mnie utrzymać: Przyznać się do błędu i przysłać mi nową kartę SIM (byłem ją wymienić w salonie na taką z obsługą LTE i otrzymałem złą. Na infolinii i w salonie każą mi teraz zapłacić 12 zł za kolejną kartę i ewentualnie złożyć reklamację).

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      I bardzo dobrze – właśnie takie drobne problemy najlepiej pokazują podejście firmy do klienta. I skostniałość strukur, które nie mają jak się dopasować do klienta i przyznać mu rację. Najwyższy czas na zmianę – wybierajmy tych, którzy mają zdrowsze podejście i lepszą ofertę.

  8. Beta Odpowiedz

    A co w sytuacji, kiedy po prostu musimy korzystać z usług danej firmy? Mam na myśli np. sytuację klientów ZTM albo Kolei Mazowieckich (powinni zmienić nazwę na PCPR – Podwyżka Co Pół Roku). Rower odpada, bo daleko, samochód wychodzi w podobnej cenie, ale nie ma gdzie zaparkować, innych przewoźników brak. Po prostu nie ma z kim zdradzać. 😉

    Podobnie czuję się, kiedy w mojej okolicy likwidowany jest kolejny osiedlowy sklepik, a obok powstaje już chyba piąty insektowy dyskont. Czy po codzienne zakupy „bo akurat czegoś zapomniałam” muszę koniecznie chodzić do tego dyskontu, w którym nawet nie ma np. śmietany bez zagęszczaczy albo herbaty bez aromatów? No nie muszę, 😉 jednak do innych sklepów mam za daleko i ostatecznie ulegam, szczególnie gdy jest tak zimno i wietrznie jak dziś.

  9. MariuszK Odpowiedz

    Z tym przywiązaniem do marki bywa różnie. Obecne pokolenie jest chyba bardziej przywiązane do marek niż kiedykolwiek 🙂 Jak wytłumaczyć wielkie kolejki przed sklepami Apple gdy zaczyna być sprzedawany ich nowy smartphone? Przecież mogliby kupić 2-3 razy tańszy i też mogliby dzwonić i korzystać z Internetu.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No i w końcu – miałem nadzieję, że ktoś przywoła temat marek ekskluzywnych (a taką jest marka Apple w naszym kraju). Moim zdaniem to parcie na „posiąście” najnowszego gadżetu, torebki czy czego tam jeszcze to nie kwestia przywiązania do marki – to kwestia prestiżu danej marki, na co nakłada się chęć pochwalenia się – czy to bogactwem, czy „dobrym smakiem”. Czyli nie tyle jesteśmy przywiązani do marki, ale po prostu chcemy być lepsi, podziwiani, chcemy być w centrum – i niektóre marki na to ułatwiają, o ile kupisz ich produkt zanim stanie się bardziej popularny lub dostępny.

      • MariuszK Odpowiedz

        Cieszę się, że spełniłem Twoje oczekiwania odnośnie tematu 🙂
        W zasadzie zgadzam się z tym co napisałeś o Apple, chciałem wywołać dyskusję. Jeśli chodzi o przywiązanie do marki banku czy dostawcy usług telekomunikacyjnych to widzę to trochę inaczej.
        Według mnie nie chodzi przywiązanie do konkretnej marki tylko o brak chęci i woli zmian, lenistwo.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          To na pewno też. Tylko jak wyjaśnić to, że taki delikwent nie ruszy czterech liter żeby „wychodzić” nieco lepszą ofertę w banku czy telekomie, a będzie stał godzinami na mrozie czekając na otwarcie sklepu z nowym gadżetem? 🙂

          • Adam

            To może ja spróbuję wyjaśnić. 😉
            .
            Uwaga – czary mary – jestem gościem stojącym pod sklepem, 5:10, mróz, ciemno, wietrznie:
            – Ale faja, ale odjazd, jeszcze tylko kilka godzin i już będę go miał. Full – wypasik. Megajazda! Dwudziestu ziomków w ogonie, ale powinno styknąć. Frajer, kto się nie wbił w koleję. A już megamuł to ten, co traci czas bankowe hocki klocki, duszenie sosu itd. Żyć trzeba pełną gębą. A potem jak cybermelanż, by Go ogarnąć. Życie jest jedwabiste! „Dzisiaj żyjem, jutro gnijem”.
            .
            Nie wiem, czy mi dobrze poszło, a już najmniej jestem pewny, czy by akurat wypowiedź ks. Robaka ktoś taki cytował. 😉

  10. Paweł S Odpowiedz

    jestem przywiązany do jednej firmy. Zajmują się wymianą opon (głównie). Przyciągnęli mnie dobrą ceną. Na tyle dobrą, że konkurencja śmiała się jak pytałem czy wymienią mi opony za tę kwotę. Poza tym dobra, profesjonalna obsługa. Od kilku lat kupuję i wymieniam opony tylko tam. Nawet nie sprawdzam gdzie indziej. Moja wierność została doceniona: Gdy potrzebowałem na gwałt nowych opon, pracownik obsługi klienta został po godzinach żeby to je zamontować. Usługa była w cenie opon, a one tańsze niż w necie. Co do operatorów, banków i innych, u których możemy pomarzyć o indywidualnym traktowaniu, nie przeszło mi przez myśl coś takiego jak wierność. Co ważne, warto wypowiadać umowy i czekać na reakcję usługodawcy. U mnie poskutkowało to świetnym abonamentem tel.

    • paranoix Odpowiedz

      Podobna zasada obowiązuje w biznesie – nie liczy się wyłącznie cena, ale i rzetelność kontrahenta, podwykonawcy, dostawcy, itp.
      Jednakże w przypadku tej nierównej relacji jaką jest konsument i wielka korporacja – nie ma zmiłuj! Poruszyłeś temat banków i operatorów. Co do tych drugich nie mam zbytnio zdania, bo korzystam głównie z usług pre-paid, ale i tu mam pewne sukcesy na koncie – może i Czytelnicy skorzystają.

      Energia elektryczna. Traktujemy ten rachunek jako zło konieczne i mało negocjowalne – niesłusznie. Od pewnego czasu można zmieniać operatorów. Na stronie Urzędu Regulacji Energetyki jest specjalnie poświęcona temu podstrona z kalkulatorem. Jako, że zużywałem mało energii, wyszło mi, że zmiana jest nieopłacalna. Tą wiedzę jednak zatrzymałem dla siebie i wykonałem telefon na infolinię, gdzie w żołnierskich słowach wyłuszczyłem, że znalazłem korzystniejszą ofertę konkurencji, ale może chcieliby mnie jakoś przekonać do pozostania. Pan pochrząkał trochę i zaproponował rabat 4% na cenie kWh oraz 100 darmowych kWh jednorazowo, w zamian za cyrograf do końca 2015 (rzecz się działa w połowie 2014). Przystałem z ociąganiem na tą propozycję, po jakimś czasie pocztą nadszedł stosowny aneks. Przy cenie rzeczywistej ok 0,62 zł / kWh i rocznym zużyciu na poziomie 1000 kWh, tym jednym telefonem zaoszczędziłem ok. 100 zł, nie ruszając się nawet z domu. Co ważniejsze, to jest ten rodzaj oszczędności, który najbardziej lubię – nie wiąże się on przecież z _żadnymi_ wyrzeczeniami z mojej strony, po prostu płacę nieco mniej od sąsiada. Polecam wszystkim (mój operator to RWE). Piszę w czasie przeszłym bo teraz zainwestowałem w solary, więc cała kalkulacja jest dużo bardziej złożona.

      Przykład z bankowości: dla posiadaczy karty kredytowej w Citibanku klasyką gatunku jest, że po naliczeniu opłaty rocznej za kartę (co za absurd), należy wykonać telefon i wprost wyrazić chęć rezygnacji. Zapytani o powód odpowiadamy zgodnie z prawdą, że jest nim opłata roczna. Powtarzam ten trik od lat i zawsze w wyniku takiej rozmowy opłata jest anulowana, nawet przy minimalnym obrocie na karcie. Znam nieco zagadnienie to od drugiej strony i w bankach są całe zespoły zajmujące się tzw. retencją. Ich zadaniem jest przekonywanie klientów do pozostania. Zresztą obecnie w ramach programów afiliacyjnych banki już się szczególnie nie kryją i gotowe są płacić po kilkadziesiąt zł swoim klientom za skuteczne polecenie karty kredytowej czy kredytu gotówkowego znajomym. A najbardziej w cenie są właśnie karty kredytowe – bo najbardziej niebezpieczne. Korzystać z nich należy zatem z rozwagą i pełną znajomością tego produktu.

      • Mariusz Kobak Odpowiedz

        Właśnie zadzwoniłem do RWE bo to również mój operator. Powiedziałem, że znalazłem lepszą ofertę i w związku z tym chce wypowiedzieć umowę. Z marszu zaproponowali mi 4% upustu jeśli podpisze z nimi aneks na 24 miesiące lub 5% jeśli podpisze aneks na 36 miesięcy.
        Pani na infolinii poinformowała mnie, że wypowiadając umowę RWE i podpisując ja z innym operatorem i tak będę dostawał fakturę od RWE za opłatę przesyłową. A 4% upustu jest od zużytej energii, zatem cena na rachunku nie spadnie o 4% a o jakieś 2% – to wykalkulowałem już sam.
        Warto jednak samemu wejść na stronę
        http://ure.gov.pl/ftp/ure-kalkulator/ure/formularz_kalkulator_html.php
        i wyliczyć czy Wam się opłaca zmieniać operatora energii elektrycznej czy nie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ten trick z wypowiedzeniem umowy z reguły jest jedyną sensowną opcją – tylko czy to nie absurd, że musimy się uciekać do szantażu, żeby potraktowano nas tak, jak na to zasługujemy chociażby ze względu na nasz „staż” jako klientów?

      • Paweł S Odpowiedz

        Stanę w obronie „biednych i uciśnionych” (czyt. korporacji:). Tak naprawdę to my – konsumenci – motywujemy ich do takiego działania. Człowiek to strasznie leniwe zwierzę. Nie chce mu się poszukać lepszej oferty i zmienić dostawcę takiej, czy innej usługi. Z tego powodu operator wkłada więcej zasobów w zachęcenie jednego lenia z drugim do przejścia do niego, licząc, że bez zbędnego wysiłku, większość z tych już zdobytych pozostanie w swoich fotelach z piwkiem, nie myśląc o nowych abonamentach. Dopiero takiego cwaniaczka jak ja, trzeba zachęcić żeby nie spi… uciekł bo pewnie będzie ciężko skubańca z powrotem do siebie ściągnąć, a też kosztować to będzie więcej.

  11. Michal Odpowiedz

    Z jednym musze sie nie zgodzic. Jakosc piwa z duzych browarow wcale nie spada, ulepszanie procesow raczej polepsza ich jakosc i zmniejsza cene. Wydaje mi sie ze dales sie poniesc ostatniej modzie nazywania wszystkiego co nie jest z malego browaru: uryna, a przeciez i na lekkie lagery czlowiek czasem tez ma ochote.

    Kepiczu

    • Marek M. Odpowiedz

      No też właśnie też mi się to rzuciło w oczy; stawianie tezy, że eurolager = uryna bo produkowany przez koncern to straszna dziecinada. Koncern produkuje to co się sprzedaje (czyli mniej lub bardziej smakuje konsumentom) i ma stałą, dobrą, jakość czego nie można powiedzieć o konkurencji z małych browarów.

      Co do wybiórczej ślepoty na reklamy w necie to od prawie 20 lat jestem „usieciowiony” i w tym czasie nie przypominam sobie, żeby kiedyś kliknął reklamy googla, jak wyskoczy baner (rzadko, od czego są NoScripty i AdBlocki) to skupiam się na tym jak go szybko zamknąć a nie jaką ma treść. Nigdy nie zrozumiem jak na kogoś może działać taka reklama.

      Skoro już o reklamach mowa to polecam częste używanie opcji nagrywania/timeshift w TV, od kiedy często korzystam z tego udogodnienia moja ekspozycja na przekaz marketingowy tą drogą zmalał o przynajmniej 80% 😉

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Hej,
        pozwól, że zacznę od końca: w ostatnim roku z telewizją stacjonarną mieliśmy TV satelitarną właśnie z nagrywarką i możliwością pomijania reklam. Jakoś nie przełożyło się to u nas na zwiększone zadowolenie z tej usługi – chociaż może trochę dlatego, że były z nią problemy (złe naliczenia, awaria dekodera, reklamacje itp – a wszystko w przeciągu roku – trochę pech, trochę norma u niektórych dostawców).
        Teraz wróćmy do początku – czyli do piwa. Chętnie odpowiem i kto wie, może wywiąże się z tego jakaś ciekawa dyskusja. Piszesz, że koncern produkuje to, co się sprzedaje i smakuje konsumentom. A czy nie jest przypadkiem tak, że przez ostatnie dziesięciolecia piliśmy jeden jedyny rodzaj piwa i to jedyne, co znamy? A więc teza pierwsza: smak piwa w naszym kraju to od zawsze smak lagera i dopiero od kilku lat na rynek wprowadzane są ciekawsze odmiany. I o ile lager z natury zły nie jest, to trzeba jasno powiedzieć, że piwa u nas nie produkuje piwowar, tylko księgowy. Ma być tanio i szybko – a co za tym idzie, do piwa dodawane są „ulepszacze”, jest w nim za mało słodu, a za dużo cukru. Słowem: wszystko, żeby jak najszybciej wyprodukować jak najwięcej taniochy. Zauważ, że cena najbardziej popularnych piw od lat praktycznie nie rośnie – te magiczne 2 zł (+- 20 gr) to dla Polaka granica psychiczna, której nie przeskoczy i właśnie do tego dostosowuje się „jakość” trunku. Ostatnio przede mną w kolejce stał pan, który za 4 „piwa” w dyskoncie zapłacił chyba niecałe 8 zł. Nie ma czarów – mimo, że surowce dużo nie kosztują, to każdy (wytwórca, handlarz, dostawca, pośrednik) chce zarobić, a do tego państwo co jakiś czas podnosi akcyzę – nie mówiąc już o inflacji, która nieco zjada zyski z roku na rok. Dlatego właśnie modyfikuje się produkcję, żeby było wydajniej (a co za tym idzie – gorzej), a nie smaczniej. Może trochę dałem się ponieść na fali negacji dużych browarów i przestawienia się na małe (lub najlepiej: na swoje), ale autentycznie ten rok-dwa lata temu zacząłem zauważać, że piwo za 2 zł, które do tej pory chętnie kupowałem i które mi smakowało staje się po prostu niesmaczne, wodniste, słodsze. Po prostu nijakie. Jeśli będziecie odpowiadać, proszę o rzeczowe argumenty i powstrzymanie się od komentarzy typu „dziecinada”, bo raczej niewiele to do dyskusji wnosi. Dzięki.

        • Marek M. Odpowiedz

          Eurolager jest wodnisty, mało charakterystyczny, goryczki w nim ciężko się doszukać i wreszcie, że są na rynku piwa dużo ciekawsze – wszystko zgoda. Ale pośrednio napisałeś, że 90% osób które piją piwo w Polsce raczy się „czymś czemu bliżej do uryny niż piwa”, tylko o to mi chodziło w komentarzu. Z tych 90% piw koncernowych, myślę, że mniej niż połowa ma dodatki niesłodowane typu syrop glukozowo-fruktozowy (tylko te faktycznie najtańsze) ale pozostałe nie zawierają żadnych „ulepszaczy”. Jedne i drugie za to mają lepszą jakość niż piwa „regionalne” czy rzemieślnicze. Sam powiedz, zdarzyło Ci się kiedyś kupić ewidentnie wadliwego, kwaśnego, zakażonego na etapie produkcji Lecha/Żywca/Żubra itd? Mniejszym browarom się to zdarza więc ciężko zgodzić się z tezą, że mają lepszą jakość. A co do akcyz, marż itp to właśnie w tym sęk, że już nawet koszt opakowania jest większy niż piwa które się w nim znajduje. Piwo za 2 zł będzie różnić się od tego za 3 zł tym, że to za 3 jest pozycjonowane w inną grupę docelową której nie wypada pić „dyskontowego” piwa; oba oczywiście wyprodukowane przez ten sam koncern często w tym samym browarze. Więc stwierdzenie, że nie da się uwarzyć piwa dobrej jakości za cenę końcową ~2 zł jest błędne; będzie nijakie, bo takie się sprzedają ale jakość będzie miało dobrą. „Wynalazki” które sam konsumuję moim najbliższym smakują może raz na 5 prób, więc kto lubi eurolagera niech pije eugolagera, ten kto chce czegoś ciekawszego wie gdzie szukać albo sam sobie uwarzy. Nic na siłę.

          Ale chwała ci za propagowanie piwowarstwa domowego, nawet jeśli przy okazji trochę niesprawiedliwie szufladkujesz piwa komercyjne 😉 w końcu nie piszę tego dlatego, że lubię „koncernówkę” tylko żeby zwrócić ci uwagę, że ktoś mógł poczuć się lekko urażony cytowanym stwierdzeniem. Twoje zdrowie wolny! 🙂

          • Pavelkuss

            Nie wiem czy mozemy rozmawiac o technologiach ktorych nie znamy (nie do konca sie zgadzam z Wolnym).

            Ale mozemy porownac ceny na rynku europejskim!

            Jak to jest, ze w kraju wysokich kosztow pracy i wysokich podatkow (Niemcy) dobre piwo kosztuje 60centow (2,40/2,60) a tanie siki w lidlu 40 centow (mniej niz 2zl)?

            Roznica w akcyzie? A moze zwyczajnie cena piwa nie rosnie, bo jest niebotycznie wysoka?

            Ceny piwa i dostepne marki w DE znam dobrze, spedzilem tam 4 lata.

  12. Paweł S Odpowiedz

    Solary, czy ogniwa fotowoltaiczne? W związku z tym, że o elektryczności piszesz, podejrzewam, że to drugie. Jeżeli tak, to jak zamierzasz wyciągnąć z tego sprzętu zwrot inwestycji? Finansowane z Twojej kieszeni czy ktoś (czytaj: urząd jakiś) się dorzucił?

    • paranoix Odpowiedz

      Oczywiście ogniwa fotowoltaiczne, pojęcie „solary” rzuciłem hasłowo. Cóż, słuszne pytanie co do zwrotu z inwestycji, jako że w Polsce nadwyżkę energii trzeba najpierw sprzedać za ok. 20 gr, a odkupuje się po cenie wraz z opłatą dystrybucyjną, ok. 61 gr. Jak na razie nie ma widoków na zmianę tego stanu rzeczy, więc poradziłem sobie inaczej. To temat na dłuższy wywód, ale w skrócie: w domu działają koparki bitcoinów (kryptowaluta). W dzień ich działalność jest częściowo finansowana z energii słonecznej, w nocy wykorzystuję prąd z sieci. Jako że w przypadku paneli pv 75% produkcji rocznej odbywa się latem, obecnie, zimą, obciąża to w zdecydowanej większości mój rachunek za energię elektryczną. Jest jednak efekt uboczny: ciepło generowane przez te urządzenia. Z powodzeniem ogrzewam w ten sposób mieszkanie, a ogrzewanie tradycyjne odciąłem całkowicie (w moim bloku są ciepłomierze, więc każdy jest taksowany według indywidualnego zużycia). Latem ciepło generowane przez koparki jest zbędne, ale ich koszt działania jest zdecydowanie niższy dzięki dużemu nasłonecznieniu.
      W ten sposób wykorzystuję praktycznie całą energię produkowaną przez panele na własne potrzeby w momencie produkcji, praktycznie nie trafia ona poza licznik – niejako obchodzę w ten sposób mało korzystne przepisy. Przy obecnym niskim kursie bitcoina nawet pełne finansowanie działania koparek prądem z sieci jest ciągle opłacalne, więc i tak wychodzę na plus. Bitcoiny są swobodnie wymienialne na waluty fiducjarne, czyli np. złotówki 🙂
      Instalację zmontowałem samodzielnie, panele i inwerter kupiłem na wolnym rynku. Z dotacjami jest ten problem, że zmuszony byłbym skorzystać z usług jakiejś firmy, której narzut (plus rozliczne podatki, pośrednicy) stawia tak wysoki próg wejścia, że bardziej opłacalne było zmontowanie tego samodzielnie – a zapewniam, że dla osoby z jakąś orientacją techniczną nie jest to problem.
      Całość funkcjonuje dopiero od października, więc panele nie miały jeszcze szansy rozwinąć skrzydeł, ale dotychczasowe efekty są dla mnie zadowalające. Zwrot z inwestycji określam na 4 lata, oczywiście każda podwyżka cen energii przyspieszy ten proces.

      • Paweł S Odpowiedz

        Taka domowa energia to niesamowicie ciekawy temat. Przed chwilą „męczyłem” temat silnika stirlinga:) Z tego co słyszałem, przepisy dotyczące odsprzedaży prądu, mają się zmienić na naszą korzyść. Dzięki za podrzucenie ciekawego tematu do zbadania. Pozdrawiam

  13. www.clskredyt.pl Odpowiedz

    Sądzę, że w dzisiejszych czasach nie może być mowy o przywiązaniu, czy wierności do jakiejś marki, operatora, banku. Jest tak dlatego, że właśnie dążymy do tego aby zapłacić jak najmniej, jak najwięcej skorzystać. Jeśli będąc wiernym nie zyskujemy, nie jesteśmy doceniani jako stali klienci to jaki jest sens? Tak często jest z operatorami sieci komórkowych. Przerabiałem to co dwa lata gdy przychodziło do przedłużenia umowy. Zero lepszych warunków od osoby, która dopiero co do sieci przystępowała.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tak sobie myślę… czy przypadkiem to nie jest też wynik przyzwyczajenia do dobrego i niedoceniania produktów/usług oferowanych przez firmy? Z ery, kiedy „nie było niczego” (niektórzy nadal tak twierdzą :)), przenieśliśmy się w błyskawicznym tempie do kraju dobrobytu, gdzie takie „dobra” jak prąd, 200 kanałów TV, dostęp do globalnej sieci, możliwość zaciągania kredytów czy bardzo taniego porozmawiania z kimś na odległość jest czymś zwyczajnym. To już nie są rzeczy, które doceniamy – przyzwyczailiśmy się, że możemy mieć niemal wszystko i nie doceniamy tych, którzy nam te możliwości stwarzają. Niektóre z tych firm rzeczywiście pozwalają sobie na dużo, ale pewnie jakaś część operuje na ledwo opłacalnych marżach, bo konkurencja zrobiła swoje? A my tacy niewierni, niewdzięczni 🙂

  14. Adam Odpowiedz

    Kiedy relacje klient-sklep (bądź usługodawca) oparta jest na normalnych zdrowych relacja wtedy faktycznie można i nawet należy wymagać dobrej jakości i walczyć o cenę. Kiedy jednak ta relacja jest w jakiejś mierze zaburzona, chora – wszystko zaczyna się kiełbasić. Przykład? Państwowa służba zdrowia, pobyt w szpitalu, lekarz prowadzący przychodzący do pacjenta nie podczas dyżuru, lecz o to tak, by zapytać o samopoczucie, rozwiać wątpliwości – sytuacja tak rzadka, tak cudowna, tak surrealistyczna, że aż się boję na nią spojrzeć, aby nie speszyć i prawie aż pytam: prawdali to być może? czymże sobie zasłużył ten ktoś na tak wielkie względy tego lekarza?

  15. Roman Odpowiedz

    A tak sobie czasami dywaguję czy to aby nie jest celowe działanie firm, by klienci nieustannie pomiędzy nimi wędrowali… 🙂
    Każda sie poźniej na koniec roku bedzie mogła chwalić ilu to ma nowych (przemilczajhac ilu odeszło), jaki nowy segment rynku zagarneli (przemilczając jaki oddali komuś innemu)…
    Firmy zadowolone…
    Nowi klienci zadowoleni…
    A „wierne łosie” skrojone z kasy jak zawsze 🙂

  16. Domi Odpowiedz

    Kiedy pracowałam w call center, miałam OLBRZYMIĄ ilość rozmów, w której klient stwierdzał, „nie, ja się nie przeniosę, w (nazwa sieci) jestem już ileś lat i jestem związany”. Klienci używali czasami takich sformułowań, że raz zażartowałam, że operator to nie małżeństwo, bo w dobie dzisiejszych czasów teksty wydawały mi się absurdalne. Także nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że tak wiele ludzi szpera w promocjach i jest gotowa coś zmienić na tańsze, lepsze….

    Fajny tekst 🙂

  17. Marta Odpowiedz

    Zmiany telefonii komórkowych wiele pomagają – jeszcze nie dawno mając telefon na kartę ciągle ja doładowywałam, a teraz w abonamencie nie mam szans go przekroczyć, płacąc znacznie mniej. Wystarczy tylko trochę wysiłku i poszukiwań 😉

  18. Kasia Rz. Odpowiedz

    Zmieniać to sobie możemy groszowe w gruncie rzeczy opłaty za telefon albo internet, natomiast spróbujcie zmienić dostawcę wody albo energii cieplnej: np. HGW sprzedała SPEC – miejską spółkę dostarczającą ciepło, która była monopolistą na terenie Warszawy, nowy właściciel w ciągu dwóch lat podniósł ceny o 30%. Nie ma ŻADNEJ możliwości, żeby takiego dostawcę zmienić na innego.

    • Adam Odpowiedz

      Fakt, z monopolistami sprawa ciężka.
      Nie zgodzę się jednak na określenie, że opłaty za telefon albo internet to groszowe sprawy. Nie dla mnie. Dlatego też zabiegam właśnie o zmianę taryfy w taki sposób, by móc płacić 50zł, a nie 65 – jak dotychczas. 180zł na rok – to dla mnie sporo. I myślę, że dla większości entuzjastów tej strony to duża kwota – i to niezależnie od tego, czy dana osoba zarabia 2 tysie czy 10 tysi. 🙂

  19. Bartosz Sosiński Odpowiedz

    Cześć Wolny!
    Ja obecnie nie mam skrupułów co do wszelkich zmian, jeśli uważam, że jest mi niewygodnie, czy nieopłacalnie. Kiedyś trzymałem się jednej sieci komórkowej, jednego banku etc. Od jakiegoś czasu stosuję podejście, że skoro na przykład bank nie jest lojalny wobec mnie, jako klienta, to czemu ja miałbym być lojalny wobec niego? Reguła wzajemności działa – bank oferuje ciekawą ofertę z profitami, ja oferuje mu siebie jako klienta. Bank przegina i wymaga ode mnie coraz więcej opłat i wyrzeczeń lub „pracy” w pocie czoła, żeby spełnić skomplikowane warunki tylko po to, żeby było jak dawniej? Mówię do widzenia i albo pakuje manatki, albo likwiduję tylko te płatne usługi, zostawiają sobie, to co jeszcze sie opłaca. Firmy bardzo dobrze znaja regułę wzajemności i liczą na to, że jej ulegamy – ważne, żeby się zorientować, kiedy ktoś próbuje wykorzystać ja przeciwko nam i najlepiej odwrócić efekt.
    Oczywiście nie można popadać w skrajności i skupić się na podróży poprzez wszelkich dostawców usług – kiedyś się nam skończą. W pewnym momencie warto się zatrzymać i stwierdzić, że zostanie się tu na dłuzej bo może jest to optymalna pozycja.
    Jednak na pewno nie nazwałbym się niewiernym klientem – jestem raczej klientem, który wie czego chce i żegna sie, gdy tego nie dostaje. A jeśli do tego wszystkiego, nikt nie stara się mnie zatrzymać, to może nie było w ogóle warto nawiązywać współpracy?
    Pozdrawiam, Bartek 🙂

  20. Aga Odpowiedz

    Ja byłam w sylwestra w lidlu i to byłą masakra kolejka na pół sklepu 😀 a ta promocja o jeden grosz tańsza wódka była świetna ;D

    • Adam Odpowiedz

      A kto mi tu sarka na mój ulubiony sklep, hę?! 😉
      A ten jeden grosz? To taka promocja z jajem!

  21. Jacek Odpowiedz

    Bardzo fajny wpis, aczkolwiek… Według mnie wiele osób owszem często zmienia dostawców energii, internetu, czy rachunki bankowe. Jest to wynik rosnącej świadomości i stałego dostępu do nowych informacji. Z moich obserwacji wynika jednak, że ludzie często są przywiązani do konkretnych marek (PKO BP – bo bezpieczny, PZU – bo tam zawsze ubezpieczałem itd.) i płaci słono za swoje produkty. Ponadto część osób jest zbyt leniwa (nawet tych młodych), aby zadać sobie trudu i przenieść konto do innego banku. Wydaje im się, że jak już otworzyli ROR, to już na stałe – podać nowy nr pracodawcy to przecież tyle zachodu. Przepraszam, że piszę tylko o finansach, ale ten temat akurat znam. Najmniejsza rotacja występuje jednak w usługach dedykowanych, czyli skierowanych do konkretnego klienta. Jest to dobrze widoczne w biznesach opartych na relacjach. Często jakość obsługi jest ważniejsza niż cena danego produktu. Pozdrawiam Jacek

  22. BJK Odpowiedz

    Powiem Ci, że sam zazwyczaj czynię jak mówisz (choć osobiście mnie umowa na 12 czy 24 miesiące nie wiąże aż tak bardzo: mam dość precyzyjnie określone ramy swojego życia na ten czas i taka umowa nie jest problemem. Zwłaszcza, że mimo wszystko dotyczy podstawowego sensu życia czyli telefonu czy internetu), ale teraz mam zagwozdkę właśnie dotyczącą banku, w którym mam konto od lat 10, a teraz pojawiają się opłaty. Jednak co gorsza po przeanalizowaniu opcji bezpłatnych w innych bankach zaczynam się zastanawiać czy jednak jakość nie jest warta paru złotych miesięcznie! I co gorsza jestem na tym etapie życia, że chyba jednak zostanę przy obecnym banku, a te parę złotych za wysoką jakość obsługi po prostu odżałuję. Przynajmniej przez najbliższe pół roku, bo później pewnie zacznę spełniać wszystkie warunki bezpłatności konta.

    • Jacek Odpowiedz

      BJK… Nie wiem w jakim banku masz konto, ale czasem warto dopłacić, aby mieć coś dobrego. Ja też jestem przywiązany do jednego banku od blisko 6 lat – na szczęście zrobiłem konwersję swojego ROR na konto z nowej oferty, więc nic za nie płacę.
      Jeśli jednak chciałbyś zmienić swój rachunek to mogę polecić: Konto 360 stopni w Millennium, Proste Konto w Meritum, T-Mobile Usługi Bankowe (dawny Alior Sync) – te konta akurat opisałem u siebie na blogu. Warto jeszcze zwrócić uwagę na dB Net (Deutsche Bank) oraz eKonto mobilne od mBanku. Pozdrawiam

  23. Przemek Odpowiedz

    Wolny, dziwnie mi się czytało ten wpis, nieco zbyt dużo w nim jadu/zdenerwowania.

    Recepta na nieprzeskakiwanie z kwiatka na kwiatek: zmieniam bank jeśli:
    a) aktualny zmieni TOiP na nierynkowy → wtedy zamykam
    b) na jednym z kilku blogów finansowych, które czytam pojawi się super oferta → wtedy zakładam nowe (być może zamykam dodatkowo jakieś stare 'neutralne’)

    do nju przeszedłem z Heyah przy okazji zakupu pierwszego smartfona; nie mam pojęcia jak długo oferta Heyah była najlepsza na rynku (najlepsza była jak ją wybierałem, potem stopniowo się poprawiała), po prostu póki produkt, który wybrałem jest tak dobry jak w momencie wyboru lub lepszy to przy nim zostaję – z wyłączeniem sytuacji przełomowych (jak kilkaset złotych za założenie konta).

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za „receptę” – sam jednak wiesz, że czasami nie można tak po prostu zrezygnować, a do tego wiele osób nie śledzi aktualnych ofert. Co więcej, absolutnie nie pisałem wpisu pod wpłwem zdenerwowania i jadu w nim brak – przynajmniej z mojego punktu widzenia. Pozdrawiam.

  24. Mateusz Odpowiedz

    Hej Wolny wiem, że nie interesują Cię programy lojalnościowe ale co powiesz na temat Lyoness?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Heh – niewiele myślę, bo nie znam tego programu. Zajrzałem dosłownie na minutę i wyłączyłem – moje pierwsze wrażenie jest takie, że to portal naganiający na zakupy w drogich sklepach i nakłaniający do nadmiernej konsumpcji w zamian za drobniaki, które można wydać na kolejne zachcianki. Przypominam, że to spojrzenie laika po minucie na ich stronie.

  25. Blog o Chinach Odpowiedz

    Wydaje mi się, że dzisiaj firmom łatwiej i taniej jest znaleźć nowego klienta (zmanipulować go reklamą) niż go utrzymać. Mało jest firm, które szanują klientów.

    Ja za chwilę rezygnuję z konta w jednym z polskich banków, bo wprowadzają opłatę za używanie konta i karty PLN15 miesięcznie zamiast dotychczasowych dwóch. Na moje wiadomości bank nawet nie odpisuje.

  26. Marcin Odpowiedz

    Nie jest do końca tak źle, ja wypowiadając umowę u dostawcy internetu po kilku dniach miałem już od niego prawie 50% tańszą ofertę.

    • Bartosz Sosiński Odpowiedz

      Faktem jest, że bardzo często część firm stara się faktycznie zatrzymać klienta i mimo tego, że nie „bębnią” o tym na prawo i lewo, bo wtedy każdy chciałby zostać zatrzymany, to często w przypadku złożenia wypowiedzenia, dostajemy ofertę, która jest nas w stanie zatrzymać.

      Podobny przykład do Twojego, Marcinie, opisywałem na blogu: mojej narzeczonej zbliżał się termin pobrania wysokiej prowizji za kredyt odnawialny w rachunku bankowym. Prowizja wysoka, więc mimo, że produkt bardzo fajny i wygodny, postanowiliśmy złożyć wypowiedzenie. Ku zaskoczeniu pracownik banku oddzwonił z ofertą przedłużenia kredytu w koncie bez prowizji. Takie zachowania banków, czy innych dostawców usług są naprawdę w porządku – to jest utrzymywanie relacji z klientem.

      Pozdrawiam, Bartek

  27. Krzysztof Odpowiedz

    Witam
    Jeżeli chodzi o manipulacje , miałem abonament na internet mobilny i wszystko było fajnie przez pół roku bo fajnie połowę taniej i jakieś dodatkowe bonusy na smsy i rozmowy. Niestety później okazało się, że trzeba włączać dodatkowe opcje , aby wyszło „korzystnie” i wyszło dwa razy więcej niż płaciłem a umowy są na 2-3 lata i trzeba się tak męczyć. Warto przeczytać umowę zanim podpiszemy.

  28. Marcin Odpowiedz

    Przywiązanie do marki nie istnieje z winy ich samych. Często mam wrażenie, że dla nich liczy się ilość a nie jakość konsumenta. Przykładowo: przez 8 lat miałem abonament u jednego z operatorów. Umowę podpisywałem 4 razy, za każdym razem dostając „bonus” w postaci kilku minut czy smsów. Aż po latach przejrzałem na oczy i zrozumiałem, że nie dają mi absolutnie nic, czym mogliby mi „podziękować” za tak długą współpracę. Przeszedłem do innej sieci a tam w uśmiechem na ustach powitał mnie pakiet sporo większy i tańszy abonament.

  29. auto-moto24.pl Odpowiedz

    Kiedyś było łatwiej pzoostawać wiernym. Teraz we wszystkich sferach naszego życia usługodawcy walczą o jak najlepsze oferty, aby przyciągnąć nowych klientów. A my szukamy oszczędności, więc do tych okazyjnych ofert lgniemy. Wierność nie jest dziś ważna.

  30. Pasy smokingowe Odpowiedz

    Zdobyć lojalność klienta nie jest niestety tak łatwo, szczególnie w dobie wszechobecnych porównywarek cenowych i zakupów internetowych, gdzie możemy wybierać i przebierać w ofertach… Dlatego sprzedaż i promocja wymagją od sprzedawców dziś dużo większej kreatywności i zaangażowania niż jeszcze 40 lat temu.

  31. Arek Odpowiedz

    Ha promocja, promocja! Zamiast 9,99 teraz 9,98 albo 9,97! Przeminęła podobno moda na 9, bo 8 i 7 lepiej wyglądają. Cóż, nie wiem… Mnie te promocje zawsze bawią. Wiadomo, że to tylko chwyt, bo często cena promocyjna jest wyższa od normalnej ceny tego towaru w innym miejscu. Trzeba uważać, żeby się nie naciąć…

  32. Sylwia Odpowiedz

    Coraz więcej klientów zdaje sobie sprawę z trików marketingowych… zaufanie klienta? raczej już nie możliwe do zdobycia, przynajmniej jeśli chodzi o nowe produkty i firmy…

  33. Porównanie cen Odpowiedz

    Prawda jest taka, że coraz więcej osób korzysta z porównywarek cen, a co za tym idzie, cena a nie lojalność decyduje o wyborze towaru/produktu

  34. Elve Odpowiedz

    Ale z drugiej strony, nadal branding jako działka marketingu ma się dobrze. Nadal budowanie marki i wiązanie jej z różnymi wartościami jest robione i jak rozumiem, przekłada się na sprzedaż.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *