Od początku mojej „kariery” blogera piszę o niezależności finansowej – celu, który przyświeca mi od kilku dobrych lat i wokół którego krążę, tworząc kolejne wpisy na bloga. Tyle, że ostatnio oddalam się coraz bardziej od głównego hasła bloga („O niezależności finansowej i finansach osobistych”) i coraz bardziej rozszerzam krąg poruszanych tematów. Po trosze dlatego, że – częściowo dzięki minimalistycznemu podejściu do życia – czuję zapach niezależności finansowej mocniej niż kiedykolwiek i działam niemal w pełni na autopilocie, który bezpiecznie prowadzi mnie tam, gdzie chcę. Ale powodów, dla których zacząłem szerzej zajmować się kwestią szeroko rozumianej wolności jest więcej: po pierwsze, zacząłem się nieco obawiać, co dalej po osiągnięciu upragnionego celu, a po drugie, szacowne grono odbiorców moich tekstów (tak – to między innymi o Tobie!) stale dzieli się swoimi doświadczeniami i podpowiada mi, gdzie szukać. Tak więc szukam, czytam, szperam i tym samym mocno poszerzam swoje horyzonty myślowe – za co Wam serdecznie dziękuję! Jak już mi kilkukrotnie wytknęliście, po osiągnięciu niezależności finansowej mogę się mocno zdziwić i odkryć, że nie mam „jaj” do odpuszczenia i ciągle pragnę więcej i więcej. Albo stwierdzę, że ten wyczyn – planowany lata temu i z konsekwencją realizowany – już mnie nie kręci i chcę czegoś innego. Lub będzie jeszcze śmieszniej: nie zauważę nawet, kiedy przekroczę moją liczbę, bo przecież niezwykle trudno określić wynik przyszłych inwestycji i wybiec myślami o kilkadziesiąt lat wprzód. Zamiast więc czekać na to, czy sam nie doświadczę uczucia „i co teraz”, kiedy meta będzie już za mną, już teraz jestem elastyczny jak guma od przysłowiowych „gaci” i na bieżąco zmieniam definicję tego punktu końcowego, do którego zmierzam (jak się okaże w dalszej części wpisu – poniekąd dlatego, żeby wcale do niego nie dojść i nie spocząć na laurach). Na pewno sam niejednokrotnie stwierdziłeś, że osiągnięty cel nie był wart wysiłku; albo uległ modyfikacji z czasem, kiedy to odkryłeś kolejne jego zalety, ale i wady. Tak było z moim osobistym pojęciem wolności, która na początku była dla mnie jedynie uniezależnieniem się od umowy z pracodawcą i możliwością utrzymania siebie i rodziny bez kiwnięcia palcem (wiem, wiem – strasznie „płytko” to brzmi, prawda?). Taki chciałem być niezależny i tyle chciałem opcjonalności we własnym życiu, że pewnego dnia zacząłem się zastanawiać, co ja właściwie z tym wszystkim zrobię… jawiły mi się w tym czasie wspaniałe obrazki z oceanem w tle i mną – na hamaku rozpiętym pomiędzy dwoma palmami, z drinkiem w ręku… aż od tego bujania w chmurach znudziłem się samą myślą o tej koncepcji 🙂 To może i dobre na początek, ale dłużej niż miesiąc (co ja mówię – tydzień; dzień!) bym nie wytrzymał. Aż pewnego dnia doszedłem do wniosku, że po uwolnieniu aktualnie poświęcanych pracodawcy 40 godzin tygodniowo, będę… nadal pracował! Tylko nad rzeczami znaczącymi (dla mnie, nie dla mojego pracodawcy), które sam sobie wyznaczę, bez nikogo nad głową, bez ciśnienia i przepychania łokciami, a nawet – niekoniecznie z myślą o jakimkolwiek wynagrodzeniu finansowym. I o ile ta koncepcja nadal jest dla mnie pociągająca, to nagle zdałem sobie sprawę, że już teraz mógłbym ją wprowadzić w życie i z pomocą dziesiątek nowych umiejętności, które nabyłem w ostatnim czasie, poradziłbym sobie nienajgorzej. Trochę blogowania, jeden czy drugi projekt DIY (na przykład: kupno mieszkania, tani remont, sprzedaż z zyskiem) czy jakieś dorywcze prace i byłoby elegancko. Tyle, że z jakiegoś powodu się na to nie decyduję i jeszcze długa droga przede mną, żeby odpiąć się od dojnej firmy-karmicielki. „Może więc w wolności nie chodzi tylko o niezależność finansową czy bycie sobie sterem, żeglarzem i okrętem?” – to była kolejna bolesna lekcja, po której zabrałem się za liźnięcie starożytnej wiedzy filozofów i rozmyślania o tym, czym jest owa wolność i szczęście. Jakąś koncepcję obu znaczeń mam i niedługo będzie nieco więcej o lekturach, które pomogły mi ją wypracować, ale na to jeszcze musicie chwilę poczekać.
Mam nadzieję, że moja „historii wolności” jasno pokazuje, że… wszystko płynie 🙂 i w praktyce nie ma jednego, właściwego, niezmiennego celu, do którego dążymy. My się zmieniamy, a wraz z nami – nasze cele, priorytety i opinie. Czy nie byłoby po prostu słabo, jeśli po osiągnięciu tego, do czego dążyliśmy całymi latami i w co włożyliśmy mnóstwo pracy okazało się, że wcale tego nie oczekiwaliśmy, a nasze wyobrażenia były po prostu fałszywe? Albo – gdybyśmy jednak nie mieli „jaj” do skorzystania z tego, na co zapracowaliśmy? Dlatego przesłanie dzisiejszego wpisu jest następujące: czasami od samego celu ważniejsza jest droga, którą przebywamy – nawet ta niekoniecznie zwieńczona sukcesem. Cel będzie prawdopodobnie ewoluował, a my razem z nim – ale niemal zawsze będzie czymś, co przed nami; co możemy sobie w głowie jeszcze poukładać (dlatego cel warto zmieniać, jeśli zanadto zbliżymy się do jego osiągnięcia). Co innego, jeśli chodzi o samą drogę – to jest przecież nasza codzienność, teraźniejszość. Szkoda byłoby ją zmarnować w poszukiwaniu czegoś, co na końcu okaże się nie tym, czego oczekiwaliśmy. I nie tylko o niezależności finansowej mowa – weźmy na tapetę chociażby walkę o stołki, tak żywą w większości korporacji. Jeśli myślisz, że niezliczone godziny spędzone w pracy na próbie wykazania się będą miały swój finał po osiągnięciu sukcesu, jesteś w błędzie. Później będzie podobnie, z jedną tylko różnicą: zamiast atakować, będziesz się musiał bronić przed innymi „marzycielami” chętnymi zająć Twoje miejsce, a cały misternie budowany plan upadnie i osłodzi go jedynie wyższe wynagrodzenie za coś, czego i tak nie chcemy robić. Co zrobić, żeby taki scenariusz nie stał się rzeczywistością? Przede wszystkim: ciesz się drogą. Jeśli już na etapie dążenia do celu męczysz się i nie czerpiesz satysfakcji z tego, czego się podjąłeś w imię spełnienia założeń, to być może wcale nie chcesz ich zrealizować? Albo chcesz, ale nie jesteś gotów na ogrom pracy, która Cię czeka? Dlatego nie pozwól zaślepić się odległymi mrzonkami – bądź jak dziecko, które podczas czytania bajki wcale nie czeka na jej finał, ale emocjonuje się budowaną historią i rozmaitymi odgłosami wydawanymi przez rodzica udającego najróżniejsze stworzenia 🙂 Albo jak miłośnik gotowania i jedzenia, który przecież mógłby napchać się pyrami i też byłby syty, ale woli cieszyć się tym, co się dzieje jeszcze zanim pokarm dotrze do jego żołądka.
Niech radość z codzienności będzie wyznacznikiem trafności obranej drogi. Drogi, która czasami jest pełna wyzwań czy wyrzeczeń – ale jeśli idziesz we właściwym kierunku, na pewno czujesz się dobrze z dokonanymi wyborami i tym, że z każdym dniem jesteś bliżej celu. Cieszysz się z osiągnięcia kolejnych kamieni milowych i tych małych sukcesów, których czeka Cię znacznie więcej. A jednocześnie wiesz, że ten cel jest zmienny i chełpienie się obranym przed laty sukcesem to raczej nie to, co sprawi Ci długotrwałą radość. Ot – kolejny kroczek, których w życiu człowieka myślącego będzie całe dzikie mnóstwo. Stawianie sobie kolejnych celów i modyfikacja istniejących to coś absolutnie normalnego – w przeciwieństwie do spoczęcia na laurach i włączenia trybu standby z tak błahego powodu, jak na przykład osiągnięcie niezależności finansowej 🙂 Pamiętaj, że droga jest przynajmniej tak samo ważna jak cel. Jeśli więc nie czerpiesz z niej radości to nie myśl, że po osiągnięciu celu będzie inaczej! Siadając na kanapie ze słowami „no – to już koniec” bliżej będzie Ci do stereotypowego widoku emeryta przed telewizorem niż do człowieka sukcesu, którego widzisz w lustrze :). PS Od jakiegoś czasu coraz mniej piszę o sposobach na oszczędności i ich pomnażanie, a coraz więcej jest o tak ulotnych i różnie rozumianych odczuciach, jak wolność, niezależność, czy wreszcie: szczęście. Po statystykach i komentarzach widzę, że pozytywnie odbierasz tą transformację i nie masz mi za złe, że znacznie rozszerzyłem tematykę bloga. Czasami przed publikacją kolejnych wpisów zastanawiam się, czy nie padnie komentarz w stylu „a jaki to ma związek z niezależnością finansową?” – na szczęście jesteś bardzo wyrozumiały i chwała Ci za to 🙂 Serdecznie dziękuję za to, że jesteś – gdyby nie Ty, i mnie już dawno by w blogosferze nie było.