Siedzę właśnie w jednym z czerwonych autokarów i pokonuję odległość 170 km dzielącą mój dom od miejsca pracy. Sporo, prawda? Na szczęście „robię” tą trasę zaledwie 2 razy w miesiącu, zamiast standardowych 20, co wcale nie oznacza, że pracuję na 1/10 (lub jak kto woli: 2/20 😉 ) etatu. Pozostałe dni pracuję z domu, od ponad pół roku testując ten system po kilku ładnych latach codziennego pokonywania kilku/kilkunastu kilometrów pomiędzy domem a biurem. Pół roku to wystarczający czas na porównanie obu rozwiązań i – jak najbardziej subiektywne 😉 – przedstawienie ich z punktu widzenia takiego korpoludka jak ja. I wcale nie uważam, żeby wartość tej oceny była mniejsza przez fakt, że została ona napisana z pokładu autokaru wiozącego mnie do biura 😉
Od początku mojej pracy zawodowej pracuję za biurkiem i klepię palcami w klawiaturę (wiem – fascynujące!). Przez lata biurko to mieściło się w siedzibie kolejnych pracodawców, którzy mniej lub bardziej stanowczo „zapraszali” mnie do siebie co najmniej 5 dni w tygodniu i wymagali odbijania karty (to nic, że elektronicznej) jako ewidencji mojej bytności w budynku. A feeee – jakie to staromodne, skostniałe i zalatujące brakiem zaufania, prawda? Przecież w sytuacji idealnej, gdyby założyć sumienność i efektywność pracownika, to w takiej pracy jak moja, gdzie komputer jest oknem na świat zawodowy, gdzie nie ma praktycznie kontaktu z klientem, gdzie od dłuższego już czasu nie wykonuję już schematycznych, powtarzalnych działań, w których liczy się to, ile godzin dziennie spędzę za biurkiem, to praca zdalna wydaje się idealną alternatywą dla klasycznego systemu, prawda? Dlatego, kiedy tylko zorientowałem się, że obecny pracodawca (dla którego wyemigrowałem do innego miasta) zaczął bardziej łaskawym okiem patrzeć na telepracę, czym prędzej zacząłem przekonywać przełożonego, że w mojej sytuacji to rozwiązanie idealne i najlepiej dla wszystkich 😉 byłoby, gdybym mógł wrócić do rodzinnego Trójmiasta i przez większość miesiąca stamtąd wykonywać swoje obowiązki. Pod koniec czerwca 2014 zrealizowaliśmy tą odważną ideę, którą wcześniej traktowaliśmy bardziej na zasadzie „ale byłoby cudownie, gdyby…”. Wygrała więc determinacja i po raz kolejny okazało się, że warto prosić, a po drugiej stronie stołu również są ludzie, którzy potrafią docenić efekty pracy i spojrzeć na nas inaczej niż tylko na słupek przychodów i kosztów (ok – sporą wagę odegrał też rynek pracownika, w którym mam szczęście się poruszać). Serdecznie zachęcam Cię do świadomego kierowania swoim życiem i nie przyjmowania biernie tylko tego, co ono przyniesie. Tym motywatorem zaczynamy mój subiektywny rachunek zalet i wad pracy zdalnej:
Praca zdalna może wyglądać tak…
Czas. Jak doskonale wie każdy czytelnik tego bloga, czas to największa wartość, którą ciężko przecenić. A skoro tak, to praca zdalna bije wszystko inne na głowę na starcie – wystarczy rzucić hasło „dojazdy”. Już dawno temu zdecydowaliśmy o przeprowadzce do centrum miasta, a auto zamieniłem na rower, ale nadal widzimy, jak wielu z Was spędza w autach co najmniej kilkadziesiąt minut każdego dnia tylko po to, żeby dostać się do biura lub wrócić z niego do domu. Wierz mi lub nie, ale ja nie pamiętam, kiedy stałem w korku – za to doskonale pamiętam, jak paskudne słowa cisnęły mi się na usta, kiedy – dawno temu – spędzałem ponad godzinę na pokonanie 15 km do miejsca pracy. A trzeba wziąć pod uwagę, że Trójmiasto wcale nie jest najbardziej zatłoczoną aglomeracją w Polsce, prawda? Niech każdy sam oszacuje czas tracony na dojazdy – wartości będą się różniły tak mocno, że nie będę się tu silił o uogólnianie. Pół biedy, jeśli te cenne minuty spędzamy w siodełku lub spacerując ze śpiewem na ustach :), ale powiedzmy sobie szczerze, że przeważnie wygląda to zdecydowanie mniej optymistycznie. Sam „oddaję” co nieco z zaoszczędzonych minut podczas okazjonalnych dojazdów do biura i z racji odległości muszę polegać na koniach mechanicznych zamiast swoich mięśniach, ale staram się wybierać takie środki lokomocji, które pozwalają na produktywne spędzenie tego czasu – na przykład, na pisanie tego posta 🙂 Kończąc wątek dojazdów uchylę rąbka tajemnicy: w naszym przypadku praca zdalna pociągnęła za sobą bardzo poważną decyzję o zmianie miejsca zamieszkania – teraz już możemy opuścić centrum i przenieść się w spokojniejsze miejsce, nie zasilając dodatkowo i tak wiecznie zakorkowanych ulic dojazdowych. Więcej o naszych kolejnych przeprowadzkach w przyszłym tygodniu.
Jeszcze więcej czasu niż na dojazdy statystyczny pracownik biurowy traci codziennie na tak zwane „pitu pitu”, czyli kawki, herbatki, ploteczki, portale internetowe i inne złodzieje czasu, które konsumują znacznie więcej minut, niż wypadałoby to z ustawowych przerw w pracy. Nikogo chyba nie muszę przekonywać, że korpoludek wykonujący swoją pracę przez 5 godzin dziennie jest uosobieniem wysokiej wydajności 🙂 Wyobraź więc sobie, co się dzieje, kiedy utrzymałbyś dotychczasową wydajność pracy, ale zrezygnował z większości przerw. W praktyce jest niemal tak dobrze jak podpowiada wyobraźnia, więc moje dziewczyny raczej nie mogą narzekać na to, że nie widuję ich w ciągu dnia. Nawiasem mówiąc – telepraca jest świetnym rozwiązaniem dla rodzin z małymi dziećmi, kiedy każda chwila dla pociechy jest o niebo ważniejsza niż jakakolwiek chwila wytchnienia na firmowych pogaduszkach.
Nie zawsze jednak jest tak różowo. Przede wszystkim, skoro nie ma mnie w biurze, to dość naturalnym odruchem jest chęć pokazania się jakoś inaczej. To „jakoś inaczej” niestety często przybiera postać dłuższego niż trzeba wpatrywania się w ekran służbowego komputera. Skoro dojazdy nie zabierają mi czasu, to część z tych zaoszczędzonych minut zdarza mi ofiarować pracodawcy. Łatwiej godzę się na aktywności po godzinach, czy wymagające niestandardowych godzin pracy. „Mi łatwiej” – mówię sobie; przecież nawet nie muszę się nigdzie ruszać. To niestety pułapka, w którą jeszcze zdarza mi się wpadać, chociaż ciągle uczę się, jak tego nie robić. Kosztem jest bowiem nie tylko czas, ale również komfort psychiczny, o który trudniej będąc telepracownikiem. Praca zdalna usuwa naturalne, namacalne rozgraniczenia pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym. Nie ma zwyczajowego pożegnania się z rodziną i wyjścia z domu, nie ma zamknięcia służbowego laptopa i zostawienia go na biurku; nie ma też zmiany środowiska pomiędzy domem i pracą ani czasu na ochłonięcie po pracy w trakcie powrotu do domu. To – moim zdaniem – jedno z najtrudniejszych zagadnień pracy zdalnej. Czasami wręcz muszę się zastanawiać, czy ja jeszcze pracuję czy nie; czy jestem już w domu, czy jeszcze w wirtualnym biurze. Nie mówiąc już o tym, że zdarza mi się zacząć pracę bezpośrednio po wstaniu z łóżka, jeszcze w pidżamie – co jest totalną porażką, bo wtedy zazwyczaj kąpię się i przebieram w normalne ciuchy dopiero po 16ej… ehhh, jeszcze sporo przede mną zanim nauczę się na każdym kroku pilnować swoich własnych zachowań i reakcji.
Czasami jednak kończy się tak…
Były już achy i ochy na temat dojazdów, których większość z nas nienawidzi, a za które regularnie płacimy nie tylko czasem, ale i żywą gotówką. Ja jednak nie należę do większości i już dawno temu zamieniłem cztery kółka na dwa. Dojazdy rowerem były dla mnie jednocześnie okazją do ruchu, zresetowania się po pracy, zmagania z własnym sobą i warunkami atmosferycznymi. Po przeprowadzce straciłem to wszystko i nie mogę powiedzieć, żebym był z tego powodu zadowolony. Na początku starałem się gdzieś przejechać przed rozpoczęciem dnia, ale z czasem i ten zwyczaj zaczął zanikać – niezwykle trudno o motywację, kiedy na zewnątrz zimno, ciemno, a cel wycieczki brzmi „przejażdżka”, a nie „konieczna podróż do pracy”. Mam nadzieję, że wraz z poprawą pogody znajdę w sobie więcej energii, a na razie niestety ruszam rower tylko wtedy, kiedy mam coś do załatwienia. Jeśli spojrzeć na temat szerzej to dojdziemy do wniosku, że pracując zdalnie nasze wydatki energetyczne są minimalne i trzeba sporej samodyscypliny, żeby zmusić się do ruchu. To kolejny problem dla nas – telepracowników i pracowników biurowych w ogóle, z którym sam staram się jakoś walczyć, chociaż z wyników wcale nie jestem dumny. A przecież o niebo łatwiej zmusić się do kilku minut aktywności będąc w swoim własnym domu niż siedząc w biurze… kolejna sprawa, nad którą muszę jeszcze popracować.
Ubrania. Co prawda nigdy nie musiałem pracować pod krawatem (co bardzo sobie cenię!), ale wykonując zadania z domu mogę całkowicie pojechać po bandzie. Pracuję w tym, w czym mi wygodnie i co pozwala na utrzymanie optymalnej temperatury ciała – zwykle to coś w stylu spodni dresowych i podkoszulka, ewentualnie jakaś bluza/sweter. Wniosek z tego taki, że pracując zdalnie możesz ubierać się tak, jak Ci się podoba i nikomu nic do tego. Co z tego wynika? Z plusów: wygoda i kolejny punkcik do ograniczania kosztów związanych z pracą (szczególnie w przypadku pań, dla których przyjście do pracy kilka dni pod rząd w tym samym jest modowym samobójstwem). Minus takiego podjeścia? To kolejna aspekt, przez który dom i praca zlewają się w jedno – skoro w obu miejscach nosisz te same ciuchy, to tylko wyjątkowi modowi ignoranci (wliczając mnie) będą z tego zadowoleni.
Niezależność od lokalizacji. Brzmi świetnie i rzeczywiście takie jest. Na razie przerobiliśmy pracę u dziadków czy na działce u bliskiej rodziny, tworząc pół-wakacyjny klimat. Potencjalnie można sobie wyobrazić wyjazd do innego miasta, kraju czy nawet zmianę kontynentu, wszystko bez konieczności wykorzystywania urlopu. Oczywiście pod znakiem zapytania stoją różnice czasowe czy finansowanie potrzebne na tego typu eskapady, ale kto wie – może za jakiś czas i my się na coś takiego zdecydujemy? Na razie regularnie rosnąca liczebnie rodzina sprawia, że takie pomysły odsuwamy w czasie, ale coś mi się wydaje, że kiedyś napiszę chociażby o tym, jak cudownie jest pracować z jakiejś nadmorskiej knajpki, kiedy pod stopami czuć piach, a na horyzoncie widać błękitną, bezkresną wodę 🙂
Warunki pracy. W biurze każdy z nas ma swój skrawek przestrzeni i nawet, jeśli to tylko kawałeczek podłogi w olbrzymim, buczącym ulu oświetlonym dziesiątkami jarzeniówek (nienawidzę!), to dysponujemy odpowiednim (ergonomicznym) krzesłem, biurkiem, może jakąś szafką czy dodatkowym sprzętem komputerowym (stacja dokująca, klawiatura, monitor, myszka itp). W domu nikt nie ma obowiązku stworzyć nam takich warunków – nikt, poza nami samymi. Przyznaję się do tego, że na razie mocno daję ciała w tej materii i jeszcze kilka miesięcy minie, zanim dorobię się w miarę optymalnych warunków pracy. Na razie o ergonomii nie ma co mówić: pracuję na dostawionym biureczku w sypialni, siedzę na jednym z pokazanych tutaj krzeseł, a kiedy nasza Maja idzie na drzemkę w ciągu dnia, emigruję do salonu i próbuję sobie gdzieś znaleźć miejsce. To absolutnie nie sprzyja optymalnym warunkom pracy, ale w planach jest zdecydowana zmiana tego stanu rzeczy i gorąco zachęcam wszystkich pracujących z domu do stworzenia sobie takich warunków pracy, żeby nie tylko móc się skupić na obowiązkach (ja przy regularnym „puk puk! Tataaaaaa!” mam z tym trudności), ale również – żeby nie zepsuć sobie zdrowia. Również psychicznego, bo niełatwa jest praca w rozkroku, kiedy z jednej strony muszę coś zrobić, a z drugiej strony czekają na swoją kolej tak przyziemne zdania jak przewinięcie córki czy obranie ziemniaków ;). Ale i tak chwalę sobie te „przeszkody”, bo mogę pomóc żonie, a przede wszystkim: mam kontakt z dzieckiem. Widzę, jak rośnie, co robi, jak się zachowuje, praktycznie znam je niemal tak dobrze jak żona. A coś takiego może powiedzieć naprawdę niewielu tatusiów, prawda?
Jednak najczęstszy obrazek jest właśnie taki… poznajesz krzesło?
Jedzenie. Dzisiaj standardem większości pracowników biurowych są różnego rodzaju gotowce kupione po drodze do pracy czy w przypracowniczych lokalach. Mam tu na myśli zarówno śniadanie, na które brakuje czasu przed wyjściem z domu, jak i późniejsze posiłki, które spożywamy na szybko, często w biegu. To droga na skróty do problemów zdrowotnych i finansowej dziury w portfelu, którą wypalą codzienne, drobne wydatki na kanapkę/batona/sałatkę/lunch. Praca w domu oznacza jedzenie w domu – zrobione przez siebie (lub czasami drugą połówkę :)), z ulubionych składników, spożywane bez pośpiechu, najczęściej wtedy, kiedy chcę, a nie wtedy, kiedy akurat mam chwilę przerwy. Zdrowiej i taniej – spory plus dla telepracy.
Podsumowując powyższe punkty od strony kosztowej zwróćmy uwagę, jak dużo wydatków ponosimy tylko i wyłącznie ze względu na pracę. Zaczynając od dojazdów (bilety, paliwo, a może dodatkowe auto w rodzinie?), przez ubrania aż po jedzenie i picie. To wszystko można mocno ograniczyć nawet dojeżdżając do biura (ja sam już dawno mocno zoptymalizowałem chociażby kwestię dojazdów przesiadając się na rower), ale znacznie łatwiej jest przyciąć koszty nie musząc codziennie odwiedzać biura. A jest o co walczyć – przeciętny pracownik wydaje kilkaset złotych miesięcznie tylko na to, żeby mógł wykonywać swoje obowiązki zawodowe.
Powiesz, że telepraca również generuje koszty… i masz rację. Spróbujmy zatem policzyć, które wydatki musisz wziąć na siebie w związku z tym, że przenosisz się z biura do domu. Przede wszystkim, będzie to prąd i woda, rzadziej kawa czy herbata, w którą pracodawcy czasami zaopatrują kuchnie w firmie (cukru czy papieru toaletowego nie liczę – nie popadajmy w skrajność :)). Prąd jest chyba tym składnikiem, o który najbardziej się obawiają ci, którzy sami nie dokonali odpowiednich obliczeń. Przeciętny laptop pobiera około 30 W za każdą godzinę typowo biurowej pracy. Zaszaleję i dodam zewnętrzny monitor: kolejne 30 W mocy. Taki tandem chodzący non-stop 8 godzin dziennie, 20 dni w tygodniu to dodatkowe 9600 Wh miesięcznie, a inaczej mówiąc: 9,6 kWh. Zakładając, że za każdą kWh płacimy około 60 groszy, co miesiąc do naszego rachunku za prąd dojdzie 5,76 zł. Dla tych, którzy uważają, że to właśnie komputery generują duże rachunki za prąd może to być wręcz sensacyjna wiadomość, ale odpowiednio dobrany, nowoczesny laptop ustawiony w sposób, który nie niszczy naszych oczu naprawdę ma znikomy wpływ na wysokość rachunków od dostawcy energii. Co z wodą? Sprawa wygląda podobnie, bo nawet jeśli zużyjemy 30 litrów wody więcej spędzając dzień w domu, to przełoży się to na ok 0,6 m3 wody w miesiącu, a to z kolei tłumaczy się na rachunek rzędu 6-9 zł (w zależności od tego, czy jest to woda ciepła, czy zimna). Kawa i herbata to kolejne kilka-kilkanaście złotych miesięcznie. Dodajmy nawet wodę do picia i przygotowywania tych ciepłych napojów, a nawet prąd na jej zagotowanie, a i tak wszystkie dodatkowe koszty pracy zdalnej nie przekroczą 50 zł w skali miesiąca. To naprawdę pomijalna suma, a pokazałem ją tylko po to, żeby uświadomić każdego, kto boi się kosztów, których nie zna – zwłaszcza tych generowanych przez prądożerne pudełka ze świecącym ekranem…
Na koniec chciałbym zaznaczyć, że praca zdalna nie jest dla każdego. To absolutnie nie jest lek na stres, przepracowanie, słabe relacje z innymi. O ile sam dzięki niej jestem jeszcze spokojniejszy i bardziej wyluzowany, to nie polecałbym tego sposobu komuś, kto kilka razy dziennie poci się w obliczu nowych wyzwań czy wymagających klientów. Jeśli nie do końca ogarniasz swoje obowiązki i regularnie potrzebujesz porady kogoś innego, radziłbym trzymać się sprawdzonego środowiska pracy, gdzie znacznie łatwiej uzyskać pomoc i zbudować relacje, które mogą się później przydać w aspektach zawodowych. Jeśli pracę zdalną potraktujesz jako ucieczkę od problemów w biurze, prędzej czy później te problemy wrócą ze zdwojoną siłą. Ponadto, jeśli nie jesteś silnie zmotywowany i zorganizowany, ciężko będzie Ci podejmować niektóre zadania (zwłaszcza te mniej ciekawe), jeśli nikt nad Tobą nie stoi. Owszem – świadomość, że i tak zostaniesz z tego rozliczony nieco mobilizuje, ale mimo to osoby potrzebujące wyznaczania konkretnych celów i późniejszej kontroli (to całkiem spory odsetek społeczeństwa!) raczej nie odnajdą się za domowym biurkiem.
Mi natomiast ciężko byłoby już sobie wyobrazić powrót do biura. Podczas moich rzadkich wizyt w tym miejscu widzę tyle nieefektywności i marnowania czasu, że nieliczne wady pracy zdalnej, które wymieniłem wyżej szybko idą w zapomnienie. Zresztą – już teraz widzę, że to rozwiązanie to kolejny krok w dobrą stronę: w stronę wolności. Nie wiem czy pamiętasz, ale w jednym z wpisów, mniej więcej rok temu, deklarowałem, że chciałbym zacząć mniej pracować, zaczynając chociażby od redukcji jednej godziny dziennie. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, jak to osiągnąć; wystarczyło jednak trochę czasu, żeby praca zdalna i ustalenia z przełożonym co do sposobów rozliczania mojej pracy automatycznie przełożyły się na redukcję czasu spędzanego za biurkiem. Telepraca udowodniła mi jeszcze jedno i mimo, że o tym już pisałem uważam, że rzecz jest warta powtórzenia. O ile do tej pory byłem maksymalnie elastyczny ze względu na pracę i nie wykluczałem nawet emigracji za granicę, tak dzisiaj moje podejście się odwróciło o 180 stopni i wierzę, że to nie ja będę się w przyszłości naginał do lokalizacji potencjalnych pracodawców, ale jeśli już, to oni będą musieli wykazać się dużą dozą wyrozumiałości, bo kto raz przyzwyczaił się do pracy w domowym (względnym) zaciszu, ten bez wyraźnej potrzeby nie wróci do open space’a. Na szczęście z moich obserwacji wynika, że firmy coraz chętniej poluzowują smycz i wręcz zachęcają do pracy z domu. Jeszcze kilka lat temu taka forma pracy była dla mnie możliwa tylko w wyjątkowych sytuacjach i potrafiłem wskazać mnóstwo powodów, dla których to się nie mogło w przyszłości zmienić. Dzisiaj widzę, że to była kwestia ograniczeń wcześniejszych pracodawców (a może i moich), bo – jak udowodnił obecny – jeśli tylko chce się komuś zaufać i rozumie się, że zadowolony pracownik to dobry pracownik, można zdziałać wiele. Na tym chciałbym zakończyć ten wpis, ale w planach na ten rok mam jeszcze zbiór zasad, które roboczo nazywałem „jak pracować z domu”. Jeszcze sam muszę zoptymalizować parę swoich zachowań, a wiele innych po prostu nazwać, zanim podzielę się z Tobą receptą na optymalne podejście do telepracy, które zarówno zadowoli Ciebie, jak i Twojego pracodawcę. Zainteresowany?
PS Aspektów telepracy jest zapewne znacznie więcej i co chwilę upewniam się, że to nie taki prosty temat, jakby się mogło wydawać. Ponieważ właśnie wychodzę z choroby, zauważyłem jeszcze jedną zaletę (względnie wadę) takiego systemu: otóż dzięki temu, że nie musiałem się pojawiać w biurze, mogłem pozwolić sobie na krótsze zwolnienie lekarskie i wcześniejsze rozpoczęcie pracy „z łóżka” nie martwiąc się, że choroba się nasili lub że zarażę współpracowników.
PS2 Kolejny wpis opublikuję już po naszej przeprowadzce. Najbliższe dni przeznaczymy na przygotowania do niej, a już w poniedziałek ujawnię, gdzie tym razem nas wygnało…
[poll id=”15″]
Tylko pozazdrościć 🙂
Proponowałabym inwestycję w postaci typowego obrotowego krzesła biurowego z regulacją wysokości i przede wszystkim z podłokietnikami – bez nich szybko zniszczysz sobie nadgarstki.
Brak takiego krzesła to moja największa bolączka. Miałem już przymiarkę do kilku krzeseł i oczywiście najbardziej błogo czułem się w takim za dobre 7 stówek 🙂
Jak ja sobie szukałem krzesła to spodobało mi się takie, które jak się okazało kosztowało 6500. Siadanie na nim było błędem, bo potem każde inne wydawało mi się niewygodne.
Zapamiętam to sobie i na żadnym powyżej tysiaka nie siądę 🙂
Schemat jest dosyć uniwersalny. Doskonały przepis na rozczarowanie. Ostatnio zrobiłem tak: pojeździłem moim Lupo, pojeździłem nowym Focusem z salonu, wsiadłem do Lupo. Nie polecam takich zabaw, chyba, że masz ochotę walczyć z myślami o kredycie na auto 🙂
Racja, tylko przy autach to rzecz dość oczywista i wynagająca chwili zdroworozsądkowego pomyślenia. Ale krzesła – toż to przecież o nasze zdrowie chodzi 🙂
Dokładnie jak mówisz. Świetne wytłumaczenie. Najgorzej jak poczytasz opinie w necie. Każdy kto kupił krzesło za 3k bardzo sobie chwali i mówi „skoro siedze już w nim 20 lat to uwazam, że to swietna inwestycja”. Najgorsze jest to… Że chyba mają racje 🙂 Nawet Michał Szafrański w którymś podcascie o tym mówił 🙂
Michał ostatnio rzeczywiście o tym mówił, ale kwota była rzędu 1.500 zł czy jakoś tak. Tylko, że to było dobre kilkanaście lat temu. W takim razie… od jakiej kwoty można już kupić dobre krzesło do pracy?
Ja mam jakieś zwyczajne. Z opini w necie czytałem, że trzeba 2000 wyłożyć. Za to kolega z pokoju twierdzi, że 4000 to minimum. Ciężka sprawa 🙂
Jako że nie mam zamiaru spędzić reszty życia na fotelu przed ekranem, aż tak szalał nie będę. Myślę, że 500-700 zł mogę wydać, więcej byłoby mi ciężko przełknąć.
Jak jakieś ciekawe info znajdziesz w necie to wrzuć tutaj link 🙂
kup sobie krzesło do klekosiadu, nie jest drogie a siedzisz w fizjologicznie zdrowej dlakregosłupa postawie
A cóż to za ustrojstwo? Zdjęcia wyglądają co najmniej intrygująco, ale bez przetestowania czegoś takiego na pewno nie zdecydowałbym się na zakup w ciemno.
Klękosiad jest dobry, ale na max 1-2h dziennie o ile ktoś nie ma cierpliwości mnicha buddyjskiego.
Za swoje krzesło dałem 3 lata temu ok. 2500 brutto i polecam (skandynawska firma na K. z wyposażeniem biur). Sporo fajnych 'odchylanych i regulowanych’ konstrukcji za ok. 600 zł ma niską jakość i nie wytrzymuje dwóch lat albo psuje się tuż po gwarancji.
Ogólnie polecam zainwestować sporo pieniędzy w krzesło i materac do spania jeśli ktoś jest np. programistą i dobrze zarabia. W ten sposób kupujemy zdrowie dla naszego kręgosłupa i krążenia na kilka/kilkanaście lat przez 16h dziennie za powiedzmy 5000 zł (suma cen za materac i kresło z półki średnio-wyższej).
PS Jak będziesz szukał miejsca do pracy zdalnej z dala od domu to polecam Azję płd.-wsch. ze względu na strefę czasową (pracuje się po południu/wieczorem czasu lokalnego). Pozdrawia programista z Tajlandii 🙂
Hej, Tajlandia jako miejsce do pracy i życia… to brzmi bajecznie! Wrócę tam na pewno – i to na dłużej, tyle że może już na „emeryturze”, albo chociaż – jak dzieciaki pozwolą.
Tylko nie do końca spójny wydaje mi się Twój komentarz – chcesz powiedzieć, że w tej Tajlandii kupiłeś sobie materac i krzesło za taką kasę?
Do Tajlandii przyleciałem tylko na 2 miesiące – moje sprzęty czekają na mnie grzecznie w Polsce. Niestety władze Tajlandii zaczynają obecnie utrudniać dłuższe pobyty obcokrajowców bez wydawania większych pieniędzy lub bardziej zaawansowanego kombinatorstwa wizowego.
Jeśli chodzi o moje doświadczenia z pracą zdalną na wakacjach to bardzo nie podobała mi się praca w tej samej strefie czasowej w Chorwacji, bo najpierw zużywałem energię na pracę, a dopiero później zostawały resztki na przyjemności.
A tak btw to mamy ogólnie dużo wspólnego i podjęliśmy w życiu dużo podobnych decyzji z tą różnicą, że ja jeszcze nie zdecydowałem się na założenie rodziny 🙂 Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego 🙂
Z drugiej strony, zdalna praca z Europy jest na początek łatwiej osiągalna, prawda? Zwłaszcza, jeśli od czasu do czasu trzeba zjechać do bazy 😉
Ja wybrałem pośrednie rozwiązanie i zdecydowałem się na pracę w darmowym biurze coworkingowym lub miejskiej bibliotece 🙂 Odpadają koszta prądu i problem rozgraniczenia czasu wolnego od pracy. Warunki w takich miejscach są naprawdę komfortowe – cisza, wygodne krzesła i biurka, szybki internet, ciekawie urządzone wnętrze etc. Próbowałem pracować w domu, ale jakoś brakowało mi głównie kontaktów z ludźmi i w miarę sztywnych ram czasowych pracy.
A… i w „moim” biurze coworkingowym są bardzo wygodne krzesła obrotowe 😀
Takie biura to jednak dodatkowy koszt, prawda? A będąc w domu naprawdę przydaję się jako pomocnik przy dziecku (zaraz przy dwójce), więc o ile ciężej się skupić, to kwestie domowe przynajmniej są dobrze ogarnięte 🙂
Jaki koszt masz na myśli? W moim przypadku jedynym kosztem jest dojazd pociągiem do biura 😉
Myślałem, że piszesz o systemie w którym wynajmujesz biurko „na godziny”.
Nie 🙂 Chodzi mi o dostępne w godzinach pracy galerii handlowych (9:00-19:00) biura coworkingowe, które są udostępniane zupełnie za darmo 🙂 Na razie miałem okazję pracować w dwóch poniższych biurach:
http://galeriakatowicka.eu/coworking/
http://www.rybnikplaza.pl/pl/rybnik/aktualnosci/6671.html
O tym nie pomyślałem!
mam możliwość pracy zdalnej i nawet tego próbowałem ale okazało się że w domu nie mogłem zmusić się do pracy, wszystko odciągało mnie od pracy i moja efektywność była minimalna więc musiałem poświęcać więcej czasu niż w biurze (zwykle się okazywało że musiałem w nocy nadrabiać zaległości) więc szybko porzuciłem ten pomysł. Na dojazd do pracy tracę ponad 2h dziennie więc całkiem sporo (mimo że nie są to stracone godziny) i może bym spróbował Twojego sposobu, praca bliżej domu ale bez tych wszystkich rozpraszaczy…
Praca w domu ma jeszcze jeden poważny mankament, wszyscy traktują Cie jako osobę która nie jest w pracy więc często się słyszy coś w stylu ” skoro siedzisz w domu to zrobił byś….”
Pracowałem przez kilka lat zdalnie jako koder, a teraz siedzę w biurze. Miałem taki problem, że „ciągle byłem w pracy”. Nie potrafiłem się wyluzować. Tym bardziej, że w ludzie z IT głupią małą appke traktują jak transplantacje serca i wywierają niezłe ciśnienie. Chyba spróbuje jeszcze przejść na prace zdalną jak aktualny pracodawca się zgodzi.
Myślę, że to w dużej mierze kwestia tego, jak sam pozwolisz sobie wejść na głowę i czy ulegasz ciśnieniu. Wraz z doświadczeniem przychodzi większy spokój i asertywność – wiesz, ile możesz z siebie dać i jeśli ktoś chce od Ciebie więcwj w zbyt krótkim czasie, wystarczy merytorycznie „wysłać na drzewo” 😉
To prawda. Teraz mam za sobą 4 lata komercyjnego doświadczenia jako programista. Kiedyś, gdy zaczynałem wydawało mi się, że to okazja jedna na tysiąc. Jak się okazało takich okazji jest masa i w zasadzie jak się nie podoba pracodawcy to niech spada, bo ofert dla koderów jest więcej niż koderów 🙂
Wolny, znasz jakieś statystyki 'jaka część czytelników to koderzy’?
Być może warto nieco więcej również specyficznych branżowo informacji publikować (nie chodzi mi o kolejnego techbloga!). Bardziej 'co się zmieniło’ w wykonywanych przez Ciebie zadaniach, że możesz wykonywać je z domu?, czy może raczej to Ty się zmieniłeś?)
Przeczytałem inny komentarz, jakiś błąd poznawczy musiał mi się wkraść skoro myślałem, że programujesz zawodowo 😛
Natomiast odpowiedź na pytanie 'co się zmieniło w zadaniach/Tobie?’ jak najbardziej mnie interesuje 🙂
Hehe, właśnie skończyła się moja przerwa więc czas się ubrać i zabrać za robotę bo znowu nic nie zrobię 🙂 Tak tylko można w pracy zdalnej.
Rewelacyjnie sprawdza mi się lista na dany dzień. Rano robię listę rzeczy do zrobienia. Wiem od razu ile czasu na to potrzebuję. Wiem czy mogę i ile poświęcić czasu na na coś innego.
U mnie niestety taka lista się do końca nie sprawdza, bo przeważnie kilka tematów wyakoczy w ciągu dnia.
To normalne. Wtedy taką listę trzeba uaktualnić. Zdecydować co ma priorytet. Robić wszystko lub przenieść część rzeczy na następny dzień albo „nadgodziny”.
Często gęsto jest tak, że nasz wysiłek nie przekłada się na zaangażowanie kolejnej osoby w łańcuchu. Przez to nawet jeśli staniemy na głowie i zrobimy swoje to nasz wkład dalej i tak nie pójdzie.
Praca zdalna uczy podejmować decyzję kiedy obranie ziemniaków jest ważniejsze niż raport dla szefa.
Pracuje w podobny sposób od ponad roku i zdecydowanie polecam pracę zdalną. Ja akurat wyspecjalizowałem się w sprzedaży i współpracuje obecnie z dwoma firmami działających w różnych firmach. Dzięki takiej pracy jestem niezależny, wolny, sam sobie organizuje pracę, pracuję gdzie chce, jak chce i kiedy chce. Kolejnym atutem jest to, że nikt mi nie siedzi na głowie i nie każe wyrobić wyników bowiem jestem wynagradzany prowizyjnie i tylko ode mnie zależy ile pieniędzy zarobię na koniec miesiąca. Oczywiście praca zdalna ma swoje minusy, jak choćby praca w domu, tj. praca w samotności, bez kontaktu bezpośredniego ze współpracownikami, brak zmiany otoczenia, czyli wstajesz rano i zmieniasz tylko pokój z sypialni na biurowy. Na szczęście mam spotkania z klientami więc nie siedze non stop w swoim domowym biurze. Tak czy inaczej jest znacznie więcej plusów niż minusów i każdemu polecam taki tryb pracy. W stanach zjednoczonych już dawno stało się to bardzo powszechne i często stosowane przez firmy. Myślę, że za jakiś czas i w Polsce tak będzie, że pracownicy będą wynagradzani za efekty pracy a nie za godziny.
Ja też mam sporo kobtaktu telefonicznego z ludźmi z pracy – gdyby nie to, byłoby smutno, bo ja nawet nie zmieniam sypialni na biuro – moje biuro to właśnie stolik w sypialni 😉
Szukam właśnie osoby, która mogłaby opowiedzieć o pracy zdalnej. Napisz proszę na biuroprojektowinnowacyjnych@gmail.com i opowiem ci więcej 🙂
Zawsze możecie się ze mną skontaktować na wolny@wolnymbyc.pl
„…z dwoma firmami działających w różnych BRANŻACH.” – tak miało brzmieć to zdanie 🙂
Nie wiem, jaka jest między nami różnica wieku, ale mój plan pracowniczy powinien się ziścić w ciągu najbliższych 5 lat. Trochę inne warunki, ale niezależność od pracodawcy, czasu i miejsca to coś co brzmi niesamowicie dobrze 🙂
Trzymam kciuki!
Tylko na prawdę sumiennego i wiele znaczącego pracownika zgodziłbym się aby mógł pracować zdalnie. Na razie w większości wypadków nie wychodzi to dobrze ani dla pracownika (spadek motywacji i zaagażowania) ani dla pracodawcy (niska efektywność, nie dotrzymywanie terminów). Zastrzegam że sam bym chciał kiedyś spróbować.
Może do tej pory trafiałeś na niewłaściwych ludzi, albo po prostu chodzi o to, że nie miałeś do czynienia z wysoko wyspecjalizowanymi ludźmi, których ciężko znaleźć i którym czasami trzeba w ten sposób pójść na rękę? W pewnym momencie przestaje chodzić o klikanie przez 8h, a zaczyna jodzić o dostęp do skillsów, kiedy są one potrzebne.
Praca zdalna nie musi oznaczać pracy na etacie z domu. Prowadząc własną działalność również pracuję zdalnie. Mam kilkunastu klientów dla których wykonuję usługi w zaciszu swojego domu. Oczywiście, jest to możliwe w przypadku usług niematerialnych.
Zwykle to właśnie praca na dg (freelancing) umożliwiała takie podejście. Jeśli chodzi o etat, jest to pewna nowość i dopiero na przestrzeni ostatnich lat to zjawisko zyskuje na popularności.
„pracując zdalnie nasze wydatki energetyczne są minimalne i trzeba sporej samodyscypliny, żeby zmusić się do ruchu. To kolejny problem dla nas – telepracowników i pracowników biurowych w ogóle” to prawda. Ja pnad 2 lata pracowałam w domu, teraz pracuję w biurze, które jest kilka kroków ode mnie. Dzięki temu trochę więcej sięruszam i kupiłam sobie steper, który czasem używam 🙂
Oprócz nowego krzesła (mam Markusa ze sklepu Jysk – nie jest drogi [w promocji nawet za 175 zł], a mi odpowiada) polecam zwrócić uwagę na podparcie głowy lub wyposażyć się w poduszkę pod głowę (ja np. mam taki podgłówek – http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/60135534/) jak się pracuję to dzięki niemu wg. mnie można pracować dłużej, bo jest wygodniej.
Tylko czy właśnie chodzi o to, żeby pracować dłużej?;)
Ważnym w tym wszystkim jest to, aby lubić swoją pracę ponieważ jeśli ktoś jej nie lubi to moim zdaniem będzie miał problem z pracą zdalną w domu – będzie się męczył i faktycznie może spaść produktywność. Tak więc w dalszej dyskusji załóżmy, że lubimy swoją pracę i sprawia nam przyjemność jej wykonywanie 🙂
Plusy wynikające ze zdalnej pracy:
– niezależność
– możliwość organizowania własnej pracy wg. własnych zasad
– swoje obowiązku służbowe możemy wykonywać w dowolnym miejscu, np. własne mieszkanie, kawiarnia a nawet na wakacjach.
– Możliwość połączenia pracy z innymi obowiązkami – jeśli potrafimy dobrze zarządzać własnym czasem, możemy połączyć obowiązki służbowe ze sprawami domowymi, np. opieką nad małym dzieckiem.
– oszczędność czasu. Nie musimy dojeżdżać do pracy a zaoszczędzony czas możemy zainwestować w inne ciekawe zajęcia lub odpoczynek.
– brak bezpośredniego nadzoru szefostwa
– oszczędność pieniędzy. Brak konieczności ponoszenia kosztów dojazdu do pracy.
– Możliwość ustalenia indywidualnych godzin pracy – można zaczynać pracę wcześniej, na przykład o 5 czy 6 rano i skończyć ją o 13.
– Brak ograniczeń geograficznych – dzięki możliwościom, jakim daje internet, możemy pracować z każdego miejsca na Ziemi – wystarczy podłączyć się do sieci.
– możliwość zrobienia sobie wolnego dnia kiedy się chce, bowiem rozliczani jesteśmy za wyniki w pracy a nie za godziny (nie w każdym przypadku jednak)
– człowiek uczy się być zdyscyplinowany i zorganizowany bowiem w pracy w domu jest więcej tzw. „rozpraszaczy” z którymi sami musimy walczyć.
– postrzeganie przez pracodawców jako osoby odpowiedzialnej, wartej zaufania, zdyscyplinowanej – wzrasta nasza wartość na rynku pracy dzieki tym cechom oraz dzięki niższym kosztom utrzymania takiego pracownika.
Tyle na razie przychodzi mi do głowy. Ktoś da więcej? 😉
To, o czym piszesz to jeszcze krok dalej: brak szefa, może freelancing, 100% rozliczanie z efektów. Ja jeszcze tak daleko pójść nie mogę, bo mimo wszystko jestem na etacie w korpo.
No tak, działam na umowach agencyjncy z dwoma firmami w dwóch różnych branżach na mocy której wykonuje swoją pracę na zasadzie wynagrodzenia prowizyjnego. Wszyscy na tym korzystają, ja bo zarabiam nieprzeciętne pieniądze i pracuje jak chce do tego posiadam niezbędne narzędzia pracy zapewnione przez pracodwaców takiej jak tel, auto służbowe, firmy korzystają bo zarabiają na mojej pracy. Patrze, obserwuję i widze, że coraz więcej jest takich osób jak ja, wyspecjalizowanych mocno w danej dziedzinie, współpracujących z różnymi firmami, taki freelancer, niezależny sprzedawca, lub na własnej DG. Widzę w tym przyszłość i sam w momencie zakładania firmy będę próbował tak zatrudniać ludzi.
Brzmi bardzo zachęcająvo. Kto wie – może jak będziesz chciał zatrudniać, to znajdziesz kogoś z czytelników tego bloga? Nie powinno być problemu ze znalezieniem wysoko zmotywowanych i odpowiedzialnych osób 😉
Już teraz zapraszam wszystkie osoby, które były by zainteresowane pracą w branży medycznej na zasadzie opisywanych pod tym postem. Ja spróbowałem i polecam innym.
wolny, a jaka pracę wykonujesz, jesteś programista? I czemu dwa razy w miesiącu musisz jeździć do swojego biura?
Hej, nie jestem programistą- już na studiach odkryłem,że to nie moja działka. W pracy bywam, żeby spić kawę z ludźmi, pogadać, pokazać się kierownictwu, załatwić formalności. Ogólnie: żeby chociaż w minimalnym stopniu być członliem zespołu a nie odludkiem, którego nikt nigdy nie widział.
Od 1,5 roku tłumacze dla firmy mieszczącej się w miasteczku 60 km od Porto, mojego miejsca zamieszkania. Mimo że to właśnie w Porto mieszka większość tłumaczy firmy, jej właściciele wolą płacić nam za transport niż pozwolić nam na pracę zdalną. Codziennie jesteśmy ładowani do firmowego busu, mimo że ilość przetłumaczonych przez nas słów firma mogłaby z łatwością sprawdzić w programie tłumaczeniowym….
Kiedyś pracowałem zdalnie, później etat w biurze więc też mam porównanie. Najlepsze w pracy na etat w biurze jest to że wychodzisz z pracy i już o niej zapominasz i cieszysz się że wracasz do domu. Pracując zdalnie z domu życie prywatne i zawodowe zlewają się w całość. No i ciągle coś rozprasza.
Dla mnie w przyszłości do zrealizowania się 2 opcje:
1) kupno kawalerki blisko miejsca gdzie mieszkam i przekształcenie jej na biuro, można cześć powierzchni wynajmować innym zainteresowanym taką formą pracy. Zalety takiego rozwiązania są takie że pracuje się blisko domu, w każdej chwili można wyjść, rozdziela się życie prywatne od zawodowego. Minus to na pewno koszty ale jak nam się już „znudzi” to zawsze można wynająć komuś to biuro lub przekształcić z powrotem na mieszkanie i wynająć
2) Praca z dowolnego miejsca w kraju i na świecie. Domek na wsi, dom nad chorwackim morzem, Tajlandia, nie ma problemu. No tylko wiadomo trzeba to dostosować do rodziny/dzieci itp. Ale nawet sama myśl o takiej formie pracy daje poczucie wolności.
Zazdroszczę trochę… Choć u nas praca w domu z dwoma tajfunkami wydaje się niemożliwa…
Chwilowo czekam, co mi dalej przyniesie życie, pilnując żeby nawet na urlopie wychowawczym się rozwijać, niekoniecznie w dziedzinie związanej z byłą pracą…
Ludzie mają problemy z zdalną pracą w momencie, gdy nie wprowadzają żadnych zasad. A gdy wymyślą, to nie trzymają się tych zasad.
Ja z tym problemów nie mam. Bo jaki to jest problem:
– wydzielić w mieszkaniu specjalne pomieszczenie do pracy.
– zrobić rytuał pseudo pójścia do pracy np. poranny spacer/bieg lub przejechać się rowerem do sklepu spożywczego i zrobić zakupy dla całej rodziny. Tak aby rano mieli świeże produkty przed pójściem do pracy/szkoły
– pilnować godziny pracy
– nie dawać sobie nie ograniczonej ilości czasu. To jest mega ważne. Limity limity.
– wszystkich uczę nawet swoją rodzinę, że w weekendy nie dotykam komputera. Tak więc jak ma zepsuty to nie ma zmiłuj się. Dopiero w poniedziałek w pracy dotknę komputer. A jak już mu zależy to stawka x 3. Od razu mu się nie spieszy.
– wszelkie sprawy domowe robię po pracy. Nie ma, że ach pomaluje ścianę lub wyniosę śmieci albo ogarnę podwórko bo to tylko 5 minut.
Praca zdalna będzie coraz bardziej popularna zwłaszcza jak Oculust rift + robot pozwolą na bycie w firmach bez potrzeby wychodzenia z domu. Okulary 3d dobrze oszukują zmysły. Myślę, że prezesi, menadżerowie będą to wykorzystywać do odwiedzania swoich placówek i prowadzenia rozmów lub pilnowania pracowników.
Kurcze-a ja właśnie za moment 2 ubytki w ścianie zagipsuję, bo skoro kłują w oczy mi, to i najemcom mogą przeszkadzać 🙂
Zasady śmasady biorą w łeb gdy w praktyce to ty jesteś bardziej wolny by zająć się remontem, zakupami czy chorymi dziećmi. Patrz tynkowanie wolnego…
Tego tynkowania jednak nie dałem zrobić w ciągu dnia – za to ogarnąłem Maję, kiedy żona poszła do lekarza.
Mi też się cały czas wydaję że praca przez 8 godzin dziennie przez 5 lub 6 dni w tygodniu to powoli się robi relikt pszeszłośći to system który powstał w czasach industrialnych bodajże w 19 wieku .Mi takie coś nie odpowiada zresztą nie jest to nawet wydajne często i gęsto jest tak jak piszesz że w pracy jesteśmy 8 godzin a wydajnie pracujemy 4 do 5 godzin.Jeszcze ciekawym rozwiązaniem jest jeżeli się niema takich umiejętności jak ty bycie jakimś rzemieślnikiem mechanikiem,ślusarzem albo nawet serwis rowerowy ale w domu i wtedy też pracujesz w domu jak masz zaraz obok domu swój warsztat.
I wracamy do wniosku, że najciężej pracują ci, od których nie wymaga się kwalifikacji i którym jednocześnie płaci się najmniej… Pracując w restauracji w UK posmakowałem swego czasu nieustannej, dość wymagającej pracy na nogach przez wiele godzin.
Jakie to prawdziwe 🙂 Jestem również korpoludkiem z branży IT, w moim pierwszym miejscu zatrudnienia nie miałem możliwości pracy zdalnej i nic mi nie brakowało. W obecnej firmie mogę pracować zdalnie (domyślnie 2x w tygodniu ale są też ludzie którzy zjawiają się w biurze raz na tydzień więc to jest do negocjacji) i nie wyobrażam sobie już nie mieć takiej możliwości 🙂
Do tego stopnia, że odrzuciłem ofertę z innej firmy (~1000 na rękę więcej) bo u nich pracy z domu nie ma i wg kadr „raczej nie będzie”. Wychodzi na to że wysoko cenię swój komfort 🙂
Bo zycie nie przelicza się wyłącznie na złotówki…tylko na wiele innych aspektów, takie jak np. komfort. 🙂 Ale to już indywidualne podejście każdego człowieka, są tacy liczą tylko monety. Pytanie tylko czy są szczęśliwi?
Czasami monety też trzeba liczyć, zwłaszcza jak się myśli o zakupie mieszkania 😉
Hej, fajny komentarz. To doskonale pokazuje, jak ważny jest dla nas komfort i jak – od pewnego pułapu – samymi zarobkami nikt nie sprawi, że postanowimy zmienić firmę. Pozdrawiam i gratuluję decyzji.
Patrzac na to z punktu widzenia pracodawcy, nie zgodzilbym sie na prace zdalna w branzy IT. Sprawnosc pracownika w miejscu pracy to ok. 70%, jesli ktos taki zostalby w domu, to wiecej niz 50% nie zrobi.
Pozwolę się nie zgodzić – w domu pracuję znacznie efektywniej, brak wszelkich biurowych „rozpraszaczy”, gadki-szmatki na openspace, mogę 8 godzin siedzieć i kodować/myśleć nad rozwiązaniami będąc w pełni skupiony. Oczywiście to moja subiektywna ocena, ale moje najproduktywniejsze dni to właśnie te kiedy pracuję z domu 🙂
Mam podobnie, ale żeby się w 100% skupić, to zarówno w domu, jak i w biurze muszę się odciąć od bodźców zewnętrznych, co osiągam np. wkładając słuchawki na uszy i puszczając muzyk3. Zwykle jednak nie potrzebuję takiego skupienia i wolę szybko reagować np na jakąś prośbę żony lub na wtargnięcie do biura jednej takiej małej blond-główki 🙂
Nawet 50% może wystarczyć, o ile jesteśmy zatrudnieni dla skillsów, a nie klepania ile wlezie. Poza tym, jedna osoba zrobi w godzinę to, co innej zajmie 5h – i jak to ocenić?
Dobrze, że piszesz też o wadach takiej pracy.
Dużo zależy od relacji z kierownictwem. Niestety, na odległość łatwiej gnębić: czepiać się niedoróbek, dawać pracownikowi niewykonalne zadania itd.
Piszesz o marginesie. Jeśli ktoś chce komuś zrobić na złość,to po co komu taka współpraca, nie mówiąc już o tym,żeby była w formie pracy zdalnej.
Ocenisz to w okresie probnym i wiesz kto robi 1h, a kto 5h. Zgodnie z ta informacja wiesz jak ich wynagradzac. Niezaleznie od tego, od kazdego z nich bedziesz oczekiwac poswiecenia 100% czasu ustalonego w umowie. Jesli ktos skonczy zadanie po 2h, to nie znaczy, ze moze dumny z siebie wylaczyc komputer. W tym momencie powinien rozpoczac nowe zadanie, ktore czeka w kolejce i podczas realizacji tego zadania znow dawac 100% czasu i 100% skillsow.
Home office daje pracownikowi mozliwosci do kombinowania. Bystry kierownik na to nie pozwoli. To moze funkcjonowac tylko wtedy kiedy kierownik (czy pracodawca) zarzadza mala grupa ludzi i ma dosc czasu na dogladanie kazdego projektu, kiedy sam bardzo dobrze zna sie na tym czym zajmuje sie jego pracownik, kiedy ma do prawnika zaufanie bo nigdy sie na nim nie zawiodl. Wtedy EWENTUALNIE moze to zadzialac…
W przeciwnym wypadku firma traci czas czyli pieniadze. Jeden to zauwazy i zareaguje, inny nie. Jedna firma padnie, inna nie…
Zależy wszystko od zawodu np. tłumacz rozliczany jest od ilości stron i ilości znaków na stronie, więc żaden kierownik stojący nad nim z pejczem nie jest potrzebny 🙂
Dokladnie. Ja mowie o pracy inżynierów w branży IT i podobnych.
Heh – pracowałeś kiedyś w korpo? Widzę u Ciebie podejście zorientowane na maksymalną wydajność i optymalność na każdym kroku. Duże firmy w praktyce działają niemal odwrotnie – wyobraź sobie, że te pojedyncze osoby, od krórych wymagasz nie mniej niż 100% wydajności w korpo będą potafiły dużo gadać, niemal nic nie robić, a jeszcze co chwilę będą zbierały „good joby” od tych bystrych kierowników 😉
Nieee…no… Mowimy o powaznej firmie z powaznymi i wysoko wyksztalconymi ludzmi na pokladzie. Tam takie rzeczy sie nie zdarzaja. Nie da sie udawac na dluzsza mete, a niekompetencja wychodzi jeszcze predzej.
Wydajność i optymalność na każdym kroku? Oczywiscie, jak najbardziej! Wszyscy oczekujemy tego od siebie nawzajem, zawsze i wszedzie.
Zdarzają zdarzają – nie takie rzeczy widziałem, nie raz aż cały chodziłem ze zdenerwowania z pretensją „jak tak można”, ” to przecież bez sensu” czy prostym „tak się przecież nie robi”. Aż w końcu sam wyluzowałem i nieco odpuściłem, co pozwoliło mi zachować normalność.
Zresztą – popatrz na profil ludzi pracujących w korpo zajmujących się IT. To często świeżaki po studiach, a do tego informatycznych, ” produkujących” i przyciągających dość specyficznych ludzi, więc często „wykształceni” nie oznacza dojrzali czy odpowiedzialni.
No to faktycznie pracowałeś w chorym miejscu…
Jeśli chodzi o drugą część Twojej odpowiedzi to mam przeciwne spostrzeżenia. Wiek 40 lat i więcej to często średnia wieku w oddziałach firm działających na rynku od 20-30 lat. Zwłaszcza na zachodzie. Uważam też, że akurat w branży IT swieżaki wykazują sporo dojrzałości i odpowiedzialności. To często bardzo konkretni i ciekawi ludzie.
Niedościgniony ideał pracownika-robota, który po kilku latach takiej pracy będzie się jedynie nadawał do podawania frytek 😉
Nie sądzę… Ktoś taki raczej systematycznie awansuje i w perspektywie 5 lat, dojdzie do niemałych pieniędzy oraz odpowiedzialności. A przy okazji zamieni 100% bycia gnębionym na 40% bycia gnębionym i 60% gnębienia innych.
Pracuję w większości w domu, czasem w pracy, w zasadzie gdzie chcę. Jestem jednym z niewielu (obecnie widzę 3 osoby), którzy w ankiecie zaznaczyli, że woleliby do biura. Mam system taki, że rozliczany jestem nie za to gdzie, ale za to „co”.
.
Po latach wiem, że praca w domu w połączeniu z wychowywaniem dzieci i dorabianiem na serii dodatkowych projektów czy zleceń, to była fatalna pomyłka z perspektywy mojej kariery. Do końca ani to nie było wychowanie, ani praca.
.
Zamieniła mi życie w nerwówkę, ciągle szarpanie między presją, że za mało zajmuję się domem choć w nim ciągle jestem, wyrzutem dziecka, że nie moge się bawić bo pracuję, wyrzutami sumienia, że przecież teraz powinienem pracować, a nie siedzieć na placu zabaw, czy czytać fora inwestycyjne itd. Pretensjami kobiety, że siedzę w kompach i na sieci po nocy, zamiast spać. Ale też relatywnie niskimi osiągnięciami w porównaniu do innych, którzy po prostu zdecydowali się zapłacić za opiekunki, samochody, taksówki, garnitury, czy biznesowe kolacje i konferencje.
To oni normalnie chodzili do pracy i zdobyli pewien poziom. Jakoś nie umiem się cieszyć do końca prawie-niezależnością, gdy wśród kolegów startujących nawet z niższego poziomu mam kilku menedżerów, prezesów, sędziów, profesorów, a przynajmniej cenionych specjalistów.
.
Obecnie – wiszę na krawędzi niskich ocen pracowniczych, choć z perspektywy finansowej mnie to „wali”. To jest koszt mojej wolności finansowej i jej gorzki smak. W twojej czterostopniowej skali jestem już na 3.5, a będę 3.75, jeśli w tym roku dopisze giełda, jak nie dopisze – spadnę na 3.25 :-). Jest to oczywiście osobisty sukces, ale jakoś tak w samotności.
.
Powtarzam sobie ciągle, że wielo-wielokrotnie zawyżyłem statystyki pokazujące ile czasu ojcowie poświęcają swoim dzieciom. Że nie zamieniłem się w 40-letniego teletubisia żywiącego się syfami z wiecznie przepracowanymi oczami. Ale niestety, najlepsze okazje do rozwoju mojej kariery minęły bezpowrotnie. Praca „z domu” okazała się pułapką.
Ja obecnie już od ponad 7 lat pracuję w domu i przyznam że odpowiada mi taka forma pracy. Głównie z tego powodu że sam mogę sobie regulować mój czas. Masz jednak dużo racji w tym co piszesz – też mam dzieciaki, i z jednej strony to że jestem w domu jest bardzo pomocne w tym że mogę je ogarnąć kiedy żona jest w pracy a więc zawieść do szkoły, przedszkola i wiele innych rzeczy.. ale gorzej jeśli dzieciaki całymi dniami są w domu bo mają ferie, albo są chore – wtedy trochę się to odbija na tej pracy w domu.
U mnie odbija się to cały czas, bo Maja jest ciągle z nami, a za 1,5 m-ca będzie nas już czwórka…
to gratulacje – ja już tak mam 🙂 Początkowo nie było problemów bo żona była w domu, jak zaczęła pracować przychodziła opiekunka (która jakby była pod moją kontrolą bo pracuję praktycznie cały czas w domu) teraz jak nie chodzą do przedszkola ani do szkoły ja z nimi jestem.. pracując jednocześnie 😉
Kosmatku,
a ci, którzy porobili kariery, to często np. kosztem małżeństwa (rozwód) albo właśnie dzieci. U sąsiada trawa jest zawsze zieleńsza 🙂
Tak Kasiu, dlatego piszę smutno z perspektywy kariery. Z perspektywy życia, gdybym miał je przeżyć jeszcze raz, pewnie zrobilbym tak samo. Tylko jak się ma te 40+ lat to jakoś kluje że mniej zdolni mają te mec prof dyr. czy inne takie przed nazwiskiem które teraz pozwalają im robić większą kasę z racji samej pozycji. Żeby nie być źle zrozumianym: należy im się, zasłużyli swoją pracą. Mi chodzi bardziej o zaniedbanie własnego potencjału właśnie w związku ze zdalną pracą z domu.
Nie patrz na kasę otrzymywaną co miesiąc – w ogóle staraj się nie porównywać. Rób swoje i doceniaj to, jak zajebiście Ci to wychodzi! Trzymam kciuki za 3,75 w tym roku 😉
Nie znam malzenstw, ktore nie przetrwaly dlatego, ze mezczyzna zrobil kariere i doszedl do pieniedzy. W koncu on sam tego od siebie oczekiwal, a tymbardziej jego zona. Znam natomiast malzenstwa, kore rozpadly sie przez to, ze kobieta nie chciala byc gorsza i tez wziela sie za kariere…
Kilka przykładów na to jak mężowie po dojściu do pieniędzy zostawiają stare żony i wiążą się z młodymi d***mi to mogę przytoczyć: Kaziu i Isabel (p. Marcinkiewicz zostawił pierwszą żonę chorą na nowotwór), Jan Englert i Beata Ścibakówna albo najświeższe: Mariusz Antoni Kamiński i jeden z Aniołków Prezesa.
Wszystkich znasz osobiście?
Podałam przykłady znanych osób, żeby każdy sobie mógł sobie wyrobić opinię.
Mam koleżankę, którą opuścił mąż po 17 latach małżeństwa: zostawił ją i trójkę dzieci, a sam związał się z dużo młodszą kobietą (pan jest dyrektorem w dużej firmie farmaceutycznej, czyli pieniądze duże). Teraz przez rozwód najstarszy syn zawalił rok przed maturą. Koleżanka nigdy nie pracowała zawodowo, tylko zajmowała się domem i dziećmi.
Osobom z zewnatrz trudno wyrobic sobie opinie, a do tego co nas to obchodzi. To bardzo osobista, intymna sprawa. Przyklad twojej kolezanki wcale nie dowodzi winy jej meza. Ile ludzi tyle przypadkow…
Przy najmniej powinni zostać ze sobą ze względu na dzieci, ale cóż pieniądze demoralizują zarówno kobiety jak i mężczyzn. Jakby mąż koleżanki nie był zamożny, to młoda laska nie poleciałaby na niego.
Nieźle się „odkryłeś” tym komentarzem – doceniam Twoją szczerość. To naprawdę cenne uzupełnienie wpisu, chociaż ja jakoś nie współczuję Ci tego Twojego niespełnienia. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że życie mogłoby się potoczyć inaczej gdybyś dokonał wyborów jak znajomi. Może w ogóle nie poznałbyś swoich dzieci, za to dobrze znałyby ich rozmaite nianie i korepetytorzy. Może i kasy w końcowym rozrachunku byłoby więcej, ale być może ledwo byś wyrabiał do 1ego prowadząc życie o określonym standardzie. Czy Ci Twoi wspaniale zarabiający znajomi są gdziekolwiek w pobliżu Ciebie jeśli chodzi o niezależność finansową? Czy mają udane związki i szczęśliwe rodziny, czy może tylko potwierdzają statystyki dotyczące częstości rozwodów?
Mimo wszystko na pewno coś jest w tym, co napisałeś – ja sam jiż nie gonię za awansem i za tym, żeby zostać zauważonym. Robię swoje i spokojnie, powoli dobijam do mety. Gdybym był jeszcze głodny sukcesu zawodowego, pewnie rzeczywiście byłoby lepiej, żebym siedział w biurze i miał szefa w zasięgu wzroku 😉
Jeszcze raz dziękuję za ten komentarz.
Wolny, więc jeśli naprawdę chcesz być wolny, nie chcij tytułów i awansów.
.
Ma rację tu Kasia – często się tu klocimy ale tym razem w 150% się z nią zgadzam – połowie tych karier towarzyszy bezdzietność i singielstwo (bo nie było na innych czasu), rozwody (bo kariery nie po drodze) itp. To ,,juz lepiej być domowym zdalnym, ze szczęśliwą rodziną w ostatecznym, osobistym rozrachunku.
Również w tym wypadku w pełni zgadzam się z Kasią 🙂 a tytułów i awansów nie pragnę – całkiem pospolity dzisiaj mgr inż. mi wystarcza, a nazwa mojego stanowiska brzmi nieco poważniej niż powinna, ale to ze względu na $. Lepiej czułem się w poprzedniej firmie jeśli o to chodzi – formalne stanowisko „specjalisty” pasowało mi jak ulał.
BTW, chciałbym ci zasugerować przepisanie wątku o poziomach niezależności. Za malo tam trochę o samowystarczalności, za dużo o kredytach. Za mało minimalizmu i filozofii i takiego nonkonformizmu jaki sam sobą reprezentuje sz. A to wszystko w poziomach 3 i 4. Sam nigdy tak naprawdę nie dopuścił em by być na poz. 1.
Chodzi mi oczywiście o wpis http://www.wolnymbyc.pl/etapy-niezaleznosci-finansowej/
Aha, to niespełnienie absolutnie nie jest godne współczucia, bo wynika nie z moich pragnień (w czasach studenckich marzył em o ucieczce od 9/17 i się spełniło) lecz ulegani a normom i zwyczajom otoczenia. Powtorze, wszyscy tu marzący o wolności i ceniący pracę zdalną, powinniśmy liczyć się z niezrozumieniem przez typowych 'normalsow’, samotnością i odrzuceniem z hierarchii zawodowej. To jest cena tej wolności.
Dzięki wielkie za tę historię. Przyznam, że nie zdecydowałbym się na pracę zdalną gdybym miał przebywające cały czas w domu małe dziecko.
Co do samotności i niezrozumienia – pełna zgoda, choć u mnie znacznie większe niezrozumienie jest wśród rodziny – znajomi, nawet jeśli nie dowierzają moim planom, znacznie mniej je krytykują. Ale nawet gdyby wszyscy byli sceptyczni, od czego mamy tu grupę wsparcia (może wkrótce w spotkaniach na żywo) 🙂
Mnie po lekturze Twoich postów się wydaje, że jednak trochę Ci współczuć trzeba i to nie tylko uleganie normom, ale w jakiejś mierze wewnętrzny niedosyt.
To niedosyt, bo jest się zwierzęciem społecznym i trochę chciałoby się móc robić coś razem. A przynajmniej myśleć podobnie.
Ale nie ma z kim, bo wszyscy wokół albo okredytowani, albo obrzydliwie rozpustni, albo i jedno i drugie :). No i trzecie – zapracowani. Czwarte – zblazowani karierą i ambicjami.
.
Jeśli chodzi o rodzinę, to gdy mówię o tym, że chciałbym za parę lat definitywnie przejść na skromną ale wolną emeryturę (jak to głupio w jęz. polskim brzmi – angielskie 'retired from’ nie ma takich konotacji), wszyscy myślą, że jaja sobie robię.
Ale się nie dziwię, bo mam wśród bliskich osoby, które nadal pracują mimo wieku emerytalnego (i lepiej nie rozmawiać z nimi o tym, bo to temat drażliwy ze względu na ich lęk przed pustką w życiu po odejściu z pracy).
Kosmatku! Wiosna niedługo, słońce zaświeci mocniej a Ty nie masz kredytu a za to plan jak przejść na wcześniejszą emeryturę! Cudnie!!! Gratuluję:) Przecież wszystkie dr prof itp. możesz „uskutecznić” teraz (lub na wczesniejszej emeryturze), jeśli masz czas, chęci i pasję oraz tematy, o których mógłbyś ciekawe pisać prace. Może współpraca z uczelnią – praktyków zwykle witają z otwartymi ramionami? Pozdrawiam i życzę sukcesów:)
Ale pozytywna odpowiedź 😉 super!
Wiesia, to nie tak, ale dzięki za pozytywne słowa. Chyba źle się opisałem, bo jak teraz sam siebie czytam, to wygląda, jakbym był kłębkiem nędzy i rozpaczy. A to nie tak.
.
Powtórzę, chodzi mi o to, że wybierając coś, przekreślamy definitywnie szanse w innych dzedzinach. I zawsze zostanie ten niedosyt i pytanie czy nie można było tak jak inni.
.
Kariery menedżerskiej nie zrobisz później, bo żeby ją zrobić, trzeba pierwej mieć dośwadczenie na stanowiskach kierowniczych. Studiów MBA nawet dobrze nie zrobisz, nie mając odpowiedniego doświadczenia w menedżmencie. W nauce też o kariery zadbać trzeba odpowiednio wcześniej (młodym naukowcem jest się do 35 roku życia), w porę broniąc doktoraty, jeźdżąc na staże, publikując i zdobywając granty. Żeby zrobić karierę prawniczą, trzeba odpowiednio wcześnie zrobić aplikację i zdobyć lata doświadczenia, poczynając od asesora. To wszystko wymaga i czasu, i energii.
Na budowanie karier czas jest wcześniej, od studiów zaczynając. Natomiast troszcząc się o niezależność i decydując na „zdalność”, z definicji porzucasz te ścieżki kariery, ale możesz mieć niedosyt taki jak ja, pt. czy warto było.
.
Generalnie, swoimi wpisami chciałem pokazać, że „nie ma róży bez ognia” :-).
Chyba „nie ma róży bez kolców” 🙂
Ognia ; ). Chodziło mi o film i wrażenie , obniżenie patosu sytuacji.
Praca największym dobrem, naljepiej jeśli wykonywana na etacie u jednego pracodawcy przez całe życie? Znam skądś to podejście 😉 z niektórymi po prostu lepiej nie poruszać tematu wcześnieszej emerytury (i zgadzam się – ta konstrukcja w naszym języku ma wyjątkowo nieprzyjemny wydźwięk).
Tu mi chodziło bardziej o: Przejdę na emeryturę i co będę robiła? całymi dniami wyglądała w okno?
Ludzie tak się tresują do pracy, że potem nie potrafią sami ułożyć sobie życia bez pracy (wszystko jedno dla ilu pracodawców) i bez niej czują pustkę.
Widzę to niemal na co dzień i już nawet nie robi to na mnie wrażenia. Cóż – dopóki ludzie dobrze czują się z tym budowaniem swojego życia na pracy, to niech tak żyją – i tak większość nie dotrwa do emerytury 😉
Fajnie, że poruszyłeś ten aspekt sprawy i podzieliłeś się z nami swym praktycznym doświadczeniem. Z tego co obserwuję w dużej międzynarodowej korporacji, to karierę robią nie ci, co najlepiej i najciężej pracują, tylko ci, którzy się pokazują, są rozpoznawalni i mają dobre relacje z najróżniejszymi osobami wysoko i nisko. Dlatego praca zdalna wyklucza zrobienie kariery. Bo po prostu nie będziesz rozpoznawalny i nie będziesz miał kiedy zbudować relacji z ludźmi, którzy zadecydują o twoim awansie.
Ale Wolny nie chce robić kariery, nie zależy mu na stanowisku kierowniczym. On chce zarabiać wystarczająco dużo i być dostępny w domu dla rodziny, by móc zrealizować swój plan niezależności finansowej.
Ja osobiście nie chciałbym pracować zdalnie – lubię ludzi, kontakt z nimi i bardzo cenię sobie rozdział praca / dom. Gdybym jednak był np. introwertykiem programistą, to może mógłbym siedzieć sobie np. w ciepłej i taniej Czarnogórze a zarabiać grubą kasę np. w Niemczech lub Stanach.
Zawsze jest coś za coś. Zauważ, że ci, co zrobili karierę przez duże K w średnim wieku koło 40-50 lat nieraz przewartościowują swoje życie i rzucają korporację by zająć się np. wolnym konsultingiem i mieć więcej czasu na życie.
Praca zdalna to świetna sprawa, trzeba jedynie mieć organizować sobie czas!!!
Ja pracuję zdalnie od początku swojej kariery zawodowej. Przerabiałam już jednoczesną pracę i mieszkanie w innym kraju (Grecji) przez kilka tygodni, ponieważ podjęłam decyzję, że zmieniam klimat na jakiś czas z powodów zdrowotnych (w PL mi medycyna nie bardzo pomagała, a istniał cień nadziei, że śródziemnomorski klimat coś zmieni – zaryzykowałam). Mieszkałam 10 metrów od plaży, więc gdy tylko skończyłam projekt na dany dzień, to śmigałam korzystać z walorów przyrody, kąpać się w cudownym morzu, podziwiać góry na horyzoncie czy zachód słońca nad Olimpem. Był to również niesamowity odpoczynek psychiczny, pomimo że pracowałam tak samo intensywnie jak w każdym innym miesiącu. Jest to rewelacyjne rozwiązanie i polecam każdemu choć na chwilę czegoś takiego spróbować – jeśli tylko ma się taką możliwość. Potem będziesz do takiego trybu pracy tęsknić już zawsze. Zdrowie znacznie mi się poprawiło, ale najlepsze było w tym wszystkim to poczucie wolności – świadomość, że mogę żyć, mieszkać i pracować w dowolnym miejscu na świecie. I tylko ode mnie zależy, gdzie to będzie. Już samo uświadomienie sobie tego daje niesamowitą wewnętrzną moc. I wolność umysłu 😉 Poczucie, że cały świat jest Twoim domem. A emocji i radości, jakie towarzyszą realizacji tej potencjalnej możliwości w praktyce nie da się z niczym porównać!
Super komentarz. Tylko co ja mam powiedzieć, jeśli zdrowotnie to bezapelacyjnie najlepiej czułem się w Tajlandii 😉
No jak to co? Jak już najmłodsze trochę podrośnie (a przynajmniej zacznie chodzić) to zabieraj rodzinkę i zamieszkajcie tam, przynajmniej na jakiś czas 😀 W końcu dzięki geoarbitrażowi będziecie tam krezusami 😉 Doskonale Cię rozumiem, bo mnie po wizycie w Singapurze i Malezji też niesamowicie ciągnie do Azji… ale i tak samo nad Morze Karaibskie, czy na moją grecką plażę. I w obydwa regiony wracam w tym roku. Docelowo mam w planach, że już za jakiś czas przynajmniej kilka miesięcy w roku będę spędzać nad Morzem Śródziemnym. I to właśnie ze względu na zdrowie, bo cóż… tego sobie nie kupisz. Pamiętaj – marzenia są po to, żeby je spełniać. I tylko po to – po nic więcej. Tylko trzeba te marzenia umieć przekuwać w konkretne cele z konkretnymi datami realizacji. I tego Ci życzę! A za rok mam nadzieję, że przeczytam tu post pisany nie z podkładu czerwonego autobusu, ale spod palmy w Koh Samui, czy z innego Bangkoku 😉
Podpisuję się obiema rękami pod tym, co napisałaś. Ja od kilku lat mieszkam w Egipcie i stamtąd pracuję zdalnie. Uczę angielskiego i niemieckiego na Skype, a moi studenci mieszkają w różnych krajach w Europie. Pisałam już o tym pod wpisem o geoarbitrażu. Uważam, że to genialna sprawa i nie wyobrażam sobie już powrotu do „normalnej” pracy. Jak ktoś już tu wspomniał, nie jest to praca dla wszystkich. Trzeba być dobrze zorganizowanym i umiejętnie rozgraniczyć, kiedy jesteśmy w pracy, a kiedy w domu, choć fizycznie to niby to samo miejsce. Ja przede wszystkim mam w domu wydzielone stałe miejsce do pracy, gdzie nikt mi nie przeszkadza. Mam też wyznaczone godziny pracy „od… do…” i nigdy nie prowadzę zajęć poza tymi godzinami. Jest to blok siedmiu lekcji dziennie plus 15-minutowe przerwy, co łącznie daje osiem godzin pracy dziennie, pięć dni w tygodniu. W tym czasie całkowicie izoluję się od domowych spraw. Jeśli coś się w tym czasie dzieje w domu lub z dzieckiem, bezwzględnie zajmuje się tym mój mąż, bo ja „jestem w pracy”. Na szczęście nasze godziny pracy nie pokrywają się, więc dom i dziecko zawsze są pod dobrą opieką. Polecam pracę zdalną każdemu, kto tylko ma taką możliwość. Daje to niesamowite poczucie wolności i niezależności, zwłaszcza tej geograficznej. Cała moja „szkoła” mieści się w laptopie, więc nawet przy przeprowadzce na inny kontynent nie trzeba rzucać pracy i szukać nowej. No i tak jak Ty Iwonko, mieszkam w spokojnym miejscu nad morzem, w dodatku ciepłym przez cały rok. Pozdrawiam 🙂
Hej, pamiętam Twoje wcześniejsze komentarze 🙂 Piszesz, że godziny pracy Twoje i męża się nie pokrywają – z jednej strony to fajnie, bo można wszystko „ogarnąć”, ale z drugiej – czy nie mijacie się przez to i nie zaniedbujecie samych siebie? Wiem – łatwo pisać, z małymi dziećmi każdy związek w jakiś sposób będzie to odczuwał, ale jak dochodzi do tego mijanie się na co dzień…
Hej 😉 Miło, że mnie pamiętasz, bo bardzo rzadko się tutaj odzywam, choć czytam Twojego bloga regularnie i niezmiennie jest na mojej liście „the best of” 🙂 A tematyka niniejszego wpisu jest mi na tyle bliska i znana, że tym razem nie mogłam się powstrzymać od umieszczenia kolejnego komentarza. Masz całkowitą rację, w tygodniu raczej się mijamy, choć z drugiej strony mam te 15-minutowe przerwy między lekcjami, kiedy możemy zamienić ze sobą słowo, napić się razem kawy, zjeść obiad itp. Poza tym mąż pracuje blisko domu, więc często bywa tak, że w moim wolnym czasie ( czyli pierwszej części dnia ) odwiedzam go w jego miejscu pracy. Ponadto zawsze mam wolne soboty i niedziele, więc możemy wtedy nadrobić stracony czas. Po szkole dziecko zawsze jest z mamą lub tatą ( jeszcze nigdy nie skorzystaliśmy z usług opiekunki ) i jak dotąd nasz tryb życia nie wpłynął negatywnie na nasz związek. Myślę, że sytuacja wygląda podobnie w rodzinach, gdzie ktoś z domowników pracuje na zmiany albo w innym mieście. Różnica jest taka, że wtedy tej osoby nie ma w domu, a ja pracując zdalnie, co prawda jestem zajęta, ale fizycznie obecna. Praca w drugiej części dnia jest zdecydowanie bardziej zgodna z moim zegarem biologicznym ( mam zespół opóźnionej fazy snu – tak na marginesie, mógłbyś zrobić o tym kiedyś wpis, bardzo ciekawy temat i obstawiam, że dotyczy wielu Twoich czytelników, nie tylko mnie ), ponadto zgodna z egipskim stylem życia ( telefon z zaproszeniem na kawę lub sziszę o 2 w nocy nikogo tutaj nie dziwi ). No i pracując rano, trudniej byłoby mi znaleźć studentów, bo większość ludzi o tej porze pracuje lub przebywa na uczelni. Oczywiście idealnie byłoby, gdybym spędzała całe popołudnia i wieczory z mężem i dzieckiem, ale w dzisiejszych zwariowanych czasach to chyba coraz rzadszy model.
Powiem Wam że ten artykuł spadł mi z nieba 🙂
Właśnie szukam pracy zdalnej, w mojej branży taka praca jest możliwa. Najbardziej zastanawia mnie faktyczny czas skrócenia czasu pracy faktycznej/.
Bo zakładając że efektywnie pracuję 5-6 godzin… do tego odliczam czas dojazdu, do tego pracuje nad projektami o dowolnej godzinie a nie od 8 do 16 to jest bardzo wszystko kuszące…
Ja nie mam porównania z etatem, ale jak sobie policzyłam w 2013 roku, ile pracuję, to tak średnio to wyszło mi jakieś 2-3 godziny dziennie. Owszem, brzmi kusząco, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że czasami oznacza to ciśnięcie po 12-13 h przed kompem przez półtora miesiąca (zapewniam Cię, nie jest już tak wesoło, gdy czujesz się jak zombie), a potem przymusowy 3 tygodniowy urlop, bo zleceń chwilowo mniej.
Sporo przemyśleń mi się nasunęło, porównując Twoją telepracę z moją. Jednak każda sytuacja jest inna.
Aktywność fizyczna: ja staram się łączyć przyjemne z pożytecznym – chodzę z mężem na tańce. Uczymy się czegoś nowego, spotykamy z ludźmi, a jednocześnie dbamy o to, żeby się nieco rozruszać w ciągu tygodnia. Przy tańcu umysł odpoczywa od pracy, wydzielają się endorfiny, można się wyluzować 😉 Od ponad roku mam też psa, który raz, że sprawia, że jest mi weselej jak mąż idzie do pracy (bo nie ukrywajmy, praca w samotności prędzej czy później siada jednak trochę na psychę, choć nawet nie jesteśmy tego świadomi – ja to widzę dopiero z perspektywy czasu), a dwa – sprawia, że w pogodę czy niepogodę muszę z tego z domu wyjść na spacer.
Osobne „biurowe” miejsce w domu, żeby oddzielić pracę od życia rodzinnego to też mega ważna sprawa. Co do optymalnych warunków pracy, to dopiero w tamtym roku zadbałam o to, żeby zorganizować sobie prawdziwe home office. Wcześniej pracowałam a to w salonie, a to na kanapie, a to w łóżku często… Praca w piżamie i przebieranie się w normalne ciuchy dopiero przed wieczorem… skąd ja to znam?! Haha, chyba każdy „telepracuś” musi przez takie okresy przejść (trwają one czasami całe lata).
Powiem Ci, że na wyposażeniu domowego biura przy telepracy nie ma co oszczędzać, bo jak teraz nie kupisz tego krzesła za 7 stówek, to za 10 czy 20 lat odezwie się kręgosłup i zabulisz za masaże czy inne fizykoterapie. Dla mnie dobre wyposażenie to inwestycja w siebie, a konkretnie w swoje zdrowie. I to wcale nie musi być drogie. Warto np. zrobić sobie biurko na wymiar, przede wszystkim z blatem umieszczonym na odpowiedniej do Twojego wzrostu wysokości, żebyś nie musiał zbyt wysoko podnosić nadgarstków. Odkąd pracuję przy takim biurku skończyły się bóle kręgosłupa. A dobre krzesło również nie musi być drogie – ja mam za niecałe 200zł z Jyska i sobie chwalę. W moim poprzednim lepsze było tylko to, że miało masaż 😉
Co do problemów z organizacją – samodyscyplina to słowo klucz. I przyznam szczerze, że przez ponad 7 lat pracy nadal nie jestem jeszcze mistrzynią w zarządzaniu swoim czasem. Powiem nawet więcej – wydaje mi się, że byłam bardziej zdyscyplinowana, gdy studiowałam i pracowałam jednocześnie, więc może receptą na lepszą samoorganizację jest bardziej napięty grafik zajęć, nie tylko zawodowych? 😉 Na szczęście mi ostatnio przyszła z pomocą książka „Nawyk samodyscypliny” autorstwa Neila A. Fiore. Polecam po stokroć – są tam zebrane w jedną całość wszystkie dobre techniki i patenty, o których kiedyś słyszałam. Głównie mają na celu pozbycie się prokrastynacji z życia, ale nie tylko. Dla mnie świetna pozycja i fajne odwrócenie perspektywy patrzenia na nasze obowiązki.
Odnosząc się do samotności, która towarzyszy osobom chcącym osiągnąc niezależność finansową, to niestety się zgadzam i mimo że daleko mi do niezależności, już doświadczyłam tego na własnej skórze. Bo taki „clash” widzę na każdym kroku. W pracy, kiedy koleżanki jedzą sushi albo coś innego za cenę 16-25 zł, a ja jem coś zrobionego w domu. Kiedy spotykam się ze znajomymi i pytają, kiedy bierzemy kredyt na mieszkanie, a my mówimy, że chcemy kupić za gotówkę (zgroza!). Obserwuję wtedy wielki szok, ale uspokajam ich, że pożyczymy troszkę od rodziców – czują się wtedy lepiej i widzę tę ulgę w ich oczach (już nie wspominam, że rodzice to może będą w stanie 20-30 tys pożyczyć, nie więcej, a 200-250 tys musimy uskładac sami). Dlatego pewnych rzeczy nie mówię wcale, nawet rodzinie, bo nie zrozumieją. Poza tym, nie chcę, żeby ktoś w moim towarzystwie czuł sie gorzej / niekomfortowo – ludzie lubią mieć rację !
Poza tym, mimo że marzę o pracy zdalnej, to wiem, że będzie dla mnie lepiej siedzieć w biurze pod okiem szefa – dopiero zaczynam i nie mam wielkiego doświadczenia, bałabym się, że ominą mnie awanse i inne możliwości. Poza tym, mam takie małe porównanie, bo moja kolezanka żyje życiem, jakie ja chciałam mieć (w teorii) – pracuje tylko z domu, na zleceniach tłumaczeniowych lub udzielając lekcji z języków obcych. I teraz widzę, że nie jest to chyba coś, co by mi odpowiadało. Ja w korporacji przynajmniej dorobię się jakiegoś awansu, będę z czasem więcej zarabiać za tę samą ilość godzin. A pracując tak jak moja koleżanka, nie za bardzo można zwiększać ilość pracy, bo będzie się to odbywac kosztem czasu wolnego. I widzę, jak ona też się szamocze w tym – sama cały dzień w mieszkaniu, praca rozwalona na cały dzień (bo np. jesli ktoś chce lekcji z języka, to po pracy, w godzinach miedzy 17 a 21 np, jacyś ludzie przed pracą o 8:00 rano, a studenciaki w okolicach 11-15). Kiedyś byłyśmy umówione na krótki wyjazd wakacyjny i niestety koleżanka w ostatniej chwili odmówiła, bo miała zlecenie i nie było ją stać finansowo, żeby odmówić. Oczywiście nie jest to osoba wolna finansowo, ale daje mi jednak taki ogląd, jak to mogłoby być w moim przypadku, gdybym rzuciła korpo i przeszła tylko na własny rachunek na pracy zdalnej lub z domu 🙂
Też mam koleżankę, która jest tłumaczką i pracuje w domu i bardzo sobie chwali: nie stoi w korkach, nie wydaje pieniędzy na dojazdy czy na niepotrzebne ubrania albo perfumy, sama wszystko gotuje. Dla kobiety układ idealny.
Może i tak Kasiu, ale dla kobiety mającej rodzinę. Moja koleżanka nie ma męża ani dzieci, wydaje mi się, że w jej przypadku lepiej byłoby pracować w jakiejś firmie, bo tak to sama mi mówi, że nawet nie ma gdzie kogoś fajnego poznać, skoro całymi dniami siedzi sama w domu.
Moja koleżanka rodziny nie ma, mieszka sama, pracowała kiedyś w biurze i mówi, że woli pracować w domu – ma spokój, może się skupić, pracuje krócej, ale bardziej wydajnie. Dużo zależy od charakteru, niektórzy są introwertykami, więc towarzystwo innych osób nie jest im specjalnie do szczęścia potrzebne.
Pewnie tak 🙂 ja chyba nie dałabym rady, jestem ekstrawertykiem. Muszę mieć wokoło siebie kupę ludzi, bo non stop gadam 🙂
Masz sporo racji pisząc o zaletach pracy w biurze na początku kariery, kiedy chcesz awansować / być zauważonym. Pamiętaj jednak, że patrzysz na życie koleżanki z boku i nie tylko nie widzisz wszystkiego, ale też sama w przyszłości możesz ustalić sobie inne zasady takiej współpracy, żeby nie powtórzyć jej błędów.
Moim zdaniem koleżanka ma pracę „rozwaloną na cały dzień” wyłącznie na własne życzenie. Jak już pisałam wyżej, od kilku lat pracuję zdalnie udzielając lekcji z języków, czyli dokładnie tak, jak Twoja koleżanka, ale o godzinach pracy decyduję ja, a nie moi potencjalni uczniowie. Jeśli ktoś pyta o zajęcia o poranku lub w weekend, zwyczajnie odmawiam i tyle. Pracuję wyłącznie w określonym bloku czasowym „od… do…” i nie ma absolutnie żadnych odstępstw od tej reguły. Co innego, gdyby chodziło o branżę, w której trudno jest znaleźć klientów ( w tym przypadku uczniów ), ale zdecydowanie nie dotyczy to nauczania języków. W tym przypadku nie ma żadnych ograniczeń geograficznych ( nauczam w ośmiu różnych krajach, choć wszyscy moi uczniowie są Polakami ), a chętnych na naukę online jest tylu, że można przebierać w uczniach jak w przysłowiowych „ulęgałkach” 😉 Pracując z domu, bezwzględnie należy wyznaczyć i oddzielić godziny pracy od godzin „prywatnych”. Nie wyobrażam sobie inaczej.
obecnie jestem na ostatnim roku studiów i dorabiam sobie właśnie w taki sposób siedząc w domu przed komputerem i powiem szczerze, że gdybym nie wychodziła każdego dnia z rana na zajęcia tylko całymi dniami ślęczałabym tak to zwariowałabym momentalnie ;p wolę zdecydowanie te poranne korki, tłok, ludzi aniżeli spokojne siedzenie, które doprowadza do kompletnej pustki i nudy w życiu codziennym i tym samym domowym ;p
Ok, żeby nie zwariować, wystarczy wyskoczyć do parku, teatru, centrum handlowego, kościoła czy gdziekolwiek, by zobaczyć ludzi by choć trochę się oszukać. Wśród nas zauważ, że więcej jest osób wariujących wobec wieloletnie perspektywy stania w korkach.
Tak tak – ilekroć wyjdę gdzieś w ciągu tygodnia w „godzinach pracy” ze zdumieniem stwierdzam, ile ludzi nie pracuje i zastanawiam się, z czego oni żyją. A sytuacji jest przecież tyle, że takie generalizowanie i podejście „nie ma cię w poniedziałek o 12ej w biurze -> nie zarabiasz” jest bez sensu.
Hej, trochę inaczej wygląda to wtedy, kiedy ma się rodzinę, dzieci… chociaż wiele też zależy od konkretnej osoby. Ja na przykład raczej nie jestem zwierzęciem stadnym…
Hej Wolny,
przede wszystkim – proszę Cię, zainwestuj w krzesło i większe biurko, bo niedługo będziesz do nas pisał z pobytu na rehabilitacji w sanatorium 😀
Ciekawie to przedstawiasz, fajnie, ze poruszyłeś i plusy i minusy. Podobałaby mi się taka opcja, jednak to czego bym się bał najbardziej, to właśnie zatarcie graniczy między byciem w domu, a pracą. Jednak udając się do biura, czujesz że teraz jesteś pracownikiem swojej firmy i głowie robisz „klik” i nastawiasz się na swoje zadania. W domu, wymaga to chyba o wiele większej dyscypliny, bo rozpraszaczy jest naprawdę dużo (ech te ziemniaki ;p).
Gratuluję, że udało Ci się zdobyć taką możliwość, bo to moim zdaniem przybliża do wolności. Oby tak dalej 🙂
Pozdrawiam, Bartek
Dzięki za komentarz i obiecuję niedługo zaopatrzyć się w porządne biurko i – przede wszystkim – krzesło! pozdrawiam.
U mnie w pracy jest możliwość pracy zdalnej, ale szczerze mówiąc rzadko z niej korzystam, bo jakoś w domu spada motywacja do pracy 😛
Pracowałam kiedyż zdalnie i wiem z czym to się je 🙂 Zgadzam się w pełni z tym co opisałeś w poście. U mnie najgorszej było zmobilizować się do pracy – wiadomo, w domu są zawsze jakieś obowiązki – a to posprzątać, a to ugotować, a to dziecko coś chciało. I potem ta moja praca rozmywała się na długie godziny bo inne zajęcia odrywały mnie od niej. Więc praca zdalna – tak, ale odpowiednio zaplanowana.
Fajnie, że „telepracusie” potwierdzają to, co napisałem i pokazują, że ta forma współpracy jest dość wymagająca i wcale nie tak bezproblemowa, jak o tym myśli ktoś stojący z boku.
Ja nie mogę pracować w domu – po prostu nie mogę się skupić i olewam pracę. Muszę iść do pracy i czuć to, że czuwa nade mną szef. Inaczej po prostu nie mam motywacji i jestem po prostu mało wydajny.
To straszne.
Czemu straszne? Bardzo wielu ludzi po prostu tak ma: muszą mieć zadania wyznaczane na bieżąco, muszą być kontrolowani, rozliczani, mieć jakieś porównanie z pracą innych. Wiele osób pogubiłoby się, gdyby nie miało nad głową szefa i chyba nie ma co nad tym załamywać rąk.
No ja wiem, ze takich jest wielu. To straszne, ze ktos lubi gdy czuwa nad nim inny człowiek, ze chce być kontrolowany. Masochizm…
Świetny teks. Nieco długi, ale warto dobrnąć do końca. Też tak chciałbym pracować – najlepiej nad swoimi projektami. Ja ostatnio w swojej pracy zauważyłem spadek zaufania do pracowników i intensywną (nawet za bardzo intensywną) kontrolę tego, co w pracy się robi. To chyba przypadłość branży Bankowej. Mam w głowie kilka pomysłów na biznes, na pracę, ale mam też kilka kredytów, które „wolnym być” mi nie pozwalają – w pełni.
No cóż – jeśli chodzi o kredyty, to nie pozostaje mi nic innego jak życzyć szybkiej spłaty i ruszenia z kopyta z pomysłami binzesowymi.
Ja natomiast, gdyby sie dalo, nie pracowalbym wcale…
I co byś robił?
Cieszył się wolnością!
Praca zdalna jest super, chociaż przyznaję że ciężko było się wdrożyć, zostawiałam wszystko na ostatnią chwilę – teraz jest lepiej
To często temat, który bagatelizujemy zachwycając się zaletami pracy zdalnej. Dlatego – jak zyskam jeszcze trochę doświadczenia – postaram się więcej napisać o tym, jak sensownie podejść do pracy zdalnej, której zdecydowanie trzeba się nauczyć.
Niestety zdalna praca jest jak dla mnie niewykonalna. Wiem, że w Australii uczy się dzieci zdalnie. Moje zajęcia wymagają jednak kontaktu również fizycznego. Uczę dzieciaki i gram w zespołach. Część jednak pracy (biurokracja) wykonuję w domu. Gdybym obrała inny zawód chętnie skorzystałabym ze zdalnej pracy.
Praca zdalna jest jak seks przez telefon, albo „sledzenie” meczu pilki noznej w radio…
Sadze, ze problem jest jeden i klarowny. Ktos juz o tym wyzej napisal. Albo sie swoja prace kocha/lubi albo nie. Jesli tak, to kazda forma jej wykonywania jest dla nas ok, zaakceptujemy wtedy nawet kilkudniowe delegacje, bo bardzo lubimy swoje zajecie. Natomiast jesli praca nie sprawia nam przyjemnosci, to bedziemy robic wszystko, zeby zminimalizowac dyspozycyjnosc, czas, napiecia, koszty… z nia zwiazane.
Czlowiek, ktory zyje swoja praca, czuje ze musi byc na froncie. Wtedy ma cala reszte w nosie, nawet 40-minutowe dojazdy do pracy, w tym czasie poslucha sobie audiobooka, albo zadzwoni do matki…
Czyz nie?
A co jesli lubisz swoja prace, ale ona wymaga od ciebie bycia 2-3 noce w tygodniu poza domem (Polska, Europa). Dla mnie było to spore ograniczenia mojej wolnosci. W takiej sytuacji zdecydowalam sie na zmiane. Bez kompromisów pod tytulem mniej rozwojowej pracy sie nie obylo. I o dziwo jestem mega zadowolona. Grunt to postepowac w zgodzie ze soba. Czasem pieniadze to tez nie wszytsko…
Też miałem kiedyś pewien epizod – na parę miesięcy zmieniłem pracę zwabiony bardzo dużą podwyżką. A po okresie próbnym uciekałem z podkulonym ogonem do poprzedniego pracodawcy, mimo niższej pensji. Jest wiele czynników które decydują o tym, czy jesteśmy zadowoleni z pracy czy nie.
Praca zdalna jest jednym z podstawowych priorytetów w moim życiu. Dotychczas zwykle mi się to udawało, mimo iż były to prace w charakterze freelancera, połączone jednocześnie ze studiowaniem. Jednak z biegiem czasu nie chciałabym za nic w świecie tego zmieniać. Świetnie radzę sobie z organizacją czasu, mój grafik zawsze był nieregularny i dostosowany do moich codziennych potrzeb i nie wyobrażam sobie, żebym musiała się teraz zmuszać do przesiadywania 5 razy w tygodniu po 8 godzin przy biurku.
_________________
Natalia, http://www.pieceofsimplicity.blogspot.com
Szybko się przyzwyczajamy do dobrego, prawda? 😉
praca zdalna… niby idealna, niby pojawia się możliwość zrobienia czegoś „w domu” niejako w „godzinach pracy”. Ale… właśnie wczoraj miałem dyżur w domu (nie pierwszy, ale pamiętając o tym wpisie u Ciebie, to spojrzałem na ten dyżur z innej perspektywy) od godziny 8 do 21. Powiem szczerze, że faktycznie udało mi się zrobić normalny obiad czy pranie, ale generalnie nie mam pojęcia gdzie ten cały dzień mi uciekł. Czy dałbym radętak pracować cały czas? Pewnie tak, gdybym mógł w pełni zorganizować sobie przestrzeń roboczą, zamykać się w tej przestrzeni i funkcjonować bez pozapracowych bodźców zewnętrznych – to tak. Ale na tej samej kanapie gdzie oddaję się rozrywkom typu serial czy książka pracować – niestety nie da się 🙁
Myślę, że to kwestia samodyscypliny i przyzwyczajenia. Termin „dyżur” też wskazuje na to, że nie musiałeś pracować w sposób ciągły i to na pewno zachęca do zajęcia się czym innym w czasie, kiedy nic się nie dzieje, prawda? Ale masz rację: bardzo dobrze jest mieć osobną przestrzeń, która nie kojarzy nam się z rozrywką czy nie prowokuje do zajęcia się czym innym, niż praca.
Ja też pracuję z domu. Jest to dla mnie idealne rozwiązanie.Musiałam się trochę przekwalifikować i zreorganizować porządek dnia, ale dzięki takiej formie zatrudnienia mogę sama zająć się swoim dzieckiem, a jednocześnie nie wypaść z rynku pracy.
Wspaniale – telepraca to czasami naprawdę optymalne rozwiązanie dla rodziców małych dzieci.
Jak czytam, ze plusem pracy zdalnej jest możliwość pracy z działki czy na wakacjach to dostaję gęsiej skórki. Jak mam wolne, to mam wolne, a nie biorę laptopa i pracuję na wakacjach, bo to żaden wypoczynek.
Praca zdalna – jestem jak najbardziej za… ale nigdy w domu! Jestem jak najbardziej za tym, żeby pracować zdalnie, można np. zatrudnić się w firmie na drugim końcu świata i pracując w dzień zarabiać ich nocne stawki. Ale pracować poza domem, z biura. Oczywiście nie musi być ono godzinę drogi samochodem, ale musi być osobno, żeby było wiadomo kiedy jesteś w pracy, a kiedy nie. Przynajmniej taka jest moja opinia.
U mnie spora cześć pracowników, nie ma sztywnych godzin pracy, mają płacone za efekty, a nie za godzinę. Wszystko ma być zrobione na czas i nie wnikam kiedy to zrobią. więc jakby ktoś chciał pracować zdalnie to teoretycznie nie ma problemu, ba, nawet się zdarzało np. w okresie urlopowym korzystać z pomocy innej firmy z zupełnie innego miasta i robili to oczywiście zdalnie, Więc jakby jakiś pracownik zażyczył sobie pracy z domu, czy z jakiegoś innego miejsca to nie ma sprawy, musi sobie tylko na własną rękę ogarnąć to inne stanowisko pracy (kwestia kilkudziesięciu do stu kafli)
„Jak mam wolne, to mam wolne, a nie biorę laptopa i pracuję na wakacjach, bo to żaden wypoczynek.” – mocno spłycasz moim zdaniem. Po pierwsze, nic nie jest czarno-białe i formy łączenia pracy z wypoczynkiem/zabawą/regeneracją/czymkolwiek innym nie są niczym dziwnym i w wielu przypadkach się sprawdzają, o ile są dobrze zaplanowane i zrealizowane. Po drugie – i to jest ważniejsze – ograniczasz się do spojrzenia na pracownika. A co, jeśli pracownik ma rodzinę i na przykład może z nią wyjechać na 2 tygodnie na działkę, stamtąd sobie pracować i spędzać czas z żoną/dziećmi popołudniami, a reszta rodziny ma prawdziwe wakacje?
Szczerze mówiąc jak to ogarną pracownicy to jak pisałem – mi wszystko jedno, jak ktoś sobie ogarnie stację roboczą w innym miejscu, pzoa formą, to może pracować z niej. Dla mnie liczy się efekt i przestrzeganie terminów, każdy ma płacone od sztuki, więc chyba jest fair. Ci co pracują z ludźmi to ich sprawa jak sie z klientami dogadają, ci co pracują tylko z urządzeniami to w ogóle przychodzą kiedy chcą i nie raz się zdarza, że nadrabia cały tydzień w nocy z piątku na niedzielę, jego sprawa 😉 Ale przedstawianie pacy w domu jako zalety to dla mnie żart. Nie da się tego oddzielić do końca, ostatecznie praca wejdzie w życie prywatne, czy tego chce się czy nie. Miałem okazję jeździć na wakacje z właścicielami firm, czy osobami pracującymi zdalnie, którzy się tak beznadziejnie ustawili, że zapieprzali nawet podczas urlopu… i to jest masakra. Wiecznie na laptopie, wiecznie na telefonie, cały wyjazd myślami w robocie. Nigdzie nie pójdzie, bo cały czas albo czeka na telefon, albo musi jeszcze komuś odpisać, albo coś się sypie w harmonogramie i siedzi i kombinuje… współczuję jak ktoś nie ma innej opcji wyjazdu niż jechać podczas pracy. Pewnie lepiej tak iż wcale, ale na pewno bym nie przedstawiał tego jako zalety. Sam w tej chwili prowadzę firmę głownie zdalnie, bo założyłem działalność i wyjechałem na studia do innego miasta, więc też jak coś trzeba to musze ogarnaić z domu, albo pakować się i zaraz jechać.. ale przynajmniej ustawiłem się na tyle, ze zazwyczaj tygodniami nie jestem im do niczego potrzebny. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby mi ktoś dupę na wakacjach zawracał czymkolwiek.
Aha, co do tego, że rodzina ma wolne, a ktoś sobie pracuje. Według mnie to beznadziejny układ. Oczywiście lepiej tak niż zupełnie bez wakacji dla rodziny, ale traktowanie czegoś takiego jako zalety, czy docelowego układu zupełnie do mnie nie przemawia. Wychowałem się w rodzinie gdzie wolne było nietykalne i inaczej sobie tego nie wyobrażam 😉
Tylko zauważ, że nie chodzi o rezygnacji ze swojego urlopu. Nadal go zachowujemy i korzystamy w sposób, o jakim piszesz, a oprócz tego – w sprzyjających okolicznościach (jak u nas: żona nie pracuje, dzieci małe) – można sprawić nieco więcej przyjemności bliskim.
rzuler – ja pracuję zdalnie już 3 rok i w pełni się zgadzam – musi być biuro poza domem. Ja akurat mam blisko domek rodziców (200 m ode mnie) i tam mam jeden pokój przerobiony na biuro. Dzięki temu bardzo łatwo mi oddzielić pracę od życia prywatnego. Poza tym ten pokój kojarzy mi się z pracą a nie miejscem do odpoczynku więc łatwiej się zabrać za robotę :). No i oczywiście stanowsko pracy musi być wygodne – małe biurko i stołek to jest nieporozumienie i skąpstwo najgorszego typu – bo na samym sobie 😉 Jeżeli ktoś pracuje przy komputerze to najlepiej zainwestować w cichy komputer stacjonarny (lub laptop ze stacją dokującą) + 2,3 monitory – patrzenie się w ekran laptopa to wiecznie zgięty kręgosłup nie mówiać już o małej powierzchni roboczej.
Po przeprowadzce tydzień temu mam nowe miejsce pracy – pokój na innym piętrze, większe biurko i jako-taki fotel (niby w porządku, ale korzystałem z niego kilkanaście lat temu, więc mam świadomość, że sporo jeszcze brakuje). Następny „upgrade” będzie za jakieś pół roku, jak przeprowadzimy się znowu na „swoje”. Chyba, że wcześniej zainwestuję w sam fotel i go po prostu przewiozę.
Widzę plusy osobnego pokoju, w którym normalnie nie przebywam i który dla mnie jest biurem (chociaż dla innych to nie jedyna jego funkcja). Uważam, że to w zupełności wystarczające i mając osobne biuro byłbym chyba zbyt efektywny, a wtedy niemal pewne jest, że na moją głowę spadłyby dodatkowe obowiązki z firmie 😉
Zastanawiam się kim jesteś z zawodu. Stawiam na IT i programiste 🙂
IT – tak, programowanie – nie.
no właśnie, nie każdy zawód nadaje się do pracy zdalnej, nawet jeżeli robimy to tylko przed komputerem.
Praca zdalna daje tyle wygód, że ciężko potem przestawić się na zwykły tryb porannego wstawania i pokonywania dzień w dzień tej samej nudnej trasy.
Hej. Między innymi po to dążę do niezależności finansowej, żeby nie musieć tego robić.
Podziwiam jednak ludzi który potrafią sami się zmobilizować do pracy pomimo, że nie mają narzuconych godzin z góry, jak to zazwyczaj bywa przy pracy w burze… trzeba mieć dużo samozaparcia..
Praca zdalna to faktycznie bardzo fajna forma zatrudnienie. W ciągu dnia mamy więcej czasu, możemy się więc podjąć realizacji większej ilości prac. Możemy pracować w dowolnym miejscy i o każdej porze. Zapraszam do zapoznania się z ofertami pracy zdalnej http://szukamepracy.pl/oferty-epracy/
Rewelacyjny wpis, marzy mi się żeby podjąć takie kroki jak ty..
homofis, jak to żargonowo sie woła , to w zasadzie wiele korzyści. Jednak w twoim wypadku to takie 8 godzin dziennie 20 dni w tygodniu, jak wynika z rachunku roboczogodziny PC, to ja bym nie mógł 🙂 Dla mnie te 6 na tydzień to jakieś obciążenie , nawet mimo iż polubiłem swoją prace. Ale 20 to ponad moje siły hehehe
A ja mam kilka przykładów na to, że praca w domu zabiera nam wolność i że daje.
Daje, ponieważ:
– nie tracimy czasu na dojazdy
– nie odczuwamy presji innych pracowników, jesteśmy w znanym sobie otoczeniu
– nie musimy martwić się o dresscode
Zabiera, ponieważ:
– znam wiele osób, które pracują w domu dużo dłużej, niż robiłyby to w biurze
– nie mamy żadnej motywacji, by ruszyć się z domu do innych ludzi.
Oczywiście każdy odbiera to inaczej, ja to zaobserwowałem na kilku przykładach z życia.
Witam ja jestem zdania, że prawdziwa wolność to praca zdalna bez szefa, bez terminów. Jednym słowem zarabiasz tyle ile chcesz i jak nie chcesz to bierzesz sobie cały dzień wolny i masz to gdzieś. Na zajutrz nie ma tysięcy maili i telefonów, gdzie jest zrobiony materiał wczorajszy. Ja osobiście coś takiego znalażłem i poza inwestycją własną nie ma jakiś większych wymagań. Nie mam nic narzucone i to mi się bardzo podoba. To jest to czego szukałam pozdrawiam.
Cześć,
Mam możliwość pracowania zdalnej, jednak w moim przypadku (Trader) przyjście do biura wiąże się z kilkoma korzyściami:
-kontakt z innymi traderami
-co 5 par oczu to nie jedna (każdy widzi coś innego)
-szybka reakcja kolegi na to co sie dzieje na rynku gdy mnie niema przy komputerze itd.
-Gdy pracuję zdalnie ubieram się tak jak bym szedł do biura pracować więc próbuję rozdzielić dom i pracę.
-Siedząc sam przy komputerze łatwo się zatracić i zgubić motywację, a nawet skoncentrować (za dużo myśli).
-W domu zdarza mi się myśleć o rzeczach do zrobienia w domu, a w biurze tego nie ma, tylko praca i ewentualnie to co da sie zrobić przy pomocy kompa.
-Będąc sam i patrząc na rynek nie wszystko da się zauważyć i wszędzie co może się źle skończyć i nie wykorzystać szansy.
Oczywiście praca zdalna jeśli już zrobimy własny schemat jest dobra, ale też zależy jaką pracę się wykonuje.No i ten odpowiedni fotel 🙂
Pozdrawiam
Hej – dzięki za te przemyślenia. Fotel już kupiony, jest zdecydowanie lepiej 🙂
Hej! Świetny wpis! 🙂 I można Ci tylko pozazdrościć, sam sobie wyznaczasz pracę na dany dzień i tylko od Ciebie zależy ilość przepracowanych godzin 🙂 Uważam, że to świetne rozwiązanie, ale nie każdy ma taki charakter. Niektórym na pewno ciężko byłoby się mobilizować do pracy, bo wszystko działałoby rozpraszająco 🙂 Pozdrawiam!
Witajcie,
Podzielcie się swoimi efektywnymi sposobami na szybką i przyjemną naukę języka niemieckiego:)
Miałem problemy z studiowaniem języka niemieckiego, zawsze brakowało praktyki. I pewnego razu znalazłam Preply.
http://preply.com/pl/skype/korepetycje-z-niemieckiego
Ogromny wybór, możliwość korepetycji z języka niemieckiego online z nośnikami mowy „native speaker”. Zajęcia są na Skypa, jest to bardzo wygodnie i korzystnie. W Preply bywają różne rabaty, można otrzymać lekcje z dojazdem nawet za darmo!
Również ogromny i najszerszy wybór korepetycji dla dzieci i biznesowy język dla firm.
Indywidualne podejście.
Wykwalifikowani wykładowcy !
nauka przez Skype jest bardzo efektywna !
Rezultat nie zmusi czekać!
Polecam bardzo !
Praca zdalna jest dobra, tylko wśród pewnego środowiska mozna stracić klientów.
praca zdalna super sprawa 😉 i jest coraz więcej ofert
praca zdalna wymaga odpowiedniej przestrzeni w domu, fotel a i tak dalej. Warto czerpać inspiracje z dobrych portali 😉
Do osób dorabiających jako freelancerzy. Czy wiecie, że nie musicie mieć założonej działalności, aby wystawiać faktury VAT? Pracuję na własny rachunek już od kilku lat, ale nie mam firmy, z którą wiązałyby się duże daniny w postaci składek ZUS. Wystawianie faktur bez działalności nie jest teraz żadnym problemem, od kiedy powstały serwisy typu http://www.useme.eu Zdecydowanie bardziej opłacalna jest taka forma pracy + dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne, jeśli nie jesteś już studentem.
Muszę Ci pogratulować, że masz tak wyrozumiałego szefa, pozwalającego pracować w taki sposób. W Polsce to raczej naprawdę rzadkość ( praca na etacie w takim trybie ). Niektóre korporacje obecne w PL chwalą się pracą zdalną, ale w praktyce jest to góra jeden, może dwa dni w tygodni (home office ) i nie co tydzień. Osobiście przez długi czas wertowałem ogłoszenia aby coś takiego wyłuskać ale niestety failed. Jedyne ciekawe i warte strony to anglojęzyczne, jeśli ktoś jest zainteresowany, lista takich stron –> http://pracaonlinedziennik.pl/praca-zdalna/ . W tej chwili znacznie dłuższa ;). Niestety praca w trybie zdalnym to w większości domena programistów ;(, przynajmniej według częstości występowania ogłoszeń.
Ja długo pracowałam zdalnie w Tivronie, i nie mogę powiedzieć złego słowa. Naprawdę.
No ja właśnie mam pewne wątpliwości odnośnie pracy zdalnej, szczególnie jeśli to jest praca z domu. Nie wliczam w to sytuacji rodzicielskich, bo to inna bajka, ale ja osobowościowo potrzebuję wyjść z mieszkania, najlepiej rano. W przeciwnym razie motywacja spada na resztę dnia.
Po prostu w nienaturalnym środowisku motywuję się lepiej. I wydaje mi się, że wśród mojej garstki znajomych bywa podobnie.
Ciekawe jak piekarz, sprzątaczka czy policjant mają przejść na telepracę 😉 ..?
Informatycy są pod tym względem uprzywilejowani…
I niech nikt nie mówi, że przecież piekarz mógł wybrać inna drogę kariery… Jakby tak każdy piekarz zrobił to byśmy chlebka nie mieli…
Wiec chwała tym którzy chcą jeszcze pracować fizycznie…
Aktualnie dość dużo osób korzysta z przywilejów home office, jest to wygodne rozwiązanie, kiedy nie możemy iść do biura ale też nie możemy wziąć urlopu. Wtedy zostajemy w domu robimy to co musimy i zarazem pracujemy. Pomocne jest to jeśli mamy dzieci i któreś z nich zachoruje,a nie mamy nikogo komu moglibyśmy powierzyć jego opiekę. Dodatkowo jeśli możemy pracować zdalnie, nie musimy ograniczać się do pozostania w domu. Możemy pojechać do lasu, na plażę, do kawiarni itp. i tam pracować, a zarazem zaznać trochę relaksu.
Praca w domu nie jest tak efektywna jak praca w biurze, a zrobienie z domu biura i odwrotnie też nie jest dobrym pomysłem. Jestem za oddzieleniem pracy od domu.