Typowe błędy w finansach osobistych. I drugie urodziny bloga!

Ehhh – skleroza nie boli, jak to mówią. Dobrze, że blog to nie żona, bo gdybym zapomniał o naszej rocznicy ślubu, byłoby krucho. Na szczęście tą ważną datę (i imię drugiej połówki! 😉 ) mam wyrytą na wewnętrznej stronie obrączki – i chyba podobny patent muszę zastosować z blogiem, bo kolejne rocznice podzielą los drugiej, która minęła bez absolutnie żadnego echa jakiś tydzień temu. Pozwolę sobie skorzystać z okazji i nie tylko podsumować ostatnie 12 miesięcy, ale przede wszystkim: dać wartościowy materiał wszystkim, którzy stosunkowo niedawno dołączyli do grona czytelników – a jest Was naprawdę sporo!

drugie_1Drugi rok bloga w pigułce.

Statystyki w porównaniu z poprzednim rokiem wystrzeliły w górę, a liczba komentarzy nadal utrzymuje się na absolutnie niesamowitym (i wymagającym sporego zaangażowania z mojej strony) poziomie – napisaliśmy ich w sumie już ponad 10.000! W podziękowaniu za kolejny wspaniały rok przygotowałem coś, co przyda się przede wszystkim tym z Was, którzy nie mają ochoty przekopywać się przez prawie 200 wpisów na blogu, a chcą znaleźć odpowiedź na pytanie „jakie błędy finansowe mogą przekreślić Twoje szanse na upragnioną niezależność finansową?„. Postaram się odpowiedzieć rzeczowo, uwzględniając jedynie najważniejsze kwestie, jednocześnie linkując do wpisów na blogu, które będą dobrym rozszerzeniem poruszanych kwestii. Blogowi wyjadacze zanudzą się pewnie na śmierć, ale czytelnicy z krótszym stażem (a takich regularnie przybywa) powinni mieć ciekawą lekturę na długi wieczór 😉 Zapraszam do lektury i klikania w każdy z linków przy tematach, które Cię interesują:

drugie_2_smallJeszcze tylko porównanie statystyk z pierwszego i drugiego roku blogowania. Widać postępy 🙂 Kliknij, aby powiększyć.

1. Auto. Mimo, że to nie najdroższy jednorazowy wydatek, na który niemal każdy z nas prędzej czy później sobie pozwoli (o tym w następnym punkcie), samochód stanowi olbrzymie zagrożenie dla stanu finansów osobistych. Te piękne, lśniące obiekty marzeń potrafią skonsumować absolutnie każdą kwotę, a jednocześnie są dzisiaj podstawowym dobrem dostępnym każdemu. Nasze pierwotne podejście było dość restrykcyjne: zakładaliśmy nie tylko używanie starszych modeli (tańszych w zakupie i prostszych w naprawie poza autoryzowanymi stacjami), ale także minimalizację pokonywanych kilometrów i jak najczęstsze korzystanie z roweru/komunikacji zbiorowej. Więcej przeczytasz o tym tu, tu, tu i tu. Tak się składa, że z biegiem czasu pojawienie się Mai zaczęło nieco zmieniać to podejście (więcej o tym tutaj). Mimo, że nasza księżniczka już jest rowerową pasjonatką, to dla nas – rodziców – czas stał się jeszcze ważniejszym zasobem niż pierwotnie. Aktualnie co nieco zmiękliśmy i nie jesteśmy już tak dogmatyczni motoryzacyjnie, co nie znaczy, że biegamy po salonach samochodowych czy odpalamy silnik, żeby pojechać po bułki do sklepu. Kilka krótkich przejażdżek w tygodniu staje się jednak dla nas normą, bo od kiedy się przeprowadziliśmy (a było to zaledwie tydzień temu!), odległości do wielu miejsc uległy wydłużeniu (chociaż gdzieniegdzie jest bliżej). Nadal jednak koszty utrzymania auta to w naszym przypadku około 10% wszystkich wydatków ponoszonych każdego miesiąca (liczę już z paliwem), lub ok 25%, jeśli uwzględnimy cenę kupowanych aut (na razie dwóch w naszej ok 10-letniej karierze posiadaczy czterech kółek) i rozłożymy ją na comiesięczne „raty”. Prawdopodobnie większość z Was nie jest w stanie podać analogicznych liczb dla swojej sytuacji – i to właśnie jest coś, co najczęściej powoduje finansowe tarapaty. A wystarczy budżetować , żeby po jakimś czasie rzetelnie odpowiedzieć sobie na pytanie „ile tak naprawdę kosztuje mnie auto”. Jestem pewien, że wiele osób byłoby przerażonych, gdyby zyskało świadomość comiesięcznych kosztów i zobaczyło, jak znaczny odsetek wydatków każdego miesiąca idzie na ukochane wozidło. Podsumowując, auto może być Twoim sojusznikiem w walce o cenny czas lub wrogiem; gwoździem do trumny ambitnych planów finansowych (jak w tym przypadku) – wszystko zależy od Ciebie, a ostatnie lata nauczyły mnie, że o prawdy uniwersalne w tej materii bardzo trudno. Pewne jest jednak, że trzeba być ostrożnym podejmując decyzje motoryzacyjne, bo o skuchę naprawdę łatwo.

2. Mieszkanie. A dokładniej: miejsce, które nazywasz swoim domem. Mimo, że sami byliśmy w stanie dość szybko spłacić nasz kredyt hipoteczny, nie jesteśmy oderwani od rzeczywistości i widzimy, jak olbrzymim obciążeniem dla ogromnej liczby Polaków jest zarówno koszt kredytu, jak i utrzymania nieruchomości. Ci, którzy już dokonali wyboru muszą dźwigać to brzemię i walczyć o to, żeby stopniowo rosnące dochody zmniejszały ciężar comiesięcznych opłat. Dla tych, którzy są jeszcze na tyle młodzi, że ta decyzja przed nimi mogę tylko doradzić: nie kupuj czegoś, na co Cię nie stać. I nie mam na myśli tego, co powie „doradca” kredytowy czy miła pani w banku – mimo sukcesywnie zaostrzanych kryteriów dostępności kredytów nadal pozwala się na sytuacje, w których skazuje się młodych ludzi na brak możliwości oszczędzania w zamian za umowę o własne cztery ściany. Punktem honoru każdego rodaka jest mieć „swoje” (banku?) mieszkanie, na wykończenie którego pójdzie roczny dochód rodziny. To naprawdę smutna perspektywa, żeby zamykać sobie furtkę do ambitnych finansowych marzeń przez jeden nieodpowiedni dla nas wybór. Dla jednego jego powodem będzie zbyt duży metraż, dla innego – lokalizacja lub kupno mieszkania w ogóle. Jest mnóstwo możliwości, od najmu, przez relokację do przejściowego mieszkania z rodzicami – to wszystko są opcje, które warto przemyśleć zanim podpiszemy cyrograf. Zaryzykuję twierdzenie, że mieszkaniowy skok na głęboką wodę w nieodpowiednim dla siebie czasie może być niemal tak samo groźny, jak decyzja o regularnym kupowaniu nowych aut 😉 Z drugiej strony, przy odrobinie szczęścia i przy ogromie ciężkiej pracy, będzie Ci dane podejmować w przyszłości kolejne decyzje mieszkaniowe w sposób nieporównywalnie bardziej świadomy niż to pierwsze lokum kupione za młodu. My sami zdecydowaliśmy się niedawno na zakup, który jeszcze parę lat temu mocno przyhamowałby realizację naszych finansowych planów. Teraz była to jednak racjonalna decyzja, którą dobrze zaplanowaliśmy, do której się przygotowaliśmy (nie tylko finansowo, ale również w kwestii dojazdów) i która zwiększy nasz komfort, jednocześnie nie krzyżując wcześniejszych założeń. Życzę Ci, żebyś również mógł podejmować tego typu decyzje 🙂

drugie_3Widać, że mieszkanie z rodzicami wynika raczej z konieczności, ale skoro nie należymy do najbogatszych narodów w Europie, to może warto ten fakt zaakceptować i zgodzić się na pewne ustępstwa, zwłaszcza na starcie życiowej drogi?

3. Budżetowanie, a dokładnie jego brak. Zastanawiałem się, czy ten punkt nie powinien trafić na miejsce pierwsze dzisiejszego zestawienia, bo nie ma nic ważniejszego niż wiedza o tym, jakie są skutki podejmowanych przez Ciebie na co dzień decyzji finansowych. Dopiero poznawszy swojego wroga (często jesteś nim sam!), możesz dobrać odpowiedni oręż i zaatakować tam, gdzie pieniądze leją się ciurkiem. Bez prowadzenia rzetelnego budżetu domowego będziesz błądził w ciemnościach – no, chyba że rozgryzłeś kwestie finansowe na tyle dobrze, że możesz bez większych konsekwencji działać na autopilocie . Mnie budżetowania nauczyła szanowna małżonka, która od wielu lat doskonale radziła sobie z kontrolowaniem własnego budżetu stosując metodę najprostszą z możliwych: używaniem kartki i długopisu. Z biegiem czasu nasze zestawienia znalazły się w zgrabnych, ustawionych pod nasze potrzeby arkuszach kalkulacyjnych, których zadaniem stało się również liczenie wartości netto (klik i klik) i wyciągania wielu wniosków na podstawie wykresów i mniej lub bardziej skomplikowanych wzorów. Wszystko się jednak zaczęło od tej kartki i ołówka, bez których nadal bylibyśmy finansowymi analfabetami. Jeśli miałbym Cię zachęcić do jednej rzeczy z całej dzisiejszej listy, powiedziałbym: zacznij budżetować. Już po krótkim czasie sam się przekonasz, jak wielką wartość niesie informacja, którą sam na co dzień notujesz.

4. Konsumpcjonizm. Płynięcie z prądem kosztuje – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Zakładam, że telewizje nadal bombardują widzów reklamami, a to napędza niebezpieczną spiralę ciągłego kupowania i późniejszego zarabiania (bo przecież nie wcześniejszego w epoce kredytów…) na opłacenie tych zakupów. Znajomi postępujący podobnie wcale nie ułatwiają sytuacji, a inflacja stylu życia rzuca wyzwanie absolutnie każdemu. Moja rada? Po pierwsze, dobrowolnie odizoluj się od mediów będących reklamowymi słupami ogłoszeniowymi – my sami zrezygnowaliśmy z telewizji i przyjęliśmy dietę informacyjną. Po drugie, uwierz w siebie, bądź świadomy swojej wartości – wtedy nikt i nic nie wytrąci Cię z równowagi i nie sprawi, że zaczniesz wątpić w dokonywane wybory. A przede wszystkim, znajdź podobnych znajomych – czy to w realu, czy w sieci. Możesz to nazwać kółkiem wzajemnej adoracji, ale od kiedy jesteście Wy wiem, że nie ja jeden żyję nieco inaczej z własnego wyboru i czuję się o wiele pewniej w czasie rozmaitych sytuacji, kiedy nasze podejście zderza się ze standardowym „należy mi się”. Zauważ, że to jest dokładnie ten sam mechanizm, w którym wszystko naokoło namawia Cię do zachowań typowego konsumenta – skoro wszyscy naokoło potwierdzają słuszność tego podejścia, Ty również świetnie się w nim odnajdujesz. Ale gdy kilkadziesiąt tysięcy czytelników bloga czyta o tym, żeby wydawać mniej, niż się zarabia i komentarze jasno wskazują, że panuje co do tego zgoda, to łatwiej jest podjąć wyzwanie i dołączyć do tej coraz silniejszej grupy.

5. Oferty bankowe. Powinieneś wiedzieć, że na usługach bankowych to Ty powinieneś zarabiać – nie bank! Niech bank generuje zyski strzyżąc pozostałe owieczki, które każdego dnia uderzają do oddziałów na dobrowolne golenie i biorą kolejne kredyty konsumpcyjne. Niech „doradcy” finansowi walczą o swoje prowizje łapiąc innych i namawiając ich na skomplikowane i niewiele warte produkty finansowe. Ty sam wykaż się rozsądkiem, nie daj się złapać na oferty pożyczek, kredytów konsumpcyjnych, wysokich debetów w koncie i kart kredytowych (chyba, że potrafisz z nich odpowiednio korzystać), a nawet: utnij drobne opłaty za prowadzenie konta czy użytkowanie kart tam, gdzie to możliwe. Później jest już z górki, bo okazuje się, że na ofertach bankowych można zarabiać, i to wcale nie najgorzej. Wystarczy się wykazać odrobiną sprytu, być na bieżąco z ofertami (zaglądając chociażby tutaj) i co najmniej kilka stówek rocznie powinno wpaść do Twojego portfela, zamiast z niego wyparować. Czasami dobrze jest być w mniejszości i skorzystać z tego, że kto inny utrzymuje banki, a samemu być jak ta myszka, która – niezauważona przez nikogo – podbierze kawałek sera ze stołu i czmychnie do norki, niezauważona przez nikogo 😉

drugie_4O – bankierzy zarzucili już swoje sidła 😉

6. Bieżące koszty. O utrzymaniu mieszkania wspomniałem już wcześniej, ale ten punkt zdecydowanie zasługuje na rozwinięcie. Utrzymanie nieruchomości kosztuje – poza kredytem ponosimy koszty wody, prądu, gazu czy ogrzewania. Wiele z nich można ograniczyć w myśl zasady ekologia = ekonomia, co pozwoli na znaczne oszczędności w każdym gospodarstwie domowym. Zbyt często bagatelizujemy te opłaty ze względu na ich niewielki koszt, ale gdy podsumujemy wszystko razem, pomnożymy przez liczbę miesięcy w roku, możemy być zaskoczeni tak samo jak tym, ile kosztują drobiazgi, na które pozwalamy sobie na co dzień. Jeśli tylko jesteś otwarty na niewielkie zmiany i chcesz nieco ograniczyć koszty mediów, zapraszam na poniższy cykl wpisów:

Woda: klik, klik, klik, klik.

Ogrzewanie: klik, klik.

Prąd: klik.

„Inny tydzień”, czyli ekologiczny eksperyment, w którym brałem udział: klik.

7. Zdrowie. Zadbaj o nie jak najwcześniej – zwłaszcza, jeśli prowadzisz siedzący tryb życia. Chyba większość z nas ma cztery litery przyklejone do fotela przez większą część dnia: w domu, pracy, aucie. To rodzi problemy zdrowotne u coraz młodszych osób – naprawdę nie trzeba już mieć 60-tki, żeby co rano łykać garść tabletek i mieć trudności z wejściem po schodach na czwarte piętro. Pewnie każdy z nas był w sytuacji, kiedy sam stwierdził, że zdrowie ciężko przecenić – tyle, że dotyczyło to kogoś innego, lub kryzys przeszedł, więc i nasz mózg zapomniał o tej ważnej myśli. Ja idę o krok dalej i wręcz wierzę, że zdrowie i aktywność fizyczna to klucz do wielu aspektów wolności. Po pierwsze, będąc zdrowym i wysportowanym poprawiasz jakość swego życia i sprawiasz, że jesteś z niego bardziej zadowolony. Po drugie, przyjmując aktywny styl życia budujesz swoją samoocenę i we wspaniały sposób spędzasz czas wolny, który mógłbyś przecież przeznaczyć na spacer po galerii. Wreszcie: dajesz przykład sobie i innym (na przykład dzieciom), że sport może być sposobem na życie, który doskonale komponuje się z pozostałymi wartościami, o których piszę na blogu. Ja sam – po niewielkiej przerwie kiedy to funkcjonowałem w trybie zombie (kilka miesięcy po urodzeniu Mai) zacząłem znowu dbać o siebie i już niedługo o tym napiszę, bo wyciągnąłem ciekawe wnioski z rozmaitych aktywności, których ostatnio spróbowałem, a które wcześniej nieco negowałem.

8. Miej plan. Oszczędzanie dla sportu to zwykłe dziadowanie (względnie: bycie sknerą). Żeby działać świadomie, a przede wszystkim skutecznie, musisz mieć plan i motywację do jego realizacji. Bez tego Twoje zamiary będą niczym postanowienia noworoczne, a wszyscy chyba przekonaliśmy się o ich nikłej skuteczności, prawda? Rozpisz sobie plan działania, ustal daty jego realizacji i poszczególnych kamieni milowych, a w trakcie jego realizacji… zmieniaj go w razie potrzeby. Warto, żebyś zapoznał się z wpisem o etapach niezależności finansowej. Przejście przez kolejne punkty będzie łatwiejsze, kiedy będziesz miał listę celów do osiągnięcia. Rozpisz sobie plan spłaty kolejnych kredytów, jeśli je posiadasz. Stwórz fundusz awaryjny i poduszkę finansową. Określ comiesięczny poziom oszczędności i okresowo podnoś sobie poprzeczkę. Lub zrób cokolwiek innego, co będzie mierzalne, będzie Twoim upragnionym celem i czego osiągnięcie zmotywuje Cię do zrobienia kolejnego kroku.

9. Nie marnuj czasu. Czas to największa wartość, którą masz. Cała droga do niezależności finansowej nie jest niczym innym, jak kupowaniem swojego czasu. Tymczasem codziennie akceptujemy to, żeby cenne godziny przeciekały nam przez palce, odkładając wszelkie plany i marzenia na później. Tyle, że to później może nie nadejść, tak bardzo będziemy zaangażowani w marnowanie kolejnych dni i lat. A nawet jeśli nadejdzie, może stać się Twoim przekleństwem. Właśnie teraz jest właściwy moment na pracę nad sobą, podnoszenie swoich kwalifikacji, spędzanie czasu z rodziną. Mi samemu ciężko usiedzieć w miejscu, lubię mieć „dużo na głowie”, dzięki temu czuję, że żyję i idę do przodu. Bez ambitnego podejścia i świadomości tego, jak dużo czasu bezpowrotnie tracisz przed telewizorem, stojąc w korku czy śpiąc do południa, nie zrealizujesz swoich planów. Optymalizuj, ustal swoje priorytety i zacznij działać, nie marzyć. Bez poświęcenia 10.000 godzin na daną specjalizację, nie zostaniesz mistrzem 😉

drugie_5„Tylko” tyle wystarczy do osiągnięcia perfekcji 😉

10. Utrzymuj inflację stylu życia na jak najniższym satysfakcjonującym Cię (!!!) poziomie. Pogrubiony dopisek to chyba największa zmiana, jaka zaszła w naszym podejściu w ostatnim czasie.  Choć najważniejsze rzeczy są nadal darmowe, konia z rzędem temu, kto potrafi żyć zaspokajając jedynie podstawowe potrzeby, odrzucając każdą zachciankę – dlatego i nam się czasami to „udziela”. Wielokrotnie powtarzałem, że dobrze jest prowadzić życie w taki sposób, żeby już dzisiaj być szczęśliwym – nie odkładać tego na bliżej nieokreśloną przyszłość, kiedy już zrealizujemy plany finansowe i będziemy mogli sobie pozwolić na to wszystko, czego teraz sobie odmawiamy. Przecież nie chodzi o „popuszczenie pasa” za X lat, bo do tej pory będziemy się męczyli, kilka razy zmienią nam się cele i prawdopodobnie wcale nie dotrzemy tam, gdzie chcemy, bo zjedzą nas nasze niespełnione zachcianki. Nie mówiąc o tym, że ciągłe życie z myślą „kiedyś będę sobie mógł na to pozwolić” nie zaprowadzi Cię donikąd. Po drugiej stronie mamy coś jeszcze groźniejszego: widziałem mnóstwo przypadków skoku na głęboką wodę, kiedy to pierwsza lepiej płatna praca była wystarczającym powodem do wystrzelenia poziomu wydatków w kosmos. Automatyczne przejadanie każdej podwyżki, premii i awansu jest wręcz standardem – w końcu podejście „należy mi się” króluje i niewielu ma świadomość, że to błędne koło, które przekreśla jakiekolwiek szanse na wcześniejsze odpięcie się od matrixa. Uważam, że kluczem jest nauczenie się czerpania satysfakcji z tego, co mamy, a jednocześnie – obserwacja swojej własnej osoby i reakcji na te świadome ograniczenia. My przyjęliśmy wiele z nich (z jeszcze większej ich liczby zrezygnowaliśmy nawet nie próbując), ale od czasu do czasu jedna czy druga zachcianka nie daje nam spokoju i – po dłuższej analizie kosztów, odczekaniu odpowiedniego czasu (a nóż przejdzie) – odpuszczamy i próbujemy. Czasami kończy się wnioskiem „nie było warto” (tak było chociażby z tabletem, którego kupiłem i po kilku miesiącach sprzedałem ze stratą), czasami wręcz przeciwnie (aktualnie testuję zorganizowane formy aktywności fizycznej i wnioski są na razie pozytywne) i przyjmujemy zmianę, akceptując związane z nią koszty, o ile nas na to stać. Wszystko jest dla ludzi – kluczem jest smakowanie życia małą łyżeczką – tak, żeby poznać dany smak i móc go właściwie ocenić, zamiast rzucać się na wszystko na raz i pogubić w nadmiarze wrażeń. Ambitna część mnie mówi „utrzymuj inflację życia na niskim poziomie”, „ciesz się z tego, co masz”, ale życie podpowiada, że czasami warto pójść zarówno w jedną, jak i drugą stronę. W pewnym momencie mocno ograniczyliśmy wszelkie niepotrzebne wydatki i nadal utrzymujemy większość tych ograniczeń, nie odczuwając z ich powodu jakiegoś braku. A jednocześnie pozwalamy sobie na niewielkie zmiany i przyjmujemy je, o ile są racjonalne z naszego punktu widzenia i widzimy w nich jakąś rzeczywistą wartość.

Dla młodych czytelników, którzy jeszcze nie rozdmuchali swoich „potrzeb” mam jeszcze jedną propozycję: złotą regułę finansów osobistych „wydawaj mniej niż zarabiasz” proponuję rozszerzyć na „wydawaj mniej niż połowę tego, co zarabiasz”. To powinno być osiągalne w momencie, kiedy jesteś pracującym studentem żyjącym na garnuszku u rodziców, lub nawet wynajmującym jakiś pokój. Obserwuj jednocześnie, jak reagujesz na takie podejście – czy czujesz, że czegoś Ci brakuje, czy jest Ci dobrze z tym poziomem wydatków. W zależności od odpowiedzi na to pytanie, możesz utrzymać w ryzach swoje zapędy i pokażesz środkowy palec temu, co świat będzie próbował z Tobą zrobić (a wtedy początkowe 50% będzie można jeszcze wyśrubować), albo popłyniesz z prądem i bez późniejszych, zdecydowanych działań (trudno zrezygnować z przyzwyczajeń) nie wrócisz na drogę do niezależności finansowej. Nie daj sobie tylko wmówić nikomu (w tym mi!!!), że masz żyć tak czy inaczej, albo że nie można żyć pełnią życia, nie przepuszczając każdej zarobionej złotówki. Pamiętaj też, że droga jest ważniejsza niż cel, więc nie musisz czuć się źle, jeśli w pewnym momencie będziesz chciał gdzieś skręcić, spróbować czegoś nie do końca zgodnego z założeniami – to Ty masz się czuć dobrze ze swoimi decyzjami, a zmiany są czymś absolutnie normalnym dla każdego myślącego człowieka.

99 komentarzy do “Typowe błędy w finansach osobistych. I drugie urodziny bloga!

  1. Adam Odpowiedz

    To okropne! Nie mam się do czego przyczepić! 😉
    Z ciekawostek: intrygujący jest ten powtarzający się w okresie przełomu stycznia i lutego spadek liczby odwiedzających blog. Myślałem, myślałem i powiem, że nie mam żadnej hipotezy. Zaryzykuję więc ostatecznie taką, że to przypadek tylko.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To najprawdopodobniej nie spadek, tylko efekt wybrania przeze mnie zakresu dat (od 20.01, kiedy wystartował blog), czyli 1/3 miesiąca wyleciała. Lekki spadek widać teraz – w lutym, kiedy było mnie dni w miesiącu. Za to styczeń 2015 zakończył się wynikiem +30% względem poprzednich miesięcy, kiedy nie było widać większej dynamiki. To takie luźne wnioski specjalnie dla Ciebie – miłośnika liczb, wykresów i statystyk 😉

  2. Bartosz Sosiński Odpowiedz

    Cześć Wolny!

    Gratulacje z okazji drugiej rocznicy. Statystyki imponujące. Przede wszystkim tworzysz tu naprawdę fajną społeczność.

    Z okazji „urodzin” chcę Ci powiedzieć, że naprawdę fajnie się Ciebie czyta. Szczególnie, że nie zatrzymujesz się w jednej ramie, tylko dzielisz się naprawde różnorakimi doświadczeniami. Życzę kolejnych, coraz lepszych lat 🙂

    Pozdrawiam, Bartek

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję serdecznie. I przyznam się, że od jakiegoś czasu zbieram się do przeczytania Twoich wpisów o przelewach zagranicznych – nigdy nie wiadomo, kiedy taka wiedza może się przydać. Sam chciałem napisać coś o zakładaniu kont osobistych za granicą, tyle że pierwszy research nie był zbyt optymistyczny, a później jakoś zabrakło motywacji…

      • Bartosz Sosiński Odpowiedz

        Cieszy mnie Twoje zainteresowanie moimi wpisami 🙂

        Jeżeli byłbyś zainteresowany, mogę podzielić się swoimi doświadczeniami (tym co pamiętam, bo robiłem to już kilka lat temu) co do otwierania konta w Lloyds Bank w UK oraz późniejszą obsługą ze strony Lloydsa. Też zabieram się za to od jakiegoś czasu 🙂

        Daj mi znać, jeśli interesowałaby Cię taka pomoc 🙂

        Pozdrawiam, Bartek

  3. Jan Odpowiedz

    Wolny, jeśli obawiasz się braku osób o podobnym podejściu do życia, to odezwij się, jak będziesz przejeżdżał przez Oliwę albo Park Reagana albo coś – można się umówić na piwo/kawę. 😉

  4. BogusiaM Odpowiedz

    Witaj:) Czytam Cię już od dłuższego czasu i od czasu do czasu coś tu skrobnę;) Między innymi dzięki Twoim radom i budżetowaniu mi udało się ograniczyć koszta kosmetyków, na które wydawałam lekką ręką. Dzięki czemu w zeszłym roku zmniejszyłam te wydatki aż o 23 % w stosunku do roku poprzedniego. Uważam, że to duży sukces.

    Zmniejszyłam też rachunki telefoniczne przechodząc do nju mobile, nie pamiętam czy to Ty promowałeś tego operatora, czy ktoś inny ale jestem zadowolona. Rachunki są mniejsze średnio o 20-30 zł miesięcznie niż w play. Jedno mam zastrzeżenie internet raczej jest kiepski w nju, ale radzę sobie z tym, nawet trochę się cieszę bo ogranicza ilość spędzanego czasu bezsensownie na śledzeniu głupot:p

    Przez budżetowanie udało mi się też już odłożyć pewną sumę na „czarną godzinę” a odkładam jeszcze dodatkowo na wakacje i mam nadzieję, że w tym roku uda nam się gdzieś pojechać i odpocząć bo bardzo tego potrzebujemy..

    Co do zdrowia, pomimo, że staram się zdrowo odżywiać i regularnie ćwiczyłam życie co chwila nas zaskakuje. Nie przyjemne zdarzenie z listopada (kolizja samochodem) odbija mi się do tej pory echem… To przykre, ale z drugiej strony pomogło mi to spojrzeć też trzeźwo na sprawy materialne, że co z tego, że gromadzimy pieniądze, otaczamy się nowymi przedmiotami, jak tracą one znaczenie w sytuacjach braku zdrowia… Ok. pieniądze pomagają, można iść do lekarza, jednego, drugiego, nie czekać tyle czasu w kolejce itd. Ale najgorzej jest, gdy lekarz sam nie wie co nam dolega i nie ma ratunku na cierpienie…. Stąd też moja rada by nie gnać ciągle za kasą, remontem mieszkania, nowym samochodem itd. tylko cieszyć się z tego co się ma. Tak jak piszesz, być niezależnym i stabilnym finansowo by w takich sytuacjach czuć się bezpiecznie itd. Ale nie popadać w wir szaleństwa pogoni za kasą..

    • Adam Odpowiedz

      Na pocieszenie: tak jak zauważyłaś, w wypadku braku zdrowia nasze pieniądze oraz przedmioty tracą swą wartość (wydaje mi się, że w pewnym sensie, nie aż tak bardzo), ale to w sumie jeszcze nic w porównaniu do w sytuacji braku… życia. Nie jest więc źle…
      …póki co… 😉
      .
      Może zresztą warto mieć nieustannie w pamięci słowa E. Stachury: „Przyjemnie jest, powietrze jest!” 🙂

      • Adam Odpowiedz

        Epikur (być może w swej naiwności) twierdził, że z tym naszym ludzkim cierpieniem nie jest tak źle. Powiadał, że jeśli jest intensywne, to nie trwa długo, a jeśli trwa długo, nie jest intensywne, lecz stosunkowo łatwe do zniesienia. Hm…
        W każdym bądź razie facet miał nieprzeciętne pomysły i wedle zachowanych przekazów nieprzeciętnie je realizował. Kiedy np. poczuł, że zbliża się jego ostatnia chwila, kazał sobie nalać do wanny gorącej wody i popijając dobre winko oddał ducha.

  5. cwaniak Odpowiedz

    Wolny,

    proszę podaj źródło tej europejskiej mapy, bo zastanawia mnie jak zostały przeprowadzono badania.
    Ze swoich doświadczeń (pochodze z małej miejscowości, gdzie prawie nikt nie został) mieszkam w dużym mieście dzie prawie każdy ma „swoje” zastanawia mnie skąd taki wysoki odsetek.

    pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To dane Eurostatu – wygooglaj sobie „młodzi mieszkają z rodzicami” i znajdziesz sporo artykułów na ten temat. Być może dane są w jakimś stopniu skrzywione, jeśli na przykład biorą pod uwagę miejsce zameldowania – tego nie wiem.

    • Adam Odpowiedz

      Wieś, proszę Pana, wieś! A także meldunki. Meldunek u rodziców wciąż, a wynajmują mieszkanko za pieniądze z rączki do rączki, bez łapy państwa. Tak to widzę.

      • rzuler Odpowiedz

        Nawet wynajmując oficjalnie zazwyczaj się przecież nie chce przemeldowywać i zmieniać za każdym razem dokumenty, gdzie mamy podany adres. Ja w tej chwili niby mieszkam na swoim, ale nie mam pojęcia jak długo i czy tego mieszkania za kilka lat nie wynajmę, więc jakoś mi się z przemeldowywaniem z domu nie spieszy.

  6. Karol NC Odpowiedz

    Tak, jeśli chodzi o auta to niestety w ich przypadku bez wydatków się nie obędzie, a wiedza szczególnie o tym Ci którzy posiadają dwa auta. Już nie wspomnę o co rocznych składkach OC czy przeglądzie ale częściach które wymagają wymiany, zmiana opon, wymiana oleju, nabicie klimatyzacji itd. Jest tego trochę a gorzej jeśli trafimy na jakieś większe wydatki to już w ogóle można usiąść i płakać. Przykładowo w ubiegłym roku przerabiałem wymianę uszczelki pod głowicą. Wszystko byłoby dobrze gdyby było to zrobione i temat był zamknięty, jednak do tej pory nie została to zrobione tak jak powinno i auto wędruje z jednego warsztatu do drugiego. Masakra…

    • Łukasz Odpowiedz

      Planowali Ci głowice, sprawdzali jej szczelność? Mam małe doświadczenie w wymianie uszczelki pod głowicą ale te dwie powyższe czynności to podstawa dobrej naprawy. Może partacze ukręcili jakąś śrubę w głowicy, może wody czy oleju nie wydmuchali z gwintu. Po za tym może taniej będzie silnik wymienic na nowy:)

  7. Dominik Odpowiedz

    To właśnie rozwój osobisty powoduje, że ludzie chcą zmienić swoje życie na lepsze. W każdej dziedzinie, a jest tego dosyć sporo, od finansów po własne ego 🙂

  8. Monika Odpowiedz

    Smakowanie życia małą łyżeczką – esencja 🙂 Dokładnie w to samo wierzę. Trzeba znaleźć samodzielnie ten poziom życia i wydatków w których nie czujesz że żyjesz jak żebrak i że wszystkie sobie odmawiasz, jednocześnie nie wydając kasy bez sensu.

    Ja budżet prowadzę od kilku miesięcy i to był przełom. Wcześniej tylko spisywałam wydatki, ale to samo w sobie nic nie daje – dopiero ustalanie sobie ram na poszczególne grupy wydatków + stałe kontrolowanie ile już z tej puli wydaliśmy daje konkretne efekty 🙂
    No i zmusza do odkładania kasy na początku miesiąca, kiedy planujesz budżet, zamiast na końcu 🙂

    Prowadzisz świetnego bloga który w pewnym momencie życia bardzo mi pomógł. Życzę kolejnego wspaniałego roku i zbliżenia się jeszcze bardziej do Twoich celów finansowych! 🙂

    • Adam Odpowiedz

      Zadumałem się nad tym, co napisałaś: „odkładanie kasy na początku miesiąca, a nie na końcu”. Domyślam się, co masz na myśli.
      Ja bym jednak proponował inne podejście. Samo w sobie nie wyczaruje ono pieniędzy, ale może będzie to równie ciekawe spojrzenie na sprawę?
      Ja nie odkładam pieniędzy ani na początku miesiąca, ani na końcu, ani w środku. Ja po prostu je mam. A wydaję je wtedy, gdy to konieczne lub gdy bardzo tego chcę. Wydaję je na ogół z trudem, z bólem serca. Z dużym bólem serca. Cała zaś rzecz polega na tym, aby ów ból nie był ani za duży, ani za mały – lecz taki w sam raz. To zaś pozwoli nam jakoś tam uchwycić arystotelesowski złoty środek pomiędzy sknerstwem a rozrzutnością. Czego Ci życzę (jak i sobie samemu nieustannie) ! 🙂

      • Monika Odpowiedz

        Jest to ciekawe podejście. Odkładam jak na razie na poduszkę finansową którą uważam że trzeba posiadać. Jak już ją zbuduję, zobaczymy jaką przyjmę strategię 🙂 O ten złoty środek myślę że większość czytelników tego bloga walczy 😉

      • rzuler Odpowiedz

        Zgadzam się w 100% Nie narzucam sobie konkretnych kwot 'do odłożenia’, według mnie to sztuczne ograniczanie się i może powodować podejmowanie niekoniecznie najbardziej trafnych decyzji. Sytuacje w życiu zmieniają się czasami bardzo dynamicznie, więc opłaca się na bieżąco weryfikować plany i szybko dostosować, a nie uparcie podążać wcześniej zaplanowana ścieżką, żeby np. zrealizować budżet. Czy w skali miesiąca od 1go do 1go, czy w zdecydowanie dłuższej 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Kwestia podejścia i charakteru. U niektórych sprawdzi się coś, co gdzie indziej nie zda egzaminu. Niektórzy muszą chować pieniądze przed samym sobą, prawda? 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Super komentarz i gratulacje z dokonanych zmian. To Twoja własna zasługa – pamiętaj o tym!

  9. Andrzej Leszno WLP Odpowiedz

    Świetny wpis niby nic nowego nie napisałeś ale jest w tym cała esencja.Muszę przyznać że czytanie twojego bloga oraz innych blogów zmienia mój światopogląd zwłaszcza w sprawach samochodowych .Mało tego często dochodzi do kłótni w rodzinie jak widzę jak bezsensu są wydawane pieniądze np na ogrzewanie z powodu nieefektywnego pieca oraz braku izolacji,lub w temacie samochodów LPG kontra diesel ja próbowałem i tego i tego i stwierdzam jednoznacznie z pełną odpowiedzialnością że jeżeli się wybierze odpowiednie auto najlepiej niewysilone V6 to tylko LPG .Jeżeli ktoś koniecznie chce diesla to tylko starsze konstrukcje bez tego paskudnego DPF i absurdalnie skomplikowanego osprzętu .Polecam 1,9 TDI 110 KM nie do zajechania.I takich przykładów optymalizacji można by całe mnóstwo podać a zaoszczędzone pieniądze oczywiście przeznaczać na budowanie niezależności finansowej.Ale też np na podróże niekoniecznie jakieś dalekie i bardzo kosztowne ale np wekkendowy wypad w Karkonosze nie musi rujnować budżetu a potrafi dać o wiele więcej radości niż gnicie przed Teleogłupiaczem i popijaniem złocistego napoju no i po takim aktywnym wekkendzie jesteśmy o wiele bardziej naładowani pozytywną energią do działania.Szkoda tylko że niewiele ludzi rozumie te zagadnienia w sumie to nic skomplikowanego wystarczy tylko troszkę pomyśleć ale większość ludzi tego nie potrafi .Zapewne w dużej mierze przez system edukacji dzieci i młodzież uczy się o jakiś pierdołach w stylu budowa pantofelka a ani słowa o finansach a przecież wiedza o finansach to podstawa funkcjonowania w systemie kapitalistycznym zwłaszcza wypatrzonym po Polsku.Ale to chyba tak ma być o to chodzi żeby przeciętny szarak tyrał na banki i na państwo a tylko nieliczni mają szansę być w miarę wolni i niezależni pozdrawiam .

    • Adam Odpowiedz

      Nie lekceważyłbym budowy pantofelka. Ileż w niej wyrafinowanej prostoty! Toż to może być natchnienie dla budowy przejrzystych, a dobrze działających systemów prawnych, finansowych czy całych teorii.
      Oczywiście, masz rację, że szpikowanie uczniów szkół średnich wiedzą zoologiczną czy botaniczną niekonieczne jest właściwie. (Jednak w ciągu ostatnich kilkunastu lat podręczniki i programy tak się „zamerykanizowały”, tak zubożały, że tej wiedzy do „ogarnięcia” nie ma tam już nazbyt wiele…) Fakt: ekonomia domowa w szkołach leży odłogiem! Ja bym jednak nad ekonomię/wiedzę o finansach osobistych/przedsiębiorczości stawiał prologomenę do medycyny, ziołolecznictwa, właściwego odżywiania się czy anatomii i fizjologii ludzkiego organizmu. Tego nieco brakuje w programach szkolnych.

    • RaV_K Odpowiedz

      @Andrzej Leszno: U mnie też wielu pukało się w głowę, że wziąłem 3.0 V6 LPG zamiast „niemca w tedeiku”. 😉
      Moich argumentów typu „patrz, ile spala złotówek, a nie litrów” czy „zobacz, ile kosztuje byle naprawa”, to mało kto rozumiał.
      PZDR.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Przyznam, że sam bym się obawiał i nie zdecydował na kupno takiego auta. Chociaż wynika to raczej z niewiedzy niż z jakichś konkretnych pobudek.

        • RaV_K Odpowiedz

          Wiadomo, każdy ma swoje preferencje.
          W mojej (i nie tylko mojej) ocenie kupowanie w miarę współczesnego używanego diesla to loteria ze zbyt małą wartością oczekiwanej wygranej. 😉
          Po mieście – wiadomo, komunikacja. Ale trasie, zawsze z bagażami, to już jakaś konkretna moc by się przydała. Ja wolę tę pochodzącą z pojemności (względnie) nieskomplikowanej benzynówki niż wysilenia i coraz nowszych „usprawnień” diesli, podyktowanych kolejnymi normami Euro. Więcej mechanizmów (i np. większe ciśnienia pracy) = więcej awarii. Ich koszt to materiał na książkę.
          A że spala 1,5-2x więcej to nic, jeżeli paliw jest 2-3x tańsze. 🙂

          • wolny Autor wpisu

            A co myślicie o wględnie nowym trendzie pakowania małych, wysilonych silniczków (typu 1.0) benzynowych + turbina do dużych aut segmentu C/D? Na początku myślałem, że to jakaś pomyłka i takie auto nie ma szans na zrobienie jakiegoś większego przebiegu bez wymiany połowy silnika. Ale producenci nadal idą w tym kierunku – ciekawy jestem, jak to się sprawdza.

          • RaV_K

            Ja to rozumiem tak, że to kolejny segment, gdzie projektowaniem zajęli się księgowi i marketingowcy. Wiadomo, klient chce kupić tanio. Oraz żeby „mało palił. Ale też, żeby się pokazać, a sąsiad zazdrościł porządnej bryki. No to się żeni mały i tani (w porównaniu do np. V6 Ecoboost czy Pentastar) silniczek z okazałą „puszką”.
            Klient patrzy na laboratoryjne, naciągane wyniki spalania i osiągi i to łyka. O tym, że jak dorzuci teściową i dwie walizki, to spalanie wzrośnie o połowę, bo silniczek trzeba bardziej kręcić, to już nie pomyśli.
            A trwałość? Kto by się tym dziś martwił. Jeżeli model produkowany 3 lata jest „stary” i potrzebuje liftingu? W zaleceniach serwisowych zakłada się, że życie samochodu to 200tys.km.? A taki Mercedes W123 pierwszą awarię unieruchamiającą miał średnio po 813tys.km…
            Kombinuję sobie tak: większa moc bierze się ze spalenia w jednostce czasu odpowiedniej ilości paliwa i powietrza (stąd turbo). Mniejszy silnik musi więc zrobić więcej cykli. A mechanizm jest w stanie wykonać w swoim „życiu” określoną ilość takich cykli. Szybciej się kręci => szybciej się ukręci.
            W mojej benzynówce przy prędkościach miejskich mam 1500obr/min. Na ekspresówce nie więcej niż 2500. Jak na Vbiegu pozwolę jej na 3000obr, to mam 165kmh…

          • Kosmatek

            Też nie mam zaufania do downsizingu. A problem czy diesel , czy gaz, razwiazalem tak: benzyna. Znów , przeliczajac na kilometry wychodzi mi drogo , bo wraz z amortyzacja samochodu i innymi kosztami to jakieś 3 zł za kilometr. Sęk w tym, źe więcej zyskałem jeżdżąc po mieście rowerem, metrem i tramwajami, samochodu używając tylko do tras i większych zakupów.
            .
            Problem instalacji gazowych czy innych napędów przypomina problem w czym wziąć kredyt frankach czy złotówkach i jak dbać o scoring w BIK u.
            Jestem za obejściem problemu w myśl zasady, że kredytów lepiej nie brać. Podobnie z samochodem – najwięcej zyskujemy rezygnując z używania tegoż.

          • Maciej

            Mam takie 1.4 TSI ponad 120 koni i jest super 🙂 dynamika extra, a spala litr więcej niż diesel

          • RaV_K

            1,4 120KM przy 1.0 Ecoboost 130KM to jeszcze nie taki downsizing 😉
            Na pewno zaletą małych silników, mającą wpływ na dynamikę, jest ich mniejsza masa.
            Moje auto 3.0 (z automatem) jest 180kg cięższe niż 2.0 z manualem. 🙁

          • Andrzej Leszno Wlp.

            Sprawdza się w społeczeństwach tzw zachodnich gdzie użytkujesz auto max kilka lat i bierzesz kolejne.A pozatym taki trend jest w europie w stanach co prawda troszkę zmniejszyli silniki ale nadal królują niewysilone v6 i v8 ja nigdy się nie podniecałem amerykańską motoryzacja ale jak widzę jaki szit wciskają obecnie producenci samochodów w europie to naprawdę można się zastanawiać nad jakimś amerykańcem i instalacja LPG .Te stosunkowo proste niewysilone silnika bardzo dobrze znoszą gaz.Moja opinia na temat downsizingu nie pozostawia suchej nitki na tej technologi nie jest to ani trwałe ani w pewnych okolicznościach oszczędne .Zaczynam mieć wstręt do nowoczesnych europejskich samochodów a w szczególności do skrajnie wysilonych diesli z DPF Sam śmigam fordem focusem z 99 roku i nie mam zamiaru go zmieniać silnik 1.8 tddi nie mylić tdci pracuje od 7 lat prawie a właściwie nie prawie tylko bezawaryjnie .pozdr

          • Beata

            Bo producenci już dawno odkryli, że nie opłaca się produkować aut bezawaryjnych 😉 Im szybciej się popsuje,a naprawa będzie kosztowała połowę auta, tym szybciej kupisz nowe…

          • Beata

            Na litość, nigdy w życiu nie „zagazowałabym” żadnego auta. Gdyby auta miały jeździć na gaz, to produkowaliby silniki gazowe, bez żadnych dodatkowych przeróbek i instalacji. A na gazie mogę co najwyżej zupę ugotować… Poza tym, uważam, że to trochę przerost formy nad treścią- kupować bydlę z nie wiadomo jakim silnikiem i pakować do tego gaz. Owszem, też ostatnio zamażyła mi się V6-tka, ale wyłącznie w benzynie.

  10. Emi Odpowiedz

    Hej!
    Nie mogę doczekać się wpisu o aktywności fizycznej! Potrzebuję inspiracji:)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A ja właśnie wróciłem z kolejnego treningu i jestem naładowany energią. Może już za tydzień pojawi się ten wpis? Kto wie, gdzie mnie inspiracja w najbliższych dniach zaniesie 🙂

  11. Roman Odpowiedz

    Powtórzę to,co juz raz onegdaj napisałem…
    „Sto lat, sto lat niech pisze, pisze nam!”
    Dziekuję Ci za teksty, które nie raz i nie dwa zmuszały mnie do stawiania na nowo pytań o sens i celowość wielu rzeczy i działań.
    Twój blog jest jednym z niewielu, które czytam i jednym z nielicznych, które mnie potrafią zainspirować.
    A żeby nie było Ci za słodko (cukrzyca nasz wróg), życzę Ci na następne dwa lata wielu inspirujących przeciwności losu – mało co tak pokazuje wartosć człowieka jak jego stosunek do onych przeciwności. Pamiętaj: w ogniu hartuje sie stal i oczyszcza złoto, a w sztormie objawia wartość statku i żeglarza 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      I tak było za słodko 😉 A życzenia ciekawe – mam świadomość, że pewnego dnia parę większych kłód życie rzuci mi pod nogi. „I dobrze mi tak!” – powiem wtedy.

  12. Kosmatek Odpowiedz

    No, to lubię. Jeśli chodzi o samochód polecam najprostszą formułę na miesięczne wydatki:
    (1 / czas posiadania samochodu w miesiącach ) *
    (Cena zakupu samochodu + dotychczasowe koszty ubezpieczenia, napraw, benzyny itd.
    – obecna cena giełdowa samochodu *0,9).
    .
    To uwzględniamy w dotychczasowych miesiącach posiadania samochodu jako wydatek.
    Metoda ta ma wady, poza zaletą, że jest prosta:
    – wymaga korygowania wszystkich dotychczasowych miesięcznych wydatków w ten sposób
    – uśrednia miesiące, a przecież może być tak, że z kolejnymi miesiącami rzęch kosztuje coraz więcej.

    Wskaźnik 0.9 po to, aby nie być zbyt optymistycznym co do możliwości sprzedaży (rynek jest pełen tego żelastwa).

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Szkoda, że mało kto ma dane, które mógłby podstawić do Twojego wzoru 😉 To jeszcze raz: budżetujmy!

      • Kosmatek Odpowiedz

        No to jak ktoś takich danych nawet nie ma, to nie ma żadnych ;). I juz mu nic nie pomoże, choćbyś i 10.000 postów o tym napisał na blogu …
        Ja z niecierpliwością będę czekał na dane o zwrotach twoich inwestycji nieruchomościowych.
        Życzę kolejnych lat na blogu w ogniu i sztormach ;), jak sugeruje Roman!

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Sam jestem ciekawy, jak wyjdę na mieszkaniówce. Na razie wiem tylko, że lepszej inwestycji niż posiadana kawalerka bym nie wyczarował. Szkoda, że o szczegółach nie mogę napisać – a z drugiej strony, ani Wam by się ten opis nie przydał, ani ja bym tego nie powtórzył – przynajmniej nie przez najbliższe lata.

  13. Wojtek (Stabilizacja Finansowa) Odpowiedz

    jeszcze do niedawna byłem tylko zwykłym czytelnikiem takich blogów jak twój. od niedawna sam postanowiłem stworzyć coś podobnego. obecnie prowadzę bloga http://stabilizacja-finansowa.blogspot.com. twój blog(ale nie tylko) był i ciągle jest dla mnie inspiracją. tworzysz mądre, przemyślane, spójne teksty, które chętnie się czyta. widzę po twoich statystykach, że nie tylko ja mam takie zdanie. te liczby naprawdę robią wrażenie. gratulacje. 2 lata blogowania i 200 tyś użytkowników. to jest coś. zazdroszczę.

    aaaa tak przy okazji. świetny wpis 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hej, nie zazdrość – rób swoje, a jak włożysz w to przysłowiowe 10.000 godzin, to ja zostanę daleko w tyle 🙂

  14. RaV_K Odpowiedz

    Wszystkiego lepszego i wielu, wielu gorących dyskusji pod wpisami. 😀
    Tak tu wszystko ładnie pozbierałeś, że teraz nie trzeba szukać => spadnie Ci klikalność. 😉

  15. Jakub Odpowiedz

    Wolny – robisz świetną robotę dla bardzo wielu ludzi, któzy jeżeli tylko zechcą wyniosą z Twoich treści mnóstwo dobrych i wartościowych nauk dla siebie.
    Sam również inspiruję się tym co piszesz zarówno Ty jak i osoby żywo komentujące pod Twoimi wpisami. W sferze blogowej życzę Ci dalszych sukcesów co najmniej proporcjonalnie do tych które już osiągasz i przede wszystkim tego, by nadal była to dla Ciebie przygoda i cholernie duża satysfakcja.
    Dzięki. Wszystkiego Dobrego 🙂

  16. Maciej Odpowiedz

    Hej Wolny! A mógłbyś odpisać na moje pytanie w wątku „Trudności? Czasami wystarczy spojrzeć szerzej.” ? Jest to ostatni komentarz w tym wątku.

    • Newbie Odpowiedz

      Nie szukasz inspiracji, tylko jestes cholernie ciekawy skad wolny ma na to wszystko pieniadze!

      • Maciej Odpowiedz

        Absolutna nieprawda! Przypisujesz mi nie moje uczucia – może swoje? 🙂
        Skąd Wolny ma pieniądze jest bardzo proste – pracuje, oszczędza i inwestuje. W IT dobrze się zarabia, a żyje sobie Wolny bardzo, bardzo, bardzo oszczędnie. W jednym wątku opisał swoje roczne wydatki i było to bardzo mało – chyba 20 kilka tysięcy na trzyosobową rodzinę. Porównując moje wydatki to jest super mało – a jestem oszczędny.
        A gdzie Wolny pracuje, ile zarabia czy ile ma oszczędności to jest jego osobista sprawa i mnie to zupełnie nie interesuje. Mam wrażenie, że większość negatywnych komentarzy pod tamtym wpisem pochodzi od ludzi, którzy mu zazdroszczą. Ja nie – przynajmniej nie w negatywny sposób.
        Bardziej od finansów chodzi mi o aspekt inwestycyjny tych mieszkań – bo teraz mieszkania nie drożeją, a nawet tanieją. 2 mieszkania trzeba spłacać – jedno w Bydgoszczy, jedno w Gdańsku, a jak sam Wolny podałeś to roczna stopa zwrotu z mieszkania jest zbliżona do zysków na lokacie. W sytuacji gdy trzeba płacić raty z procentami a także utrzymywać 3 mieszkania, to może wydatki przekraczają zyski z wynajmu.
        Pytanie o sensowność tej inwestycji? I tu leży pies pogrzebany – Wolny jest zdolny, na pewno 1000 razy to przemyślał – jaka jest sensowność posiadania 3 mieszkań? 🙂 Wolny, podszepniesz tu coś? 🙂

        • Newbie Odpowiedz

          Branze IT znam bardzo dobrze, wiec wiem jakie sa mozliwosci.
          Ja ci cos podszepne 🙂 pracuj efektywniej, oszczedzaj bardziej i inwestuj lepiej niz wolny. A do tego znajdz mieszkania, ktore nie tanieja, a nawet drozeja. W takiej sytuacji bedziesz mial swoja osobista sensownosc. To, ze cos ma sensownosc dla jednego nie oznacza, ze bedzie mialo dla kogos innego. Gdyby tak bylo, wszyscy bylibysmy milionerami.

          • Maciej

            Ciebie łosiu o radę nie proszę, daruj sobie 🙂

          • Maciej

            Do Newbie: nie dość, że wcinasz się w cudzą dyskusję z kimś innym, to jeszcze w odpowiedzi piszesz bzdury i przypisujesz komuś swoje własne uczucia. Dlatego jesteś łosiem 🙂

          • Newbie

            Jaka dyskusja prosty czlowieku? gdzie dyskusja? przeciez wolny juz dawno cie olal! Nie dziwie sie.
            Przypisuje komus swoje wlasne uczucia… 🙂
            Nie wiem co ty bierzesz, ale dozuj tego mniej…

          • Roman

            Się wtrącę, co? 😉
            Rzecz jest tym, czym jest, a nie tym czym nam się wydaje że jest 🙂
            Jeśli ktoś napisze lub powie – dajmy na to – że jestem głupi oznacza to tylko i wyłącznie to, iż napisał lub powiedział, że jestem głupi…
            Reszta to tylko kwestia mojej interpretacji 🙂

          • wolny Autor wpisu

            To ja też się wtrącę. Newbie – pisanie komuś, że jest prosty to przecież wspaniały komplement – tylko nie wiem, czy o chwalenie Maćka właśnie Ci chodziło 😉

          • Maciej

            Dziękuję za komplement 🙂 Dążę do dobrowolnej prostoty, jednakże wciąż wiele mi zostało do zrobienia.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Niestety – nie publikowałem na razie takich informacji i nie wiem jeszcze, jak do tego podejść. Wiecie na pewno, że pierwsze mieszkanie w Gdańsku jest spłacone. Co do reszty – nawet, jeśli pojawią się kolejne komentarze – nie potwierdzam, nie zaprzeczam 🙂 pozdrawiam i przykro mi, że nie zaspokoiłem Twojej ciekawości.

  17. WojCza Odpowiedz

    Gratulacje z okazji drugich urodzin bloga i przyzwoitych statystyk.
    Co do samego tekstu, to zgadzam się najbardziej z samochodem – to cichy pożeracz pieniędzy. Nie dość, że trzeba go regularnie tankować (jak on śmie ;)) to jeszcze przynajmniej raz na kwartał pojawia się problem, który trzeba rozwiązać u mechanika (urok tego, że motoryzacją się nie interesuję a auto stare – więc wymagające). Czasami zastanawiam się, czy taniej nie wyszłoby po prostu kupić nowszego. Ale jaka gwarancja, że nowsze nie będzie się psuło?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Stary nie musi oznaczać kosztowny (zależy jeszcze, kto co rozumie pod definicją 'stary’). Czasami pojedyncza naprawa świeżego auta może kosztować tyle, ile kilka napraw starszego, prawda?

  18. M. Odpowiedz

    Kiedyś już (dawno, z rok temu?) wysunąłem pomysł który teraz ponawiam: forum :). Poziom komentarzy jest wysoki, stali bywalcy i komentatorzy też są. Można utworzyć fajną ciekawą społeczność. Tym bardziej, że chyba zaczynasz już dostrzegać – że tak powiem – aspekt finansowy prowadzenia bloga :).

    • Newbie Odpowiedz

      Poszedlbym dalej i chetnie stworzyl organizacje, ktora bedzie starala sie przedstawiac alternatywy, ktora wskaze klamstwa, ktorymi jestesmy kazdego dnia z kazdej strony bombardowani, ktora pomoze ograniczyc konsumpcjonizm oraz pomoze sie odnalezc, wyzwolic od shitu, ktorego nikt do szczescie nie potrzebuje. Ktora poruszy temat zdrowia, rowniez tego psychicznego, odpowiedniego odzywiania sie. Pracy…. itd. Mam na mysli nowe, alternatywne, WOLNOSCIOWE zrodlo informacji, by nie plynac z pradem…
      Let’s do it! 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        I pewnie chciałbyś, żeby dotrzeć do największej liczby odbiorców, żeby im tą wartościową wiedzę przekazać? Zaczynamy więc: pozyskamy finansowanie od sponsorów, zbierzemy fundusze na reklamę, własną telewizję… i staniemy się kolejnym głosikiem, który próbuje rozpychać się łokciami w tłumie i w trakcie tego rozpychania zagubi gdzieś swój klimat i dołączy do tej całej medialnej papki, która oryginalnie była jednym z powodów na odłączenie matrixowej wtyczki 😉

          • wolny Autor wpisu

            Nie o to chodzi – w końcu wszystko jest możliwe, a problematyczną kwestią są jak zwykle potrzebne zasoby. Ja widzę to trochę od drugiej strony – wiem, ile wysiłku i ciężkiej pracy kosztowało mnie rozkręcenie takiej „popierdółki” (w porównaniu do tego, co proponujesz) jak ten blog. Licząc najbardziej zgrubnie, strzeliłbym w ponad 2000 godzin pracy. A teraz przeskaluj to odpowiednio do Twoich pomysłów i odpowiedz na pytanie: kto miałby tego dokonać i zapłacić za to. Chyba, że znajdziesz kilkudziesięciu podobnych do mnie pasjonatów, dla których zarobki z tego zajęcia są tylko miłym dodatkiem 😉

          • Roman

            Noooo…
            Załóżmy partię polityczną…
            Nowe PO (Platformę Oszczędnych)…
            Tfu, tfu…
            bo jeszcze ktos uwierzy, że ja tak na serio

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Chętnie zobaczyłbym, jak coś takiego by się sprawdziło, ale niestety nie jestem aktualnie (i pewnie jeszcze długo nie będę) w stanie pociągnąć takiego projektu (mam na myśli stworzenie czegoś takiego, prowadzenie i moderację). Co do aspektu finansowego… jakieś tam niewielkie przychody widać, ale ponieważ nie robię tego dla kasy i w związku z tym nie działam aktywnie, nie zabiegam o reklamodawców, a i często nie odpisuję nawet tym, którzy proponują niezbyt ciekawą na pierwszy rzut oka współpracę, to na tą chwilę żadne myśli typu „zawód-bloger” nawet mi nie przychodzą do głowy. Swój plan osiągnę nie wspomagając się pzrychodami z bloga, a jeśli one będą w przyszłości bardziej znaczące niż dzisiaj, to będzie to miły dodatek do wypracowanej emerytury. Tak do tego podchodzę i myślę, że w kontekście jakości powstających wpisów i mojej niezależności jako autora to całkiem dobre podejście.

  19. Maciej Odpowiedz

    Witam mi się wydaje, że najczęstszym błedem jest kupowanie w ogóle niepotrzebnych nam rzeczy. Kupujemy często coś tylko po to bo już coś kupić wypada. Druga sprawa wydajemy tyle ile zarobimy tak wiele osób robi, a trzeba oszczędzać jeśli jakaś gotówka nam zostanie. Te dwa nawyki niesamowicie pomagają w życiu i ja sam się, o tym przekonałem.

  20. Jan Odpowiedz

    Witam serdecznie gratuluję ci twojego bloga i tego, że istnieje w sieci już dwa lata. Chodzę po wielu blogach, ale muszę powiedzieć, że rzadko spotyka się to, żeby były one tak regularnie prowadzone jak twój. Życzę ci żebyś nadal go pisał i żebyś nam przekazywał różne nowinki ze świata finansów przynajmniej następne dwa lata.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję serdecznie – ja też życzyłbym sobie podobnej konsekwencji, ale ponieważ nieubłaganie zbliża się termin kolejnego porodu mojej żonki, to mam co do tego małe wątpliwości ;P

    • Kosmatek Odpowiedz

      Z kredytami to jest jedna zasada: kredytować to ewentualnie ja a nie mnie.
      A póki mnie nie stać i sam nie uzbieram to nie inwestuję.
      Nie ma inwestycji wolnej od ryzyka, która miałaby stopę zwrotu wyższą od kosztu kredytu.

  21. Michał Odpowiedz

    Sto lat, sto lat, niech żyje wolny nam!!!
    A tak an serio, samych najlepszości, weny w prowadzeniu bloga (oj, wiem co mówię, jak to się czasami o wenę modlić muszę, haaa!).
    A w sprawie tych finansów to ja zacząłem się nad nimi zastanawiać po tym, jak mi dzięki totkowi wpadło pare stówek. No i stwierdziłem, że wpłacam to na konto i od tego czasu oszczędam… Póki co idzie całkiem nieźle, liczę, że będzie nawet jeszcze lepiej.

  22. Karola Odpowiedz

    Niestety sporo z tych punktów widzę u siebie, zaczynam powoli uczyć się panowania nad swoim budżetem bo to troche jak panowanie nad swoim życiem, ale do pełnej kontroli mi jeszcze brakuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *