Ehhh – skleroza nie boli, jak to mówią. Dobrze, że blog to nie żona, bo gdybym zapomniał o naszej rocznicy ślubu, byłoby krucho. Na szczęście tą ważną datę (i imię drugiej połówki! 😉 ) mam wyrytą na wewnętrznej stronie obrączki – i chyba podobny patent muszę zastosować z blogiem, bo kolejne rocznice podzielą los drugiej, która minęła bez absolutnie żadnego echa jakiś tydzień temu. Pozwolę sobie skorzystać z okazji i nie tylko podsumować ostatnie 12 miesięcy, ale przede wszystkim: dać wartościowy materiał wszystkim, którzy stosunkowo niedawno dołączyli do grona czytelników – a jest Was naprawdę sporo!
Statystyki w porównaniu z poprzednim rokiem wystrzeliły w górę, a liczba komentarzy nadal utrzymuje się na absolutnie niesamowitym (i wymagającym sporego zaangażowania z mojej strony) poziomie – napisaliśmy ich w sumie już ponad 10.000! W podziękowaniu za kolejny wspaniały rok przygotowałem coś, co przyda się przede wszystkim tym z Was, którzy nie mają ochoty przekopywać się przez prawie 200 wpisów na blogu, a chcą znaleźć odpowiedź na pytanie „jakie błędy finansowe mogą przekreślić Twoje szanse na upragnioną niezależność finansową?„. Postaram się odpowiedzieć rzeczowo, uwzględniając jedynie najważniejsze kwestie, jednocześnie linkując do wpisów na blogu, które będą dobrym rozszerzeniem poruszanych kwestii. Blogowi wyjadacze zanudzą się pewnie na śmierć, ale czytelnicy z krótszym stażem (a takich regularnie przybywa) powinni mieć ciekawą lekturę na długi wieczór 😉 Zapraszam do lektury i klikania w każdy z linków przy tematach, które Cię interesują:
1. Auto. Mimo, że to nie najdroższy jednorazowy wydatek, na który niemal każdy z nas prędzej czy później sobie pozwoli (o tym w następnym punkcie), samochód stanowi olbrzymie zagrożenie dla stanu finansów osobistych. Te piękne, lśniące obiekty marzeń potrafią skonsumować absolutnie każdą kwotę, a jednocześnie są dzisiaj podstawowym dobrem dostępnym każdemu. Nasze pierwotne podejście było dość restrykcyjne: zakładaliśmy nie tylko używanie starszych modeli (tańszych w zakupie i prostszych w naprawie poza autoryzowanymi stacjami), ale także minimalizację pokonywanych kilometrów i jak najczęstsze korzystanie z roweru/komunikacji zbiorowej. Więcej przeczytasz o tym tu, tu, tu i tu. Tak się składa, że z biegiem czasu pojawienie się Mai zaczęło nieco zmieniać to podejście (więcej o tym tutaj). Mimo, że nasza księżniczka już jest rowerową pasjonatką, to dla nas – rodziców – czas stał się jeszcze ważniejszym zasobem niż pierwotnie. Aktualnie co nieco zmiękliśmy i nie jesteśmy już tak dogmatyczni motoryzacyjnie, co nie znaczy, że biegamy po salonach samochodowych czy odpalamy silnik, żeby pojechać po bułki do sklepu. Kilka krótkich przejażdżek w tygodniu staje się jednak dla nas normą, bo od kiedy się przeprowadziliśmy (a było to zaledwie tydzień temu!), odległości do wielu miejsc uległy wydłużeniu (chociaż gdzieniegdzie jest bliżej). Nadal jednak koszty utrzymania auta to w naszym przypadku około 10% wszystkich wydatków ponoszonych każdego miesiąca (liczę już z paliwem), lub ok 25%, jeśli uwzględnimy cenę kupowanych aut (na razie dwóch w naszej ok 10-letniej karierze posiadaczy czterech kółek) i rozłożymy ją na comiesięczne „raty”. Prawdopodobnie większość z Was nie jest w stanie podać analogicznych liczb dla swojej sytuacji – i to właśnie jest coś, co najczęściej powoduje finansowe tarapaty. A wystarczy budżetować , żeby po jakimś czasie rzetelnie odpowiedzieć sobie na pytanie „ile tak naprawdę kosztuje mnie auto”. Jestem pewien, że wiele osób byłoby przerażonych, gdyby zyskało świadomość comiesięcznych kosztów i zobaczyło, jak znaczny odsetek wydatków każdego miesiąca idzie na ukochane wozidło. Podsumowując, auto może być Twoim sojusznikiem w walce o cenny czas lub wrogiem; gwoździem do trumny ambitnych planów finansowych (jak w tym przypadku) – wszystko zależy od Ciebie, a ostatnie lata nauczyły mnie, że o prawdy uniwersalne w tej materii bardzo trudno. Pewne jest jednak, że trzeba być ostrożnym podejmując decyzje motoryzacyjne, bo o skuchę naprawdę łatwo.
2. Mieszkanie. A dokładniej: miejsce, które nazywasz swoim domem. Mimo, że sami byliśmy w stanie dość szybko spłacić nasz kredyt hipoteczny, nie jesteśmy oderwani od rzeczywistości i widzimy, jak olbrzymim obciążeniem dla ogromnej liczby Polaków jest zarówno koszt kredytu, jak i utrzymania nieruchomości. Ci, którzy już dokonali wyboru muszą dźwigać to brzemię i walczyć o to, żeby stopniowo rosnące dochody zmniejszały ciężar comiesięcznych opłat. Dla tych, którzy są jeszcze na tyle młodzi, że ta decyzja przed nimi mogę tylko doradzić: nie kupuj czegoś, na co Cię nie stać. I nie mam na myśli tego, co powie „doradca” kredytowy czy miła pani w banku – mimo sukcesywnie zaostrzanych kryteriów dostępności kredytów nadal pozwala się na sytuacje, w których skazuje się młodych ludzi na brak możliwości oszczędzania w zamian za umowę o własne cztery ściany. Punktem honoru każdego rodaka jest mieć „swoje” (banku?) mieszkanie, na wykończenie którego pójdzie roczny dochód rodziny. To naprawdę smutna perspektywa, żeby zamykać sobie furtkę do ambitnych finansowych marzeń przez jeden nieodpowiedni dla nas wybór. Dla jednego jego powodem będzie zbyt duży metraż, dla innego – lokalizacja lub kupno mieszkania w ogóle. Jest mnóstwo możliwości, od najmu, przez relokację do przejściowego mieszkania z rodzicami – to wszystko są opcje, które warto przemyśleć zanim podpiszemy cyrograf. Zaryzykuję twierdzenie, że mieszkaniowy skok na głęboką wodę w nieodpowiednim dla siebie czasie może być niemal tak samo groźny, jak decyzja o regularnym kupowaniu nowych aut 😉 Z drugiej strony, przy odrobinie szczęścia i przy ogromie ciężkiej pracy, będzie Ci dane podejmować w przyszłości kolejne decyzje mieszkaniowe w sposób nieporównywalnie bardziej świadomy niż to pierwsze lokum kupione za młodu. My sami zdecydowaliśmy się niedawno na zakup, który jeszcze parę lat temu mocno przyhamowałby realizację naszych finansowych planów. Teraz była to jednak racjonalna decyzja, którą dobrze zaplanowaliśmy, do której się przygotowaliśmy (nie tylko finansowo, ale również w kwestii dojazdów) i która zwiększy nasz komfort, jednocześnie nie krzyżując wcześniejszych założeń. Życzę Ci, żebyś również mógł podejmować tego typu decyzje 🙂
3. Budżetowanie, a dokładnie jego brak. Zastanawiałem się, czy ten punkt nie powinien trafić na miejsce pierwsze dzisiejszego zestawienia, bo nie ma nic ważniejszego niż wiedza o tym, jakie są skutki podejmowanych przez Ciebie na co dzień decyzji finansowych. Dopiero poznawszy swojego wroga (często jesteś nim sam!), możesz dobrać odpowiedni oręż i zaatakować tam, gdzie pieniądze leją się ciurkiem. Bez prowadzenia rzetelnego budżetu domowego będziesz błądził w ciemnościach – no, chyba że rozgryzłeś kwestie finansowe na tyle dobrze, że możesz bez większych konsekwencji działać na autopilocie . Mnie budżetowania nauczyła szanowna małżonka, która od wielu lat doskonale radziła sobie z kontrolowaniem własnego budżetu stosując metodę najprostszą z możliwych: używaniem kartki i długopisu. Z biegiem czasu nasze zestawienia znalazły się w zgrabnych, ustawionych pod nasze potrzeby arkuszach kalkulacyjnych, których zadaniem stało się również liczenie wartości netto (klik i klik) i wyciągania wielu wniosków na podstawie wykresów i mniej lub bardziej skomplikowanych wzorów. Wszystko się jednak zaczęło od tej kartki i ołówka, bez których nadal bylibyśmy finansowymi analfabetami. Jeśli miałbym Cię zachęcić do jednej rzeczy z całej dzisiejszej listy, powiedziałbym: zacznij budżetować. Już po krótkim czasie sam się przekonasz, jak wielką wartość niesie informacja, którą sam na co dzień notujesz.
4. Konsumpcjonizm. Płynięcie z prądem kosztuje – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Zakładam, że telewizje nadal bombardują widzów reklamami, a to napędza niebezpieczną spiralę ciągłego kupowania i późniejszego zarabiania (bo przecież nie wcześniejszego w epoce kredytów…) na opłacenie tych zakupów. Znajomi postępujący podobnie wcale nie ułatwiają sytuacji, a inflacja stylu życia rzuca wyzwanie absolutnie każdemu. Moja rada? Po pierwsze, dobrowolnie odizoluj się od mediów będących reklamowymi słupami ogłoszeniowymi – my sami zrezygnowaliśmy z telewizji i przyjęliśmy dietę informacyjną. Po drugie, uwierz w siebie, bądź świadomy swojej wartości – wtedy nikt i nic nie wytrąci Cię z równowagi i nie sprawi, że zaczniesz wątpić w dokonywane wybory. A przede wszystkim, znajdź podobnych znajomych – czy to w realu, czy w sieci. Możesz to nazwać kółkiem wzajemnej adoracji, ale od kiedy jesteście Wy wiem, że nie ja jeden żyję nieco inaczej z własnego wyboru i czuję się o wiele pewniej w czasie rozmaitych sytuacji, kiedy nasze podejście zderza się ze standardowym „należy mi się”. Zauważ, że to jest dokładnie ten sam mechanizm, w którym wszystko naokoło namawia Cię do zachowań typowego konsumenta – skoro wszyscy naokoło potwierdzają słuszność tego podejścia, Ty również świetnie się w nim odnajdujesz. Ale gdy kilkadziesiąt tysięcy czytelników bloga czyta o tym, żeby wydawać mniej, niż się zarabia i komentarze jasno wskazują, że panuje co do tego zgoda, to łatwiej jest podjąć wyzwanie i dołączyć do tej coraz silniejszej grupy.
5. Oferty bankowe. Powinieneś wiedzieć, że na usługach bankowych to Ty powinieneś zarabiać – nie bank! Niech bank generuje zyski strzyżąc pozostałe owieczki, które każdego dnia uderzają do oddziałów na dobrowolne golenie i biorą kolejne kredyty konsumpcyjne. Niech „doradcy” finansowi walczą o swoje prowizje łapiąc innych i namawiając ich na skomplikowane i niewiele warte produkty finansowe. Ty sam wykaż się rozsądkiem, nie daj się złapać na oferty pożyczek, kredytów konsumpcyjnych, wysokich debetów w koncie i kart kredytowych (chyba, że potrafisz z nich odpowiednio korzystać), a nawet: utnij drobne opłaty za prowadzenie konta czy użytkowanie kart tam, gdzie to możliwe. Później jest już z górki, bo okazuje się, że na ofertach bankowych można zarabiać, i to wcale nie najgorzej. Wystarczy się wykazać odrobiną sprytu, być na bieżąco z ofertami (zaglądając chociażby tutaj) i co najmniej kilka stówek rocznie powinno wpaść do Twojego portfela, zamiast z niego wyparować. Czasami dobrze jest być w mniejszości i skorzystać z tego, że kto inny utrzymuje banki, a samemu być jak ta myszka, która – niezauważona przez nikogo – podbierze kawałek sera ze stołu i czmychnie do norki, niezauważona przez nikogo 😉
6. Bieżące koszty. O utrzymaniu mieszkania wspomniałem już wcześniej, ale ten punkt zdecydowanie zasługuje na rozwinięcie. Utrzymanie nieruchomości kosztuje – poza kredytem ponosimy koszty wody, prądu, gazu czy ogrzewania. Wiele z nich można ograniczyć w myśl zasady ekologia = ekonomia, co pozwoli na znaczne oszczędności w każdym gospodarstwie domowym. Zbyt często bagatelizujemy te opłaty ze względu na ich niewielki koszt, ale gdy podsumujemy wszystko razem, pomnożymy przez liczbę miesięcy w roku, możemy być zaskoczeni tak samo jak tym, ile kosztują drobiazgi, na które pozwalamy sobie na co dzień. Jeśli tylko jesteś otwarty na niewielkie zmiany i chcesz nieco ograniczyć koszty mediów, zapraszam na poniższy cykl wpisów:
Prąd: klik.
„Inny tydzień”, czyli ekologiczny eksperyment, w którym brałem udział: klik.
7. Zdrowie. Zadbaj o nie jak najwcześniej – zwłaszcza, jeśli prowadzisz siedzący tryb życia. Chyba większość z nas ma cztery litery przyklejone do fotela przez większą część dnia: w domu, pracy, aucie. To rodzi problemy zdrowotne u coraz młodszych osób – naprawdę nie trzeba już mieć 60-tki, żeby co rano łykać garść tabletek i mieć trudności z wejściem po schodach na czwarte piętro. Pewnie każdy z nas był w sytuacji, kiedy sam stwierdził, że zdrowie ciężko przecenić – tyle, że dotyczyło to kogoś innego, lub kryzys przeszedł, więc i nasz mózg zapomniał o tej ważnej myśli. Ja idę o krok dalej i wręcz wierzę, że zdrowie i aktywność fizyczna to klucz do wielu aspektów wolności. Po pierwsze, będąc zdrowym i wysportowanym poprawiasz jakość swego życia i sprawiasz, że jesteś z niego bardziej zadowolony. Po drugie, przyjmując aktywny styl życia budujesz swoją samoocenę i we wspaniały sposób spędzasz czas wolny, który mógłbyś przecież przeznaczyć na spacer po galerii. Wreszcie: dajesz przykład sobie i innym (na przykład dzieciom), że sport może być sposobem na życie, który doskonale komponuje się z pozostałymi wartościami, o których piszę na blogu. Ja sam – po niewielkiej przerwie kiedy to funkcjonowałem w trybie zombie (kilka miesięcy po urodzeniu Mai) zacząłem znowu dbać o siebie i już niedługo o tym napiszę, bo wyciągnąłem ciekawe wnioski z rozmaitych aktywności, których ostatnio spróbowałem, a które wcześniej nieco negowałem.
8. Miej plan. Oszczędzanie dla sportu to zwykłe dziadowanie (względnie: bycie sknerą). Żeby działać świadomie, a przede wszystkim skutecznie, musisz mieć plan i motywację do jego realizacji. Bez tego Twoje zamiary będą niczym postanowienia noworoczne, a wszyscy chyba przekonaliśmy się o ich nikłej skuteczności, prawda? Rozpisz sobie plan działania, ustal daty jego realizacji i poszczególnych kamieni milowych, a w trakcie jego realizacji… zmieniaj go w razie potrzeby. Warto, żebyś zapoznał się z wpisem o etapach niezależności finansowej. Przejście przez kolejne punkty będzie łatwiejsze, kiedy będziesz miał listę celów do osiągnięcia. Rozpisz sobie plan spłaty kolejnych kredytów, jeśli je posiadasz. Stwórz fundusz awaryjny i poduszkę finansową. Określ comiesięczny poziom oszczędności i okresowo podnoś sobie poprzeczkę. Lub zrób cokolwiek innego, co będzie mierzalne, będzie Twoim upragnionym celem i czego osiągnięcie zmotywuje Cię do zrobienia kolejnego kroku.
9. Nie marnuj czasu. Czas to największa wartość, którą masz. Cała droga do niezależności finansowej nie jest niczym innym, jak kupowaniem swojego czasu. Tymczasem codziennie akceptujemy to, żeby cenne godziny przeciekały nam przez palce, odkładając wszelkie plany i marzenia na później. Tyle, że to później może nie nadejść, tak bardzo będziemy zaangażowani w marnowanie kolejnych dni i lat. A nawet jeśli nadejdzie, może stać się Twoim przekleństwem. Właśnie teraz jest właściwy moment na pracę nad sobą, podnoszenie swoich kwalifikacji, spędzanie czasu z rodziną. Mi samemu ciężko usiedzieć w miejscu, lubię mieć „dużo na głowie”, dzięki temu czuję, że żyję i idę do przodu. Bez ambitnego podejścia i świadomości tego, jak dużo czasu bezpowrotnie tracisz przed telewizorem, stojąc w korku czy śpiąc do południa, nie zrealizujesz swoich planów. Optymalizuj, ustal swoje priorytety i zacznij działać, nie marzyć. Bez poświęcenia 10.000 godzin na daną specjalizację, nie zostaniesz mistrzem 😉
10. Utrzymuj inflację stylu życia na jak najniższym satysfakcjonującym Cię (!!!) poziomie. Pogrubiony dopisek to chyba największa zmiana, jaka zaszła w naszym podejściu w ostatnim czasie. Choć najważniejsze rzeczy są nadal darmowe, konia z rzędem temu, kto potrafi żyć zaspokajając jedynie podstawowe potrzeby, odrzucając każdą zachciankę – dlatego i nam się czasami to „udziela”. Wielokrotnie powtarzałem, że dobrze jest prowadzić życie w taki sposób, żeby już dzisiaj być szczęśliwym – nie odkładać tego na bliżej nieokreśloną przyszłość, kiedy już zrealizujemy plany finansowe i będziemy mogli sobie pozwolić na to wszystko, czego teraz sobie odmawiamy. Przecież nie chodzi o „popuszczenie pasa” za X lat, bo do tej pory będziemy się męczyli, kilka razy zmienią nam się cele i prawdopodobnie wcale nie dotrzemy tam, gdzie chcemy, bo zjedzą nas nasze niespełnione zachcianki. Nie mówiąc o tym, że ciągłe życie z myślą „kiedyś będę sobie mógł na to pozwolić” nie zaprowadzi Cię donikąd. Po drugiej stronie mamy coś jeszcze groźniejszego: widziałem mnóstwo przypadków skoku na głęboką wodę, kiedy to pierwsza lepiej płatna praca była wystarczającym powodem do wystrzelenia poziomu wydatków w kosmos. Automatyczne przejadanie każdej podwyżki, premii i awansu jest wręcz standardem – w końcu podejście „należy mi się” króluje i niewielu ma świadomość, że to błędne koło, które przekreśla jakiekolwiek szanse na wcześniejsze odpięcie się od matrixa. Uważam, że kluczem jest nauczenie się czerpania satysfakcji z tego, co mamy, a jednocześnie – obserwacja swojej własnej osoby i reakcji na te świadome ograniczenia. My przyjęliśmy wiele z nich (z jeszcze większej ich liczby zrezygnowaliśmy nawet nie próbując), ale od czasu do czasu jedna czy druga zachcianka nie daje nam spokoju i – po dłuższej analizie kosztów, odczekaniu odpowiedniego czasu (a nóż przejdzie) – odpuszczamy i próbujemy. Czasami kończy się wnioskiem „nie było warto” (tak było chociażby z tabletem, którego kupiłem i po kilku miesiącach sprzedałem ze stratą), czasami wręcz przeciwnie (aktualnie testuję zorganizowane formy aktywności fizycznej i wnioski są na razie pozytywne) i przyjmujemy zmianę, akceptując związane z nią koszty, o ile nas na to stać. Wszystko jest dla ludzi – kluczem jest smakowanie życia małą łyżeczką – tak, żeby poznać dany smak i móc go właściwie ocenić, zamiast rzucać się na wszystko na raz i pogubić w nadmiarze wrażeń. Ambitna część mnie mówi „utrzymuj inflację życia na niskim poziomie”, „ciesz się z tego, co masz”, ale życie podpowiada, że czasami warto pójść zarówno w jedną, jak i drugą stronę. W pewnym momencie mocno ograniczyliśmy wszelkie niepotrzebne wydatki i nadal utrzymujemy większość tych ograniczeń, nie odczuwając z ich powodu jakiegoś braku. A jednocześnie pozwalamy sobie na niewielkie zmiany i przyjmujemy je, o ile są racjonalne z naszego punktu widzenia i widzimy w nich jakąś rzeczywistą wartość.
Dla młodych czytelników, którzy jeszcze nie rozdmuchali swoich „potrzeb” mam jeszcze jedną propozycję: złotą regułę finansów osobistych „wydawaj mniej niż zarabiasz” proponuję rozszerzyć na „wydawaj mniej niż połowę tego, co zarabiasz”. To powinno być osiągalne w momencie, kiedy jesteś pracującym studentem żyjącym na garnuszku u rodziców, lub nawet wynajmującym jakiś pokój. Obserwuj jednocześnie, jak reagujesz na takie podejście – czy czujesz, że czegoś Ci brakuje, czy jest Ci dobrze z tym poziomem wydatków. W zależności od odpowiedzi na to pytanie, możesz utrzymać w ryzach swoje zapędy i pokażesz środkowy palec temu, co świat będzie próbował z Tobą zrobić (a wtedy początkowe 50% będzie można jeszcze wyśrubować), albo popłyniesz z prądem i bez późniejszych, zdecydowanych działań (trudno zrezygnować z przyzwyczajeń) nie wrócisz na drogę do niezależności finansowej. Nie daj sobie tylko wmówić nikomu (w tym mi!!!), że masz żyć tak czy inaczej, albo że nie można żyć pełnią życia, nie przepuszczając każdej zarobionej złotówki. Pamiętaj też, że droga jest ważniejsza niż cel, więc nie musisz czuć się źle, jeśli w pewnym momencie będziesz chciał gdzieś skręcić, spróbować czegoś nie do końca zgodnego z założeniami – to Ty masz się czuć dobrze ze swoimi decyzjami, a zmiany są czymś absolutnie normalnym dla każdego myślącego człowieka.