Pomyślałem sobie, że w ramach małej przerwy od moralizatorsko-edukacyjnych wpisów pokuszę się o eksperyment. Obiektami moich wcześniejszych badań była: kochana córcia, współpracownicy, a przede wszystkim: ja sam. Tym razem odwrócimy nieco role i zamiast prezentować Tobie wyniki moich pseudo-analiz, poproszę Cię o udział w jednej z nich. Ponieważ ten blog aktywnymi (komentującymi) czytelnikami stoi, to istnieje szansa, że i tym razem mnie nie zawiedziecie. Już na wstępie poproszę Cię o odpowiedź na pytanie: co Cię definiuje?
Uwierz mi – to naprawdę proste. Wyobraź sobie, że właśnie się poznaliśmy, podaliśmy sobie z uśmiechem rękę, wymieniliśmy się kilkoma niezobowiązującymi zdaniami i przyszedł czas na pytanie, które zwykle w takich sytuacjach pada: „czym się zajmujesz?„. W niemal każdej głowie zachodzi wtedy szybki i automatyczny proces myślowy, którego rezultatem jest wyartykułowanie… swojego zawodu. „Pracuję w IT”, „jestem przedstawicielem handlowym” czy nawet „aktualnie jestem bezrobotny” (co wypada dzisiaj zamienić na „jestem w trakcie zmiany pracy”, ewentualnie „szukam nowych wyzwań”). Kiedy słyszę taką odpowiedź, od razu wracam myślami do Małego Księcia, który – zawierając nowe znajomości – pokazywał drugiej osobie taki oto rysunek:
Niech mały bohater sam wyjaśni, po co to robił:
„Zawód pilota dał mi okazję do licznych spotkań z wieloma poważnymi ludźmi. Wiele czasu spędziłem z dorosłymi. Obserwowałem ich z bliska. Lecz to nie zmieniło mej opinii o nich. Gdy spotykałem dorosłą osobę, która wydawała mi się trochę mądrzejsza, robiłem na niej doświadczenie z moim rysunkiem numer 1, który stale nosiłem przy sobie. Chciałem wiedzieć, czy mam do czynienia z osobą rzeczywiście pojętną. Lecz za każdym razem odpowiadano mi: – To jest kapelusz. – Wobec tego nie rozmawiałem ani o wężach boa, ani o lasach dziewiczych, ani o gwiazdach. Starałem się być na poziomie mego rozmówcy. Rozmawiałem o brydżu, golfie, polityce i krawatach. A dorosły był zadowolony, że poznał tak rozsądnego człowieka.”
Podobnie jest z nami – dorosłymi, poważnymi ludźmi, zajmującymi ważne stanowiska i będącymi (we własnym mniemaniu) niezastąpionym elementem większej układanki. Zwykło się przyjmować, że właśnie praca nas definiuje – to dlatego tak odpowiadamy na pytanie „czym się zajmujesz?” i również dlatego widzimy na rysunku kapelusz. Wszyscy (łącznie ze mną – a jak!) jesteśmy zamknięci w pewnych schematach, poza które boimy się wyjść – jakbyśmy byli odbici na ksero. Również dlatego nie ryzykujemy wychylenia nosa poza strefę komfortu i nie myślimy zanadto nad tym, jak żyjemy, a nawet – patrząc na przykład Małego Księcia – co widzimy przed oczami.
Jak bym się zdefiniował na dzień dzisiejszy? Ojciec, korpoludek, mąż, bloger, racjonalista, zawsze czymś zajęty pracuś. Nie obiecuję, że to właśnie będę mówił wszystkim nowo napotkanym osobom, ale słowo „ojciec” na pewno pojawi się przed określeniem zawodu. Jestem z tego dumny (niedługo będę dumny 2 razy bardziej!), a jeśli się dobrze nad tym zastanowić, to przecież właśnie o pewien rodzaj chwalenia się chodzi w tej grze. O ile duma z własnych dzieci jest czymś pozytywnym (a przynajmniej 100-procentowo naturalnym), to obwieszczając jako pierwsze zajmowane stanowisko, pośrednio pokazujemy swoją pozycję w hierarchii, a być może nawet: widełki płacowe? Wprawne oko wypatrzy jednak luki w tym szeregu, w którym pozycja na liście ma przecież olbrzymie znaczenie! Dlatego przejdę do drugiej części, czyli…
Jak widziałbym siebie za 5 lat? Jako ojca i męża, korzystającego z życia pracusia (tego nie zmienię) potrafiącego znaleźć chwilę na odpoczynek, aktywnego człowieka w dobrej formie, podróżnika, przedsiębiorcę patrzącego na życie szerzej niż tylko własne poletko i dającego nieco więcej siebie innym, być może blogera i freelancera pracującego na część etatu.
Ufff – trochę kosztowała mnie ta definicja. Różnice pomiędzy obiema definicjami widać gołym okiem. Nie znaczy to jednak, że mam zamiar przeprowadzić kompletną rewolucję we własnym życiu, ani że jestem z niego niezadowolony. Widzę jednak pole do poprawy (będę je zapewne widział do końca życia) i będę się starał konsekwentnie podążać małymi kroczkami w kierunkach, które właśnie wyznaczyłem. Chciałbym, żeby największy awans zaliczyła pozycja „mąż”, a największy spadek: „korpoludek”. Jeśli chodzi o to pierwsze, to poszliśmy ścieżką przetartą przez wielu i od kiedy pojawiło się dziecko, wzięliśmy na barki za dużo jak na naszą dwójkę, nie zwolniliśmy, a wręcz przeciwnie: podkręciliśmy obroty! Dzisiaj widzę, że brakuje nam czasu i energii na to, żeby ofiarować drugiej osobie więcej czasu i uwagi, niż wymaga tego ogrom codziennych obowiązków. Pozycja „korpoludek” natomiast powinna być oczywista dla stałych czytelników: stopniowo wprowadzane zmiany (jak choćby praca zdalna) mają zabrać nas nie tylko do niezależności finansowej, ale – przede wszystkim – do niezależności od jednego pracodawcy, któremu poświęcam codziennie zdecydowanie więcej czasu, niż bym chciał.
Mam nadzieję, że widząc moje własne, krytyczne spojrzenie zdobędziesz się na coś podobnego i poświęcisz chwilę na refleksję nad swoim życiem i tym, co chciałbyś w nim zmienić, usprawnić. Na koniec pokażę, że inni również potrafią wyjść poza utarte schematy, i to daleko bardziej niż ja sam. Znasz może zawodowo-biznesowe portale internetowe, w których publikuje się i aktualizuje swoje wirtualne CV, łącznie z zajmowanym stanowiskiem i nazwą kolejnych pracodawców? Tam również esencją każdego profilu jest zdanie typu „Maja Kowalska jest programistką w firmie XYZ”. Jakie było moje zdziwienie, kiedy otrzymałem maila z serwisu, mówiącego o zmianie pracy przez jedną z moich koleżanek! Brzmiał on bowiem tak: „Maja Kowalska jest teraz mamą i gospodynią domową w firmie DOM” 🙂 Daje do myślenia, hmmm?
A co Ty odpowiesz na kolejne pytanie „czym się zajmujesz?”.