Wolnym Byc

Zawód: wróżbita. Klient: ja sam. Pensja: nie do pogardzenia :)


Nie od dziś wiadomo, że „cyganka prawdę Ci powie”, a wróżbita Maciej sprytnie zwietrzył interes i został współczesną cyganką, żyjącą na całkiem przyzwoitym poziomie dzięki przepowiadaniu przyszłości. Przepraszam za link do jakże mało ambitnej literatury, ale nie mogłem się powstrzymać, bo wróżbita Maciej to niezbity dowód na to, że przepowiadanie przyszłości to intratny biznes. A skoro tak, to i ja przyjrzałem się bliżej potencjalnym profitom i stwierdziłem, że wchodzę w to! W tak oto banalny sposób zostałem wróżbitą i od razu zgarnąłem pierwszego klienta (to ja sam!), który generuje całkiem niezłe przychody: na tą chwilę szacuję je na 1890 zł w skali roku, przy kosztach równych okrągłe zero. Też tak chcesz? Nie tak szybko – zacznijmy od początku…

Planowanie: to niezwykle ważny składnik receptury na idealne finanse (nie tylko osobiste), którą od ponad dwóch lat staram Ci się sprzedać 🙂 Jak może pamiętasz (albo doświadczasz – czego Ci życzę), oszczędzanie jest niezwykle nudnym zajęciem. W skrócie: wymaga ono automatyzacji, rutyny, przewidywalności, a przede wszystkim: planowania co, gdzie i kiedy. Wyłączając niezbyt częste sytuacje, kiedy życie kompletnie nas zaskakuje i nie pozwala się przygotować na ewentualny cios w plecy, możemy ze sporą dozą dokładności przewidzieć kolejne miesiące (czasami nawet lata) naszego życia. Dotyczy to zarówno życia prywatnego, zawodowego, jak i finansów. Osoby ustatkowane raczej nie zmienią składu osobowego rodziny w krótkim czasie, a zatrudnieni (wszystko jedno w jaki sposób) prawdopodobnie nadal będą utrzymywali rodzinę robiąc to, co do tej pory. Podobnie jest z finansami: jeśli prowadzisz budżet, jesteś w stanie przewidzieć, ile pieniędzy w poszczególnych kategoriach wydasz w nadchodzących miesiącach i jak to się ma do oczekiwanych przychodów. To właśnie ta informacja, jeśli tylko dobrze ją przeanalizujesz, pozwala zaplanować to, co niewiadome, ale dość prawdopodobne. Wystarczy sięgnąć nieco wstecz (źródło: dotychczasowe wydatki i przychody), nieco w przód (źródło: Twoje potrzeby i pragnienia), a następnie połączyć oba składniki w jedną całość, która sprawi, że staniesz się idealnym kandydatem na swojego własnego wróżbitę!

Przykład z życia wzięty? Proszę bardzo: poziom moich bieżących wydatków w ostatnim roku to względnie niskie 31.929 zł (2.660 zł miesięcznie). W tym roku będzie wyżej… znacznie wyżej: wzbogaciliśmy się o kolejną członkinię naszej rodziny, czego konsekwencją jest zarówno niewielkie zwiększenie poziomu regularnych wydatków (które wcale nie musi boleć!), jak i decyzja o kupnie większego mieszkania. Większe mieszkanie oznacza niemałe wydatki na jego wykończenie i umeblowanie. Moje ostatnie problemy zdrowotne również mają wpływ na dodatkowe koszty leczenia (pierwsze półrocze zamkną się one na poziomie 5.000 zł). Do tego należy dodać, że od jakiegoś czasu nie osiągałem większych przychodów z żadnych promocji bankowych. Spore wydatki w ostatnim czasie, jeszcze większe w nadchodzących miesiącach i świadomość, że banki lubią klientów intensywnie korzystających z ich produktów – to wszystko zachęciło mnie do:

1. Założenia dwóch kont (ja + żona) kont „Lubię to! Konto” w banku BPHW ciągu 12 miesięcy mogą nam one przynieść nawet 2 x 650 zł w zamian za aktywne korzystanie z debetówki i aktywację limitu w koncie (bez konieczności korzystania z niego). Prawdopodobnie nie dobijemy do limitów wysokości nagród (w każdym z 12 kolejnych miesięcy bank zwraca do 50 zł za wydatki ok 1700 zł; wydasz mniej, otrzymasz proporcjonalnie mniej wg reguły: 3% z płatności kartą, max 50 zł), ale i tak otrzymamy pokaźne premie.



2. Założenia dwóch (ja + żona) Kont Godnych Polecenia w WBKu. Po 120 zł na głowę (teraz nawet do 270 zł!) na bardzo prostych warunkach (w praktyce: założenie konta, trzy przelewy, zamknięcie konta po kilku miesiącach) -> to jest to, co lubimy. UWAGA – jeśli skorzystasz z poniższej promocji, pamiętaj o aktywacji karty debetowej, a następnie jej zastrzeżeniu, żeby nie generowała kosztów. Ot – taki mały trick dla tych, którym karta  niepotrzebna, a jej miesięczne koszty odstraszają.

 

3. Wypróbowania karty kredytowej Citibanku, który zaproponował tablet wart ok. 350 zł za wyrobienie karty kredytowej i wydanie przy jej pomocy 1000 zł w ciągu jednego miesiąca. Co później? Czekam na nagrodę i rezygnuję z karty bez żadnych konsekwencji. To trick, który chyba niedługo powtórzymy „na żonę” 🙂


 

4. Ucięcia innych kosztów, które zaczęłyby być generowane po przejściu do konkurencji. Używane do tej pory karty debetowe mBanku trafiły do kosza (wcześniej zostały oczywiście zablokowane) – bez większego żalu zresztą, bo ostatnie zmiany w tabeli opłat i prowizji nie przypadły nam do gusty (6 zł miesięcznej opłaty w przypadku niedostatecznego używania karty to moim zdaniem krok w złą stronę). Tak na marginesie, nadal korzystamy z innych produktów mBanku, które jeszcze nieźle wypadają na tle konkurencji .

Ufff – niezła rewolucja, prawda? No cóż – już dawno stwierdziłem, że jestem z pokolenia bardzo niewiernych klientów i jeśli ktoś ma dobrą ofertę, nie mam problemów z zerwaniem nawet dłuższej współpracy. Dopóki uważam, że gra jest warta świeczki, nie boję się takich zmian. No właśnie – czy rzeczywiście warto?

O tym niech każdy zdecyduje sam. I to nie tylko w kontekście powyższych propozycji – podobne oferty pojawiają się co jakiś czas – sam staram się śledzić je zaglądając regularnie na www.livesmarter.pl i Tobie również polecam zajrzeć tam od czasu do czasu. Najlepsze według mnie okazje widoczne są także na mojej podstronie „Polecam” i w postaci bannerów na blogu, ale zwykle mija trochę czasu, zanim sam polecę coś, co inni wyłowią w mgnieniu oka. Z tego też powodu zwykle nie opisuję dokładnie konkretnych produktów – jeśli masz jakieś pytania na ich temat zostaw pod wpisem komentarz, a ja postaram się odpowiedzieć w sensowym czasie (którego ostatnio wybitnie za mało…). Kontynuując kwestię „czy warto?”…

Cena, jaką zapłaciliśmy za te wszystkie korzyści wcale nie wynosi 0, jak sugerowałem we wstępie do wpisu. Patrząc na rachunek ekonomiczny, chciałoby się powiedzieć: „czysty zysk”, a jednak nie do końca. Wypełnianie formularzy, telefony z banku, czytanie i podpisywanie umów (przez kuriera lub w placówce), pilnowanie spełnienia wszystkich warunków koniecznych do otrzymania nagród, pamiętanie o zamknięciu kont „po wszystkim”: ceną, jaką za to zapłaciłem był czas, który ciężko przecenić. Ponadto, wnioskując o takie produkty jak limit w koncie czy karta kredytowa, uchyliłem rąbka tajemnicy bankowcom i spowiadałem się z poziomu dochodów, wydatków, zaciągniętych kredytów itp. Nie mówiąc o tym, że zobligowałem się do tego, żeby w nadchodzących miesiącach w przeważającej części płacić kartą zamiast gotówką, co również skutkuje sprzedaniem bankowcom informacji o moich preferencjach zakupowych. Niech zatem każdy sam zdecyduje, czy warto poświęcać kilka godzin swojego czasu, podzielić się poziomem dochodów z obcym dotąd bankiem czy mocno ograniczyć płacenie gotówką w zamian za określone w promocji wynagrodzenie. Ja wyjątkowo rzadko wykonuję takie ruchy, a jeśli już to robię, to raczej hurtowo (na zasadzie „raz, a dobrze”) i tylko wtedy, kiedy warunki promocji są dla mnie łatwe do spełnienia. Polecam to podejście jako zdrowy kompromis pomiędzy stagnacją a zwariowanym pędem po każdą złotówkę.

To był tylko przykład z własnego podwórka. Większe wydatki i szukanie sposobu na ich ograniczenie to nie tylko konsekwencja powiększenia rodziny czy kupna mieszkania – to również planowanie urlopu, wymiany pralki czy samochodu. Zresztą – wcale nie musi chodzić o większe wydatki niż do tej pory! Przecież znaczące kwoty opłacane „plastikiem” to niemal standard, transakcje bezgotówkowe królują w galeriach, supermarketach czy na stacjach benzynowych. Przeważnie nie zastanawiamy się nad tym, czy możemy wycisnąć jakieś korzyści z obecnego sposobu wydawania pieniędzy – i to niezależnie od tego, czy mamy nad nimi kontrolę (kłania się budżetowanie), czy nie. Może więc czas zadać sobie pytanie: „co mogę zyskać na tym, że moje pieniądze przechodzą przez rozmaite instytucje finansowe”. Wiem, że powtarzam do znudzenia, ale to nie Ty powinieneś płacić bankom za korzystanie z ich produktów – wręcz przeciwnie, to one powinny płacić Tobie!

Zwróć uwagę, że po raz kolejny posiadanie oszczędności i unikanie kredytów pokazuje swoją moc. Tok rozumowania standardowego Kowalskiego jest następujący: chcę (przeważnie właśnie chcę, nie muszę) auto/smartfona/wakacje/tablet itp -> wybieram to, co mi się podoba -> szukam finansowania (kredytu). Skutkiem tego są nie tylko spore odsetki, ale także (a może przede wszystkim) oderwanie możliwości finansowych od zachcianek. Jeśli natomiast planujesz, to automatycznie wybiegasz w przyszłość, analizujesz swoje możliwości, upewniasz się, że określony wydatek jest racjonalny i czy Cię na niego stać (musisz wziąć kredyt -> nie stać Cię; wyjątek: mieszkanie). Dzięki temu nie tylko płacisz mniej (chociażby o koszta kredytu, a czasami wręcz oszczędzasz całość, rezygnując z planowanego zakupu po „ochłonięciu” z pierwszego napadu „tomisięnależy”) – możesz też odzyskać część planowanych wydatków – chociażby dzięki czemuś, co się nazywa z obca cashback, a czego przykłady podałem powyżej. Ten podwójny zysk stanowi często różnicę pomiędzy zdrowymi finansami a nieustannym poczuciem, że na nic Cię nie stać – mimo, że przecież nie wydajesz pieniędzy na prawo i lewo.

Nie po raz pierwszy doszedłem do wniosku, że nieco mniej popularny tok rozumowania przynosi profity, a wybieganie myślami w przyszłość jest korzystne zarówno dla psychiki, jak i portfela. Powiesz, że brakuje mi spontaniczności (lub, mówiąc wprost: jestem nudny). Nie obrażę się, na pewno coś w tym jest i wynika to poniekąd z mojego charakteru, ale znacznie lepiej czuję się, kiedy spontaniczne decyzje i zakupy są rzadsze, za to finansowane bez pomocy pośredników – czego i Tobie życzę!

Exit mobile version