Niniejszy wpis sponsoruje piękna w swojej prostocie idea: produkuj, zamiast konsumować (względnie: produkuj, żeby skonsumować). Pomysł na odwrócenie ról konsument <-> producent pojawił się dość nieoczekiwanie – wcale nie na zakupach, ale podczas obserwacji moich małych pociech. Dzieci to konsumenci – mówię to z całą stanowczością, jako ojciec dwóch blond główek w wieku 2 lat i 2 miesięcy. Minie jeszcze wiele lat, nim moje pociechy zaczną dawać z siebie coś więcej niż radość dla rodziców. Pytanie, które zacząłem sobie zadawać brzmi: „czy moje dzieci, a uogólniając – każdy z nas – w ciągu swojego życia da z siebie więcej, niż z niego weźmie?”. O moich oczekiwaniach względem potomstwa już pisałem, ale obserwując dorosłych dochodzę do jeszcze jednego, znacznie groźniejszego wniosku: wielu z nas nigdy nie przestanie być dziećmi. Gdyby jeszcze chodziło o dziecięcą ciekawość, którą staram się w sobie pobudzać… ale nie w tym rzecz. Otóż wmawia się nam, że możemy być wiecznymi dziećmi – i tak jak one, powinniśmy brać jak najwięcej, niekoniecznie dając coś w zamian. Ot – wystarczy do końca swych dni jeździć taczką z punktu A do B, a wszystko się jakoś spłaci;)
Współczesny człowiek konsumuje znacznie więcej niż produkuje, co z jednej strony jest oznaką dobrobytu (w który nadal wielu z krótką pamięcią wątpi), a z drugiej – dowodem naszej słabości i niemal pełnego przyjęcia zachodniego stylu życia. A przecież wystarczy tak niewiele, żeby zacząć się realizować, jednocześnie dając coś wartościowego i trwałego otoczeniu, lub choćby sobie samemu. Uważam, że chęć dawania czegoś z siebie jest naturalną cechą człowieka. Niestety, obecne czasy zepchnęły te zapędy na dół listy priorytetów, ponownie każąc na co dzień walczyć o przetrwanie w dżungli cywilizacji i nie pozostawiając nawet okruchów wolnego czasu i czystego umysłu na twórcze zapędy. Żyjemy w ciągłym biegu, kupujemy co popadnie, a z drugiej strony obawiamy się o przyszłość swoją i naszych rodzin. A to nie są warunki do tego, żeby myśleć o czymś tak błahym jak upieczenie własnego chleba czy wyhodowaniu pomidorów z ziarenek. Zaakceptowaliśmy to, że przez kilkanaście godzin dziennie robimy coś dla innych (praca i dojazdy, wychowanie dzieci itp), a w wolnych chwilach (o ile się pojawiają), przemieniamy się w typowych konsumentów, biernie przyjmujących to, co kto inny nam zaserwował. Najczęściej tym ktosiem jest wielki koncern, działający jedynie w oparciu o rachunek kosztów i przychodów, co niestety przeistacza nas w konsumentów bylejakości. Bo chyba inaczej nie nazwiesz sytuacji, w której ktoś gra na plastikowej, konsolowej gitarze (byłem, doświadczyłem…) zamiast uczyć się gry na prawdziwym instrumencie? To idealny przykład na to, jak konsumpcja zabija wszelką kreatywność – skoro wszystko jest łatwe, przyjemne i na wyciągnięcie ręki, to po co się trudzić i ryzykować porażkę? To bezpieczna ścieżka, która nie stawia wyzwań i nie poddaje wyników Twojej pracy pod osąd innych. A wystarczy tak niewiele, żeby zejść z tej ścieżki złudnego, chwilowego szczęścia okupionego ogromem wyrzeczeń…
Czasami mam wrażenie, że właśnie o takie „szczęście” coraz częściej walczymy…
Zamiana ról – pomysł banalnie prosty, a jednocześnie rewolucyjny, jeśli rozejrzymy się naokoło. Zachęcam Cię z całego serca, żebyś chociaż od czasu do czasu zamienił się z konsumenta w producenta. Oczywiście w skali mikro – nikt Ci nie każe otwierać fabryki ani kupować stadka kur, żeby mieć własne jajka (oj, chciałoby się, chciało). Wystarczy, że zamiast zabijać czas konsumpcją (nieważne, czy przedmiotów, czy bezwartościowych treści), wypełnisz go czymś kreatywnym; czymś, czego efektem będzie dzieło stworzenia. Spójrz na to maksymalnie szeroko: własnoręcznie zrobiony obiad zamiast wyjścia do restauracji; zgłębienie zainteresowań; własnoręcznie wykonany remont mieszkania, pieczenie chleba, warzenie piwa; własne pomidory; pisanie oprócz czytania (blog? książka? opowiadanie? pamiętnik? Ty wybierasz!); myślenie zamiast przyjmowania gotowych treści, idei i schematów.
Już samo słowo producent niesie ze sobą silne przesłanie: kojarzy się z aktywnością, dawaniem i kreatywnością – w przeciwieństwie do słowa konsument, który jest tylko biernym odbiorcą.
„Nie mam czasu” – powiesz. To żaden argument – ja również nie narzekam na jego nadmiar i od kilku miesięcy wręcz robię bokami, co nie przeszkadza mi w planowaniu i chwytaniu się choćby drobnostek, które nie muszą zajmować długich godzin. Akceptuję to, że obecnie – znajdując jedynie skrawki wolnego czasu – jestem coraz bardziej typowym konsumentem. Ale to nie oznacza, że mam całkowicie porzucać wszelkie aktywności tworzenia i staję na głowie, żeby dbać o kolejną już hodowlę pomidorów i nie wyobrażam sobie, że zlecę komuś wykonanie prac wykończeniowych w mieszkaniu, które niedługo odbieramy. Staram się wygospodarować czas wycinając większość (nie wszystko!) z tego, co bezproduktywne, zaczynając od telewizji, przez włóczenie się po centrach handlowych aż po spędzanie godzin na bezcelowym surfowaniu w Internecie.
Projekt pomidor, podejście drugie.
„Nie umiem” – to drugi niszczyciel kreatywności. Świat wtłoczył Ci do głowy, że masz być dobry w tym, czym się zajmujesz zawodowo, a całą resztę możesz zlecić (tutaj pisałem o alternatywnym podejściu). Żyjesz więc zgodnie z zasadą „mam dobrze zarabiać i stymulować gospodarkę wydając jak najwięcej z tego, co zarobię”. Prawda jest jednak taka, że sam nie wiesz, jak dużo jesteś w stanie wykonać własnymi rękami. Nie zachęcany przez nikogo nawet nie próbujesz… ale od tego jestem ja ;), więc zachęcam Cię i zapewniam, że możesz naprawdę wiele! Najbardziej wartościowych blogów finansowych nie tworzą certyfikowani finansiści – robią to pasjonaci, którzy z zapałem kreują coś, przy czym telewizyjne audycje z ekspertami wyglądają jak bajeczki dla naiwnych dzieci. Mnóstwo cenionych dzieł i przedmiotów powstaje z ręki tych, którzy nie mogą pochwalić się poważnymi tytułami, a jedynie poświęcili kilka tysięcy godzin na coś, co ich pasjonuje. Chyba większość z nas dostrzega różnice w jakości pomiędzy konfiturą z targów zdrowej żywności (lub jeszcze lepiej: zrobioną własnoręcznie) a tą od znanego producenta, zatrudniającego cały sztab technologów żywności? To regularne zgłębianie dziedzin, które Cię kręcą zrobi z Ciebie eksperta – i to znacznie większego niż ktoś, kto odbębnił jakieś studia i z niechęcią robi to, co każe pracodawca, w oczekiwaniu na jedyne pocieszenie w postaci comiesięcznego przelewu.
Jeśli od czasu do czasu spróbujesz proponowanego przeze mnie podejścia, zyskasz:
– doświadczenie. Czyli coś znacznie cenniejszego i ciekawszego od wybiórczego przyjmowania opinii innych. Powoli dochodzę do wniosku, że jednym z największych dramatów współczesności jest właśnie bierność i lizanie życia przez szybkę, zamiast przeżywania go na własną rękę.
– potencjalne, kolejne źródło zarobków. Niedługo będzie nieco więcej o zarabianiu (oszczędzanie przejechałem już chyba wzdłuż i wszerz) i o tym, jak ważne jest budowanie kolejnych źródeł dochodu (lub chociaż potencjalnych sposobów zarobkowania w razie konieczności), niezależnych od obecnego pracodawcy czy nawet branży, w której pracujesz.
– kolejne stopnie wtajemniczenia. Każda godzina eksperymentów przybliża Cię do magicznej granicy 10.000 godzin, które dzielą amatorów od profesjonalistów.
– radość z życia. Nie oszukujmy się – natłok obowiązków potrafi wbić w ziemię i odebrać radość z codzienności. Brak odskoczni i chwili dla siebie potrafi doprowadzić do niepotrzebnych frustracji i nie jest zdrowy ani dla Ciebie samego, ani dla Twojego otoczenia. Próbując tworzyć sięgniesz od razu do swojego hobby – a ponieważ posłuchasz głosu serca (zamiast poleceń przełożonego), to czas włożony w dany projekt będzie dalece bardziej wartościowy niż to, co robisz na etacie.
„Moja praca? Pasjonująca! Nie wyobrażam sobie bez niej życia!”
– pewność siebie. To ty dyktujesz warunki i zyskujesz świadomość, że możesz naprawdę wiele. Sam, mimo pewnego kroczenia do niezależności finansowej dostrzegam coraz mniejszą wagę porządnego zabezpieczenia finansowego. Zwiększa się natomiast znaczenie tego, że wiem, że nieważne co się stanie, będę w stanie utrzymać swoją rodzinę. Dotychczasowe projekty, których się podjąłem w zaciszu domowym i ich efekty tylko potwierdzają, że chcieć to móc i nie wyobrażam sobie, żebym w razie zwolnienia i otrzymania dodatkowych 8-10 godzin dziennie nie potrafił przekuć tego czasu w zysk zaspokajający nasze potrzeby materialne, a zarazem: moją ciekawość i chęć tworzenia. Taka świadomość to potęga znacznie większa niż kolejne zera na koncie!
Mimo tych wszystkich zalet, przemiana z konsumenta w producenta jest cholernie trudna, a co za tym idzie: mało popularna. Koniecznością jest przełączenie umysłu w stan aktywności i przekreślenie sporej części z tego, co wszyscy naokoło próbują Ci sprzedać. Co za tym idzie, niewielu próbuje, a spora część z tych, którzy się odważą, odpuszcza po pierwszych niepowodzeniach. Dzisiaj liczy się tylko natychmiastowa gratyfikacja i trzeba mieć w sobie pokaźne pokłady motywacji, żeby żyć choć trochę inaczej.
Ja jednak próbuję. Mimo niepowodzeń, trudności i częstego braku chęci i sił na zrobienie czegoś, czego nie muszę. Mimo świadomości, że łatwiej i szybciej byłoby pójść do sklepu albo zadzwonić do fachowca. Ale kiedy już się przełamię, za każdym razem czuję się identycznie jak wtedy, kiedy najpierw wymyślam sto wymówek, żeby nie pójść na siłownię, a chwilę później zmuszam się do wyjścia i dziwię się podczas treningu, jak mogło mi się nie chcieć. Wierzę, że spora część z Was również podejmuje się dzieła stworzenia i od czasu do czasu zamienia się w piekarza, piwowara, złotą rączkę, kucharza, mechanika, hodowcę warzyw, owoców, a może i drobiu 😉 i… chętnie podzielicie się Waszymi projektami w komentarzach!
Na koniec mam do Ciebie gorącą prośbę. Jeśli przeczytałeś wszystkie (lub niemal wszystkie) wpisy na tym blogu, śledzisz go od wielu miesięcy, a mimo to nie wprowadziłeś zmian mających wymierne przełożenie na Twoje życie… przestań tyle czytać, a zacznij działać! Sam zaczynałem od przyswajania treści pisanych przez kogo innego – to mnie w pewien sposób ukształtowało i wymiernie pomogło w dążeniu do ówczesnych celów. Czytanie interesujących treści może być jedynie rozrywką, a może motywować Cię do myślenia i działania – chyba nie muszę dodawać, że druga z tych opcji to w większości sytuacji preferowana forma odbioru treści.
PS Jeśli zmotywowałem Cię do działania, ale nie masz pomysłu na konkretny projekt, dołącz do mnie! Na dniach zamierzam zrobić swój pierwszy w życiu dżem truskawkowy – teraz jest idealny (a zarazem ostatni w tym sezonie) moment na ten eksperyment. Ja będę bazował na wcześniejszych doświadczeniach ze śliwkami, ale tego typu konfitury to żadna filozofia, więc poradzą sobie nawet kompletni amatorzy. Do dzieła!
[Edytowany 4.07.2015] Nie powiem – nieźle nam to wyszło… dwie partie słoików z latem w środku trafiły już do piwnicy, a ja właśnie wróciłem ze sklepu z kolejnymi kilogramami truskawek, które zaraz trafią do gara! Bardzo miła odmiana od codzienności, którą od dwóch lat jest dla nas dżem śliwkowy. Polecam!
[Edytowany 05.07.2015] Czyżby moje postulaty zaczynały brzmieć rozsądniej, kiedy sielanka na kredyt odsłania prawdziwe oblicze? Już nawet dziennikarze znanych stacji podbierają mi tytuły 😉 Konsument vs producent, wzmianka o pomidorach… to nie może być przypadek – to jawna inspiracja moim ostatnim wpisem, idealnie dopasowana do aktualnych wydarzeń 🙂 Zobacz sam:
Witam,
To mój pierwszy komentarz choć czytam już od roku 🙂 Gratuluję bardzo wartościowego bloga, który jest dla mnie bardzo inspirujący.
Ja już od wielu lat działam, w ten sposób. Udało mi się zrobić pełny remont domu, w którym mieszkam (ściany, sufity, przebicie stropu w celu zrobienia nowej klatki schodowej, podłogi, płytki w łazience, instalacje elektryczne (to akurat moja zawodowa dziedzina). W planach nowe ogrodzenie, kostka brukowa i budowa garażu. Obecnie nauczyłem się odnawiać i tapicerować fotele i krzesła z czasów PRL Mam już kilka egzemplarzy na sprzedaż 😉
Pozdrowienia dla wszystkich!
Super projekty! Fajnie, że w końcu zdecydowałeś się na ten pierwszy komentarz – następne przyjdą Ci na pewno łatwiej, nie czekaj więc kolejnego roku 🙂
Super sprawa z własną produkcją! 🙂 ostatnio zrobiłam swój pierwszy dżem truskawkowy z dwóch skladników – truskawek i jabłek. Zero chemii, zero sztuczności, zero cukru. Jabłka mają właściwości żelujące, więc po podgotowaniu ich z truskawkami wystarczyło to tylko przełożyć do słoiczków, odwrócić je dnem do góry i voila!
Chciałabym Ci też podziękować – od poł roku oszczędzam, ale źle. Teraz, po sesji, miałam trochę czasu i pochłonęłam prawie całego Twojego bloga! Co było u mnie złe? Po pierwsze – budżet był zrobiony „po łebkach” i nigdy ani nie był zrealizowany, ani wydatki nie były konsekwentnie zapisywane, a po drugie – pieniądze zaoszczędzone trzymałam na zwykłym koncie (glupia ja). Także dobrze się składa, że zaczyna się teraz lipiec – jakoś tak zawsze łatwiej zacząć z nowym miesiącem 😉 czas naprawić co buło złe.
Powodzenia z dżemami!
Wow – ciekawy jestem, ile czasu zajmuje lektura prawie wszystkich… 199 wpisów 😉 Życzę powodzenia w osiągnięciu zakładanych rezultatów – pewnie jeszcze nie raz odkryjesz błędy we wcześniejszym podejściu, ale kto ich nie widzi, ten zwykle nie idzi do przodu, prawda?
Cóż, od około 3 tygodni czytam bloga (trafiłem tu, przez błąd w swoim budżecie [tak, założyłem go nie z inspiracji blogiem :)] i szukałem rozwiązania), powolutku, wpis po wpisie. Czasu nie mam wiele, bo głównie po pracy, a i staram się czytać ze zrozumieniem, zaglądać pod linki itp. (no i robię sobie mikronotatki w Wordzie na co ciekawsze tematy, które mnie interesują albo mi się przydadzą), co też spowalnia trochę cały proces. Mimo to, dotarłem już do stycznia ’14, więc chyba nie ma źle. 🙂
Może zdążę przeczytać cały blog, nim pojawi się dwusetny wpis. 🙂
Notatki z mojego bloga? Jeśli tylko Ci one pomogą w ogarnięciu budżetu i swoich finansów – czytaj, pisz, wyciągaj wnioski i idź do przodu!
Chociaz spisuje wydatki i dochody gdzis tak od marca 2013, to nie wiedzialem do tej pory o czyms takim jak wartosc netto albo np o poduszce finansowej. I dlatego zrobilem wiec sobie mininotatki, bo wiadomo – wpisow duzo, ciezko zapamietac tak wielki natlok informacji jednoczesnie, zwlaszcza, jesli sie dziedzine finansow domowych tak naprawde teraz zaczelo zglebiac sumiennie.
Przepraszam za brak polskich znakow. Pisze z telefonu.
U mnie w domu od zawsze wytwarzalo sie wlasne produkty. Teraz sama pieke chleb i robie wino 🙂 Pieke tez ciasta, robie pierogi etc. I oszczedzam dalej , wyniki juz sa imponujace 🙂
I gratulacje – jestem pewien, że szczęśliwy jest nie tylko Twój portfel, ale i kubki smakowe domowników 😉
A ja trafiłam na Twojego bloga parę miesięcy temu, kiedy to z moim partnerem odkryliśmy FI (Financial Independence) i byłam strasznie ciekawa jak to sie robi w Polsce 😉 (sama od lat mieszkam za granicą) Od razu wiedzieliśmy, że FI to jedyna rozsądna opcja i jak sie okazało, nieświadomie już od dawna to praktykowaliśmy 😉 Mój mężczyzna warzy genialne piwa a drewniane łóżko i szafka są jego autorstwa. Ja dużo eksperymentuje w kuchni i powoli sie przymierzam do upieczenia pierwszego chleba.
A co do dawania – nic bardziej nie cieszy niż własnoręcznie wykonane prezenty – butelka piwa, ciasto czy też estetycznie podane sushi. Nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu rodzina i przyjaciele wydają tyle pieniędzy na prezenty, które w 90% są bezsensowne i nietrafione…
Miłego dnia i pozdrawiam!
„czemu rodzina i przyjaciele wydają tyle pieniędzy na prezenty, które w 90% są bezsensowne i nietrafione” – a ja rozumiem: bo tak jest łatwiej – zwłaszcza, jeśli sami nie są fanami DIY. Tu chodzi o coś więcej niż te prezenty – to podejście do życia, innych ludzi i konsumpcjonizmu. Pewnie masz świadomość, że niektórzy mają odwrotnie i nie mogą się nadziwić, jak można komuś ofiarować np. słoik dżemu jako prezent 😉 Pozdrawiam serdecznie gości bloga zza gramanicy 🙂
Cześć Wolny,
zawsze jak czytam Twoje wpisy, to czuję jakieś natchnienie. Masz taki styl pisania, że czytając „słyszę” spokój tej treści 🙂
Co do tworzenia – ja tez podpisuję się rękami i nogami, że warto tworzyć. Wiem z własnego doświadczenia, jak trudno przekonać samego siebie – przed uruchomieniem bloga myślałem, że chciałbym coś robić, na przykład pisać bloga, ale nie miałem pomysłu o czym. I przyszło olśnienie – pracowałem na infolinii banku, gdzie poznałem tonę produktów bankowych i jeszcze więcej problemów, z jakimi stykały się rzesze klientów.
Bang – jest pomysł, który urósł w całkiem spory twór, jakim jest mój blog. A doświadczenie przyniosło taki efekt, że już kończą się pomysły wyniesione z pracy konsultanta, a pojawiają się nowe, które znajduję w różnych innych miejscach.
A satysfakcja z efektów tworzenia jest niesamowita – przede wszystkim, kiedy ktoś zajrzy na stronę i skomentuje wpis. A jeszcze bardziej, gdy skomentuje, że bardzo tej osobie pomogłem.
Każdemu życzę takiej satyffakcji z działania 🙂
Pozdrawiam, Bartek
Czyli miałeś nieco ułatwione zadanie, bo każdy dzień w pracy nieco lepiej Cię przygotowywał do startu z blogiem finansowym. A do tego, mając kontakt z całą masą klientów, ich potrzebami i problemami musisz mieć niezłe wyczucie odbiorcy, co? Super, że zdecydowałeś się przekuć tą wiedzę w coś, co sam tworzysz i jak nikt inny rozumiem, jaką satysfakcję przynosi blogowanie 🙂
Dokładnie tak – start był nieco ułatwiony. Chociaż dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że pomysł przyszedł późno – jakoś wcześniej nie docierało do mnie, że można to tak wykrozystać. To dobra lekcja dla każdego, kto uważa, że nie ma atutów – zawsze jakieś są, czasami trzeba tylko czasu, aby je samemu odkryć 🙂
A mnie już od dawna jakaś tajemnicza siła odciąga od zrobienia inteligentnego ogrodu. Może już pora się za to wziąć na poważnie? 😀
Pierwsze słyszę ten termin, ale jeśli moje kompletnie amatorskie biznesowo ucho się nie myli, to jest to niezły materiał na całkiem dochodowe hobby!
Nie przepadam za dżemami truskawkowymi, ale jeśli lubisz eksperymenty, to polecam połączenie truskawek z rabarbarem i wanilią. Taki dżem robiłam dwa lata temu i uważam, że jest niezwykle dobry, jak na truskawki 😉
Teraz jestem na etapie nauki zdobienia pierniczków lukrem królewskim. Byłam na szkoleniu, a w tym tygodniu planuję pierwsze samodzielne eksperymenty.
A co do bloga – niezmiennie zapraszam do lektury moich eksperymentów ze statystyką (www.statystyczny.pl). Długo się wahałam czy zaczynać, aż wreszcie postanowiłam, że przynajmniej spróbuję. Nie dość, że coraz więcej pozytywnych opinii, to sama czuję, że pisząc muszę się rozwijać.
I jeszcze po kilku latach pieczenia chleba drożdżowego, zdecydowałam się na zakwasowy. Pieczenie okazało się dużo łatwiejsze, niż się obawiałam.
Myślę, że podstawowym hamulcem oprócz braku czasu jest strach, że coś się nam nie uda. Ostatnio tłumaczę sobie, że warto przynajmniej spróbować. I udanych prób mam już trochę za sobą. A jak się nie uda, to przynajmniej wiadomo, że albo nie jest to nasza działka, albo trzeba jeszcze trochę popracować nad lepszymi efektami.
Mam to samo – im więcej piszę, tym więcej muszę się uczyć i tym bardziej się rozwijam. To samonapędzający się mechanizm, gdzie nie ma przegranych! A dżem truskawkowy traktujemy raczej jako eksperyment (dodaliśmy trochę agrestu jako „zagęszczacza”) i nie oczekujemy, żeby smakowo choć zbliżył się do naszego śliwkowego z czekoladą 🙂 Który wcina już niemal cała rodzina, więc wrzesień/październik zapowiada się pracowicie – poniżej 50 słoików raczej nie zejdziemy.
Oj, nutella śliwkowa to też u nas obowiązkowa pozycja 😉
Polecam też wiśniowy w tym samym stylu (czyli z dodatkiem kakao). Uwielbiam! I jeszcze wiśnie z czarną porzeczką i cynamonem. I mirabelki z bananami.
Chyba jestem fanką łączenia smaków 🙂
Gdybyś samodzielnie robił te dżemy, to jeszcze rozumiem, ale zapędzać do roboty kobietę, która niedawno urodziła dziecko… oj nieładnie.
Wolny, a teraz mała zagadka dla ciebie. Znajdź błąd logiczny w (dosłownie rozumianym) zdaniu napisanym przez ciebie:
„Współczesny człowiek konsumuje znacznie więcej niż produkuje….”.
.
Uwagi:
– w czasach dawnych, np. zbieracko-łowieckich, tym bardziej konsumował, a nie produkował
– jak obronić to zdanie w czasach nadprodukcji, szczeg. w państwach zachodnich?
A wiesz, że zastanawiałem się chwilę nad tym zdaniem po napisaniu całości, jeszcze przed publikacją? I nawet przeszło mi przez myśl, że może ktoś się do niego „przyczepi” – zresztą nie bez powodu. Odniosę się do uwag:
1) w czasach dawnych wydajność pracy była tak niska, strach o jutro tak wysoki, a potrzeby ekspresji samego siebie chyba jeszcze słabo rozwinięte, że konsumpcja była jedyną drogą do przetrwania, które wcale takie pewne nie było, prawda?
2) Zostawmy państwa zachodnie – skupmy się na Polsce, gdzie podobne mechanizmy też mają miejsce. Otóż uważam, że rozwój, który towarzyszy nam już od ładnych paru lat to w dużej mierze wynik naszej sytuacji geograficzno-politycznej, a w wielkim skrócie: tego, że coraz częściej zarabiamy na zachodzie, a kupujemy na wschodzie. Firmy z kapitałem zagranicznym (zachodnim) płacą więcej niż 100-procentowo polskie, a za towary sprowadzane z dalekiej Azji płacimy znacznie mniej, niż płacilibyśmy za to samo, wyprodukowane u nas. To taki geoarbitraż, z którego od dawna korzysta spora część świata (a na którym traci inna część ludzkości). To mocno komplikuje sytuację, bo nigdy już się nie dowiemy, czy pracując dla lokalnego prywaciarza stać by nas było na podobne życie (i bogacenie się całego narodu), gdybyśmy kupowali t-shirty za 100 zł, zamiast 30zł.
Po drugie – i może nawet ważniejsze, gospodarka od dawna nie jest grą o sumie zerowej. Brak jakiegokolwiek pokrycia dla pieniądza i wszechobecny kredyt (z pokryciem w postaci pieniądza wirtualnego… czyli również bez pokrycia) sprawiają, że dzisiaj ciężko jednoznacznie porównać liczbowo konsumpcję i produkcję.
Zdaję sobie sprawę, że powyższe argumenty nie są z żelaza i zdanie, na które się powołałeś można bardziej poczuć (rozglądając się naokoło) niż udowodnić, to obstaję przy swoim: jesteśmy rozleniwionymi konsumentami, którzy niewiele muszą, a co za tym idzie -> niewiele z siebie dają.
Ciekawy jestem, czy rozwinie się z tego jakaś większa dyskusja – może ktoś chciałby się przyłączyć? 🙂
Na pewno zdanie to jest prawdziwe z ekologicznego punktu widzenia – przy tym tempie produkcji, Ziemia i jej zasoby są „zjadane” bardziej niż odnawiane, ale to nie znaczy, że ludzka konsumpcja przyrasta. Produkcja jak najbardziej.
A pisząc o zachodzie miałem właśnie na myśli przeciwstawienie Europy i Ameryki np. Afryce czy Azji. Np. te tony żarcia jakie mamy w sklepach tylko po to by mieć (pozorny) wybór, często marnujące się po terminie z braku nabywców, tony ubrań i elektroniki wychodzące z mody itd.
W tym sensie widzę i „atakuję” produkcję :). A człowiek jak dawniej, nie skorzysta więcej niż z jednego telewizora czy samochodu na raz, nie wepcha w siebie więcej niż kilka tys. kalorii dziennie. Nasze możliwości konsumpcyjne są ograniczone (ale już możliwość nabywania rzeczy zbędnych – mocno zwiększona).
No i to takie to tam myśli mi przyszły do głowy krytycznie patrząc na to zdanie :).
W czasach konsumpcjonizmu pomysł wydaje się bardzo interesujący. W praktyce może okazać się trochę ciężki do realizacji, ale z pewnością warto!
Czytam od Twojego bloga od dawna, powoli zaczełam wdrażać kontrolę wydatków od marca, ale zagubiłam się w czerwcu, kiedy było mnóstwo zajęć i wydatków więcej niż wcześniej. Paradoksalnie zamiast bardziej ich pilnować, zarzuciłam spisywanie paragonów, efektem czego jest debet na karcie. Od lipca jednak zaczynam na nowo. Myślę, że będzie teraz łatwiej, z większym doświadczeniem. Co do bycia producentem (w skali mikro), to myslę, że daje to ogromną satysfakcję. Uprawiamy z mężem działkę (własne pomidorki, ogórki, truskawki i inne pyszności), remontujemy własnym sumptem altankę. Z racji stosunkowo późnych powrotów z pracy, praca na działce zajmuje całe weekendy (z przewa na relaks oczywiście) i choć czasami myslę sobie, że gdyby nie ta działka, to mielibyśmy dużo wolnego czasu, to nie zamieniłabym tych godzin na czas wolny. Poznajemy smak naszych warzyw i owoców i wydaje się nam on wyjątkowy. Córka też dała się wciagnąć do niewielkich prac i daje to ogromną satysfakcję, że robimy coś razem i wszystkim nam sprawia to przyjemność.
Od niedawna zaczęłam też piec chleb, taki prawdziwy, na zakwasie, nie z gotowych mieszanek. Kiedyś wydawało mi się to pracochłonne i bez sensu (sklep tak blisko). Teraz piekę raz, dwa razy w tygodniu, wystarczyło dobrze rozplanować pracę w czasie i okazuje się, że nie odczuwam, że czasu mi ubyło, a świadomość, że jest to w pełni wartościowy, zdrowy chleb, a na dodatek smakuje wszystkim sprawia, że wkładając jeden chleb do piekarnika już planuję kiedy upiekę następny.
Coraz więcej chce mi sie robić (szyć, malować) chociaż jeszcze się waham, bo jak coś można łatwiej kupić… przychodzi mi myśl, że szkoda czasu na produkcję.
Podziwiałam moich rodziców, którzy praktycznie cały czas coś robili produktywnego. W tej chwili jest w nas więcej z konsumentów i decyzja o byciu producentem wymaga refleksji i dojrzałości. Na pewno jednak warto podjąć sie tego wysiłku!
Super inicjatywy – a jeśli chodzi o budżetowanie, to kluczem jest konsekwencja. Przynajmniej na początku – później to wchodzi w krew i staje się bardziej naturalne.
Małgorzato, polecam radykalizm: porzuć babranie się w paragonach, nie oszczędzaj, ale za to REZYGNUJ z kupowania wielu rzeczy. I nie będzie debetu, zobaczysz. Oczywiście wsyzstko zależy od możliwości, bo gdzieś to minimum jest, nie da się zrezygnować z opłaty czynszu, prądu itd., ale np. z różnych usług abonamentowych – jak najbardziej!
Wolny,
Jak zwykle masz racje 😉
Ja jestem na etapie odkrywania kuchnii. Nauczylem sie robic nalesniki i kotlety schabowe 😉 Dzisiaj bylo kolejne wyzwanie czyli kalafior.
Niby proste rzeczy ale satysfakcja jest. A przy okazji jest duzo taniej i zdrowiej niz jedzenie do mikrofali.
Jednoczesnie staram sie ograniczyc napoje gazowane i alkohol na rzecz wody.
Woda oczywiscie z dzbanka z filtrem a nie w plastikowych butlach ze sklepu. Juz widze troche nizsze rachunki za cotygodniowe zakupy.
Niby nic tu jeszcze nie produkuje ale konsumuje produktow ze sklepu juz mniej.
Do tego nalezy dodac takie inicjatywy jak ponowne zapisanie sie do biblioteki (ograniczylem ilosc kupowanych ksiazek ale to nie znaczy, ze czytam mniej).
Byc moze kolejnym krokiem beda krzaczki pomidorow na balkonie lub piwo z wlasnego browaru. Z ciekawoscia bedesledzil komentarze pod Twoim wpisem. Liczena ciekawe pomysly i przyklady 😉
Najważniejsze jest to, że widzisz efekty i masz z nich radochę, przy czym mogę się założyć, że wcale nie odczuwasz spadku jakości życia czy czerpanej satysfakcji (a wręcz przeciwnie!). Magia, co? 🙂
Dokładnie 🙂
Kupując wszystko (w tym usługi) mam odczucie, że zamiast żyć kupuję jakieś substytuty elementów życia a sam swoje życie poświęcam aby na te substytuty zapracować.
Bez sensu.
PS: off topic. odwiedziłem bibliotekę i zaczynam czytać książkę, którą w swojej czytelni polecasz = „minimalizm po polsku” Anny Mularczyk
A`propos tych mitycznych 10 tys. godzin dzielących amatora od profesjonalisty.
Jakoś w to nie wierzę…
Wolę to co pisze Tim Ferriss: przemyślana nauka czegos przez 6 miesięcy stawia nas w gronie 5% światowej puli specjalistów w tym „temacie”.
J Fisker z ere rozpisał to na 10 stadiów i to się mniej więcej zgadza w godzinach:
30k, 10 k , 3 k, 1 k, 300, 100, 30, 10, 3, 1.
Od profesora do ignoranta, który ledwie o czymś usłyszał.
10 geometrycznie czy wykładniczo rozniacych sie stopni profesjonalizmu cz jakiejś cechy. Od sztuk walki, przez kucharzenie po jakieś dziedziny naukowe.
Hmmm – ja bym tego nie rozpisywał i pozostawił sporą dozę dowolności. 10.000 to według mnie umowna liczba, która może być zarówno jedynie przymiarką do zawodu (piloci samolotów pasażerskich? kosmonauci etc?), jak i może wystarczyć, żeby daną dziedzinę przeorać wzdłuż i wszerz, a na koniec znudzić się nią na tyle, że odstawimy ją na bok i zajmiemy czymś nowym.
A ja w tym widzę sens. 30 tys. godzin to ~15 lat etatu na jeden temat. 30h to jeden przedmiot/ kurs.
Oczywiście, najlepiej widzę to w nauce – 10k to mniej więcej habilitacja, 1k magisterium, 100 h – matura :-).
Ale – ile trzeba:
– by oswoić się z wodą
– nauczyć się na niej utrzymywać
– taplać się
– trochę płwyać
– pływać jakimś stylem
…. itd. do perfekcji sportowca zawodowego?
.
Liczby zgrubne, ale ten postęp geometryczny jakoś mnie przekonuje.
Stąd 10 tys. to profesjonalista :), ale jeszcze nie mistrz, 30 tys. to mistrz!
Pływać jakimś stylem? Od zera do owego „jakiegoś stylu” – 10 godzin…
Bycie mistrzem w pływaniu? Po co?
Rzeczn ie w tym by być najlepszym (przynajmnije dla mnie).
Dla mnie wystarczy, by załapać się do 5% najlepszych na świecie 🙂
A na to 6 miesięcy z górą wystarcza 🙂
Przynajmniej w tym, co do tej pory praktykowałem 🙂
oJEJKU, JEJKU, JEJKU. Nie bądź drobiazgowy. A po co być profesorem od motyli? 6 miesięcy z górą, tak, zgoda, to mniej więcej 1000 godzin, by być w 5% tych najlepiej coś znających. Tak, tyle wystarcza. :).
A może lepiej być wśród 10% najlepiej coś umiejących, ale znać się na 3 x więcej rzeczach, choć słabiej? .
.
To jest to, co sam powtarzam: specjalizacja jest dobra dla insektów.
Ale wiem, że z takim podejściem, choć mam największe szanse by być człowiekiem renesansu NIGDY nie będę mistrzem w jakiejkolwiek dziedzinie. Życie mamy tylko jedno, tylko 9000 tys. godzin rocznie, z czego 2000 można przeznaczyć na pracę, lub poważnie na jakieś zajęcie.
No i trzeba dokonywać wyborów, czy chce się umieć mniej ale lepiej, czy wiele po trochu.
.
Ogólnie, z podejściem Wolnego czy moim, czy twoim, jesteśmy bardziej ludźmi renesansu, ale za cenę mistrzostwa, uznania itd.
.
I ok, ale jeśli chce ktoś się specjalizować i dążyć do perfekcji – ma prawo. Czy to w pływaniu, czy w motylach, czy w karate, czy w finansach, czy w medytacji, czy w znajomości rozkładów wszystkich samolotów na świecie :-P…
Ups, zrobiłem pierwszy raz w życiu błąd, którego u innych nienawidzę: 9 000 tys. brrrrr., f%$k!
Ależ oczywiście… jak ktoś chce, nie ma sprawy 🙂
Ja nie chcę, ale popieram tych co chcą 🙂
Potrzebuję czasami się z kogoś pośmiać 🙂
… znalazłem , tekst o insektach jest z Heinleina cytowanego przez Fiskera na ERE:
(…) do prefer to get the full experience though. In terms of exploring, I absolutely detest being a tourist. Tourism is a very passive way of experiencing life. It is typically prepackaged. Go there. Look at that. Eat this. Take the tour. Participate in such and such activity. Bah humbug! That is the shrink wrapped version. That is not living life to the fullest. Note how the natives NEVER do what the tourists do no matter where you go.
„A human being should be able to change a diaper, plan an invasion, butcher a hog, conn a ship, design a building, write a sonnet, balance accounts, build a wall, set a bone, comfort the dying, take orders, give orders, cooperate, act alone, solve equations, analyze a new problem, pitch manure, program a computer, cook a tasty meal, fight efficiently, die gallantly. Specialization is for insects.”
-Robert A. Heinlein
This is why I picked a row boat. This is why I did my own taxes (as far as possible). This is why I’d rather walk than take the car. This is why I refuse to depend on a single specialized job to compensate for a lack of most other skills even though it is comparatively economically disadvantageous.
Economically speaking, it means that Heinlein’s humans Heinlein’s insects that work and spend accordingly as part of a large economic system or ahive. Heinlein’s humans, on the other hand, are significantly more self-reliant and thus can get much the same results without paying nearly as much.
What is the point of working all your life having done/produced only one thing and essentially having consumed everything else? It may maximize GDP, income, net worth, … but I don’t think that that is what life is all about.
Artykuł świetny pod względem merytorycznym. Co do jego postulatów, wydaje mi się, że dużym problemem jest to, że wiele osób nie potrafi odraczać gratyfikacji i chce mieć wszystko na „już”, „teraz” – a tak się nie da, na wszystko trzeba czasu. Jeżeli nie widzimy efektów, nasza motywacja spada i poddajemy się.
Najlepsze jest to, że własna produkcja jest dość często powiązana z szybką gratyfikacją. Często wręcz natychmiastową. Robienie przetworów to wspaniała okazja do bycia razem, wspólnej pracy, poczucia bliskości i wspomnień z dzieciństwa. Własny dżem truskawkowy, robiony tradycyjnie (bez mixów śmiksów) można mieć już na drugi dzień-tylko trzeba się namieszać. Sok można mieć „od ręki”. Chleb może nie od razu wychodzi ale przy odrobinie samozaparcia efekt jest niesamowity a widok dziecka, pochłaniającego ciemny, razowy chleb, jest najlepszą nagrodą. Na wino czy nalewkę trzeba poczekać ale warto, poza tym sam etap produkcji też jest przyjemny.
Czytam Twojego bloga już od kilku miesięcy i rzeczywiście przekazujesz czasami treści motywujące do działania tak jak ten artykuł. Widzę po sobie, że muszę się czasami zmuszać do działania, ale gdy już zacznę coś robić to wszelkie wątpliwości mijają. Trudno jest wyjść z domu na siłownię się poruszać lub na rower, ale gdy już wyjdę jestem z tego faktu zadowolony. Trudno jest się zebrać do sprzedaży na allegro starych rzeczy zalegających w domu, ale gdy już się to zrobi jest satysfakcja. Generalnie warto postanowić sobie co się chce osiągnąć swoim działanie i zacząć od razu to realizować nie czekając na dogodne okoliczności. Działanie zawsze wygrywa z samym myśleniem i planowaniem.
Heeeej 🙂 Chcialbym Ci powiedziec, ze uwielbiam Twoje teksty, niedawno przeczytalem calego Twojego bloga, troszke zajelo mi to czasu, ale nie zaluje, bo obcowanie z tak dobrymi tekstami, to tylko przyjemnosc 🙂 Swietnie piszesz, naprawdę masz wysmienity styl, chcialbym mieć taki talent do pisania jak Ty 🙂 Naprawde, rozwijaj się pod tym wzgledem 🙂
„Przeczytałem całego Twojego bloga” – to dopiero wyznanie 😉 Pozdrawiam i życzę sukcesów.
Przejście z konsumenta na producenta, tak jak piszesz, ma wiele zalet. Uczy samowystarczalności, kreatywności, czy podnosi naszą samoocenę. Potrafi także pomóc nam w oszczędzaniu pieniędzy. Zamiast wydawać kupę pieniędzy na różnego rodzaju gadżety można przecież zrobić je samemu. Podobnie jest z jedzeniem (pisałem o tym na moim blogu- Jak wydawać mniej na jedzenie). Małym nakładem sił i środków można wyprodukować sobie przetwory czy np: tak jak ty Piwo i pomidorki 🙂 . I nie ma wymówek, że czegoś się nie umie zrobić. W internecie jest wszystko!
Co do braku czasu to już trochę gorsza sprawa, ale wystarczy odrobina chęci i odpowiednia organizacja.
Działanie „zrób to sam” (nie lubie skrótu DIY) nie zawsze jest uzasadnione ekonomicznie, ale przecież nie o to chodzi (przynajmniej moim zdaniem)…
Najważniejszą, często nieprzeliczalną na pieniadze, wartością dodaną jest tu świadomość, że potrafię…
Bo nigdy nie wiadomo czy dzisiejsze hobby jutro nie stanie się koniecznością ekonomiczną lub wręcz zyciową.
Mając – jak to się kiedyś ładnie mówiło – „fach w ręku” lub „sześć zawodów i siódmą biedę” 😉 dużo łatwiej pokonywać, zwłąszcza te niespodziewane, życiowe zakręty 🙂
Zalet takiego podejścia jest zresztą znacznie więcej – każdy kolejny słoik, po który idziemy razem z Mają do piwnicy, a który po otwarciu jest szybciutko pałaszowany przez całą rodzinę to wielka satysfakcja nie tylko z tego, że umiem, ale również z tego, że zrobiłem; sprawiłem przyjemność innym; daję dzieciom coś lepszego niż papka ze sklepu; pokazuję im pewien styl życia; wpajam pewne wartości. I wiele innych 🙂
Odrestaurowałem własnoręcznie stołek do pianina. Kosztowało mnie to 180 zł. Jestem dumny z efektu! 🙂
Nie da się produkować nie będąc w jakimś stopniu konsumentem. Problemem jest głupota ludzi kupujących produkty, których nie potrzebują, bądź z których korzystają 2 razy w roku…
Nie dziwię się ludziom majętnym, którzy próbują róznych rzeczy z ciekawości, chociaż to też wciąż lekka głupota. Przerażające jest, że na rozmaite zabawki rzucają się ludzie z chudym portfelem, którzy jednocześnie narzekają, że brakuje im na to czy na tamto. Bądźmy szczerzy, to zwykli debile (mam na myśli ludzi dojrzałych). Z tym się nie da nic zrobić. Nie wytrzymują presji patrząc na reklamy czy słuchając zachwalania jakiegos produktu przez sąsiada. Uwierzyli w opinie, że każdą czynność powinno się oddawać w ręcę specjalisty.
Wciąż mam przeczucie, że w najbliższych 5-15 latach dojdzie do rewolucji społecznej, zmieni się radykalnie podejście do konsumpcji, odżywania, pracy, polityki, odpoczynku itd. Bardzo chciałbym się do niej przyczynić. Pozdrawiam!
Mocny komentarz. Zgodzę się, że ludzie lubią, jak się im dyktuje i układa życie; lubią też czuć się bogaci i ważni. Czy to głupota? Może. A może po prostu majstersztyk marketingowców? Albo wykorzystywanie naturalnych odruchów człowieka, których część z nas jest z jakiegoś powodu pozbawiona? Pisałeś już kiedyś o dążeniu do rewolucji – ja sam jestem od pewnego czasu zdecydowanie bardziej tolerancyjny dla zachowań (nawet błędów) innych i nie zamierzam nikomu narzucać swojego stylu życia. Informowanie tych, którzy chcą słuchać – tylko tyle i aż tyle. Pozdrawiam.
Trzymam kciuki za ten dżem:-)
Dzięki – możesz już puścić 😉 Wyszedł na tyle fajny, że zrobiliśmy ok 25 słoików. Niezły materiał na codzienne śniadanie dla moich małych (i większych) żarłoków!
Świetny artykuł, jestem pierwszy raz na tej stronie. Staram się żyć według podobnych zasad, chociaż wydawać by się mogło to niemożliwe, bo 7 dni w tygodniu żyję obowiązkami (już niedługo, po wielu takich latach, ta sytuacja na szczęście się zmieni:)). Od jakiś ponad 10 lat nie oglądam telewizji z wyboru. Początkowo z oszczędności – posiadałam minimalną ilość rzeczy, a to czego potrzebowałam robiłam z różnych rzeczy, które mogły trafić do śmieci, a ja je wykorzystałam – z pudełek, woreczków, sznurków itp. Później przyszło myślenie ekologiczne i staram się, aby kupować na prawdę z głową, z rzeczy nie wyrzucać bezmyślnie tylko je wykorzystywać (jednocześnie nie zaśmiecając sobie mieszkania). Później zaczęłam starać się zdrowo odżywiać, w pewnym etapie zaczęłam siać zioła, szczypiorek itp na balkonie w skrzynce oraz kiełki w kuchni. Ostatnio bardzo doceniam rzeczy, których nie doceniałam mając w dzieciństwie – jedzenie od babci ze wsi i ogródka rodziców, gdzie nie używa się chemii. Sami robiliśmy zaprawy i różne rzeczy, niewiele jedliśmy ze sklepu. Powoli w miarę możliwości wracam do tego. To jest cudowne. Z każdą kolejną rzeczą wykonywaną samodzielnie czuję się lepiej. Nie dość, że jedzenie, które samemu się robi jest zdrowsze to jeszcze jest takie poczucie niezależności 🙂 I bardziej się docenia. Czekam jeszcze na czasy, kiedy będę miała więcej czasu, chciałabym wrócić do czasów kiedy czasami sama sobie coś szyłam. Marzy mi się też pieczenie chleba itd itd 😉 Ach…to wciąga!:)
Witam na blogu i dziękuję za komentarz! Fajnie, że sama do tego wszystkiego doszłaś i trzymam kciuki, żebyś rzeczywiście mogła niedługo jeszcze bardziej realizować się w tych pasjach.
Niestety to wszystko co dzieje się wokół, te wszystkie postępy technologiczne, wynalazki – sprawiają, ze odechciewa nam się tradycyjnego robienia. Kiedyś nie wyobrażałam sobie zeby nie mieć ogródka, nie robić „słoików” na zimę a teraz? teraz idę do sklepu i wszystko mam pod ręką. Kozt prawie ten sam a pracy mniej
Ja nie będę wielce odkrywczy jeśli powiem, że twój blog jest po prostu świetny, bo taki właśnie jest. Bardzo fajnie się czyta twoje wpisy i czyta się je z przyjemności, i zawsze ma się pewność że się pożytecznie spędziło czas. Naprawdę ty zdecydowanie się nadajesz do pisania bloga i powinieneś to robić bo jesteś w tym świetny.
Witaj, tak, zgadzam się z Tobą w 100%! Warto zrobić coś własnoręcznie – dla własnej rodziny, ale też dla własnej próżności :-), by po raz kolejny móc powiedzieć sobie – chcieć to móc, niezły z ciebie gościu! tak trzymać.
To buduje poczucie własnej wartości i punkty odniesienia dla innych działań – skoro zrobiłem XY, ucząc się i robiąc jako laik, to na pewno zrobię też Z i W.
Spiżarnię ładuję już kolejny sezon – a koszty są minimalne, bo to sąsiad nie wie co zrobić z jabłkami, które sypią się kilogramami z drzew, tu koleżanka obdarowuje śliwkami, bo sama ma już po kokardy – tracisz prąd/gaz, zyskujesz swoje własne kompoty, dżemy, musy itp. Nie trzeba się martwić i biegać do sklepu – masz ochotę = masz możliwość skorzystania. Nigdy nie myślę – przecież nie umiem – jest babcia, jest mama, jest internet – gdzie znajdziesz ogrom wiadomości kulinarnych.
Wyhodowałam w tym sezonie – ok. 200 sadzonek pomidorów – już pojawiają się owoce 🙂 część oczywiście rozdana po znajomych, a wystarczyło kupić 3 paczuszki, każda po ok. 2 zł w dziale ogrodniczym marketu budowlanego i zbierać zimą kubeczki po jogurtach z założeniem – wyhoduję! dobry plan, realizacja i zbieranie korzyści czas zacząć :).
Tworzenie czegoś z niczego z dziećmi – to tematyka, którą również rozwijamy – kartki świąteczne, domki dla ludzików z pudełek po butach, zabawy kreatywne na świeżym powietrzu, bez kupowania konkretnych przedmiotów i inwestowania – na rozruch, jeśli ktoś nie ma pomysłów własnych – polecam książkę „365 gier i zabaw na każdy dzień roku” Tom Dahlke – podzielona na pory roku, z ogromem różnych pomysłów, po jakimś czasie sami wpadacie na inne, swoje pomysły, pojawiają się w głowach nie wiadomo kiedy, bo kreatywność rodzi kreatywność – a co najważniejsze, kreatywność nie ma ograniczeń wiekowych, tematycznych, branżowych – jesteś kreatywny, będziesz miał zawsze dobry pomysł!
pozdrawiam
Książka dodana do planów czytelniczych (sprawdziłem też, że jest dostępna w mojej bibliotece) – dzięki!
Przyznam też, że nasza Maja miała swój udział w naklejaniu nalepek na słoiki z dżemem – na wiele więcej nie pozwoliliśmy, bo gorący dżem, słoje i pasteryzowanie to raczej nie najlepsze tematy zabaw dla 2-latki 😉 Na co dzień też staramy się ją angażować w różne czynności domowe – i chociaż na razie bardziej przeszkadza niż pomaga, to wierzymy, że to zaprocentuje.
Co by nie mówić czytając o byciu producentem, bo gotuje się obiad trochę się uśmiałem. U mnie w domu zawsze dużo rzeczy się samemu robiło, chociaż nie zauważyłem żeby ktoś do tego jakąś ideologię dopisywał. Standardowo pieczenie chleba na zakwasie, w ogródku jakieś pomidory, sałata, rukola, cykoria, różne zioła, ogólnie cała masa chwastów. Do tego truskawki, poziomki, agrest, porzeczki, jagody, jeżyny, wiśnie, czereśnie, orzechy, jabłka. W piwnicy całe pomieszczenie przetworów. Od kiszonych ogórków i dżemów, kompotów, przez jakieś sałatki, soki, grzyby, kiszoną kapustę po wekowane mięsa, mielonki, paszczet, bigosy, ryby (blee) itd. Drugie pomieszczenie znowu zawalone winami własnej produkcji. Nie piszę już o jakichś remontach czy budowach, bo tutaj wiadomo, że każdy robi sam ile może. A nawet jak nie robi to musi być w temacie i wszystko kontrolować, bo inaczej go na każdym kroku przekręcą. I żadna to produkcja, a zwyczajne dbanie o własny interes 😉
Heh – ciekawy jestem, czy to tak samo naturalne dla innych czytelników, albo Twoich współpracowników czy znajomych. Jesteś producentem i to takim, na którego każdy US nałożyłby surową karę za nieopodatkowane przychody noszące znamiona działalności gospodarczej (to nic, że na własne potrzeby :P).
Wiesz, cenie sobie Twojego bloga w sumie glownie za dwie cechy, mianowicie z Twoich tekstow tu umieszczanych bije naprawdę wartosciowa szczerosc, co jest wazne, bo szczerosc w dzisiejszych czasach niestety jest brzydko mowiac na wymarciu, druga z tych kwestii to to, ze posiadasz naprawdę ogromny talent do pisania 🙂
Wg mnie robienie dżemu z kupionych owoców (jeśli nie traktujesz tego jako rozrywkę) mija się z celem. Może nie dodasz konserwantów, ale cała masa różnych -cydów już na/w tych owocach jest. Dodatkowo, to właśnie truskawki są jednymi z najgorszych pod tym względem.
Na koniec, przeczytałem prawie wszystkie wpisy na tym blogu, nie zmotywowały mnie do zmian, a jeśli nawet, to wróciłem do dały tylko chwilowy efekt, po czym wróciłem do poprzedniego stanu ;(
Hmmm – ciekawi mnie, czy robiłeś kiedyś własne dżemy, albo czy miałeś okazję porównać taki prawdziwy „dżem-zrób-to-sam” z tym, co leży na sklepowych półkach. Moje porównania miażdżą większość produktów (praktycznie wszystkie dżemy, niemal wszystkie powidła) ze sklepu – żelowa konsystencja czy absurdalna ilość cukru to zdecydowanie nie to, co lubię. Do dżemów ze śliwek i truskawek (na razie innych nie robiłem) dodawaliśmy mniej więcej szklankę cukru na cały gar owoców, z których (po kilku dniach gotowania) wychodziło około 8 słoików. Smak swojego dżemu też nie do podrobienia, nawet jeśli bazą były owoce ze sklepu, pryskane sam-nie-wiem-czym.
Co do drugiego akapitu, to dzięki za szczerość – przede wszystkim względem samego siebie. Probowałeś może analizować przyczynę tego słomianego zapału? Może jest coś, co blokuje w Tobie jakiekolwiek zmiany?
Akurat truskawki to się nawet dosyć często zdarzają czyste. Co innego takie maliny – praktycznie nigdy.
To raz. A dwa, że warto jednak tę ilość przyjmowanej szkodliwej chemii minimalizować. Jeśli już owoce kupujemy pryskane, to nie dokładajmy sobie jeszcze do nich konserwantów.
Z ekonomicznego punktu widzenia też się taka produkcja opłaca (biorąc pod uwagę klasę produktu oczywiście) – owoce w szczycie sezonu (akurat z tryskawkami to się Wolny spóźnił – najtańsze już były) nie kosztują aż tak dużo, te nie specjalnie ładne i nadające się do jedzenia (nie mam tu na myśli „zepsute”) świetnie się nadają na przetwory – są słodsze, zawierają mniej wody.
Nie spóźnił, nie spóźnił – na Pomorzu i Kaszubach wszystko nieco później dojrzewa niż na słonecznym południu kraju. Kupowałem truskawki na dżem za 5zł – pewnie na rynku byłoby taniej, ale to teraz dla nas wyprawa, a nie chodziło tylko (a może nawet w ogóle) o oszczędzanie. Pozdrawiam.
Phi, ja kupowałam za 2.99 😉
Hoho – to brzmi jak cena z jakiejś sieciówki – czyżbym moim odcięciem od mediów przegapił wielkie promocje? 😉
Nie, ale moje truskawki kupowane były na lokalnym ryneczku. No i nie były takie ładne, jak Twoje. Malutkie, mocno dojrzałe i takie nieco „wysuszone”, trochę roboty z nimi było, ale na dżem takie są najlepsze.
Vanitas – więcej optymizmu! pozdrawiam
My latem na działeczce działamy w tym temacie w dwóch kierunkach. Jeden to mini ogródek a więc truskawki, maliny, groszek, marchewka itp. Jako że działeczke mamy przy granicy lasu to druga strona to również grzyby (głównie kurki) jak też jagody których u nas jest dosłownie mnóstwo. Z tych ostatnich robimy więc nie tylko pyszny kompot ale również ciasto jagodowe 🙂
Hehe a ja szyję 🙂 początkowo dla siebie teraz dla półrocznego dziecka i tak np.ubranko do chrztu czy śliniaki dla córy kosztowały mnie grosze. Obiady nam i półrocznemu dziecku sama gotuję zamiast słoiczków. Powidła i kompoty robię z truskawek, śliwek i gruszek. Mąż zaczął robić winko. Mam o tyle dobrze że warzywa i owoce mam „pewne” od rodziców z działki. Ale też znajomi sami zapraszają np.teraz na czarne porzeczki na dżem. Polecam też syrop na zimę z czarnego bzu którego jest pełno. Ale w mieście też można. U nas na balkonie rosną pomidorki koktajlowe, na parapecie zioła i też piekę chleb. Ja mam z tego ogromną satysfakcję. Pod ideą „zrób to sam” podpisuję się wszystkimi kończynami.
Wow – to dopiero imponująca lista 🙂 zazdroszczę zapału i efektów. My nieco przystopowaliśmy ostatnio (ehhh – ten czas…), ale dla dżemów zrobiliśmy wyjątek (właśnie robimy wiśniowe ;)). Pozdrawiam.
Wiśniowe PYCHA!!!
Ją również sporo robię sama ,począwszy od przetwarzania darów z własnego ogrodu(głównie owoce jagodowe: borówka ,zurawina,malina,poziomka,aronia,agrest,porzeczka, ) jest też dereń i pigwowiec na nalewki? drzewa owocowe posadzone rok temu więc trzeba jeszcze poczekać na własne,-polecam tzw family tree np trzy odmiany jabłek na jednym drzewie dla tych co mają ograniczenia areału☺to również pomidory , cebula,dynie , jarmuż,zioła i czosnek niedźwiedzi. Własnoręcznie zbudowałam pergolę z hamakiem ,ktora obrasta trzema odmianami winogron na swojskie wino?We wrześniu dostaję plony że wsi ,jednym słowem mam co robic!
Ja oprócz dżemów zrobiłam w tym roku miód z mniszka lekarskiego. Pracochłonne, ale naprawdę warto.
W dzisiejszych czasach nie ma zdania „nie umiem” jeśli czegoś nie umiesz to zajrzyj do Internetu, zapytaj, poszukaj, szybko się nauczysz.
Konsument i producent to jedynie skrajne konce łańcuchu dostaw. przez internet bardziej wazne jest, ze wielu dystrybutorów traci prace. Dlatego czasami lepiej jest sie przejsc do sklepu i kupic go na miejscu.
Produkcja? Zdecydowanie TAK! Najpierw domowe przetwory, ciasta, szydełkowanie, szycie, a potem po „ogarnięciu formalności” własna firma produkująca artykuły dla dzieci. Produkcja jest trudna ale daje dużo więcej radości niż konsumpcja czegokolwiek 😀
Bycie producentem jakiegoś wyrobu jest marzeniem wielu. Szkoda, że to tak trudna droga, żeby produkcja naprawdę miała sens.
Produkowanie czegoś daje sporą satysfakcję – ale potem trzeba znaleźć kupca na ten produkt i jak to się uda – to dopiero wtedy jest satysfakcja! Kupiec zawsze się znajdzie jak mamy dobry produkt i dobry marketing – szkoda tylko, że realia polskie tak są trudne do prowadzenia biznesu – wszędzie schody :/
Witam
Dopiero poznaję tego bloga, ale nie mogłem przejść obojętni obok tej dyskusji.
Ja samodzielnie robię przetwory na zimę, winko i czasami pieczywo. Moja babcia zawsze tak robiła wiec jakiś wzór z dzieciństwa był, ale najbardziej wzięło mnie jak urodziły się moje córki i poczytałem składy produktów – świadomość, że jeszcze za to płacę – nie tylko wytwórcy ale i państwu (np. akcyza na winku). A co najśmieszniejsze w ten sposób oszczędzamy spore pieniądze – produkt w pełni wartościowy za pieniadze nieraz mniejsze niż śmiecio-żywność.
Pozdrawiam wszystkich Mikroproducentów.
„Świat wtłoczył Ci do głowy, że masz być dobry w tym, czym się zajmujesz zawodowo, a całą resztę możesz zlecić”’ – to jest fajna obserwacja, bardzo w punkt.
I potwierdzam, że gdzieś w myśl takiego spojrzenia pominięte zostało wykonywanie rzeczy dla produkcji, ale niekoniecznie maksymalnie opłacalnej. „Jeśli nie jestem w stanie wdrożyć produkcji na skalę przemysłową – to po co się w ogóle za to zabierać?” – takie pytanie może paść. Produkcja, o której tutaj Pan pisze, jest więc produkcją niemającą na celu generowania zysków ze sprzedaży itp., ale innych zysków.
Hej,super blog,odnośnie pomidorków,poobrywaj „dziki” tzn dodatkowe pędy dolne 🙂 polecam zasadzenie cukini nie wymaga wiele jedynie regularnego podlewania i pomocy w walce ze slimakami,a daje dużo i szybko i dobre. Mozna z niej wiele zrobić,także przetwory