Równe 3 lata temu, 20.02.2013, blog www.wolnymbyc.pl przyszedł na świat. W ostatnim półroczu nie pojawił się tu jednak żaden wpis, a te nieliczne, publikowane od czasu do czasu komentarze nie zmieniły faktu, że wiało tu pustką i nawet ja całymi tygodniami nie widziałem loga z czerwonym rowerem i napisem „Freedom”. Dlatego zamiast świętować, skupię się na opowieści o tym, co w tym czasie działo się ze mną, jakie nastąpiły zmiany, a także: gdzie dzisiaj jestem. No właśnie, gdzie?
Niemal równe 1000 kilometrów od domu. Dzielnica przemysłowa na obrzeżach miasta, którego żadną miarą nie można nazwać turystyczną perełką. W okolicy fabryki, zakłady przemysłowe, kilka supermarketów i pseudo-restauracja znanej sieci, serwująca niskiej jakości kotlety w pszennej bułce za kilka euro. Wiatry sięgające 100 kilometrów na godzinę, absolutny brak słońca i niemal ciągłe opady deszczu. Obrazu rozpaczy dopełnia brak rodziny i praca wśród obcych mi ludzi, którzy posługują się nieprzyjemnym w wymowie, niemal barbarzyńskim językiem. Ciekawy jestem, co teraz obstawiasz: emigrację zarobkową w moim wykonaniu, a może dramaty życiowe, przez które uciekłem od wszystkiego i wszystkich?
Na szczęście tak dramatycznie nie jest – to jedynie 2-tygodniowa delegacja, która z jednej strony okazała się mizerną opcją z gatunku tych nie do odrzucenia, a z drugiej: stworzyła niemal idealne warunki do blogowania, których nie miałem od sam-nie-pamiętam-kiedy. Nie zliczę, ile nieudanych prób powrotu na bloga zaliczyłem od sierpnia 2015, kiedy to ukazał się ostatni wpis. Wiem natomiast, że tym razem moja determinacja jest na zupełnie innym poziomie, a warunki do tworzenia nieporównywalnie lepsze. Nie ma się co oszukiwać: jeśli chodzi o bloga, przez następne 2 tygodnie jestem skazany na sukces. Jeśli więc jesteś fanem www.wolnymbyc.pl, możesz z tego miejsca podziękować mojemu pracodawcy i trzymać kciuki za kolejne zesłania w mało ciekawe i ponure miejsca. Ale lepiej tego nie rób, bo przestanę Cię lubić: skoro po 3 dniach mam już serdecznie dość i wariuję z tęsknoty za rodziną, sam nie wiem, jak wytrzymam tutaj jeszcze grubo ponad tydzień. Mimo wszystko, będę starał się szukać pozytywów… pierwszy, który przychodzi mi do głowy: pozwalam sobie na całe, nieprzerwane 7 godzin snu na dobę. Na jakość tutejszych trunków wyskokowych też nie mogę narzekać 😉
Mój aktualny, hotelowy warsztat pracy. Minimalistycznie, cisza, spokój – to rozumiem!
Wielu z Was próbowało od jakiegoś czasu wywołać mnie do tablicy komentarzami typu „już tu nie wróci”, a nawet (to mój faworyt!!) „ten narwaniec pewnie miał wypadek rowerowy”. Jeden z Was przegrał nawet „piątaka” obstawiając moje zniknięcie na zawsze (i jak tu nie wierzyć, że ten blog wpływa na finanse czytelników, hę? ;)). Otóż oświadczam wszem i wobec: żyję, czuję się dobrze, dziękuję za troskę, nie trzeba przesyłać kwiatów do szpitala. Ostatnie pół roku to cała masa zmian, dzięki którym widzę i rozumiem więcej, a także (tak, wiem, to powoli staje się nudne…) stałem się nieco innym człowiekiem. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że ten Wolny, który 3 lata temu rozpoczynał „karierę” blogera już nie istnieje. Pewnie część z Was nie będzie z tego powodu zachwycona, ja natomiast uważam, że to normalna kolej rzeczy i uznaję to za kolejny akt tego niezwykle ciekawego spektaklu zwanego życiem. Zmiana jest wpisana w nasze istnienie – to coś naturalnego, o ile tylko nie pozwolimy złapać się w jeden ze standardowych modeli życia, w których nie ma miejsca na myślenie, analizowanie i wyciąganie wniosków, a definicja samego siebie jest niemal wtłoczona przez świat zewnętrzny. Wystarczy znaleźć chwilę czasu i motywacji do tego, żeby wsłuchać się w głąb siebie, a zmiana będzie nieuchronna.
No dobrze, ale co mam konkretnie na myśli? Hmmm… mimo pamięci, którą można by opisać jako „dobrą, ale krótką”, dość dobrze pamiętam siebie samego sprzed 3 lat. Byłem wtedy głową 2,5-osobowej rodziny (ja, żona i jej brzuch :)), która dopiero miała przekonać się o tym, jak smakuje rodzicielstwo. Mieliśmy wtedy całe mnóstwo czasu (mniej więcej tyle, ile mam aktualnie, przebywając na delegacji :)), a ja byłem wprost nabuzowany energią do nawracania zbłąkanych duszyczek. Zacząłem pisać wręcz po to, by walczyć (!!!) ze światem: zwariowanym, niezrozumiałym, nakładającym finansowe kajdany na zamieszkujących go ludzi i psującym ich do cna. Moim paliwem do działania była złość: na wszechobecny konsumpcjonizm i korporacje, które niszczą ludzi zamieniają ich w wiecznie pożądające więcej roboty, które nigdy nie spoczną, pragnąc więcej i więcej. Dzisiaj brzmi to dla mnie nieco zabawnie, ale taka była moja początkowa motywacja: ośmieszyć abstrakcyjne, acz powszechne zachowania, wyśmiać tych, którzy się ich dopuszczają i walnąć pięścią w nos w nadziei na pobudzenie do myślenia chorego umysłu 🙂 Jednocześnie, dla mnie samego to był czas prawdziwej beztroski. Tony wolnego czasu, dziesiątki godzin tygodniowo na tematy okołoblogowe, absolutny brak zmartwień i minimalna porcja obowiązków i odpowiedzialności.
Przy okazji… kto zgadnie, gdzie jestem?
Z czasem zaczęło się to zmieniać, a ja z wojownika zmieniłem się w tego, który niesie dobrą nowinę. Chciałem edukować, pokazywać alternatywy, uczyć myślenia i dostrzegania możliwości. Dzisiaj i z tego niewiele zostało. I to wcale nie dlatego (a przynajmniej nie tylko dlatego), że blog spadł na liście priorytetów i wyprzedziła go nie tylko dynamicznie powiększająca się rodzina (od niemal roku jesteśmy już we czwórkę!), ale też czas na mój własny rozwój i odpoczynek. Prawdą jest to, z czym długo i mało efektywnie próbowałem walczyć i co trudno było mi zaakceptować: najzwyczajniej na świecie dopadł nas problem chronicznego braku czasu i blog spadł o kilka kolejnych szczebelków w hierarchii ważności – dzisiaj jest poniżej poziomu, który gwarantowałby jakąkolwiek regularność wpisów. Wychowanie dwójki małych dzieci to olbrzymie wyzwanie, które zarówno daje, jak i odbiera dużo. A skoro sami ledwo wyrabiamy na zakrętach (mimo możliwości, jakie daje nam moja praca zdalna i trwający nieprzerwanie od urodzenia pierwszego dziecka urlop macierzyński żony), to co mają powiedzieć dziesiątki (jeśli nie setki) tysięcy rodzin, które codziennie stawiają czoła większym wyzwaniom, często w znacznie mniej sprzyjających warunkach? Skoro nawet my od czasu do czasu ulegamy i idziemy na skróty; odpuszczamy w imię wygody, to jak tu pokazywać innym, że można wszystko? Czasami po prostu nie można, niezależnie od chęci i zamierzeń. Doba nie jest z gumy, a człowiek nie jest robotem: potrzebuje odpoczynku, relaksu, a nawet rozpieszczania od czasu do czasu. A to dziwnym zbiegiem okoliczności wymaga niekiedy większych lub mało racjonalnych wydatków. Nie mam sumienia zachwalać komunikacji rowerowej, bo chociaż uważam ją za jeden z lepszych wynalazków ludzkości, to od jakiegoś czasu sam wybieram auto, żeby dojechać na odległą o 3 kilometry siłownię. Telewizję nadal uważam za rzecz dla mnie zbędną, ale sam „dorobiłem się” sygnału telewizji naziemnej (na co komu ponad 20 kanałów? ;)), a nasza 2-latka nie tylko regularnie ogląda bajki (świnka Peppa rządzi ;)), ale od czasu do czasu nawet gra na tablecie. Od nie pamiętam kiedy nie posmakowałem chleba własnej roboty, który kiedyś tak zachwalałem. I mimo, że z produkcji powideł i piwa nie zrezygnowałem, to zauważam w sobie całą masę malutkich zmian, których suma zdaje się mówić: normalniejesz! Ehhh – gdzie ten Wolny sprzed lat, spytacie? Ponieważ sam „mięknę” i odpuszczam w niektórych kwestiach, których jeszcze niedawno broniłbym jak lew, w ostatnim czasie moja akceptacja dla pewnych zjawisk i zachowań bardzo urosła. Dzisiaj twierdzę, że nie mam absolutnie żadnych praw, żeby osądzać Twoje czyny i kompetencji, żeby mówić Ci, jak masz żyć.
Nadal uważam, że nadrzędnym celem każdego z nas jest bycie szczęśliwym, a do tego prowadzi milion dróg (mimo że niektórzy zdają się nie dostrzegać ani jednej). Tylko od Ciebie zależy, czy będziesz do tego dążyć przez posiadanie rodziny i dbanie o nią, a może postawisz na samorealizację, osiągnięcie niezależności finansowej czy wolności w szerszym znaczeniu? Możesz też maksymalizować swoje szczęście przez pomaganie innym czy życie w taki sposób, aby cieszyć się z każdego dnia i nie dorabiać do tego niepotrzebnych ideologii. A skoro tak, to nie mam żadnego monopolu na rację: w jaki sposób mam udowodnić, że wybór polegający na powstrzymaniu się od kupna nowego auta jest lepszy od wzięcia kredytu na lśniącą limuzynę z salonu? Być może jest to lepsze dla mnie, akurat w tym momencie mojego życia i w tej sytuacji materialnej, ale… Za dużo tu warunków, gdybania i generalizowania, żeby zdecydowanie napisać: nie rób tego, bo nic Ci to nie da, a dodatkowo szkodzisz samemu sobie! Dopiero jakiś czas temu zrozumiałem słowa, które usłyszałem niemal 10 lat temu: życie nie jest czarno-białe. Powiem więcej: jeszcze nigdy nie widziałem tylu odcieni szarości, ile dzisiaj! To, czy żyjesz oszczędnie, czy jedziesz po bandzie na kredytach ma drugorzędne znaczenie: ważniejsze, żebyś nie postępował wbrew sobie. Żyjąc w zgodzie z samym sobą, planując kolejne cele i rozliczając się z ich realizacji możesz ocenić, czy idziesz w kierunku, który Cię interesuje i który maksymalizuje poziom Twojego szczęścia. I to niezależnie od tego, czy aktualnym celem jest poprawa kondycji fizycznej, czy wyjechanie nowym Audi prosto z salonu.
Czy żałuję, że przeszedłem ścieżkę wybrukowaną wyrzeczeniami, a na koniec sposobem życia niemal dołączyłem do dynamicznie rozwijającej się w naszym kraju klasy średniej (no, może się tu trochę zagalopowałem :))? Chyba znasz odpowiedź – nie może być ona inna niż „absolutnie nie !”. Po pierwsze, nie wiem czy pamiętasz, ale ważniejsza jest droga, a nie cel. Droga którą przeszedłem dała mi niesamowitego kopa do działania, całą masę pewności siebie i wiarę we własne możliwości. Nigdy też nie postępowałem wbrew sobie – gdyby nie „bawiła” mnie zabawa w minimalistyczne życie, nie podjąłbym się tego jedynie w imię marzeń odkładanych o całe dekady. A że ta zabawa (którą jednym zdaniem określiłbym jako „minimalizowanie wydatków i maksymalizowanie dochodu”) okazała się bardzo dochodowa? Każdy, kto nie wagarował na matematyce stwierdzi, że nie ma się czemu dziwić, a ja mogę tylko dopowiedzieć, że takie podejście dało naszym finansom niesamowitego kopa i dzisiaj pieniądze są ostatnią rzeczą, o którą moglibyśmy się martwić. Aktualnym problemem jest deficyt czasu, dlatego te rzadkie chwile dla siebie staram się spożytkować w sposób, który jest dla mnie bardziej znaczący niż kombinowanie, jak tu oszczędzić kolejną stówkę czy dwie. Rodzina, aktywność fizyczna, nauka (języków i nie tylko), lektura czy zwykły odpoczynek mają wyższy priorytet niż pieniądze, które powoli schodzą u mnie na dalszy plan – i wcale nie chcę przez to powiedzieć, że zacząłem trwonić je na lewo i prawo. Po prostu od długiego czasu działam na finansowym autopilocie i nie przyglądam się z lupą każdemu wydatkowi. To wymaga nadmiernego wysiłku („czy aby na pewno to optymalny wybór? Może trzeba porównać, poczekać, wstrzymać się i poczytać, co o tym piszą znawcy tematu?”) i potrafi nadmiernie skomplikować nawet proste tematy. Nie mówiąc o tych bardziej skomplikowanych, jak na przykład wykańczanie i wyposażanie mieszkania, o którym wspomnę pokrótce później, a które ciągnęłoby się niemiłosiernie, gdybyśmy postępowali „po staremu”.
Muszę jednak zaznaczyć, że nigdy nie osiągnąłbym tak wiele, gdybym w wieku 20-kilku lat był ciepłą kluchą grzejącą się pod kocykiem i wpatrującą w srebrny ekran. Dlatego najlepsze, co możesz dla siebie w tym wieku zrobić to obrać najbardziej stromą górę i wspinać się na nią ze wszystkich sił, wylewając siódme poty i czerpiąc z tego jak największą przyjemność. Życie jest długie – będziesz miał jeszcze mnóstwo czasu na to, żeby usiąść na kanapie z kuflem piwa i paczką chipsów 😉
Chociaż zdecydowanie lepszym pomysłem jest połączenie piwa z pizzą, którą zrobisz razem ze swoją pociechą 🙂
Zmiany w moim podejściu absolutnie nie oznaczają, że te 200 wpisów opublikowanych na łamach www.wolnymbyc.pl nie ma już racji bytu. Blog ma to do siebie, że jest małym wycinkiem życia jego autora i jest najbardziej aktualny w dniu publikacji wpisu. Zawsze jednak starałem się, żeby wpisy były jak najbardziej uniwersalnie, a dzięki temu przydatne również dla tych, którzy dotrą do nich nawet po dłuższym czasie. Czy tekst o tym, że zużywam 10 litrów wody podczas prysznica jest mniej wartościowy tylko dlatego, że dzisiaj nie przyszłoby mi do głowy tego mierzyć, a cały temat oszczędzania wody mógłbym sprowadzić do jednego zdania, które brzmiałoby mniej więcej tak: zachowaj rozsądek i zużywaj tyle, ile potrzebujesz? Absolutnie nie, bo jeśli akurat szukasz sposobów na obniżenie rachunków lub zwiększenie świadomości ekologicznej, wyniesiesz z mojego wpisu coś wartościowego dla siebie – być może w momencie, kiedy moje zużycie znacząco przekroczyło deklarowaną kiedyś wartość.
Być może blog to po prostu pewien etap w moim życiu, który miał realizować potrzebę współuczestnictwa w czynieniu dobra? Może – niczym prawdziwy człowiek renesansu – chciałem podjąć kolejne wyzwanie i sprawdzić się w nowej dla mnie roli, jednocześnie dzieląc się efektami z innymi? Czasami myślę, że właśnie to daje nam poczucie spełnienia i samorealizacji: ruch zamiast stagnacji, zmiana zamiast trwania, ciągle przesuwanie granic swoich możliwości i definicji tego, do czego jesteśmy zdolni. Na pół roku odłożyłem na bok „fuchę” blogera, co wcale nie znaczy, że nie było nic w zamian. Na początku września w końcu ruszyłem z wykańczaniem świeżutkiego mieszkania, na które wprost nie mogliśmy się doczekać. Ten projekt dosłownie pochłonął 3 miesiące mojego życia, w którym to czasie mieszkanie przeszło metamorfozę ze stanu deweloperskiego do tego, co widać na zdjęciu poniżej. Równolegle powstaje osobny wpis o tym, jak po raz kolejny połączyliśmy z żoną siły i co wyniknęło z pracy naszego duetu. Na razie tylko zdradzę, że zakresu prac którego się podjąłem nie powstydziłby się sam Bob Budowniczy 😉
Na razie tyle, więcej w swoim czasie.
Po realizacji tego ambitnego zadania (i zasłużonej przerwie na odpoczynek) wróciłem do regularnych treningów, i to ze zdwojoną siłą. Dotychczasowe efekty są nad wyraz pozytywne i kto wie – być może w nadchodzącym czasie sport będzie dla mnie kolejnym wyzwaniem, które pochłonie mnie na tyle, że pozostałe hobby odłożę w kąt na dłużej?
Dawno już przestałem się oszukiwać – wszystkiego mieć nie można. Z moich ostatnich doświadczeń wynika, że bycie jednocześnie mężem, ojcem dwójki dzieci, pracownikiem etatowym, blogerem, sportowcem i budowlańcem nie jest możliwe (a przynajmniej: jest cholernie trudne, w żadnej z tych ról nie spełnisz się w pełni, a w dłuższym okresie ryzykujesz bardzo wiele). Coś trzeba wybrać, bo inaczej życie nie tylko wybierze za Ciebie, ale i boleśnie pokaże Ci, jakie mogą być konsekwencje prób zakrzywiania czasoprzestrzeni. Nikt nie powiedział jednak, że przez całe życie musisz robić jedno i to samo – o ile fucha męża i ojca jest absolutnie nietykalna, o tyle wszystkie pozostałe aktywności są (lub mogą być) opcjonalne i niemal dowolnie można je traktować jako projekty, mające jasno zdefiniowany początek i koniec. Żeby tak było, wystarczy spełnić kilka warunków, o których mógłby powstać całkiem przyjemny wpis, na stworzenie którego prawdopodobnie zabraknie mi czasu i motywacji 🙂
Na blogu o niezależności finansowej nie mogłoby zabraknąć choćby wzmianki o finansach. Zatem krótko i nieco przewrotnie: rok 2015 był dla naszej rodziny najlepszy w historii pod względem zarobków i wzrostu wartości netto (ze względu na sprawy mieszkaniowe i nie tylko, był też absolutnym rekordzistą jeśli chodzi o wydatki). Z różnych względów przypuszczam, że tak dobrze w kolejnych latach nie będzie i… cieszę się z tego!!! Już tłumaczę czemu. Jeśli nie idziesz na skróty, większe zarobki zazwyczaj oznaczają również więcej czasu i energii, które trzeba poświęcić na pracę. Oczywiście, od tej reguły jest wiele wyjątków, ale w zeszłym roku byłem żywym przykładem na jej działanie. Im więcej z siebie dawałem (czasami to był mój wybór, czasami konieczność), tym bardziej rzedła mi mina, morale leciało na łeb na szyję, a organizm wręcz krzyczał, i to mimo wciąż puchnącego konta. Nie mówiąc o tym, że podejmując się zbyt wielu aktywności na raz, z niczego nie byłem do końca zadowolony – zawsze pozostawało to paskudne wrażenie, że można było lepiej. A rosnące słupki w excelu na niewiele się zdały – czasami wręcz miałem wrażenie, że tempo ich wzrostu jest przeciwnie proporcjonalne do mojego poczucia szczęścia…
Wniosek? Wręcz banalny i absolutnie nie ograniczony do sfery finansów: zachowuj równowagę. To ona pozwala Ci na bycie partnerem, rodzicem i pracownikiem równocześnie, a w sprzyjających okolicznościach zostawi chwilę czasu na samorealizację lub zasłużony odpoczynek. Wszystko układa się w całość, dopóki nie przyłożysz zbyt dużej wagi do pojedynczego zajęcia, zaniedbując jednocześnie pozostałe. Albo dopóki nie podejmiesz się kolejnych pięciu rzeczy w tym samym czasie, „bo trzeba”, „bo warto”, „bo dam radę (co? Ja nie dam?)”. Mogę Ci obiecać, że z takim podejściem na efekty nie będziesz musiał długo czekać, a cały spokój i poczucie kontroli sytuacji rozsypie się niczym domek z kart. Byłem, doświadczyłem, wyciągnąłem wnioski.
Zaczynam rozumieć, że wszystko jest dla ludzi i nie ma nic złego w tym, że czasami sobie ułatwię, wybiorę nieco mniejsze wzniesienie, lub zechcę na chwilę usiąść i odsapnąć. Ba – jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie i pewnie dojdę do wniosku, że wcale nie muszę wszystkiego zrobić sam, a od czasu do czasu warto dać komuś zarobić w zamian za nieco wolnego czasu i zdjęcie z barków części obowiązków czy odpowiedzialności. Mój charakter sprawia, że gdybym miał remontować kolejne mieszkanie, pewnie znowu podjąłbym wyzwanie; gdybyśmy „dorobili” się trzeciego dziecka, wrzucilibyśmy siódmy bieg (nawet, gdyby nie istniał) i dalibyśmy radę. Ale dzisiaj rozumiem już tych, którzy myślą w nieco inny sposób i dochodzę do wniosku, że ich (może niedługo również moje?) podejście wynika z większego szacunku do samego siebie, a nie z wygody i lenistwa, na które kiedyś pomstowałem. Być może dzisiejsza zmiana w głowie doprowadzi w przyszłości do większych zmian w nawykach, coraz bardziej przybliżając mnie do zachowań typowego konsumenta? Może z biegiem czasu postaram się bardziej zbalansować moje zachowania i wprowadzić dla przeciwwagi nieco bierności, wygody i szaleństwa, nawet jeśli będzie to absolutnie nieoptymalne finansowo?
Czy będę dalej blogował? Nie wiem – to jedyna odpowiedź, na którą mnie dzisiaj stać. Doba ma 24 godziny, a ja nie pamiętam, żebym w ciągu ostatnich kilku lat chociaż raz się nudził. Jak to mówią Brytyjczycy: „first things first”, a zgodnie z moim systemem wartości blog nie ma prawa rywalizować z rodziną, obowiązkami, a ostatnio: ze sportem, nauką języka (niedługo może nawet dwóch jednocześnie!), a nawet przeczytaniem książki, okazjonalnym zagraniem w grę czy wypiciem piwa z kumplem. Dlatego nie zamierzam robić nic na siłę, a pojawienie się tego wpisu absolutnie nie oznacza powrotu do regularnego blogowania. Nie potrafię robić czegoś na pół gwizdka, a wysokiej jakości wpis wymaga co najmniej 10 godzin pracy (często znacznie więcej), i to nie byle kiedy i byle gdzie (koncentracja, wena i te sprawy :)). O ile powrót do pisania sprawił mi sporo frajdy, to zdecydowanie bardziej pragnę żyć, niż o życiu pisać. Czas pokaże, czy wykrzesam z siebie wystarczające pokłady determinacji, żeby kontynuować to, co zacząłem.
PS Kolejne dni z dala od domu za mną. Z pogodą nieco lepiej, zacząłem dużo biegać (to dla mnie nowość), trochę chodzę w ramach zwiedzania. Czuję, że mam cały czas świata i staram się go sensownie wykorzystać (z całkiem niezłym skutkiem zresztą), ale tęsknota za rodziną narasta i sprawia, że co bym nie robił, nie czuję takiej satysfakcji, jak będąc wśród bliskich. To chyba niezły moment, żeby przypomnieć sobie wpis „Doceniaj, ZANIM stracisz” 🙂
Świetna kuchnia! Domyślam się, że zrobiłeś ją samodzielnie 🙂 może podsuniesz kilka rad, na czym się wzorowałeś itp.
Ile Cię ona kosztowała w porównaniu z tym za ile mógłby ją wykonać stolarz? Domyślam się, że rozpiera Cię duma z twego dzieła bo czułbym się podobnie, ale wiedząc ile czasu na to poświęciłeś zdecydowałbyś się jeszcze raz na jej wykonanie?
Hej, na temat mieszkania przyjdzie czas – myślę, że tym razem nie będziecie musieli czekać pół roku 😉 jeśli zbiora się tutaj jakieś dodatkowe pytania, postaram się je uwzględnić w powstającym wpisie. Pozdrawiam
Mnie też bardzo ciekawi ta kuchnia. Jest intrygująca xD
Witam. Z tego co widzę to kuchnia jest z Ikei (bynajmniej na pierwszy rzut oka) oraz płytka Tamoe. Jak dla laika, który pierwszy raz zabiera się za wykończeniówkę to wyszło całkiem spoko 🙂
Kuchnia na zamówienie (rzeczywiście podobna do mebli z IKEA), płytka tak jak zauważyłeś.
Szkoda, że blogowanie odstawiasz na półkę. To od Ciebie nauczyłem się szeroko pojętego „minimalizmu” i znalazłem ukojenie w wyścigu szczurów – za to Ci dziękuję. Cieszę się, że odnalazłeś równowagę.
Bardzo się cieszę, że tyle wyniosłeś z moich wpisów. Pozdrawiam serdecznie
Że to aż tyle czasu już minęło, niesamowite.
Hej, dobrze znów Cię czytać. Myślę, że w drobnym stopniu Cię rozumiem, choć ja mam to szczęście i tuż obok znajduje się moja córeczka i żona.
Zauważyłem, że im więcej mi przybywa lat, tym bardziej śmieszą mnie wszystkie moje młodzieńcze walki z wiatrakami. Teraz jedynie czego potrzebuję to chwili spokoju i skupienia do pracy nad blogami, o które mi ciężko zwłaszcza przy 8 miesięcznej malutkiej śliczności. Moja jedyna wolna chwila to okolice 21, kiedy jestem już wyczerpany i tak lecą dni a blogi stoją w miejscu…
Czytając ten wpis poczułem, że brak Ci nadziei bądź, że się poddajesz ale im sytuacja jest „gorsza” tym jeszcze lepiej będzie w przyszłości.
Powodzenia i wszystkiego dobrego!
Nie powiedziałbym, że się poddałem, ale to w końcu kwestia nazewnictwa 🙂 od pół roku spiętrzyło się wszystko, co mogło – za kolejne pół powinniśmy mieć już z górki. Czy wtedy wrócą regularne wpisy? Czas pokaże
Bardzo rozsądny wpis. Przeczytałem z przyjemnością i życzę Tobie i Twoim bliskim dalszej możliwości swobody wyboru zbytnio nie ograniczanej troską o finanse.
Dziękuję serdecznie
Świetny wpis, odczucia podczas mojej dwumiesięcznej delegacji podobne. Moje obawy przed nowym zbliżającym się etapem – założeniem rodziny, zmianą myślenia jaka prawdopodobnie nastąpi (tak jak w Twoim przypadku). Póki co, byle nie być tą 'ciepłą kluchą’.
Pozdrawiam
2 miesiące poza domem? Dzisiaj chyba bym na to nie poszedł – ale jeśli nie masz jeszcze rodziny, to może być idealny moment na rozwój czy chociażby pozwiedzanie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 😉
Z jednej strony Cię rozumiem, bo od pół roku moja rodzina też jest 4-osobowa i naprawdę nie ma na nic czasu, a i tak myślę, że mogłabym być lepszą żoną i mamą. Czasu na naukę, bieganie czy czytanie w mojej dobie niestety nie ma. Skupiamy się na spłacie długów aktualnie. Jasne, że wolałam poprzednią wersję Ciebie, ale masz rację z tym, że trzeba po prostu żyć i czasem odpuścić, żeby nie stracić czegoś ważniejszego. Pozdrawiam
Sama doświadczasz tego, co my. Życzę dużo cierpliwości i czerpania radości z dnia codziennego, co czasem przychodzi nieco łatwiej, a czasem trzeba się nieźle nagimnatykować, żeby wykrzesać z to z siebie.
Witaj Wolny! To mój pierwszy komentarz na Twoim bogu. Trafiłam na bloga poszukując informacji na temat samodzielnego wykonania mebli. W czasie kilku miesięcy wręcz pochłonęłam wszystkie wpisy łącznie z komentarzami. Mimo, że nie ze wszystkimi wpisami się zgadzam to muszę przyznać, że dały mi dużo do myślenia. Kilka z nich uchroniło mnie przed mało optymalnymi pomysłami (na razie na dalszy plan odeszło marzenie o domku na wsi, chociaż nie rezygnuję z niego muszę poczekać aż „okoliczności natury” staną się bardziej sprzyjające). Przede wszystkim chciałam Ci bardzo podziękować za Twoją ciężką pracę jaką włożyłeś w pisanie bloga i za ten ostatni wpis, mimo że mam nieodparte wrażenie, że jest to pożegnanie to jednak fajnie, że się na nie zdecydowałeś. Nie ukrywam, że fajnie czytałoby się kolejne wpisy, ale rozumiem, że są rzeczy ważne i ważniejsze:) W każdym razie życzę Ci dużo szczęścia i zdrowia. Pozdrowienia dla Małżonki i Córek (pozdrawia mama dwóch wspaniałych chłopaków).
Haha, ciekawe w ilu kategoriach wyszukiwania blog Wolnego jeszcze istnieje: ja znalazłem, bo w excelu miałem błąd i chciałem znaleźć jego rozwiązanie (no, czyli w miarę tematycznie), a ty bo szukałaś informacji o meblach. 😀
Ten blog uniwersalnym jest, ot co! 😀
Szukasz mebli? Wolny. Szukasz pieluch? Wolny. Szukasz oszczędności? Wolny, wszędzie Wolny 😉
ja trafiłem czytając o lodówkach… dlatego na fotę kuchni w tym wpisie aż się uśmiechnąłem… co to by było gdyby się trafiła side by side 🙂
Tiaaaa… to by był klasyczny strzał w stopę 😉 jestem tak samo daleko od myśli o kupnie takiej lodówki jak kiedyś, tyle że dzisiaj mam w sobie zdecydowanie więcej akceptacji dla tych, którzy się na coś takiego decydują.
Dzięki za ten komentarz. Kolejny wpis już na tapecie – trzymaj kciuki, żeby ten wpis nie był pożegnaniem 🙂
Mam nadzieję, że się myliłam. Będę bardzo mocno trzymać kciuki bo na prawdę świetnie się Ciebie czyta. Już kilka razy próbowałam namówić męża żeby coś przeczytał na razie bez rezultatu. Może dlatego, że jest o Twojego bloga trochę zazdrosny, bo przyznaje były dni, że ciężko było mi się oderwać od komputera:)
Hehe, przypomnij mu w takim razie, że to tylko blog, a pisze go ktoś, kto w oczywisty sposób pokazuje tylko najlepszą swoją stronę, nieczęsto „chwaląc się” swoimi wadami czy porażkami, co wcale nie oznacza, że ich nie ma.
Cieszę się z tego wpisu. Właśnie tak podejrzewałam, że druga pociecha to może być killer dla obecności w sieci;) Życzę wszystkiego najlepszego i szybkiego powrotu do rodziny!
Święta racja. Za pół roku powinniśmy mieć już z górki (chociażby dlatego, że dla starszej planujemy przedszkole), ale do tego czasu jeszcze dużo się może wydarzyć.
Miło, że pojawił się nowy wpis i choć oczywiście dla mnie (i dla wielu z nas, którzy ten blog czytaliśmy i czytamy) ten wpis może być nieco rozczarowujący, ponieważ wyraźnie dałeś do zrozumienia, że nie ma co liczyć na częstsze wpisy, to jednak cieszę się, że:
a) jesteś szczęśliwy i rodzina daje Ci tyle radości 🙂 (wiem, brzmi górnolotnie);
b) uczciwie postawiłeś sprawę co do nowych wpisów…
c) …ale jednocześnie dałeś nadzieję, że blog, choć spadł w hierarchii wartości na dalsze miejsce, to jednak nie został stracony 🙂
A, no i ja też muszę się przyznać do małej porażki; pisałem, że chciałbym przeczytać wszystkie wpisy, zanim pojawi się nowy i chociaż dałeś mi aż tyle czasu, to jednak się nie udało. Jestem gdzieś w połowie drogi, ale zamiast czytać wiele i szybko, to wolę mniej lecz rozsądnie i z przemyśleniem. No, i dzięki tobie śledzę też kilka innych blogów w tej kategorii.
Wolny, pozdrawiam i życzę sukcesów. A na bloga i tak zaglądał będę: wcale nie będę zły, jeśli odezwiesz się znów za pół roku, byleś dał znać, że żyjesz [śmiech].
Super komentarz, dzięki za zrozumienie, ciepłe słowa i wiarę we mnie 🙂
Czyli raportu wydatków za 2015 nie będzie 🙁
Nigdy nie mów nigdy 😉 na razie jeszcze nie ochłonęliśmy po okresie, kiedy standardem było wydawanie 5-cyfrowych kwot każdego miesiąca. Dopiero w tym miesiącu sytuacja powinna się unormować, a jeśli najdzie mnie ochota na analizowanie zeszłego roku (w szczególności: dokładne rozbicie na wydatki bieżące i te związane z nowym mieszkaniem), pewnie podzielę się wnioskami. Znowu trochę za dużo gdybania… no cóż, już ustaliliśmy, że niewiele więcej mogę na tą chwilę obiecać 🙂
Pięknie to wszystko ująłeś w słowa, sama bym lepiej nie potrafiła, więc skłania mnie to ku temu, by zostawić komentarz, byś wiedział o mojej obecności w tym miejscu. W miejscu, które niejednokrotnie było dla mnie inspiracją:) Tak, trzymaj! Podążaj drogą, która sprawia, że jesteś szczęśliwy:)
Dziękuję serdecznie – jestem pozytywnie zaskoczony, że tyle komentarzy pojawia się dzisiaj od osób, które wcześniej czytały, ale nigdy nie zebrały się, żeby któryś wpis skomentować.
Ja również chce zostawić ślad po swojej obecności na blogu. Przeczytałam wszystkie wpisy z komentarzami. Wiele wyniosłam z bloga. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie nam dane poczytać nowe ciekawe wpisy. Dzięki blogowi również odwiedzam inne finansowe blogi. Wolny życzę wszystkiego dobrego. Niech Ci się pomyślnie układa. Dzięki za ten wpis, wyjaśnił wiele wątpliwości.
Bardzo dziękuję, jestem naprawdę pod wrażeniem komentarzy pod najnowszym wpisem. Aż się zrobiło sentymentalnie 😉
Tak się właśnie zastanawiałem gdzie zniknąłeś. Teraz już wiem. Cieszę się, że wróciłeś bo ciężko spotkać osoby, które mają podobne do mnie spojrzenie na życie. Zwłaszcza jeżeli chodzi o sprawy finansowe i konsumpcjonizm 🙂
Dzięki, i trzymam kciuki za rozwój bloga.
W końcu !!!
Wolny nie mogłem się doczekać Twojego wpisu i czekałem na tą rocznice. Trzymam kciuki za Twoją motywację do pisania i czekam na wpis o mieszkaniu 😉 pozdrawiam Was goraca
Dzięki za motywację 😉
Hej Wolny, super, że się w końcu odezwałeś 😉
Nie martw się, ja też dojeżdżam autem na siłownię oddaloną o 5km. Bardzo brakowało mi aktywności fizycznej, jestem freelancerką i dużo pracuję przy kompie. Treningi dodają mi energii na cały dzień.
Też jakiś czas temu zauważyłam, że świat nie jest czarno-biały. Nigdy nie jesteś w czyichś butach, nie wiesz, jakie ma motywacje, co daną osobą kieruje, jakie ma nawyki, a nawet na co lubi przeznaczać swoje pieniądze…
To indywidualna sprawa każdego z nas. 'Nie sądźcie, a …’
Widzisz, w miarę jak zdobywamy nowe życiowe doświadczenia, widzimy nieco pełniejszy obraz rzeczywistości, ale jednocześnie zaczynamy zdawać sobie sprawę, jak różnorodne jest to dzieło zwane światem… Ważne, żeby każdy umiał odnaleźć swoją w nim drogę.
Pozdrawiam serdecznie całą Waszą czwóreczkę.
PS. Delegacje nie są takie złe, czasami dobrze też zatęsknić za bliskimi – to tak a propos równowagi 😉
Hej, wielkie dzięki za ten komentarz. A co do delegacji, to raz na jakiś czas są ok, ale jak dla mnie krótsze (max tydzień), w ciekawszej porze roku i w nieco bardziej interesujące miejsca 😉
Dobrze ze to przeczytalam, ze piszesz ze przy 2ce nie ma latwo. Wszedzie tylko czytam historie o niezaleznych matkach 3ki dzieci ktore rozkrecaja wlasne interesy, zarabiaja kupe kasy, na wszystko maja czas i nawet nie sa zmeczone…
Heh, bo jak zwykle, nic nie jest czarno-białe i zależy od mnóstwa czynników. Moja siostra ma trójkę i doskonale radzi sobie z własnym biznesem, który nieźle rozkręciła. Tyle, że robiła to, jak dzieciaki nieco już podrosły. Dużą rolę odgrywa dostępność pomocy z wychowaniem dzieci (partner, babcie, ciocie, opiekunki itp) i chęć skorzystania z tej pomocy, a także jakiś milion innych czynników. Ja twierdzę jedynie, że wychowanie dwójki małych (to ważne) dzieci, między którymi jest niewielka różnica wieku (to też ważne :)) w stylu „daj dziecku jak najwięcej siebie, to zaprocentuje” jest na początku trudne. Pewnie za jakiś czas będzie z górki i spokojnie będzie można myśleć o kręceniu biznesów na boku 😉
Karlsruhe?
Myślałem, że będzie ciężej – pierwszy strzał i od razu dycha. Brawo!
Hej Wolny!
Ja również tęskniłam i zastanawiałam się gdzie jesteś. Fajnie, że wróciłeś:)
Dziękuję, że napisałeś po prostu „jak jest”. Mój stan posiadania rodzinnego jest obecnie taki sam, czyli 2 małych dzieci, a własnie próbuję rozkręcać swój biznes. Mam wrażenie, że wszystko zabiera mi 10 razy więcej czasu, bo na niczym nie mogę skupić się w 100% (ani nad pracą, ani nad dziećmi). Czas jest faktycznie najcenniejszy i tak właśnie czułam, że w obecnej sytuacji chyba nie powinnam wymagać od siebie takiego tempa, a Ty potwierdziłeś moje przypuszczenia:)
Co do pisania…Pisałam pamiętniki przez ponad 10 lat i w pewnym momencie kompletnie zabrakło na to czasu. próbowałam z tym walczyć, brakowało mi tego i wtedy pomogły mi…Smerfy:), Jest taki odcinek, w który Papa Smerf chce napisać autobiografię. Kilka razy zaczyna i cięgle coś go odciąga. Odcinek kończy się rezygnacją z pomysłu i zdaniem:” Postanowiłem, że zamiast opisywać swoje życie, będę po prostu cieszył się nim”. Tak zrobiłam i widzę, że Ty doszedłeś do tych samych wniosków.Myślę, że jak będziesz coś wrzucał nawet raz na pół roku to będzie to dla wielu z nas bardzo wartościowe i nikt Ci złego słowa nie powie;)
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Wielkie dzięki za te słowa. Dojście do podobnych wniosków jak Papa Smerf to nie w kij dmuchał! Aż jestem z siebie dumny (jak również z tego, że to nie Ważniak na to wpadł ;))
Miło Cię znowu czytać, Wolny.
Zszedłeś na ziemię, widzę. Może nawet spadłeś. Szkoda. Tyle zmian w kierunku konsumpcjonizmu nie wygląda za wesoło i nie nastawia pozytywnie do kolejnych wpisów (ciekawe kiedy pojawi się recenzja najnowszego smartfona? BTW, w najbliższych dniach MWC).
Będę jednak bloga śledził z nadzieją, że dowiem się czegoś ciekawego, a może nawet wartościowego. Oby we wpisach pozostało jak najwięcej ciebie i żebyś jednak nie rezygnował z krytykowania tego czy tamtego. Zbytnie wyważenie jest nudne.:)
Nikt nawet nie podjął się zgadywania gdzie jesteś. Też nie mam pojęcia. Ostawiam Danię (odległość i klimat).
Poza tym Twój opis tego strasznego miejsca trochę mnie bawi. Widać, że to nie prawdziwa emigracja, ale to dobrze. Nikomu nie życzę tego co nas często spotyka na zachodzie.
O recenzje smartfona raczej nie ma się co martwić – nawet nie mam pojęcia, co stoi za skrótem MWC, więc to pewnie trochę mówi o mojej nikłej ciekawości tematem. Z drugiej strony, mamy w domu całkiem pokaźną liczbę obłędnie zaawansowanych technologicznie urządzeń, co na pierwszy rzut oka może przekreślać jakiekolwiek minimalistyczne zakusy – ja jednak uważam, że jedno z drugim wcale nie musi kolidować. Pozdrawiam.
No oczywiście, że posiadanie „współczesnego” i zbędnego gadżetu nie robi z człowieka konsumpcjonisty, ale porównując obecny obraz ciebie z tym wcześniejszym to jednak różnica jest spora, co nie? Ciekawe co rozumiesz przez obłędnie zaawansowane? Okulary VR? Smartwatch? Zresztą nie ważne:)
.
Wyjawisz w jakim kraju obecnie przebywasz?
.
MWC to targi elektroniczne gdzie prawie wszyscy najwięksi producenci elektroniki prezentują swoje najnowsze urządzenia. Wiem to, mimo że nie posiadam nawet tabletu:)
.
Ciekawe, czy teraz jeszcze częściej będziemy mieli okazję się pokłócić?:)
Obłędnie zaawansowany jest wg mnie 1,5-letni smartfon ze średniej półki, z którego piszę ten komentarz czy tablet wypuszczony na rynek w 2013 roku, na którym powstał wpis.
Jeśli chodzi o miejsce mojego pobytu to padło już w komentarzach.
I oczywiście- różnica pomiędzy mną sprzed 3 lat a dzisiaj jest duża, ale mniej więcej właśnie o tym traktuje wpis 🙂 poczekaj jeszcze aż napiszę o tym, że kupiłem auto z salonu, bo czasami to właśnie najlepszy wybór 😉 (kto wie, może za rok, dwa czy pięć tak właśnie postąpię, mimo że dzisiaj myślę inaczej?)
No te gadżety to istny obłęd:) Jak na razie gadżeciarstwo Ci nie grozi.:)
.
Wspominałem o różnicy między Tobą z tego i Tobą z ostatniego wpisu. O tej z początkowych wpisów nie śmiem nawet myśleć:)
.
Auto z salonu rzadko jest dobrym rozwiązaniem. Chociaż pewnie znajdzie się ktoś komu się to autentycznie może opłacić. Trudno mi przyjąć stanowisko chociaż sam posiadam takie auto.
.
W takim razie masz do mnie zaledwie 400km. Wpadasz na kawę?;)
.
PS Wreszcie wymyśliłem jak robić akapity w Twoich komentarzach 😉
Może to dziwne, ale własnie dzisiaj pomyślałam o Twoim blogu, a nie zdarza mi się to zbyt często. A tu proszę – napisałeś. I jak tu nie wierzyć w intuicję? 🙂
Myślę, że życie każdego z nas dzieli się na takie etapy i właśnie jeden taki etap masz za sobą. Nie wierzę, abyś z takimi przekonaniami i doświadczeniami zupełnie zmienił podejście do życia. To czego doświadczasz w tej chwili, to też pewien etap i zapewne jeszcze kiedyś będziesz miał czas i chęci, żeby trochę popisać 😉 Niekoniecznie o minimalizmie, ale może na przykład o zdrowym stylu życia?
Pozdrawiam serdecznie i z całego serca życzę powodzenia.
Może być w tym sporo racji, na dzień dzisiejszy nie wróżę z fusów obstawiając, co będzie za jakiś czas. Rzeczywiście może być tak, że obecne kompromisy są po prostu wymuszone sytuacją i kiedy znów będę mógł, wrócę do części starych przyzwyczajeń. Pozdrawiam serdecznie.
Fajnie, że się odezwałeś i właściwie, to nie wiem, czy się rozczarowałem,czy raczej to „ja wiedziałem,że tak będzie”!? Jestem już ojcem czwórki dzieci, a jak pisałeś wpisy o pieluchach,wielorazowych miałem dwie córeczki, to od razu wiedziałem, że facet nie wie co pisze;) Zwłaszcza o składowaniu zanieczyszczonych pieluch do momentu aż zbierze się wkład do prania, to był hardkor:D
Zdobywamy doświadczenia i to pozwala nam te szarości poznać.
Wracając do Twojej rozłąki z rodziną, to jako student podróżowałem dużo, jak pojawiła się rodzina, to ustało. Brakowało mi tego bardzo i udało mi się wyrwać na weekend w góry w dobrym towarzystwie(w stylu jak kiedyś) i czułem się w rozkroku, właśnie wtedy zrozumiałem, że jestem kimś innym i „że to się nie wróci”, ale całkiem niedawno, podobną historię miałem z nartami, pojechałem na ferie z rodziną, mieliśmy bratanice z chłopakiem do młodszych dzieci, starsze miały lekcje z instruktorem, a ja szusowałem z żoną. Mówię Ci znalazłem te samą radość i gorąco palonych mięśni:). I wiem, że choć brzmi to banalnie, to bym tego nie poczuł bez mojej rodziny.
Warto słuchać tych, co swoje przeżyli. Z niemałym podziwem pozdrawiam ojca czwórki dzieci!
Wreszcie dorosłeś. Jednak, nie jestes az tak bystry, jak o sobie myslusz, bo dorastanie do pewnych soraw zajelo Ci 3 lata i w sumie dorosly chlop po 30 troche bardziej powinien znac zycie niz widziec tylko swoj koniec nosa w danej chwili. Szkoda, ze tylu lydziom nawymyslales 2,3..lata temu, ze zyli tak jaj Ty teraz, a Ty na sile chciales by zyli jak Ty wtedy uwazales.
Z takimi argumentami nie mam szans, więc nawet nie rozpoczynam dyskusji 😉 pozdrawiam ciepło.
Witaj. Czytam/czytałam Twojego bloga regularnie, ale nie miałam odwagi na komentarz. Dzisiaj się przełamałam, gdyż doczekałam się wpisu, na który cierpliwie czekałam:) Opłacało się. Chcę Ci bardzo podziękować za Twoją dotychczasową działalność, która pozwoliła mi zmienić stosunek do życia, otworzyła oczy na wiele spraw. W finansach nastąpił niesamowity przełom, wcześniej brak oszczędności i perspektyw na nie (tak kiedyś myślałam) – dzisiaj je mam, w domu też była rewolucja – zaraziłam się minimalizmem – opłacało się. Przełamałam się, zabawiłam się po raz pierwszy w bankowe promocje – zyskałam córce tablet:). Rozpoczęłam naukę języka obcego w wieku 42 lat – można, a no można. Byłeś dla mnie mentorem. Dziękuję 🙂
Bardzo mi miło! Trochę szkoda przez ten czas przeszły na końcu, ale przecież nie można mieć wszystkiego 😉
Przepraszam, faktycznie zabrzmiało tak, jakby coś dobiegło końca. Napisałam tak z obawy przed „nowym wolnym” – po starym pozostał sentyment:-) Zmiany są nieodłącznym elementem naszego życia – będę cierpliwie czekać na nowe wpisy;-)
Najlepsze jest to, że znowu się trochę wkręciłem w pisanie i tylko opublikowałem powyższy wpis, a niemal od razu zacząłem dwa następne 😉 nie ma gwarancji, że je ukończę, ale widać światełko w tunelu 🙂
Super Wolny że wróciłeś. Przyznam że strasznie mnie irytowały niektóre Twoje wcześniejsze wpisy i starałem się w komentarzach pisać że nic nie jest czarno białe. Dla jednego w danej chwili życiowej jest lepsze to dla innego tamto. Jak z tym nowym samochodem. Dla jednego to będzie szaleństwo żeby coś takiego kupić, drugi natomiast kupuje dzięki temu swój czas bo nie musi np ciągle jeździć do mechanika oraz np bezpieczeństwo swoich dzieci i święty spokój. Kilka razy zdarzyło się że mój stary samochód rozkraczył się na drodze wiesz ile to nerwów i stresu zwłaszcza jak jest np zima, kilkanaście stopni mrozu i małe dzieci samochodzie? Te częste wizyty w warsztacie, kombinowanie z samochodami zastępczymi itp. Teraz od kilku lat mam nowy i mam święty spokój – siadam i jadę. Raz na rok wymieniam olej i tyle. Przyznam trochę kosztował, ale jak ktoś prowadzi działalność to dużo mniej za niego zapłaci niż zwykły kowalski. Powiedziałbym nawet że dzięki temu można kupić średniej klasy samochód w cenie za którą zwykły kowalski nie prowadzący dg musiałby zapłacić na używany.
Także nic nie jest czarno białe, to co dla jednego może być absurdem i będzie kilka lat za plecami gadał taki to głupi człowiek bo kupił nowy samochód, dla tego co go kupił to może być najlepsza życiowa decyzja.
Ale przyznam też że niektóre wpisy wywarły spory wpływ na moje życie. Poukładały mi pewne spawy w głowie. Kiedyś strasznie ciągnęło mnie do nowych gadżetów itp. teraz wystarczy mi świadomość że w każdej chwili mogę je kupić i po prostu nie czuję potrzeby ich kupna. Wolę tę kasę odłożyć i czuć że z każdym miesiącem bezpieczeństwo finansowe mojej rodziny rośnie a ja mogę od „muszę chodzić do tej pracy” przejść do „mogę robić to co lubię” 🙂 To jest niesamowite uczucie 🙂
Fajnie byłoby jednak gdybyś coś przynajmniej raz na kilka miesięcy skrobnął 🙂
Hej, dzięki za szczerość. Z tym autem to w ogóle ciężka sprawa – ja mam 10-latka wartego kilkanaście tysi, który nigdy mnie nie zawiódł i też wymieniam w nim tylko płyny. Także znowu wkraczamy z strefę z wieloma odcieniami szarości, w dodatku zależną od dotychczasowych doświadczeń i – było nie było – szczęścia.
Bardzo dobry i przy długaśny wpis:) Zdaje sobie sprawę ze pisanie bloga pochłania bardzo dużo czasu, szczególnie jeżeli to ma być hobby a nie zarobkowy blog, wtedy to coś innego.
Bardzo podobna mi się w Twoim przykładzie że człowiek ciągle się rozwija, uczy się na błędach/nie błędach 🙂
Życzę samych udanych realizacji pomysłów i napisz coś jak będziesz miał czas i wenę 🙂
Wielkie dzięki, już piszę (choć nie obiecuję, że napiszę ;))
Ważne jest to, że udało Ci się wszystko poukładać oraz to, że jestes wreszcie w zgodzie ze swoimi odczuciami.
Szczerze mówiąc, to twoje ostatnie wpisy krzyczały wręcz, że pogubiłes priorytety i robisz coś po omacku (m.in. nie doszczeganie wartości własnego czasu czy przeprowadzka do rodziców albo ponowne samodzielne wykańczanie mieszkania).
Heh – nie wydaje mi się, że te przytoczone na końcu przykłady były wynikiem braku planu czy zmiany priorytetów. To były wybory podjęte że świadomością pozytywnych i negatywnych konsekwencji. Byliśmy przez chwilę w stanie zawieszenia, ale dzisiaj wszystko jest na swoim miejscu i po raz kolejny okazało się, że podjęte decyzje zaowocowały. A że dłuższą chwilę było pod górkę… to zwykle jest wstępem do długiej i beztroskiej jazdy w dół, która wydaje się być niemal na wyciągnięcie ręki. Pozdrawiam.
Cieszę się!
Cześć Wolny!
Dobrze Cię czytać 🙂
Najchętniej życzyłabym Ci powrotu do regularnego pisania, bo brakuje Twoich wpisów w blogosferze. Ale z drugiej strony, dobrze czytać, że wiesz, co dla Ciebie ważne i masz poukładane priorytety.
Zmiany są nieuchronną częścią życia i wręcz dziwne by było, gdyby podejście blogera, jego sposób patrzenia na świat był cały czas taki sam. A Twój wpis też bardzo dobrze pokazuje, że nie ma jednej recepty na wszystko i u każdego na innym etapie sprawdzi się inne podejście do finansów.
Naprawdę nie przestajecie mnie zadziwiać kolejnymi pozytywnymi komentarzami! Pozdrawiam.
Cześć Wolny 🙂 Przede wszystkim gratuluję tego, że tak świetnie Ci się układa i życzę, aby tak pozostało!
Ja zawsze będę Ci wdzięczna, bo uważam się za Twoją „wychowankę” 😀 (nnno, Twoją i MMM). Czas mija, a ja ciągle odkładam 75% dochodów i rozglądamy się już z mężem za kupnem mieszkania w Krakowie za cash 🙂
Rozumiem też zmiany, które u Ciebie zaszły, bo i u mnie stwierdziłam, że czasem nie warto szukać oszczędności za wszelką cenę i lepiej kupić sobie święty spokój 🙂 Nie prowadzę też budżetu, jadę na autopilocie i ogólnie to żyję praktycznie bezstresowo!
Bezstresowo? Poczekaj, aż pojawią się dzieci :p a tak poważnie, święty spokój jest bezcenny, a te 75% odkładanych dochodów mnie wcale nie dziwi, ale cieszę się, że już któryś raz potwierdzasz niedowiarkom, że można!
Witaj Wolny!
Trafiłem na Twojego bloga gdzieś w początkowych miesiącach jego istnienia, poprzez odnośnik na innej pokrewnej witrynie – F4F lub LS – nie pamiętam już dokładnie.
Podobnie jak poprzednicy, dziękuję Ci za mnóstwo rozrywki intelektualnej w postaci czytania opisów Twoich doświadczeń i pomysłów. Nie za wszystkim się zgadzałem (miałem niejakie sukcesy w dążeniu do wolnymbycia zanim tu trafiłem), ale to przecież nie powód, żeby krytykować Twoje podejście, czy to wtedy czy teraz. Jak wspomniałeś, życie nie jest czarnobiałe, każdy ma swoje sytuację w której się znajduje… ja z Twojego bloga czerpałem co dla mnie było najlepsze i najbardziej pasowało do moich wyzwań. I to polecam pozostałym, których zirytował ten czy inny pojedynczy wpis niczym wieprz pośród pereł 😉
Do pewnych zagadnień faktycznie trzeba dojrzeć – jak w przywoływanym przykładzie samochodu – sam jeżdżę 12-letnim z przebiegiem 230+ kkm (kupionym od rodziców, a wcześniej z salonu) i cieszę się bezawaryjną eksploatacją. Nie wiem jakie będzie następne auto, ale przy długiej i regularnej eksploatacji rozważyłbym wycieczkę do salonu zamiast ruletkę w postaci kupna używanego z niewiadomą historią (jeszcze kilka lat temu popukałbym się w głowę czytając swoje słowa) – wszak czas spędzony w warsztatach a przede wszystkim pewność że auto nie zawiedzie gdy jest potrzebne, też ma swoją wartość.
Swoje mieszkanie także w dużej mierze wykańczałem sam, jednak kolejne, kiedyś, pewnie oddam w ręce fachowców – będąc jednak dużo bogatszym w doświadczenia. Innymi słowy, kitu mi nie wcisną.
Żeby jednak nie skupiać się na szczegółach – czytając tego bloga miło zaskoczony byłem że jest ktoś, kto myśli podobnie do mnie. Zdecydowanie to pomaga w zachowaniu krytycyzmu do konsumpcjonizmu. Ukułem nawet angielski ironiczny slogan opisujący moją postawę zakupową: one step behind. Nie zobaczysz u mnie najnowszego modelu komputera, telefonu, auta, telewizora… czegokolwiek 😉 Skoro coś, co było najlepsze 3 lata temu można kupić jako nowe dziś za 30% ceny, to po co przepłacać? Wystarczy, że w pracy stykam się z nowoczesnymi technologiami (także branża IT). Jeśli coś działa – używam tego póki nie przestanie. Gdy się zepsuje to naprawiam. Jeśli czegoś nie używam, sprzedaję natychmiast, nie magazynując. Ile niepotrzebnej graciarni pogoniłem na Allegro… aż mnie panie poczcie o dowód już nie proszą 🙂
Oprocentowane pożyczki…. brrrrr…. Tylko w koniecznym zakresie i maksymalnie szybko się ich pozbywam. Racjonalizuję użycie mediów: produkuję energię elektryczną na własne potrzeby, mieszkanie ogrzewam wyłącznie wyłącznie w minimalnym stopniu – no przyznam, że gdy spadło poniżej 15 *C było już srogo 😉 To wszystko bardziej żeby się sprawdzić, przekonać na ile jestem w stanie się ograniczyć, niż z rzeczywistej doraźnej potrzeby materialnej. Potem gdy spadnie o 2 stopnie temperatura w biurze i jest ogólny lament, mi pozostaje się tylko śmiać z problemów ludzkości jakie na współpracowników spadają. Każdy wydatek traktuję jako pozytywne wyzwanie – co zrobić by go nie ponosić, lub osiągnąć to samo – taniej (oczywiście w granicach rozsądku, z mojego punktu widzenia 😉 ) Stałem się komandosem promocji bankowych (LiveSmarter to moja codzienna lektura). Jasne, niektóre próby racjonalizacji nie wypaliły lub okazały się zbyt wymagające – porzuciłem je wówczas – to też jednak była dla mnie lekcja.
Projekt „rodzina” jeszcze przede mną – domyślam się, że wtedy wiele spraw przewartościuje się. Wpisy na ten temat, mimo że dla mnie abstrakcyjne, dały do myślenia (np. kwestia lansu wózkami dla niemowląt na placu zabaw).
Zrozumiałem różnicę pomiędzy przysłówkami oszczędnie i tanio. Nie spędzam jednak wieczorów wyłącznie w domu przy zgaszonym świetle i kaloryferze.. sporo podróżuję, uprawiam sporty i korzystam z życia, na ile jest mi w danym momencie dane. Pieniądz rodzi pieniądz, a także cash is king. Tnę zbędne koszty, lecz moja jakość życia wcale nie zmalała, a wręcz przeciwnie – co jak sądzę jest głównym przesłaniem tego bloga i wycinka z Twojego życia – za podzielenie się którym, raz jeszcze dziękuję. Sam przymierzałem się swego czasu do podzielenia się swoimi doświadczeniami czy radami w formie bloga czy podobnej formy, ale to jak student próbujący nauczyć się do kilku egzaminów na dzień przed – nie zaliczy wówczas żadnego. Trzeba czasem odpuścić.
Skromnie liczę, że mimo wszystko co jakiś czas znajdziesz chwilę, aby coś nam skrobnąć. Życzę Ci powodzenia we wszystkich prowadzonych obecnie „projektach” – i nie oglądaj się na innych!
Dżizas, ale telenowela mi wyszła… zatem dla tl;dr – żyję podobnie jak Wolny, choć wszyscy różnimy się od siebie. Dzięki za inspirację!
Telenowelę przeczytałem, dzięki za nią. Co do auta, moje ma 11 lat i 110kkm autentycznego przebiegu – myślę o nim „stary-nowy samochód”, który przy obecnej intensywności użytkowania przerdzewieje szybciej, niż cokolwiek w nim zawiedzie 😉
Czyżby skoda z silnikiem SDI ? 😉
Nie, ale mając wystarczające poczucie własnej wartości nie trzeba fajnym autem wydłużać wszyscy-wiedzą-czego, a założenie stylowego kaszkietu i podróż poczciwą skodziną wcale nie jest tak śmieszną opcją, jak się wielu wydaje. Pozdrawiam.
Śmieszną ??? Wydaje ? Ja, „posiadacz poczucia własnej wartości w ilości, którą mógłbym obdzielić jeszcze 2-3 osoby i nie mylić z bezgranicznym poczuciem własnej hmmm… zajebistości” – jak mawia żona, to rozumiem i może pisałem o… swoim aucie…? 😉
Skoda wcale nie jest taka zła. Tak się stało, że zamieniłem mercedesa na skodę fabię. Nie planowałem tego kierunku ale tak się stało… Jaki jest efekt? Z pełną świadomością muszę przyznać, że decyzja z perspektywy czasu to jeden z lepszych wyborów (na moment zakupu) w tej sytuacji. Zdecydowanie wpływa bardzo korzystnie na finanse. Biorąc pod uwagę wszystkie koszty auta (nie tylko zakup) nie trwoni zarobionych pieniędzy… opony, wysokość ubezpieczenia, ceny części to wszystko jest sporo tańsze niż w poprzednim samochodzie. Na dodatek niedługo prawdopodobnie zapadnie decyzja o zagazowaniu miejskiego silnika. Co miesiąc zostawać będzie jeszcze więcej zł… Wolny jeśli posiadasz skodę to na pewno koszty serwisu są na tyle niskie, że nie ma sensu zmieniać auta na inne.
Czytam Twojego bloga od dawna i też często zaglądałem tu po nowy wpis.
Życzę wiele radości w życiu i osiągania kolejnych celów 😉
Ja akurat jeżdżę japończykiem, który nie tylko już prawie nie traci na wartości, ale którego serwisowanie też prawie nic nie kosztuje. Chociaż to też jest zależne od dystansów, które pokonujemy – stosunkowo mało części zużywa się i wymaga wymiany w zależności od wieku. To kolejne kilometry powodują, że później rośnie rachunek u mechanika. Oczywiście, samochód też nie jest po to, żeby stał na parkingu 😉
Nie wierzę! Wyzdrowiał!
Gratuluję!!!
Jeśli dobrze zrozumiałem, blog jest na prostej drodze do pójścia w „odstawkę”. Autor streścił swoje dotychczasowe przemyślenia, zachowania a na koniec doszedł do wniosku, że poświęcanie 10 godzin (lub więcej) na przygotowanie wpisu nie przynosi oczekiwanego (szeroko rozumianego) zwrotu z „inwestycji”. Czy tak ?
Jakie piękne i mało rzetelne podsumowanie od kogoś, kogo raczej nie podejrzewam o regularne wizyty na blogu 🙂 pozdrawiam.
Bo i ja tu pod różnymi nickami – wedle uznania – bywam. Ja też się zmieniam 😉 A bywam, bo zawsze mogę liczyć na ciekawe spostrzeżenia i wnioski. Jak nie we wpisie, to w komentarzach.
Przepraszam, jeśli „krzywdzę”. Ale właśnie tak odbieram TEN wpis. A „mało rzetelne” (bez podania jakichkolwiek konkretów) to nierzetelne określenie 😉
Myślę, że trzy lata mogły cię zmienić, ale nie aż tak bardzo. Gdy raz nauczymy się zdrowo żyć, oszczędzać, planować, i robić wszystko to, co nas popycha do minimalizmu, to nic nas nie jest w stanie z tej drogi zawrócić.
Twoje pójście na skróty czy odpuszczanie to rzecz naturalna, gdy przychodzą na świat dzieci, one zmieniają bardzo dużo.
Myślę, że zabawisz się jeszce w minimalistyczne życie, gdy dzieci dorosną, będziesz miał na to po prostu więcej czasu.
Życzę ci, abyś żył pełnią życia i pisał rzadko, chociaż lubię twoje wpisy.
Ps. Bardzo ładna aranżacja kuchni.
Pochwalę ci się, że nasza rodzina (mąż, syn i ja) wyremontowaliśmy od podstaw 25m2 budynku gospodarczego i syn z narzeczoną już mieszkają na swoim. Jedynym fachowcem z zewnątrz był elektryk, cała reszta to nasza robota 🙂
Możesz mieć dużo racji w tym, co piszesz. Jednocześnie, ją chyba nigdy nie będę do końca typowym konsumentem – o ile pewne zachowania odbiegają od tego, jak żyłem jeszcze jakiś czas temu, to sam fakt, że lubię wybrać trudniejszą drogę (o ile mam na nią chociaż resztki sił) sprawia, że będę odstawał od innych. A może okaże się, że o ile ją sam idę małymi kroczkami w stronę konsumpcjonizmu, to większą część społeczeństwa dawno ten etap ma za sobą i wręcz biegnie w kierunku jeszcze większego wariactwa – i tym sposobem stanęła się po prostu… konsumpcjonistą opóźnionym o dobre kilka-kilkanaście lat 😉
A nie masz wrażenia, że to … dotknął Cię rodzaj efektu jojo ?
„Pochwalę ci się, że nasza rodzina (mąż, syn i ja) wyremontowaliśmy od podstaw 25m2 budynku gospodarczego i syn z narzeczoną już mieszkają na swoim.” To się nie chwal zbyt głośno. I daj znać, jak o wykonaniu przez Ciebie zmiany sposobu użytkowania rozumianego art. 71 Prawa budowlanego zainteresuje się Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego (najprawdopodobniej z donosu „życzliwego” sąsiada).
Poradzę jak się bronić.
Znudziło Ci się oszczędzanie, to przestałeś oszczędzać. Luksus.
Kasia jak zwykle w formie 🙂
Ten cały blog jest tylko fanaberią człowieka, któremu powodzi się bardzo dobrze (pod względem materialnym, zdrowotnym i rodzinnym) i który nie ma najmniejszego pojęcia o problemach zwykłych ludzi. Mnie też znudziło się oszczędzanie, ale niestety nie mogę przestać oszczędzać – w innym przypadku szybko wylądowałabym pod przysłowiowym mostem.
Kasiu, po co te prztyczki wobec kogoś, komu „powodzi się bardzo dobrze”? Czy to zmieni Twoje życie na lepsze? Dodawanie takich komentarzy? Naprawdę?
Ja ten blog oceniam bardzo wysoko, podobnie tysiące osób. Twoje komentarze wskazują, że to Ty masz problem. Autor bloga po prostu robi swoje. Ma przepraszać, że dobrze mu się wiedzie?
A zamiast wylewać swoje frustracje na ludzi, którym powodzi się dobrze, może po prostu do nich dołączysz?
Stwierdzam fakty: jeśli ktoś zarabia kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, to żadną zasługą jest dawanie rad typu : „zrezygnuj z kablówki” albo „z nowego telefonu / samochodu”. Kablówki, telefonu komórkowego ani żadnego samochodu nigdy w życiu nie miałam.
Kobieto, o jakich ZASŁUGACH piszesz ? Gdzie autor bloga przypisuje sobie jakiekolwiek ZASŁUGI ? Jakie FAKTY ? To nadinterpretacje.
PS
kobieto, znam co najmniej 3 osoby zarabiające sumy, które wymieniłaś a osoby owe, na co dzień, – jak to określił mój znajomy – stylizują się „na dziada”. Nie wiem, ile jest w tych zachowaniach „kreacji” a ile najzwyklej ograniczonych potrzeb, braku potrzeby „ścigania się” (wobec wszechobecnej presji środowiska, mediów itd.).
Cóż to za wyczyn nie wydawać pieniędzy, jeśli posiada się ich bardzo dużo? Dla mnie żaden. Sorry.
Jeszcze dodam tak na marginesie, że jedne znane mi osoby zarabiające kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, to moi byli szefowie, których zarobki brały się z wyzysku (żeby nie powiedzieć wprost: z okradania) swoich pracowników, a wszystko w ramach obowiązującego prawa czyli zatrudnienie na umowę o dzieło zamiast na etat, nie płacenie za nadgodziny, a czasem w ogóle nie płacenie za wykonaną pacę.
Wyzysk, okradanie,… BĄDŹ ZATEM TY DOBRYM UCZCIWYM SZEFEM. To takie proste.
Hmmm… Ot i mamy fatyczną przyczynę: wykwit tak nam przecież dobrze znanej polskiej zawiści.
I weź tu nad Wisłą nie stylizuj się „na dziada” 😉
Zazdrościć, że ktoś dorobił się na czyjejś krzywdzie? Wcześniej czy później wyrządzone komuś zło wraca. Tylko można współczuć postrzegania świata tylko przez pryzmat wartości materialnych.
Zatem DAJ DOBRY PRZYKŁAD ! Masz jeszcze czas… Co zamierzasz z tym zrobić ?
Oczywiście, że dam dobry przykład: pozwę złodziei do Sądu Pracy – niech zapłacą wszystkie zaległe składki, wynagrodzenie za urlop i przepracowane nadgodziny wraz z odsetkami ustawowymi.
Witam,
Bardzo dziękuje za ten wpis!
Biorąc pod uwagę, że dopiero 2 miesiące temu uruchomiłem swój portal
http://rozwojosobistypopolsku.pl/odcinek001
jest to dla mnie bardzo budujące widząc jak rozwinął się ten wolnym być.
życzę samych sukcesów w przyszłości!
pozdrawiam
Bardzo się ucieszyłam, że w końcu pojawił się tutaj nowy wpis. Choć wszystko o czym piszesz przekonuje mnie, że blog to jedna z ostatnich rzeczy, które teraz powinieneś robić i chcesz robić, tak mam nadzieję i trzymam kciuki za Twój systematyczny powrót tutaj.
Najważniejsze to iść do przodu, nie patrzeć na przeszkody i znaleźć to co nam daje sens życia.
Trafiłam na bloga chcąc stworzyć własny arkusz celem monitorowania budżetu. Po lekturze kilkunastu wpisów nasunęło mi się kilka wniosków; podzielę się tym, że nie stwierdziłam, że Wolny jest wolny…mimo wszystko z treści wyzierało zniewolenie „zarabianiem, pomnażaniem, oszczędzaniem, liczeniem, inwestowaniem” okraszone pouczaniem i wszechobecnym ocenianiem. Dzisiaj czytamy oczywiście „innego” wolnego, bo to nadrzędna prawda – nic w miejscu nie stoi. To, że dzisiaj „najważniejsza jest rodzina” może za 3 lata zastąpić wpis (bądź tylko wolnemu znany pogląd wcale nie opisywany na tym, czy innym blogu), że „liczę się ja sam, bo tak naprawdę jesteśmy sami” et cetera) i znowu będzie chodziło o rzekomy „balans” między życiem dla/z innych/innymi a życiem dla/z siebie/sobą. Zawsze jesteśmy w drodze, zawsze w jakimś etapie, zawsze to nasz świat, nasz pogląd, nasza szarość (albo i biel, czy czerń jak nam się wydaje). Ważne, żeby nam się nie wydawało (jak znowu teraz Wolnemu), że nasze jest najlepsze, najwłaściwsze, najmądrzejsze…bo nawet jeśli wprost tego nie wyrażają pisane wyżej słowa, to takie wrażenie się odnosi (tudzież ja odnoszę po prostu), że jestem wytłumaczony, usprawiedliwiony i…znowu lepszy od innych. Sporo potyczek, pojedynków na argumenty, cyferki…bez sensu i bez wolności na pewno. Wolnemu nie zależy na pokazaniu racji, na dobrym samopoczuciu bazującym na udowodnieniu, że jakiegokolwiek światopoglądu aktualnie nie prezentuję to i tak mam rację 😉
pozdrawiam i życzę po prostu podążania swoją drogą do celu, jaki przed każdym stoi – do oświecenia (słowa potężnie ograniczają i każdy może znać inne określenie tego celu)
magda
Hej, nie zgadzam się w pełni (a jakżeby inaczej 😉 ale szanuję Twoje zdanie i dziękuję za komentarz.
*”Wolnemu zależy” oczywiście miało być
dlaczego czujesz się przymuszony do zgadzania lub niezgadzania? 🙂 taka nasza natura – musimy tak żyć, myśleć, działać, żeby się dobrze czuć. Ze złego samopoczucia złe rzeczy się rodzą. Dobrego samopoczucia zatem, każdy tańczy swój taniec (ja oczywiście również).
Zakładam że autor bloga nie jest synem p. Kulczyka, zatem może to „zarabianie, pomnażanie, oszczędzanie, liczenie, inwestowanie” to efekt przyjęcia zasady odroczonej gratyfikacji prowadzącej właśnie do wolności ?
Życie, nawet na poziomie wegetatywnym, kosztuje a pieniądze dają wolność, chociażby w ten sposób, że „zwalniają” z pewnych trosk (na ile jest to możliwe). Zgoda ?
po przeczytaniu 2 akapitu obstawiłam na emigrację zarobkową i czytając każdy kolejny wyraz zastanawiałam się gdzie wyjechałeś. Czy to stały wyjazd czy tymczasowy… a tu proszę delegacja. No warunki masz zacne! Ja najbardziej cenię sobie w pracy ciszę i naturalne światło.
Po wpisie nie zazdroszczę Ci delegacji, chociaż sama mam czasem ochotę wyjechać na tydzień i mieć spokój! No ale pewnie po 2 dniach ten spokój się nudzi a wkrada się tęsknota za tym co najcenniejsze czyli rodzina. Dałeś mi do myślenia.
Dobrze ze wróciłeś, czekam na kolejny wpis! 🙂
Wolny, dałeś mi do myślenia tym wpisem. Przeczytałem go już 2 razy. A pamiętam Twoje, czasami mocne, przekonania i kategoryczność niektórych stwierdzeń. Podziwiam Cię za szczerość, fajnie się czytało.
Ja jestem na początku swojej drogi – od konsumpcji ponad stan do minimalizmu, który powoli odkrywam. Myślę, że czy to z minimalizmem, czy to z konsumpcją jest tak jak ze wszystkim innym – trzeba znaleźć złoty środek.
Pozdrawiam i życzę z całego serca wszystkiego dobrego!
Cześć Marcin, poczytałem co nieco na Twoim blogu i wcale się nie dziwię, że mój wpis dał Ci do myślenia. W końcu idziesz w kierunku, od którego sam się nieco oddalam. Pamiętaj jednak, że każdy ma swoją drogę i jest na innym jej etapie – widać, że minimalizm Cię kręci i dopóki tak jest, nie zbaczaj z kursu.
Pozdrawiam i życzę dużo wytrwałości z blogiem – na razie jest naprawdę dobrze!
Cześć Wolny – w końcu wpis 🙂 – i to wpis zaskakujący… choć nie pod względem przemian, które w pewnym sensie prorokowałem – bo kiedyś w komentarzach sam napisałem Tobie, że za kilka lat „spuścisz z tonu” i inaczej spojrzysz na wszystko.. to o tyle, że nastąpiło to tak szybko.. 🙂
Prawie taką samą drogę przeszedłem sam (no może bez produkcji powideł), ale ja również nie żałuje – bo to czego się nauczyłem – samoświadomości finansowej, dyscypliny i racjonalności – teraz w drugim etapie dorosłego życia tylko procentuje… a minimalizm zastąpiła bardziej „Droga złotego środka”..
No nic .. czekam na kolejne wpisy.. z ciekawością.. w którą stronę pójdzie teraz Twój światopogląd… Pozdrawiam..
PS – dwa tygodnie „na zsyłce” to nic – ja przeżyłem prawie rok 11000km od domu to i ty dasz rade – powodzenia!
Hej Wolny!
Od tygodnia zbieram się, żeby napisać komentarz i ciągle brak czasu i determinacji. Ale w końcu się udało.
Po pierwsze życzę Ci wszystkiego dobrego w Twoim życiu. Być może priorytety nam się rozchodzą (jednak ten Wolny sprzed trzech lat bardziej do mnie przemawiał), ale to nie znaczy, że neguję Twoje poglądy. Jesteś na takim a nie innym etapie życia i szukasz swojego optimum.
Jak byś miał ochotę na domowy chleb, to zapraszam – u nas ostatnio dołączył bezglutenowy ze względu na nietolerancje naszego Starszego. Wniosek prosty – przy dwójce też da się zjeść własny chleb 😉 A czasem wręcz trzeba.
Dołączam też serdeczne pozdrowienia dla Żony. Mam nadzieję, że ogarnia jakoś Wasze dwie Królewny, bo to czasem naprawdę ciężka praca. Obiecywałeś mi, że opiszesz, dążenie Żony do rozwoju i samodzielności życiowej. Bo pieniądze nie są gwarantem bezpieczeństwa, a jak by przez przypadek kiedyś Ciebie zabrakło, to przecież na barkach Żony będzie opieka i zapewnienie przyszłości dzieciom. Siedzenie w domu i pranie pieluszek nie sprzyja rozwojowi zawodowemu (wiem co mówię, wielorazówki Młodszego piorę do dzisiaj). Jak więc inwestujecie w przyszłość i umiejętności młodej mamy?
Tutaj przy okazji się pochwalę, że mój blog pseudozawodowy ma się całkiem dobrze i od roku w miarę regularnie wpisy się pojawiają. Zapraszam jakby co do czytania: http://www.statystyczny.pl/. Dzięki blogowaniu staram się cały czas mobilizować do rozwoju, przypominać i odkrywać statystykę. Mój mały kroczek w stronę niezależności, pomiędzy gotowaniem, sprzątaniem, przewijaniem itp. Dlatego też bliski mi temat Waszych pomysłów na mamę na pełnym etacie, która jednak dba też o siebie w sensie zawodowo-rozwojowym.
Pozdrawiam serdecznie!
Oczywiście, że pieniądze (rozumiane też jako nieruchomości i inne dobra) są gwarantem bezpieczeństwa (pomijam kwestie np. ewentualnej wojny czy też innego kataklizmu).
Proszę Cię: po co żonie Wolnego „samodzielność życiowa”? Na razie jest na urlopie macierzyńskim, za chwilę 500 złotych co miesiąc na drugie dziecko. Poza tym Wolny kiedyś stwierdził, że jeśli jego by zabrakło, to jego rodzina jest zabezpieczona do końca życia, już nie pamiętam, czy są to tak duże oszczędności, czy też jego ubezpieczenie na życie na jakąś niebotyczną kwotę.
Cóż, może miast „stękać” i pomijać kwestie np. ewentualnej wojny czy też innego kataklizmu, czas znaleźć faceta równie przedsiębiorczego, pracowitego, oszczędnego, spostrzegawczego, refleksyjnego jak autor bloga i … następnie urodzić „mu” dwoje dzieci i mieć 500zł na drugie ? Hmmm? 😉
Jakoś 45 lat przeżyłam bez łaski i uzależnienia od faceta, to i dalej pociągnę. Pozdrawiam 🙂
No i wszystko jasne 😉
Prawdziwą wolnością jest brak uzależnienia od kogokolwiek, możliwość decydowania o własnym losie, a nie posiadanie większych czy mniejszych zasobów materialnych. Czego życzę zwłaszcza Czytelniczkom.
Otóż to.
Brak uzależnienie od KOGOKOLWIEK powiadasz ? Decydowanie o własnym losie ? Rozumiem, że pijesz wodę deszczówkę, ogrzewasz się paląc suche gałęzie a jak zachorujesz, to leczysz się okładami z „własnego” miodu oraz narwanego w parku szczawiu i dzięcieliny ? Kurteczka…. skąd się tacy sfrustrowani i naiwni ludzie biorą… ?
Licz, że jak zachorujesz, to za pieniądze lekarze Cię wyleczą – życzę powodzenia.
Przestałam chodzić po lekarzach – jak organizm sam zwalczy chorobę to zwalczy, a lekarze to najlepsi są w wyciąganiu pieniędzy na swoje luksusowe życie.
Droga Kasiu, kiedy leczą mnie (i ciebie) właśnie za pieniądze. Kurteczka, przytaczasz takiej jakości argumentację, że czasami zastanawiam się, czy Twoje zgorzknienie i zgryzoty to następstwo tego, do czego sama się przyznałaś, czy… może coś „zajarałaś”… ?
No ale cóż. Zachęcam dostać się na medycynę, studiować ją i – co najważniejsze – skończyć, a potem leczyć za „bóg zapałać”, bo życie w luksusie jest be.
(cholerka, jak ten socjalizm w nas głęboko siedzi. Wymrzeć muszą chyba całe pokolenia, które choć liznęły socjalistycznego ducha SŁUŻBY zdrowia, gdzie wszystko było „do usług” i „za darmo”. A i to nie ma pewności na zapanowanie normalności)
Zachorujesz, to zobaczysz jak wygląda leczenie – jak lekarze leczą za pieniądze na prywatnych wizytach. Powodzenia.
Polecam artykuły dr Jaśkowskiego, może niektórym oczy się otworzą odnośnie zasad działania współczesnej medycyny (link od mojego szwagra, który jest lekarzem):
http://alexjones.pl/aj/aj-technologia-i-nauka/aj-medycyna/item/80270-jak-przeksztalcono-inteligentnych-lekarzy-w-calkowitych-kretynow#
Radzę sobie poczytać też inne artykuły. Szczególnie polecam młodym mamom odnośnie szczepionek dla dzieci, rakotwórczych antyperspirantów z aluminium, szkodliwych podpasek, jedzenia itp itd.
Jak człowiek sam o swoje zdrowie nie zadba, to żadne pieniądze na lekarzy mu nie pomogą. Pozdrawiam.
Przeciez nie chodzilo o uzaleznienie od uslug i obcych osob.
Czytam wyraźnie: „Prawdziwą wolnością jest brak uzależnienia od kogokolwiek”
Najwazniejsze to zrozumiec druga osobe w dyskysji, a nie tylko czytac wyraznie napisane słowa. Ale nie wazne… przynajmiej ja, nie zamierzam sie tutaj wkrecac w psychoanalizy czytelnikow. Pozdrawiam 🙂
@Tina i inne młode mamy,
dziewczyny błagam, dajcie sobie spokój z tym praniem pieluszek wielorazowych, niszczycie sobie ręce, kręgosłupy, tracicie czas, a tego i tak nikt nie doceni.
Na szczęście wspomaga mnie w tym pralka 🙂
Być może docenią to nasze praprawnuki, jak nie będą otoczone zużytymi pieluszkami jednorazowymi po swoich przodkach. Jakoś tak czuję choć odrobinę odpowiedzialności za moje otoczenie.
Masz dzieci ?
No tak, czasami faktycznie trzeba sporej motywacji by zabrać się za pisanie jakiegoś artykułu. A wiem że najgorsze jest właśnie ciągłe odkładanie z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc aż dochodzimy do tego miejsca że zaczynamy się zastanawiać czy napisanie kolejnego artykułu ma w ogóle sens? To wszystko jednak przechodzi jeśli w końcu się zmobilizujemy i napiszemy ten artykuł, posypią się komentarze i nagle wróci chęć dalszego pisania na blogu…
Kurka, bardzo podobne miałam od pewnego czasu przemyślenia, co Ty, Wolny. Co prawda nie miałam aż półrocznej przerwy w pisaniu 😉 ale posty pojawiały się sporadycznie bądź raz na X tygodni. Właśnie dlatego, że życie „w realu” wciągnęło mnie bez reszty i cierpiałam na notoryczny brak czasu na blogowe aktywności.
Najważniejsze, by umieć sobie wyznaczyć priorytety – a, jak widać, nawet po przerwie czekało tu na Ciebie grono wiernych czytelników. Widać, że Twój blog wniósł jakąś wartość w ich życie 🙂 życzę powodzenia!
Super nastawienie do życia – żyć na maxa i się nim cieszyc – o to chodzi 🙂
Gratuluję i życzę nadal wytrwałości 🙂 3 lata to nie tak mało jakby się mogło wydawać, ja śledzę bloga od około roku i mam nadzieje co najmniej następne 3 lata. Powodzenia
Blog ma 3 lata więc spadek aktywności można potraktować jako przejściowy 🙂
Gratuluję udanego remontu i zyczę wytrwałości!
Powodzenia i do przodu 🙂
Trzymam kciuki, powodzenia 🙂
Mam nadzieję, że się udało.
Jestem ciekawy efektu.
Czy wstawisz dalszy ciąg swojego „projektu”?
Życzę powodzenia w dalszym rozwoju!
Trzymam kciuki by to był ostatnia taka przerwa, bo będziemy płakać 🙂
Mam nadzieję, że dalej pójdzie jeszcze lepiej 🙂
Super że pojawił się nowy post, czyta się z przyjemnością 🙂
Czekam na kolejny post. Mam nadzieję, ze tym razem pojawi się wcześniej. 🙂
Dobre nastawienie i tak dalej 🙂
Czekam na dalsze relacje.
Ktoś wie może, czy blog będzie kontynuowany? Byłoby bardzo miło poczytać nowe posty. 🙂
Pozdrawiam.
świetne podsumowanie
Rzeczowe i konkretne podsumowanie. Powodzenia 🙂
Bardzo przydatne info 🙂 Dzięki wielkie
Dziękuję za rozrywkę intelektualną w postaci czytania opisów Twoich doświadczeń i pomysłów.