Dzisiaj opowiem Ci pewną historię, z której dowiesz się jeszcze więcej o mnie oraz poznasz kolejny mieszkaniowy projekt, ukończony kilka miesięcy temu, który nosi dumną nazwę „mieszkanie Wolnego, Wolnej i dwóch Wolniątek”. Nie chcę jednak, żeby ten wpis był tylko autoreklamą mnie samego jako coraz bardziej wykwalifikowanego majstra od wykończeniówki 😉 – dlatego będzie również bardzo praktycznie: podzielę się z Tobą subiektywną listą tego, czego warto się samemu podjąć remontując mieszkanie, a co może się okazać nieopłacalne lub na tyle skomplikowane, że przerośnie niejednego domorosłego majstra. Jeśli więc chcesz zobaczyć moje mieszkanie (ostatnio pokazałem jego fragment: kuchnię), przeczytać o kosztach i oszczędnościach związanych z samodzielnym wykańczaniem wnętrz lub zastanawiasz się, jakie zadania podczas czekającego Cię remontu możesz wykonać samemu, ten wpis na pewno Cię zainteresuje. Uprzedzam, że bez dobrych 15 minut na lekturę, nie masz nawet co czytać dalej, bo po raz kolejny pobiłem rekord długości wpisu, tym razem dobijając do 5000 słów!
Kliknij, aby powiększyć.
Nadmienię, że to kolejny, ale na pewno nie ostatni wpis poruszający szeroko rozumiany temat nieruchomości. Do tej pory dowiedziałeś się między innymi o tym, że wykończenie kawalerki może kosztować jedyne 13.000 zł, a także ile można zaoszczędzić na własnoręcznym remoncie. Podpowiadałem, jakimi kryteriami kierować się szukając mieszkania dla siebie. Pisałem też o opłacalności najmu oraz o tym, że warto włożyć nieco wysiłku w szukanie odpowiednich najemców, żeby nie stali się oni najsłabszym ogniwem inwestycji w nieruchomość na wynajem. W kolejce czeka też wpis, w którym poruszę temat tego typu inwestycji szerzej i – mając już pewne doświadczenie w tej materii – porównam go do inwestowania na rynkach kapitałowych, które było mi bliskie wiele lat. Ale nie wyprzedzajmy faktów – zamiast tego, skupmy się na naszym nowym mieszkaniu, w którym planujemy zapuścić korzenie na dłużej. Na początek historia z życia wzięta:
Był sierpień 2015, a nasza 4-osobowa rodzina już od pół roku pomieszkiwała u moich rodziców. Każdy 30-kilku latek z rodziną, który od lat mieszka „na swoim” potrafi wyobrazić sobie, że powrót do rodziców (nawet tymczasowy) jest sytuacją mało komfortową. I to niezależnie od warunków mieszkaniowych czy relacji z rodzicami. Wiedzieliśmy, że to tymczasowe rozwiązanie, ale po 6 miesiącach względy praktyczne stawały się coraz mniej znaczące, za to górę brało zmęczenie sytuacją i bardzo, ale to bardzo chcieliśmy wrócić na swoje. Przesuwanie terminów oddania nowego mieszkania tylko pogarszało sytuację, dlatego z niesłychaną radością odczytaliśmy w końcu list zapraszający na odbiór. „Gotowe do odbioru, ale nie do zamieszkania” – pomyśleliśmy i czym prędzej zabraliśmy się do wytężonej pracy, oczywiście w duchu absolutnie klasycznego podejścia „zrób to sam” (stali czytelnicy wiedzą, że lubimy takie rozwiązania). Podział ról był dość naturalny: żona (ze sporą pomocą mojej mamy oraz teściowej) wzięła na siebie dom, dzieci i niesamowicie ważną rolę projektantki, która zaaranżowała niemal każdy aspekt wyglądu nowego mieszkania. Weszła w tą rolę całkowicie naturalnie, ze spokojem i pewnością, a ja pacyfikowałem jedynie co bardziej fikuśne pomysły (jak życie pokazało – i tak zgodziłem się na kilka takich, przy realizacji których kląłem siarczyście całymi dniami :)). Realizacja projektu „odpicuj sobie mieszkanie” przypadła mojej skromnej osobie i tak oto, z dnia na dzień, przeistoczyłem się z informatyka w „budowlańca-co-to-nie-ja”: zostałem hydraulikiem, kafelkarzem, malarzem, specjalistą od zabudów z płyt G-K i kładzenia kamienia dekoracyjnego, monterem kuchni, paneli, białej zabudowy, mebli i cholera wie czego jeszcze… innymi słowy, zostałem dzisiejszym odpowiednikiem kobiety pracującej, co to żadnej pracy się nie boi.
Patrząc na nasz duet z perspektywy czasu muszę bardzo nieobiektywnie stwierdzić, że w tym okresie stanowiliśmy z żoną cholernie zgraną parę superbohaterów i niejeden kozak by przy podobnych wyzwaniach wymiękł. Jestem dzisiaj trochę jak mechanik, który złożył swój własny samochód i zna go od podszewki. I jestem z tego dumny 🙂
Zwłaszcza, że efekty są niczego sobie. To fragment pokoju naszej 3-letniej Peppy… przepraszam, Mai. Malunki na ścianie są dziełem Wolnej, która nic sobie nie robiła z tego, ile pracy włożyłem w pomalowanie całej ściany 😉 Kliknij, aby powiększyć.
Chociaż… kto twierdzi, że nie wymiękliśmy? Z zewnątrz wszystko wygląda wspaniale: kolejny, bardzo ambitny projekt zrealizowany, jesteśmy znowu na swoim i mamy niesamowicie komfortowe warunki mieszkaniowe (4 osoby, 4 pokoje, żyć nie umierać). Tak jednostronna ocena byłaby jednak ewidentnym pudrowaniem rzeczywistości, którego nie mam w zwyczaju uprawiać. Nie ma wątpliwości, że w tym czasie widok własnych dzieci i żony był dla mnie rzadkością, zwykle podyktowaną względami praktycznymi („tak, dziękuję za obiad kochanie, wejdźcie na chwilę, ale klej mi schnie, więc mam dosłownie momencik”) . Nie obeszło się też bez problemów zdrowotnych, do których bardzo mocno przyczynił się stres i napięcie w tym ciężkim dla nas okresie. Były dni (a nawet tygodnie), kiedy dawałem radę chyba tylko siłą woli. Przestałem chodzić na treningi, a specyfika pracy (przede wszystkim: kładzenie kafli) mocno dała się we znaki moim kolanom, kręgosłupowi i rękom.
Jeśli boisz się pobrudzić sobie rączek, nawet nie zabieraj się za wykończeniówkę 🙂
Momentami działałem jak zombie, a po przyjściu wieczorem do domu (rodziców! sic!) tylko stanowcze groźby lepszej połówki zmuszały mnie do kąpieli i zjedzenia czegoś, zanim zasnąłem w tej samej chwili, w której moja głowa dotknęła poduszki. Nie spędziłem w tym czasie chyba ani godziny na odpoczynku, a położenie się na kanapie i włączenie telewizora było dla mnie nieosiągalnym szczytem marzeń, którym jakiś czas temu gardziłem jako kompletnie bezproduktywnym i jałowym zajęciem. Pewnie nieco koloryzuję, a z czasem mój umysł zacznie wypierać te gorsze chwile i zostawi jedynie to, co pozytywne (widzę, że ten proces już się zaczął). Na szczęście dzisiaj, po około 4 miesiącach od zakończenia remontu, wszystko wróciło do normalności – zarówno jeśli chodzi o tematy zdrowotne, jak i rodzinne (inaczej mówiąc: z 1h spędzanej z żoną i dziećmi wróciłem do standardowych kilkunastu godzin dziennie :)). Co jednak przeżyliśmy, to nasze.
Majster nie wielbłąd – wypić musi. Dobrze, że nie ciągnąłem tej fuchy dłużej, bo miejsca w wannie by nie starczyło 😉
To chyba odpowiedni moment na to, żeby przejść do technikaliów, które większość czytelników bloga lubi najbardziej 🙂 Zanim to jednak nastąpi, przypomnę zapominalskim, że można samemu wykończyć kawalerkę za… 13000 zł. Tamten remont był dla mnie testem i poligonem doświadczalnym, który miał przygotować mnie do własnoręcznego wykończenia dużego mieszkania. 20-kilka metrów kwadratowych, w których wykończenie zaangażowałem około 300 godzin miało się teraz przełożyć na kilkukrotnie większą powierzchnię i pracochłonność. Jaki wynik osiągnąłem tym razem? Jakieś 680 godzin (+- 20h) pracy na 75-metrowe mieszkanie. Mniej więcej 80 dni tyrania po 10-15 godzin non stop (tylko przez połowę tego okresu byłem na urlopie, przez resztę czasu godziłem remont i pracę zawodową). Krew, pot i łzy – chciałoby się powiedzieć i nie byłoby to dalekie od prawdy, bo chyba wszystkiego było po trochę.
Z perspektywy czasu stwierdzam, że można wszystko, trzeba tylko chcieć. Ze względu na problemy przytoczone nieco wyżej, dzisiaj dodaję: „ale wszystko ma swoją cenę i czasami warto nieco odpuścić”. Dlatego absolutnie nie nakłaniam nikogo do powtórzenia naszego wyczynu, bo oprócz mnóstwa zalet jego koszt wcale nie był zerowy – i wcale nie mam tu na myśli finansów. Wystarczy tych ostrzeżeń – przejdźmy do założeń projektu:
- metraż mieszkania: 75m2, na co składają się 4 pokoje (w tym 1 z aneksem kuchennym), 2 łazienki (w tym jedna mini-łazieneczka bez prysznica czy wanny) i korytarz.
- zakres projektu: całość prac począwszy od stanu deweloperskiego (z pomalowanymi na biało ścianami i sufitem) do w pełni urządzonego mieszkania.
- budżet: tyle, ile będzie trzeba, chociaż fajnie byłoby się zamknąć w 70.000 zł. Głównym ograniczeniem miało być to, co podpowiadał nam zdrowy rozsądek. Postanowiliśmy, że skoro mamy tu mieszkać co najmniej kilka-kilkanaście lat, to będziemy się trzymali średniego standardu, a jednocześnie dorzucimy kilka smaczków, które będą miłe dla oka.
- czasochłonność: remont będzie trwał dokładnie tyle, ile będzie trwał 🙂 Wiem, mało profesjonalne podejście, ale znamy siebie i wiedzieliśmy, że przeciąganie terminów z błahych powodów nam nie grozi.
Kliknij, aby powiększyć.
Efekt? Taki, jak na zdjęciach :). Jeśli chodzi o finanse, to przed rozpoczęciem remontu dość asekuracyjnie strzelałem w 70.000 zł (wliczając w to zarówno wykończenie, jak i meble, sprzęty itp – niemal wszystko, co potrzebne, a czasami i niepotrzebne do życia) i miałem nadzieję, że uda się zejść nieco niżej. Życie pokazało, że mocno przestrzeliłem i zamknęliśmy się w kwocie 51.000 zł (uwzględniając koszt robocizny, który wyniósł jakieś 50 zł ;)). Czy to dużo? Ciężko mi powiedzieć: z jednej strony to olbrzymia kwota, z drugiej: uwzględniając zakres remontu i powierzchnię mieszkania uważam, że to bardzo rozsądne pieniądze za to, co otrzymaliśmy w zamian. Widzę oczywiście mnóstwo punktów, na których moglibyśmy zaoszczędzić – myślę, że spokojnie moglibyśmy zejść o 10.000 zł (rezygnując z cegły na ścianie, kupując tańsze płytki, meble i sprzęty), ale z pełną świadomością tego nie zrobiliśmy. To mieszkanie dla nas samych, a nie na wynajem (przynajmniej przez najbliższe lata ;)) – każdy inwestor zajmujący się nieruchomościami potwierdzi, że ta pozornie niewielka różnica decyduje o kompletnie różnych podejściach do remontu. Dlatego też wiem, że bez najmniejszego problemu moglibyśmy wydać na remont drugie 50 tysi i o ile przełożyłoby się to na standard wykończenia, absolutnie nie oznaczałoby wybieranie najdroższych rozwiązań. Wystarczyłoby lekkie poluzowanie tu i tam, plus wynajęcie firmy remontowej. Pamiętaj też, że ciężko porównać dwa remonty od A do Z – wystarczy, że taki Wolny z rodziną wrzuci do mieszkania jeden, nieco wysłużony, 7-letni telewizor (koszt = 0 zł), a kto inny kupi 3 odbiorniki, wydając na to 10.000 zł.
Pokój drugiego Wolniątka. Kliknij, aby powiększyć.
Kiedyś już zaznaczałem, że nie lubię uogólnień typu „remont mieszkania kosztuje x zł za każdy metr kwadratowy”. Mimo to, dla miłośników takich wyliczeń odrobię pracę domową: 51.000 zł / 75 m2 to 680 zł/m2. Jak na wykończenie mieszkania dla siebie to wręcz okazja… dopóki nie uwzględnimy kosztów robocizny. To, że wydałem jedynie 50 zł na hydraulika (profesjonalne przyłączenie podejść do stelaży podtynkowych przy okazji pracy u sąsiada :)) nie oznacza, że to właśnie należy przyjąć jako koszt robocizny. Na „czuja” wykonałem pracę wartą około 15.000 zł (chociaż bardziej komfortowo bym się poczuł pisząc: 10.000 zł – 20.000 zł) i dopiero po uwzględnieniu tego kosztu wychodzi 880 złotych za każdy metr kwadratowy (66.000 zł / 75 m2). Z tego też wynika, że każda z moich 680 godzin pracy była warta 22 zł netto (15.000 zł / 680 h). Nie jestem w stanie ocenić, na ile było to dla mnie opłacalne: z jednej strony jestem w stanie zarobić więcej w zawodzie, jaki wykonuję, a z drugiej: to nie prosta zależność „więcej pracuję -> więcej zarabiam”. Przyjmijmy więc, że nie ma co mówić o opłacalności, gdyż – jak to często bywa – nie wszystko, co warto, się opłaca (i analogicznie, nie wszystko, co się opłaca, jest coś warte ;)). Nie to jest zresztą najważniejsze – miało być w miarę sprawnie, rzetelnie i na tyle przyjemnie dla oka, żeby naszej 4-osobowej rodzinie żyło się tutaj dobrze i wygodnie. Myślę, że osiągnęliśmy te cele, a oszczędności są miłym, ale tylko dodatkiem. Przy kolejnym tego typu projekcie, chętnie podzieliłbym się pracą z kimś zaufanym, zamiast ponownie płacić wysoką cenę za coś, co nie zawsze jest tego warte.
O kuchni było szerzej tutaj. Kliknij, aby powiększyć.
Fragment naszego życia opowiedziany, koszty z grubsza podliczone, czas najwyższy na porady dla domorosłych majsterkowiczów. Ponieważ podjąłem się najrozmaitszych zadań, mam kilka refleksji związanych z pracą określaną powszechnie jako „wykończeniówka”. Przede wszystkim, to cholernie ciężkie zajęcie i mimo, że czasami narzekam na ceny inkasowane przez majstrów, to uważam, że jest to odpowiednia zapłata za wykonaną pracę. Gdybym jutro został zwolniony i zmuszony do szukania pracy, nie podjąłbym się wykańczania mieszkań, mimo wysokich stawek w tym zawodzie. To ryzykowna dla zdrowia praca po kilkanaście godzin dziennie, w pyle, kurzu i brudzie, do tego wymagająca nieprzeciętnej kondycji, a i najtwardszych potrafi złamać po zaledwie kilkunastu latach w zawodzie. Jako przykład podam kafelkowanie, które pod względem fizycznym przeżuło mnie i wypluło schorowanego i kuśtykającego – na szczęście tylko na krótki okres. A przecież poświęciłem się temu zadaniu jedynie przez kilka dni! Z drugiej strony, naoglądałem się w życiu dostatecznie dużo partactwa w wykańczaniu mieszkań, żeby przestrzec przed zatrudnianiem kogoś bez wcześniejszego sprawdzenia. Widziałem też stawki specjalistów (malowanie mojego mieszkania za stawkę rynkową kosztowałoby mnie co najmniej 2.500 zł, które oszczędziłem, machając 3 dni pędzlem) i stosowane przez nich materiały (klient się nie zna, można brać najtańszy klej do kafli, nieważne że na ściany z karton-gipsu się nie nadaje) – dlatego biada tym, którzy nie znają się na remontach i nie mają nikogo zaufanego. Pewnie trochę przesadzam, ale sprawdzony pan Mietek-złota-rączka co odpicuje remoncik od A do Z jest na wagę złota. To zresztą najbardziej optymalny kosztowo wariant – jedna osoba (ew. 2-3 majstrów) od wszystkiego, która wejdzie do pustego mieszkania i wykona całość prac. Najdroższe natomiast będą wyspecjalizowane ekipy, każda do innego zadania. I nic dziwnego – specjalizacja jest w cenie, a za kilkadziesiąt złotych nie warto jechać na godzinę do klienta na drugi koniec miasta.
„Panie, a za kilkanaście białych gwiazdek na ścianie ile pan weźmie?” 😉
Czy nadal twierdzę, że wykończenie mieszkania to temat, który może zrealizować każdy, kto ma wystarczająco dużo zapału i chociaż nieco techniczny umysł? Oczywiście, że tak – Internet pełen jest dobrych rad i filmów instruktażowych, z których przy okazji tego remontu najbardziej upodobałem sobie te nagrane przez Mario Budowlańca 🙂 – polecam, budowlaniec z krwi i kości, a do tego potrafi rzeczowo przekazać to, co ma na myśli (a to wcale nieczęsta cecha). Nie namawiam jednak do podejmowania się zbyt dużej liczby zajęć – jeśli chcesz dorzucić cegiełkę lub dwie do remontu własnego mieszkania, możesz wybrać kilka zadań, którym śmiało podołasz, jednocześnie delegując te, z którymi miałbyś kłopoty. Poniższa lista może być dla Ciebie drogowskazem – pamiętaj jednak, że to tylko moja, bardzo subiektywna ocena, wynikająca z niewielkiego doświadczenia podczas zaledwie kilku remontów mieszkań. Jeśli wspominam o cenach, przeważnie bazuję na cennikach znalezionych tutaj.
Teraz możesz skorzystać z naszych usług w zakresie projektowania i aranżacji wnętrz!
Opis: Malowanie ścian / sufitów
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: wysoka (od 5-7 zł / m2)
Komentarz: malowanie to chyba jedno z tych zadań, którego podejmujemy się najczęściej we własnym zakresie. I bardzo dobrze, bo nie ma nic prostszego niż kupno wałka, kuwety, folii malarskiej i puszki farby! Niewielkie trudności mogą sprawić sufity (potrzeba trochę więcej siły i dokładności, żeby całość wyglądała przyzwoicie, również pod światło) czy malowanie pod oświetlenie punktowe, którego zresztą nie polecam, bo odpowiednie przygotowanie ściany i malowanie nie jest tak banalne, jak to się może wydawać. Przyjmując, że koszt pomalowania 1m2 ściany kosztuje około 10 pln, szybko dojdziemy do wniosku, że na podejściu zrób to sam zaoszczędzimy naprawdę sporo. Sam pomalowałem około 350 m2 ścian w opisywanym wyżej mieszkaniu. Poświęciłem na to 3 dni wytężonej pracy (2-krotne malowanie) i zaoszczędziłem co najmniej 2.500 zł. Niezła stawka, prawda?
Pamiętaj, że malowanie to jedna z czynności, do której możesz zagonić młodzież 😉
Opis: Tapetowanie
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: średnia (~ 16 zł / m2)
Komentarz: to kolejny temat, który można śmiało podejmować we własnym zakresie. Wystarczy przygotować ściany, kupić klej i tapetę, a później wykazać się sporą dozą dokładności i cierpliwości. Co więcej, tapetowanie to doskonała okazja na ciekawe spędzenie czasu we dwoje 😉
Opis: Kładzenie paneli
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: wysoka (~ 25 zł / m2 + kładzenie listew ~ 8 zł / mb)
Komentarz: pewnie również słyszałeś śpiewkę powtarzaną od lat przez wszystkie firmy zajmujące się kładzeniem paneli: „samemu się nie opłaca, bo płacisz 23% podatku, a zamawiając usługę tylko 7%”. Wybacz, ale nigdy nie uwierzyłem w te zapewnienia i uważam, że nieźle na tym wyszedłem. Jeszcze kilka lat temu ten argument w ogóle nie miał racji bytu, ponieważ można było uzyskać zwrot nadmiarowego podatek z Urzędu Skarbowego, z czego z chęcią skorzystałem. Dzisiaj nie mamy takiej możliwości, a mimo to ja nadal kładę panele samodzielnie. Przede wszystkim, kupuję najtaniej jak się da, a więc przez Internet. Dzięki temu mogę urwać nawet 20% z ceny z okolicznych sklepów, które jako jedyne oferują usługę kładzenia paneli (przecież nikt ze sklepu internetowego odległego o 500 km nie przyjedzie do mnie na taką fuchę).
Zapewniam Cię, że mimo windy wniesienie takiej przesyłeczki było nie lada wyzwaniem.
Poza tym, mogę to zrobić dokładniej i bez dodatkowych kosztów, jakie może wygenerować kładzenie folii, podkładu czy wreszcie: listew przypodłogowych. Koniec końców, rachunek może Cię zaskoczyć, a jakość pracy raczej nie powali na kolana: każdego gonią terminy i chodzi o to, żeby zarobić, a nie wykonać porządnie pracę dla klienta, który prawdopodobnie przez najbliższe kilkanaście-kilkadziesiąt lat i tak nie zamówi powtórnie takiej usługi. Kładzenie współczesnych paneli to nic skomplikowanego – myślę, że poradzi sobie z tym absolutnie każdy. To też jedno z tych zadań, które idzie w błyskawicznym tempie, dzięki czemu szybko widzimy efekty naszej pracy, a to jedna z najlepszych motywacji do działania. Sam oszczędziłem na kładzeniu paneli około 1700 zł (50m2 x 25 zł + 56 mb x 8 zł), poświęcając 2 dni pracy.
Pokoje Wolniątek na różnym etapie wykończenia. Kliknij, aby powiększyć.
Opis: Montaż mebli
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: średnia/wysoka
Komentarz: szczerze mówiąc, nie wiem czy istnieją firmy specjalizujące się w składaniu mebli np. z IKEA. To mógłby być nienajgorszy biznes, o ile istnieje rynek na takie usługi – w nowym mieszkaniu składałem 7 wariantów tej samej szafy (PAX) i ostatnie sztuki szły naprawdę błyskawicznie. Ale nawet, jeśli robisz to po raz pierwszy zapewniam, że instrukcje są zwykle idiotoodporne, a samo zadanie bardzo przyjemne, szybkie i dające sporo satysfakcji. Na marginesie: mamy porównanie mebli z IKEA oraz tych z Jysk. Jeśli puszczanie wiązanek przekleństw nie jest Twoim hobby, postaw na sprawdzone rozwiązania, które z powodzeniem funkcjonują na całym świecie.
Opis: Montaż karniszy
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: wysoka
Komentarz: wystarczy wiertarka, miarka i nieco ostrożności (wciąż pamiętam, jak przejechałem kiedyś kabel elektryczny montując karnisze :)). To naprawdę proste, szybkie i przyjemne – szczerze mówiąc, chyba bym się nawet wstydził zamawiając taką usługę 🙂
Opis: Łatanie pęknięć na ścianach
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: ?
Komentarz: często wystarczy tuba z akrylem + pistolet. Pędzelek lub wałek i nieco farby. Całość zajmie dosłownie parę minut, a doświadczenie na pewno przyda się w przyszłości, bo ściany (zwłaszcza na łączeniach, zwłaszcza w nowo wybudowanych domach) lubią pękać. Nawet, jeśli temat będzie nieco bardziej skomplikowany (np. pęknięcie na środku ściany murowanej), również nie powinien stanowić większego wyzwania, mimo że cały proces potrwa nieco dłużej.
Opis: Klejenie lustra
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: ?
Komentarz: nie jestem pewien, ale chyba są osoby, które płacą za 10-minutową usługę, jaką jest naniesienie kleju na tylną część lustra i przyłożenie go do ściany 🙂 Według mnie, więcej zachodu niż pożytku – chyba, że zamawiamy całą usługę (materiał + dowóz + montaż) – ciekawy jestem, jak to wychodzi cenowo?
Opis: Wieszanie półek / ramek na zdjęcia
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: średnia
Komentarz: kolejny banał, którego zazwyczaj podejmujemy się sami. I bardzo dobrze, bo wywiercenie dziurki czy dwóch i wrzucenie tam odpowiedniego mocowania (w zależności od rodzaju ściany) to nic trudnego.
Opis: Montaż lamp / oprawek oświetleniowych
Poziom trudności: łatwy
Opłacalność: średnia / wysoka
Komentarz: nie wiem czemu, ale pokutuje jakiś niewytłumaczalny stereotyp, według którego ludzie boją się wszystkiego, co związane z napięciem. Sam zostałem trzepnięty nie raz i mimo, że ostatnio mam niewielką awersję do tego typu zadań (zwłaszcza, jeśli stoję na krześle, które stoi na stole i oczami wyobraźni widzę, jak lecę w dół ;)), to całość jest zbyt prosta, żeby zlecać ją komukolwiek. Bezpieczniki w dół, docięcie i połączenie kabelków (brązowy do brązowego, niebieski do niebieskiego… jeszcze jakieś pytania? :)) to naprawdę nic trudnego czy ryzykownego. Jeśli już jesteśmy przy ryzyku: zaznaczam, że nie odpowiadam za ewentualne pieszczoty prądem, odpowiedzialność zawsze jest po Twojej stronie 😉
Kliknij, aby powiększyć.
Opis: Hydraulika
Poziom trudności: średni
Opłacalność: średnia / wysoka
Komentarz: dojechałem do zadań „średnio-trudnych”. Z wodą podłączaną do kranów / zmywarek / pralek / stelaży podtynkowych czy pryszniców jest tak, że wszystko wydaje się proste: tutaj jakiś zaworek o odpowiedniej średnicy, tutaj wężyk, jakaś uszczelka i wsio gra. I w większości wypadków rzeczywiście jest, a w razie problemów widać wyciek i możemy dokonać naprawy (lub odciąć wodę) zanim zrobi się niebezpiecznie. Dużą rolę odgrywa jednak dokładność i chociaż powierzchowna znajomość technologii – nie bez powodu wolę stosować pakuły niż wynalazki typu taśma teflonowa czy zapłacić za podłączenie podejścia wody do stelażu podtynkowego, który jest wykonany w odpowiedniej technologii (potrzebna zgrzewarka itp) i do którego nie będę miał dostępu w razie problemów.
Mała powierzchnia, duże ryzyko powodzi…
Jeśli nie czujesz się zbyt pewnie, nie ma co ryzykować zalania, ale według mnie możesz podpatrzeć w Internetach, jak podłączać zawory kulkowe na pakuły, dzięki czemu większość połączeń będziesz w stanie wykonać sam. Jeśli jednak podejścia masz nie tam, gdzie trzeba i należy je przedłużyć / przesunąć – lepiej skorzystaj z pomocy kogoś z doświadczeniem, woda pod ciśnieniem to nie przelewki. Podpowiem jeszcze, że kupując nowe mieszkanie jeszcze na etapie budowy, dobrze rozplanować sobie łazienkę odpowiednio wcześnie i poprosić wykonawcę o przesunięcie podejść – będzie to zwykle dużo mniej kłopotliwe niż późniejsze wizyty hydraulików.
Informatyk-hydraulik w akcji.
Opis: Montaż drzwi wewnętrznych
Poziom trudności: średni
Opłacalność: wysoka (~ 190 zł / szt)
Komentarz: historia podobna do tematu paneli („zrobimy panu całość, będzie mniejszy podatek”) i równie mało prawdziwa, przynajmniej jeśli nie kupujesz bardzo drogich drzwi i ościeżnic. Byłem w jednym z salonów (podobno najtańszy w 3mieście…), w którym – poza cenami nieco wyższymi od internetowych, zaproponowano mi montaż za… 190 pln za jeden komplet ościeżnica + skrzydło drzwiowe. Robiąc to samemu, oszczędziłem 5 x 190 zł = 950 zł i nie mogę powiedzieć, że się jakoś wyjątkowo narobiłem. To również całkiem przyjemna praca, wymagająca nieco wprawy, ale absolutnie nic, z czym trzeba się zwracać do specjalistów. Rozpórki wykonane z resztek z pociętych wzdłuż paneli, trochę pianki montażowej, umiejętność posługiwania się poziomicą i miarką – to wszystko, czego potrzeba. Należy jedynie uważać z pianką, bo cholerstwo lubi brudzić absolutnie wszystko, a łatwo się tego pozbyć nie da.
Opis: Silikon sanitarny na łączeniach
Poziom trudności: średni
Opłacalność: ?
Komentarz: wypełnianie połączeń silikonem sanitarnym to kolejna stosunkowo prosta, aczkolwiek nieco niebezpieczna zabawa. Trzeba to po prostu zrobić dobrze, najlepiej za pierwszym razem, bez brudzenia, poprawiania i zbytniego kombinowania. Ja od razu jadę pistoletem, do którego „przyklejam” palec wskazujący, który od razu wygładza powierzchnię. Jestem bardzo zadowolony z efektów – wcześniej najpierw szła warstwa silikonu, a dopiero po dłuższym odcinku poprawiałem palcem zamoczonym wcześniej w płynie do mycia naczyń… efekt pozostawiał sporo do życzenia.
Opis: fugowanie
Poziom trudności: średni
Opłacalność: wysoka (~ 30 zł / m2)
Komentarz: przyznam, że to jedna z mniej lubianych przeze mnie prac. Chyba nawet kładzenie płytek wygrywa ze żmudnym ślęczeniem na kolanach i ścieraniem nadmiaru fugi, która brudzi całą posadzkę i dość szybko schnie, dodatkowo utrudniając pracę. Bez poprawek się nie obeszło, co mocno odczuły moje kolana i ego 😉
To zdecydowanie nie jest moje ulubione zajęcie. Kliknij, aby powiększyć.
Nie zmienia to faktu, że z fugowaniem poradzisz sobie bez większych problemów, chociaż nikt nie mówi, że będzie prosto i przyjemnie. Przyjmując jednak stawkę fugowania na około 30 zł / m2 i mnożąc ją przez sumę powierzchni podłóg oraz ścian z kaflami może się okazać, że czas spędzony na kolanach z morką gąbką w dłoni może przynieść spore oszczędności 🙂
A na efekt końcowy aż miło popatrzeć.
Opis: Kładzenie kamienia dekoracyjnego
Poziom trudności: średni
Opłacalność: wysoka (~ 60 zł / m2 + fugowanie ~ 30 zł / m2)
Komentarz: co tu dużo mówić: nasza ściana z cegłą przyciąga wzrok, nawet po kilku miesiącach oglądania jej na co dzień. To jeden z naszych ulubionych elementów mieszkania, z którego dzisiaj się bardzo cieszę, chociaż w trakcie planowania i realizacji bluzgałem siarczyście na ten pomysł nadwornej projektantki 🙂 Na dobrą sprawę, mieliśmy gotową ścianę do pomalowania, a więc w przybliżeniu: koszt kilka-kilkanaście zł (farba) + jakieś pół godziny mojego czasu (2-krotne pociągnięciem pędzlem). Zamiast tego porwaliśmy się na dość ekstrawaganckie rozwiązanie, które kosztowało około 1.500 zł + 5 dni (!!!) mojego czasu. 3 bite dni kładzenia ponad pięciuset gipsowych cegiełek. 2 dni fugowania.
Precyzyjna robota, nie ma co…
Pomijając moje nerwy i opóźnienie zakończenia remontu przez detal, jakim jest wykończenie jednej ze ścian, trzeba przyznać, że sporo oszczędziliśmy na własnoręcznym wykonaniu całości. Nie sądzę, żebym zrobił to dużo szybciej za drugim czy dziesiątym razem – być może zszedłbym do 4 dni, robiąc we dwójkę: do 2,5 (przyjmuję 8h pracy dziennie).
Człowiekowi się odechciewa, kiedy po 4 dniach pracy końca nadal nie widać… kliknij, aby powiększyć.
4 dni specjalisty od tego typu ekstrawagancji, który najprawdopodobniej weźmie z 30 zł za każdą godzinę pracy (uwzględniając podatek od luksusu, w końcu nie każdy porywa się na pseudo-ceglaną ścianę) to około 1.000 zł. Bądź więc ostrzeżony: 1.500 zł na materiały + 1.000 zł za robociznę: na takie wydatki się przygotuj, jeśli chcesz podobną ścianę o powierzchni około 12m2. Daje to około 200 zł za każdy m2, z czego około 80-90 zł to robocizna. Można oczywiście zrobić to dużo taniej, ale wtedy albo lecimy w dół z jakością materiałów, ale stosujemy coś, co wygląda (subiektywnie oczywiście) gorzej lub mniej naturalnie – mam tu na myśli na przykład płytki z gotową fugą.
Jak tu się nie przyglądać, jak zachodzące słońce potrafi stworzyć taki efekt na naszej ścianie. Kliknij, aby powiększyć.
Swoją drogą, zastanawiam się nad osobnym wpisem dotyczącej tego fragmentu naszego mieszkania – jeśli będziecie zainteresowani, może się skuszę.
Opis: Montaż sufitów podwieszanych
Poziom trudności: średni
Opłacalność: średnia / wysoka (~ 55 zł / m2)
Komentarz: to drugi sufit podwieszany, który wykonałem w swoim życiu i muszę przyznać, że po raz kolejny było to ciekawe wyzwanie. Najpierw projekt, dobranie materiałów, później tworzenie całej konstrukcji, kładzenie kabli, rur do okapu… bardzo fajne zadanie natury technicznej. Dlatego też poziom trudności oceniam na średni. Jeśli tylko lubisz najpierw pomyśleć, zaplanować stworzyć fajną i przydatną konstrukcję, na pewno nie zawiedziesz się, tworząc sufit podwieszany.
Konstrukcja od podszewki. Kliknij, aby powiększyć.
Opis: Montaż stelaża podtynkowego oraz jego obudowa
Poziom trudności: średni
Opłacalność: średnia
Komentarz: kolejne całkiem przyjemne zadanie, wymagające odpowiedniego zaplanowania, zebrania sporej ilości materiałów i dokładnego wykonania. Pamiętać należy jedynie, żeby odpowiednio połączyć / doprowadzić rurę kanalizacyjną oraz dopływ wody – zabudowany i okafelkowany stelaż nie umożliwi dostępu z zewnątrz w razie problemów.
Opis: Montaż umywalek i baterii umywalkowych
Poziom trudności: średni
Opłacalność: średnia
Komentarz: jeśli potrafisz zawiesić szafkę (lub nawet nie, jeśli kupisz szafki na nóżkach), doprowadzić wodę (zawory kulkowe + wężyki) i zamontować syfon, który odprowadzi ścieki do instalacji, to nie masz się czego obawiać.
Opis: Kładzenie kafli
Poziom trudności: wysoki
Opłacalność: wysoka (typowa stawka: ok 50-60 zł/m2, do tego sporo usług dodatkowych)
Komentarz: to pierwsza z czynności, które sklasyfikowałem jako trudną. Mam za sobą 3 własnoręcznie wykafelkowane łazienki i wiem, że to niewdzięczna praca, wymagająca zarówno bystrego umysłu (wyobraźnia i umiejętność improwizacji wymagana zarówno podczas planowania, jak i właściwej pracy), jak i dobrego zdrowia (potrzeba sporo siły, wskazane również kolana ze stali).
Wszelkie wycięcia, docięcia i inne kombinacje skutecznie obniżają tempo pracy.
Nie mówiąc o tym, że bez porządnych narzędzi daleko nie zajedziesz w obecnych czasach, kiedy królują płytki o długości nawet 100 cm i rozmaitych wzorach na powierzchni, które tylko utrudniają pracę.
Po lewej płytka cięta profesjonalnym narzędziem, po prawym przejechana szlifierką kątową. Taki obrazek najlepiej pokazuje, jak ważny jest warsztat, kiedy zabieramy się za kafle.
Twierdzę jednak, że dopóki nie znajdę naprawdę solidnego majstra, który wykona zadanie zachowując wysoki standard i utrzyma uczciwą stawkę (miałem takiego, zrezygnował z zawodu ze względów zdrowotnych…), to nadal będę podejmował się kafelkowania, ilekroć zajdzie taka potrzeba. To nie tylko kwestia pieniędzy – za dużo widziałem w życiu wybitnie słabych jakościowo łazienek, które były wykonywane według królującego dzisiaj podejścia „lecimy z metrami, ma się opłacać”.
Posadzka w przedpokoju. To drugi (po ścianie w pseudo-cegłę) pomysł szanownej Wolnej, przy którym bluzgałem co nie miara 🙂
Opis: Montaż kuchni
Poziom trudności: wysoki
Opłacalność: średnia
Komentarz: O kuchniach rozpisałem się tutaj, więc nie ma co powtarzać. Jednym zdaniem więc: o ile nie masz wybitnie prostego projektu (np. jedynie dolne szafki, żadnych udziwnień itp), lepiej powierzyć zadanie specjalistom. Sam oszczędziłem 650 zł, poświęcając 30 godzin na odkrywanie koła od nowa. Niezbyt intratny biznes, obarczony pewnym ryzykiem i wymagający naprawdę wszechstronnych umiejętności (jeśli mówimy o montażu mebli, blatu, okapu, elektryki, podłączeniach wody, kaflach, sprzętach itp). Z drugiej strony, po montażu drugiej już kuchni obniżyłbym poziom trudności tego zadania – nie ma to jak doświadczenie.
Opis: Kładzenie gładzi
Poziom trudności: wysoki
Opłacalność: średnia/wysoka (~20 zł / m2)
Komentarz: do tej pory nie podjąłem się gładziowania i nie sądzę, żebym to kiedyś zrobił (nigdy nie mów nigdy, hę? ;)). Brud i wszechobecny pył, wypełniający nie tylko wszystkie pomieszczenia, ale także moje płuca skutecznie odstrasza mnie od podjęcia się tego zadania. Zamiast tego zdecydowaliśmy, że tynki wykonane przez dewelopera są w stanie akceptowalnym dla nas (co absolutnie nie oznacza: idealnym) i automatycznie odpadł wydatek związany z gładziami.
Opis: Montaż + obudowa wanny / brodzika + kabiny prysznicowej
Poziom trudności: trudny
Opłacalność: średnia / wysoka
Komentarz: to kolejne zadanie, na które mamy jedną, jedyną szansę: po zabudowaniu czy oklejeniu kaflami niemal każda usterka (a najczęściej mówimy o nieszczelnościach, a więc wodzie, która zawsze znajdzie ujście, np. do sąsiada ;)) oznacza kucie. Dlatego też zaszufladkowałem to zadanie jako trudne i raczej nie polecam jego wykonywania tym, którzy mają jedynie dobre chęci, ale brak doświadczenia w innych zadaniach związanych z wykończeniówką.
Obudowa wanny, do tego ze „schodkiem” na dole to jedno z wyzwań projektowych, przy którym zamiast gotowych instrukcji w Internecie musiałem polegać jedynie na sobie samym.
Zaznaczam, że część z zadań z trudniejszych kategorii dość łatwo przenieść do tych bardziej przyjaznych – wystarczy co nieco doświadczenia. Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy! Jak to mówią: wszystko jest proste, o ile wiemy, jak to zrobić. Generalizując, wykończeniówka nie należy do jakichś szczególnie skomplikowanych dziedzin, nie wymaga też wieloletnich studiów czy edukacji w ogólności. Ważniejsze jest doświadczenie i umysł, który potrafi planować i wymyślać najróżniejsze obejścia sytuacji niestandardowych. Niektóre czynności wymagają bardziej lub mniej dogłębnej znajomości technologii oraz specjalistycznych narzędzi – i właśnie tą grupę określiłbym w ogólności jako „trudną”, niekoniecznie dla Kowalskiego złotej-rączki.
Jednocześnie, nie zachęcam Cię do realizacji podobnego projektu w naszym stylu. Ani to optymalne (finansowo, czasowo), ani zdrowe (dla ciała i duszy). To chyba opcja, której podejmie się jedynie ktoś, kogo określiłbym jako ekstremalny wariant Zosi-samosi 🙂 Na taką przypadłość cierpię ja sam i gdybym tylko mógł, własnoręcznie wystrugałbym każde z krzeseł w naszym mieszkaniu i wypalił kafle w przydomowym piecu (ba, najchętniej zbudowałbym samowystarczalny dom gdzieś w kompletnej dziczy… kto wie, co życie przyniesie…). Kiedy okoliczności tego wymagają odpuszczam, ale zwyczajowo staram się nie delegować zadań, o ile to tylko możliwe. Takie podejście kosztuje cholernie dużo czasu i jest bardzo wymagające, ale równocześnie daje olbrzymią satysfakcję i poszerza horyzonty. Teraz, kiedy remont za nami staram się znajdywać inne zajęcia: w tym tylko tygodniu wymieniłem linki hamulcowe w rowerze (uzupełniając jednocześnie wiedzę z zakresu serwisowania jednośladu), zmieniłem opony w aucie na letnie (czy ktoś robi to jeszcze samodzielnie?), a przed chwilą skończyliśmy jeść pizzę, która od A do Z powstała w naszej kuchni. Fajnie 🙂
Byłbym zapomniał: po raz kolejny wtopiłem się w specyficzne środowisko „panów od wykończeniówki”. Nie ma się co oszukiwać – nie wyglądam jak rasowy majster, więc do uzyskanego w poprzednim remoncie przydomku „majsterek” tym razem mogę dorzucić „ziomusia”. Czyż „ziomuś, skończył nam się klej, a mamy ostatnią płytkę. Kopsniesz kielnię kleju?” wypowiedziane przez rasowego Kaszuba z miejskimi naleciałościami nie brzmi jak komplement i nobilitacja? 🙂
Sypialnia + moje miejsce pracy o wymiarach ok. 1m x 1m… Kliknij, aby powiększyć
Mam nadzieję, że powyższy wpis okaże się przydatny dla kolejnych majsterkowiczów, którzy odwiedzą mojego bloga. Domyślam się, że będziecie mieli sporo pytań, a ja nie obiecuję na wszystkie odpowiadać 🙂 Powodzenia podczas samodzielnych remontów i dużo siły (psychicznej i fizycznej), tak potrzebnej do poważniejszych projektów. Jeśli chciałbyś w przyszłości otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach (również tych dotyczących szeroko pojętego tematu nieruchomości), już dzisiaj zapisz się na newsletter.
PS Pod koniec 2018 założyliśmy firmę zajmującą się projektowaniem i aranżacją wnętrz! Jeśli nasz styl Ci odpowiada i sam jesteś przed przed mniejszym lub większym wyzwaniem z tej tematyki, zapraszamy do zapoznania się z ofertą naszej Pracowni Dobrych Wnętrz. A także, do odwiedzenia naszego mini-bloga. Daj znać, że jesteś czytelnikiem wolnymbyc.pl, żebyśmy wiedzieli, żeby przyznać Ci rabat na nasze usługi 🙂
Szczerze podziwiam.
Ja należę do osób, które pomimo, że potrafią – to nie mają najmniejszej ochoty zabierać się za takie rzeczy.
Przejadło mi się to i nigdy więcej – delegować wszystko co się da i zając się innymi(ale produktywnymi) zadaniami.
Czyli podejście niemal całkowicie odwrotne do mojego 🙂 No i dobrze, ważne że i ja , i Ty dobrze się z tym czujemy. Pozdrawiam!
Dokładnie – pełen podziw dla Was, mało kto miałby w sobie tyle samozaparcia. Efekt jest super! A satysfakcja pewnie jeszcze większa! 🙂
Super wpis. Przypomniały mi się czasy, kiedy z mężem, również po godzinach etatowej pracy, z dwójką małych dzieci, okrojonym budżetem remontowaliśmy kolejne mieszkania, w których mieliśmy żyć. Były spięcia, zmęczenie, ale też wspólne „pikniki” na podłodze i nie tylko:) Z przyjemnością przeczytałam zamieszczony wpis. Fajnie wykończone mieszkanie na pierwszym planie, drugi plan ważniejszy – dwoje ludzi, którym się udało przez ten okres razem wytrwać we wszelkich niedogodnościach. Tobie i Twojej Żonie wszystkiego najlepszego 🙂 Tak trzymać.
Dzięki! Widzę, że przeszłaś przez podobnie trudny okres i wiesz, że jest to spore wyzwanie dla całej rodziny. Taka świadomość też jest fajna, bo pozwala bardziej doceniać i pracować nad tym, co mamy na co dzień.
Chociaż szczerze podziwiam umiejętności, samozaparcie i efekt sam nie zdecydowałem się kilka lat temu na taki krok i nie zdecydowałbym się w przyszłości. Szkoda mi czasu i sił i zdrowia na taki remont. Kosztem wydania większych pieniędzy, które zarobiłem robiąc to co lubię( praca na etacie plus własna działalność) mam wyremontowane całe mieszkanie. Ja w czasie remontu byłem na ponad miesięcznych wakacjach z rodziną a ekipa remontowa(zaufana-więc mogłem zostawić im klucze do mieszkania) kładła płytki, panele, robiła elektrykę, hydraulikę, gładzie, sufity podwieszane, malowała, wymieniała wszystkie drzwi itd. Wróciliśmy do wyremontowanego mieszkania wypoczęci i zachwyceni rezultatem. Ominęły mnie pył, kurz, hałas, bóle pleców, kolan i pewnie mięśni, których istnienia nie podejrzewam:). Jestem zdania, że samodzielne wykonywanie remontów jest dla tych, którzy albo nie posiadają dużej ilości środków, żeby zapłacić fachowcowi albo są pasjonatami i uwielbiają majsterkować. Ja jestem specjalistą w jednej dziedzinie(pracuję umysłowo) a wszystkie remonty, naprawy itp. deleguję na innych. Dodatkowo istnieje u mnie prosta zależność jeśli zacząłbym robić taki remont mógłbym przyjąć mniej zleceń i mniej bym zarobił. Więc wybór jest dla mnie prosty wolę zarobić więcej robiąc to co lubię niż zaoszczędzić na remoncie i harując fizycznie tracąc siły i zdrowie- tym niemniej podziwiam Ciebie Wolny za rezultat. Po prostu mamy inne podejście do zagadnienia. Pozdrawiam i cieszę się, że znowu piszesz.
Hej, a czy mógłbyś podzielić się z nami szczegółami takiego kompleksowego remontu? Tzn. Metraż, liczba pokoi, zakres remontu i całkowia cena robocizny – jeśli oczywiście jesteś skłonny podzielić się taką informacją.
Metraż 72 metry, nowe budownictwo 3 pokoje z kuchnią, łazienką, ubikacją i przedpokojem wszystko do remontu. Koszt robocizny ok. 20 tysięcy. Sufity podwieszane, gładzie, kafelki w łazience, ubikacji i kuchni, panele, wymiana drzwi i ościeżnic, malowanie pomieszczeń, kontakty, montaże umywalek, kabiny i zlewów. Czas roboty ponad miesiąc we 3 osoby.
A podasz jeszcze lokalizację? Od tego również zależą stawki.
Miasto z zachodniej Polsce, ale nie Wrocław powyżej 100 tysięcy mieszkańców
Przy kaflach wspomniałeś o narzędziach. Po tylu remontach pewnie dorobiłeś się już odpowiedniego jakościowo zestawu, ale co polecasz na początek? Jaki poziom jakości do ceny i skąd brać te narzędzia, bo podejrzewam, że market budowlany raczej optymalny kosztowo nie jest…
Hej, nie jestem ekspertem, nie mam wielkiego porównania. Pożyczyłem wiekowe narzędzia od ojca, ale nie były one szczególnie przydatne, ponieważ powstały w czasach, kiedy kładło się kafle o wymiarach jakieś 20x30cm 😉 Przy większych kaflach (u nas max długość to 75cm) i takich, które miały jakieś esy-floresy na powierzchni (większość z tych, które kładliśmy) niestety przeważnie w akcji była szlifierka kątowa z tarczą diamentową. Nie uniknąłem poszczerbionych krawędzi, ale jak się trochę pogłówkuje ZANIM zacznie się cięcie, można wpaść na sposoby na zamaskowanie tego typu nierówności, o ile nie są w szczególnie widocznych miejscach. Pozdrawiam.
Szacun, Wolny! I drugi szacun dla pani Wolnej, bo bardzo ładny projekt 🙂 Efekt niczego sobie!
Ale miejsce pracy wielkości 1m^2? 😀 Masakra, ja i mąż też jesteśmy programistami, ale u nas to widać od wejścia do mieszkania – 5 monitorów w rządku wisi 😉
I btw, mamy takie same kibelki 😀
Cóż mogę powiedzieć… Sam rozkład mieszkania wymusił pewne kompromisy – w dzisiejszych czasach 4-pokojowe mieszkania to raczej 85m2 i więcej – takie jak nasze (75m2 i naprawdę optymalny rozkład) to rzadkość. A jak wiadomo, metry przekładają się na cenę… Jak na razie nie narzekam na przestrzeń do pracy – jest wręcz postęp, bo jeszcze 2 miesiące temu sypialnię na 2 drzemki dziennie zabierała mi najmłodsza. Teraz przynajmniej pokój mam dla siebie. Zresztą temat pracy w domu, w którym przebywa cała rodzina to zdecydowanie dłuższy komentarz 😉 Kończąc już wspomnę tylko, że tak niewielka przestrzeń przeznaczona na miejsce na pracę zawodową trochę też mówi o tym, jak podchodzę do wykonywanego zawodu 😉 Pozdrawiam.
I widać, jak pochodzisz do własnego zdrowia – krzesło do pracy zwykłe, nie biurowe bez podłokietników – będą Cię boleć nadgarstki oj, będą – szykuj pieniądze na lekarzy i rehabilitację.
Tak myślałem, czy ktoś to zauważy i skomentuje. To krzesło jest biurowe, regulowane, tyle że podłokietniki odkręcone. Tak wyszło mi najoptymalniej po kilkudniowej pracy – i tak piszę na klawiaturze laptopowej (a nie oddzielnej), więc komputer podsuwam pod samą ścianę i opieram przedramiona na biurku, nie wiszą mi one w powietrzu.
Zresztą przy mojej aktywności fizycznej (zaczął się sezon, więc będzie tego jeszcze więcej) nie sądzę, żebym akurat z nadgarstkami miał problemy.
Chyba, że tak.
Mieszkanie oczywiście piękne. Czapki z głów 🙂
Gratulacje! Mieszkanie piękne (dokładnie taki styl jak lubię – domowy, ale nie przeładowany) a cały wpis super. Fajnie, że wróciłeś!
Dziękuję, sam mnie trochę zmotywowałeś na swoim blogu tym dopiskiem dot. Share Week 2016 😉
Kawał dobrej roboty wykonałeś. My kompleksowo wykanczalismy w 2006 mieszkanie 64m2 – 3 pokojowe przez zlecenie wszystkiego firmie. Wtedy robocizna łącznie z drewnianymi meblami w salonie, deską barlinecka na całosci nawet kuchni, drzwiami, łazienka, meblami kuchennymi to był koszt 50tys. Teraz po przeprowadzce ta sama kwota to był koszt zrobienia kuchni, salonu i małej łazienki tylko z wc i prysznicem w domu. Dlatego pojmując ogrom kosztów wykonczenia domu i zagospodarowania działki zmienilismy podejscie do zlecania wszystkuego firmom. Sporo kasy mozna oszczedzic samodzielnie malujac, ukladajac podlge, montujac listwy, klamki, meble, karnisze, gniazdka el., robiąc elektrykę i tworząc ogród. Ile się trzeba narobić, zrozumie ten, kto tego się podjął. Ale oszczędnosc pieniedzy i satysfakcjabezcenna. Nie byloby nas stac na dom, gdybysmy zlecili wszystko firmom, bo sam koszt materiałow jest zawrotny. A sama mysl zakupu wyposazenia na kredyt i ryzyka i odsetek i swiadomosc nietrwalosci materialow nad dlugoscia splaty rat chyba zdominowalaby radosc z mieszkania w domu. Zreszta przy odrobinie checi, duzym zmeczeniu, po zakupie i tak drogich materialow i youtubie mozna zdzialac cuda cieszace na lata.
Zerknąłem na Twojego bloga – 1,5 roku ciszy dobitnie pokazuje, że i u Ciebie nie było łatwo pogodzić tematu wykańczania domu z blogowaniem. To naprawdę ambitne projekty i bez poświęcenia wielu rzeczy (na szczęście tylko na pewien czas) po prostu się nie da. Niech więc każdy, kto planuje coś podobnego czuje się oficjalnie ostrzeżony 😉 Pozdrawiam!
Wolny, teraz po ponad 1.5 roku od wprowadzenia mielismy czas na podsumowanie kosztow i sumy zaoszczedzonej. Nasza praca wykonczeniowa i budowlana wnetrza domu, drewniane meble przewiezione z mieszkania do jadalni, sypialni i gabinetu meza oraz samodzielne wykonanie trawnika i kwietnikow i wyrownanie dzialki, kostki na tarasie i drewutni oraz samego wykonania tatasu na nasypie z 40t przywiezionej ziemi i zrobienia drewniajej pergoli z zaglem i 6 zaslonami to kwota 70tysPLN. albo bysmy tego nie mieli i mieszkali w ciaglej budowie, albo splacali kredyt do emerytury na wyposazenie. 1.5 roku wlasnej pracy i tyle oszczednosci i osiagniecie efektu, o ktorym nie marzylismy warte bylo tego poswiecenia.
Witaj Wolny,
bardzo się cieszę, że napisałeś ten artykuł 🙂 Od dawna chciałem Cię zapytać o poradę dla mnie właśnie w kwestii opłacalności własnoręcznego wykonania remontu. Od dłuższego czasu głowię się jaką strategię przyjąć więc może coś podpowiesz? 🙂 Moja sytuacja jest o tyle skomplikowana, że praktycznie cały czas pracuję (bo mogę i naprawdę opłaca mi się to). Kupiłem mieszkanie dla mojej rodziny w bardzo dobrej cenie ale do remontu. I tak już prawie rok staramy się je wyremontować… trochę robię sam w weekendy a trochę zlecam. Niestety każda kolejna ekipa partoli robotę i tylko wszyscy się denerwujemy. Z drugiej strony każda godzina pracy „fachowca” jest 4 krotnie tańsza od mojej. Osobiście lubię samemu majsterkować ale z ekonomicznego i czasowego punktu widzenia nie ma to sensu. Z drugiej strony samemu zrobię to dokładniej ale zabierze mój czas dla rodziny (którego i tak jest bardzo, bardzo mało) i oddali od wolności finansowej. Jeśli możesz odpowiedz co byś zrobił na moim miejscu?
Z góry dziękuję i pozdrawiam.
Irek
Cześć Irku, poważny temat, nie ma co. Mam nadzieję, że i czytelnicy coś doradzą, ale najpierw ja postaram się jeszcze bardziej Ci zamieszać w głowie 😉 Tak całkiem szczerze, to nie mam pojęcia co bym zrobił na Twoim miejscu. Pierwsze, co ciśnie mi się na usta to: nie doprowadziłbym do takiej sytuacji. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że mając niemal na wyciągnięcie ręki fajne mieszkanie dla siebie i rodziny tak mocno bym to odwlekał w czasie. Ba – żona by mi nie dała, niezależnie od tego, ile worków z pieniędzmi bym w tym czasie przyniósł 😉 No, chyba że aktualnie też Wam dobrze, a motywacja do przeprowadzki nie jest wyjątkowo nagląca. Ale skoro już jesteś tam gdzie jesteś, zachęcałbym Cię do zdecydowanych działań. Rok to szmat czasu, w którym prawdopodobnie musiałeś utrzymywać nieużywane mieszkanie, a patrząc z punktu widzenia inwestora: w którym straciłeś potencjalne przychody z najmu jednego z mieszkań (może po przeprowadzce mógłbyś wynająć obecne mieszkanie, lub je sprzedać i zainwestować pieniądze).
Poprzednią kawalerkę wykańczałem właśnie w weekendy, po godzinach pracy i wiem, że nie tędy droga, zwłaszcza przy większym mieszkaniu. Będąc na Twoim miejscu pewnie skupiłbym się na samodzielnym remoncie – ale to wynikałoby raczej z mojego podejścia i chęci własnoręcznego stworzenia fajnych warunków do życia dla mojej rodziny, a nie z rachunku ekonomicznego (wolność finansowa nie zając, żyjemy tu i teraz, a nie dopiero po osiągnięciu celów finansowych, prawda?). Dla Ciebie prawdopodobnie lepsze byłoby zatrudnienie fachowej ekipy… chociaż sam wiem, że trudno znaleźć taką godną zaufania, ale może ktoś z rodziny/sąsiadów/współpracowników coś sensownego poleci? Podaj miejscowość, może ktoś z czytelników poleci sprawdzonych fachowców? 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę szybkiej przeprowadzki 😉
Dziękuję za odpowiedź 🙂
Mieszkam we Wrocławiu a to 500km od mojego rodzinnego miasta także opcja z pomocą rodziny odpada. Przerobiłem kilka polecanych w internecie ekip i chyba tylko oni sami sobie piszą te recenzje…
Nic to, pewnie dalej będę robił tak jak robię czyli trochę sam a reszta ekipa 🙂
Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy
Irek
Rozważ wspólne, rodzinne remontowanie mieszkania. Ty robisz grubsze prace, zona maluje sciany, skreca drobne meble, dzieci bawią się klockami w sąsiednim pokoju. Jesli rodzina nie wezmie udzialu we wspolnym projekcie, to w Twoim przypadku nie ma to sensu.
Miałeś jakieś przykre doświadczenia z meblami z Jysk? Jeśli w IKEA kupisz najtańsze meble to też się szybko rozlecą. Cudów nie ma i jakość musi kosztować.
Tak, reklamowałem jeden produkt (świeżo złożona szafa), a po kilku tygodniach korzystania z łóżka musiałem je samodzielnie wzmacniać, bo zaczynało się rozlatywać… (nie miałem ochoty na koleją, długą reklamację). Z IKEA kupiłem już naprawdę sporo mebli i oprócz tego, że wizualnie nie powalają na kolana i nie są niczym wyszukanym, to nie sposób im odmówić solidności, a przede wszystkim praktyczności.
Też chciałem kupić kiedyś w Jysk szafę ale po obejrzeniu w sklepie odpuściłem sobie. W przypadku mebli przed kupnem muszę pomacać i sprawdzić czy się nie chwieje i nic „nie lata”.
My w wielu przypadkach nie mogliśmy sobie pozwolić na taki luksus, jak „pomacanie”. Nie było czasu i możliwości, żeby z dwójką malutkich dzieci latach po sklepach, więc zdecydowaną większość decyzji podejmowaliśmy późnym wieczorem, kompletnie zmęczeni, ślęcząc przed ekranem monitora i wiedząc, że trzeba zamówić to i to, bo inaczej terminy się obsuną. Gdyby nie żona, która w nielicznych wolnych chwilach buszowała po internetach, nie dalibyśmy rady. Jak sobie przypomnę to wybieranie, przeważnie na ślepo i na zasadzie „byle już kliknąć 'kupuję'”, to zaczynam się zastanawiać, jak tego dokonaliśmy i jakim cudem całość ma ręce i nogi, a nie jest jakimś mieszkaniowym potworem.
Ale wracając do szafy (i innych mebli) z Jyska: cenowo nie odbiegało to od standardu IKEA, na zdjęciach wyglądało cacy (większość to były meble oferowane tylko przez sklep internetowy, więc nie do zobaczenia na żywo), a w praktyce był po prostu dramat. Mimo wagi ok 140 kg, szafa była w połowie wykonana z czegoś, co określiłbym jako dykta o grubości 1-2 mm… dramat, po prostu dramat, który okupiliśmy dodatkowym czasem na dokumentację fotograficzną, reklamacje, odwołania itp. Muszę jednak przyznać, że kilka innych mebli z tej samej firmy prezentuje się nadzwyczaj porządnie i niewiele bym im zarzucił. Według mnie to loteria – w przyszłości będę już wiedział, że nie warto ryzykować. Pozdrawiam.
No i reklamacje w IKEI (zdarzają się) to zwykle bajka. Tez miałem dwa meble z JYSK. U mnie akurat wolałem nie reklamować, ale również wymagały poprawek.
Nasza reklamacja to ze 2 miesiące walki, dosyłania zdjęć i argumentów oraz odrzucanie kolejnych słabych propozycji (na zasadzie: daliśmy ciała, możemy oddać 300 zł). Na szczęście podeszliśmy dom tego na luzie i już w trakcie postępowania reklamacyjnego kupilismy inny mebel.
Hej Wolny,
Po pierwsze: gratuluję wpisu. Cieszę się, że wróciłeś do pisania.
Po drugie: gratuluje samozaparcia i nabytych umiejętności. 🙂 Z czysto finansowego punktu widzenia, to trudno znaleźć mi uzasadnienie dla samodzielnego remontowania (o ile nie planujesz zarabiać na życie remontując mieszkania), ale rozumiem, że inne powody przeważyły. 🙂
Wiem jedno. Gdyby mi przyszło do głowy samodzielnie remontować, to zdrowo odbiłoby się to na mojej kondycji psychicznej. A i efekty prac na pewno nie byłyby tak dobre, jak u Ciebie.
Gratulacje raz jeszcze!
Pozdrawiam ciepło
Dzięki Michał. Fajnie, że zajrzałeś 🙂
Nie pracujesz, że możesz sobie pozwolić na tyle wolnego niepłatnego czasu? Też kiedyś robiłem remont sam (bo niby lubie jak Ty) ale zabrało mi to za dużo czasu i nerwów w momencie kiedy mogłem spokojnie na to zarobić i zostawić to fachowcom. Teraz już się na to nie zdecyduje.
Pracuję, ale specjalnie 'kisiłem’ urlop na tą okazję i za jednym zamachem wziąłem ponad miesiąc. Kto powiedział, że brałem jakikolwiek bezpłatny urlop?
Miło poczytać, że jeszcze są ludzie, którym chce się samemu remontować/wykończyć swój dom. Doświadczenie mam podobne choć o innej intensywności. Kawalerka na poddaszu, rok 2001, bardzo nieduży budżet, 2 miesiące bezpłatnego urlopu (firma akurat miała przestój, szczęśliwy zbieg okoliczności…), mąż w pracy, ja na polu walki z cementami i płytkami. Na marginesie dodam, że kleić terakotę nauczyłam się wcześniej u rodziców. Gilotyną cięłam sama (tylko mniejsze kawałki), mąż krajzegą przed wyjściem do pracy docinał mi potrzebne na dany dzień kawałki. Większość podłogi to u nas właśnie terakota, tylko w małej wnęce do spania deska barlinecka. Łazienka wykończona ekonomicznie – ścianka glazury pod prysznicem i przy umywalce, reszta to farba zmywalna. Kuchnia – robiona po trochu i na samym końcu, wymurowane ścianki z bloczków ytonga, na to blaty, drzwiczki przesuwne. Brak podwieszanych sufitów i skomplikowanego oświetlenia. Dodam, że mieszkaliśmy tu od pierwszego dnia (od momentu odbioru kluczy), śpiąc na karimatach na gołym betonie – było lato i bardzo przyjemnie wspominam tymczasowe „meble” z płyt G-K podpieranych na ytongu, wspaniałe imprezy i wieczory na swoim – niezapomniane. Pozdrawiam. 😉
Brzmi cudownie, aż się wczułem w klimat i przypomniałem czasy bez dzieci, kiedy to sami wprowadziliśmy się na betony i prowizoryczne meble. Tym razem wszystko miało być gotowe przed przeprowadzką – 2,5-latka by 'przeszła’, ale 6-miesięcznej Hani byśmy nie upilnowali.
NICE!
Generalnie skomentuję w ten sposób, że dziwię się, że w ogóle nie szanujesz swojego zdrowia Wolny i kiedy stać Cię na zatrudnienie fachowców, to niszczysz swoje stawy, kolana, kręgosłup itp itd. W imię czego? Sprawne ciało, będzie Ci jeszcze długo potrzebne, masz małe dzieci i żonę na utrzymaniu (którą zapewne szybko zwolnią z pracy po powrocie z urlopu macierzyńskiego, jak to się niestety dzieje). Nie wspominając o kosztach leczenia i bólu. Poza tym nigdy nie wiadomo, czy Twoich oszczędności szlag nie trafi (ewentualna wojna albo inne kataklizmy). Sprawne ciało i umysł są bezcenne i nie warto ich niepotrzebnie niszczyć.
Cóż za katastroficzne podejście do życia 😀 nie podzielam Twoich obaw, a może raczej: mam świadomość, że właśnie dzięki własnej, ciężkiej pracy (nie obawiając się o ubrudzenie, skaleczenie, kontuzję czy ból) doszedłem tu gdzie jestem. Mam świadomość ograniczeń swojego organizmu, a jednocześnie wierzę w jego wszechstronność i zdolność regeneracji. To co robię naprawdę nie jest niczym szczególnym, jeśli spojrzymy kilkadziesiąt lat wstecz. To, że dzisiaj wszyscy siedliśmy na 4 literach i dmuchamy-chuchamy zanim podejmiemy się jakiegokolwiek większego wyzwania wcale nie oznacza, że to dobre czy właściwe. Dzięki rozmaitym umiejętnościom, które nabyłem podczas różnych projektów (które według ciebie powinienem odpuścić całkowicie) wiem, że poradzę sobie w sytuacjach, w których większość wymięknie (psychicznie lub fizycznie). Obawa o jutro jeszcze z nikogo nie zrobiła silnego człowieka. A kataklizmy, choroby… mogą przydarzyć się każdemu z nas i całkowicie przygotować się na to nie możemy.
O pracę mojej żony się nie martw, naprawdę nie trzeba.
OK. Ciebie będzie boleć, nie mnie. Ty nie będziesz w stanie pracować, nie ja. Pozdrawiam.
Masz umowę o pracę czyli w przypadku jakiegoś nieszczęścia przy pracach budowlanych masz ubezpieczenie zdrowotne oraz pewność wypłaty świadczeń ze zwolnienia lekarskiego, co najmniej przez pół roku z możliwością jeszcze jego przedłużenia i później wypłaty ewentualnej renty inwalidzkiej. Czyli jak na polskie warunki – luksus.
A kobiety po urlopie macierzyńskim są zwykle zwalniane z pracy – małe dzieci chorują, a nikt nie chce płacić za czyjeś zwolnienia lekarskie. Jak kapitalizm to kapitalizm.
Mam dwoje dzieci i jakoś nikt mnie nie zwolnił do tej pory.
Na pewno niedługo to zrobią – może powinnaś już zacząć się tym stresować 😛
Jakie to jest śmieszne, że ludzi zwalniają z pracy. Po prostu można pęknąć ze śmiechu.
A jeszcze śmieszniejsze, że niektórych nie zwalniają, mimo że Kasia twierdzi, że przecież wszyscy zawsze to robią. Pewnie znajomości, łapówki i kumoterstwo, przecież w tym kraju inaczej się nie da, a kto twierdzi inaczej lub – co gorsza – się dorobił, to do sitwy należy i rękę złodziejowi odciąć. Czyż nie? 🙂
Korporacje podatków nie płacą (co 3 lata zmieniają osobowość prawną) i wywożą zyski za granicę. A banki: pooglądaj trochę telewizji Wolny, to się dowiesz, że ludzie przez kredyty frankowe odbierają sobie życie. Będziesz mógł się jeszcze więcej pośmiać.
Dlaczego koncentrujesz się tak bardzo na tym co jest złe? Nawet jeśli ktoś odebrał sobie życie z powodu kredytu, to są to raczej jednostki. Ja wiem, że to dramat, ale jednak statystycznie rzecz biorąc jest to jakiś promil wszystkich kredytobiorców. Co do zwolnień z pracy – znakomita większość kobiet, mających dzieci jednak pracuje. Przynajmniej spośród tych, które znam. A wśród znajomych mam nie tylko menadżerki z korporacji (tych raczej mniej niż więcej), ale również sprzedawczynie z supermarketów, panie świetlicowe itp. Nie szukając daleko – moja siostra, która urodziła nie tak dawno. Fakt, teraz jest na kierowniczym stanowisku w sklepie dla idiotów, ale zaczynała od sprzedawcy. Nie twierdzę, że na polskim rynku pracy jest idealnie i że nie panuje tam wyzysk, ale tak tragicznie, jak próbujesz to przedstawiać też jednak nie jest.
To, że ktoś odbiera sobie życie, z powodu kredytu, to w ogóle nie powinno mieć miejsca.
A panie z supermarketu, to zarabiają 1200 złotych netto i jak są traktowane, to można zobaczyć np. w filmie pt. „Dzień kobiet”.
Ludzie odbierają sobie życie z różnych powodów. Inni z dokładnie tych samych powodów tego nie robią. Myślisz, że kredyt to jest jakiś lepszy powód do odbierania sobie życia niż np. nieszczęśliwa miłość?
Widzę, że sytuacja ludzi oszukanych przez banki w ogóle Cię nie wzrusza. Smutne.
Nie powiedziałam, że mnie nie wzrusza. Ale to nie jedyne nieszczęście na tym naszym ziemskim padole. Koncentrowanie się na nieszczęściach, bądź co bądź, obcych mi ludzi przyprawiłoby mnie o szaleństwo. Równie dobrze mogę przeżywać cierpienie głodujących w Afryce czy wyzyskiwanych w szwalniach Kambodży. Przecież tak się nie da żyć.
Staram się w miarę możliwości pomagać, pamiętać o tym, że żyję kosztem innych (Ty też, każdy z nas) i ten koszt minimalizować. Działać tam, gdzie mam jakiś wpływ i mogę coś zmienić (choćby świadomość innych ludzi oraz moich własnych dzieci).
Ale nie mam zamiaru rozmyślać dniami i nocami o tym, że ktoś popełnił samobójstwo z powodu niespłaconego kredytu, że na świecie jest tyle chorób, głodu, wojen, innych nieszczęść, bo nie chcę zatruwać sobie i bliskim życia goryczą.
O ja durna!
Zupełnie nie przyszło mi na myśl, że powinnam odebrać sobie życie, bo mam hipotekę w chfach, którą będę spłacać jeszcze 32 lata (równiutko do emerytury).
A dzisiejsza wartość kapitału do spłaty (bez odsetek) to 1,77 wartości mojego mieszkania…
A ja tak durna a żadnego kredytu do spłacenia nie mam.
Bardzo ciekawy wpis. Efekt fantastyczny!
Gratuluję wytrwałości i sił, a Pani Wolnej gustu 🙂
Mógłbyś napisać co to za płytki w toalecie (jestem właśnie przed remontem wc i szukam inspiracji:))?
Wolny, bardzo mi się podoba. Gratuluję efektu 🙂
Dzięki!
Cześć Wolny! Fajnie, że wróciłeś. Gratuluję pracy i samozaparcia!!! Zapytam z innej strony, jako pragmatycznego realistę:) jak zapatrujesz się na mieszkanie w bloku? Stoimy z mężem przed dylematem czy zakupić większe mieszkanie w bloku (obecne ma 45 metrów) czy może poczekać i zainwestować w dom. Mieszkamy w średnim mieście, więc dojazd nie stanowi problemu. Powiem Ci co strasznie denerwuję mnie w bloku: obecność sąsiadów oraz czynsz. O ile sąsiedzi nie będą stanowili tak dużego obciążenia ze względu na to, że bierzemy pod uwagę ostatnie piętro z obecnością windy, to jeśli chodzi o czynsz – miejski MPEC to jest porażka. Co roku osiągają ogromne zyski, które rozdzielają między pracownikami i zarządem a cena ciepła nie idzie w dół nawet o złotówkę – zaliczkami przyczyniamy się do trwonienia naszych pieniędzy… Dodatkowo mieszkanie od dewelopera/spółdzielni przeraża mnie pod kątem natychmiastowego zakupu/tak naprawdę kupujemy projekt i wizualizacje. Jak to było u Ciebie? Nie miałeś obaw jak to będzie na koniec wyglądać? Jakie materiały będą użyte, jakie wyciszenie itp..Dzięki za odpowiedź. Pozdrawiam
Hej, osobiście stawiam na nowsze budownictwo, co wcale nie oznacza że to jest lepsze czy bardziej optymalne finansowo. Decydują raczej względy subiektywne: przez większość mojego życia mieszkałem w bloku z płyty, do tej pory regularnie przebywam w takim mieszkaniu, mam też porównanie ze starymi (aczkolwiek odnowionymi) kamienicami. Blok (a także stare kamienice) niestety kojarzą mi się z wysokimi opłatami (i to nawet, jeśli jest wspólnota a nie spółdzielnia) czy bardzo słabym wygłuszeniem (mocno słychać najróżniejsze odgłosy od sąsiadów). Oczywiście, jest też wiele zalet (chociażby fajne rozkłady mieszkań, które często biją na głowę te w nowym budownictwie czy zwykle dużo lepsza lokalizacja). Wydaje mi się, że z biegiem czasu wielka płyta będzie coraz mniej chętnie wybierana, zwłaszcza przez młodych ludzi – mimo, że podobno nadal ten rynek nieźle się trzyma i ludzie chcą mieszkać w starszych blokach (często niższa cena za metr robi swoje).
Na razie nie mogę narzekać na nowe budownictwo, ale jego trwałość zostanie przetestowana dopiero za kilkanaście/kilkadziesiąt lat. Dlatego nie sugeruj się za bardzo moim zdaniem czy doświadczeniami – to mocno subiektywna opinia i wcale nie muszę mieć racji.
Co do obaw o kupno dziury w ziemi od dewelopera… oczywiście, najchętniej kupiłbym działkę i własnymi rękoma wybudował wszystko, żeby być spokojnym o jakość 😉 Tyle, że tak się nie da. Zawsze są jakieś obawy, mimo że przy kupnie mieszkania dostajesz dokumentację ze standardem wykonania budynku, a podczas odbiorów możesz wyłapać nieco baboli.
Już kończąc – jeśli kupno mieszkania Cię przeraża, może to silny znak, że coś jest nie tak i powinniście trochę szerzej spojrzeć na temat i to, co zaplanowaliście? Pamiętam, że prawie kupiliśmy mieszkanie dla siebie w Bydgoszczy (z której jednak wróciliśmy do 3miasta) – byliśmy już umówieni do notariusza na spisanie umowy przedwstępnej. Dzień wcześniej obudziliśmy się jednak z jakimiś niewyjaśnionymi obawami, byliśmy wręcz przerażeni tym, co mamy zrobić. Wstrzymaliśmy się, wycofaliśmy z tej transakcji i nie tylko od razu odzyskaliśmy spokój, ale też patrząc wstecz musimy stwierdzić, że to był strzał w dychę.
Pozdrawiam i życzę powodzenia.
Emi, moge wypowiedziec sie z wlasnego doswiadczenia. Koszt utrzymania nowo wybudowanwgo domu w miescie jest taki sam jak duzego mieszkania. Roznica jest w koszcie nabycia. Dom z działką do ukonczenia w stanie 90%, (przy czym mielismy meble do 3 pomieszczen wlasnie zabrane po sprzedazy mieszkania) wyszedł nas 3 razy drozej niz duze dobrze urządzone mieszkanie z garazem w nowym budownictwie. Mieszkanie urzadzalismy 2-3 mies, sprzedawalismy w 2 tyg! Dom w 1.5 roku. I jeszcze zostało nam do dokonczenia frontowe ogrodzenie i jedna łazienka. Zycie w domu zupelnie rozni sie od mieszkania w bloku. Dla nas na plus. Jednak inwestycja w ta roznicę kosztuje.
Wolny jestem pod ogromnym wrażeniem kiedy patrzę na Twoje dzieła. Gratuluję efektu. Każdy czułby się u Ciebie dobrze.
Czy Kasia Rz. jest chora psychicznie???
Ostatnie pytanie dobre. Też się nad tym czasem zastanawiam 😉
Nie macie nad czym się zastanawiać, to się zastanawiajcie 🙂
Dziwię się, że nie szanujesz swojego zdrowia. Pisząc uderzasz palcami w klawiaturę. Powstałe w ten sposób wibracje, przenoszą się od opuszków, przez kości i stawy do kręgosłupa, do którego docierają ze wzmożoną siłą. Tam dokonują dramatycznego spustoszenia. Sprawy sobie nie zdajesz jak będziesz cierpiała, nie wspominając o kosztach leczenia. W imię czego to wszystko? Dlaczego nie robisz tak jak ja tzn. nie robiąc kompletnie nic. Siedząc w pustym pomieszczeniu i unikając wszelkich zagrożeń. Wystarczy tylko miotła do zagarniania pieniędzy, które same z nieba spadają. Tyle, że należy zlecić komuś tę pracę, gdyż można podczas niej nabawić się poważnej kontuzji i kto wtedy wyżywi dzieci… A tak w ogóle to… kobiety zwalniają, dzieci chorują, wojna się zbliża, wszystko szlag trafi… Nawet nie warto się nad tym zastanawiać. Aha no i… pozdrawiam 🙂
Hahaha
Mnie stawy już bolały cały czas dzień w dzień, noc w noc, przez ponad dwa lata – budziłam się z takim bólem, którego nie uśmierzały zwykłe środki przeciwbólowe, a właściwe rozpoznanie dał dopiero 15-ty lekarz, po rocznej wędrówce po przychodniach, szpitalach i gabinetach prywatnych. Kto nie przeżył nie zrozumie i nawet trudno go o to winić.
Rozumiem, że wcześniej wyremontowałaś własnoręcznie 5 mieszkań, stąd to schorzenie. Dlatego odciągasz od tego Wolnego. Widzisz, Wolny jest zdrowy, może harować i nic mu nie będzie. Bo jest zdrowy w duszy i umyśle, a wtedy człowieka napędza dobra energia. Ty z kolei jesteś marudą i wszystko widzisz negatywnie. To naturalne, że będzie Cię boleć to czy tamto. Rozchmurz się, pomódl, szukaj tego czegoś w środku. Uwolnij się od czasu i stresu. Wtedy twój organizm dostroi się do tych częstotliwości. Nie twierdzę, że to zawsze działa ale wiem, że tak trzeba.
Harujcie, na zdrowie. EOT
Co należy robić aby być zdrowym, szczęśliwym, wolnym i mieć dość kasy na potrzeby i pasje? Mogłabyś mi zdradzić swoją metodę? Bardzo proszę…
Wypowiedziałam się wystarczająco. Sorry. EOT.
Na ilu blogach działasz wylewając swoje żale? Uprzejmie proszę, napisz w kilku zdaniach jak wg Ciebie powinno się postępować. Idiotyzmów z tej strony chyba nie uważasz za poważną wypowiedź?
EOT
Ale ta Kasia Rz musi być nieszczęśliwa….
Kawał dobrej roboty i jeszcze lepszy materiał dokumentalny – gratuluję!
Sama jeszcze tkwię w swoim remoncie, który wykonuję po godzinach pracy etatowej w zakresie budowlanym 😉
Jedynie do elektryki (zupełna nówka położona w żelbetonie lat 70-tych) i hydrauliki z gazem (przeniesienie instalacji z tytułu zamiany kuchni z łazienką) zleciłam znajomym fachmanom.
Jeszcze raz gratuluję! Masz z czego być dumnym 🙂
Hej Wolny, gdzie kupić taką szafkę pod umywalkę? To są szuflady?
Tak, to szafka z szufladami (bardzo pojemnymi zresztą), kupiona jako zestaw szafka + umywalka. Nie powiem z pamięci co to było, ale na pewno kupiliśmy w salonie z łazienkami (wcale nie tanio zresztą – całość chyba 1600zł), bo tego typu rzeczy były nie do dostania przez Internet lub w marketach. A przynajmniej my niczego podobnego nie znaleźliśmy.
wolny, na zdjęciach wygląda, jakby w mieszkaniu w ogóle nie było niedoróbek typu brakująca listwa, żarówka z sufitu czekająca na karnisz, wygląda, jakby nawet półeczki i ramki na ścianach były w komplecie, czy tak jest rzeczywiście, czy robiąc zdjęcia omijałeś te ewentualne drobiazgi?
Brakuje dosłownie kilku detali, np na zdjęciu z kuchnią jest tylko część korony, reszta będzie za tzw. ruski rok 😉 generalnie mieszkanie wykonczyłem na tip top – nie chcieliśmy kuć, wiercić i pylić przy małych dzieciach (Hania miała tylko pół roku w momencie przeprowadzki).
no to ja poproszę uprzejmie o instrukcję obsługi, co zrobić, żeby tak wykończyć, czyli nie zostawić i sobie nie odpuścić i nie potykać się miesiącami/latami o nieprzyklejoną listwę, np. co żona powiedzieć mężowi powinna, iżby tenże listwę skutecznie teges:)
W takiej, czysto teoretycznej sytuacji oczywiście 😉 żona mogłaby zagrozić mężowi, że dopóki nie będzie wszystko na cacy, to noga jej i jej dzieci w tym mieszkaniu nie postanie 🙂 Oczywiście nie zachęcam do tak radykalnych działań – facet zawsze musi pozostawić sobie coś do zrobienia, bo to przecież oznacza, że jest aktywny, w ruchu, w trakcie pracy. Ciągle i wciąż 🙂
pozwolisz, że tej odpowiedzi mężowi nie pokażę, to ciągle i wciąż nie komponuje mi się z dokończeniem niedoróbek czemuś:))
coś podobnego sąsiad powiedział nam kiedyś, że jeśli przykręci te dwa ostatnie brakujące gniazdka, to będzie już tylko pora umierać:)
żarówka czekająca na żyrandol, nie na karnisz, oczywiście
Wolny powiedz ile czasu dziennie spędzasz przy komputerze. Zastanawiam się czy praca przy takim małym biurku i ciasnej przestrzeni jest wygodna. Sama przez pracę w nieergonomicznym miejscu mam problemy z łokciem tenisisty. Na takich rzeczach lepiej nie oszczędzać no chyba ze wkrótce zamierzasz zostać rentierem i nie pracować przez kilka godzin przed kompem
To ci się udało 🙂 Mnie czeka teraz zakup mieszkanie i dopiero remont
51 tysięcy złotych wydanych na 70 metrach kwadratowych to naprawdę oszczędny wynik. Świetny artykuł.
bardzo podoba mi się pokój dzienny i pokój dla dziecka, ciekawie dobrane kolory i perfect wykończenie, gratuluje
Powiem Ci że efekt rewelacyjny, tym bardziej że prawie wszystko robiłeś sam.. Też myślę o kupnie mieszkania takiego do remontu i cieszę się że zamieściłeś ten artykuł ponieważ przed jego kupne zamierzam go przynajmniej kilka razy poczytać jako wskazówka. Z tych opisanych rzeczy ja też najmniejsze pojęcie mam o hydraulice, choć elektrykę też musiałbym tutaj dorzucić.
Twojego bloga czytam od czasu do czasu, tematy okołomieszkaniowe mnie na razie średnio dotyczą (wynajmowana kawalerka i raczej brak widoków na własne M), ale pod tym wpisem po prostu muszę zostawić komentarz 🙂
Jestem pod ogromnym wrażeniem ilości pracy jaką włożyłeś w wykończenie tego mieszkania! Jak również w wyliczenie wszystkich kosztów, szacowanie trudności i mierzenie się z własną niewiedzą. To się nazywa prawdziwa siła charakteru, pełen szacun. Ktoś już wcześniej to napisał, ale z tego posta przebija także piękny obraz dwojga kochających się ludzi i ich rodziny.
Zdjęcie kuchni zapisuję w folderze z inspiracjami, bo jest IDEALNA.
Pozdrawiam i na pewno będę tu wracać, bo Twój blog jest kopalnią wiedzy!
Zdradziłeś się jednym zdjęciem gdzie pracujesz. Pozdrawiam współpracownika. 🙂
Oczywiście artykuł jak zawsze ciekawy, inspirujący.
Bardzo ładne mieszkanie. Widzę, że farby Beckers, jaki to odcień? Light grey?
po prawym -> po prawej
Witam gratuluje efektu końcowego , mam pytanie jaki model płytek zastosowałeś w łazience na podłodze ????
Męskie podejście.
„Jeśli boisz się pobrudzić sobie rączek, nawet nie zabieraj się za wykończeniówkę :)”
brudne ręce to mało, czasem nie sie sił w ogole, a miało sie skonczyc na wczoraj, bo materiału nie dowieźli, a zona z niemowlakiem nie może wytrzymać na starym mieszkaniu np….
Pingback: Ile kosztuje remont łazienki? – Jej Własny Remont
Świetny post. Warto było przeczytać Twoje bardzo długie opowiadanie na temat remontu. Remonty zazwyczaj nie są niczym przyjemnym ale najważniejszy jest efekt, a ten w Twoim mieszkaniu jest niesamowity. Każde pomieszczenie jest wspaniale urządzone. Moją uwagę przykuła ściana z białych cegieł. Przepięknie się prezentuje a odbicie słońca na zdjęciu stworzyło fajny klimat.
Wykończenie mieszkania wyszło bardzo fajnie, wnętrza prezentują się świetnie, a podsumowanie to naprawdę cenny materiał.
Super naroznik w salonie,mozesz o nim napisac(jaki to producent,wymiary,kolor),pasowalby do mojego mam taki sam kolor scian.Pozdrawiam
Świetne przedstawienie tematu 🙂 Podrzucę tego posta mężowi, bo za 1-2 lat planujemy zakup mieszkania i na pewno będziemy chcieli jak najwięcej zaoszczędzić przy remoncie. A mogłabym dowiedzieć się jak nazywają się kafelki na ścianie w kuchni, jaki wymiar ma 1 kafelek i czy są one z fazą? I gdzie zostały zakupione? Bo ich wybór jest ogromny, ale jedne wyglądają lepiej inne gorzej, a te Twoje są jak dla mnie idealne 🙂 Pozdrawiam
Doskonały wpis, analityczne ujęcie tematu. Cieszy brak ferowania wyroków niskiej jakości – „położył w mieszkaniu sam parapety i zaoszczędził 1000 zł, efekt SZOKUJE!” 😀
Mam pytanie techniczne – PŁYTKI HEKSAGONALNE i ich kładzenie. Bardzo chcę takie położyć w aneksie kuchennym i połączyć je z panelami. Googluję i googluję i cały internet prawi, że bez superfantastycznego łącznika (listwy) obecnego w 95% panelowych podłóg, NIE WOLNO łączyć paneli z płytkami. Nawet pomijając estetykę – nie da się połączyć heksagonów z panelami za pomocą tego ustrojstwa. Stąd pytania: jak wrażenia z kładzenia heksagonów, jak połączyliście płytki heksagonalne z panelami i oczywiście, jak to wszystko się sprawuje.
Wszyscy straszą, że panel, panel droga pani pracuje, tam musi być łącznik, MY ZA TO ODPOWIEDZIALNOŚCI NIE WEŹMIEMY. I teraz się zastanawiam – lenistwo wykonawców, strach przed nowym, czy mądrość to?
Zignorować fachurów, wziąć urlop i kłaść samodzielnie w ekipie remontowej ja z mężem?
Zgłupiałam, serio.
I żeby było jasne, proszę o poradę koleżeńską, wiem, że nie jesteś fachowcem od płytek, decyzję podejmę sama. Nie wrócę tu po remoncie i nie powiem, że Wolnego wina, to on mi tak doradził 😀 No chyba że ładnie będzie, to pochwalę 🙂
Mam ten sam problem z połączeniem płytek heksagonalnych z panelami, wszyscy uważają , że się nie da – ma być listwa i koniec. Widzę , że u Pana wyszło to super. Czy takie połączenie sprawdza się po czasie?
Super artykuł i bardzo ładne mieszkanie!
Trochę przydługawy ten wpis, ale warto przeczytać.
Bardzo fajny efekt. 😉
Bardzo ładne mieszkanko. Też zabieram się za remont swojego, więc rady na pewno się przydadzą 🙂
Gratuluję, mieszkanie prezentuje się znakomicie 🙂
Efekt mega. Życzyłbym sobie podobnego, przy tym jak sam będę wykańczal mieszkanie na wiosnę
Zadam to samo pytanie co dziewczyny. Czy montaż paneli z nieregularnymi płytkami się sprawdził po takim czasie w przedpokoju? Bo stoimy przed tym samym dylematem czy zachować ich fikuśny kształt czy po prostu równo odciąć listwą.
Hej, na razie wszystko idealnie, jak po położeniu, ponad 2 lata temu. Nie przesunęły się ani o milimetr, nic się nie wybrzuszyło, w dylatacji nie ma brudu. Oczywiście nie gwarantuję, że tak będzie u każdego!
Świetny poradnik! Na pewno jest bardzo pomocny dla wielu osób. Wszystko można zrobić samemu, trzeba tylko wiedzieć jak.
Bardzo długi tekst, ale warto przeczytać cały, bo można sporo zaoszczędzić i się dużo dowiedzieć. Pozdrawiam 🙂
Kawał dobrej roboty i bardzo rzetelnie spisanej. Gratulujemy:)
Zdjęcie wanny z zawartością podobało mi się najbardziej z całego wpisu 😀 Dobrze sie czytało, zostane na dłużej
Cieszę się, zapraszam do czytania, masz sporo do nadrobienia 😉
Super tekst. Długi i szczegółowy. Ja się odniosę do montażu instalacji wody. Popieram w całej rozciągłości używanie pakuł. Wszelkie wynalazki typu teflon itd, są niestety zawodne. Zwłaszcza przy montażu przez osobę bez odpowiednich narzędzi i doświadczenia. Wystarczy niewielki błąd i niestety będzie ciekło. Tak więc popieram to co napisał autor: tylko pakuły!!