Wolnym Byc

Wykończenie mieszkania: podsumowanie projektu i ściąga dla początkujących.

Dzisiaj opowiem Ci pewną historię, z której dowiesz się jeszcze więcej o mnie oraz poznasz kolejny mieszkaniowy projekt, ukończony kilka miesięcy temu, który nosi dumną nazwę „mieszkanie Wolnego, Wolnej i dwóch Wolniątek”. Nie chcę jednak, żeby ten wpis był tylko autoreklamą mnie samego jako coraz bardziej wykwalifikowanego majstra od wykończeniówki 😉 – dlatego będzie również bardzo praktycznie: podzielę się z Tobą subiektywną listą tego, czego warto się samemu podjąć remontując mieszkanie, a co może się okazać nieopłacalne lub na tyle skomplikowane, że przerośnie niejednego domorosłego majstra. Jeśli więc chcesz zobaczyć moje mieszkanie (ostatnio pokazałem jego fragment: kuchnię), przeczytać o kosztach i oszczędnościach związanych z samodzielnym wykańczaniem wnętrz lub zastanawiasz się, jakie zadania podczas czekającego Cię remontu możesz wykonać samemu, ten wpis na pewno Cię zainteresuje. Uprzedzam, że bez dobrych 15 minut na lekturę, nie masz nawet co czytać dalej, bo po raz kolejny pobiłem rekord długości wpisu, tym razem dobijając do 5000 słów!

Kliknij, aby powiększyć.

Nadmienię, że to kolejny, ale na pewno nie ostatni wpis poruszający szeroko rozumiany temat nieruchomości. Do tej pory dowiedziałeś się między innymi o tym, że wykończenie kawalerki może kosztować jedyne 13.000 zł, a także ile można zaoszczędzić na własnoręcznym remoncie. Podpowiadałem, jakimi kryteriami kierować się szukając mieszkania dla siebie. Pisałem też o opłacalności najmu oraz o tym, że warto włożyć nieco wysiłku w szukanie odpowiednich najemców, żeby nie stali się oni najsłabszym ogniwem inwestycji w nieruchomość na wynajem. W kolejce czeka też wpis, w którym poruszę temat tego typu inwestycji szerzej i – mając już pewne doświadczenie w tej materii – porównam go do inwestowania na rynkach kapitałowych, które było mi bliskie wiele lat. Ale nie wyprzedzajmy faktów – zamiast tego, skupmy się na naszym nowym mieszkaniu, w którym planujemy zapuścić korzenie na dłużej. Na początek historia z życia wzięta:

Był sierpień 2015, a nasza 4-osobowa rodzina już od pół roku pomieszkiwała u moich rodziców. Każdy 30-kilku latek z rodziną, który od lat mieszka „na swoim” potrafi wyobrazić sobie, że powrót do rodziców (nawet tymczasowy) jest sytuacją mało komfortową. I to niezależnie od warunków mieszkaniowych czy relacji z rodzicami. Wiedzieliśmy, że to tymczasowe rozwiązanie, ale po 6 miesiącach względy praktyczne stawały się coraz mniej znaczące, za to górę brało zmęczenie sytuacją i bardzo, ale to bardzo chcieliśmy wrócić na swoje. Przesuwanie terminów oddania nowego mieszkania tylko pogarszało sytuację, dlatego z niesłychaną radością odczytaliśmy w końcu list zapraszający na odbiór. „Gotowe do odbioru, ale nie do zamieszkania” – pomyśleliśmy i czym prędzej zabraliśmy się do wytężonej pracy, oczywiście w duchu absolutnie klasycznego podejścia „zrób to sam” (stali czytelnicy wiedzą, że lubimy takie rozwiązania). Podział ról był dość naturalny: żona (ze sporą pomocą mojej mamy oraz teściowej) wzięła na siebie dom, dzieci i niesamowicie ważną rolę projektantki, która zaaranżowała niemal każdy aspekt wyglądu nowego mieszkania. Weszła w tą rolę całkowicie naturalnie, ze spokojem i pewnością, a ja pacyfikowałem jedynie co bardziej fikuśne pomysły (jak życie pokazało – i tak zgodziłem się na kilka takich, przy realizacji których kląłem siarczyście całymi dniami :)). Realizacja projektu „odpicuj sobie mieszkanie” przypadła mojej skromnej osobie i tak oto, z dnia na dzień, przeistoczyłem się z informatyka w „budowlańca-co-to-nie-ja”: zostałem hydraulikiem, kafelkarzem, malarzem, specjalistą od zabudów z płyt G-K i kładzenia kamienia dekoracyjnego, monterem kuchni, paneli, białej zabudowy, mebli i cholera wie czego jeszcze… innymi słowy, zostałem dzisiejszym odpowiednikiem kobiety pracującej, co to żadnej pracy się nie boi.

Patrząc na nasz duet z perspektywy czasu muszę bardzo nieobiektywnie stwierdzić, że w tym okresie stanowiliśmy z żoną cholernie zgraną parę superbohaterów i niejeden kozak by przy podobnych wyzwaniach wymiękł. Jestem dzisiaj trochę jak mechanik, który złożył swój własny samochód i zna go od podszewki. I jestem z tego dumny 🙂

Zwłaszcza, że efekty są niczego sobie. To fragment pokoju naszej 3-letniej Peppy… przepraszam, Mai. Malunki na ścianie są dziełem Wolnej, która nic sobie nie robiła z tego, ile pracy włożyłem w pomalowanie całej ściany 😉 Kliknij, aby powiększyć.

Chociaż… kto twierdzi, że nie wymiękliśmy? Z zewnątrz wszystko wygląda wspaniale: kolejny, bardzo ambitny projekt zrealizowany, jesteśmy znowu na swoim i mamy niesamowicie komfortowe warunki mieszkaniowe (4 osoby, 4 pokoje, żyć nie umierać). Tak jednostronna ocena byłaby jednak ewidentnym pudrowaniem rzeczywistości, którego nie mam w zwyczaju uprawiać. Nie ma wątpliwości, że w tym czasie widok własnych dzieci i żony był dla mnie rzadkością, zwykle podyktowaną względami praktycznymi („tak, dziękuję za obiad kochanie, wejdźcie na chwilę, ale klej mi schnie, więc mam dosłownie momencik”) . Nie obeszło się też bez problemów zdrowotnych, do których bardzo mocno przyczynił się stres i napięcie w tym ciężkim dla nas okresie. Były dni (a nawet tygodnie), kiedy dawałem radę chyba tylko siłą woli. Przestałem chodzić na treningi, a specyfika pracy (przede wszystkim: kładzenie kafli) mocno dała się we znaki moim kolanom, kręgosłupowi i rękom.

Jeśli boisz się pobrudzić sobie rączek, nawet nie zabieraj się za wykończeniówkę 🙂

Momentami działałem jak zombie, a po przyjściu wieczorem do domu (rodziców! sic!) tylko stanowcze groźby lepszej połówki zmuszały mnie do kąpieli i zjedzenia czegoś, zanim zasnąłem w tej samej chwili, w której moja głowa dotknęła poduszki. Nie spędziłem w tym czasie chyba ani godziny na odpoczynku, a położenie się na kanapie i włączenie telewizora było dla mnie nieosiągalnym szczytem marzeń, którym jakiś czas temu gardziłem jako kompletnie bezproduktywnym i jałowym zajęciem. Pewnie nieco koloryzuję, a z czasem mój umysł zacznie wypierać te gorsze chwile i zostawi jedynie to, co pozytywne (widzę, że ten proces już się zaczął). Na szczęście dzisiaj, po około 4 miesiącach od zakończenia remontu, wszystko wróciło do normalności – zarówno jeśli chodzi o tematy zdrowotne, jak i rodzinne (inaczej mówiąc: z 1h spędzanej z żoną i dziećmi wróciłem do standardowych kilkunastu godzin dziennie :)). Co jednak przeżyliśmy, to nasze.

 

Majster nie wielbłąd – wypić musi. Dobrze, że nie ciągnąłem tej fuchy dłużej, bo miejsca w wannie by nie starczyło 😉

To chyba odpowiedni moment na to, żeby przejść do technikaliów, które większość czytelników bloga lubi najbardziej 🙂 Zanim to jednak nastąpi, przypomnę zapominalskim, że można samemu wykończyć kawalerkę za… 13000 zł. Tamten remont był dla mnie testem i poligonem doświadczalnym, który miał przygotować mnie do własnoręcznego wykończenia dużego mieszkania. 20-kilka metrów kwadratowych, w których wykończenie zaangażowałem około 300 godzin miało się teraz przełożyć na kilkukrotnie większą powierzchnię i pracochłonność. Jaki wynik osiągnąłem tym razem? Jakieś 680 godzin (+- 20h) pracy na 75-metrowe mieszkanie. Mniej więcej 80 dni tyrania po 10-15 godzin non stop (tylko przez połowę tego okresu byłem na urlopie, przez resztę czasu godziłem remont i pracę zawodową). Krew, pot i łzy – chciałoby się powiedzieć i nie byłoby to dalekie od prawdy, bo chyba wszystkiego było po trochę.

Z perspektywy czasu stwierdzam, że można wszystko, trzeba tylko chcieć. Ze względu na problemy przytoczone nieco wyżej, dzisiaj dodaję: „ale wszystko ma swoją cenę i czasami warto nieco odpuścić”. Dlatego absolutnie nie nakłaniam nikogo do powtórzenia naszego wyczynu, bo oprócz mnóstwa zalet jego koszt wcale nie był zerowy – i wcale nie mam tu na myśli finansów. Wystarczy tych ostrzeżeń – przejdźmy do założeń projektu:

Kliknij, aby powiększyć.

Efekt? Taki, jak na zdjęciach :). Jeśli chodzi o finanse, to przed rozpoczęciem remontu dość asekuracyjnie strzelałem w 70.000 zł (wliczając w to zarówno wykończenie, jak i meble, sprzęty itp – niemal wszystko, co potrzebne, a czasami i niepotrzebne do życia) i miałem nadzieję, że uda się zejść nieco niżej. Życie pokazało, że mocno przestrzeliłem i zamknęliśmy się w kwocie 51.000 zł (uwzględniając koszt robocizny, który wyniósł jakieś 50 zł ;)). Czy to dużo? Ciężko mi powiedzieć: z jednej strony to olbrzymia kwota, z drugiej: uwzględniając zakres remontu i powierzchnię mieszkania uważam, że to bardzo rozsądne pieniądze za to, co otrzymaliśmy w zamian. Widzę oczywiście mnóstwo punktów, na których moglibyśmy zaoszczędzić – myślę, że spokojnie moglibyśmy zejść o 10.000 zł (rezygnując z cegły na ścianie, kupując tańsze płytki, meble i sprzęty), ale z pełną świadomością tego nie zrobiliśmy. To mieszkanie dla nas samych, a nie na wynajem (przynajmniej przez najbliższe lata ;)) – każdy inwestor zajmujący się nieruchomościami potwierdzi, że ta pozornie niewielka różnica decyduje o kompletnie różnych podejściach do remontu. Dlatego też wiem, że bez najmniejszego problemu moglibyśmy wydać na remont drugie 50 tysi i o ile przełożyłoby się to na standard wykończenia, absolutnie nie oznaczałoby wybieranie najdroższych rozwiązań. Wystarczyłoby lekkie poluzowanie tu i tam, plus wynajęcie firmy remontowej. Pamiętaj też, że ciężko porównać dwa remonty od A do Z – wystarczy, że taki Wolny z rodziną wrzuci do mieszkania jeden, nieco wysłużony, 7-letni telewizor (koszt = 0 zł), a kto inny kupi 3 odbiorniki, wydając na to 10.000 zł.

Pokój drugiego Wolniątka. Kliknij, aby powiększyć.

Kiedyś już zaznaczałem, że nie lubię uogólnień typu „remont mieszkania kosztuje x zł za każdy metr kwadratowy”. Mimo to, dla miłośników takich wyliczeń odrobię pracę domową: 51.000 zł / 75 m2 to 680 zł/m2. Jak na wykończenie mieszkania dla siebie to wręcz okazja… dopóki nie uwzględnimy kosztów robocizny. To, że wydałem jedynie 50 zł na hydraulika (profesjonalne przyłączenie podejść do stelaży podtynkowych przy okazji pracy u sąsiada :)) nie oznacza, że to właśnie należy przyjąć jako koszt robocizny. Na „czuja” wykonałem pracę wartą około 15.000 zł (chociaż bardziej komfortowo bym się poczuł pisząc: 10.000 zł – 20.000 zł) i dopiero po uwzględnieniu tego kosztu wychodzi 880 złotych za każdy metr kwadratowy (66.000 zł / 75 m2). Z tego też wynika, że każda z moich 680 godzin pracy była warta 22 zł netto (15.000 zł / 680 h). Nie jestem w stanie ocenić, na ile było to dla mnie opłacalne: z jednej strony jestem w stanie zarobić więcej w zawodzie, jaki wykonuję, a z drugiej: to nie prosta zależność „więcej pracuję -> więcej zarabiam”. Przyjmijmy więc, że nie ma co mówić o opłacalności, gdyż – jak to często bywa – nie wszystko, co warto, się opłaca (i analogicznie, nie wszystko, co się opłaca, jest coś warte ;)). Nie to jest zresztą najważniejsze – miało być w miarę sprawnie, rzetelnie i na tyle przyjemnie dla oka, żeby naszej 4-osobowej rodzinie żyło się tutaj dobrze i wygodnie. Myślę, że osiągnęliśmy te cele, a oszczędności są miłym, ale tylko dodatkiem. Przy kolejnym tego typu projekcie, chętnie podzieliłbym się pracą z kimś zaufanym, zamiast ponownie płacić wysoką cenę za coś, co nie zawsze jest tego warte.

O kuchni było szerzej tutaj. Kliknij, aby powiększyć.

Fragment naszego życia opowiedziany, koszty z grubsza podliczone, czas najwyższy na porady dla domorosłych majsterkowiczów. Ponieważ podjąłem się najrozmaitszych zadań, mam kilka refleksji związanych z pracą określaną powszechnie jako „wykończeniówka”. Przede wszystkim, to cholernie ciężkie zajęcie i mimo, że czasami narzekam na ceny inkasowane przez majstrów, to uważam, że jest to odpowiednia zapłata za wykonaną pracę. Gdybym jutro został zwolniony i zmuszony do szukania pracy, nie podjąłbym się wykańczania mieszkań, mimo wysokich stawek w tym zawodzie. To ryzykowna dla zdrowia praca po kilkanaście godzin dziennie, w pyle, kurzu i brudzie, do tego wymagająca nieprzeciętnej kondycji, a i najtwardszych potrafi złamać po zaledwie kilkunastu latach w zawodzie. Jako przykład podam kafelkowanie, które pod względem fizycznym przeżuło mnie i wypluło schorowanego i kuśtykającego – na szczęście tylko na krótki okres. A przecież poświęciłem się temu zadaniu jedynie przez kilka dni! Z drugiej strony, naoglądałem się w życiu dostatecznie dużo partactwa w wykańczaniu mieszkań, żeby przestrzec przed zatrudnianiem kogoś bez wcześniejszego sprawdzenia. Widziałem też stawki specjalistów (malowanie mojego mieszkania za stawkę rynkową kosztowałoby mnie co najmniej 2.500 zł, które oszczędziłem, machając 3 dni pędzlem) i stosowane przez nich materiały (klient się nie zna, można brać najtańszy klej do kafli, nieważne że na ściany z karton-gipsu się nie nadaje) – dlatego biada tym, którzy nie znają się na remontach i nie mają nikogo zaufanego. Pewnie trochę przesadzam, ale sprawdzony pan Mietek-złota-rączka co odpicuje remoncik od A do Z jest na wagę złota. To zresztą najbardziej optymalny kosztowo wariant – jedna osoba (ew. 2-3 majstrów) od wszystkiego, która wejdzie do pustego mieszkania i wykona całość prac. Najdroższe natomiast będą wyspecjalizowane ekipy, każda do innego zadania. I nic dziwnego – specjalizacja jest w cenie, a za kilkadziesiąt złotych nie warto jechać na godzinę do klienta na drugi koniec miasta.

„Panie, a za kilkanaście białych gwiazdek na ścianie ile pan weźmie?” 😉

Czy nadal twierdzę, że wykończenie mieszkania to temat, który może zrealizować każdy, kto ma wystarczająco dużo zapału i chociaż nieco techniczny umysł? Oczywiście, że tak – Internet pełen jest dobrych rad i filmów instruktażowych, z których przy okazji tego remontu najbardziej upodobałem sobie te nagrane przez Mario Budowlańca 🙂 – polecam, budowlaniec z krwi i kości, a do tego potrafi rzeczowo przekazać to, co ma na myśli (a to wcale nieczęsta cecha). Nie namawiam jednak do podejmowania się zbyt dużej liczby zajęć – jeśli chcesz dorzucić cegiełkę lub dwie do remontu własnego mieszkania, możesz wybrać kilka zadań, którym śmiało podołasz, jednocześnie delegując te, z którymi miałbyś kłopoty. Poniższa lista może być dla Ciebie drogowskazem – pamiętaj jednak, że to tylko moja, bardzo subiektywna ocena, wynikająca z niewielkiego doświadczenia podczas zaledwie kilku remontów mieszkań. Jeśli wspominam o cenach, przeważnie bazuję na cennikach znalezionych tutaj.

Teraz możesz skorzystać z naszych  usług w zakresie projektowania i aranżacji wnętrz!

Opis: Malowanie ścian / sufitów

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: wysoka (od 5-7 zł / m2)

Komentarz: malowanie to chyba jedno z tych zadań, którego podejmujemy się najczęściej we własnym zakresie. I bardzo dobrze, bo nie ma nic prostszego niż kupno wałka, kuwety, folii malarskiej i puszki farby! Niewielkie trudności mogą sprawić sufity (potrzeba trochę więcej siły i dokładności, żeby całość wyglądała przyzwoicie, również pod światło) czy malowanie pod oświetlenie punktowe, którego zresztą nie polecam, bo odpowiednie przygotowanie ściany i malowanie nie jest tak banalne, jak to się może wydawać. Przyjmując, że koszt pomalowania 1m2 ściany kosztuje około 10 pln, szybko dojdziemy do wniosku, że na podejściu zrób to sam zaoszczędzimy naprawdę sporo. Sam pomalowałem około 350 m2 ścian w opisywanym wyżej mieszkaniu. Poświęciłem na to 3 dni wytężonej pracy (2-krotne malowanie) i zaoszczędziłem co najmniej 2.500 zł. Niezła stawka, prawda?

Pamiętaj, że malowanie to jedna z czynności, do której możesz zagonić młodzież 😉


Opis: Tapetowanie

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: średnia (~ 16 zł / m2)

Komentarz: to kolejny temat, który można śmiało podejmować we własnym zakresie. Wystarczy przygotować ściany, kupić klej i tapetę, a później wykazać się sporą dozą dokładności i cierpliwości. Co więcej, tapetowanie to doskonała okazja na ciekawe spędzenie czasu we dwoje 😉


Opis: Kładzenie paneli

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: wysoka (~ 25 zł / m2 + kładzenie listew ~ 8 zł / mb)

Komentarz: pewnie również słyszałeś śpiewkę powtarzaną od lat przez wszystkie firmy zajmujące się kładzeniem paneli: „samemu się nie opłaca, bo płacisz 23% podatku, a zamawiając usługę tylko 7%”. Wybacz, ale nigdy nie uwierzyłem w te zapewnienia i uważam, że nieźle na tym wyszedłem. Jeszcze kilka lat temu ten argument w ogóle nie miał racji bytu, ponieważ można było uzyskać zwrot nadmiarowego podatek z Urzędu Skarbowego, z czego z chęcią skorzystałem. Dzisiaj nie mamy takiej możliwości, a mimo to ja nadal kładę panele samodzielnie. Przede wszystkim, kupuję najtaniej jak się da, a więc przez Internet. Dzięki temu mogę urwać nawet 20% z ceny z okolicznych sklepów, które jako jedyne oferują usługę kładzenia paneli (przecież nikt ze sklepu internetowego odległego o 500 km nie przyjedzie do mnie na taką fuchę).

Zapewniam Cię, że mimo windy wniesienie takiej przesyłeczki było nie lada wyzwaniem.

Poza tym, mogę to zrobić dokładniej i bez dodatkowych kosztów, jakie może wygenerować kładzenie folii, podkładu czy wreszcie: listew przypodłogowych. Koniec końców, rachunek może Cię zaskoczyć, a jakość pracy raczej nie powali na kolana: każdego gonią terminy i chodzi o to, żeby zarobić, a nie wykonać porządnie pracę dla klienta, który prawdopodobnie przez najbliższe kilkanaście-kilkadziesiąt lat i tak nie zamówi powtórnie takiej usługi. Kładzenie współczesnych paneli to nic skomplikowanego – myślę, że poradzi sobie z tym absolutnie każdy. To też jedno z tych zadań, które idzie w błyskawicznym tempie, dzięki czemu szybko widzimy efekty naszej pracy, a to jedna z najlepszych motywacji do działania. Sam oszczędziłem na kładzeniu paneli około 1700 zł (50m2 x 25 zł + 56 mb x 8 zł), poświęcając 2 dni pracy.

Pokoje Wolniątek na różnym etapie wykończenia. Kliknij, aby powiększyć.


Opis: Montaż mebli

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: średnia/wysoka

Komentarz: szczerze mówiąc, nie wiem czy istnieją firmy specjalizujące się w składaniu mebli np. z IKEA. To mógłby być nienajgorszy biznes, o ile istnieje rynek na takie usługi – w nowym mieszkaniu składałem 7 wariantów tej samej szafy (PAX) i ostatnie sztuki szły naprawdę błyskawicznie. Ale nawet, jeśli robisz to po raz pierwszy zapewniam, że instrukcje są zwykle idiotoodporne, a samo zadanie bardzo przyjemne, szybkie i dające sporo satysfakcji. Na marginesie: mamy porównanie mebli z IKEA oraz tych z Jysk. Jeśli puszczanie wiązanek przekleństw nie jest Twoim hobby, postaw na sprawdzone rozwiązania, które z powodzeniem funkcjonują na całym świecie.


Opis: Montaż karniszy

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: wysoka

Komentarz: wystarczy wiertarka, miarka i nieco ostrożności (wciąż pamiętam, jak przejechałem kiedyś kabel elektryczny montując karnisze :)). To naprawdę proste, szybkie i przyjemne – szczerze mówiąc, chyba bym się nawet wstydził zamawiając taką usługę 🙂


Opis: Łatanie pęknięć na ścianach

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: ?

Komentarz: często wystarczy tuba z akrylem + pistolet. Pędzelek lub wałek i nieco farby. Całość zajmie dosłownie parę minut, a doświadczenie na pewno przyda się w przyszłości, bo ściany (zwłaszcza na łączeniach, zwłaszcza w nowo wybudowanych domach) lubią pękać. Nawet, jeśli temat będzie nieco bardziej skomplikowany (np. pęknięcie na środku ściany murowanej), również nie powinien stanowić większego wyzwania, mimo że cały proces potrwa nieco dłużej.


Opis: Klejenie lustra

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: ?

Komentarz: nie jestem pewien, ale chyba są osoby, które płacą za 10-minutową usługę, jaką jest naniesienie kleju na tylną część lustra i przyłożenie go do ściany 🙂 Według mnie, więcej zachodu niż pożytku – chyba, że zamawiamy całą usługę (materiał + dowóz + montaż) – ciekawy jestem, jak to wychodzi cenowo?


Opis: Wieszanie półek / ramek na zdjęcia

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: średnia

Komentarz: kolejny banał, którego zazwyczaj podejmujemy się sami. I bardzo dobrze, bo wywiercenie dziurki czy dwóch i wrzucenie tam odpowiedniego mocowania (w zależności od rodzaju ściany) to nic trudnego.


Opis: Montaż lamp / oprawek oświetleniowych

Poziom trudności: łatwy

Opłacalność: średnia / wysoka

Komentarz: nie wiem czemu, ale pokutuje jakiś niewytłumaczalny stereotyp, według którego ludzie boją się wszystkiego, co związane z napięciem. Sam zostałem trzepnięty nie raz i mimo, że ostatnio mam niewielką awersję do tego typu zadań (zwłaszcza, jeśli stoję na krześle, które stoi na stole i oczami wyobraźni widzę, jak lecę w dół ;)), to całość jest zbyt prosta, żeby zlecać ją komukolwiek. Bezpieczniki w dół, docięcie i połączenie kabelków (brązowy do brązowego, niebieski do niebieskiego… jeszcze jakieś pytania? :)) to naprawdę nic trudnego czy ryzykownego. Jeśli już jesteśmy przy ryzyku: zaznaczam, że nie odpowiadam za ewentualne pieszczoty prądem, odpowiedzialność zawsze jest po Twojej stronie 😉

Kliknij, aby powiększyć.


Opis: Hydraulika

Poziom trudności: średni

Opłacalność: średnia / wysoka

Komentarz: dojechałem do zadań „średnio-trudnych”. Z wodą podłączaną do kranów / zmywarek / pralek / stelaży podtynkowych czy pryszniców jest tak, że wszystko wydaje się proste: tutaj jakiś zaworek o odpowiedniej średnicy, tutaj wężyk, jakaś uszczelka i wsio gra. I w większości wypadków rzeczywiście jest, a w razie problemów widać wyciek i możemy dokonać naprawy (lub odciąć wodę) zanim zrobi się niebezpiecznie. Dużą rolę odgrywa jednak dokładność i chociaż powierzchowna znajomość technologii – nie bez powodu wolę stosować pakuły niż wynalazki typu taśma teflonowa czy zapłacić za podłączenie podejścia wody do stelażu podtynkowego, który jest wykonany w odpowiedniej technologii (potrzebna zgrzewarka itp) i do którego nie będę miał dostępu w razie problemów.

Mała powierzchnia, duże ryzyko powodzi… 

Jeśli nie czujesz się zbyt pewnie, nie ma co ryzykować zalania, ale według mnie możesz podpatrzeć w Internetach,  jak podłączać zawory kulkowe na pakuły, dzięki czemu większość połączeń będziesz w stanie wykonać sam. Jeśli jednak podejścia masz nie tam, gdzie trzeba i należy je przedłużyć / przesunąć – lepiej skorzystaj z pomocy kogoś z doświadczeniem, woda pod ciśnieniem to nie przelewki. Podpowiem jeszcze, że kupując nowe mieszkanie jeszcze na etapie budowy, dobrze rozplanować sobie łazienkę odpowiednio wcześnie i poprosić wykonawcę o przesunięcie podejść – będzie to zwykle dużo mniej kłopotliwe niż późniejsze wizyty hydraulików.

Informatyk-hydraulik w akcji.


Opis: Montaż drzwi wewnętrznych

Poziom trudności: średni

Opłacalność: wysoka (~ 190 zł / szt)

Komentarz: historia podobna do tematu paneli („zrobimy panu całość, będzie mniejszy podatek”) i równie mało prawdziwa, przynajmniej jeśli nie kupujesz bardzo drogich drzwi i ościeżnic. Byłem w jednym z salonów (podobno najtańszy w 3mieście…), w którym – poza cenami nieco wyższymi od internetowych, zaproponowano mi montaż za… 190 pln za jeden komplet ościeżnica + skrzydło drzwiowe. Robiąc to samemu, oszczędziłem 5 x 190 zł = 950 zł i nie mogę powiedzieć, że się jakoś wyjątkowo narobiłem. To również całkiem przyjemna praca, wymagająca nieco wprawy, ale absolutnie nic, z czym trzeba się zwracać do specjalistów. Rozpórki wykonane z resztek z pociętych wzdłuż paneli, trochę pianki montażowej, umiejętność posługiwania się poziomicą i miarką – to wszystko, czego potrzeba. Należy jedynie uważać z pianką, bo cholerstwo lubi brudzić absolutnie wszystko, a łatwo się tego pozbyć nie da.


Opis: Silikon sanitarny na łączeniach

Poziom trudności: średni

Opłacalność: ?

Komentarz: wypełnianie połączeń silikonem sanitarnym to kolejna stosunkowo prosta, aczkolwiek nieco niebezpieczna zabawa. Trzeba to po prostu zrobić dobrze, najlepiej za pierwszym razem, bez brudzenia, poprawiania i zbytniego kombinowania. Ja od razu jadę pistoletem, do którego „przyklejam” palec wskazujący, który od razu wygładza powierzchnię. Jestem bardzo zadowolony z efektów – wcześniej najpierw szła warstwa silikonu, a dopiero po dłuższym odcinku poprawiałem palcem zamoczonym wcześniej w płynie do mycia naczyń… efekt pozostawiał sporo do życzenia.


Opis: fugowanie

Poziom trudności: średni

Opłacalność: wysoka (~ 30 zł / m2)

Komentarz: przyznam, że to jedna z mniej lubianych przeze mnie prac. Chyba nawet kładzenie płytek wygrywa ze żmudnym ślęczeniem na kolanach i ścieraniem nadmiaru fugi, która brudzi całą posadzkę i dość szybko schnie, dodatkowo utrudniając pracę. Bez poprawek się nie obeszło, co mocno odczuły moje kolana i ego 😉

To zdecydowanie nie jest moje ulubione zajęcie. Kliknij, aby powiększyć.

Nie zmienia to faktu, że z fugowaniem poradzisz sobie bez większych problemów, chociaż nikt nie mówi, że będzie prosto i przyjemnie. Przyjmując jednak stawkę fugowania na około 30 zł / m2 i mnożąc ją przez sumę powierzchni podłóg oraz ścian z kaflami może się okazać, że czas spędzony na kolanach z morką gąbką w dłoni może przynieść spore oszczędności 🙂

A na efekt końcowy aż miło popatrzeć. 


Opis: Kładzenie kamienia dekoracyjnego

Poziom trudności: średni

Opłacalność: wysoka (~ 60 zł / m2 + fugowanie ~ 30 zł / m2)

Komentarz: co tu dużo mówić: nasza ściana z cegłą przyciąga wzrok, nawet po kilku miesiącach oglądania jej na co dzień. To jeden z naszych ulubionych elementów mieszkania, z którego dzisiaj się bardzo cieszę, chociaż w trakcie planowania i realizacji bluzgałem siarczyście na ten pomysł nadwornej projektantki 🙂 Na dobrą sprawę, mieliśmy gotową ścianę do pomalowania, a więc w przybliżeniu: koszt kilka-kilkanaście zł (farba) + jakieś pół godziny mojego czasu (2-krotne pociągnięciem pędzlem). Zamiast tego porwaliśmy się na dość ekstrawaganckie rozwiązanie, które kosztowało około 1.500 zł + 5 dni (!!!) mojego czasu. 3 bite dni kładzenia ponad pięciuset gipsowych cegiełek. 2 dni fugowania.

Precyzyjna robota, nie ma co…

Pomijając moje nerwy i opóźnienie zakończenia remontu przez detal, jakim jest wykończenie jednej ze ścian, trzeba przyznać, że sporo oszczędziliśmy na własnoręcznym wykonaniu całości. Nie sądzę, żebym zrobił to dużo szybciej za drugim czy dziesiątym razem – być może zszedłbym do 4 dni, robiąc we dwójkę: do 2,5 (przyjmuję 8h pracy dziennie).

Człowiekowi się odechciewa, kiedy po 4 dniach pracy końca nadal nie widać… kliknij, aby powiększyć.

4 dni specjalisty od tego typu ekstrawagancji, który najprawdopodobniej weźmie z 30 zł za każdą godzinę pracy (uwzględniając podatek od luksusu, w końcu nie każdy porywa się na pseudo-ceglaną ścianę) to około 1.000 zł. Bądź więc ostrzeżony: 1.500 zł na materiały + 1.000 zł za robociznę: na takie wydatki się przygotuj, jeśli chcesz podobną ścianę o powierzchni około 12m2. Daje to około 200 zł za każdy m2, z czego około 80-90 zł to robocizna. Można oczywiście zrobić to dużo taniej, ale wtedy albo lecimy w dół z jakością materiałów, ale stosujemy coś, co wygląda (subiektywnie oczywiście) gorzej lub mniej naturalnie – mam tu na myśli na przykład płytki z gotową fugą.

Jak tu się nie przyglądać, jak zachodzące słońce potrafi stworzyć taki efekt na naszej ścianie. Kliknij, aby powiększyć.

Swoją drogą, zastanawiam się nad osobnym wpisem dotyczącej tego fragmentu naszego mieszkania – jeśli będziecie zainteresowani, może się skuszę.


Opis: Montaż sufitów podwieszanych

Poziom trudności: średni

Opłacalność: średnia / wysoka (~ 55 zł / m2)

Komentarz: to drugi sufit podwieszany, który wykonałem w swoim życiu i muszę przyznać, że po raz kolejny było to ciekawe wyzwanie. Najpierw projekt, dobranie materiałów, później tworzenie całej konstrukcji, kładzenie kabli, rur do okapu… bardzo fajne zadanie natury technicznej. Dlatego też poziom trudności oceniam na średni. Jeśli tylko lubisz najpierw pomyśleć, zaplanować stworzyć fajną i przydatną konstrukcję, na pewno nie zawiedziesz się, tworząc sufit podwieszany.

Konstrukcja od podszewki. Kliknij, aby powiększyć.


Opis: Montaż stelaża podtynkowego oraz jego obudowa

Poziom trudności: średni

Opłacalność: średnia

Komentarz: kolejne całkiem przyjemne zadanie, wymagające odpowiedniego zaplanowania, zebrania sporej ilości materiałów i dokładnego wykonania. Pamiętać należy jedynie, żeby odpowiednio połączyć / doprowadzić rurę kanalizacyjną oraz dopływ wody – zabudowany i okafelkowany stelaż nie umożliwi dostępu z zewnątrz w razie problemów.


Opis: Montaż umywalek i baterii umywalkowych

Poziom trudności: średni

Opłacalność: średnia

Komentarz: jeśli potrafisz zawiesić szafkę (lub nawet nie, jeśli kupisz szafki na nóżkach), doprowadzić wodę (zawory kulkowe + wężyki) i zamontować syfon, który odprowadzi ścieki do instalacji, to nie masz się czego obawiać.


Opis: Kładzenie kafli

Poziom trudności: wysoki

Opłacalność: wysoka (typowa stawka: ok 50-60 zł/m2, do tego sporo usług dodatkowych)

Komentarz: to pierwsza z czynności, które sklasyfikowałem jako trudną. Mam za sobą 3 własnoręcznie wykafelkowane łazienki i wiem, że to niewdzięczna praca, wymagająca zarówno bystrego umysłu (wyobraźnia i umiejętność improwizacji wymagana zarówno podczas planowania, jak i właściwej pracy), jak i dobrego zdrowia (potrzeba sporo siły, wskazane również kolana ze stali).

Wszelkie wycięcia, docięcia i inne kombinacje skutecznie obniżają tempo pracy.

Nie mówiąc o tym, że bez porządnych narzędzi daleko nie zajedziesz w obecnych czasach, kiedy królują płytki o długości nawet 100 cm i rozmaitych wzorach na powierzchni, które tylko utrudniają pracę.

Po lewej płytka cięta profesjonalnym narzędziem, po prawym przejechana szlifierką kątową. Taki obrazek najlepiej pokazuje, jak ważny jest warsztat, kiedy zabieramy się za kafle.

Twierdzę jednak, że dopóki nie znajdę naprawdę solidnego majstra, który wykona zadanie zachowując wysoki standard i utrzyma uczciwą stawkę (miałem takiego, zrezygnował z zawodu ze względów zdrowotnych…), to nadal będę podejmował się kafelkowania, ilekroć zajdzie taka potrzeba. To nie tylko kwestia pieniędzy – za dużo widziałem w życiu wybitnie słabych jakościowo łazienek, które były wykonywane według królującego dzisiaj podejścia „lecimy z metrami, ma się opłacać”.

Posadzka w przedpokoju. To drugi (po ścianie w pseudo-cegłę) pomysł szanownej Wolnej, przy którym bluzgałem co nie miara 🙂


Opis: Montaż kuchni

Poziom trudności: wysoki

Opłacalność: średnia

Komentarz: O kuchniach rozpisałem się tutaj, więc nie ma co powtarzać. Jednym zdaniem więc: o ile nie masz wybitnie prostego projektu (np. jedynie dolne szafki, żadnych udziwnień itp), lepiej powierzyć zadanie specjalistom. Sam oszczędziłem 650 zł, poświęcając 30 godzin na odkrywanie koła od nowa. Niezbyt intratny biznes, obarczony pewnym ryzykiem i wymagający naprawdę wszechstronnych umiejętności (jeśli mówimy o montażu mebli, blatu, okapu, elektryki, podłączeniach wody, kaflach, sprzętach itp). Z drugiej strony, po montażu drugiej już kuchni obniżyłbym poziom trudności tego zadania – nie ma to jak doświadczenie.


Opis: Kładzenie gładzi

Poziom trudności: wysoki

Opłacalność: średnia/wysoka (~20 zł / m2)

Komentarz: do tej pory nie podjąłem się gładziowania i nie sądzę, żebym to kiedyś zrobił (nigdy nie mów nigdy, hę? ;)). Brud i wszechobecny pył, wypełniający nie tylko wszystkie pomieszczenia, ale także moje płuca skutecznie odstrasza mnie od podjęcia się tego zadania. Zamiast tego zdecydowaliśmy, że tynki wykonane przez dewelopera są w stanie akceptowalnym dla nas (co absolutnie nie oznacza: idealnym) i automatycznie odpadł wydatek związany z gładziami.


Opis: Montaż + obudowa wanny / brodzika + kabiny prysznicowej

Poziom trudności: trudny

Opłacalność: średnia / wysoka

Komentarz: to kolejne zadanie, na które mamy jedną, jedyną szansę: po zabudowaniu czy oklejeniu kaflami niemal każda usterka (a najczęściej mówimy o nieszczelnościach, a więc wodzie, która zawsze znajdzie ujście, np. do sąsiada ;)) oznacza kucie. Dlatego też zaszufladkowałem to zadanie jako trudne i raczej nie polecam jego wykonywania tym, którzy mają jedynie dobre chęci, ale brak doświadczenia w innych zadaniach związanych z wykończeniówką.

Obudowa wanny, do tego ze „schodkiem” na dole to jedno z wyzwań projektowych, przy którym zamiast gotowych instrukcji w Internecie musiałem polegać jedynie na sobie samym.


Zaznaczam, że część z zadań z trudniejszych kategorii dość łatwo przenieść do tych bardziej przyjaznych – wystarczy co nieco doświadczenia. Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy! Jak to mówią: wszystko jest proste, o ile wiemy, jak to zrobić. Generalizując, wykończeniówka nie należy do jakichś szczególnie skomplikowanych dziedzin, nie wymaga też wieloletnich studiów czy edukacji w ogólności. Ważniejsze jest doświadczenie i umysł, który potrafi planować i wymyślać najróżniejsze obejścia sytuacji niestandardowych. Niektóre czynności wymagają bardziej lub mniej dogłębnej znajomości technologii oraz specjalistycznych narzędzi – i właśnie tą grupę określiłbym w ogólności jako „trudną”, niekoniecznie dla Kowalskiego złotej-rączki.

Jednocześnie, nie zachęcam Cię do realizacji podobnego projektu w naszym stylu. Ani to optymalne (finansowo, czasowo), ani zdrowe (dla ciała i duszy). To chyba opcja, której podejmie się jedynie ktoś, kogo określiłbym jako ekstremalny wariant Zosi-samosi 🙂 Na taką przypadłość cierpię ja sam i gdybym tylko mógł, własnoręcznie wystrugałbym każde z krzeseł w naszym mieszkaniu i wypalił kafle w przydomowym piecu (ba, najchętniej zbudowałbym samowystarczalny dom gdzieś w kompletnej dziczy… kto wie, co życie przyniesie…). Kiedy okoliczności tego wymagają odpuszczam, ale zwyczajowo staram się nie delegować zadań, o ile to tylko możliwe. Takie podejście kosztuje cholernie dużo czasu i jest bardzo wymagające, ale równocześnie daje olbrzymią satysfakcję i poszerza horyzonty. Teraz, kiedy remont za nami staram się znajdywać inne zajęcia: w tym tylko tygodniu wymieniłem linki hamulcowe w rowerze (uzupełniając jednocześnie wiedzę z zakresu serwisowania jednośladu), zmieniłem opony w aucie na letnie (czy ktoś robi to jeszcze samodzielnie?), a przed chwilą skończyliśmy jeść pizzę, która od A do Z powstała w naszej kuchni. Fajnie 🙂

Byłbym zapomniał: po raz kolejny wtopiłem się w specyficzne środowisko „panów od wykończeniówki”. Nie ma się co oszukiwać – nie wyglądam jak rasowy majster, więc do uzyskanego w poprzednim remoncie przydomku „majsterek” tym razem mogę dorzucić „ziomusia”. Czyż „ziomuś, skończył nam się klej, a mamy ostatnią płytkę. Kopsniesz kielnię kleju?” wypowiedziane przez rasowego Kaszuba z miejskimi naleciałościami nie brzmi jak komplement i nobilitacja? 🙂

Sypialnia + moje miejsce pracy o wymiarach ok. 1m x 1m… Kliknij, aby powiększyć

Mam nadzieję, że powyższy wpis okaże się przydatny dla kolejnych majsterkowiczów, którzy odwiedzą mojego bloga. Domyślam się, że będziecie mieli sporo pytań, a ja nie obiecuję na wszystkie odpowiadać 🙂 Powodzenia podczas samodzielnych remontów i dużo siły (psychicznej i fizycznej), tak potrzebnej do poważniejszych projektów. Jeśli chciałbyś w przyszłości otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach (również tych dotyczących szeroko pojętego tematu nieruchomości), już dzisiaj zapisz się na newsletter.

PS Pod koniec 2018 założyliśmy firmę zajmującą się projektowaniem i aranżacją wnętrz!  Jeśli nasz styl Ci odpowiada i sam jesteś przed przed mniejszym lub większym wyzwaniem z tej tematyki, zapraszamy do zapoznania się z ofertą naszej Pracowni Dobrych Wnętrz. A także, do odwiedzenia naszego mini-bloga. Daj znać, że jesteś czytelnikiem wolnymbyc.pl, żebyśmy wiedzieli, żeby przyznać Ci rabat na nasze usługi 🙂

Exit mobile version