13.06.2016… to data publikacji ostatniego wpisu na niniejszym blogu. Oj Wolny, Wolny… wakacje jak za czasów studenckich, prawda? Jeśli czytałeś bloga wcześniej to zapewne wiesz, że w moim wydaniu wakacje to nie czas błogiej bezczynności, ale raczej wytężonej pracy. Tak było i tym razem… A może jednak nie do końca? Ale po kolei.
Chciałbym, żebyś dzisiaj poświęcił chwilę na refleksję o tym, co w tytule. Czas – wiecznie słyszymy, że mamy go za mało, że cofnąć go nie zdołamy, a on i tak nieustannie przecieka przez palce… Nic, tylko się pociąć z rozpaczy 🙂 Albo… docenić to, co mamy. Prawdopodobnie wiesz, że mam wspaniałą rodzinę, która przez ostatnie lata zwiększyła swoją liczebność z 2 do 4 osób, a jeśli jesteś uważnym obserwatorem, mogłeś również zauważyć dziwną zależność pomiędzy pojawieniem się na świecie moich dzieci a stopniowym i – niestety – trwałym zmniejszeniem częstotliwości publikacji kolejnych wpisów. Nigdy nie ukrywałem, że blogowanie nie jest na szczycie moich priorytetów i niestety w pewnym momencie okazało się, że czas, który mógłbym poświęcić na tworzenie treści jest poniżej poziomu, który zapewniałby jakiekolwiek regularne wpisy, z jakości których sam byłbym zadowolony. Dzisiaj jednak mogę z pełną świadomością powiedzieć, że stan permanentnego braku czasu jest już za mną. Z radością stwierdzam, że czas spędzony wspólnie z rodziną procentuje, a dzięki wcześniejszemu stanowi wiecznej zajętości, teraz jestem w stanie bardziej docenić stopniowo pojawiające się momenty dla siebie.
Dlaczego zatem na blogu nadal hula wiatr, a w kolejne wpisy ja sam coraz mniej wierzę? Sam zrozumiałem to stosunkowo niedawno. Otóż na tą chwilę nie odczuwam już takiej potrzeby dawania siebie innym, jaka była we mnie kilka lat temu. Możliwe, że w dużym stopniu zrealizowałem tą potrzebę ponad dwustoma (!!!) wpisami, które opublikowałem na łamach www.wolnymbyc.pl. Oprócz tego, przez całe miesiące odsuwałem samego siebie na bok (kiedy na świecie pojawiły się dzieci, to im poświęciliśmy niemal całą naszą uwagę i czas) i teraz, kiedy zaczerpnąłem nieco oddechu czuję, że chcę nadrobić zaległości – pracować nad sobą i dla siebie, a nie dla innych. W każdym razie, dzielenie się z Tobą mwoimi przemyśleniami i doświadczeniami nie wydaje mi się już tak atrakcyjnym zajęciem jak kiedyś. Wiem jednak, że to stan przejściowy i za jakiś czas znowu spojrzę zdecydowanie dalej niż czubek własnego nosa 🙂 Na razie jednak pozwól, że wrócę do tego, co aktualnie mnie kręci. Czyli…
Zacznijmy od przyjemności. Wkręciłem się w sport 🙂 Kto by pomyślał… Ja sam chyba bym w to nie uwierzył jeszcze kilka lat temu. Pasja do sportu rozwija się u mnie od dłuższego czasu, powoli coraz bardziej mnie pochłaniając i zabierając coraz więcej czasu, a jednocześnie dając całą masę satysfakcji. Zaczynałem 1,5 roku temu od machania żeliwnymi kulami (kettlebells) raz czy dwa w tygodniu. Mam wrażenie, że od tego czasu minęła cała wieczność i dzisiaj nerwowo się wiercę, kiedy zdarzy się dzień bez treningu. Do kettli doszedł rower (na razie MTB) i bieganie. Od początku robiłem to dla samego siebie i nie planowałem startów w żadnych zawodach, a tymczasem ostatnie tygodnie przyniosły start w biegu na 10 km (gdzie uzyskałem niesamowity dla mnie czas, bijąc swoją życiówkę, omal nie mdlejąc na trasie, czyli właśnie tak jak to powinno być :)), a przede mną półmaraton, gdzie zmierzę się z dystansem, którego jeszcze w życiu nie pokonałem. Jakby tego było mało, ostatnio reaktywowałem znienawidzony przez wielu sprzęt zwany budzikiem i używam go, żeby niemal codziennie zwlec się z łóżka o 5:30, zrobić pyszne śniadanie dla rodziny (takie jak na zdjęciu powyżej- a to zabiera czas!) i po cichutku wymknąć się z domu na basen o 6:30. Coraz więcej znaków na niebie i ziemi mówi mi „triathlon”, chociaż jeszcze trzymam się swojego „nie kręci mnie to, trenuję dla samego siebie” i – bardziej racjonalnego „nie mam sprzętu na taką imprezę”. Życie pokaże, na ile te moje poglądy ulegną ewolucji, na razie nie wybiegam tak daleko w przyszłość i cieszę się z absolutne wspaniałej, życiowej formy i niesamowitej satysfakcji, którą daje sport. Na marginesie, ostatnio doszedłem do ciekawego wniosku: wstawanie o 5:30 z własnego wyboru, w celu dotarcia na dający mnóstwo frajdy trening jest o niebo łatwiejsze niż analogiczna pobudka w celu dotarcia do pracy 😉
Mój wcale-nie-znienawidzony budzik
Jak wspominałem w jednym z ostatnich wpisów, moja druga połówka również polubiła spędzanie czasu na siłowni i 3-4 razy w tygodniu dostaje fizyczny wycisk, odpoczywa psychicznie, a ja mam szansę na sprawdzenie swojej kreatywności i cierpliwości podczas opieki nad dwoma rozbrykanymi i skaczącymi sobie do oczu kózkami 🙂 A jeśli jesteśmy już przy Pani Wolnej, to czuję się w obowiązku poinformować, że po 4 latach pracy i kolejnych 4, kiedy czerpała pełnymi garściami z naszego państwa opiekuńczego, przeszła na zasłużoną emeryturę 😉 A odsuwając żarty na bok: po wykorzystaniu urlopu macierzyńskiego i zaległego urlopu wypoczynkowego, zaczęła urlop wychowawczy. Będzie on trwał co najmniej rok, który dla nas obojga będzie na pewno lżejszy niż poprzednie lata (1 dziecko w przedszkolu robi swoje), ale o nudzie nie będzie mowy. Zobaczymy co dalej – jeśli od września 2017 drugie Wolniątko dołączy do grona przedszkolaków, Wolna pewnie będzie chciała wrócić do aktywności zawodowej. Na razie jednak zbyt wcześnie na jakiekolwiek deklaracje – nie to zresztą jest najważniejsze. Najbardziej istotne jest to, że ewentualna decyzja nie będzie w jakikolwiek sposób podyktowana względami finansowymi. Wyschnięcie źródełka dochodów Wolnej stało się faktem i całkiem nieźle radzimy sobie bez niego, dlatego ewentualne przychody na Jej koncie będą traktowane jako miły, ale jedynie dodatek.
Finanse… prędzej czy później musieliśmy dotrzeć do tego tematu. Utrata dochodów żony została w dużym stopniu zamortyzowana przez podwyżkę, którą sam wypracowałem (nawiasem mówiąc, stało się to niemal w tym samym czasie – ciekawy zbieg okoliczności). Kosztowało mnie to nieco dodatkowego wysiłku, musiałem przez dłuższy czas dawać więcej od siebie żeby otrzymać coś w zamian, ale było warto. Do tego rząd dorzuca co miesiąc 500 zł od siebie, które na razie dość skutecznie amortyzują wszędobylskie podwyżki (deflacja? tiaaaa…). Po stronie kosztów nową pozycją jest dla nas przedszkole dla Mai (prywatne, częściowo dofinansowane -> ok 600 pln miesięcznie), na które nadszedł najwyższy czas (po 3,5 roku siedzenia w domu). Nawiasem mówiąc, wybraliśmy przedszkole oddalone jakieś 200 metrów od naszego domu i po raz kolejny powiedzieliśmy NIE dojazdom, korkom i traceniu cennego czasu. Na tą chwilę nasze comiesięczne wydatki się ustabilizowały i są na poziomie około 3800 zł (nie wliczam tutaj kosztów utrzymania dwóch dodatkowych mieszkań, ponieważ nie ponosimy ich z naszych kieszeni). Myślę, że mimo olbrzymiej i nader widocznej inflacji stylu życia (wydatki w 2013: średnio ~2.500 zł, 2014: ~2.660 zł, 2015: ~3.500 zł), nadal trzymamy finanse w ryzach i odkładamy co miesiąc pokaźną sumkę. Co jeszcze ciekawsze, mimo sporego poluzowania pasa nadal nie dobiliśmy do poziomu wydatków sprzed rozpoczęcia blogowania, pojawienia się dzieci i poważniejszego zainteresowania się tematem finansów osobistych. To kolejny dowód na to, że odrobina wiedzy i chęć jej wdrażania w codzienne życie to bardzo potężna mieszanka, której skosztować może każdy z Was!
Ktoś pytał ostatnio w komentarzu, co z pierwotnym celem bloga, którym była jak najwcześniejsza niezależność finansowa oraz odpięcie się od „systemu”, pracodawców oraz wszelkich finansowych rozterek. Dzisiaj jestem w tym (i nie tylko w tym) temacie znacznie bardziej wyważony i daleko mi do wcześniejszego ekstremizmu. Od lat finanse nie są dla nas tematem jakichkolwiek zmartwień, sprzeczek czy problemów – z jednej strony przyzwyczailiśmy się już do tego, a z drugiej mamy świadomość, że to wcale nie jest takie oczywiste, powszechne i gwarantowane, jak nam się wydaje. Można też powiedzieć, że urlop wychowawczy Wolnej to kolejny dowód na efektywność naszych działań – nie każdy może sobie przecież pozwolić na taki krok, a w większości przypadków to finanse są siłą, która pozwala lub nie na podjęcie takiej decyzji (oczywiście pomijam to, że absolutnie nie każdy chce skorzystać z tej możliwości).
Jeśli zaś chodzi o pełną niezależność finansową, to odłożyłem na bok wcześniejsze plany. Nie mam aktualnie wyznaczonej żadnej konkretnej daty ani kwoty – to już (na razie?) nie mój cel, dzisiaj bardziej interesuje mnie droga. Jak pokazuje doświadczenie innych (blogerzy zza wielkiej wody), pojawienie się upragnionego wyniku w arkuszu kalkulacyjnym niewiele zmienia – przynajmniej mentalnie. Nie chcę bić żadnych rekordów ani chwalić się wszem i wobec, że jestem 30-kilku letnim rentierem siedzącym z rodziną w czterech ścianach i wegetującym dzięki stosunkowo niewielkim przychodom pasywnym (planowanie niezależności finansowej z nie-do-końca-pasywnym przychodem na poziomie 3.500 pln miesięcznie wydaje mi się dzisiaj dość mało realistyczne, a kiedyś na tym właśnie się opierałem ;)) Chcę też zachować zdrową równowagę między życiem osobistym a zawodowym, z którego na tą chwilę… nie planuję całkowitej rezygnacji. Czemu?
W ostatnich latach na tyle polepszyłem sobie warunki pracy, że nie ciąży mi ona i absolutnie nie czekam na ten upragniony moment, kiedy rzucę kwitami pracodawcy. Oczywiście – czas poświęcony na pracę potrafiłbym wykorzystać lepiej (sprzedałbym go rodzinie i sobie samemu zamiast pracodawcy), ale nie dążę do całkowitego skasowania mojego życia zawodowego. Na dzień dzisiejszy plan jest taki, żeby w okolicach końca 2018 zafundować sobie dłuższe wakacje (kilka miesięcy?) i – jeszcze zanim starsza córka pójdzie do szkoły – wspólnie z rodziną wybrać się w dalszą podróż. Czy tak się rzeczywiście stanie, w jaki sposób technicznie to zrealizujemy (bezpłatny urlop, np. wychowawczy zarówno dla mnie, jak i Wolnej?) i co później (nadal etat? może działalność? może ograniczenie czasu pracy?)… czas i kolejne doświadczenia pokażą. Myślę, że dopóki będę się czuł komfortowo robiąc to, co robię, to nierozsądnie byłoby całkiem odciąć się od pensji (a chociaż jej części, jeśli miałbym mniej pracować), ciekawych wyzwań od czasu do czasu i ludzi, z którymi pracuję. Jednocześnie, w każdej chwili będę mógł zrobić sobie dowolnie długą pauzę – na dzień dzisiejszy nie potrafię sobie wyobrazić, że dałbym się znowu wtłoczyć w małe biureczko w wielkim ołpen spejsie, robić dobrą minę do złej gry, tolerować chorą atmosferę w pracy czy spędzać codziennie dłuższy (jakikolwiek?) czas na dojazdy do miejsca pracy. Wiem, że to skutek dobrobytu, od którego co nieco mi się poprzewracało w czterech literach ;), ale dopóki jest tak dobrze jak jest, będę ostrożny w podejmowaniu stanowczych decyzji w myśl zasady, że nie ubija się kury znoszącej złote jaja. Jeśli jednak coś mnie zacznie mocno uwierać, a próby rozwiązania potencjalnych problemów się nie powiodą (mało to razy uderzaliście głową w mur pracując w korpo…?), będę miał bardzo proste i – w moim przypadku – bardzo mało ryzykowne wyjście z opresji. Brzmi jak plan? Prawie 😉
Problemy w pracy? Co tam, zawsze można rzucić to w cholerę i iść na basen 😉
Plany pisane palcem po wodzie są takie, żeby – po wspomnianej już dłuższej podróży pod koniec 2018 – w okolicach roku 2019 przejść z etatu na jednoosobową działalność gospodarczą, świadczyć zdalnie usługi dla zachodnich klientów poświęcając na to około 20 godzin w tygodniu i zarabiając na tym nie gorzej niż obecnie. Tak, wiem – puszczam nieco wodze fantazji, ale kto nie definiuje ambitnych planów, nie ma szans realizować choćby części z nich. Oprócz tego – patrząc całkiem realistycznie – chcielibyśmy być w posiadaniu 4-5 mieszkań na wynajem i opracować optymalny model zarządzania nimi (znając siebie, pewnie i tak skończy się na naszym ulubieńcu: DIY :)). Nawiasem mówiąc, jesteśmy na dobrej drodze do osiągnięcia tego celu, bo niedawno podpisaliśmy umowę rezerwacyjną na mieszkanie, na razie zwane roboczo „kolejną dziurą w ziemi, w dodatku jeszcze bez pozwolenia na budowę” (z tego co się orientuję, taki teraz mamy rynek…). To powolna, ale konsekwentna realizacja obranej przez nas jakiś czas temu strategii, a ja już nie mogę się doczekać kolejnego projektu „mieszkanie: zrób to sam!” (za nami już 2 tego typu przedsięwzięcia: klik, klik), który rozpoczniemy mniej więcej za rok.
Oprócz planowania finansów, głowę zajmują nam marzenia o krótszych lub dłuższych rodzinnych podróżach, które – przy sprzyjających wiatrach – moglibyśmy organizować kilka razy w roku. Na to jednak jeszcze chwilę poczekamy (nasze dzieci nie za dobrze reagują na podróżowanie. A może to my, a nie dzieci źle do tego podchodzimy…), ale obiecujemy sobie, że od przyszłego roku ruszymy z tematem. Poza tym mamy zamiar cieszyć się życiem i zamierzamy to robić jak najpełniej, jeśli tylko zdrowie pozwoli. Nie mogę się też doczekać momentu, kiedy dobrzy ludzie (serdeczne pozdrowienia dla babć ;)) będą gotowi na jednoczesne zajęcie się obiema naszymi kózkami – tak, żebyśmy mieli trochę czasu tylko z żoną – od kilku godzin na wyjście do kina czy restauracji, do kilku dni na weekendowy wypad do Paryża 🙂
W takiej scenerii Wolniątkom nawet nie przyjdzie do głowy, żeby zatęsknić 🙂
Z ciekawostek na koniec: uczę się języka niemieckiego 🙂 Robię to w sposób absolutnie amatorski i zapewne niezbyt efektywny (codzienne sesje z DuoLingo na tablecie), ale po kilku miesiącach widzę spore postępy i mam podstawy sądzić, że kolejne miesiące dadzą sensowny efekt. Myślę, że znajomość tego języka na poziomie komunikatywnym ma spory potencjał dla mojej pracy zawodowej, nie mówiąc o tym, że w podróżach dodatkowy język zdecydowanie nie „zaszkodzi”. Wolna planuje za to coś bardziej przydatnego dla podróżników: hiszpański na poziomie komunikatywnym będzie Jej celem na kolejne 2 lata, a ja będę temu mocno kibicował!
Jak sam widzisz, nie ma czasu na nudę 🙂 Pojawiające się co jakiś czas dodatkowe godziny czasu wolnego staram się przeznaczyć na sport, naukę i knucie jeszcze wygodniejszej, acz pracowitej przyszłości. A jak to wygląda u Ciebie? Czy też zauważasz, że ilość czasu wolnego na przestrzeni lat zachowuje się trochę niczym sinusoida? I czy potrafisz dobrze wykorzystać dni, w którym kalendarz nie jest zapełniony od rana do wieczora? A może zauważasz u siebie momenty, które chciałbyś wykorzystać nieco lepiej niż dotychczas, ale brakuje Ci motywacji do działania? Jeśli tak, nie jest źle – przyznanie się do słodkiego lenistwa to pierwszy krok, żeby coś z tym zrobić. O ile tylko chcesz!
PS Kilka słów wyjaśnienia dotyczących dzisiejszego wpisu: na tą chwilę niestety nie widzę możliwości, żeby blog funkcjonował jak za czasów swojej świetności. Aktualnie nie ma szans na regularne, wysokiej jakości, uniwersalne wpisy, które poruszają i wyczerpują jakiś konkretny temat, czy to związany z finansami osobistymi, czy – jak bardzo często się zdarzało – kwestiami bardziej lub mniej powiązanymi. Ten wpis jest eksperymentem, który ma pokazać, jak reagujecie na wpisy pod hasłem przewodnim „co słychać u Wolnego”. Jeśli okaże się, że taka forma i przekaz nadal są dla Was interesujące, to… zobaczymy, co z tym dalej zrobię 😉 Na razie żadnych obietnic. Zatem… jak Ci się podoba taka forma? 🙂
Oczywiście jestem zainteresowana. Czekam na kolejny wpis, chociażby co trzy miesiące pod tytułem „co słychać u Wolnego”
Dzięki za pozytywny komentarz – cieszę się, że takie wpisy również jakoś potrafią wypełnić pustkę. pozdrawiam.
Czekamy i nic!!!
Co 3 miesiące to bardzo rzadko. Lepiej byłoby taki wpis jak ten rozbić na 2 i publikować co 2 tygodnie.
A dla mnie szkoda, że blog praktycznie umarł. Niestety wpisy w stylu ” Co słychać u Wolnego?” nie są zbyt ciekawe ale to tylko subiektywna opinia. Mam nadzieje, że kiedyś wrócisz do blogowania. Pozdrawiam
Hmmm, dziękuję 🙂 W sumie to też bardzo pozytywny komentarz, bo widać że kiedyś czytałeś z dużą ciekawością. Ten wpis powstał trochę pod wpływem impulsu, ale jak zwykle znalazłem sporo radochy w jego tworzeniu. Nie chciałbym „ubić” tego bloga, zależy mi na utrzymaniu z Wami jakiegoś kontaktu, a ciągle sobie myślę, że kiedyś nastąpi duży (albo trochę mniejszy ;)) come back. Oczywiście, można budować wszystko od nowa, zwłaszcza jeśli mam w tej działce pewne doświadczenie, ale zdaję sobie sprawę z potencjału tego bloga i wciąż pamiętam, ile ciekawych dyskusji (i to na jakim poziomie!) odbyło się na łamach http://www.wolnymbyc.pl.
Wyszło trochę nostalgicznie… nic to, trzymajcie kciuki za mój powrót 😉
Cześć,
Wolałbym stare wpisy, ale jak nie ma na nie opcji to zadowolę się tymi mniej ambitnymi. Miło jest coś u Ciebie przeczytać. Fajnie by było jakbyś Twoje wpisy nadal dotyczyły czegoś więcej (remonty, może sport?), a „co zjadłem na śniadanie” było tylko luźnym wtrąceniem.
Triatlon to bardzo fajna dyscyplina. Gdybym był sportowcem, to byłoby coś dla mnie. Daj znać jak będziesz startował w Iron Man’ie:) Będę trzymał kciuki:)
Co do mnie, to, jak może jeszcze pamiętasz, miałem zamiar wrócić do kraju i tak się stało, wziąłem ślub i przeprowadziłem się w praktycznie nieznany mi zakątek Polski. Do tego przekwalifikuję się i najprawdopodobniej w niedalekiej przyszłości założę działalność gospodarczą. W każdym razie zmiany, zmiany, zmiany… No i pracujemy nad małym, równie wkurzającym i złośliwym, mną:)
I właśnie dla takich komentarzy opublikowałem ten wpis 🙂 Dyskusje z Wami i dzielenie się doświadczeniem i aktualnościami to coś, co lubię najbardziej.
Widzę, że u Ciebie sporo zmian, chyba wszystkie pozytywne, więc nie zostało mi nic tylko pogratulować i życzyć dalszych postępów!
Co do Iron Man-a to powie tak: pół roku temu twierdziłem, że to nie do zrobienia przez człowieka bez supermocy – dystanse zbyt długie, człowiek przecież nie może pracować na niemal maksymalnych obrotach tyle godzin. 3 miesiące temu doszedłem do wniosku, że to kwestia przygotowań, ale w moim przypadku całkiem odpada, bo przecież nie pływałem od lat więc jedna z dyscyplin całkiem u mnie leży, a ci którzy potrafią całe kilometry płynąć kraulem jak gdyby nigdy nic to jacyś nadludzie 🙂 Ale od września zacząłem pływać i dosłownie po 6-7 wizytach na basenie doszedłem do etapu, na którym jestem w stanie przepłynąć ponad 2km kraulem. Co więcej, nie robi to na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia (nie płynę więcej tylko dlatego, że mija „godzina basenowa” i muszę wracać, żeby odprowadzić Maję do przedszkola), więc moje stanowisko w temacie Iron Mana znowu się zmieniło. Dzisiaj wiem, że mając czas i chęci, można się skutecznie przygotować do takiej imprezy w 2-4 lata, jeśli mówimy tu o drodze „from zero to hero” 🙂 Myślę, że gdybym utrzymał intensywność treningów, już w przyszłym roku byłbym w stanie zrobić 1/2 IM. Przed pełnym IM nadal czuję spory respekt, ale sądząc po tempie zmian w moim postrzeganiu tej imprezy, pewnie będzie on regularnie topniał 🙂
Nie planuję (na razie!) tego typu startów z kilku powodów, o których wspomniałem już we wpisie. Do tego dochodzi czas – przygotowania do IM to olbrzymie poświęcenie, jeśli ktoś pracuje i ma rodzinę i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Nie wyobrażam sobie, żebym poświęcił większość weekendu na przejechanie 180 km na rowerze, przebiegnięcie maratonu a później jak gdyby nigdy nic, poszedłbym z dziećmi na spacer. Tak się po prostu nie da, trzeba olbrzymiej ilości czasu na poważny trening, a obciążenia dla ogranizmu są takie, że najzwyczajniej na świecie trzeba po takich treningach odpocząć. Gdzie tu czas na wspólne spędzanie czasu z dziećmi (zaznaczam: małymi, które małymi Iron Manami jeszcze nie są ;)). Zapraszam do polemiki, jeśli ktoś mnie przekona że jest inaczej, może dołoży cegiełkę do mojej triathlonowej ewolucji poglądów 🙂
Dla tych, którzy się nie orientują o czym piszemy, poniżej podaję dyscypliny i dystanse wspomnianego Iron Mana:
Half-Ironman: 1,9 km pływania / 90 km jazdy rowerem / 21 km biegu
Ironman: 3,8 km pływania / 180 km jazdy rowerem / 42 km biegu
Oczywiście wszystko wykonane kolejno w ciągu, bez tygodniowego odpoczynku pomiędzy dyscyplinami 😉
Apetyt rośnie w miarę jedzenia:) Za rok będziesz pisał jak to jest przebiec maraton, a potem to już wiesz…. 🙂
.
Mam bliskiego znajomego, który biega maratony (chociaż to za dużo powiedziane, bo dopiero szykuje się do trzeciego). Mimo, że dziennie przebiega przynajmniej półmaraton, ma bardzo rozsądnie rozpisany plan treningowy i dietetyczny, to po każdym jest niesamowicie wyczerpany na wiele dni, do tego dochodzi przegrzanie i gorączka zaraz po biegu, ale to może być jego indywidualna reakcja.
.
Ze swojego doświadczenia mogę przytoczyć wspomnienie przebiegnięcia 22km – nie były to zawody, po prostu wyszedłem z domu i przebiegłem:) Wcześniej biegałem raczej krótkie (HIIT) i średnie dystanse (do 5km, czasami 10km). To jak mnie ten bieg pozamiatał to jakaś masakra. Ledwo do domu wszedłem. Nie był to jednak wysiłek dla układu krwionośnego, czy tlenowego (całą drogę dyskutowałem z towarzyszką), ale przede wszystkim kostnego (bolały wszystkie gnaty). Mięśnie również dostały po tyłku, ale mnie.
.
Ahhh… Bym zapomniał, że pracuję nad własnym… blogiem:) Ma dotyczyć mojej nowej branży i wyrobić mi odpowiednią markę:) Już nawet samodzielnie zainstalowałem WP na serwerze 😛
Nie zapomnij pochwalić się efektami, może przy okazji zyskasz kilku czytelników.
„Half-Ironman”, „Ironman”, 1,9; 3,8; 6,18; 3,35… ech, czego to człowiek nie wymyśli, żeby się poróżnić i ile się nie nagimnastykuje, żeby coś sprzedać 😉
czekam na kolejne wpisy 🙂 jestem bardzo ciekawy co to za inwestycja, możesz coś zdradzić? czyżby jakaś dobra cena od developera? pozdrawiam
2 pokoje, około 40 metrów (wiem, mało z punktu widzenia kupującego dla siebie, ale idealnie z punktu widzenia inwestora :)), Gdańsk, jakieś 3-4 kilometry od plaży. Czy to była okazja… nie sądzę, bo mimo że zdecydowaliśmy się w pierwszym tygodniu sprzedaży i dzisiaj jest już 5-7% drożej, to kupiliśmy przysłowiową dziurę w ziemi bez pozwolenia na budowę (jeszcze). Dziwny mamy rynek, nawet ten pierwotny – ledwo pokaże się prospekt, a już ludzie ustawiają się w kolejki po konkretne mieszkania; albo sprzedawcy dobrze ściemniają. Trzeba chyba się do tego dostosować, bo inaczej czekalibyśmy całymi miesiącami na okazję, która mogłaby nie nadejść.
Kupujecie za gotówkę czy hipoteka?
Cześć. Co sądzicie o kantorach w centrum wrocławia? Ewentualnie: dobry kantor na bielanach, gdzie mieszkam. Musze wymienić złotówki na euro przed wyjazdem na sylwestra… Na stronie https://strefawalut.pl/kantory/wroclaw jest ich kilka, tylko który wybrać?
Ciesze sie, ze u „Wolnych” wszystko dobrze i idzie ku jeszcze lepszemu.
Pozdrawiam 🙂
Hej, jak najbardziej wszystko się układa niemal modelowo – na razie nie pozostało nam nic innego, jak tylko docenić to co mamy i zachować świadomość, że nie zawsze będzie tak różowo. Pozdrawiam!
Podoba się:) Takie wpisy są bardzo wartościowe (dla mnie). Pokazują praktycznie, z upływu czasu jakie konsekwencje przynoszą Twoje decyzje. Co zyskałeś, co straciłeś. Dla mnie to o wiele bardziej wartościowe niż teoretyzowanie, kolorowanie rzeczywistości itp.
Dla mnie jesteś autentyczny i wiarygodny w tym co piszesz. Nie próbujesz niczego sprzedać ani coś komuś udowodnić.
Także czekam na dalsze wpisy!
Hej, super (oczywiście dla mnie :)) komentarz. Właśnie dlatego przyszedł mi do głowy wpis z tego gatunku – pomyślałem, że oprócz wartościowego kontaktu z Wami niektórzy czytelnicy mogą sporo wynieść z obserwacji moich poczynań. Piszę od 3 lat i – jakby na to nie patrzeć – jest to alternatywna droga do (częściowej, z biegiem czasu pełnej) niezależności finansowej, przy jednoczesnym zachowaniu bardzo zdrowego balansu pomiędzy życiem osobistym a zawodowym. Co więcej, w swerze inwestycji zdecydowaliśmy się na mocny skręt w stronę nieruchomości, więc konsekwencje tych decyzji też mogą zaciekawić niejednego. Pozdrawiam serdecznie i obiecuję się nie sprzedawać 😉
Super Wolny że się odezwałeś. tego typu wpisy są jak najbardziej ok, pokazują Twoją drogę i na pewno są inspiracją dla wielu czytelników.
Ja sam w drodze ku wolności finansowej doszedłem do wniosku że ta droga i ogólnie życie tu i teraz jest najważniejsze. Ważniejsze niż to coś kiedyś. Dlatego ograniczyłem pracę zawodową ale dzięki połączeniu tego z moją pasją wcale mniej nie zarabiam a mam więcej czasu. Poza tym także inwestuje w nieruchomości 🙂 Niedługo będzie druga na wynajem – tak jak w Twoim przypadku właśnie się buduje i rozglądam się za trzecią. Jak już będę miał te 3 mieszkania na wynajem to wtedy się zastanowię co dalej. Być może rozpocznę kolejny etap w życiu – czyli budowę domu, a mieszkanie w którym mieszkamy obecnie także pójdzie na wynajem. Zobaczymy jak to się wszystko potoczy 🙂
Dom… heh, po latach zdecydowanego negowania mieszkania w domu myślę sobie, że może jeszcze nie dojrzałem do tej decyzji. Kto wie, czy za parę lat nie pomyślę „czemu nie”. Na tą chwilę takie przedsięzwięcie zabrałoby zbyt wiele (czas, pieniądze) w stosunku do tego, co byśmy otrzymali w zamian. Może jakimś szczęśliwym trafem przyjdą trudne czasy dla informatyków (tiaaa…) i będę miał okazję wybudować coś własnymi siłami 😉 Ehhh, to DIY chyba za mocno zagnieździło się w mojej głowie!
Ja w dzieciństwie i młodości mieszkałem w domu, później już tylko mieszkania i myślałem że tak już zostanie ale im jestem starszy tym częściej myślę o domku z kawałkiem ogródka 🙂
U mnie standard: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mamy teraz 4 pokoje (bez szaleństw, bo 75m2) i przeglądając oferty mieszkań na sprzedaż już się łapię na myślach typu „ale fajne, dwupiętrowe 90-parę metrów, akurat dla nas” 😉 A od 90-paru metrów na 2 piętrach do niewielkiego domku już bardzo niedaleko, prawda? Oczywiście sam sobie daję po łapach za takie myślenie, ale ziarkno zostało zasiane…
Dziękuję:)
Pisz dalej!
🙂
Tak jest! Ale pozwól, że na razie poodpowiadam na komentarze 🙂
A ja z utęsknieniem czekam i z uwagą czytam każdy wpis Wolnego, nawet taki zwykły update 🙂 Fajnie, że nie jesteś już tak radykalny. Kibicuję Waszym planom! Jestem też ogromnym fanem tego, co zrobiliście z mieszkaniami (jednym i drugim), więc i tym razem jestem ciekaw, jak rozwiążecie kwestię remontu kolejnego! Powodzenia i pozdrowienia z Bydgoszczy 🙂
Ja się natomiast zastanawiam, czy usiedzimy na miejscu i wytrzymamy 15 miesięcy, kiedy będziemy w końcu mogli ruszyć z tym remontem. Kto wie, coś w międzyczasie jeszcze się urodzi – jakby co, będę dawał znać 😉
Wpisy są wciąż ciekawe (może pomijając „co zjadłem na śniadanie ;)), choć mocno inne niż „dawny” Wolny. Ale taki już mamy klimat, że nikt, nawet Wolny, nie lubi stać w miejscu, i powoli ewoluuje do nowej, zapewne też nie ostatecznej formy ;). W tym wpisie jest dużo wszystkiego, trochę mydło i powidło, można by było powiedzieć, ale to normalne po paru miesiącach przerwy.
Jeśli coś mogę zasugerować, teksty mogły by być krótsze (choć częstsze 😉 ), i bardziej skupiające się na jednym temacie.
Zostaje mi podziękować za powrót i życzyć sukcesów w dążeniu do zmieniającego się celu ;)!
Pozdrawiam,
Tigr
Hej, po raz kolejny dajecie mi znać, że miło widziane byłyby krótsze, acz częstsze wpisy. Nie wiem, czy umiałbym – jak już zaczynam pisać, płynę 🙂 i zapewne czułbym, że z krótkim wpisem „coś jest nie tak”. Ale to kwestia przyzwyczajenia, może to słuszna droga, w każdym razie warto spróbować. Dziękuję za sugestię!
PS Co do śniadania, to owsianka z owocami i jogurtem to coś na tyle pracochłonnego (w porównaniu ze standardową kanapką) i będącego w zgodzie z całą ideą „slow life”, że zasługiwałaby ona na osobny wpis, gdyby mi się tylko chciało 😉 I jestem niemal pewien, że mógłbym zrobić to w taki sposób, że zainteresowałbym tematem nawet Ciebie 😉
Pozdrawiam!
Z owsianką myślę że byłby to wpis na pewno ciekawy, zresztą, liczę że może kiedyś popełnisz jakiś bardziej całościowy tekst o „slow food” – szczególnie w warunkach domowych z małymi dziećmi, co będzie na pewno interesujące. Bardziej chodziło mi o to, że owsianka …nie wiem jak to ująć…niekoniecznie pasowała do całości.
Z wpisami – cieszę się, że wróciłeś, z długością i wielowątkowością dam sobie, przynajmniej na jakiś czas, radę ;).
Zrób jeszcze lifting layoutu i jedziesz z blogiem lajfstajlowym 😀
Fakt, lifting by się przydał! 🙂
Tego typu wpisy motywują do działania, więc od czasu do czasu fajnie jest je przeczytać.
Pozdrawiam
Wchodziłem w oczekiwaniu na nowy artykuł i się w końcu doczekałem 😉
– rower MTB.. fajnie, ja jeżdżę na nim od około 5 lat, korzystając głównie z tego że ogromny las mam pod nosem i mogę sobie ustawiać różnego rodzaju trasy i wszystkie je sobie potem oglądać w Endomondo. Staram się jeździć 2-3 razy w tygodniu robiąc różne odcinki od małych czyli ok. kilkanaście kilometrów, po takie ok. 20 km, no i kilka razy w roku nieco większe powyżej 30 km. Wszystkie trasy staram się jednak pokonywać konkretnym tempem ok. 19-20 km/h, przyznam nawet że nie lubię wolnej jazdy na rowerze. W ubiegłym roku skusiłem się na maraton MTB, który pokonałem w całości, ale miejsce było dalekie od czołówki hehe.. Zawodowcy pokazali że potrafią przejechać tą samą trasę w czasie prawie 2 razy szybszym hehe..
– Przedszkole.. ja miałem to szczęście że za jedno dziecko płaciłem ok. 150 zł miesięcznie, ale to ze względu na to że mamy w naszej miejscowości 2 przedszkola dotowane przez Urząd Miasta, my dopłacaliśmy tylko za posiłki.
– Wydatki.. widzę że są na zbliżonym poziomie co nasze 😉
– „przejść z etatu na jednoosobową działalność gospodarczą”.. – fajna sprawa, mi udało się to zrealizować dokładnie 9 lat temu, początki nie były łatwe, ale może dlatego że nie byłem na to specjalnie przygotowany. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym i miałem wybór – albo szukanie nowej pracy na etat albo kontynuowanie swojej działalności na full. Wybrałem opcję drugą i nie żałuję 😉
Ja też mam to szczęście (a raczej: wybraliśmy takie miejsce do życia), że po 3km pedałownia wjeżdżam do absolutnie wspaniałego i niedocenianego przez wielu Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, w którym jest taka różnorodność terenu, że śmiało można się przygotować nawet do górskich zawodów MTB! A średnią z 500km przejechanych na nowym rowerze też mam w okolicach 20 km/h 🙂
Przedszkole za 150 zł brzmi aż nierealnie, ale nie ma co narzekać, nasze jest naprawdę niesamowicie fajne, super zajęcia, ekstra menu (przedszkole bierze udział w jakimś programie typu „zdrowy przedszkolak”), koszty na sensownym poziomie (płacimy bodajże 400 zł + ok 200 zł wyżywienie, reszta jest dofinansowana przez miasto).
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.
„Przedszkole za 150 zł brzmi aż nierealnie”
Bo darmowe obiady w rzeczy samej są nierealne…
Nie ma czegoś takiego jak „dofinansowanie przez miasto”.
Państwo (M.E.N.) zabiera przymusem od tych, którzy cokolwiek jeszcze w PL „mają” (ale nie mają dzieci lub dzieci mają dorosłe), ŻYWI SIĘ przy tym obficie, przekazuje w postaci subwencji samorządom (J.S.T.), które ŻYWIĄ SIĘ przed podziałem równie obficie, aby następnie ochłap w postaci dotacji przekazać organom prowadzącym przedszkola (jeśli organem nie jest J.S.T., a „prywaciarz”).
Zupełnie tak samo, jak zabiera się np. robotnikom, którzy w życiu nie poszli do teatru a może i do kina a „dofinansowuje” się rozrywki tym, którzy i tak mają na „kulturę” środki. Tak to działa.
Bazowy koszt SAMEJ KADRY pewnego rozsądnie zarządzanego przedszkola niepublicznego, to 466zł per wychowanek. A do tego dochodzi kosz najmu lokalu, gazu, prądu, podatków, remontów, zajęć dodatkowych. „Bezpłatne” przedszkole publiczne to wszystko ma niejako „w gratisie” od J.S.T. (czyli od podatnika ! ); budynek, kadra, eksploatacja… I co ciekawe, tam, w publicznym zawsze jest pieniędzy mało… zawsze jakieś dojenie rodzica. Cóż, może dlatego, że przedszkole publiczne jest… „bezpłatne” 😉
Bardzo motywujący wpis 😉
Dzięki 😉
Seria „co słychać” zapowiada się interesująco. Głosuję na TAK 🙂
Ja miesiącami czekam na kolejne wpisy:) Inny, dojrzalszy Wolny jest dla mnie nawet ciekawszy niż stary. Bardziej prawdziwy, zniuansowany i niezideologizowany. Ecce homo.
Heh, wielkie dzięki, a informacyjnie do wszystkich: to nie jest komentarz sponsorowany 😉
Rzeczywiście powiało nostalgią. Ten blog pozostaje już tylko dla najwierniejszych z wiernych, ale i tak z nim sympatyzuję i wolę dużo bardziej niż np. blog niejakiego Michała Sz., który jak dla mnie stal się maszynką do robienia kasy (taka mała antyreklama).
Brak czasu rozumiem jak nikt, dwójka pociech, trzecia w drodze, koszmarna etatowa praca pochłaniającą dużo energii, ale na telepracę zamienić się jej się nie da (tu bardzo Ci zazdroszczę) – to oznacza, że jak człowiek znajdzie dla siebie godzinkę w nocy o północy to jest cud 😉
Podsumowując przydługawy wywód miło będzie od czasu do czasu coś tu poczytać.
Pozdrawiam i powodzenia.
Co tu dużo mówić, wiem jak jest, sam nie wiem: gratulować czy współczuć 😉 A tak poważnie, duży szacun za odwagę („dwójka pociech, trzecia w drodze”)!
Postaram się czasami opublikować coś małego, żebyś się przypadkiem nie nudził o północy 😉
KAŻDY ruch na blogu, od chwili jego uruchomienia, był ukierunkowany – w mojej ocenie – na zrobienie „maszynki do robienia pieniędzy”. Co istotne, widzę, że robiono to z dużym profesjonalizmem i z pełnym zaangażowaniem (włącznie z obecną moderacją „niewygodnych” komentarzy) i nie „odpuszczono”, jak autor – takie mam wrażenie – niniejszego bloga. Zresztą sam autor niniejszego bloga dał do zrozumienia w którymś z wpisów że blog ów… „nie przynosi jakichś złożonych zwrotów czegoś tam”. Więc można przypuszczać, że cel był zbliżony. To nadal nic zdrożnego.
Najpierw budowa cyberplemienia zwykłych konsumentów a (może i wyznawców) a potem sprzedaż „tego i owego” (np. książki). Co w tym złego ? Nic. W mojej ocenie…
Ja jestem za, bardzo się cieszę na nowe wpisy nawet jeśli są bardzo rzadkie, bo dają mi sporo do myślenia 🙂
Dzięki! pozdrawiam serdecznie.
Hej Wolny. Cieszę się, że coś znowu napisałeś. Fajnie widzieć jak zmienia się u Ciebie życie i jak zmieniasz się Ty sam. W tym wpisie napisałeś bardzo ważną rzecz o tym, że to droga a nie sam cel jest tak naprawdę ważny. Ta droga właśnie jest naszym życiem, a osiąganie celu nagrodą za pokonanie drogi. Czytam Twojego bloga od bardzo dawna, chociaż nie od początku. Cenię w Tobie szczególnie to, że jesteś szczery i nie ukrywasz zmian w Twoim podejściu do różnych spraw by za wszelką cenę pokazać wierność swoim dawnym ideałom i konsekwencję w byciu raz ustaloną wersją siebie. Życie to zmiany. Wszystko można zmienić w każdej chwili – poglądy i spojrzenie na świat również. Gratuluję Ci kolejnych etapów drogi. U mnie jest podobnie, od czasu do czasu przewartościowuję swoje życie, które dzielę z rodziną i otoczeniem. Kiedyś też miałem pozapisywane graniczne sumy pieniędzy które muszę zdobyć czy etapy które muszę pokonać. Ale obecnie zwolniłem. Więcej czasu poświęcam sobie na zasadzie pobycia z sobą w myślach, znalezienia chwili na rozmowę z samym sobą. Pewnie rozmawiasz tak przepływając długości basenu :-). Te rozmowy poskutkowały w końcu tym co od dawna chodziło mi po głowie i co podsycane było również lekturą Twojego bloga. Od niedawna prowadzę swój projekt który ma mnie mocno trzymać na ścieżce spełniania swoich marzeń 🙂 Być może innym również pomoże spełnić swoje marzenia. Jeżeli znajdziesz chwilę by rzucić okiem będzie mi bardzo miło. Jeżeli usłyszę od Ciebie słowo opinii będzie tym bardziej miło.
Pozdrawiam marzyciel.
Widzę że projekt ciekawy, zapraszam więc wszystkich na http://www.jakspelniacmarzenia.pl, ja też poświęcę chwilę na lekturę 🙂
Co do tych rozważań na basenie czy w czasie uprawiania sportu w ogólności to coś ze mną jest nie tak, bo bardzo rzadko udaje mi się przełączyć myśli na coś innego, niż aktualne zajęcie. Liczenie basenów, myślenie o technice, planowanie kiedy założyć/ściągnąć łapki czy kogo i kiedy mogę wyprzedzić na torze żeby nie zamulić… chyba jestem typowym jednowątkowym facetem 😉 Ma ktoś jakieś sprawdzone sposoby na „naprawienie” tego?
Cześć Wolny,
Chyba pierwszy raz pozostawię swój komentarz u Ciebie, mimo, że od jakiegoś już czasu jestem wiernym czytelnikiem i z zaciekawieniem oczekuję kolejnych wpisów.
To, co mnie skłoniło do wypowiedzenia się, to Twoje przemyślenia nt. myślenia podczas pływania w basenie. Jest to kolejny element, który jest kopiuj wklej jakbym widział siebie. Również liczę baseny, myślę o oddechu i jak ominąć maruderów na torze :). Oprócz tego widzę masę analogii w naszych charakterach i podejściu do rozmaitych spraw.
Razem z Żoną w podobny optymalny sposób podchodzimy do wydatków. Co prawda nie prowadzimy szczegółowych zapisków, ale mam wrażenie, że nasze łączne miesięczne koszty życia są stosunkowo niewielkie w porównaniu do zarobków, jak u Ciebie. Podobnie jak Wy, łączymy naszą przyszłość z wolnością finansową, w której mają nam pomóc nieruchomości (na razie 3). Podobnie jak Ty, ja mam na to uczulenie i brak umiejętności zlecania prac. Taka ze mnie Zosia Samosia – w bardzo wielu dziedzinach. W tym roku również samodzielnie remontowałem kawalerkę na wynajem. Niestety mam taką cechę, która zniechęca mnie do oddawania pracy innym, pokutuje przekonanie, że najlepiej wyjdzie, jeżeli zrobię coś sam. Wiem, że może to być bariera w rozwoju różnych projektów, jednak stresowanie się tym, że ktoś wykonuje coś nie po mojej myśli jest większy niż efekt delegowania :).
Tak więc, idea bloga i Wasze podejście do życia, umiarkowana konsumpcja (absolutnie daleka od nadmiernego oszczędzania, ograniczania się), są mnie i mojej Żonie bliskie, cieszymy się, że są i tacy jak my ludzie. Czekam na kolejny wpis, ponieważ miło się robi, kiedy odzywa się ktoś kto myśli podobnie, bratnia dusza w pewnym sensie :). W swoim otoczeniu raczej trudno mamy znaleźć osoby, które myślą naszymi kategoriami.
To czego Ci zazdroszczę na tym etapie to na pewno zaangażowania się w sport. Ja w zeszłym roku przez ok. 6-7 miesięcy w miarę regularnie biegałem, ale w tym roku, kupno, remont mieszkania i inne zajęcia spowodowały, że nie mam do aktywności fizycznej odpowiedniej motywacji… Chciałbym też ustawiać budzik na 5:30 z przyjemnością taką jaką Ty czerpiesz. Myślę, że aby to zrealizować musiałbym jednak ograniczyć nieco zaangażowanie w pracę na etacie.
Mogę natomiast podzielić się doświadczeniem z mieszkania w domu (wybudowanego w dużej mierze „temi ręcami” z moim Tatą) – jeśli planujesz, to powiem, że warto. Dom jest tańszy w utrzymaniu niż mieszkanie o powierzchni połowę mniejszej a poczucie wolności i swobody jest dużo większe. Ostatnio robiliśmy zestawienie i wyszło nam, że koszt mieszkania w naszym sporym domu w ciągu roku wyniósł nieco więcej (chyba 20-30% więcej), co roczne opłaty w kawalerce 19 mkw!
Podsumowując – pisz tak często jak możesz, ciesz się życiem, wiedz, że Twoja chęć do dzielenia się przemyśleniami naprawdę inspiruje i nakręca innych. Część nas nigdy nie zrozumie, ale inni mogą się zreflektować i kroczyć podobną drogą.
Pozdrawiam serdecznie,
Radek
Witaj Wolny, miło że pojawił się kolejny wpis, Zawsze to ciekawie poczytać ja się zmieniają, czy też korygują nieznacznie niektóre poglądy. Duży plus za to że nie obiecujesz, że będzie więcej wpisów, tylko stawiasz sprawę jasno, że blog nie jest aktualnie dla Ciebie priorytetem. Ja osobiście bardzo cenię takie podejście, rzeczowe i konkretne. Pozdrawiam i wracam do lektury, bo jeszcze mi kilkanaście (środkowych) wpisów do przeczytania zostało 🙂
Widzę, że jest szansa na kolejnego czytelnika, który połknie wszystkie wpisy! Tak się zastanawiam, czy nie powinniście otrzymywać jakiejś odznaki za ten wyczyn! Pozdrawiam serdecznie.
Czytam od jakiegoś czasu i chociaż nie jest to dyskusja jakiegoś konkretnego problemu, a tym bardziej żadnego ciężkiego jak np dotyczącego finansów, to jednak refleksja pozostaje – być może jest to już zasługa tego miejsca. Tym razem chodzi przecież o czas 🙂
Dokładnie! A ja po raz kolejny jestem pozytywnie zaskoczony ilością komentarzy i tym, że nadal wierzycie we mnie (gdyby tak nie było, nie zaglądalibyście tutaj :))
Cieszy mnie, że obecność czytelników ma dla Ciebie znaczenie.
A poza tym zgadzam się – komentarzy pod postami jest zwykle dużo , bardzo dużo. A blogów paręnaście w internecie przejrzałem i widzę, ile potrafi być.
Wspaniale się rozwijasz Wolny:)
Moj telefon tez codziennie krzyczy o 5:30, o 6:30 jestem juz na silowni, polecam kazdemu. Trzeba przyznac, ze jest sporo ludzi uprawiajacych sport. To zarazliwe i motywujace.
Podjecie nauki jezyka niemieckiego to bardzo dobra Entscheidung! 😉
Znam go bardzo dobrze i w razie pytan sluze pomoca. Kazda forma nauki jest dobra, ale ja sugeruje uzywac w tym celu TV lub radio. Wazne abys sie „osluchal”. Kiedy poczujesz sie pewniej, spraw sobie ksiazke. Np. ta ktora zamowilem kilka dni temu w empiku: „Steve Ayan – Lockerlassen…”. Sam jestem ciekaw co w niej jest ale jej opis i twoj powyszy wpis zdaja sie mowic o podobnej sprawie (posrednio).
Mysle, ze byloby troche szkoda, gdybys przestal pisac. Potrafisz to robic, wiec nie przerywaj. Mysle, ze moglbys skrocic swoje wpisy, nie poswiecac juz tak wiele czasu na ich przygotowanie. To pozwoliloby Ci na zachowanie jakichs tam czestotliwosci. Moglbys wtedy sypac tematami spontanicznie, bez wiekszego porzadku, zgodnie z twoimi biezacymi przemysleniami. Mysle, ze w ten sposob zachowasz bloga przy zyciu, a byc moze rozwijane wtedy dyskusje beda jeszcze ciekawsze. Ja jako czytelnik zyczylbym sobie wiecej inspiracji, odnosnikow itp. od pozostalych odwiedzajacych. Tak zebysmy uczyli sie od siebie wzajemnie nowych, fajnych rzeczy.
Pozdrawiam i zycze powodzenia!
Hej,
Dobrze pamiętam, że to u Ciebie nawet kłótnie w domu były po niemiecku? 😉 Powoli zaczynam czytać wiadomości po niemiecku (polecam portal, który przedstawia wydarzenia w tak prostej formie, jak to tylko możliwe: http://www.nachrichtenleicht.de), a następnym krokiem będzie właśnie TV lub radio. Tak jak mówisz, trzeba się osłuchać – teoretycznie w DuoLingo jest sporo słuchania / mówienia (za to zero gramatyki!), ale to nie to samo co żywy język, prawda?
Co do codziennej siłowni, to chyba nie potrafiłbym się zmotywować. Widzę, że dużo powera daje mi różnorodność – mogę iść na siłkę (klasycznie / kettle), biegać, rower i pływanie – zawsze na coś mam największą ochotę i nie muszę się zmuszać do tego, żeby wyjść.
Wiem, że Wasze rady dotyczące regularnych, ale krótszych wpisów mają dużo sensu. Myślę, że spróbuję, chociaż nie będzie to dla mnie naturalne i na początku będę musiał mocno walczyć z samym sobą.
Pozdrawiam!
http://www.dict.cc to najlepszy translator DE/EN jezyka technicznego i nie tylko jaki znam. Powstal z reszta chyba na jakims niemieckim uniwerku… Moze Ci sie przydac.
Natura bloga musi się zmieniać wraz z upływem czasu, to oczywiste. Blog jest „autorski”, więc zmieni się wraz z autorem.
Dla mnie ciekawe byłyby wpisy n/t nauki języka. Czy niemieckiego uczysz się używając angielskiego jako języka znanego, bazowego?
Czy Twoja żona uczy się hiszpańskiego używając DuoLingo (też od strony angielskiego)?
Jeśli chodzi o naukę języków to mogę polecić platformę http://www.supermemo.net.pl/
System powtórek jest genialnie zrobiony – jak już coś wejdzie do głowy to już tam siedzi 🙂
Ja na razie trzymam się DuoLingo + spróbowałem też Mondly, wygląda bardzo sensownie, możliwe że też przejdę przez kurs, może potraktuję jako powtórkę.
Tak, uczymy się niemieckiego/hiszpańskiego „po angielsku”, ale to raczej wynika z ograniczeń DuoLingo. Na razie jednak jest to na tyle amatorskie podejście, którego efekty jeszcze ciężko mi ocenić, że nie będę próbował tego opisywać i namawiać nikogo do podobnych praktyk.
A szkoda… moim zdaniem trzeba na blogu pisać o hobby. Ja wszedłem na DuoLingo tylko dlatego, że przeczytałem o tej stronie na Twoim blogu.
Jestem bardzo zadowolony 🙂
Hej, bardzo fajny wpis – taki zdroworozsadkowy.
sledzilem kazdy wpis na tym blogu i widze podobienstwo do ewolucji moich pogladow, choc jestem ciut mlodszy (jednak tez juz z 3 z przodu ;)), to tez przechodzilem etapy od konsupcjonizmu, przez marzenie o samowystarczalnosci, wolnosci, do zdroworozsadkowego kompromisu w ostatnim czasie. Mocno sympatyzujemy (ja i moje dwie gwiazdy) z wasza rodzinka, bo jestesmy w jakis sposob podobni.
Plan nauki niemieckiego rowniez pochwalam, bylo nie bylo Niemcy sa naszym najwazniejszym partnerem gospodarczym i jakby nie patrzec 4. gospodarka swiata. Ja osobiscie podjalem decyzje o wyjezdzie „na troche” jakies 4 lata temu, by nauczyc sie jezyka, poznac mentalnosc, co mam nadzieje bedzie procentowac za 2-3 lata gdy wrocimy na swoje pogranicze. I ciagle uwazam, ze dla mlodego inzyniera to swietny kraj do rozwoju, przynajmniej na poczatku kariery, potem z doswiadczeniem, czlowiek odnajdzie sie w sumie wszedzie.
Pozdrawiam serdecznie!
Dzięki za ciepły komentarz. Ciekawe, że było już kilka potwierdzeń przydatności języka niemieckiego w pracy zawodowej, zwłaszcza w obliczu tego, co się ostatnio obserwuje (pisząc najogólniej, mam na myśli pojawiające się przejawy niechęci wobec obcokrajowców).
Moglbys rozwinac mysl? (zapraszam tez do prywatnej rozmowy, wystarczy skrobnac maila ;))
Osobiscie nigdy nie spotkalem sie z przejawami niecheci do mnie lub kogos z mojej rodziny/yznajomych ze wzgledu na narodowosc w Niemczech. Moze mamy szczescie. A moze doceniane sa kompetencje, chec rozwoju, nauka jezyka lokalnego, nie zamykanie sie (sa oczywiscie wyjatki, jak wszedzie) w gettach narodowych i kulturowych. Niechec, owszem, pojawia sie w wypowiedziach Niemcow, ale dotyczy osob – nie pracujacych, a nastawionych na socjal, z ktorymi nie da sie pogadac, bo nie zadaja sobie trudu nauki jezyka.
Temat z cala pewnoscia jest glebszy niz te pare zdan. Jak i sama sytuacja w Niemczech jest w ostatnim czasie troche skomplikowana, ale na gruncie gospodarczym Niemcy sa ciagle b.dobrym kierunkiem czy to jako pracodawca czy klient.
A co do samej nauki jezyka, na poziomie zawodowym na jakim domyslam sie, ze jestes angielski pewno by wystarczyl, ale Niemcy doceniaja fakty gdy ktos bedac profesjonalista mowi w ich jezyku.
A fakt, ktory mnie denerwuje troche – ciezko namowic Niemca nawet na stopie prywatnej by zwrocil Ci uwage gdy popelniasz bledy jezykowe. Pod tym wzgledem sa przesadnie grzecyzni i teksty „bardzo dobrze mowisz po niemiecku” oraz „skoro Cie rozumiem, to jest dobrze” sa na porzadku dziennym, co dla mnie jako osoby dazacej do jak najwyzszego poziomu bywa irytujace 😉
Czekam na kolejne cenne porady 🙂
Hej 🙂 Jak dla mnie forma wpisu jak najbardziej ok :).
Fajnie wiedzieć jak co u ciebie sie dzieje …jak ewoluuje życiowa droga.
Odzywaj się czasam 🙂
Powodzenia
Niezmiennie Twoje wpisy wywołują uśmiech na mojej twarzy, bo czytam je w pewnym stopniu jak własną, całkiem nieodległą historię :), do tego z akcją usytuowaną w Gdańsku. Mamy co prawda z żoną czwórkę dzieci i póki co zero mieszkań na wynajem ;), ale podejście do wielu spraw – w tym finansów – bardzo zbliżone – dlatego jesteśmy jak najbardziej za kontynuacją wpisów w tej konwencji.
Do zobaczenia na starcie AmberExpo Półmaraton Gdańsk (jeśli dobrze zgaduję) i życzę udanego debiutu bo życiówka będzie na 100% :). No i polecam triathlon! 😉
Jak zacząć?
Jestem wysoki, szczupły, nie mam tendencji do tycia i mam zwiotczałe mięśnie i słabą kondycję. Mam poniżej 30 lat i wiem, że chciałbym mieć sylwetkę jak australijski pływak.
Wolny! Pomóż!
Jak zacząć dbać o swoje ciało?
zatem to nie blog dla Ciebie – poszukaj czegoś o kulturystyce 🙂
Wolny!
Jak miło przeczytać nowy wpis po takiej przerwie. Czytam Cię od bardzo dawna (jeszcze przed narodzinami 1 córki) i z przyjemnością obserwuję Twoją przemianę, z „radykalnego” człowieka, w człowieka, który wie co w życiu ważne i wie gdzie odpuścić. To naprawdę ciekawe obserwować proces dojrzewania mężczyzny (mówie z perspektywy kobiety). Zdaję sobie sprawę, że wpisów będzie mniej, ale to w porządku, korzystaj z czasu z dziećmi, dopóki chcą go z Tobą spedzać;) Krótsze wpisy raz na miesiac wystarczą.
P.S. „Radykalny” z przymrużeniem oka
Samotna matka z jednym dzieckiem 500+ nie dostanie (chyba, że ma jakieś głodowe dochody).
500+ to nie jest typowy „socjal”. Te 500 zl ma zachecic niezdecydowanych na zrobienie jeszcze jednego dziecka. Chodzi o to by pomysleli „choc strzelimy sobie jeszcze jedno, nie bedzie tak zle”. Ten program wprowadzono po to by rodzilo sie wiecej dzieci, bo polska wymiera.
7 na 10 maturzystów myśli o wyjeździe z kraju, także 500+ NIC NIE WNIESIE, dopóki gniją w PL fundamenty. Po prostu wychowamy kolejne pokolenie, którego jedynym marzeniem będzie spiździć z PL.
500+ nic nie zmieni.
Proszę mi wybaczyć, ale jak czytam „Do tego RZĄD dorzuca co miesiąc 500 zł OD SIEBIE” (rząd —- OD SIEBIE !!!), to mam pewność, że autor bloga albo nie wie, skąd się biorą finanse publiczne, albo jest finansowym ignorantem, albo sam, z sobie znanego powodu uprawia propagandę ukierunkowaną na finansową dezinformację 😉
Głównym założeniem było to, aby dzieci z biednych rodzin przestały chodzić głodne. Rząd apelował, żeby zamożne rodziny z 500plus nie korzystały, ale apelować jak widać na przykładzie Wolnych, to można.
„Głównym założeniem było to, aby dzieci z biednych rodzin przestały chodzić GŁODNE.”
A gdzież to pani to „założenie” wyczytała… ????
Będzie pani miała dzieci, to pani posłucha apelu i demonstracyjnie nie weźmie, bo zakładam, ze już pani jest zamożna.
Najpierw jednak proszę postarać się o dzieci.
Na umowach śmieciowych, to sorry, nie było mnie stać na dzieci.
Nie umowa temu winna ! Rynkowa wartość Twojej pracy winna ! Tu szukać problemu…
(nie ma czegoś takiego, jak umowa „śmieciowa”)
Jasne: nie ma umów śmieciowych i jest wolny rynek.
Tak. Nie ma umów śmieciowych. Są śmieciowe wynagrodzenia.
Nie. Jest tania, bo powszechnie dostępna wiedza i umiejętności oraz droga wiedza lub umiejętności, które są rzadkie. A wolny rynek – owszem – to docenia i wycenia. Wiem, że trudno się z tym pogodzić, ale tak to działa i to jest jasne.
Dzięki takim „dobrym” zasadom, to Polaków jest coraz mniej.
„Zasady” są dobre, tylko Polacy – jak pokazuje historia – słabo się uczą.
Hej, czy moglbys naprawic feeda RSS?
Wiem jak jest, sama mam 2 dzieci i kiedyś miałam blog 🙂 Ale czasem sprawdzam czy czegoś nie opublikowałeś, choć nie spodziewam się wpisów co 2 tyg. Możesz zawsze zostawić blog w formie kwartalnika 🙂 Ja jestem za i każdy rodzaj wpisu mnie satysfakcjonujesz bo jesteś inteligentnym, myślącym ludziem z mojego pokolenia. A to nie jest norma.
Fajnie, że jednak nie porzuciłeś bloga zupełnie i od czasu do czasu dajesz znać, że żyjesz, acz muszę przyznać, że wolałem, kiedy pisałeś częściej – kiedyś zaglądałem na Twojego bloga codziennie, sprawdzając, czy jest coś nowego, a kiedy się pojawiło, czerpałem garściami 🙂 Pozdrawiam!
Kończy się wena twórcza czy nawał obowiązków?
Sam uprawiam sporty, mam zaliczone maratony, finisz na pierwszym a i każdym następnym dostarcza niesamowitych emocji i doznań ! Warto trenować miesiącami aby to przeżyć. W przyszłym roku mam w planie w triathlony. Rozumiem zatem , że treningi, obowiązki zawodowe i rodzinne mogą odebrać resztki wolnego czasu.
Z własnego doświadczenia wiem, że czas poświęcony rodzinie jest najlepszą inwestycją. Cała reszta to pikuś, przemija.
Ciekawy wpis skoro praca sprawia przyjemność można to pogodzić z wolnością finansową.
Prowadzisz świetnego bloga, uwielbiam czytać te artykuły, pozdrawiam :]
Ciekawy punkt widzenia, chociaż mam pewność, że większość się z tym utożsamia.
Wolny napisz coś bo nudno 🙂
Świetnie się czyta Twoje wpisy! Szkoda, że tak rzadko piszesz. Ale z drugiej strony to rozumiem, są obowiązki i nie ma niestety czasu.
A jak idzie z niemieckim? Wciąż wytrwale do przodu czy przerwa?
Cześć, mam nadzieję, że pojawią się jeszcze jakieś ciekawe wpisy z Twojej strony. 🙂 Piszesz naprawdę z sensem i bardzo miło się to czyta.
No ja wchodzę ostatnio dość często po nowe posty 🙂 Czekamy! Wiadomo, że czasem trzeba zwolnić i pomyśleć, popieram to i nie namawiam do codziennego prowadzenia bloga, tylko chciałam dać znać, że jesteśmy tu 😉
Mnie ostatnio naszała ochota na taką sałatkę 😉 Była pyszna, szkoda, że mam tak mało czasu.
Dobiero teraz natrafiłem na Twój blog..Czytam post i podoba mi się Twój styl pisania i okazuje się, że nie masz już czasu na więcej wpisów.? Wielka szkoda, mam nadzieję, że wygospodarujesz trochę czasu na chociażby jeden wpis w miesiącu..Pozdrawiam
gdzie nowy wpis? :p wracaj
Hmm… tak naprawdę raczej nie zaskoczyłeś pewnie nikogo odstawieniem bloga na drugi plan (faktycznie trzeci, bo pojawił się też sport :>). Ten spadek w ilości wpisów jest bardzo dobrze widoczny w archiwum -> zacząłeś od nawet kilkunastu miesięcznie, a później powoli ilość wpisów spadała – więc tego typu informacja była do przewidzenia 🙂
Zainteresowało mnie Twoje zdanie w sprawe „drogi do celu”. Droga do celu oczywiście jest ważna… ale bez celu nie ma tej drogi. Skoro niezależność nie jest już celem, to do czego prowadzi teraz Twoja droga?
Pozdrawiam!
Dla starych bywalców bloga wpisy takie mogą wydać się ciekawe, ale pozyskiwanie w taki sposób nowych użytkowników nie przejdzie – tak myślę. No ale trudno, mam nadzieję, że w przyszłości pojawią się wpisy. 🙂
Pozdrawiam
ja też czekam na kolejne wpisy 🙂
Ja już jakiś czas temu doszłam do tego, że doba dobie nie równa. Nie chodzi mi tutaj tylko formę przeżytego dnia, ale przede wszystkim o spożytkowanie czasu. Na studiach miałam większą „labę”, ale generalnie ten czas był bezproduktywny, obecnie każda minuta jest tak ważna i tak wypełniona zajęciami, że nie mam czasu na luz, ale czuję, że żyję pełnią życia.
Czekam na kolejne wpisy i życzę powodzenia.
Czas to pieniądz, to święta zasada.
No niestety, wszystko co piękne szybo się kończy. Bardzo lubiłam czytać twój blog.
zgadzam się z tezą artykułu
Czas może działać na naszą korzyć lub niekorzyść, w sumie wszystko zależy od naszych planów oraz celów i ich realizacji 😉
A może zamiast bloga zacząłbyś nagrywać podcasty? Takie nagrywane „jednym tchem” aby za duzo czasu nie schodziło na nie.
Jestem za !!
Niestety, jakkolwiek banalnie to nie brzmi, czasu tak bardzo nam brakuje na co dzień, niestety u mnie planowanie czasu i organizacja po jakimś czasie się rozmywa w nadmiarze obowiązków…
P.S. u mnie budzik o tej samej godzinie woła, żeby wstawać 🙂
Bardzo fajny blog, szkoda, ze już nie dodajesz wpisów
Rzeczywiście podcasty to by był dobry pomysł, masz bardzo ciekawe spostrzerzenia i wydaje mi si, ze mógłbyś je ciekawie przedstawić :]
Dobry to był blog, można było dużo się z niego nauczyć. Jednak nadal widnieje w internecie i dobrze bo zawsze można z niego spokojnie skorzystać.
Uważam, że pomimo rzadkiej aktywności, byłoby świetnie gdybyś wciąż blogował. Twoje doświadczenia są bardzo cenne i motywujące oraz inspirujące. Dodatkowo poszerzenie tematyki o kwestie sportowe – mile widziane! Tak samo jak posty :”Co słychać u Wolnego?” Życzę powodzenia w osiąganiu celów i pozdrowienia dla całej rodzinki Wolnych 😀
Dzieki i szkoda 🙂
Rzeczywiście trzeba gonić się z tym czasem! Nie można go marnować no chyba że to dla kogoś powód do szczęścia 😉
Cześć! Przychodzę trochę późno, ale przeczytałem sporo wpisów na raz.. szkoda, że ostatecznie natrafiłem na ten.
Popieram, że nawet jeżeli miałbyś pisać rzadko to fajnie by było byś do tego wrócił.
Powodzenia!
Liczyłem, że jeszcze przeczytam tutaj nowy post, ale jak widać to płonna nadzieja była…
Czasu nie da się zatrzymać ani przywrócić 🙂 Trzeba z niego korzystać tu i teraz.
Twój blog to prawdziwa skarbnica wiedzy. Szkoda, że już go nie prowadzisz. Na pewno wielu ludziom przydałyby się twoje porady finansowe.
Jesli potrzebujesz tej ksiazki to znajdz sobie ja najtaniej korzystajac z http://www.google.pl
Jakie to wszystko prawdziwe. Tak bardzo, że aż smutne. Ale najsmutniejszy jest jednak fakt, że nie potrafimy docenić niczego, kiedy mamy tego w nadmiarze.
Twój post daje dużo do myślenia. Tak często pędzimy przez życie nie zważając na ważne szczegóły.
Bardzo dobry wpis. Pomaga zwrócić uwagę na to, na co na codzień nie zwracamy. Czas to jedyny zasób, którego nie można odzyskać, więc jest najcenniejszy. Dlatego właśnie trzeba go mądrze inwestować i nie marnować na bzdury. Pozdrawiam.
To wszystko? Ech i to jest właśnie wolność ….
Zastanawiałam się czy zostawiać komentarz, ale zaryzykuje, może kiedyś go przeczytasz.
Trafiłam tu gdy szukałam informacji jakie pieluchy wielorazowe wybrać i po przeczytaniu kilku wpisów pieluszkowych zostałam tu na dłużej. Przeczytałam wszystkie posty i prawie wszystkie komentarze i chciałam podziękować Ci za kilka rzeczy. Ułatwiłeś mi wybranie pieluszek, korzystam z nich i jestem bardzo zadowolona. Dzięki Tobie wróciłam do budżetowania, które przerwałam po urodzeniu drugiego dziecka. Przestałam oglądać tv i jest mi z tym bardzo dobrze (oglądałam bardzo mało, tylko wieczorem ok 30 min w ramach odpoczynku a i tak uważam ten czas za stracony). No i ogólnie teraz trochę inaczej podchodzę do zakupów. Właśnie mamy kupić z mężem rowery i już go namówiłam żeby zrezygnować z droższego wyposażenia, bo mamy jeździc niewielkie trasy czysto rekreacyjnie. Wiele Twoich tekstów dało mi do myślenia, no i nigdzie indziej nie spotkałam się z tak wartościową dyskusją w komentarzach. Masz dar do pisania, widać że włożyłeś w to wiele serca. Chętnie przeczytałabym jeszcze tego typu teksty, a jak zostanierz powieściopisarzem to też daj znać ☺ Na pewno będę tu wracać
Fajny blog ale niestety szkoda że się co jakiś czas „zawiesza” na kilka-kilkanaście miesięcy. Prosimy o nowe wpisy, jeśli jeszcze jest szansa…
Bardzo ciekawy blog. Mam nadzieję, że będzie się rozwiłaj przez co pozyka nowych czytelników. Życzę powodzenia. Pozdrawiam
Wolny żyjesz? Napisz co tam u Ciebie 🙂
Najlepszego w Nowym Roku 🙂
Bardzo ciekawy wpis. A do nauki angielskiego z kolei to ja polecam Speakingo https://www.speakingo.pl
Kurs polega na rozmawianiu z komputerem, ciekawe no nie? 🙂