Nie zliczę, ileż to razy zaczynałem ten wpis. Ile razy pojawiała się ta iskierka, dająca nieco nadziei na to, że jeszcze nie wszystko stracone, przecież od ostatniego wpisu minął dopiero miesiąc… trzy… sześć… rok… Za każdym razem jakiś impuls powodował, że klawiatura znów się rozgrzewała, w krótkim czasie powstawał szkic, na którego dokończenie i redakcję nie starczało później motywacji, a oryginał ginął gdzieś w otchłani. Jeśli czytasz ten wpis, to znaczy że tym razem było inaczej… tadammmmmm 🙂
Dlaczego próbuję po raz kolejny? Tym razem nie mam wielkich aspiracji, nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość, a po przejrzeniu statystyk odwiedzin wiem, że „oglądalność” spadła o jakieś 80% i w związku z tym nie za bardzo wierzę w powrót do czasów świetności bloga.
Jest za to inny czynnik, który mnie dzisiaj motywuje. A nawet dwa 🙂 Przede wszystkim, chciałbym pokazać, że… „wszystko płynie”. Że raz obrana ścieżka z czasem się rozgałęzia i chyba nie zdarza się, żebyśmy na przestrzeni lat nie wprowadzili żadnych modyfikacji i nie zboczyli nieco z kursu. Życie pisze rozmaite scenariusze, daje nam ogrom nowych możliwości, a my niemal codziennie wybieramy, niekiedy w kwestiach fundamentalnych, mających znaczący wpływ na kolejne lata naszego życia. Tak też było w moim przypadku, a ponieważ nieskromnie i nieobiektywnie stwierdzam, że jestem całkiem ciekawym studium przypadku (przynajmniej jeśli chodzi o podejście do finansów i aspiracje dotyczące niezależności finansowej), to prawdopodobnie wielu czytelników z chęcią przeczyta o tym, jak ewoluowałem. Jak zmieniły się moje aspiracje, priorytety i co wyszło z ich zderzenia z rzeczywistością. Jeśli nie chcesz czekać kilku tygodni na kolejne wpisy i samodzielne wyciąganie wniosków, zagram w otwarte karty: mam zamiar się przyznać, że z mistrza oszczędzania stałem się zwykłym konsumentem, tyle że zrobiłem to w sposób mocno opóźniony względem możliwości i bardziej świadomie niż większość z nas. I wiesz co? Dobrze mi z tym, bo czuję, że zachowuję balans pomiędzy racjonalnym dbaniem o finanse a frajdą, jaką daje wydawanie pieniędzy na rzeczy dla mnie ważne. Swoją drogą, ten sam balans czułem, kiedy wydawałem kilkadziesiąt procent mniej niż teraz… czyż umysł ludzki nie jest niesamowity? 🙂
Poczucie balansu w każdej sytuacji… bezcenne.
Drugi z czynników motywujących mnie do pisania jest zdecydowanie bardziej konkretny i dotyczy inwestycji w nieruchomości. To ścieżka, którą obraliśmy jakiś czas temu i która jest na tyle ciekawa, że postanowiłem podzielić się z Tobą kolejnym projektem i podsumować dotychczasowe doświadczenia z wynajmowania mieszkań. Szczegóły w kolejnych wpisach, które już powstają i w których będzie sporo konkretów odnośnie mieszkań na wynajem (włącznie z bardzo dokładnymi wyliczeniami opłacalności na kilku przykładach). Planuję również zaserwować trochę szczegółów z naszego życia, dotyczących pracy, hobby, zdrowia i nie tylko. Poniżej znajdziesz zestawienie tego, co się w naszym życiu zmieniło, jak ewoluowaliśmy, a jakie fundamentalne zasady pozostały niezmienne. Wszystko co przeczytasz niżej, możesz potraktować jako zajawkę przed bardziej konkretnymi wpisami, które rozwiną niektóre z poniższych zagadnień.
Rower – to nadal mój wehikuł wolności i niemal idealny środek transportu, ale chyba już nie sposób na życie. Z jednej strony już dawno skreśliłem pojecie sezonu rowerowego, z drugiej: łatwo mi mowić, bo mam wygodną pracę z domu i nie musze walczyć codziennie z mrozem i ciemnością. Mimo, że „dorobiłem się” aż trzech rowerów (plus jeden żony i po jednym dzieciaków… czyżby nawet tutaj wkradł się konsumpcjonizm?) i nadal sam je naprawiam, to nie podchodzę juz tak restrykcyjnie do używania jednośladu, który często przegrywa pojedynek z autem…
Skoro jesteśmy przy aucie, to nadal (od niemal 7 lat!!) użytkujemy ten sam, nowo-stary (14 lat, 130 tys. km rzeczywistego przebiegu), ubogo wyposażony, mało wygodny i często niefunkcjonalny samochód. Podróżujemy jednak mało (średnio około 10 tys. km rocznie), cieszymy się niemal absolutnym brakiem usterek (oraz wydatków z nimi związanych) i po prostu przywiązujemy znacznie mniejszą wagę do posiadanego auta niż statystyczny Kowalski. Swoją drogą, żywo komentowane porównanie „nowy vs używany” niemal idealnie zgadza się z moim przypadkiem, mimo że wielu twierdziło, że to niemożliwe. Nadal uważam, że nowy samochód to racjonalizacja zachcianek, ale już tak stanowczo nie twierdzę, że kiedyś sam ich w ten sposób nie zrealizuję 🙂
Remonty nadal wykonuję sam i widząc galopujące ceny robocizny dobrych fachowców wiem, że zdobyte doświadczenie procentuje. Po raz kolejny stwierdzam, ze najlepsza inwestycja to Ty sam. Powiem więcej: nie tylko ja zdobywam coraz więcej praktycznych umiejętności w tym zakresie – jakiś czas temu zadbaliśmy również o to, żeby Wolna przysposobiła się do fuchy dekoratora/projektanta wnętrz. To czyni nas duetem niemal doskonałym jeśli chodzi o przeobrażanie pustych przestrzeni w funkcjonalne i miłe dla oka wnętrza. Nawiasem mówiąc, Wolna dokonała zwrot o 180 stopni jeśli chodzi o sprawy zawodowe i prawdopodobnie właśnie projektowanie i aranżacja wnętrz będzie Jej kierunkiem na najbliższe lata.
Między innymi takie cuda tworzy Wolna. Na nasze potrzeby, na razie…
Nie patrzymy juz natomiast, ile warta jest godzina naszej pracy. Wielokrotnie podejmujemy decyzje zgodnie z hasłem „nie wszystko co warto, to się opłaca„. Jest to szczególnie widoczne obecnie, kiedy Wolna wraca do pracy zawodowej (w dniu publikacji tego wpisu ma swój pierwszy dzień, trzymaj kciuki!!) – diametralnie różnej od tego, co robiła. To ruch, który finansowo się nie spina, ale jesteśmy na takim etapie, że najzwyczajniej na świecie nie musi; ważniejsza jest realizacja naszych pasji i poczucie sensu tego, co robimy. Więcej szczegółów niedługo – powinno być ciekawie!
Zawsze twierdziłem, że dzieci to mnóstwo szczęścia i minimum wydatków 🙂 Dzisiaj nasze pociechy mają 4,5 i 2,5 roku i obie uczęszczają do przedszkola. Prywatnego, oddalonego jakieś 200 metrów od naszego mieszkania i takiego, które w przyszłości zaprocentuje. Niestety, trochę to kosztuje. Same opłaty za obie Wolniątka to jakieś 1 200 pln miesięcznie (czesne + jedzenie + rozmaite zajęcia, taki trochę przedszkolny all-inclusive :)), do tego leki, ubrania, zabawki, zajęcia (np. logopeda)… Nadal uważam, że w początkowych latach życia dzieciakom naprawdę niewiele potrzeba – później potrzeby nieco rosną, a nasze wydatki są spore, ale widzimy wartość, którą wnoszą i dlatego je akceptujemy.
Kolejna rewolucja w naszym wykonaniu dotyczy jedzenia. Planuję osobny wpis odnośnie zdrowia w ogólności, więc dzisiaj tylko krótka zajawka: nasze wydatki na żywność (i zdrowie w ogólności) poszybowały, ale w zamian dostaliśmy tak dużo, że to chyba jedna z najlepszych inwestycji ostatnich lat!
Ot, przykład pierwszy z brzegu.
Nadal nie tracimy czasu na telewizję, w związku z tym omijają nas wszelakiej maści reklamy, a nasza dieta informacyjna trwa w najlepsze.
Nie zrezygnowaliśmy też z prowadzenia budżetu domowego, a wręcz przeciwnie: nasz arkusz ewoluuje od niemal 10 lat i dzisiaj dostarcza tak dokładnych (i niemal automatycznie agregowanych) informacji, że w niemal każdym momencie wiem, na czym stoimy; na co możemy sobie pozwolić (również w kwestii inwestycji, np. kolejnego mieszkania na wynajem…) i gdzie mniej więcej będziemy za rok czy dwa. Informacja to potężne narzędzie, które – jeśli właściwie zinterpretowane – pozwala na ogromną oszczędność czasu i planowanie większych wydatków w przyszłości bez konieczności słuchania bajeczek opowiadanych przez doradców finansowych 🙂
Nasza wartość netto mocno straciła znaczenie w moich oczach. To tylko liczba, którą automatycznie aktualizuje co miesiąc arkusz z budżetem domowym. Aktualnie jej jedyna funkcjonalność polega na tym, że wraz z jej stabilnym wzrostem robimy coraz więcej rzeczy, które warto robić (według nas oczywiście), a których finansowo robić się nie opłaca.
To widać w corocznych zestawieniach wydatków. Moje raporty wydatków publikowane za lata 2013 i 2014 wyglądają bardzo niepozornie w porównaniu z obecnymi kosztami życia naszej rodziny. Dzisiaj bez 5.000 zł miesięcznie na standardowe wydatki ani rusz, ale ponieważ w obszarze przychodów również nastąpił postęp, obserwujemy sytuację ze spokojem. Powiem więcej: dzisiaj zamiast powstrzymywać się od wydawania stosujemy pewne sztuczki (jak chociażby metoda kopertowa), żeby przekonać się do wydania pieniędzy na zachcianki (nie wszystkie oczywiście ;)). Przyzwyczajenie do oszczędzania robi swoje, ale walczymy z tym, jeśli widzimy wartość w rozpieszczeniu się. Na przykład sprzętem sportowym czy kilkudniową podróżą.
Kto zgadnie, gdzie byliśmy? 🙂
W związku z tym minimalistą bym już siebie nie nazwał. Chyba, że bardzo wybiórczym – w końcu w niektórych sferach życia nadal jesteśmy kosmitami, natomiast w większości aspektów coraz bardziej wtapiamy się w tłum lub niekiedy wykraczamy ponad średnią. Nadal żyjemy znacznie poniżej naszych możliwości i staramy się korzystać z rzeczy w sposób rozsądny, nie nadmiarowy. Ale żeby od razu to szufladkować jako minimalizm… nie, raczej nie. Powiem więcej: dzisiaj dwa razy zastanowiłbym się, zanim stwierdziłbym, że konsumpcji mówię NIE. Coraz częściej stwierdzam, że jesteśmy zwykłymi konsumentami, tyle że z opóźnionym zapłonem. Swoją drogą, to też fajna opcja dla tych, którzy chcą odetchnąć finansowo, ale niekoniecznie mają chęć rezygnować ze swoich pasji czy przyzwyczajeń.
Zamiast darmowego (a wręcz przynoszącego nieco grosza) hobby zwanego blogowaniem o finansach osobistych, zaangażowaliśmy się w coś, co pochłania co miesiąc dobre kilkaset złotych z naszego domowego budżetu. Więcej w kolejnych wpisach, natomiast już teraz zdradzę że czerpiemy z tego sporo frajdy, a przy okazji robimy coś, za co nasze ciało w przyszłości nam podziękuje (a w zasadzie już to robi).
W obszarze inwestycji znacznie zawęziliśmy pole działania. Złoto, pożyczki społecznościowe, waluty czy giełda – to wszystko powoli wygaszamy lub utrzymujemy stan posiadania sprzed kilku lat. Aktualny kurs to nieruchomości na wynajem. Nie chcę powiedzieć, że stawiamy wszystko na jedną kartę, ale poniekąd tak jest – pozostałe inwestycje to drobniaki w porównaniu z procentowym udziałem nieruchomości w całym naszym portfelu. Po szczegóły zapraszam do kolejnych wpisów 🙂
Patrząc wstecz widzę, że kiedyś pieniądze były dla mnie poniekąd celem samym w sobie. Dzisiaj nie są nawet środkiem do spełnienia jakichś celów. Po prostu są, bo tak funkcjonuje świat, a ich główną funkcją na dzień dzisiejszy jest usunięcie całej sfery finansowej z obszaru potencjalnych problemów i zmartwień. Kłótnie o pieniądze to chyba jeden z ulubionych sportów ludzkości, nam na szczęście całkowicie obcy. Zamiast tego, w końcu zaczęliśmy używać tych cyferek na kontach do podejmowania decyzji, których podstawą jest czerpanie radochy z życia. Na razie jeszcze dość małą łyżeczką, ale mam wrażenie, że z czasem i to nieco ulegnie zmianie.
Czy dzisiaj zmieniłbym w jakiś sposób wcześniejsze wpisy na blogu? Myślę, że co nieco bym poprawił, przede wszystkim z początkowego etapu blogowania, kiedy – zamiast edukować (jak to robiłem później) – starałem się nawracać czytelników i przekonywać do stosowania naszych zasad w finansach osobistych i nie tylko. W porównaniu z tamtym czasem jestem zdecydowanie bardziej wyważony, ale z drugiej strony… z jakiegoś powodu mój blog zaistniał w całym morzu innych, prawda? Być może właśnie to nieokrzesanie, zdecydowane i kontrowersyjne opinie i pomysły były czymś, dzięki czemu zdobyłem zainteresowanie czytelników? Dlatego nie absolutnie niczego nie odszczekuję – wiem, że wtedy również byłem autentyczny i z perspektywy czasu widzę, że rzetelnie pokazywałem swoją drogę, która przecież jest ważniejsza niż cel 🙂
Niektórzy powiedzą „Wolny znormalniał”, inni stwierdzą że zbaczam z „dobrej” drogi. Wg mnie ani to lepsze ani gorsze, po prostu inne. Umysł ludzki jest niesamowity – dopóki dobrze czujesz się z tym co robisz, jest OK – i jest to niemal całkowicie oderwane od finansów. Bo przecież nie ma znaczenia, czy jedziesz na rowerze, 15-letnim autem czy może nowym samochodem za kilkaset tysięcy złotych, prawda? 😉