Wolnym Byc

Koszty życia 4-osobowej rodziny

A dokładnie, koszty życia NASZEJ czteroosobowej rodziny. Ta seria artykułów na blogu Michała była tak żywo komentowana, że jedynym wnioskiem, jaki mogę z nich wyciągnąć jest: lubimy obserwować, porównywać się z innymi, a także zaglądać innym do portfela. Tacy już jesteśmy i o ile pamiętamy o pewnych podstawowych zasadach (np. tej, że nie warto za bardzo sugerować się opiniami innych), nie ma w tym nic złego. A jeśli wyciągniemy z tych obserwacji wnioski dla siebie, to ta nie do końca przecież pozytywna cecha może wręcz przynieść korzyści!

Ostatnio nakreśliłem ewolucję naszego poziomu wydatków na przestrzeni ostatnich lat. Kiedyś nie zwracaliśmy szczególnej uwagi na finanse i mimo, że zawsze uważaliśmy się za dość oszczędnych, to wydawaliśmy stosunkowo dużo. Później przyszło zachłyśnięcie się ideą wolności finansowej, minimalizmu i wręcz zbyt agresywne cięcie wydatków. Finansowo wyszło nam to na dobre: po stronie przychodów sytuacja w tym okresie się rozkręciła, dzięki czemu dzisiaj możemy się cieszyć (niemal) pasywnymi przychodami, które pokrywają zdecydowaną większość naszych podstawowych kosztów życia. Te jednak mocno w ostatnich latach wzrosły i w zeszłym roku osiągnęły poziom niemal 5000 zł miesięcznie. Pozwalamy sobie na więcej niż wcześniej, a niektóre kategorie wydatków nadal mają spory potencjał do wzrostów, więc w tym roku prognozuję kolejne wybicie w górę: 2x prywatne przedszkole i plany wakacyjne na pewno odegrają w tym sporą rolę. A jak to wyglądało w roku 2017?

Ponieważ po przerwie w blogowaniu na nowo buduję społeczność czytelników, przypomnę co nieco faktów z naszego życia. Jesteśmy 4-osobową rodziną mieszkającą w Gdańsku. Ja i Wolna: 30-kilka lat na karku, dzieci mają 3 i 5 lat (no dobrze, będą tyle miały w nadchodzących miesiącach). Do niedawna byłem jedynym żywicielem (czy to nie brzmi okropnie? :)) dla moich 3 blondynek, ale od początku 2018 Wolna na nowo rozpoczęła przygodę w pracy zawodowej (po 5 latach przerwy, w kompletnie nowej dla siebie branży!). Mieszkamy w 4-pokojowym mieszkaniu, do którego przeprowadziliśmy się w 2015 roku. Nie mamy kredytów. Ja na co dzień pracuję zdalnie, z domu. Uprawiamy sport, staramy się dobrze odżywiać (eksperymentujemy z czymś pomiędzy wegetarianizmem a weganizmem), dopiero zaczynamy podróżować po dłuższej przerwie od dalszych wojaży.

Jak zatem rozkładają się nasze średniomiesięczne koszty? Z tego wpisu wiesz, że w ostatnim roku wydawaliśmy średnio 4914 zł miesięcznie. W rozbiciu na poszczególne kategorie wyglądało to mniej więcej tak:

Mieszkanie: 360 zł za opłaty (administracja, woda, śmieci, utrzymanie części wspólnych itp). W tym niecałe 27 zł za ogrzewanie (opłata zmienna!), za które płacimy tylko w sezonie grzewczym (a na koniec otrzymujemy jeszcze kilkudziesięciozłotowy zwrot ;)). Czemu tak mało? Tu znajdziesz wyjaśnienie, a w skrócie: niemal nie grzejemy, lubimy niższe temperatury (nie mamy termometru w domu, więc nie powiem, do jakich wartości dochodzimy: na oko to 20 stopni srogą zimą), nie funkcjonujemy dobrze w suchym powietrzu. To nawyk, który wyrobiliśmy przez ostatnie lata i z którego nie rezygnujemy, mimo że dzisiaj ta oszczędność nie jest nam do niczego potrzebna. Bardziej konkretnie? W sezonie grzewczym sierpień-grudzień 2017, zużyliśmy… 0,535 GJ energii cieplnej. Zapłaciliśmy za to… 89 zł (135 zł zaliczek – 46 zł zwrotu), czyli niecałe 18 zł miesięcznie (+ opłata stała,, której uniknąć się nijak nie da). Tyle co nic, prawda? To zarówno efekt naszych przyzwyczajeń, jak i nowego budownictwa (dobre ocieplenie budynku itp) – dla porównania tylko wspomnę, że w posiadanej przez nas kawalerce w Bydgoszczy koszty ogrzewania są na poziomie 140 zł miesięcznie. Przez cały rok, ze znikomymi zwrotami po sezonie grzewczym…

Rachunki za wodę również nie są duże: średnio w miesiącu zużywamy 4,5 m3 zimnej oraz 2 m3 ciepłej wody. To również efekt wcześniejszych przyzwyczajeń, a także nasz wyraz dbania o racjonalne używanie zasobów, które mamy pod ręką. To i tak sporo więcej, niż wcześniejsze 4,35 m3, ale i stan osobowy od tamtego czasu wzrósł nam o 100%! Nie ukrywam, że staramy się przekazać dzieciom jak najwięcej z naszego podejścia i myślę, że to z czasem zaprocentuje. Aktualnie nie ograniczamy w żaden sposób zużycia wody – po prostu postępujemy zgodnie z naszymi przyzwyczajeniami i używamy jej tyle, ile potrzebujemy. Nadal pijemy wyłącznie kranówczankę 😉

Prąd kosztuje nas mniej więcej 110-120 zł miesięcznie. To niedużo, biorąc po uwagę moją pracę zdalną (laptop+dodatkowy monitor), częstość przebywania w domu oraz to, że mamy w mieszkaniu wentylację mechaniczną, która chodzi non stop i pobiera łącznie energię za jakieś 20-30 zł miesięcznie.

Internet to wydatek rzędu 50 zł (40 zł za Internet domowy plus 9,99 zł za Internet mobilny, wykorzystywane w razie problemu z domowym czy na wyjazdach – pracuję zdalnie w IT, muszę mieć plan B :)). Do tego abonament telefoniczny. Średnio 24 zł miesięcznie za numer Wolnej i całe 30 zł ROCZNIE (2,5 zł miesięcznie ;)) za mój. Oboje mamy numer w NJU (które zresztą serdecznie polecam), Wolna abonament z ofertą „Rozmowy i Internet” za 19 zł (rachunki podbijają o kilka złotych SMSy i rozmowy na numery stacjonarne), ja mam numer na kartę, a w praktyce korzystam na co dzień z numeru od pracodawcy (stąd jedynie 30 zł na doładowanie w zeszłym roku).

Telewizji nie mamy i mieć nie chcemy, w związku z czym żadna umowa z dostawcą tej usługi nas nie obowiązuje. Od dawna stosujemy dietę informacyjną, do której serdecznie Cię zachęcam. Spróbuj, a nie pożałujesz!

Sport to znacząca kategoria w naszym budżecie. Ponieważ stosujemy metodę kopertową, na tą kategorię przeznaczamy 400 zł miesięcznie i takie rzeczywiście były średnie wydatki w zeszłym roku. Najzwyczajniej na świecie, musiałem się zmieścić w budżecie który miałem i tak kombinowałem, żeby zrealizować wszystkie potrzebo-zachcianki, a jednocześnie nie przekroczyć budżetu. Nie ukrywam, że było tego sporo – rok 2018 to mój debiut w triathlonie, do którego trzeba się było przygotować. Pianka, rower szosowy, zegarek sportowy i cała masa rzeczy typu buty czy plecak do biegania, getry, płetwy i łapki do pływania, odzież termoaktywna i trochę sprzętu dla Wolnej. Oj, mógłbym tak wymieniać bez końca 😉 Myślę, że w tym roku będzie tego znacznie mniej ilościowo, co pozwoli mi na zbieranie funduszy na wymianę roweru na porządniejszy w tym lub przyszłym roku.

Oprócz tego płaciliśmy aż 183 zł za dwie karty multisport – i to były wydaki spoza puli 400 zł! Na szczęście, od tego roku żona rozpoczęła pracę zawodową i ma już kartę, za którą płacimy 20 zł zamiast wcześniejszych 160 zł, które były stawką w mojej firmie dla osoby towarzyszącej…

Jeśli myślisz, że zamknęliśmy kategorię sport, to mam dla Ciebie jeszcze jedną niespodziankę. Zawody biegowe to kolejny koszt… który na szczęście w znacznym stopniu pokrywa pracodawca (z funduszu socjalnego, jeśli się nie mylę). Przyjmując średnio 10 zawodów w ciągu roku i koszt każdego z nim na poziomie 50 zł, robi się z tego ładna sumka. W tym roku startuję na dłuższych dystansach (= większy koszt), do tego dochodzą horrendalnie drogie triathlony (czy wiesz, że za pojedyncze zawody na dystansie 1/2 IM trzeba zapłacić 250-400 zł???), dlatego dofinansowanie pozwoli mi zaoszczędzić w tym roku w okolicach 1000 zł.

RTV / AGD / elektronika to kategoria, z której w zeszłym roku skorzystaliśmy kilkukrotnie. Wymieniliśmy oba posiadane smartfony (mój kosztował 1000 zł, Wolnej 500 zł, w obu przypadkach postawiliśmy na chińskie Xiaomi :)), a dodatkowo ja zaopatrzyłem się w kosztujący ok 150 zł głośnik bluetooth (marki… Xiaomi, wiadomo :)). W tym roku szykują się zdecydowanie większe wydatki: zaczynając od telewizora (bez którego żyjemy od miesiąca, kiedy to oddaliśmy naszym najemcom nasz wysłużony sprzęt), a kończąc na laptopie, który ma już ponad 7 lat (w naszych rękach od pięciu). Na tą kategorię przeznaczamy 500 zł miesięcznie i o ile w zeszłym roku ledwo byśmy naruszyli taką górę pieniędzy, to w tym prawdopodobnie będziemy musieli kombinować, żeby zmieścić się w budżecie.

Samochód to u nas jedna z bardziej nudnych kategorii. Posiadamy jeden, aktualnie 13-letni, którym jeździmy od 7 lat. To mało praktyczny, japoński sedan, który ma aktualnie autentyczne 130 000 km na liczniku i – jak to mówi mechanik na corocznym przeglądzie technicznym – prędzej go rdza zje niż coś się w nim popsuje. Osobiście mam już serdecznie dość tego porządnego, taniego w utrzymaniu i bezawaryjnego auta 🙂 Co prawda spełnia nasze wymagania i szczerze mówiąc nie potrafię znaleźć jakichś racjonalnych argumentów na jego wymianę, może oprócz nie znoszącego sprzeciwu „bo tak!” 🙂 Szczegółowy wpis odnośnie kosztów utrzymania auta na przestrzeni ostatnich 7 lat w drodze, a na razie ograniczę się do zeszłego roku:

Sumarycznie 4787 zł, czyli 400 zł miesięcznie za utrzymanie auta wraz z kosztami transportu – brzmi bardzo rozsądnie, prawda?

Ten złośliwiec się nawet popsuć nie chce, chyba będę nim jeździ, aż go któraś z córek na 18-tkę nie dostanie 😉 Swoją drogą, kiedyś popełniłem kontrowersyjny wpis (o motoryzacji, a jakże, więc emocji było więcej niż sporo), który został oceniony jako mocno naciągany i nierealny. Cóż, od jego powstania minęło niemal 5 lat i w moim przypadku założenia sprawdziły się w 110%. Można? Jeśli tylko odfiltrujemy emocje, można. Ale to motoryzacja, benzyna w żyłach i odwieczna rywalizacja, emocje przecież nieodzowne 🙂

Kategorią „ubrania” rządzi Wolna. Ja ostatnio wybieram głównie to, co sportowe i wygodne, dlatego „upycham” to w kategorii sport. Mimo to, wydaliśmy w całym roku 3247 zł (271 zł miesięcznie) na ubrania dla naszej czwórki. Aktualnie odkładamy na ten cel 300 zł miesięcznie i powinno to w zupełności wystarczyć, chyba że córcie zaskoczą nas tempem, w jakim będą rosły 🙂

Jedzenie. To zdecydowanie nie jest kategoria, w której oszczędzamy. Od kiedy na poważnie zabraliśmy się za sport, a co za tym idzie – zaczęliśmy palić mnóstwo dodatkowych kalorii, coraz bardziej zwracamy uwagę na to, co wrzucamy do żołądka. Myślę, że tu jeszcze nie doszliśmy do właściwego balansu: raz idziemy w pełen weganizm, po czym spadamy z wagą i robimy coraz więcej wyjątków w diecie. Innym razem liczymy spożywane kalorie i pilnujemy posiłków, żeby później – na przykład podczas niedawnego remontu – położyć to wszystko na łopatki. Mam świadomość, że trochę pracy nas jeszcze czeka, ale to raczej nie zmieni średnich kwot, które przeznaczamy na jedzenie. W 2017 roku było to 870 zł miesięcznie. To wydatki na 4 osoby, ale z zastrzeżeniem, że nasze małe blondyny jedzą po 4 posiłki dziennie w przedszkolu (co jest wliczone w comiesięczne opłaty za przedszkole: 9 zł / dzień / dziecko) – jeśli je przerzucimy na kategorię „jedzenie”, dochodzi aż 378 zł miesięcznie i lądujemy z wydatkami na poziomie 1248 zł. Sami od co najmniej pół roku unikamy mięsa i większości produktów pochodzenia zwierzęcego, dlatego w niektóre rejony sklepów w ogóle nie zaglądamy. Z drugiej strony, gdzie indziej wydajemy znacznie więcej: nasza kuchnia jest zwykle wypełniona po brzegi warzywami i owocami; ryżem, kaszą i makaronem; płatkami owsianymi i orzechami. Inaczej mówiąc, jemy dość prosto, ale nie stronimy od droższych produktów typu awokado, szpinak, jarmuż, mango, rozmaite orzechy itp. Jedzenie na mieście to rzadkość, zwłaszcza że mieszkamy na obrzeżach i nieczęsto widzimy potrzebę odwiedzenia centrum.

Jakkolwiek próbowałem, mnogość kategorii (zwłaszcza tych mało znaczących) sprawia, że wykres jest mało czytelny 🙁

Dzieci. Mimo, że potrafią kosztować mało (zwłaszcza, jak są małe ;)), to w 2017 roku wydawaliśmy każdego miesiąca ponad tysiąc złotych na nasze księżniczki. Przedszkole dla starszej, wyjścia na basen, zajęcia logopedyczne, drobne przyjemności, cotygodniowe 5 zł kieszonkowego dla obu dziewczynek, kupno roweru, sanek czy innych sprzętów uatrakcyjniających zabawę. Doliczmy do tego prezenty na okazje (a czasami i bez…), łóżko kupione w zeszłym roku dla młodszej i mamy sumaryczne 12 214 zł (1017 zł miesięcznie). W tym roku samo przedszkole dla dwójki to 1300 zł, po uwzględnieniu pozostałych kosztów dobijemy prawdopodobnie do 1500-1600 zł. Dzieci są tanie, powiedział Wolny po urodzeniu pierwszej córki i 4 lata później zjadł własne słowa 😉

Podróże? Tutaj dopiero się rozkręcamy: rok 2017 to sporo wypadów na działkę do rodziców lub teściów, a do tego samochodowa wycieczka do Torunia oraz lotnicza, kilkudniowa do Wrocławia. Zaczynamy powoli, rozważnie, może nawet zbyt asekuracyjnie. Kiedyś podróżowaliśmy znacznie dalej, ale po urodzeniu się dziewczynek nie czuliśmy się na siłach. Obie kózki miały straszną chorobę lokomocyjną, dlatego przejechanie 100 km było męczarnią zarówno dla nich, jak i dla nas (w skrócie: zarzygane wszystko, łącznie z fotelikami i nami :)). W związku z tym odłożyliśmy podróże na później i teraz, kiedy dziewczyny znacznie lepiej znoszą podróże, zaczynamy się rozkręcać. W roku 2017 wydaliśmy około 2 500 zł na wspólne wojaże, w tym roku odkładamy na oddzielne subkonto aż 1 000 zł miesięcznie, co powinno wystarczyć z nawiązką na tegoroczne plany i stworzyć jakiś bufor na kolejny rok, kiedy prawdopodobnie zaszalejemy bardziej.

 

Rozrywka? Tutaj ciężko wskazać mi jakieś większe wydatki. Raczej drobiazgi typu lody, bardzo okazjonalne zjedzenie na mieście, kino kilka razy w roku – stówka miesięcznie to aż nadto dla nas. W moim przypadku to sport jest tym, z czego czerpię największą frajdę i szczerze mówiąc, wiele więcej mi do szczęścia nie trzeba. Sport to moja (i w dużej mierze Wolnej) rozrywka, która ładuje nasze baterie i sprawia, że czujemy się dobrze.

Prezenty: obdarowywanych jest całkiem sporo, rodzina bliższa i dalsza się rozrasta, a do tego oboje z żoną jesteśmy wielokrotnymi rodzicami chrzestnymi. W całym roku wydaliśmy na prezenty 2344 zł, średnio 196 zł miesięcznie. Staramy się, by pojedyncze prezenty nie kosztowały więcej niż 100 zł (w zależności od obdarowanego i okazji), ale sama liczba podarków robi swoje. Nie przeszkadza mi to w jakimś szczególnym stopniu, zwłaszcza że całością zawiaduje Wolna i ja nie muszę co chwilę zaprzątać sobie tym głowy.

Dobroczynność. To szczególnie zaniedbana przez nas kategoria. Praktycznie jedynym wydatkiem jest comiesięczne wsparcie dla Unicef, które kosztuje nas 37 zł miesięcznie. Odczuwam tu tak dużą dysproporcję pomiędzy naszymi zarobkami a tym, czym się dzielimy z innymi, że od mniej więcej pół roku (czyli od momentu wprowadzenia systemu kopertowego), wpłacamy 300 zł miesięcznie na dedykowane subkonto. Na razie nic nie robimy z tymi pieniędzmi, ale ich przeznaczenie jest jasne. To temat, który muszę nadrobić, wybadać możliwości i skonfrontować je z moim wyobrażeniem o sensownym, długofalowym i mającym prawdziwe znaczenie pomaganiem.

Kosmetyki / higiena: temat dla mnie praktycznie nie istnieje. Moje wymagania są tutaj naprawdę małe, może poza jednym: zdecydowanie preferuję wszelkie żele do mycia dla dzieci. Dlaczego tak? Łudzę się, że są one nieco bardziej naturalne i mniej agresywne niż typowe produkty dla dorosłych. 40 zł miesięcznie w zupełności wystarcza dla naszej czwórki. Do tego 60 zł na ogólnie rozumianą chemię i takim sposobem dobijamy do stówki każdego miesiąca.

Zdrowie: po wyjątkowym roku 2015, kiedy wydaliśmy w okolicach 6 000 zł na doprowadzenie naszych zębów do porządku, ta kategoria straciła nieco na znaczeniu. Nadal jednak są okresy, kiedy na zmianę chorujemy dosłownie wszyscy (słowo klucz: przedszkole) a nasze blondyneczki i bez tego regularnie przyjmują leki (na przykład inhalacje). 2398 zł rocznie, czyli 200 zł miesięcznie: tyle kosztowały nas choroby w zeszłym roku. Zdecydowana większość to koszty leków, a wizyty prywatne u lekarzy odpowiadają jedynie za 120 zł z powyższej kwoty. To częściowo zasługa tego, że mam wykupiony pakiet zdrowotny przez pracodawcę. Od tego roku Wolna również cieszy się tym przywilejem, więc w tej kategorii mamy dość dobre zabezpieczenie przed nieprzewidzianymi wydatkami. Z wizytą u lekarza w ramach NFZ z dziećmi nie ma najmniejszego problemu, więc tu większych wydatków nie przewidujemy.

O kategorii ubezpieczenie nie warto nawet wspominać – poza autem, uwzględnionym już wcześniej płacimy zaledwie 150 zł za roczne ubezpieczenie mieszkania plus około 60 zł za rok zapłacone za ubezpieczenie naszych kózek w przedszkolu (tego osobiście nie rozumiem, ale machnąłem ręką, nie chcąc tracić zdrowia i czasu). Moje ubezpieczenie opłacane przez pracodawcę jest więcej niż wystarczające, od tego roku Wolna również została objętam programem ubezpieczeń. Ta kategoria wydatków jest przez nas praktycznie pomijana: wolimy ubezpieczać się sami i nie bardzo wierzymy w skuteczność wszelkiego rodzaju polis. Oczywiście są sytuację, kiedy warto zabezpieczyć się przed potencjalnymi wydatkami (przykładowo: wybierając się na drugi koniec świata), ale to jednostkowe sytuacje, które po prostu każdorazowo warto przemyśleć i zaakceptować ryzyko lub zapłacić za przerzucenie go na kogoś innego.

Na koniec wypada wspomnieć o wydatkach związanych z pracą. Zwykle to rzeczy typu transport, jedzenie w pracy czy ubrania. Najczęściej nie doceniamy tych wydatków i wrzucamy je do innych kategorii: bo przecież garnitur do pracy to składowa kategorii „ubrania”, lunch w przerwie to „jedzenie”, a benzyna czy wręcz zakup nowego auta to również inna kategoria. Dlatego bardzo ciężko jednoznacznie obliczyć, jakie koszty generuje praca. Nawet u mnie to nie takie oczywiste, mimo że w pracy w 2017 roku byłem mniej więcej 12 razy. Raz na miesiąc, być może nawet rzadziej, nie kontroluję tego super dokładnie. Przyjmuję 100 zł na każdy wyjazd, którego głównym kosztem jest pokonanie 170km pomiędzy Gdańskiem a Bydgoszczą i z powrotem. Czasami korzystam z auta, czasami jestem pasażerem lub kierowcą BlaBlaCar-a, okazjonalnie wybieram inny środek transportu.

Końcowe 1027 zł idzie w kategorię „Inne”, aka „Area 51” 🙂 To wydatki, które gdzieś umknęły lub których z jakichś powodów nie przypisaliśmy do żadnej z kategorii. Czas na kilka wniosków, które nasunęły mi się, kiedy zestawiłem wydatki z ich udziałem procentowym w całości:

Przede wszystkim, chyba jednak nadal nie jesteśmy typowymi konsumentami, a już na pewno nie wyglądamy na statystycznych Kowalskich. Przede wszystkim, rozsądnie korzystamy z mediów (a do tego posiadamy mieszkanie na własność), dzięki czemu zarówno kwotowy, jak i procentowy udział kategorii mieszkanie + prąd + ogrzewanie jest niewielki. To niemal równe 10% wszystkich wydatków, czyli mniej niż wydajemy na… sport 🙂 Ale to nie tylko hobby – to również sposób na dbanie o zdrowie i kondycję, co – mamy nadzieję – pozwoli nam na zdecydowane wydłużenie okresu, w którym będziemy mogli bez skrępowania czy większych ograniczeń cieszyć się dobrej jakości życiem. Największy udział w naszym budżecie mają dzieci, co jest związane z dużymi, regularnymi opłatami za przedszkole. Z jednej strony to okres przejściowy (szkoła będzie przecież „darmowa”), ale mam wrażenie, że wydatki wcale się magicznie nie skurczą – będą rozmaite płatne zajęcia, wycieczki, potrzeby i zachcianki. Cóż, nie pozostaje nam nic innego jak przyjąć ten stan rzeczy i myśleć o tej kategorii jako o inwestycji w nasze pociechy. Jedzenie jest na drugim miejscu w rankingu i to rzeczywiście widać na naszym stole. Kolejną kategorią, w której raczej odstajemy od standardu to transport. Tutaj najbardziej znaczący jest fakt, że auto nie jest naszym priorytetem ani członkiem rodziny 😉

Na tym też zakończę dzisiejsze zestawienie. Jestem ciekawy, czy było ono dla Ciebie interesujące i czy widzisz duże różnice w poszczególnych kategoriach pomiędzy tym, co powyżej, a tym, co sam notujesz. Według mnie dość jednoznacznie widać, że z naszego minimalizmu nie zostało wiele, chociaż całość nadal określiłbym jako rozsądne gospodarowanie budżetem domowym. Mimo, że obecne wydatki to kosmos w porównaniu z tym, co wydawaliśmy kilka lat temu. Ale najważniejsze jest to, żeby postępować zgodnie z zasadą „wydatki < przychody„. Ja się tego trzymam, a jeśli i Ty wyniesiesz chociaż to z całej treści tego bloga, odnotuję to jako mój osobisty sukces 😉

Exit mobile version