Planowane postarzanie produktu w praktyce.

Kochani, dzisiaj nie będzie ani miło, ani grzecznie, ani nawet sympatycznie. Będzie za to sporo emocji i braku zrozumienia dla tych, którzy żerują na ludzkiej niewiedzy i nadużywają zaufanie, którym my – klienci – ich obdarzamy. W skrócie: poruszę temat planowanego postarzanie produktu, z którym ostatnio miałem nieprzyjemność obcować.

Ale do rzeczy. Jakieś 4 lata temu kupiliśmy inhalator. Dla tych, którzy nie mają dzieci: to takie niewielkie ustrojstwo z silniczkiem w środku, które służy do podawania leków w najczęściej chyba obecnie zalecanej postaci, czyli w formie aerozolu. Ehhh, miało być prosto, a wyszło jak zwykle. Ponieważ zdjęcie powie znacznie więcej, służę:

Inhalator dzielnie nam służył, po pewnym czasie przestał nawet przeszkadzać dość głośny dźwięk przez niego wydawany, wreszcie: był towarzyszem naszych wyjazdów. Niemal członek rodziny, chciałoby się rzec. I ten, za przeproszeniem, członek ;), jakiś tydzień temu wziął się i się zepsuł. Bez ostrzeżenia, bez wcześniejszych symptomów choroby, bez szans na rozmowę o tym, co mu dolega. Po prostu zdecydował, że przestanie generować tą smakowitą parę, którą zwykły się odurzać nasze pociechy.

Cóż było robić, potrzebna była operacja na otwartym sercu. Pierwsze spojrzenie: toż to przecież konstrukcja prostsza od cepa, mały silniczek, z tyłu wiatraczek co by się za bardzo nie grzał, a z przodu taki, znów muszę przeprosić – pierdolnik, zwany fachowo kompresorem, co to chodzi w tłoczku i robi pah pah pah. Taki magiczny generator pary, można by rzec.

W środku brud, jakby całość leżała co najmniej parę miesięcy pod nigdy nie odsuwaną w trakcie odkurzania kanapą 🙂 Podejście numer jeden polegało więc na gruntownym czyszczeniu. Ale nie byle jakim, o nie! Użyłem do tego sprężonego powietrza, więc inhalator został potraktowany po królewsku! Do tego przegląd i przeczyszczenie wszelkich otworów i rurek, sprawdzenie drożności. Wsio działa, zamykamy i czekamy na kolejną inhalację.

Hania tym razem była zadowolona, bo nie musiała wdziewać maski lorda Vadera: inhalator nie działał. Silniczek nadal pracował, chociaż tak jakby głośniej; coś tam się działo, ale głównego efektu (pary) brak. Niestety, wymagane będzie podejście numer dwa.

Kolejne hipotezy? Może silniczek zwolnił z biegiem czasu i nie pracuje teraz wystarczająco szybko, żeby wtłaczać powietrze przez rurkę. Dlatego wyciągnąłem broń większego kalibru: WD-40. Ja nie dam rady? Popsikałem obficie, przetestowałem, z zadowoleniem zauważyłem, że chodzi jak malina, niemal bez oporów, prawie że skonstruowałem własne perpetuum mobile, zamknąłem więc całość, włączyłem i… magii nadal nie uświadczyłem.

Co gorsza, całość odbyła się przy żonie i dzieciach, dlatego ta porażka zabolała szczególnie. Jak to, ja – złota rączka, bohater domu – nie potrafię nawet właściwie zdiagnozować usterki w tym prostym jak konstrukcja cepa urządzeniu? Podejście numer trzy, tym razem na spokojnie. Wszystko czyste, wszystko nasmarowane, wszystko chodzi gładko. Ale jak to dokładnie działa? No tak, silniczek działa, kręci tym oto kręciołem, który porusza tym małym tłoczkiem, popychając co chwilę co nieco powietrza do rurki.

I w tym momencie spłynęło olśnienie, a żarówka jaśniejąca nad moją głową oświetliła całe pomieszczenie. Prawdopodobnie magii brak, bo tłoczek się wyrobił, pojawiły się nieszczelności i do rurki dostaje się znacznie mniej powietrza niż powinno, bo reszta ucieka bokiem. Bliższe spojrzenie na tłoczek potwierdziło tą diagnozę. Ale ale… skąd te nieszczelności? Niieeeee, to niemożliwe, przecież to absolutnie nieprawdopodobne, żeby  poprawność całego procesu zapewniał jedynie… kawałek papieru. Wycięty gustownie w kształt koła, nieco grubszy niż ten z bloku do rysowania, przylegający dobrze do ścianek cylinderka. Aż do czasu, kiedy ten wart ćwierć wietnamskiego Donga element nie postanowił się co nieco odkształcić, przez co spora część powietrza szła nie tam, gdzie trzeba.

Teraz było już z górki. Wystarczyło wziąć kawałek wszystko-jedno-czego (skoro kawałek papieru wytrzymał 4 lata, żadnych wyśrubowanych norm spełniać nie musiałem) i przyciąć owo COŚ do odpowiednich rozmiarów. Po 5 minutach pracy, cała rodzina wydała z siebie podniosłe „aaaaaahhhhhhh”, a nasz dzielny inhalatorek odzyskał swoją funkcjonalność.

Ja jednak nie byłem zadowolony ze swojej pracy. Nie mogłem być, bo zrozumiałem, że padliśmy ofiarą podstępnego i jakże ohydnego oszustwa. Przecież prostota tego sprzętu wręcz obliguje go do działania do-końca-świata-i-jeden-dzień-dłużej. Każdy z elementów, z których składa się ten inhalator powinien przetrwać zagładę nuklearną, a wnuki naszych dzieci powinny móc go używać do inhalowania swoich pociech. Każdy, oprócz jednego. Ten skrawek papieru, to NIC wycięte w kształt koła, od początku musiał być obliczony na konkretną żywotność. To nie przypadek, że padł akurat teraz. To nie przypadek, że w oryginalnym pudełku od inhalatora nie znaleźliśmy zapasowych papierków (przypominam: wartych tyle, co nic). To też nie przypadek, że przed trzecią próbą reanimacji tego sprzętu pomyśleliśmy: czas na nowy inhalator.

Bo taki przecież był cel tego, co zrobił producent: wprowadził jeden element, który miał się zepsuć po konkretnym czasie użytkowania tego urządzenia. Co ważne, ten czas nie może być krótszy niż gwarancja na urządzenie (zwykle 2 lata), ale ma być odpowiednio krótki, żeby klient regularnie dokonywał wymiany sprzętu. To tak zwane planowanie postarzanie produktu, które jest wszechobecne w obecnych czasach i przed którym raczej nie mamy się jak obronić. Niemal każdy sprzęt (głównie elektroniczny, ale nie tylko) w naszych domach został zaprojektowany w taki sposób, żeby padł po określonym czasie. Ale nie w żaden spektakularny sposób, w snopie iskier czy z głośnym BUM. Zamiast tego, odmówić posłuszeństwa ma jakaś drobnostka. Coś, co trudno zdiagnozować, do czego nie ma elementów zamiennych, czego nie opłaca się wymieniać lub dorabiać, bo kosztuje to za dużo czasu. Każda roboczogodzina jest sporo warta, a wartość kilkuletniej, używanej elektroniki jest na tyle mała, że po prostu lepiej kupić nowe zamiast reanimować to, co się zepsuło.

Przykłady można mnożyć. Zmywarka mojego szwagra odstawiła ostatnio podobny numer, mniej więcej po 7 latach użytkowania. Nasz odkurzacz odmówił posłuszeństwa również po 7 latach (chociaż również doprowadziłem go do ładu). Ale zastanawiam się, kiedy u nas zacznie się jazda bez trzymanki, skoro utrzymujemy 20-30 różnego rodzaju sprzętów w mieszkaniach, które posiadamy (nasze + na wynajem).

Tu zresztą nie chodzi tylko o drobne, nieopłacalne w naprawie awarie. To również szybkie zaprzestanie wsparcia produktów, brak aktualizacji do nowszych wersji i – co za tym idzie – problemy z dotychczasową funkcjonalnością. Lub brak nowych funkcjonalności w sprzęcie, który z powodzeniem mógłby je otrzymać, ale z powodów oczywistych, dostanie je wyłącznie nowsza generacja.

Najsmutniejsze jest to, że niewiele możemy na to poradzić. Z naprawą takiego inhalatora sobie poradziłem, zerwany kabel zasilający odkurzacza też jakoś ogarnąłem, ale wiem, że rozłożę ręce przy czymkolwiek bardziej skomplikowanym. Zmywarka, lodówka, piekarnik, płyta grzewcza, telewizor, drukarka… przykłady można mnożyć. I chociaż na razie nie mogę tego potwierdzić na podstawie doświadczenia, to podobno dzisiaj nie ma już sprzętów lepszych, trwalszych, bezproblemowych. Nie ma producentów, którzy dbając o swój wizerunek nie posuwaliby się do planowanego postarzania swoich produktów. My, klienci i tak nie jesteśmy wierni marce, więc czemu producent ma budować z nami długoletnią relację? Przecież lepiej napędzać rynek, a że ktoś się przejedzie na sprzęcie marki Bosch i wybierze Aristona? No problem, kto inny postąpi odwrotnie, więc pomiędzy producentami jest to sytuacja typu win-win.

Tylko co z nami, konsumentami? Czy możemy coś zrobić, żeby się ustrzec przed pułapkami, które zastawiają na nas producenci? Ja do tej pory praktykowałem podejście „podróży w czasie„, wybierając produkty z poprzednich roczników, a co za tym idzie: tańsze, oferujące mniejszą funkcjonalność, a zatem i mniej skomplikowane. Przykłady? Auto, aktualnie 13-letnie, w którym raczej nie ma co odmówić posłuszeństwa jeśli chodzi o elektronikę. Pralka, w której nie potrzebuję „time managerów”, wirowania w tysiącach obrotów ani funkcji suszenia ubrań. Piekarnik, który nie musi ważyć potraw i magicznie dobierać wszystkich parametrów na podstawie „szóstego zmysłu”. Przykłady można mnożyć, ale to podejście wcale nie jest rozwiązaniem. Przecież każdy nowy produkt, kupowany rok czy kilka lat po ostatnim, zwykle zawiera już wszystko to, co produkty z górnej półki te kilka lat temu i dodatkową masę nikomu niepotrzebnych funkcjonalności. Doskonale to widzę, kiedy raz na jakiś czas wyposażam jakieś mieszkanie i kupuję do niego sprzęty. I aktualnie rzeczywiście mam piekarnik z szóstym zmysłem, z której to funkcji po prostu nie korzystam – korzystam natomiast z zamykanych drzwiczek piekarnika, które od samej nowości nie funkcjonują jak powinny.

Dzisiaj już chyba nie ma ucieczki i czy chcemy tego czy nie, kiedyś wpadniemy w zastawione na nas sidła. Z drugiej strony, nie ma sensu przecież całkiem negować postępu i odcinać się od wszystkiego, co oferują coraz to nowsze generacje produktów. Gdzie jest jakiś sensowny balans? Tego jeszcze nie wiem. Może Ty pomożesz mi go znaleźć, a ja tymczasem pójdę sprawdzić, czy inhalator jeszcze działa… 🙂

PS Czasami mam wrażenie, że podejście „kup, zużyj, wymień” zastąpiło wcześniejsze „kup, dbaj, naprawiaj” nie tylko w odniesieniu do sprzętów czy elektroniki. W innych sferach życia, również osobistego, obserwujemy absolutną dewaluację poszanowania wartości i coraz powszechniejsze wybory na zasadzie „nie działa jak trzeba? Wyrzuć (względnie: porzuć), wymień na inny model”… ale to już temat na zupełnie inny wpis.

PS2 Jeśli chciałbyś szybciej dowiadywać się, co u mnie słychać, zapraszam do śledzenia mojego profilu na Instagramie. To tam ostatnio staram się dzielić mniej lub bardziej interesującymi szczegółami z mojego życia.

31 komentarzy do “Planowane postarzanie produktu w praktyce.

  1. Tina Odpowiedz

    Nie strasz tym psuciem ;P
    Nasz inhalator działa już ponad 4 lata.
    Sprzęt kuchenny – jakieś 9 lat (nawet czajnika nie musieliśmy wymieniać).
    Pralka – 11 lat (leczona przez męża jednorazowo).
    Jak to wszystko równocześnie zacznie się psuć, to będzie duuuuuży problem.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dlatego właśnie dobrze być przygotowanym zawczasu. W końcu fundusz awaryjny nie zyskał swojej nazwy przez przypadek 😉

  2. Beata Odpowiedz

    Wolny,

    To niestety jest smutne w dzisiejszym świecie. A ile ton śmieci to generuje…
    Kiedyś ludzie sami naprawiali samochody w swoich „szopach”. Obawiam się, że za kilka lat będzie potrzeba fachowca po „studiach”, aby auto mogło jeździć.

    Pozdrowienia,
    Beata

    PS: My mamy inhalator Pandę od 10 miesięcy. Na razie działa 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A kto dzisiaj jeszcze naprawia dam auta, prawda? Sam czuje się jak dinozaur kiedy wymieniam koła, żarówki czy myję samochód – już nawet takie drobne zadania zlecamy innym. Swoją drogą obserwuję, ze ludzie mają coraz więcej pieniędzy a coraz mniej czasu, więc coraz więcej czynności zlecamy. W końcu wszystko musi dziś być optymalne…

  3. Krzysztof A. Odpowiedz

    „My, klienci i tak nie jesteśmy wierni marce, więc czemu producent ma budować z nami długoletnią relację?” Wydaje mi się, że mylisz tutaj przyczynę ze skutkiem 😉 Ze względu na to, że producenci mają w d… ekhm – nosie… nas, to my jako klienci w nadziei na coś lepszego gdzie indziej bez sentymentu odchodzimy. Oczywiście dopuszczam się tutaj zbrodni oceniania grona wszystkich konsumentów przez pryzmat samego siebie, tym niemniej w świetle produkowanego badziewia, jeśli znajdę markę która produkuje rzeczy solidne jakościowo (nawet jeśli są droższe od tańszych odpowiedników) trzymam się jej kurczowo… dopóki nie zauważę że jakość spada, tylko cena zostaje jakoś na tym samym poziomie 😉 Wydaje mi się że to też po części jest źródłem problemu – dalej dużo osób woli kupić w tym samym okresie 3 razy produkt za 200zł niż jeden za 600zł, który wytrzyma o połowę dłużej, więc jakość musi spaść. A przy okazji jak pięknie maskuje to rzeczywistą inflację… 😉 Dodatkowo, przynajmniej ja w swoim otoczeniu obserwuję znaczne zniechęcenie badziewiem i poszukiwanie rzeczy bardziej wytrzymałych (przynajmniej AGD i odzieży, elektroniką bywa różnie).
    Paradoksalnie, czuję że z tego zaklętego kręgu przynajmniej w pewnym stopniu może nas wyrwać trend wynajmowania zamiast posiadania, bo firma świadcząca usługi wynajmu będzie chciała mieć produkt, który będzie mógł jej dłużej posłużyć do generowania zarobku. Podejrzewam, że trochę czasu będzie musiało minąć i zmiana ta najprawdopodobniej nie dotknie wszystkich kategorii produktów (choć kto wie, tak jak ja nie potrafię sobie teraz wyobrazić wynajmowania pralki, lodówki czy telefonu, tak kiedyś ludzie nie mogli sobie wyobrazić wynajmowania samochodu ;)), jednak podejrzewam, że kiedy marketing „wynajem opłaca się bardziej niż posiadanie” osiągnie swój szczyt i rynek wynajmowania produktów codziennego użytku się nasyci, to moim zdaniem będzie sygnał żeby uważnie zacząć się przyglądać, czy aby jakość tych rzeczy nie uległa tajemniczo znacznej poprawie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciekawy komentarz. Uważam, że winne są obie strony i sam już nie wiem, czy to konsumenci chcą zmieniać garderobę co kilka miesięcy, czy to marketingowcy wmówili nam, że dzięki temu będziemy fajniejsi 🙂
      Jeśli chodzi o wynajmowanie, to sam nie wiem… widzę mnóstwo argumentów za i przeciw, to chyba zależy od konkretnego przypadku.

      • Krzysztof A. Odpowiedz

        Oczywiście – też nie chciałbym wynajmować wszystkiego, bo uważam że w wielu przypadkach jest to bez sensu, niestety marketing jest skuteczny względem większości populacji, inaczej nie miałby racji bytu 😉 Czyja to wina, faktycznie trudno powiedzieć, pewnie częściowo leży po obu stronach. Gdyby nie było konsumentów, którzy chcą zmieniać garderobę co kilka miesięcy, to nie byłoby reklamować takiego modelu życia, z kolei gdyby nie marketing, pewnie grono zainteresowanych byłoby mniejsze. Chyba każdy nowy model rynkowy początkowo jest niszowy, a dopiero z czasem ewentualnie przestaje być.

  4. Ppp Odpowiedz

    Gratuluję samozaparcia i umiejętności przy naprawie.
    A w meritum, to niedawno w radiu słyszałem, że UE ma wprowadzić przepisy mające zaradzić opisanemu problemowi. Niestety, nie powiedzieli, co planują.
    Pozdrawiam.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Też coś słyszałem, ale już dość dawno temu i chyba na razie nic z tego nie wynikło. Trzymam kciuki, tak samo jak za ujednolicenie wszelkich standardów i za cholerę nie pasujących do siebie części do tych samych sprzętów od różnych producentów. Może kiedyś… chociaż, przy Parlamencie Europejskim jest taka chmara lobbystów, że każdy kroczek naprzód jest okupiony latami walki.

  5. funboy Odpowiedz

    Pojęcie marki się zdegradowało bardzo. Kiedyś marka oznaczała jakość. Dzisiaj marka oznacza jedynie marketing.

    Ja się na to nie zgadzam i staram się wyszukiwać, kupować, polecać znajomym produkty wartościowe i trwałe,

  6. Callipso Odpowiedz

    Wolny jest jeszcze druga strona tego medalu. Mało to oczywiste ale w momencie wprowadzenia starzenia się produktów gwałtownie przyspieszył rozwój technologi…

    Przed starzeniem się produktów firmy doszły do ściany. Robiły coraz lepsze produktu z uwagi na rozwój technologi i w coraz lepszych cenach. Każdy mógł mieć lodówkę, telewizor i samochód. No i super, tylko co z tego. Nasycić rynek lodówkami z żywotnością po 50 lat? To było by samobójstwo dla firm i rozwoju. Starzenie produktów dało wyjście i wymusiło pewne działania…
    – wymiana sprzętów dała napływ gotówki dla firm na inwestycje i rozwój w nowe produkty
    – wymusiła by każda następna generacja byłą lepsza i wydajniejsza.
    – wymusiła zwiększenie efektywności, konkurencje itd.

    Tak naprawdę to nie chodzi wam o to, że te produkty się psują i trzeba kupić nowe. Macie nerwa bo całość tego rozwoju sfinansowano z waszej kieszeni. Nie bójcie się!!! Rynek nie znosi próżni.
    Myślę, że w niedalekiej przyszłości wszystko będzie na abonament. Lodówka po 20 zł/mc . Jak się zepsuje to producent przyśle nową. Tak samo z pralką, kuchenką itd.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Smutna wizja, a przynajmniej do mnie nie przemawia. Jeśli chodzi o koszty, nie za bardzo wierzę, że to by się spięło – przecież abonament za lodówkę (czy cokolwiek innego) to usługa, a więc z definicji coś z większą marżą niż produkt 🙂 Po drugie, oferuje go zwykle pośrednik, więc kolejna gęba do wykarmienia w całym łańcuszku. Ów pośrednik ma oczywiście swoich podwykonawców, którzy sprzęt przywiozą/zabiorą/podłączą/ustawią/podbiją pieczątkę – to wszystko też kosztuje, a finalnie te koszty również zostaną przerzucone na klienta końcowego. Rozumiem, że gdyby taki pośrednik kupował regularnie setki/tysiące lodówek, to miałby je po bardziej okazyjnej cenie niż ja, natomiast mimo wszystko nie widzę, żeby coś takiego się spięło finansowo.
      ALE: to nie tylko o finanse chodzi, wbrew temu co nam zarzucasz. Jeśli ja otwieram taki inhalator i widzę, że 95% tego sprzętu jest w doskonałym stanie i może służyć następne lata, to zwyczajnie mi szkoda wyrzucać go, generować kolejnego śmiecia i generować zapotrzebowanie na nowy produkt. Wolę poświęcić 2 godziny mojego czasu (pewnie tyle zajęły moje podejścia do jego naprawy), nawet bez gwarancji sukcesu, mimo że finansowo nie za bardzo to się opłaca. Podobnie było z odkurzaczem. I bardzo się cieszę, że się czegoś nowego nauczyłem (być może wykorzystam to jeszcze w przyszłości), że nie wyrzuciłem góry praktycznie nierozkładalnych materiałów na wysypisko i że nie musiałem poświęcać czasu na sprawdzanie „co warto kupić”.

      A rozwój technologii? Nie wiem… nie za bardzo kupuję to, że firmy doszły do ściany i postanowiły, że dla naszego dobra zaczną działać w ten sposób 🙂 Światowy rynek jest olbrzymi – my się pławimy w luksusie, ale większa część świata nie może sobie pozwolić nawet na tanią, prostą, bezawaryjną lodówkę. Ja wiem, że lepiej sprzedać coś raz za dużą kwotę i z dużą marżą niż handlować „drobnicą”. Ale rynek dóbr luksusowych (który zdecydowanie najbardziej napędza rozwój technologiczny) i tak by kwitł, niezależnie od tego, że firmy – oprócz wizji zysku – starałyby się być również odpowiedzialne, etyczne i dostarczać jakość swoich produktów.

      Przykład: ostatnio dowiedziałem się, że znajomy znajomego otwiera firmę, która będzie oferowała usługi typu… concierge? Przykładowo, kompleksowe mycie aut z dojazdem do klienta, załatwienie różnych spraw, wszelkiego rodzaju pośrednictwo. To usługa skierowana do tych, którzy mają za dużo kasy, a za mało czasu na jej wydanie (coraz liczniejsza grupa według moich obserwacji). Według mnie to właśnie takie coś napędza technologię: przecież ktoś musi kupić tego mercedesa za pół bańki i zamawiać dla niego regularne mycie z dojazdem, które ów znajomy realizuje za pomocą drogiego sprzętu, który wziął w leasing. Rozwój jest tam, gdzie są pieniądze – gdybym ja zapłacił 20zł synowi sąsiada za umycie pod blokiem mojego 13-letniego auta, to efekt byłby podobny (czyste auto, zero straconego czasu na tą czynność), ale postępu by to nie wymusiło żadnego, prawda? A uważam, że na rynku z powodzeniem mogą funkcjonować oba modele, przy czym skutkiem ubocznym tego pierwszego jest postęp technologiczny, ale to ten drugi jest zdecydowanie bliższy mojej wizji świata, w którym chciałbym żyć.

      Pozdrawiam!

      • Callipso Odpowiedz

        Wolny…. nie załamuj mnie. Popatrz trochę szerzej. Jesteś wstanie podać chociaż 3-5 rzeczy które kupujesz prosto od producenta? Bez żadnego pośrednika po drodze?

        Nigdzie nie napisałem, że to dla twojego dobra… Zrobiły to w swoim interesie. Rozwój technologi jest efektem ubocznym zysku firm. Rozchodzi się jak fala a nie pojawia wszędzie równo. Jestem przekonany, że w tej biednej części świata na którą się powołujesz mają technologie która nie była dostępna 10 lat temu i dostępność gwałtownie rośnie. Firmy by się rozwijać muszą być przed konkurencją. Rozwój kosztuje, firma nie ma kasy jeśli nie zedrze jej z klienta. Ciężko to zrobić sprzedając jedną lodówkę raz na 50 lat… Owszem może wtedy kosztować 10-15 tyś. Tylko ile wtedy będziesz na nią zbierał? Pomnóż to przez większość sprzętów i masz odpowiedź czy to spowalnia czy przyspiesza rozwój cywilizacji.

        Nie wiem dlaczego uważasz, że to rynek dóbr luksusowych napędza technologię. Możesz podać jakiś przykład technologi która jest dostępna tylko dla bogaczy i nie występuje na normalnym rynku? Bo dla mnie coś co jest oblane złotem, wysadzane diamentami, większe i ze znaczkiem marki nie jest synonimem lepszej technologii. Po prostu jest droższe

        Jestem prawie pewien, że przykład firmy Consierge będzie działał na abonament plus koszty załatwiania danej usługi. Już dzisiaj większość mamy na abonament. Możesz go też nazwać leasing, kredyt, wypożyczenie itd. Wszędzie tam gdzie płacisz cyklicznie za usługę lub dobro to jest abonament.

        Rozumiem twoje podejście idące w stronę samowystarczalności, dawnego podejścia do życia. Niemniej uważam, że będzie ci coraz trudniej bo albo zaakceptujesz zmiany albo będziesz musiał rezygnować z uwagi na podejście do życia.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          „Wolny…. nie załamuj mnie. Popatrz trochę szerzej. Jesteś wstanie podać chociaż 3-5 rzeczy które kupujesz prosto od producenta? Bez żadnego pośrednika po drodze?” – ok, zgoda, bardziej chodziło mi o dodanie kolejnego pośrednika do łańcuszka, w którym i tak każdy po drodze już solidnie zarobi.
          „Nie wiem dlaczego uważasz, że to rynek dóbr luksusowych napędza technologię.” – bo właśnie na dobrach luksusowych, do których zaliczam również pierwsze masowe wprowadzenia nowych funkcjonalności (które to później lądują w produktach w klasie średniej i niższych) najwięcej się zarabia. To w nich jest „podatek od luksusu”, czyli kasa dla firm na rozwój technologii, coraz bardziej masową ich produkcję i w końcu – na zejście z ceną produkcji do akceptowalnego dla większej liczby klientów poziomu. Poza tym działa efekt psychologiczny: technologie „kosmiczne”, dostępne dla niewielu to prestiż, luksus właśnie, którym ludzie chcą się pochwalić, o którym nowina szerzy się w szybkim tempie i wkrótce każdy go chce.
          Przykład pierwszy z brzegu: Tesla. Zobacz, jaki tam zastosowano model biznesowy. Pierwszy model to była drożyzna dostępna dla niewielu, która miała zarobić nie tylko na siebie, ale również na badania i rozwój technologii dla kolejnych generacji, które już z założenia miały być bardziej dostępne.

          • Callipso

            Jako przedsiębiorca widzę to inaczej. To co nazywasz podatkiem od luksusu jest dla mnie przerzuceniem ryzyka na naiwnych. Te produkty kosztują tyle bo są testem. Kupujący królikami doświadczalnymi. Zobacz, przykład telewizorów 3D. Pierwsze kosztowały krocie. Nie dla tego, że technologia była bardzo droga. Bo na etapie produkcji kosztowały tyle samo co zwykłe TV. Kosztowały tyle bo producent przerzucił ryzyko rozwoju tej technologi na klienta. Ten „luksusowy” produkt miał przetestować rynek czy masy tego chcą. Miał rozpalić wyobraźnię mas i nakręcić ich na kupno.
            Zaraz weszła inna technologia bo ktoś też chciał zarobić i 3D poszło do lamusa i zysków nie było. Technologia została, kolejna – efekt uboczny. Zarabia się na ilości nie na kilku tysiącom drogich sztuk.

            Przykład tesli bardzo fajny. Napaleńcy mieli pokryć koszty całej zabawy. Tesla będzie dopiero zarabiać jak auto pójdzie do mas. A tak to cały czas jest tylko zwrot kosztów ryzyka rozwoju technologi dla producenta. Na razie cała tesla rozwija się za pieniądze inwestorów (udziałowców i kupujących). Jeśli wypali to tylko jedni zbiorą śmietankę.

            Czy gdyby np producenci zamiast rozwijać technologię wkładali wysiłek w tworzenie długowiecznych produktów świat zmieniał by się tak szybko? Ktoś musi sfinansować rozwój i dlatego twój inhalator się popsuł. Jedyne co zrobiłeś to oszukałeś system 🙂 A to zawsze jest bardzo satysfakcjonujące 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Ok, już widzę skąd nasze różnice zdań.
            1. Jesteś przedsiębiorcą i myślisz w specyficzny sposób. Rozumiem, że dla Ciebie abonament na rzecz lub usługę to dobra rzecz, bo nawet jeśli nie jest to optymalne finansowo, to jest przewidywalne, możesz więc planować swoje koszty, a efektywnie i tak przerzucisz je na końcowych klientów. Idę takim tokiem myślenia odnosząc się chociażby do wynajmowania mieszkań – jeśli całe wyposażenie mam na wynajem, to mogę z góry obliczyć opłacalność całości i przesuwam pewne ryzyka na innych. Ja jednak myślę (jeszcze?) jako końcowy odbiorca, do tego dość specyficzny, bo…
            2. no właśnie, i tu dochodzimy do drugiego punktu. Ty zakładasz z góry, że szybki rozwój technologii i w ogóle zmiany na świecie są czymś dobrym, wręcz pożądanym. Ja mam tu zdecydowanie inne spojrzenie, myślę że w ostatnich dekadach całość przyspieszyła do tempa, którego my – zwykli ludzie – już nie ogarniamy, do którego nie będziemy do końca umieli się przystosować. A przede wszystkim, to tempo oznacza brak jakiejkolwiek równowagi, balansu na świecie, chociażby odnośnie środowiska i wykorzystywania surowców materialnych (plus wszelkich tego konsekwencji dla setek milionów ludzi). Oczywiście, są dwie strony medalu, bo z łatwością potrafię wymyśleć kontrargument (przykład? „Ciekawe, czy matka dziecka uratowanego dzięki najnowszym zdobyczom technologii podzieli moją opinię…), ale generalnie: jestem za rozwojem, ale bardziej zrównoważonym niż obecnie, bardziej odpowiedzialnym, mniej chaotycznym i negatywnie wpływającym na wielu po to tylko, żeby służyć tak niewielu.

          • Dendra

            Wolny, pracujesz w korporacji. Dzięki temu, że jesteś w tym systemie zarabiasz dobre pieniądze dla rodziny, tak jak część z tych uprzedmiotowionych tu „pośredników”, którzy z korporacjami maja wiele do czynienia. Tak działa ten system i albo to się akceptuje i ewentualnie idzie na pewne kompromisy i konsumpcyjne odstawanie nieco od „normy” (jak Ty to robisz, ale co w tym systemie nie jest mile widziane, bo nie napędza tej machiny gospodarczej z której Ty właśnie wygodnie czerpiesz), albo wracamy do korzeni- ale wtedy samochodami będą jeździć jedynie bogacze, a lodówkę zastąpi studnia. A takie „głupie” loty samolotem na wakacje to marzenie nie do zrealizowania. Jak wycieczki, to bryczką za miasto albo piesze wędrówki z dziećmi zamotanymi w chuście.

          • wolny Autor wpisu

            Tak, mam świadomość, że sam dużo zyskuje na co dzień właśnie dzięki temu światowemu pędowi, więc siłą rzeczy jestem jego częścią. I nie odcinam się od tego całkowicie ani nie neguję wszystkiego, po prostu jakaś naiwna cześć mnie podpowiada, że to wszystko mogłoby być bardziej zrównoważone i odpowiedzialne.

  7. Inka Odpowiedz

    Ja też staram się kupować sprzęt dobrej jakości, ale przede wszystkim kupować go jak najmniej. Może hamuję postęp technologiczny, ale nie jest on dla mnie kluczową wartością, a dobro planety – tak. A wzrost PKB i średniej pensji nie jest gwarancją szczęścia ani dobrobytu. Maszyny wynaleziono po to, by człowiek się nie męczył, a my pracujemy długo i w stresie. Ten system się nie sprawdza i musi w końcu upaść. Choć nie mam pojęcia kiedy ani co go zastąpi, to jestem optymistką, bo widzę pewne zmiany na lepsze😊

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie hamujesz niczego, przecież to absurd myśleć: „kupię telewizor za 10 tysi, producent dobrze zarobi to zrobi coś dobrego dla ludzkości”. Nie dajmy się nabrać na takie argumenty, gdyby choć jedna z globalnych korporacji (producentów sprzętu) była zainteresowana czymś więcej niż swój zysk, już dawno na świecie nie byłoby głodu ani biedy.

      • Inka Odpowiedz

        Z tym hamowaniem to oczywiście bzdura, ale zaskakująco często słyszę ten argument – że trzeba kupować, bo pkb, bo rozwój, bo bezrobocie..

  8. Michał - Kilka Krótkich Słów Odpowiedz

    Gratuluję naprawy! Teraz chyba mało kto by się podjął tego – niestety. Trochę ludzie idą na łatwiznę, a potem się dziwią, że nie wiadomo gdzie się pieniądze rozeszły. Swoją drogą od niedawna (tydzień) też mamy inhalator – ciekawy jestem jak długo będzie działał.? 10 lat temu kupiłem drukarkę (urządzenie wielofunkcyjne) – chyba też było tak ustawione, bo po wydrukowaniu iluś tam tysięcy stron (już nie pamiętam ilu dokładnie) przestała działać… Na szczęście przeszperałem internet i znalazłem kombinacje jaką trzeba było wykonać (a nie było to 4 czy 15 kliknięć różnych przycisków – tylko na prawdę bardzo wielu) i licznik się wyzerował. Drukarka działa do dziś i jest mi bardzo pomocna. Pozdrawiam!

  9. Callipso Odpowiedz

    Piszę tutaj bo nie mogłem już dodawać komentarza pod spodem.

    Jako przedsiębiorca widzę więcej. Dzięki temu mogę wybierać. Klienci końcowi niestety nie. Będą popychani w kierunku jakim przedsiębiorcy chcą by szli. Spora część nawet nie jest tego świadoma. To właśnie ta część będzie się czuła oszukana, pozostawiona w tyle i bez perspektyw na zmianę losu. Jak patrzę dookoła to mam wrażenie, że ta grupa rośnie.

    Oczywista oczywistość, że rozwój jest dobry nawet natura ma taki proces co się nazywa ewolucja.
    Natura też miała takie projekty które rozwijała i uśmiercała bo okazało się, że nie mają przyszłości.
    Moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak zrównoważony rozwój. To tak jak mieć ciasto i zjeść ciastko. Jeździsz na rowerze by nie truć spalinami ale pracujesz na kompie zasilanym prądem z węgla itd. Całkowicie systemu nie opuścić ale masz taki wybór.

    Jak dla mnie to jedynym wyjściem jest być tak dobry w tą grę by system miał jak najmniejszy wpływ na twoje życie. Takie przywilej mają tylko bogaci.

  10. BogusiaM Odpowiedz

    Nasza pralka zepsuła się dokładnie po 2 latach i 2 tygodniach, czyli 2 tyg. po upływie gwarancji i jedno szczęście, że mąż zdolny i trochę zna się na rzeczy. Jak się okazało spaliła się część w sterowniku za uwaga! 1,20 zł ! Ciekawe ile za naprawę wziąłby mechanik? czy jak to się nazywa osoba od pralek. Teraz minął już 7 rok od zakupu i poza tą małą awarią działa bez zarzutu.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      I takie historie dają do myślenia najbardziej, prawda? Pozdrawiam i życzę kolejnych 7 lat bez awarii 😉

  11. Basia Odpowiedz

    Miałam bardzo podobną sytuację, co Bogusia – nasza lodówka zepsuła się bodajże 2 miesiące po upływie gwarancji. Niestety, była bardzo droga… Nikt nie chciał się podjąć naprawy, bo to było po prostu bez sensu, trzeba by było wymienić pół lodówki… Po prostu te zwoje z czynnikiem chłodzącym są zrobione z takiego metalu o takiej grubości, żeby za ileś czasu się utlenić i spowodować uciekanie czynnika. Co gorsze, wydarzyło się to przed długim weekendem, mieliśmy pełny zamrażalnik różnych poporcjowanych obiadów i z moich wyliczeń wynikało, że jedzenie za KILKASET złotych poszło się bujać, bo jak się rozmroziło, to już nie mieliśmy co z tym zrobić. Część zjedliśmy, reszty nie daliśmy rady. Zresztą z telefonem też mam teraz podobną sytuację, mam Galaxy S4 od 3 lat, nigdy mi nie spadł, nigdy nie zaznał większej wilgoci, dbam o niego BARDZO, ciągle jest w etui. Padło coś w telefonie, że się wyłącza i już się nie włączy, dopóki nie podłączę go do zasilania (więc chodzę z półkilogramowym powerbankiem 20.000 mAh w torebce), zalecono mi wymienić baterię, ale nic to nie dało. Raczej nie będzie się opłacało go naprawiać. Na jakieś wyjazdy czasem chciałam zabierać mój poprzedni telefon, Galaxy S Advance, ale wiele aplikacji nie jest już obsługiwanych z powodu „zbyt starego” systemu, którego nie można zaktualizować bo to urządzenie nie jest już wspierane. Cudownie :/

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Aż się przykro czyta. Z jednej strony to idealnie potwierdza tezy, o których piszę, z drugiej – aż się nóż w kieszeni otwiera, że na co dzień zwykły konsument jest w ten sposób robiony w „balona”. Ehhhh, dużo siły, pozdrawiam!

  12. Magdalena Odpowiedz

    Cześć, przypadkiem tu zajrzałam i mam w pewnym sensie odpowiedź na te bolączki. Zachęcam do zapoznania się z filmkiem Uli: https://www.youtube.com/watch?v=0Xb7k-mc3vU i sklepem oraz profilem sklepu na youtube: north.pl
    Sklep z częściami zamiennymi do sprzętów agd i najczęstszymi usterkami. Może się przyda 🙂
    Nie promuję tu nikogo, sama z tego nie korzystała, ale uznałam, że warto się tym podzielić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *