Maraton i finanse osobiste – więcej wspólnego, niż myślisz!

Ostatnio pojawił się komentarz, w którym jedna z Was prosiła o wpis odnośnie przygotowań do maratonu. A za kilka dni planuję po raz kolejny przebiec ten królewski dystans, zacząłem o tym myśleć na poważnie. Wkrótce doszedłem do wniosku, że maraton oraz finanse osobiste mają zadziwiająco wiele wspólnego! To swoisty eksperyment, bo wpisy z kategorii „sport” prawdopodobnie przypadną do gustu tylko części stałych czytelników. Postanowiłem jednak spróbować ożenić te dwa światy, czego efektem jest poniższy wpis. Najpierw polecimy ze sportowo-finansowymi porównaniami; jeśli nie interesują Cię one, przeskocz od razu tutaj, gdzie znajdziesz sporo porad maratończyka-amatora dla maratończyków-amatorów 🙂

Co zatem wspólnego ma dystans 42 195 metrów z finansami? Ano całkiem sporo, bo same zawody to tylko zwieńczenie długiej i ciężkiej pracy. Jeśli wykonałeś ją należycie, osiągniesz zakładany cel bez problemów, bez kontuzji i bez dopingu. Jeśli ściemniałeś, to wyjdzie na tym „sprawdzianie”. Tak samo jest w finansach: na co dzień pracujesz z większym lub mniejszym zaangażowaniem nad tym, żeby kiedyś osiągnąć swój cel. Może być nim niezależność finansowa, wymarzone wakacje, spłata kredytu, właściwie cokolwiek dużego, mierzalnego, co dla Ciebie jest wyzwaniem. Od jakości tej pracy, Twojej konsekwencji, ale także – od pewnych predyspozycji – zależy wynik końcowy. Który przecież nie jest zerojedynkowy, bo nie liczy się tylko sam medal na mecie, ale też czas, wcześniejsze przygotowanie, wreszcie: to wszystko, co zrobisz po tej walce z samym sobą.

Powiedziałbym wręcz, że niezależność finansowa powinna być skutkiem ubocznym dobrego, pełnego i świadomego życia. A maraton skutkiem ubocznym regularnych treningów, które sprawiają nam radość. Czasami trzeba jednak wyjść poza swoją strefę komfortu i podjąć pewne ryzyko. Lubisz spacerować? Fajnie, ale nie zmuszając się do biegu raczej o maratonie nie myśl. Chcesz być wolny finansowo za 20 lat? Też super, tylko lokowanie wszystkich środków na bezpieczne lokaty zdecydowanie wydłuży cały proces.

Maraton często postrzegany jest jako pewna granica, do której się dąży, ale której nie da się przekroczyć. To zwieńczenie wszystkiego w świecie biegaczy, przystanek końcowy, po którym nie ma nic. Osobiście jestem daleki od takiego spojrzenia – jest ono tak samo ograniczające, jak postrzeganie niezależności finansowej jako celu samego w sobie, po którym można złożyć broń i zająć się słodkim leniuchowaniem. A przecież zupełnie nie o to chodzi! Maraton i niezależność finansowa to szczyt, który możemy zdobyć, ale samo wbicie flagi na jego wierzchołku nie sprawi, że będziemy szczęśliwsi, lepsi i że nasze życie zmieni się nie do poznania.  To tylko przystanek na naszej życiowej drodze, do którego dążenie ma sprawiać satysfakcję i po którym warto mieć aspiracje do pełnego przeżywania kolejnych lat.

Arena zmagań…

O tym, że najpierw trzeba się rozpędzić, żeby efekty były widoczne ostatnio pisałem. To nieważne, że na początku jest ciężko, że efekty mizerne, a niemal każdy naokoło Cię wyprzedza. Trzeba od czegoś zacząć, a zanim nauczymy się biegać, musimy opanować chodzenie, wcześniej raczkowanie czy pełzanie. Ja pracuję w sposób świadomy nad finansami osobistymi od mniej więcej 7 lat i uważam się w tym zakresie za zaawansowanego użytkownika. Sport uprawiam od nieco ponad dwóch lat i mimo, że dość gładko wszedłem w poszczególne dyscypliny, to nadal widzę, ile brakuje mi do tego poziomu świadomości, jaki mam w finansach. Nie przejmuję się tym wcale, bo traktuję to jako kolejną przygodę. Kroczę ciekawą, satysfakcjonującą drogą i z biegiem czasu będzie coraz lepiej, o ile nadal będę konsekwentny w tym, co robię. Pamiętaj: ważniejsza jest droga niż sam cel.

A kroczę nią przede wszystkim dla frajdy. I to chyba najlepsza motywacja, jaka może być. Jeśli czujesz satysfakcję z tego, co robisz na co dzień, jesteś chyba skazany na sukces. Bo wtedy nie robisz tego na siłę, wbrew sobie, czy ze względu na ten cel na końcu. Kiedy czujesz satysfakcję z kolejnych małych kroczków i postępu, jaki wykonałeś, niezależnie od tego, czy to przebiegnięcie 5 km czy nadpłata kredytu konsumpcyjnego, to jednocześnie ładujesz się energią i chęcią kontynuowania tej przygody. Na siłę i wbrew sobie nic nie zdziałasz. Tylko uważaj, żeby błędnie nie zinterpretować zwykłego „lenia” czy chwilowego braku motywacji. To całkowicie normalne, że ciężko zebrać się w zimie o 6ej rano na bieganie; ciężko też czasami oprzeć się pokusie nieprzemyślanego przepuszczenia pieniędzy, dla których plany były całkiem inne. Ale osobiście jeszcze ani razu nie żałowałem, że jednak zdołałem się zmotywować do wyjścia na trening, dlatego nie warto się poddawać, a upadanie i podnoszenie się znowu to nieodłączna część całego procesu.

Kolejna rada, którą pewnie dobrze znasz, ale mimo to pozwolę sobie na małą powtórkę. „Poprawić da się tylko to, co się zmierzy” – to teza, która sprawdza się w niesamowicie wielu aspektach życia. Ja wierzę w to tym mocniej, że mam umysł ścisły, lubię liczby, napędzają mnie one do działania zarówno w finansach, jak i sporcie. Uważam wręcz, że bez dokładnego mierzenia swoich wyników i postępów umyka nam niesamowicie dużo. Dlatego po raz sześćdziesiąty-czwarty namawiam do prowadzenia budżetu osobistego, lub chociaż spisywania wszystkich wydatków i wyciągania na ich podstawie wniosków oraz wprowadzania zmian. Bez mierzenia dystansu i tempa też raczej nie będziesz w stanie obiektywnie stwierdzić, czy osiągnąłeś już odpowiedni poziom do przebiegnięcia ponad 42 km na raz. A bez szczegółowej wiedzy o Waszych finansach raczej nie podejmiesz wielu wartościowych decyzji w życiu, jak chociażby tej o urlopie wychowawczym Wolnej, nad którą my zastanawialiśmy się jakieś 1,5 roku temu, a która miała takie oto konsekwencje:

Roczny PIT-11 Wolnej. Czy bez pewności co do swoich finansów taka decyzja przyszłaby łatwo? Nie sądzę…

Teraz coś, co sprawdza się w wielu życiowych dyscyplinach. Uważam, że lepiej być ostatnim wśród najlepszych, niż pierwszym wśród średniaków. Mimo górnolotnych haseł „miej w pompce, co myślą inni” my, ludzie po prostu lubimy się porównywać. To całkowicie naturalne i chyba nie ma co z tym walczyć wbrew sobie. Warto natomiast pracować nad tym, co z tych porównań wynika: jeśli zazdrość i brak motywacji do działania, to ewidentnie robimy coś źle. Porównanie z innymi to okazja do wyciągnięcia wniosków z naszego postępowania i szansa na nauczenie się czegoś nowego. Jeśli odpowiednio przeprocesujemy uczucia i emocje, które pojawiają się w trakcie porównań, mamy szansę na zrobienie kolejnego kroczku, żeby stać się lepszą wersją samego siebie 🙂

A z tym mamy zwykle problem, bo zarówno przygotowanie do maratonu, jak i ogarnięcie finansów osobistych wymaga konsekwencji w działaniu przez długi czas. Nie można być jak chorągiewka na wietrze: jeśli będziesz co chwilę zmieniał kierunek marszu (trenuję/lenię się, oszczędzam/konsumuję), efekty będą co najwyżej przeciętne. Nie zbudujesz atletycznej sylwetki w rok ani nie przygotujesz się do biegu na 80km w tym czasie, jeśli zaczynasz od poziomu „kanapowego kartofla”. Nie od razu Rzym zbudowano, chciałoby się rzec. Słomiany zapał to chyba jedna z największych przeszkód w długoterminowych celach, które sobie stawiamy.

Wreszcie kwestia poruszana przez wielu. Czy maraton, lub – jeśli wolisz – osiągnięcie niezależności finansowej zmienia człowieka? Obiektywną odpowiedzią jest pewnie „to zależy”, natomiast w moim przypadku dotarcie na metę było czymś niesamowicie przyjemnym, ale nie stało się nic magicznego, nie doznałem żadnego objawienia, a moje spojrzenie na świat – jakie było, takie jest nadal. Myślę, że gdzieś tam czekają na mnie jeszcze zawody, które uznam za przełomowe w moim życiu. Ciekawie mówił o tym Michael Arnstein w swoich wykładach o bieganiu ultra. Większość ludzi definiuje bieganie ultra w odniesieniu do dystansu: jeśli jest on dłuższy od maratonu (o 1 metr lub 100 kilometrów, nieważne), to mówimy o bieganiu ultra. Zamiast tego, Michael definiuje kolejne etapy, po przekroczeniu których wkraczasz do tego magicznego świata. Magicznego, bo najpierw ciało musi odmówić Ci posłuszeństwa, później poddać musi się rozum, a dopiero wiara Cię uskrzydli i pozwoli biec dalej. Dla niektórych bieganie ultra zaczyna się więc gdzieś w okolicach 10. kilometra, inni natomiast muszą przebiec ich sto, żeby dojść do tego samego etapu. Niesamowicie ciekawe wykłady, polecam każdemu, kto interesuje się bieganiem.

Dla wielu jednak to właśnie maraton dystans ma znaczenie symboliczne – w moim przypadku potwierdził on jedynie (lub aż!) to, czego wcześniej się tylko domyślałem: jeśli przyzwyczaimy nasze ciało do tego typu wysiłku, to jesteśmy w stanie pokonywać biegiem właściwie dowolnie długie dystanse, jeśli tylko zapewnimy sobie stały dopływ energii. Tak samo osiągnięcie niezależności finansowej to tylko pojawienie się jakiejś liczby w arkuszu, która to będzie większa niż ta sprzed miesiąca i mniejsza niż ta miesiąc później. Innymi słowy: jest co świętować, jest się z czego cieszyć, ale po krótkim odpoczynku dobrze zakasać rękawy i wrócić do treningów czy rozsądnego rozporządzania finansami, bo jakąś drogę pokonałeś, ale przed Tobą jeszcze spory kawałek życia, z którego warto mądrze korzystać!


Nadszedł czas na porady dla przyszłych maratończyków. Mimo, że absolutnie nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, to postaram się coś podpowiedzieć, nie siląc się już na aluzje do świata finansów. Pamiętaj, że stosujesz poniższe na własne ryzyko 🙂

A dzisiejszy wpis… ponownie sponsoruje Decathlon 😉

  • Może to zabrzmi dziwnie, ale bieganie to nie wszystko. Podczas biegu zaangażowane są nie tylko nogi, ale również niesamowicie wiele górnych partii mięśni (mięśnie pleców, brzucha, obręcz barkowa itp). Ich wzmocnienie będzie zbawienne dla tych, którzy myślą o przekraczaniu granic rozsądku i bieganiu dziesiątek kilometrów. Ja polecam to, co znam i praktykuję: basen, siłownia, kettlebells. I jestem pewien, że jest jeszcze jakieś 137 innych, równie skutecznych sposobów na wzmocnienie różnych partii mięśni, przede wszystkim tych głębokich, stabilizujących.
  • Biegaj regularnie. 2-3 razy w tygodniu, stopniowo zwiększając dystans. Moje treningowe dystanse zaczynały się od 5-8km. Aktualnie standardowym dystansem jest dla mnie coś w okolicach 15km, a raz w tygodniu staram się przebiec półmaraton lub nawet kilka kilometrów więcej. Bez przyzwyczajenia ciała do dłuższego dyskomfortu, z jakim powiązany jest intensywny wysiłek fizyczny, raczej nie osiągniesz poziomu potrzebnego do nieprzerwanego biegu trwającego kilka godzin. Z drugiej strony…
  • Nie musisz przebiec maratonu, żeby przebiec maraton 🙂 Doprecyzowując: Twoje treningi nawet nie muszą nawet zbliżyć się do tego dystansu, żebyś poradził sobie z nim na zawodach. Ja przed swoim debiutem miałem ledwo kilka razy przebiegnięty półmaraton. Dzisiaj stwierdziłbym, że dobrze czuć się komfortowo w dystansach rzędu 20-kilku kilometrów (tempo ma znaczenie drugorzędne – dopóki biegniesz a nie idziesz, jest dobrze ;)). Jeśli one Cię nie niszczą, możesz śmiało planować 42km!
  • Nie trzeba miesięcznie biegać setek kilometrów, żeby poradzić sobie na maratonie. Nawet amatorzy (raczej Ci „profesjonalni amatorzy” ;)) potrafią robić po 400-500 km miesięcznie, ja natomiast nie dobijam nawet do dwóch stówek i nie czuję, żeby maraton był dla mnie czymś nieosiągalnym. Aktualnie biegam coś w okolicach 40 km tygodniowo i dobrze mi z tym 🙂
  • Słuchaj swojego ciała! Jeśli odczuwasz ból lub inne dolegliwości (nie mylić ze zmęczeniem i zakwasami, które są wręcz pożądane ;)) podczas lub po bieganiu, daj sobie czas na regenerację, popracuj nad techniką / zwolnij tempo / wzmocnij ciało innymi aktywnościami. To bardzo indywidualne, więc trudno tutaj cokolwiek radzić, zwłaszcza będąc takim amatorem jak ja. Osobiście miałem trochę problemów ze stawami (kostka) i kolanami na początku biegania (powiedziałbym nawet: w ciągu pierwszego roku). Po tym czasie ciało się wzmocniło, a ja bardziej go słucham, czego efektem jest absolutny brak kontuzji od mniej więcej roku. Również po dystansach rzędu 20+ kilometrów ze sporymi przewyższeniami.

Szkoda, że sam musiałem się o tym przekonać po początkach „na hurra”, czyli po kilkunastu kilometrach niemalże w trampkach…

  • Naucz się jeść i pić podczas biegania. To jest mocno związane z punktem wyżej: nie możesz czekać, aż podczas długiego biegu skończy Ci się paliwo, bo wtedy stracisz najpierw siłę do biegu, a później pojawią się mroczki przed oczami i będziesz miał trudności z racjonalnym myśleniem: to znak, że nawet Twój mózg nie dostaje wystarczająco dużo energii, a z tego stanu powrotu do efektywnego biegu już raczej nie ma 🙂 To trzeba wyczuć, ale osobiście do dystansu 15-20km potrafię obejść się bez jedzenia, wodę popijam jak jest rzeczywiście gorąco i mocno się pocę. Od 20 km wzwyż biorę ze sobą chociaż flaszkę (0,3-0,5l) izotoniku (sam rozrabiam z proszku, dzięki czemu może on być bardzo 'lekki’), często kilka daktyli. Na maratonie praktykuję za to podejście: dopóki masz paliwo, możesz jechać dalej, wcinam więc regularnie to, co dają. W praktyce: pół banana co 5 km, regularnie izotonik, jak mają jakieś magiczne cukiereczki, też biorę 🙂 Wolę przegiąć w tą stronę i ewentualnie zwolnić przez jakąś kolkę niż przesadzić w drugą i zderzyć się ze słynną ścianą! Warto też nauczyć się jeść i pić podczas biegu – to też dość specyficzna umiejętność.

Powyżej zdjęcie kubka, w jakim podawana jest woda (lub izotonik) na zawodach wszelakich. Weź go zwyczajnie, a oblejesz sobie facjatę i będziesz się kleił (jeśli wybrałeś izo). Zgnieć go w ręku, zrób tak zwany dzióbek, a wypijesz płyn bez wpadki nawet szybko biegnąc! Ponieważ i tak kubek jest wypełniony najwyżej w połowie, nie ma problemu ze zgnieceniem

  • Nie sprzeciwiaj się prawom fizyki! Biegając skaczesz, a razem z Tobą: Twoje jelita i pęcherz. Jeśli potrzebujesz załatwić jedyneczkę lub dwójeczkę, zrób to. Sprawę ułatwia bieganie z rana, wizyta w toalecie przed bieganiem, a także przygotowanie sobie zawiniątka papieru i bieganie w terenach leśnych 😉 Na zawodach jeszcze nigdy nie miałem tego problemu, ciężko mi wytłumaczyć czemu.
  • Przed maratonem nie wprowadzaj znaczących zmian w sferze biegania. Nie eksperymentuj z nowymi butami czy skarpetkami, nie kupuj żeli energetycznych, na które nie wiesz jak zareagujesz. Trzymaj się tego, co sprawdzone i pewne. Co chyba jeszcze ważniejsze, dobierz i przetestuj na dłuższych dystansach (20km+) strój, w których będziesz biegał. Nie ma nic gorszego niż obtarcia do krwi, które mogą skutecznie odebrać chęć do dalszego biegu, mimo że poza tym czujesz się doskonale.
  • Daj sobie czas na regenerację przed zawodami. Nie forsuj się bezpośrednio przed głównym biegiem, nie staraj się nadrabiać treningowych zaległości. Na to i tak jest za późno – lepiej odpocząć i założyć niższe tempo niż zaczynać maraton nie będąc wypoczętym.

Powyższa rada autorstwa Pawła jest tak niesamowicie trafna, że postanowiłem nie zmieniać w niej ani słowa!

  • Bieżnia to diabelska konstrukcja 🙂 Pewnie tutaj narażę się wielu, ale osobiście nie korzystam z tego urządzenia i w większości przypadków nie polecałbym go, chyba że do rozgrzewki lub chwili treningu cardio po treningu siłowym. Ale jeśli chcesz po prostu pobiegać, wyjdź z domu i zacznij przebierać nogami! Bieganie na wolnym powietrzu jest zdecydowanie ciekawsze, a do tego możesz się dotlenić (względnie: dosmogować, w zależności od tego, gdzie biegasz) i obcować z przyrodą, że nie wspomnę o budowaniu kondycji. Bieżnia – oprócz tego, że jest po prostu nudna 😉 – nie zapewnia absolutnie żadnego zróżnicowania terenu. Twoje nogi wykonują dokładnie taki sam ruch tysiące razy – już nawet zwykły chodnik gwarantuje większe zróżnicowanie, w końcu czasami musisz skręcić, coś ominąć itp. Najlepiej oczywiście biega się na miękkim i to chyba polecam najbardziej.
  • A skoro już jesteśmy przy terenie, to nie mogę pominąć tematu butów. Zwykle zaczynając swoją przygodę z nową dyscypliną podchodzimy do tego rozsądnie, nie przesadzając z wydatkami na sprzęt. W końcu nie wiemy, czy nowy sport nam się spodoba, czy może po kilku treningach odpuścimy. Z bieganiem jest nieco inaczej – to właśnie na początku jesteśmy najbardziej narażeni na kontuzję i to wtedy potrzebujemy jak najlepszego wsparcia i ochrony dla naszych stóp i kolan. Dlatego jeśli tylko „poczujesz”, że będziesz regularnie przebierał nogami, polecam zaopatrzeć się w porządne buty z dobrą amortyzacją. Ale jeśli myślisz o maratonie, zapewnie doskonale o tym wiesz 🙂
  • Biegaj w zróżnicowanym terenie, najlepiej z dużą ilością przewyższeń. Kiedyś biegałem tylko po asfalcie: w końcu przygotowywałem się do zawodów, które rozgrywane są na takiej powierzchni… po jakimś czasie odkryłem, jaką frajdę daje bieganie po leśnych pagórach i niemal całkowicie się na nie przerzuciłem. Ze zdumieniem odkryłem później, że bieganie po asfalcie jest zdecydowanie łatwiejsze, jeśli jesteś przyzwyczajony do cięższego terenu! Uważam, że jest dużo sensu w treningach w trudniejszych warunkach niż te, których uświadczysz na zawodach.
  • Załóż raczej jednostajne tempo i wyznacz je rozważnie, zwłaszcza jeśli to Twój debiut. Podstawą niech będzie Twoje tempo na dystansie półmaratonu, do którego dobrze dodać co nieco, uwzględniając dwukrotnie dłuższy dystans. Przykład: przed pierwszym maratonem biegałem połówki w granicach 1:45, a zatem moje średnie tempo wynosiło coś koło 5 min/km. Maraton chciałem więc przebiec w tempie 5:30 min/km i nie tylko mi się to udało, ale urwałem jeszcze parę minut. Do obliczeń możesz użyć chociażby tego kalkulatora.
  • Inną taktyką na określenie zakładanego tempa może być przyjęcie po prostu tego, w którym się nie męczysz. Myślę, że każdy biegacz ma coś takiego, jak tempo/prędkość przelotową, podczas której nie odczuwa większego zmęczenia, nie podbija za bardzo tętna i nie zmusza organizmu do nadmiernego wysiłku. To tempo oczywiście powinno ewoluować z czasem, ale przyjęcie go za punkt wyjścia w dystansie maratonu to całkiem sensowna opcja.
  • Ciesz się biegiem. Maraton ma być Twoim świętem, a nie trudnym sprawdzianem, przed którym się stresujesz. Będzie mnóstwo podobnych Tobie zawodników, adrenalina i kibice; przybijesz dziesiątki piątek mocy, a na koniec poczujesz olbrzymią satysfakcję. Chyba nie będziesz zaskoczony stwierdzeniem, że połowa sukcesu jest w głowie i to od Twojego podejścia i wewnętrznego spokoju zależy najwięcej.

Tak zwana „piątka mocy”. Najbardziej niesamowite jest to, że działa!

  • ile czasu potrzeba na przygotowanie do maratonu od postawienia pierwszego biegowego kroku? Nie ma tu żadnej złotej recepty – u mnie ten czas był wyjątkowo krótki, bo nieco ponad 42km przebiegłem jakieś 14 miesięcy od pierwszych przebiegniętych kilometrów. I nie, nie sądzę, że było to coś szalonego ;), ale zwykle przyjmuje się, że dobrze mieć co najmniej kilkuletni staż biegowy przed swoim pierwszym maratonem.
  • Staraj się w jakiś sposób mierzyć swoje postępy. Jest mnóstwo aplikacji i urządzeń, które Ci w tym pomogą (różnej maści opaski lub zegarki sportowe, ewentualnie: po prostu smartfon), dzięki czemu nie tylko obiektywnie ocenisz swoje postępy, ale prawdopodobnie będziesz w stanie lepiej zmobilizować się do bicia kolejnych życiowych rekordów.
  • Ponieważ – jak zwykle – niemal wszystko siedzi w głowie, na starcie postaraj się „zapomnieć” o tym, że przed Tobą ponad 42 kilometry. Biegnij tak, jakbyś miał do pokonania mniejsze odcinki, na przykład 5-kilometrowe. Pilnuj na nich czasu, tempa, tętna – ale ciągle pamiętaj, że biegniesz kilka „piątek” zamiast 42km. To pomoże w psychicznym oswojeniu się z tym dystansem.
  • Zamiast cisnąć od pierwszych kilometrów, wrzuć na luz, wręcz: biegnij na hamulcu. Chyba nikt nie jest w stanie trafnie oszacować swoich sił oraz możliwości przy pierwszym podejściu, dlatego zagraj asekuracyjnie i nie pozwól, żeby adrenalina Cię poniosła. Najlepszą strategią jest wolniejszy start i podkręcanie tempa w drugiej połowie dystansu. Ja to zrobiłem wręcz idealnie za pierwszym razem (fota poniżej), sam nie do końca wiem jak 🙂 Ale to niesamowite uczucie, kiedy możesz przyspieszyć po dwudziestym kilometrze i w miarę pokonywania dystansu obserwujesz, że zaczynasz wyprzedzać coraz więcej osób, które najzwyczajniej na świecie przeliczyły się na początku. To wręcz uskrzydla!

  • Bierz udział w innych zawodach. To chyba oczywiste, ale dobrze oswoić się z zawodami na krótszych dystansach. Biegaj piątki, dychy, półmaratony – chociaż kilka razy w roku. To pozwoli Ci poznać całą procedurę i aspekty organizacyjne, poczujesz klimat zawodów i przyzwyczaisz się do tych tłumów biegaczy naokoło Ciebie. W grupie też trzeba nauczyć się biegać, a oprócz tego po kilku zawodach nauczysz się, jak poskromić napływającą adrenalinę, która – mimo, że napędza na początku niesamowicie – nie jest najlepszym doradcą jeśli chodzi o strategię biegu (punkt powyżej). Do tej pory pamiętam jeden z półmaratonów, na którym – niesiony emocjami – zacząłem jak burza, płacąc za to sporą cenę na ostatnich kilometrach, podczas których po prostu nie byłem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej, niż trucht.
  • Pamiętaj, że zapisy zaczynają się często na pół roku (lub wcześniej!) przed zawodami. Im szybciej się na nie zapiszesz, tym niższą cenę zapłacisz i tym większą motywację będziesz miał na porządne przygotowania.
  • Stres, który będzie Ci towarzyszył już na kilka dni przed imprezą, a który swoje apogeum będzie miał w dniu zero, jest całkowicie normalny i chyba każdy czuje to samo. Nie powiem Ci, żebyś zachował spokój, bo aż do startu to chyba niemożliwe (przynajmniej w moim wykonaniu). Zaakceptuj to po prostu i postaraj się przekuć stres w pozytywną energię, którą spożytkujesz w biegu 😉
  • Po dobiegnięciu na metę i ochłonięciu z emocji jak najszybciej uzupełnij braki energetyczne. Jestem zdania, że to czas, kiedy absolutnie nie ma co wybrzydzać i należy jak najszybciej zacząć ładować w siebie węglowodany, na początek dobre będą nawet proste: mimo, że na co dzień to nie najlepszy pomysł, to 2 drożdżówki, kilka bananów i 2 red bulle to było pierwsze, co wciągnąłem po pokonaniu linii mety 😉

Dzięki temu tekstowi sam przypomniałem sobie co nieco i lepiej przygotowałem się do 4. Gdańsk Maratonu. Ciekawe, czy w wirze walki z samym sobą będę pamiętał o tych wszystkich złotych radach 🙂 Na razie pewne jest co innego: cały mój spokój i opanowanie rozsypały się niczym domek z kart podczas tworzenia tego teksu :). Na 3 dni przed dniem zero i mnie udzielił się stres przed niedzielnymi zawodami. Postaram się jednak nieco odpocząć i wyciszyć, bo w najbliższą niedzielę na pewno nie będę narzekał na brak emocji!

Ze sportowym pozdrowieniem,

Wolny

Odliczamy 🙂

12 komentarzy do “Maraton i finanse osobiste – więcej wspólnego, niż myślisz!

  1. funboy Odpowiedz

    Super, że połączyłeś w 1 art sport z długoterminowymi celami finansowymi.
    Zgadzam się, że stawianie sobie celów (i realizowanie ich) w świecie sportu to świetny trening cierpliwości a tej cierpliwości potrzeba także w przypadku % składanego 🙂

    Znasz wyniki tzw. testu Marshmallow gdzie dzieciom zaproponowano 1 piankę do zjedzenia od razu lub zaczekanie ileś tam minut i zjedzenie 2. Większość dzieci wybrała natychmiastową gratyfikację. Wzięła jedną piankę. A te dzieci, które postanowiły zaczekać aby dostać więcej po latach (badania trwały wiele lat) doskonale radziły sobie z finansami. Były w stanie czekać na efekty.

    Ja mówię znajomym „kup kawalerkę i niech się spłaca a potem kupisz drugą …” to słyszę „eeeee to trzeba czekać wiele lat aby coś z tego było …”.

    🙂

    • Beata Odpowiedz

      Funboy. Skąd ja to znam. Jak kupowałam pierwsze mieszkanie w 2013 roku to słyszałam, a że za małe (50m) a że nie w centrum, a że widok słaby. Żebym poczekała i uzbierała na większe, fajniejsze.
      W 2017 kupiłam drugie mieszkanie. I znowu słyszę to samo, że za małe dla małżeństwa z dwójką dzieci, że nie ma tam tramwaju…. A ludzie, którzy to mówią dalej zbierają na swoje pierwsze mieszkanie. 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Heh, życie. Czasami wydaje mi się, że 'nie da się’, 'nie umiem’ czy 'ale przecież’ to ulubione słowa większej części społeczeństwa 😉

  2. ewa Odpowiedz

    Dziękuję za wspaniałe rady, z pewnością jeszcze nie raz wrócę do tego artykułu by sobie je przypomnieć, bo przy moich krótkich nóżkach(160 cm wzrostu) przebiegnięcie maratonu to będzie duży wysiłek. Obecnie biegam koło dyszki ale raczej wolno godzinkę lub czasem trochę nieco ponad godzinkę, bo biegam z moim psem słodkim labradorem.Wydaje mi się że chyba muszę parę razy pobiegać bez psa bo jednak on troszkę rozprasza moją uwagę 😊 i ocenić swoje możliwości.Pochwalę się jeszcze że warunki do biegania mam wspaniałe bo biegamy wałem nad Narwią więc piesek może się ochłodzić w wodzie kiedy tylko ma ochotę.Ja planuję przebiec maraton jesienią więc jeszcze troszkę czasu mam na przygotowanie a póki co życzę powodzenia i dobrych wyników.Pozdrawiam😊

  3. finedu.pl Odpowiedz

    Paralela maratonu i finansów osobistych jak najbardziej trafiona. Jedno i drugie nie wybacza żadnej drogi na skróty. Jak Twój maraton? Pozdr

  4. Maciej Odpowiedz

    Szanuję, choć ja ze względu na kręgosłup miałbym problem żeby w takim maratonie wystartować, to od czasu do czasu startuję w maratonach MTB. Choć człowiek jest daleki od tych czołowych pozycji, to samo przejechanie takiego dystansu co zawodowcy sprawia człowiekowi nie małą przyjemność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *