Wolnym Byc

Maraton i finanse osobiste – więcej wspólnego, niż myślisz!

Ostatnio pojawił się komentarz, w którym jedna z Was prosiła o wpis odnośnie przygotowań do maratonu. A za kilka dni planuję po raz kolejny przebiec ten królewski dystans, zacząłem o tym myśleć na poważnie. Wkrótce doszedłem do wniosku, że maraton oraz finanse osobiste mają zadziwiająco wiele wspólnego! To swoisty eksperyment, bo wpisy z kategorii „sport” prawdopodobnie przypadną do gustu tylko części stałych czytelników. Postanowiłem jednak spróbować ożenić te dwa światy, czego efektem jest poniższy wpis. Najpierw polecimy ze sportowo-finansowymi porównaniami; jeśli nie interesują Cię one, przeskocz od razu tutaj, gdzie znajdziesz sporo porad maratończyka-amatora dla maratończyków-amatorów 🙂

Co zatem wspólnego ma dystans 42 195 metrów z finansami? Ano całkiem sporo, bo same zawody to tylko zwieńczenie długiej i ciężkiej pracy. Jeśli wykonałeś ją należycie, osiągniesz zakładany cel bez problemów, bez kontuzji i bez dopingu. Jeśli ściemniałeś, to wyjdzie na tym „sprawdzianie”. Tak samo jest w finansach: na co dzień pracujesz z większym lub mniejszym zaangażowaniem nad tym, żeby kiedyś osiągnąć swój cel. Może być nim niezależność finansowa, wymarzone wakacje, spłata kredytu, właściwie cokolwiek dużego, mierzalnego, co dla Ciebie jest wyzwaniem. Od jakości tej pracy, Twojej konsekwencji, ale także – od pewnych predyspozycji – zależy wynik końcowy. Który przecież nie jest zerojedynkowy, bo nie liczy się tylko sam medal na mecie, ale też czas, wcześniejsze przygotowanie, wreszcie: to wszystko, co zrobisz po tej walce z samym sobą.

Powiedziałbym wręcz, że niezależność finansowa powinna być skutkiem ubocznym dobrego, pełnego i świadomego życia. A maraton skutkiem ubocznym regularnych treningów, które sprawiają nam radość. Czasami trzeba jednak wyjść poza swoją strefę komfortu i podjąć pewne ryzyko. Lubisz spacerować? Fajnie, ale nie zmuszając się do biegu raczej o maratonie nie myśl. Chcesz być wolny finansowo za 20 lat? Też super, tylko lokowanie wszystkich środków na bezpieczne lokaty zdecydowanie wydłuży cały proces.

Maraton często postrzegany jest jako pewna granica, do której się dąży, ale której nie da się przekroczyć. To zwieńczenie wszystkiego w świecie biegaczy, przystanek końcowy, po którym nie ma nic. Osobiście jestem daleki od takiego spojrzenia – jest ono tak samo ograniczające, jak postrzeganie niezależności finansowej jako celu samego w sobie, po którym można złożyć broń i zająć się słodkim leniuchowaniem. A przecież zupełnie nie o to chodzi! Maraton i niezależność finansowa to szczyt, który możemy zdobyć, ale samo wbicie flagi na jego wierzchołku nie sprawi, że będziemy szczęśliwsi, lepsi i że nasze życie zmieni się nie do poznania.  To tylko przystanek na naszej życiowej drodze, do którego dążenie ma sprawiać satysfakcję i po którym warto mieć aspiracje do pełnego przeżywania kolejnych lat.

Arena zmagań…

O tym, że najpierw trzeba się rozpędzić, żeby efekty były widoczne ostatnio pisałem. To nieważne, że na początku jest ciężko, że efekty mizerne, a niemal każdy naokoło Cię wyprzedza. Trzeba od czegoś zacząć, a zanim nauczymy się biegać, musimy opanować chodzenie, wcześniej raczkowanie czy pełzanie. Ja pracuję w sposób świadomy nad finansami osobistymi od mniej więcej 7 lat i uważam się w tym zakresie za zaawansowanego użytkownika. Sport uprawiam od nieco ponad dwóch lat i mimo, że dość gładko wszedłem w poszczególne dyscypliny, to nadal widzę, ile brakuje mi do tego poziomu świadomości, jaki mam w finansach. Nie przejmuję się tym wcale, bo traktuję to jako kolejną przygodę. Kroczę ciekawą, satysfakcjonującą drogą i z biegiem czasu będzie coraz lepiej, o ile nadal będę konsekwentny w tym, co robię. Pamiętaj: ważniejsza jest droga niż sam cel.

A kroczę nią przede wszystkim dla frajdy. I to chyba najlepsza motywacja, jaka może być. Jeśli czujesz satysfakcję z tego, co robisz na co dzień, jesteś chyba skazany na sukces. Bo wtedy nie robisz tego na siłę, wbrew sobie, czy ze względu na ten cel na końcu. Kiedy czujesz satysfakcję z kolejnych małych kroczków i postępu, jaki wykonałeś, niezależnie od tego, czy to przebiegnięcie 5 km czy nadpłata kredytu konsumpcyjnego, to jednocześnie ładujesz się energią i chęcią kontynuowania tej przygody. Na siłę i wbrew sobie nic nie zdziałasz. Tylko uważaj, żeby błędnie nie zinterpretować zwykłego „lenia” czy chwilowego braku motywacji. To całkowicie normalne, że ciężko zebrać się w zimie o 6ej rano na bieganie; ciężko też czasami oprzeć się pokusie nieprzemyślanego przepuszczenia pieniędzy, dla których plany były całkiem inne. Ale osobiście jeszcze ani razu nie żałowałem, że jednak zdołałem się zmotywować do wyjścia na trening, dlatego nie warto się poddawać, a upadanie i podnoszenie się znowu to nieodłączna część całego procesu.

Kolejna rada, którą pewnie dobrze znasz, ale mimo to pozwolę sobie na małą powtórkę. „Poprawić da się tylko to, co się zmierzy” – to teza, która sprawdza się w niesamowicie wielu aspektach życia. Ja wierzę w to tym mocniej, że mam umysł ścisły, lubię liczby, napędzają mnie one do działania zarówno w finansach, jak i sporcie. Uważam wręcz, że bez dokładnego mierzenia swoich wyników i postępów umyka nam niesamowicie dużo. Dlatego po raz sześćdziesiąty-czwarty namawiam do prowadzenia budżetu osobistego, lub chociaż spisywania wszystkich wydatków i wyciągania na ich podstawie wniosków oraz wprowadzania zmian. Bez mierzenia dystansu i tempa też raczej nie będziesz w stanie obiektywnie stwierdzić, czy osiągnąłeś już odpowiedni poziom do przebiegnięcia ponad 42 km na raz. A bez szczegółowej wiedzy o Waszych finansach raczej nie podejmiesz wielu wartościowych decyzji w życiu, jak chociażby tej o urlopie wychowawczym Wolnej, nad którą my zastanawialiśmy się jakieś 1,5 roku temu, a która miała takie oto konsekwencje:

Roczny PIT-11 Wolnej. Czy bez pewności co do swoich finansów taka decyzja przyszłaby łatwo? Nie sądzę…

Teraz coś, co sprawdza się w wielu życiowych dyscyplinach. Uważam, że lepiej być ostatnim wśród najlepszych, niż pierwszym wśród średniaków. Mimo górnolotnych haseł „miej w pompce, co myślą inni” my, ludzie po prostu lubimy się porównywać. To całkowicie naturalne i chyba nie ma co z tym walczyć wbrew sobie. Warto natomiast pracować nad tym, co z tych porównań wynika: jeśli zazdrość i brak motywacji do działania, to ewidentnie robimy coś źle. Porównanie z innymi to okazja do wyciągnięcia wniosków z naszego postępowania i szansa na nauczenie się czegoś nowego. Jeśli odpowiednio przeprocesujemy uczucia i emocje, które pojawiają się w trakcie porównań, mamy szansę na zrobienie kolejnego kroczku, żeby stać się lepszą wersją samego siebie 🙂

A z tym mamy zwykle problem, bo zarówno przygotowanie do maratonu, jak i ogarnięcie finansów osobistych wymaga konsekwencji w działaniu przez długi czas. Nie można być jak chorągiewka na wietrze: jeśli będziesz co chwilę zmieniał kierunek marszu (trenuję/lenię się, oszczędzam/konsumuję), efekty będą co najwyżej przeciętne. Nie zbudujesz atletycznej sylwetki w rok ani nie przygotujesz się do biegu na 80km w tym czasie, jeśli zaczynasz od poziomu „kanapowego kartofla”. Nie od razu Rzym zbudowano, chciałoby się rzec. Słomiany zapał to chyba jedna z największych przeszkód w długoterminowych celach, które sobie stawiamy.

Wreszcie kwestia poruszana przez wielu. Czy maraton, lub – jeśli wolisz – osiągnięcie niezależności finansowej zmienia człowieka? Obiektywną odpowiedzią jest pewnie „to zależy”, natomiast w moim przypadku dotarcie na metę było czymś niesamowicie przyjemnym, ale nie stało się nic magicznego, nie doznałem żadnego objawienia, a moje spojrzenie na świat – jakie było, takie jest nadal. Myślę, że gdzieś tam czekają na mnie jeszcze zawody, które uznam za przełomowe w moim życiu. Ciekawie mówił o tym Michael Arnstein w swoich wykładach o bieganiu ultra. Większość ludzi definiuje bieganie ultra w odniesieniu do dystansu: jeśli jest on dłuższy od maratonu (o 1 metr lub 100 kilometrów, nieważne), to mówimy o bieganiu ultra. Zamiast tego, Michael definiuje kolejne etapy, po przekroczeniu których wkraczasz do tego magicznego świata. Magicznego, bo najpierw ciało musi odmówić Ci posłuszeństwa, później poddać musi się rozum, a dopiero wiara Cię uskrzydli i pozwoli biec dalej. Dla niektórych bieganie ultra zaczyna się więc gdzieś w okolicach 10. kilometra, inni natomiast muszą przebiec ich sto, żeby dojść do tego samego etapu. Niesamowicie ciekawe wykłady, polecam każdemu, kto interesuje się bieganiem.

Dla wielu jednak to właśnie maraton dystans ma znaczenie symboliczne – w moim przypadku potwierdził on jedynie (lub aż!) to, czego wcześniej się tylko domyślałem: jeśli przyzwyczaimy nasze ciało do tego typu wysiłku, to jesteśmy w stanie pokonywać biegiem właściwie dowolnie długie dystanse, jeśli tylko zapewnimy sobie stały dopływ energii. Tak samo osiągnięcie niezależności finansowej to tylko pojawienie się jakiejś liczby w arkuszu, która to będzie większa niż ta sprzed miesiąca i mniejsza niż ta miesiąc później. Innymi słowy: jest co świętować, jest się z czego cieszyć, ale po krótkim odpoczynku dobrze zakasać rękawy i wrócić do treningów czy rozsądnego rozporządzania finansami, bo jakąś drogę pokonałeś, ale przed Tobą jeszcze spory kawałek życia, z którego warto mądrze korzystać!


Nadszedł czas na porady dla przyszłych maratończyków. Mimo, że absolutnie nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, to postaram się coś podpowiedzieć, nie siląc się już na aluzje do świata finansów. Pamiętaj, że stosujesz poniższe na własne ryzyko 🙂

A dzisiejszy wpis… ponownie sponsoruje Decathlon 😉

Szkoda, że sam musiałem się o tym przekonać po początkach „na hurra”, czyli po kilkunastu kilometrach niemalże w trampkach…

Powyżej zdjęcie kubka, w jakim podawana jest woda (lub izotonik) na zawodach wszelakich. Weź go zwyczajnie, a oblejesz sobie facjatę i będziesz się kleił (jeśli wybrałeś izo). Zgnieć go w ręku, zrób tak zwany dzióbek, a wypijesz płyn bez wpadki nawet szybko biegnąc! Ponieważ i tak kubek jest wypełniony najwyżej w połowie, nie ma problemu ze zgnieceniem

Powyższa rada autorstwa Pawła jest tak niesamowicie trafna, że postanowiłem nie zmieniać w niej ani słowa!

Tak zwana „piątka mocy”. Najbardziej niesamowite jest to, że działa!

Dzięki temu tekstowi sam przypomniałem sobie co nieco i lepiej przygotowałem się do 4. Gdańsk Maratonu. Ciekawe, czy w wirze walki z samym sobą będę pamiętał o tych wszystkich złotych radach 🙂 Na razie pewne jest co innego: cały mój spokój i opanowanie rozsypały się niczym domek z kart podczas tworzenia tego teksu :). Na 3 dni przed dniem zero i mnie udzielił się stres przed niedzielnymi zawodami. Postaram się jednak nieco odpocząć i wyciszyć, bo w najbliższą niedzielę na pewno nie będę narzekał na brak emocji!

Ze sportowym pozdrowieniem,

Wolny

Odliczamy 🙂

Exit mobile version