Dzisiejszy wpis sponsoruje Krzysztof Gonciarz, którego „odkryłem” po jakichś 10 latach publikowania przez niego treści w sieci (wiem, brawo ja :)). Jeden z jego filmów zawiera niesamowicie wręcz prosty, a zarazem niezwykle praktyczny i prawdziwy przekaz. Zacznij od poświęcenia 3 minut na obejrzenie (względnie: odświeżenie) tego, co poniżej:
Przekaz filmu jest tak mocny, że po obejrzeniu jeszcze długo siedziałem oniemiały. I nagle wszystko zaczęło się składać w całość. Często słyszę od Was pochlebne opinie dotyczące zakresu moich umiejętności; zresztą i bez nich wiem, że całkiem nieźle ogarniam sporo tematów, które nie są ze sobą nawet powiązanie. Z wykształcenia jestem informatykiem, a – bez nadmiernej skromności – potrafię również wyremontować mieszkanie od A do Z, wszedłem na dość wysoki poziom finansowej świadomości, potrafię składnie i zgrabnie przelać swoje myśli na elektroniczny papier, a ostatnio coraz lepiej radzę sobie w sportach rozmaitych.
Patrząc kilka lat wstecz, byłem na zupełnie innym poziomie i nawet do głowy by mi nie przyszło, że kiedyś dojdę tu, gdzie jestem. Wciąż pamiętam tego Wolnego, który – w okresie mniejszego obciążenia pracą – zaczął klecić na kolanie pierwsze teksty na bloga. To nie miało za bardzo ładu i składu, brakowało mi doświadczenia i wiedzy, nie wiedziałem od czego zacząć, nie miałem właściwie żadnego większego planu działania. Ba – nie miałem nawet żadnej sformalizowanej wiedzy z tematyki, o której chciałem pisać! A mimo to zbudowałem coś ciekawego, a z feedbacku otrzymanego od Was wiem, że zrobiłem „przy okazji” wiele dobrego. A przecież zaczynałem od zera, nie do końca wiedząc, na co się porywam. Gdybym wtedy wiedział, ile to pracy będzie kosztowało, sam nie wiem czy bym zdecydował się na pierwszy krok.
Podobnie było z remontami, do których nigdy w życiu się nie garnąłem. Co nieco opisałem tutaj, ale w skrócie: dopiero ostatnie lata i chęć własnoręcznego przeprowadzenia prac remontowych (ze względu na koszty i jakość) sprawiły, że zakasałem rękawy i obecnie jestem na takim poziomie, że bez większego problemu mógłbym samodzielnie, zawodowo zajmować się kompleksowymi remontami.
Nie inaczej jest ze sportem, od którego stroniłem przez większą część mojego życia, a obecnie – po 2-3 latach od rozpoczęcia treningów biegam maratony i biorę udział w zawodach triathlonowych.
Ostatnio też wybrałem się na ponad 100-kilometrową wycieczkę. Moja pierwsza „seta”, kiedyś pomyślałbym, że to szaleństwo lub co najmniej całodzienna, wymagająca wyprawa.
To wszystko jest tak niesamowite, że czasami wydaje się aż nierealne, zwłaszcza jeśli pomyślę, że niemal cały progress wykonałem w pierwszych latach podwójnego ojcostwa, kiedy to na nadmiar wolnego czasu nie mogłem narzekać. Ale takie są fakty i dzisiaj już wiem, jak to osiągnąłem.
Ja po prostu nieświadomie stosowałem tytułowy Krok pierwszy z filmu Gonciarza. Ja to robiłem. Nie umiejąc, potykając się, nie do końca wiedząc jak i dlaczego, łatając własne błędy i jeszcze więcej się na tym ucząc. To wszystko wynikało z jakże polskiego podejścia „ja nie dam rady?” 🙂 oraz ze zdecydowanego przewartościowania praktyki ponad teorię. Uważam, że żadna z moich „pobocznych specjalizacji” nie jest czymś wyjątkowym ani skomplikowanym i wystarczy nieco zaparcia i praktyki, żeby osiągnąć w niej całkiem niezły poziom. Podobny brak szacunku okazuję swojej głównej specjalizacji, w pracy zawodowej. W ostatnich latach do naszego zespołu dołączyła cała masa nowych osób, w tym takich, które wręcz raczkowały i którym brakowało podstawowej wiedzy, na której mogłyby dalej budować. Ale oni o tym nie wiedzieli i się tym nie przejmowali, oni po prostu to robili, mniej lub bardziej świadomie nadrabiając zaległości i łącząc fakty. W efekcie widzę, że co najmniej część z tych ludzi jest dzisiaj na takim poziomie, że z powodzeniem mogłaby wykonać znaczną część tego, co robię sam.
Chciałbym dzisiaj wzmocnić przekaz z podlinkowanego filmu i powiedzieć: RÓB TO, WARTO! Niezależnie od tego, czy masz jakieś podstawy; może nawet dzisiaj trudno Ci zdefiniować, gdzie chcesz dotrzeć. Każde doświadczenie wzbogaca Cię o nowe umiejętności, wzmacnia charakter i buduje poczucie wartości. I – jak to bezbłędne powiedział autor filmu – powiększa śnieżną kulę Twoich umiejętności, dzięki czemu zdecydowanie łatwiej będzie dodawać kolejne jej fragmenty.
Większość ograniczeń siedzi w naszych głowach; to mury, które sami budujemy i w które zaczynamy wierzyć. Wystarczy odsunąć wymówki na bok i zacząć to robić. Tak jak aktualnie moja nauka języka niemieckiego, którą realizuję „na czuja”, bez presji, planu ani metody, a mimo to wiem, że te moje podrygi dadzą mi dużo. Tak jak Wolna, dla której zdefiniowaliśmy na nowo ścieżkę zawodową, mimo braku w doświadczeniu, wiedzy i w obliczu niejasnego celu, do którego dążymy.
Gdybym jakieś 10 lat temu nie uwierzył, że mogę być niezależny finansowo, owa niezależność finansowa nie byłaby dzisiaj dla mnie na wyciągnięcie ręki. Te 10 lat temu dopiero wkraczałem na rynek pracy i comiesięczny bilans mojego budżetu wyglądał wręcz śmiesznie, ale ja zacząłem podążać opisaną na zagranicznych blogach ścieżką i aktualnie jestem gdzieś w okolicach szczytu.
Nie trzeba zresztą szukać porównań w rzeczach wielkich, podobny mechanizm obserwuję na co dzień. Ostatnio spędziłem weekend z Wolną na włoskim wybrzeżu Amalfi. Zamiast słodkiego nic-nie-robienia i regenerowania się podczas tych kilku dni bez Wolniątek, zrobiliśmy sobie obóz sportowy na własne życzenie. Pasja do gór (to Wolna) i chęć fizycznego „zajechania się” (to ja) połączyła nas, czego efektem były codzienne, ponad 20-kilometrowe wędrówki, w trakcie których najpierw musieliśmy zejść z poziomu 700 metrów npm do zera, żeby później – po zwiedzaniu i kąpieli w morzu – wrócić na samą górę. Zarówno droga w dół, jak i w górę wydawała się nieprawdopodobna, kiedy przy bezchmurnym niebie patrzyliśmy na cel naszej podróży. „Nie da się – przecież my tam nigdy nie dojdziemy” – to była codzienna myśl, którą jeszcze podsycał mój lęk wysokości. A mimo to, codziennie rano pakowaliśmy plecak, ubieraliśmy się i wyruszaliśmy na szlak, po kilku godzinach stwierdzając, że jednak tego dokonaliśmy. Zmęczeni, zadowoleni, nie do końca rozumiejący, że tak po prostu osiągnęliśmy to, co rano wydawało się co najmniej skomplikowane.
Ooooo… tam, na ten koniec samiuśki. I z powrotem. Nam też się wydawało, że to niemożliwe, aż wykonaliśmy plan i w końcu mogliśmy pozwolić sobie na lody 🙂
To, czego Ci potrzeba to odwaga i konsekwencja. Nie słuchaj malkontentów, nie wierz, że „nie da się”, że to trudne, że zjedzą Cię na śniadanie, że trzmiel według praw fizyki latać nie może (a lata!), że przecież nie masz szans w tej rywalizacji. Tu nie chodzi o bycie najlepszym, tu chodzi o bycie lepszą wersją samego siebie każdego dnia – tylko tyle i aż tyle. A do tego przybliża Cię każdy trening, każde nowe doświadczenie, każda nadmiarowa stówka odłożona na bok; każdy, nawet najmniejszy kroczek. Rób to, dopóki nie brakuje Ci siły i zdrowia. Mając je, nie waż się stać w miejscu: tak nie otworzysz sobie morza możliwości, na które wypłynąć może każdy, jeśli tylko udowodni, że zasłużył.
Postępując w ten sposób, budujesz – niejako przy okazji – niesamowite pokłady wiary w siebie, we własne możliwości i umiejętności. Stajesz się kimś, kto potrafi trafnie ocenić skalę trudności różnych przedsięwzięć i jest w stanie podjąć się większości z nich. Naprawdę niewiele granic stoi przed kimś, kto podjął się już wielu projektów w różnych dziedzinach życia; przecież jeśli do tej pory wszystkie zakończyły się sukcesem, dlaczego inaczej ma być kolejnym razem? Jeśli natomiast wolisz spędzać mało produktywny czas w obrębie swojej strefy komfortu, to wyjście poza nią oznacza nadmierne ryzyko, małe szanse powodzenia i na tyle dużo wątpliwości, że lepiej w ogóle nie wychodzić z wygodnych kapci.
Jak mówi Krzysiek z filmowego wstępu: „Sekret ludzi, którzy robią coś naprawdę dobrze? Robią to odpowiednio długo„. Jak dla mnie: stwierdzenie perfekcyjne. Mając jego świadomość wręcz nie mogę się doczekać, gdzie będę za kolejne kilka lat. Mam nadzieję, że Tobie również nie zabraknie zapału i chęci do realizacji aspiracji, które na razie wydają się Twoim Everestem. Zdobędziesz go, jeśli tylko wystarczająco długo będziesz do tego dążył.
Ah, cóż za solidna dawka motywacji ^^ No dobra, to idę skonfigurować wreszcie dockera, to będzie mój dzisiejszy kroczek naprzód 🙂
Cieszę się, działaj!
Ja tak trochę nie w temacie, ale… serio ponad 4 godziny jazdy na rowerze to tylko 861 spalonych kalorii? Powszechne 500kcal/h podawane w internecie wydawało mi się nieco zawyżoną wartością, ale że aż o 60%?
Nie przykładam wagi do tych wartości, zarówno jeśli chodzi o bieg jak i rower, według mnie to wyssane z palca liczby. Gdybym miał szacować, strzelałbym w 400kcal/h.
Dokładnie tak jest. W gruncie rzeczy bez małych kroków (a tym bardziej bez 1 kroku) nie zdobywa się celów. Małe kroki i dzialanie doprowadza szybciej do celu niz rozmyślania jak szybko zrealizować cel jakimiś wielkimi planami. To możemy też wyczytać chyba w każdej książce motywacyjne i nie tylko. A zdanie ze 20% działania wykonuje 80% roboty jest jak najbardziej na miejscu. Bardzo przydatny wpis motywacyjny poparty własnymi przykładami. Pozdrawiam!
Potwierdzam, reguła 20/80 działa w wielu przypadkach, jeśli ktoś nie wie o co chodzi, polecam pogooglać.
Mi bardzo pomogło napisanie wszystkich celów na kartce i rozgraniczenie ich na mniejsze kroki. Powoli mogę skreślać mniejsze, łatwiejsze zadania i dążyć do realizacji celu.
Bo jesteś facetem, porządna lista TODO rządzi, mi też pomaga i często motywuje do działania.
Ale po co? Po co doskonalić swoje umiejętności w jakiejś dziedzinie, po co umieć wiele, po co włazić na szczyty? Dla chwilowej radości i satysfakcji? One mogą być niezłym motorem napędowym, ale i tak nie nadają robieniu jakiejkolwiek z tych rzeczy sensu i nie sprawiają, że warto obierać je za cel.
Ohoho, toż to niezwykle ważne, egzystencjalne wręcz pytanie: PO CO? Życzę, żebyś znalazł coś, co nadaje sens temu, co robisz. Mam też nadzieję, że napisanie tego komentarza miało do Ciebie głębszy sens 😉 pozdrawiam i życzę owocnych poszukiwań.
Masz 100% racji 🙂 Rozpocząłem projekt samowystarczalnego gospodarstwa. Wielu mówi że mi się nie uda, że się nie da, że jak by się dało to już by ktoś to zrobił. A ja chce wszystkim pokazać że dam radę i małymi kroczkami, których już kilka zrobiłem dojdę do celu 🙂 A przy okazji stworzę instrukcjekrok po kroku jak ktoś może zrobić to samemu 🙂 Zerknij: https://youtu.be/51gYouo38sw
Fajnie że motywujesz innych, życzę powodzenia i całych gór zapału, niezbędnych w trudniejszych momentach.
Dzięki 🙂
Kibicuję Ci. Aczkolwiek obejrzałam filmik i wizja w nim przedstawiona wydaje mi się trochę jednak utopijna. Myślę, że przy własnym gospodarstwie, nawet takim tylko na własne potrzeby, czasu wolnego na te pasje, hobby i odwiedzanie rodziny za dużo nie ma. Raczej jest kupa pracy. No i nie nazwałabym go samowystarczalnym. Coś takiego, jak samowystarczalność wg mnie nie istnieje. Nikt nie jest w stanie wytworzyć absolutnie wszystkiego sam.
Jeden z najlepszych i najprawdziwszych (nie sugeruje że inne są nieprawdziwe ;)) postów na tym blogu (a przeczytalem wszystkie. Świetna robota Wolny!
A dziękuję, Wolna też tak twierdzi, mi ciężko to obiektywnie ocenić.
Wolny, bardzo dobry wpis. Od wielu lat wykonujesz świetną robotę opisując swoje doświadczenia. Uruchomiłeś swoją „kulę śniegową” i kibicuję Tobie za każdym razem, kiedy czytam Twoje wpisy. „Każda, najdłuższa nawet podróż, zaczyna się od pierwszego kroku” – ile razy to słyszeliśmy – ale to od nas zależy kiedy postawimy ten pierwszy krok i jak daleko zajdziemy. A im więcej mamy doświadczenia życiowego, tym częściej zdajemy sobie sprawę, że trzeba po prostu ten pierwszy krok zrobić („odważyć się”). Nie można za dużo analizować, trzeba po prostu działać. Najlepszy nawet model makroekonomiczny będzie obarczony błędem. Model nie podejmie za nas decyzji ani nie rozwiąże problemu. Podobnie doświadczenia innych, są ważne ale to nie oznacza, że na nas pewnie zdarzenia wpłyną tak samo. Do dzieła!
Modele mają często to do siebie, że są tworzone zza biurka, przez kogoś, kto świetnie opanował teorię, ale z praktyką już u niego gorzej 😉 ja może aż nazbyt przeceniam praktykę i doświadczenie nad suchą wiedzę, ale życie co krok pokazuje mi, że warto. I że nauka przez praktykę to jakby przyswajanie nowych umiejętności w przyspieszonym tempie. Pozdrawiam!
Stanę nieco w poprzek i powiem, że po kilku nieudanych samodzielnych próbach ogarnięcia tematu zdecydowałem zdać się na pomoc z zewnątrz. Wybrałem rozwiązanie pośrednie pomiędzy pełną samodzielnością, na którą zabrakło mi samozaparcia i pełnym gotowcem, a mianowicie – zdecydowałem się na wizytę u dietetyczki poleconej mi przez znajomego. Uznałem, że to rozsądny kompromis między horrendalnie drogą dietą pudełkową (a poza tym, lubię gotować, więc nie chciałem z tego rezygnować), a próbami zgłębienia tematu odżywiania, w którym znajdowałem tyle sprzecznych informacji, że ostatecznie padałem ofiarą paraliżu decyzyjnego i krótkich zrywów. Może i idealnie byłoby ogarnąć temat samemu, ale stwierdziłem, że lepszy taki pierwszy nieidealny krok, niż ideał którego najwyraźniej na razie nie potrafię osiągnąć 😉
I nie ma w tym nic złego! Nikt nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego samodzielnie, a na pewno nie na wysokim poziomie. Jeśli oczekujesz dobrych rezultatów, a temat jest dla Ciebie priorytetem (a wierzę, że zdrowie absolutnie może nim być!), to start z takiego pośredniego poziomu jest jak najbardziej ok! Zwłaszcza, że to pierwszy krok – jeśli będziesz chciał, z czasem będzie Ci względnie łatwo przejść na samowystarczalność. Pozdrawiam
Zdrowie oraz poprawa wyglądu (może drugi powód jest nieco płytki, ale przynajmniej zachowuję rozsądną kolejność, no i nie oszukuję się co do własnych pobudek 😉 ). Z tym pierwszym na razie źle nie jest (rzadko choruję, na brak kondycji nie narzekam, nic mnie samo z siebie nie boli), ale chciałbym żeby tak pozostało i czuję intuicyjnie że mogę zrobić znacznie więcej niż robię obecnie żeby o to zadbać – na pewno łatwiej zmienić nawyki teraz niż kiedy będę miał na głowie masę innych obowiązków. Co do osiągnięcia samowystarczalności – taki jest docelowy plan, choć jeszcze bez wyznaczonego terminu. Nie wgłębiając się w szczegóły – na podstawie tego co mi powiedział znajomy (a mam powody żeby mu ufać) idę z naprawdę pozytywnym nastawieniem. Nie omieszkam się pochwalić rezultatami za kilka miesięcy jeśli temat wpisu będzie temu sprzyjał, bo nie ukrywam że Twoje pisanie dołożyło dużą cegiełkę do tego, że podjąłem tą decyzję.
Teraz to mnie zaciekawileś 🙂 podziel się, jak będziesz na to gotowy. Pozdrawiam
Nie chodziło mi o robienie z tego tajemnicy, celem mogę się podzielić od razu – pozbyć się około 5kg tkanki tłuszczowej w ciągu 3 miesięcy (choć dokładną wartość określę po konsultacji – wizyta już zaklepana w połowie czerwca). Akurat tutaj wszelkie informacje które znalazłem były zgodne ze wskazaniem tempa 0.5kg/tydzień jako optymalnego. Na wsparcie dietetyka decyduję się przede wszystkim po to, żeby nie zgubić mięśni zamiast tłuszczu, wyczuć temat zdrowego odżywiania pod okiem osoby doświadczonej, zdjąć sobie z głowy samodzielne układanie jadłospisu i mieć wsparcie motywacyjne przez świadomość regularnej weryfikacji z zewnątrz. Przy naszych ostatnich wymianach komentarzy zdałem sobie sprawę, że najprawdopodobniej przerosło mnie ogarnięcie zmiennego zapotrzebowania energetycznego i doszedłem do wniosku, że jednak potrzebuję wsparcia jeżeli chcę ten cel osiągnąć w tym roku. Rezultatami będę mógł się podzielić dopiero za jakiś czas z wiadomej przyczyny – skutek nie może wyprzedzić przyczyny 😉
super wpis
dziękuję
Zdecydowanie ograniczenia to nasza działalność 😉
Nie powinniśmy się przejmować innymi, ważne jak my sami się czujemy 😉
Jak najbardziej się zgadzam. Odwaga do działań to tutaj klucz programu. Bo trzeba mieć odwagę by jednak wyburzyć te mury w naszych głowach i zacząć działać.
Dzięki za wpis. Wiele rzeczy z niego zdecyduję się wprowadzić do mojego życia