Wciąż pamiętam pewien moment z mojego życia. To było jakieś 10 lat temu – w czasie, kiedy kupiłem pierwsze mieszkanie. Świetna lokalizacja, w końcu realne plany zamieszkania „na swoim”, do tego z ówczesną narzeczoną (wiem wiem, grzech ciężki), słowem: wreszcie start w prawdziwe, dorosłe życie. I oto leżymy obok siebie, na łóżku w sypialni tegoż mieszkania, odremontowanego już kilka miesięcy temu – i zamiast robić coś bardziej pożytecznego ;), w bezruchu umieramy ze strachu. Finałowy akt notarialny jeszcze nie podpisany, a nad naszym deweloperem, który chyba nigdy wcześniej i nigdy później nie wszedł w tak poważne przedsięwzięcie jak budowa domu wielorodzinnego, wisi groźba bankructwa. Pogłoski o długu, poparte kolejnymi pismami przesuwającymi podpisanie aktów notarialnych, a do tego ciążąca jeszcze wtedy na mnie hipoteka. Myśli sunęły mi z szybkością światła, czarne scenariusze pisały się praktycznie same i niczym horrory dosłownie mnie paraliżowały. Totalna bezsilność, poczucie zagrożenia i braku jakiejkolwiek kontroli nad sytuacją: wciąż pamiętam to okropne uczucie, mimo upływu lat i pozytywnego zakończenia całej sprawy.
To tylko jedna z wielu sytuacji, w których odczuwałem negatywne skutki tego, co nazywamy stresem, niepokojem, lękiem czy po prostu: zamartwianiem się. A z jakiejś niewyjaśnionej (a przynajmniej mi nie znanej) przyczyny roimy to regularnie i ochoczo, jednocześnie rujnując swoje zdrowie i marnując chwile, które przeżywamy w lęku.
Ostatnio na blogu królują tematy związane ze zdrowiem i jakością życia. To teraz mój priorytet: finanse „lecą” sobie na niemal bezobsługowym pilocie, inwestycje poplanowane co najmniej do końca tego roku (kolejny remont przede mną, pamiętasz?), dlatego koncentruję się na tym, co przez dłuższy czas zaniedbywałem: dbam o siebie, staram się zdrowo odżywiać, uprawiać sport i zwiększać prawdopodobieństwo tego, że ja i moja rodzina będziemy mogli cieszyć się dobrą jakością życia przez długie lata. A skoro aspekty cielesne już jako tako ogarnęliśmy, czas przejść do tego, co bardziej złożone. Psychika to klucz do poskromienia wielu demonów, które się w nas z jakiegoś powodu rodzą. Jednego z nich: STRES, zdołałem ujarzmić (a przynajmniej stłamsić i zmniejszyć do rozmiarów chochlika) już jakiś czas temu. A którego najciekawsza definicja, którą znalazłem brzmi tak:
„[…] szczególny rodzaj relacji między człowiekiem a otoczeniem, które to otoczenie człowiek ocenia jako nadwyrężające lub przekraczające jego zasoby i zagrażające jego dobrostanowi (za: Terelak, 2001, s. 70–72).”
Z perspektywy czasu widzę, że już od dziecka miałem skłonności do nadmiernego przejmowania się tym, czym wcale nie powinienem się martwić. Presja (otoczenia, a także rodziców) w środowisku, w którym się wychowywałem była znacznie większa niż u Wolnej, a ja chyba nie najlepiej sobie z nią radziłem. Wszelkie ważne wydarzenia typu sprawdziany, testy, nowe sytuacje czy wszystko to, co chociaż mogło skończyć się nie najlepiej wywoływało u mnie mniejszy lub większy niepokój. Również na początku pracy zawodowej to uczucie towarzyszyło mi przy ważniejszych wdrożeniach, podczas nocnych telefonów typu „nie działa” czy w czasie wykonywania zadań, których priorytetu się domyślałem. Może pomyślisz, że nadaję się (nadawałem?) na leczenie, może nawet masz nieco racji, ale dzisiaj widzę po moich młodszych kolegach i koleżankach, że nie byłem żadnym wyjątkiem. Od kiedy „wyluzowałem” jeszcze bardziej dostrzegam sytuacje, w których inni niepotrzebnie się spinają i w których ich demony budzą się, niepotrzebnie zwiększając prawdopodobieństwo porażki i – niestety – skracając życie.
Ale do rzeczy, dość już o mnie, spójrzmy na temat nieco szerzej. Z tego raportu (a także innych, które przejrzałem tworząc ten wpis) wynika, że ponad połowa naszego społeczeństwa jest zestresowana i wcale nie odbiegamy tutaj od reszty rozwiniętej części świata. Co chyba nikogo nie dziwi: najczęściej przejmujemy się teraźniejszością oraz tym, co będzie(przeszłość niemal nigdy nie powoduje tych symptomów). A konkretnie? Zdrowie, to numer jeden. Tuż za nim jest praca, zarobki i finanse w ogólności, a dopiero później sprawy osobiste.
Nie wiem, czy moja teza jest słuszna, ale duże znaczenie odgrywa tutaj kontrola nad daną sytuacją, lub jej brak. Pamiętasz, jak radziłem, żebyś przejmował się tylko tym, co kontrolujesz? Według mnie to kluczowy aspekt, zwłaszcza w przypadku facetów, którzy lubią działać 😉 Uważam, że jeśli nad czymś panujesz, lub chociaż masz na to wymierny wpływ; demony strachu względnie łatwo poskromić, a przynajmniej nieco je spacyfikować.
Sytuacja nieco się komplikuje, jeśli źródło stresu jest od nas niezależne i choćbyśmy próbowali ze wszystkich sił, nie zdołamy na nie wpłynąć (lub: gdy mogliśmy to zrobić w przeszłości, ale z różnych względów tak się nie stało). Na etapie leżenia w łóżku w stanie paraliżującego strachu, nie mogłem już odwrócić biegu wydarzeń czy zminimalizować ich negatywnych skutków. Mogłem wyrzucać sobie wejście w ten deal, ale ponieważ ustaliliśmy już, że przeszłością się nie stresujemy, to na tą chwilę nie miałem absolutnie żadnego wpływu na to, co się stanie.
Ale i w takich przypadkach nie jesteśmy na całkowicie przegranej pozycji. Przede wszystkim, są sposoby na skuteczną redukcję stresu, o których nieco więcej w dalszej części wpisu. Po drugie, na palcach jednej ręki policzyłbym wydarzenia, które były ode mnie całkowicie niezależnie i jednocześnie wywołały tak wysoki poziom niepokoju. W zdecydowanej większości przypadków mamy pewną siłę sprawczą, tyle że często w nią nie wierzymy i zbyt łatwo odpuszczamy tematy, których rozwiązanie w rzeczywistości leży w granicach naszych możliwości. Sam w przeszłości pochopnie stwierdzałem, że nie mam większego wpływu na moje zdrowie czy na to, czy na kolejny dzień nie dostanę wypowiedzenia. W końcu są choroby genetyczne, wypadki i inne tragiczne zdarzenia, jest też ten wstrętny kapitalista nazywany pracodawcą, którego widzimisię może przełożyć się na to, że nie będę miał na spłatę następnej raty kredytu. Zgadzam się, są sytuacje wyjątkowe, ale zdecydowana większość wcale taka nie jest i możemy zmniejszyć ryzyko negatywnego scenariusza lub zminimalizować jego skutki, nawet jeśli zdarzy się najgorsze.
Jeśli zatem uwierzymy, że mamy spory wpływ na zdecydowaną większość ryzyk, które mogą wystąpić i które nas stresują, to poczucie niepokoju będzie zdecydowanie mniejsze, oczywiście jeśli znajdziemy na nie sposób. Jednym z nich może być „pozytywne czarnowidztwo„, o którym pisałem tutaj, a które polegało na przewidywaniu lub wyobrażaniu sobie negatywnych scenariuszy, bo będzie najłatwiej wytłumaczyć na przykładzie. Jeśli znajdziesz się w stresującej sytuacji, spróbuj udowodnić samemu sobie, że jesteś przygotowany na każdy scenariusz. Przykład z życia wzięty? Proszę bardzo: środek nocy, Wolny ma akurat dyżur telefoniczny. Dzwoni telefon, leży jeden z kluczowych systemów, a każda godzina jego nieplanowanej niedostępności oznacza mniej więcej 1 mln EUR straty dla klienta. Moja pierwsza reakcja jeszcze kilka lat temu? Prawie zawał. Dzisiaj: pełen luz (no, prawie ;)). Jak do tego doszedłem? Między innymi grając w taką oto grę:
- (Wolny) przecież naprawię, to pewnie pierdoła
- (Stres) akurat, przecież nie wiadomo czemu leży. A co jeśli sobie nie poradzisz?
- (W) spokojnie, poradzę sobie.
- (S) no dobrze, a jeśli nie?
- (W) to zadzwonię po wsparcie, co dwie głowy to nie jedna
- (S) jest trzecia w nocy, nikt nie pomoże. poza tym to twoja działka. więc co jeśli nie?
- (W) to poczeka do rana, najwyżej czeka mnie nieprzespana noc i nieudane próby reanimacji
- (S) duża bańka euro na godzinę, pamiętasz?
- (W) to nie moje przecież 🙂 zdarza się, nieplanowane przestoje są wliczone w ten biznes
- (S) wywalą cię
- (W) heh, szczerze wątpię
- (S) najpierw pojadą po pensji, później wywalą. przeoczysz coś oczywistego, ośmieszysz się
- (W) no dobrze już, daj mi pracować
- (S) dyscyplinarka jak nic, masz za co żyć? kredyt sam się nie spłaci.
- (W) heh, Stres – ty nic o mnie nie wiesz. Kredytów brak, bez przychodów też pociągnę, dłużej, niż myślisz
- (S) a co potem?
- (W) potem się zobaczy, poradzę sobie w życiu, a kysz!
- (S) no dobrze, to pracuj, ja już sobie idę…
pssssssssssssssss…. i się ulotnił. Widzisz, co zrobiłem? Sam zdefiniowałem powody niepokoju i konsekwencje tego, że gdzieś po drodze omsknie mi się ręka lub nie rozwiążę problemu, mimo że powinienem. Co więcej, znacznie pomniejszyłem ich znaczenie pokazując samemu sobie, że jestem przygotowany na różne scenariusze. Jeszcze lepiej, jeśli wykonasz powyższe ćwiczenie nie wtedy, kiedy przyjdzie ten gorszy moment, ale wcześniej: niejako przewidując, że coś złego może się wydarzyć. Na zasadzie „mam dyżur telefoniczny, mogą czekać mnie nieprzewidziane sytuacje, może dorwać mnie ten zły na S. Ale wiem, że jestem przygotowany na odparcie go, więc nie dam się zagrać w kozi róg”. To „pozytywne czarnowidztwo” wcześniej pomagało mi doceniać, co mam, a teraz ta sama metoda zdusi w zarodku negatywne uczucia, jeszcze zanim się pojawią!
Jakie jeszcze znam metody na odstresowanie? Przede wszystkim sport, najlepiej na świeżym powietrzu. Po kilku przetruchtanych kilometrach w lesie każdy, absolutnie każdy stres ulegnie zdecydowanemu zmniejszeniu. Co ważniejsze, to wcale nie musi być las ani bieganie – jazda rowerem czy zwykły spacer w ciekawych okolicznościach przyrody też zrobi swoje.
Pamiętam też, że w okresie, kiedy poziom stresu był u mnie na poziomie, którego nie potrafiłem zaakceptować, przez pewien czas praktykowałem medytację. W dość krótkim czasie doszedłem do poziomu, w którym w kilka minut potrafiłem wyrzucić z głowy wszystkie myśli, a moje ciało wydawało mi się tak ciężkie, że nie byłem w stanie ruszyć żadną kończyną. Prawdopodobnie w tym co robiłem (na własną rękę oczywiście) było mnóstwo błędów, a w medytacji prawdopodobnie wcale nie o to chodzi, żeby pozbyć się wszystkich myśli, ale ważniejsze jest co innego: to działało. Po 10 minutach otwierałem oczy i było lepiej, zdecydowanie lepiej. Uważam, że niezależnie od nazwy (medytacja, joga, chwila-samotności-tylko-dla-Ciebie), takie wyciszenie, chwila spokoju i świadomego nic-nie-robienia może zdziałać cuda. To pewien rodzaj słuchania swojej duszy, zwolnienia tempa i uspokojenia myśli – czyli coś, czego według mnie zdecydowanie nie doceniamy żyjąc w takim tempie, jakie narzuca nam dzisiejszy świat.
I właśnie te metody dały mi na początku najwięcej. Później przyszło doświadczenie i mój rozwój osobisty na przestrzeni lat (z poczuciem własnej wartości na czele) – to też robi swoje i z biegiem czasu pozwala wyluzować, sprawnie zdystansować się od czynników, które wcześniej traktowałem jako zagrożenie. Myślę, że walka ze stresem była jedną z większych motywacji na początku mojej drogi do niezależności finansowej: chciałem usunąć część lęków, właśnie tą związaną z finansami, bo tutaj widziałem największe pole manewru; czułem, że właśnie ten obszar mogę najłatwiej kontrolować, a jednocześnie on właśnie odpowiadał za sporą część moich wyimaginowanych problemów. Dlatego zbudowanie poduszki bezpieczeństwa, spłacenie kredytu hipotecznego, zgromadzenie oszczędności pozwalających na utrzymanie rodziny przez X lat czy różnego rodzaju inwestycje dały mi poczucie bezpieczeństwa w obszarze finansów. Dzisiaj widzę, że sama motywacja była dość płytka; na szczęście jednocześnie budowałem poczucie własnej wartości i różne umiejętności (zgodnie z podejściem „rób to!„), które dały mi prawdziwe bezpieczeństwo, niezależnie od sytuacji.
Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że krocząc naprzód z pewnością siebie jesteś w nieporównywalnie lepszej sytuacji niż ktoś, kto ze strachem spogląda w przyszłość? Co najlepsze, ta różnica może siedzieć tylko i wyłącznie w głowie i naprawdę można to samemu wypracować. Nie twierdzę, że zrobisz to na „wczoraj”, ale z odrobiną konsekwencji i świadomości tego, co chcesz osiągnąć zrobisz to. Będziesz zwycięzcą 😉
Wiesz, co jest najlepsze? Nawet, jeśli się mylę i moje starania (w kwestii finansów, zdrowia czy innych) na niewiele się zdadzą w sytuacji podbramkowej, to wierząc w słuszność tego, co robię i tak osiągam cel: niezależnie od tego co się stanie, moje demony są dzisiaj ledwie chochlikami, a poczucie prawdziwego stresu to jedynie bardziej lub mniej wyraźne wspomnienia z odległej przeszłości.
Na koniec nieco przewrotnie: otóż wcale nie jestem za całkowitą eliminacją stresu z naszego życia 🙂 Stres to przecież naturalny mechanizm, który zakodowała w nas ewolucja, który wielokrotnie pomógł przetrwać rozmaite zagrożenia i który również dzisiaj może być czymś pozytywnym! Jego umiarkowany poziom, połączony z odpowiednim podejściem psychicznym pozwala nam przygotować się do boju, niezależnie od tego, czy będzie nim egzamin czy oświadczenie się ukochanej. Jeśli tylko będziesz miał świadomość, że dzięki temu uwierającemu uczuciu Twój organizm jest po prostu lepiej przygotowany na to, co ma się zaraz stać, przekujesz to w coś pozytywnego; coś, co da Ci „kopa”. I właśnie taki pozytywny stres nadal odczuwam w ważnych dla mnie sytuacjach: przede wszystkim przed zawodami sportowymi, ale również wtedy, kiedy nasze córki występują w przedszkolu z okazji dnia taty i mamy 🙂 Życzę Ci, żeby tego typu przeżycia były jednymi z bardziej stresujących w Twoim życiu – w takim przypadku raczej zawał Ci nie grozi!
A Ty? Czy wpisujesz się w statystykę i doświadczasz regularnie zbyt wysokich poziomów stresu? Czy ich powodem najczęściej jest właśnie tytułowa praca, finanse i zdrowie? A może masz swoje sposoby na pozbycie się tego niechcianego uczucia i zechcesz się nimi podzielić w komentarzu?
Bardzo dobry wpis, ja próbowałem wielu metod i dopiero medytacja: vipassana pokazał mi jaką moc daje spokój i opanowanie!
Ja preferuję jednak sport, a idealnie: sport + medytacja. Muszę do niej wrócić, tyle że dość ciężko mi znaleźć na to czas, priorytetów jest mnóstwo, medytacja niestety wypada blado.
W stresujących momentach staram się pamiętać o bardzo użytecznej modlitwie:
„Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.”
😉
zgadzam się.
Jakie to prawdziwe 🙂
Dla mnie również nie ma lepszej metody na odstresowanie niż sport. Akurat mieszkam blisko lasu, więc gdy tylko mam jakąś zbyt napiętą sytuację, wystawiam rower i robię sobie mały maraton po lesie. Zresztą nie tylko wtedy, przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu potrzebuję takiej dodatkowej aktywności, jeśli nie rower to przynajmniej spacer w szybszym tempie.
Dla mnie to też numer jeden, tyle że ja treningi mam z rana. To tak niesamowicie nastraja na dzień w pracy, że co najmniej przez kilka godzin nie ma opcji, żebym się zestresował lub żeby mnie ktoś wyprowadził z równowagi.
Ja codzinnie robię półmaraton rowerem do pracy a i tak jestem zestrosowany. Co z tego, żę jadę rowerem, skoro auta wyprzedzają „na gazetę” albo zajeżdżają drogę i wtedy dostaję jeszcze większego wnerwa.
Heh, wciąż pamiętam te nerwy podczas godzin spędzonych w aucie na dojazdach do/z pracy. Kiedy przesiadłem się na rower, było zdecydowanie lepiej, ale wierz mi: wiem, co masz na myśli. Dlatego dojazdów rowerem do pracy nie zaliczyłbym do aktywności, które odstresowują, chyba że masz możliwość przejechania chociaż części trasy z dala od miejskiej dżungli.
Też przesiadłem się z samochodu na rower, żeby nie stać w korkach. Jazda samochodem powodowała u mnie stres, że znów duży korek, że znów ktoś się wbija albo skręca z pasa, który powinien jechać prosto przez co ja stoję jeszcze dłużej w korku. Teraz jeżdżę rowerem zahaczając o miejskie parki nawet jeśli droga do pracy jest w ten sposób o 5 minut dłuższa i poziom stresu spadł 🙂
Pół roku temu u mnie w pracy zrobiło się nerwowo, ucięli nam 25 % procent zarobków. I co? Z 29 osób tylko 3 złożyły wymówienie (w tym ja). Totalnie nie miałem planu, po prostu poszedłem do kadr, poprosiłem o kartkę z drukarki i napisałem wymówienie. A reszta patrzyła krowimi oczami, bo kredyt, bo dziecko, bo trzeba mieć odwagę, bo coś tam. Nowej pracy nawet nie szukałem, sama do mnie przyszła. Po prostu stary kumpel się do mnie odezwał i namówił mnie na aplikowanie do firmy, w której aktualnie pracuje. Ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że powinienem zrobić, jak zrobiłem, wobec jawnego naplucia mi w twarz. Teraz pracuję przez 12 dni w miesiącu za kasę większą, niż dostawałem w poprzedniej firmie przed obniżką pensji. A dlaczego tak wyszło? Bo czułem luz, wiedziałem, że jakoś to będzie, moja żona twierdziła, że wyjedziemy na pół roku do Indii i też będzie super, jeżeli nie znajdę nowej pracy. No cóż, tym razem szansa przeszła obok, ale nie przywiązuję się do nowej firmy, bo jakoś to będzie….:)
I właśnie takie możliwości stwarzają dobrze poukładane finanse osobiste 🙂 gratulację – nie odwagi, ale świadomego wyboru.
Mario, sama pamiętam jak związałam się z obecną pracą. Właśnie przez przypadek. Totalny przypadek. To było raczej takie chwytanie się brzytwy podczas tonięcia, bo tyle co wróciłam z wakacji, na które wydałam część oszczędności, resztę dołożyłam rodzince do remontu, bo marzyli o tym a kasy nie było i… tyle co zrobiliśmy remont bach – moje stanowisko likwidują. A niestety na umowie zlecenie nie ma odprawy i cóż…. zero na koncie. Raz dwa byle praca i… 1200 zł brutto na umowie. Szok. Odkryłam to w momencie podpisywania umowy, ale byłam pod ścianą i to było straszne. Wypłata rzędu niecałych 900 zł na rękę…. Teraz jest o wiele wiele lepiej, ale przykre doświadczenie pozostało w pamięci i nikomu nie życzę, żeby tak jak ja musiał na szybko brać byle co, bo można nieźle ugrzęznąć.
Wolny w punkt! Ostatnie dwa tygodnie spędziłam dbając o siebie i o to, żeby mój poziom stresu spadł, bo od marca było naprawdę wiele spięć i psychika potrzebowała odprężenia. Udało się zadbać i o relaks i o zdrowie. Obecnie czuję się niesamowicie! 😉
Najlepiej to właśnie pomyśleć o najgorszym możliwym scenariuszu. I tak kiedyś każdy umrze więc czym tu się stresować 😉
Hej. Ja tak jak każdy od czasu do czasu stresuję się tym czym nie powinienem. Ale jest to bardzo rzadkie zjawisko. Kiedyś było tego duuuużo więcej. Jest kilka sposobów, które mi pomagają na uwolnienie się od stresu. Nie podaję wg ważności ponieważ sam nie wiem, który z nich najbardziej pomaga 🙂 jest różnie raz jeden raz drugi daje fajne efekty. Pierwszy to akceptacja stanu w którym się znajduję. Stres znika jak ręką odjął. Jest to trudne za pierwszym razem ale za którymś przychodzi z łatwością. Auto się zepsuło w drodze na ważne spotkanie i będzie kicha z kontraktu? Trudno stało się i nie ma się co denerwować. I tak już po ptakach bo pomoc przyjedzie za 3 godziny :-). A takie ładne słońce i ptaki śpiewają obok. Drugi to wspomniany już czarny scenariusz – zobaczenie na żywo potwora którego się boimy ale przy zapalonym świetle i również zaakceptowanie faktu, ze może się tak wydarzyć. W końcu – tak jak przedmówca stwierdził prędzej czy później umieramy więc trzeba to zaakceptować. Kolejny sposób to odsianie tego na co mamy wpływ od tego na co nie mamy wpływu. resztę załatwi umysł bo po jasną cholerę mamy się zamartwiać czymś na co nie mamy wpływu. Jak Putin czy inny Kim będzie chciał nacisnąć guzik to i tak nic nie zrobię. Kolejny sposób – sport lub fizyczna praca – ale taka, którą lubię. Działa jak sport. No i natura – obcowanie z nią wyluzowuje. Widok milionów gwiazd pokazuje małość problemów które mnie stresują. Zabawa z dzieciakami – taka dziecięca i beztroska. I muzyka – słuchana albo grana 🙂 .
No i seks – jasna sprawa. To chyba wszystkie sposoby, które u mnie działają. Duża część z nich jest formą medytacji więc jej samej nie wymieniałem.
Bardzo dobry tekst. Trzeba sobie koniecznie znaleźć sposób na odreagowanie emocji i stresu.
http://officium.rzeszow.pl/oferta/
Wolny się chyba urlopuje 😀
Stres jest nieodłączną częścią naszego życia i każdy na swój sposób sobie z nim radzi. Ostatnio czytałem że jednym z najlepszych sposobów na odreagowanie po stresującym dniu jest „sex”. Według mnie na pewno jednym z przyjemniejszych. Niestety mnóstwo ludzi, którzy nie potrafią sobie radzić ze stresem sięga po używki, co niestety rzadko kiedy dobrze się kończy.
Mail przyszedł, a wpisu nie ma 😀
„Przede wszystkim sport, najlepiej na świeżym powietrzu. Po kilku przetruchtanych kilometrach w lesie każdy, absolutnie każdy stres ulegnie zdecydowanemu zmniejszeniu.”
Dokładnie mam tak samo. Nie ma to jak kilka km biegu 🙂