Jeśli jesteś stałym czytelnikiem to zapewne wiesz, że moja koncepcja niezależności finansowej i wcześniejszej emerytury też nijak ma się do leżenia plackiem na plaży i popijania drinka z palemką. To raczej co nieco wysiłku, solidna dawka pracy (mądrej, niekoniecznie ciężkiej!), trochę nauki, szczypta odpoczynku, odrobina czasu na nie robienie niczego szczególnego. Taki właśnie stan zapewnia mi poczucie równowagi… i jakiś czas temu odkryłem, że wcale nie muszę czekać dziesięcioleci ani zbierać milionów, żeby go doświadczać, przynajmniej od czasu do czasu 🙂 Dlatego właśnie ostatnio testujemy koncepcje typu „wakacje bez urlopu” czy „urlop bez wypoczynku”, o których przeczytasz poniżej.
Jak wygląda urlop typowego Polaka? Cóż, chyba nie ma co silić się na uogólnienia, chociaż istnieją pewne stereotypy. Jeden z nich można określić jako „urlop na remont” i do tego odniosę się nieco niżej. Jednak znacznie częściej Polacy planują urlop według zasady mówiącej, że skoro tak ciężko pracujemy na co dzień, wypruwamy sobie żyły w imię zysków szefa, wchodzimy w cztery litery tym, których nienawidzimy i w ogóle marnujemy swoje życie na mało znaczącą działalność zarobkową, to niech chociaż te kilka tygodni w roku będzie wyjątkowe. Błogie, nie wymagające wysiłku, planowania czy tego znienawidzonego gotowania. Niech w końcu ktoś się stara za nas, żeby to nam było dobrze, niezależnie od kosztów takich przywilejów i tego, jak długo musimy oszczędzać na spełnienie tych marzeń.
Niestety… do mnie taka koncepcja absolutnie nie przemawia. I nie chodzi o sam urlop, ale o codzienne życie, w którym stawiam na balans i równowagę: tak, żeby nie chodzić z językiem do ziemi, oczami na zapałki i nie przekraczać progu biura z wyrazem nienawiści do wszystkiego i wszystkich. Jestem za tym, żeby zadbać o balans pomiędzy pracą a życiem prywatnym na tyle, żeby… nie potrzebować urlopu w ogóle. Czy nie wolałbyś czuć się pełny energii i wypoczęty każdego dnia, zamiast pracować na najwyższych obrotach i kumulować w sobie tą frustrację, którą ugasi jedynie urlop pod tytułem „all inclusive pod palmami”, w zasadzie tylko po to, żeby po powrocie wrócić do tego błędnego koła, w którym nieustannie powtarzasz ten sam cykl?
Niejednokrotnie w pracy słyszałem wypowiedziane na głos „w końcu piątek”, „piątek, piąteczek, piątunio” i inne tego typu stwierdzenia, które w zasadzie można podsumować jako „jak ja nienawidzę tej pracy”? Powiem więcej – czasami takie wyczekiwanie weekendu to wręcz manifestacja tego, że od poniedziałku do piątku nie żyjemy tak, jakbyśmy chcieli i najzwyczajniej na świecie nie lubimy ponad 70% każdego tygodnia! Czy to nie brzmi cholernie smutno? Przecież to najkrótsza droga do tego, żeby całe życie być nieszczęśliwym! To nie jest wpis motywacyjny o znajdywaniu pasji i równowagi w swoim życiu, ale w wielkim skrócie właśnie pasja, mądra (niekoniecznie ciężka) praca, zdrowe odżywianie, dawka sportu na świeżym powietrzu, dobre relacje z ludźmi i odpowiedni sen to elementy, dzięki którym codziennie czuję podobną, wysoką dawkę energii i absolutnie nie czekam na żaden piąteczek, ani nie wzdryga mnie myśl o kolejnym poniedziałku. W każdym dniu tygodnia jestem w stanie się wyspać, dobrze zjeść, zażyć nieco ruchu, zrobić coś dla siebie, znaleźć kilka produktywnych godzin, spędzić czas z rodziną… a to, że od poniedziałku do piątku dodatkowo poklikam w klawiaturę przez kilka godzin dziennie… no cóż, nawet jeśli to nie najbardziej fascynujące zajęcie na świecie, to biorę to na klatę i robię swoje. A jeśli mogę sobie na takie podejście pozwolić (nie każdy może, prawda?), to dążę do stanu, w którym codziennie mogę być zadowolony z efektów mojej pracy, a jednocześnie mam chwilę na odsapnięcie i nie czuję się pod koniec dnia, jakbym dostał cegłą w łeb.
Znaczy to również, że technicznie rzecz biorąc, urlopu właściwie nie potrzebuję: przynajmniej nie takiego, który jest synonimem błogiego nic-nie-robienia. Zamiast tego, urlop to po prostu ogrom możliwości, które każdy z nas może wykorzystać (lub nie) na swój sposób. Nie neguję wyjazdów, odcinania się od codzienności, poznawania innych kultur, spędzania czasu z rodziną czy słodkiego nic-nie-robienia: ale nie jest to dla mnie jedyna forma spędzania tego czasu. I w drugą stronę: niekoniecznie potrzebuję urlopu, żeby robić większość z tych rzeczy. Skoro pracuję zdalnie, to jestem niemal niezależny od lokalizacji, a także mogę sobie wygospodarować mini-urlopy bez wykorzystywania dni urlopowych. Jak?
Na przykład tak, jak teraz: Wolna ma akurat tydzień bez pracy (praca zmianowa na pół etatu ma to do siebie; zapłaci za to zgęszczeniem grafiku kiedy indziej), przedszkole zamknięte na kilka tygodni, a mojemu pracodawcy i klientom wsio ryba, czy siedzę w Gdańsku, na Kaszubach czy Madagaskarze. Stwierdziliśmy, że fajnie by skorzystać z takiej sytuacji i tak oto spędzamy tydzień na działce teściów, którzy chwilowo z niej nie korzystają / spędzają częściowo czas nami. Dziewczyny mają urlop jak się patrzy, a mimo że u mnie tak różowo nie jest, to i tak czuję się zdecydowanie bardziej zrelaksowany niż w domu, bo nawet bez wykorzystywania urlopu też mogę nieco skorzystać i odpocząć po pracy w fajnym miejscu. Co więcej – testuję zadaniowy tryb pracy, więc nie siedzę zamknięty w czterech ścianach całymi dniami. Organizuję sobie trochę przerw, idę popływać w pobliskim jeziorze, pracuję z werandy, co nieco z hamaku… słowem, taka zdrowa mieszanka pracy i urlopu. Pewnie wielu z Was stwierdziłoby, że to nie do pogodzenia i wolicie odseparować od siebie te sfery. Ja jednak od kilku lat uczę się pracować zdalnie, w związku z czym na co dzień doświadczam we własnym mieszkaniu mieszanki pracy i życia osobistego – dzięki czemu nie myślę według stereotypu „praca -> zło, życie osobiste -> dobro”. To przeplatanie się obu koncepcji jest dla mnie naturalne i cały czas się uczę, jak robić to w sposób najbardziej rozsądny. I chyba nie pomylę się jeśli stwierdzę, że tak właśnie postępują przedsiębiorcy, którym z jednej strony ciężko na 100% odseparować się od własnego biznesu, a z drugiej: którzy regularnie korzystają z braku szefa nad głową.
Czy jestem wyjątkiem? Trochę na pewno, w końcu nie każdy może (i chce!) zamienić biuro na werandę drewnianego domku na Kaszubach. Z drugiej strony, świat się zmienia i dzisiaj nie ma w tym nic dziwnego, że ktoś wykonuje pracę niezależnie od lokalizacji. Niesamowicie wielu z nas miałoby lub będzie miało taką możliwość, mimo że część nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Dlatego jeśli będziesz miał możliwość pracowania zdalnie, spróbuj. Wystarczy, że zaczniesz od jednego dnia w tygodniu, co pewnie wielu pracodawców zaakceptuje. Potraktuj to jako test, obserwuj swoją efektywność, ucz się pracować mądrze zamiast ciężko (o tym też będzie wpis!)… tego wszystkiego naprawdę można się przyzwyczaić, a możliwości, które daje taka praca są niesamowite. Niezależnie od tego, czy zamiast tych 5 kaw spędzonych w firmowej kuchni chcesz potrenować, coś ugotować, rozwinąć biznes na boku czy po prostu pracować z ciekawych dla Ciebie miejsc, praca zdalna stwarza nieporównywalnie więcej możliwości, niż siedzenie w biurze. W którym – nie ukrywajmy – chyba nikt nie pracuje 8 godzin dziennie. Co najmniej 2-3 godziny spędza się na luźnych rozmowach, kawkach czy jedzeniu. Owszem, doceniam to kiedy jestem w biurze raz na miesiąc czy dwa, bo na co dzień brakuje mi nieco kontaktów face-2-face, ale coś za coś: czas nie jest z gumy i jeśli pozwalasz, żeby codziennie kilka godzin przeleciało Ci przez palce, to po prostu masz kilka (potencjalnie produktywnych) godzin w ciągu dnia mniej. Według mnie zdrowa byłaby możliwość pracy zdalnej na 100% (to mam) z opcją pracy z pobliskiego biura kiedy tylko chcesz (tego mi brakuje, bo 180km to nie tak wcale mało…). Gdybym miał taką sytuację, to prawdopodobnie 1-2 dni w tygodniu spędzałbym wśród ludzi, a w pozostałe 3-4 dni postawiłbym na produktywność w izolacji, czyli dokładnie to, co uskuteczniam teraz :).
Co jeszcze w tym wszystkim jest ciekawego? Otóż mogę do pewnego stopnia żyć na zasadzie 'tu i teraz’, czyli korzystać z życia, jednocześnie nie skreślając sfery zawodowej i nie czekając na to dziesięcioleci. Dzięki temu, że jestem produktywny i pracuję wydajnie, jestem w stanie skupić się na 4-5 godzin dziennie i cieszyć się kilkoma godzinami „urlopu”, ewentualnie wieczorem jeszcze raz logując się i nadrabiając nieco tematy, które pojawiły się w tym czasie.
Tak nam się to spodobało, że jeszcze nie skończyliśmy naszego „pseudo-urlopu”, a już planujemy kolejny: w połowie sierpnia wybieramy się w Beskidy, gdzie dalej będziemy sprawdzali, jak wygląda połączenie pracy i wakacji. Założenia są podobne: kolejny tydzień bez zmianek u Wolnej, w przedszkolu i tak mało się dzieje w wakacje, a ja prawdopodobnie wezmę coś na zasadzie „pół-urlopu”, czyli popracuję co nieco z samego rana i nadrobię zaległości wieczorem, dzięki czemu niemal cały dzień będę mógł spędzić z rodziną na łażenie po górach (i nie byłbym sobą, jakbym jeszcze po nich trochę nie pobiegał :)).
A pod koniec sierpnia kroi nam się coś wyjątkowego, bo po raz ostatni w najbliższym czasie zabieramy się z Wolną za projekt pod tytułem mieszkanie na wynajem. Tu również będę prawdopodobnie przeplatał pracę zawodową z remontem w wykonaniu DIY, więc ten urlop będzie połączeniem „pożytecznego z pożytecznym” :), a jego efekty pewnie znowu będziesz mógł obserwować na Instagramie (zapraszam do obserwowania, jeśli jeszcze tego nie robisz!).
Budowa na ukończeniu, niedługo będziemy tu dłubali w najlepsze!
Sam jestem ciekawy, co wyjdzie z tych naszych kombinacji na dłuższą metę. Dostrzegamy ogrom możliwości, z których powoli będziemy coraz bardziej korzystać w taki sposób, żeby podporządkować pracę pod swoje życie, a nie odwrotnie. Owszem, dodatkowe kilka tygodni „pseudo-urlopu” w roku to zwykle dodatkowe koszty, które można zminimalizować korzystając właśnie z miejsc typu „działka teściów”, lub które po prostu weźmiemy na klatę, w końcu po coś wykonaliśmy wieloletni plan pod tytułem „pieniądze mają pracować ciężej od nas”. Z kolei bardzo pracowity urlop (na przykład, przeznaczony na remont mieszkania) może zrekompensować nam te dodatkowe wydatki. Jest też najbardziej oczywista z możliwości: odpowiednia organizacja pracy w domu. Tutaj też mogę skorzystać z ogromu możliwości i ostatnio to właśnie robię: gotuję własne powidła, wyskoczę na basen czy rower w środku dnia, nadrobię blogowe zaległości czy wyskoczę z Wolną na szybki lunch. Do tego wszystkiego trzeba się oczywiście zmobilizować, bo nieskończenie łatwiej po prostu otwierać kolejne zakładki w przeglądarce i czas leci jak szalony. Ale czy o to rzeczywiście chodzi… ?
PS Koncepcja, o której napisałem to chyba klasyczny sposób działania wielu przedsiębiorców. Jest mnóstwo biznesów, które można prowadzić zdalnie lub niemal zdalnie. I większość z nich – po porządnym rozbujaniu – nie potrzebuje stałego nadzoru i wkładania codziennie 8 czy 12 godzin pracy dziennie. Jestem pewien, że w głowach wielu z takich przedsiębiorczych ludzi pojawiają się pomysły różnego rodzaju wyjazdów, które wcale nie oznaczają całkowitego odcięcia od pracy zawodowej, a mimo to sprawdzają się w praktyce i najzwyczajniej na świecie dają sporo radochy.
Czesc,
Mam podobne podejscie. Niestety obecnie nie mam opcji pracy zdalnej. Jezeli natomiast chodzi o work – life balance, to tez staram sie codziennie (a nie tylko w weekend) tak rozlozyc akcenty miedzy pracą, rodziną, hobby itd. żeby codziennie czuć że coś zrobiłem poza pracą. Pomaga mi w tym wczesne wstawanie. Czasami jak slyszę rozmowy wspołpracowników jak na nic nie maja czasu, to wiem że przed praca zrobilem wiecej niz oni do konca dnia. W pracy tez staram sie pracowac madrze i efektywnie, a nie ciezko i dlugo. Dzieki temu najczesciej nie musze „odpracowywac” przerw na lunche, papierosy itd. Mam czas zeby po pracy jeszcze przez kilka godzin normalnie zyc.
Rowniez staram sie nie rezerwowac tylko weekendow na takie czynnosci jak obiad z rodzina, spotkanie z przyjaciolmi, wycieczka rowerowa itd. Staram sie zeby kazdy dzien byl co najmniej w polowie tak atrakcyjny jak sobota czy niedziela.
Dzieki temu nie przelatuja mi tygodnie jak szalone. Poniedzialek – piatek – weekend. Znowu poniedzialek i tak w kolko.
Pozdrawiam,
Eryk
Nic dodać, nic ująć. Pozdrawiam i mam nadzieję, że Twój poniedziałek był co najmniej tak udany, jak mój 🙂
Panowie,
dopisuje sie do manifestu 😉
dodam taka opowiastke:
Gruzja, Batumi, 16 … moze nawet 15 godzina. przed blokiem na laweczkach siedza sasiedzi, rozmawiaja, śmieją sie. dzieci graja w pilke i maluja kreda po krzywym chodniku. biede widac na sznurkach wiszacego prania i na tylach bloku (u nas za blokiem nie znajdziesz psa uwiazanego do budy czy komorek zbitych z nierownych desek). Na pierwszym pietrze wyglada facet i pali papierosa. w domu dywan na scianie i pustawo. dobrze widac bo w mieszkaniu nie ma okien. dobudowal 1 pokoj i jeszcze na okna nie uzbieral (tak, tak, w bloku dobudowal pokoj bo potrzebowal). no czas sie zatrzymal. biednie, naprawde biednie … a jakos im zazdroscilem. normalne zycie.
przypominam sobie zawsze gdy sie za bardzo zaczynam spieszyc … i zwalniam …
Ciekawa scenka. Myślę, że Ci ludzie nie znają innego świata, cieszą się z tego co mają, kombinują jak mogą ale nie przeciążają się zbytnio myślami o tym, co mogłoby by być, a co się nie wydarzy. Po prostu akceptują to, co jest i cieszą się rzeczami małymi. Każdy z nas jest ograniczony uwarunkowaniami zewnętrznymi, które ciężko przeskoczyć. Czasami też nie warto za dużo myśleć i kombinować, takie słodkie płynięcie z prądem też działa, czasami to nawet lepsze rozwiązanie i mi też by sie od czasu do czasu przydało 😉
Ja mimo tego, że swoją pracę naprawdę lubię, nieraz czekam i na piątek i na urlop, jednak przy tym nie przeraża mnie wizja poniedziałku i powrotu do pracy. Niestety akurat w mojej firmie podejście do pracy zdalnej jest raczej na nie choć też jestem w IT, ale samo w sobie nie jest to dla mnie wystarczającym powodem do zmiany pracy – jest dużo innych zalet które mnie trzymają (m. in. sporo możliwości rozwoju). A skąd to czekanie na urlop czy na weekend? Mimo tego, że w zasadzie nie ma nadgodzin (w ciągu 5 lat na palcach mogę policzyć przypadki kiedy musiałem zostać po godzinach, a i to mogłem sobie odbić przez skrócenie dnia pracy w lżejszym okresie), to jednak jest 8 godzin dziennie. Przez to nie pojadę w tygodniu na kilkugodzinna wycieczkę rowerową gdzieś dalej. Naturalnie w tygodniu nie pojadę na kilkudniową wycieczkę w trakcie której coś pozwiedzam. I chyba nawet w przypadku pracy zdalnej, tak do końca by mi to nie odpowiadało – wolę jednak wypoczynek z wolną głową i świadomością że nie muszę tego godzić z obowiązkami zawodowymi. Może mi się to jeszcze zmieni, na pewno takiej opcji nie skreślam, szczególnie kiedy pojawi mi się możliwość wypróbowania pracy zdalnej, bo póki co dywaguję „na sucho”. Na urlopie czasem zaszaleję, ale nie po to żeby sobie „odbić krzywdy za czas spędzony w znienawidzonej pracy”, tylko po to żeby zrealizować założony wcześniej plan, na który wiem, że mogę sobie pozwolić 😉
Myślę, że mimo wszystko urlop czy to podczas tradycyjnego biurowego etatu, czy pracy zdalnej, czy nawet w postaci chwilowej przerwy od ogarniania własnej działalności daje dużo w takim sensie, że uzyskujemy znaczną ilość dodatkowego czasu na ogarnięcie innych aspektów życia, bo jednak nie wszystko da się zrobić tak samo dobrze po pracy. Przykładowo, w weekend nie boli mnie spędzenie kilku godzin w kuchni, gdzie w dzień powszedni nie ma takiej opcji, bo pochłonęłoby to cały wolny czas. Spotkanie z rodziną czy znajomymi po pracy to też nie to samo jak kiedy mamy na to cały dzień. I przykłady można mnożyć – najważniejsze żeby tego czasu faktycznie nie zmarnować… ale to dla każdego znaczy co innego 🙂
Czyli taki zdrowy balans pomiędzy życiem osobistym a pracą, z dość wyraźnym oddzieleniem tych dwóch przestrzeni. I to też jest ok, nie ma co generalizować, każdego życie wygląda nieco inaczej i należy jak najwięcej wyciągać z możliwości, które się ma.
Tak to właśnie odczuwam. W żadnym razie nie odebrałem Twojego wpisu jako generalizacji, wiem że dzielisz się tym co działa dla Ciebie i w tym kontekście chciałem podzielić się inną perspektywą.
Jedyne co odrobinę mnie „niepokoi” w mojej sytuacji to fakt, że dość długo jestem w tej samej firmie, co może okazać się problematyczne przy ewentualnej chęci zmiany, choć z drugiej strony zdecydowanie nie jest to doświadczenie w postaci „pięć razy ten sam rok”, a ciągle coś nowego. I tak z jednej strony rozum mówi że warto się zacząć rozglądać za czymś nowym, a z drugiej – nabywam umiejętności uniwersalne, które każda rozsądna firma powinna docenić.
Dziwi mnie swoją drogą powszechna opinia o niechęci do zatrudniania pracowników, którzy długo byli w jednej firmie – przy dużych projektach minimum na sensowne wdrożenie to moim zdaniem rok, a żeby jeszcze coś zdążyć zrobić, nauczyć się faktycznie czegoś nowego i zobaczyć efekty swoich działań… No ale odbiegam od tematu. I oby tylko takiej wagi zmartwienia się w życiu pojawiały 😉
A wracając jeszcze na chwilę do piątkowo-urlopowych komentarzy, mogą one wynikać nie tylko z niechęci do pracy, ale ulgi po stresującym czy intensywnym tygodniu, nawet jeśli był satysfakcjonujący jeśli chodzi o efekty. Nieraz wychodziłem z biura z radością z tego co udało się zrobić, ale i nieskrywaną ulgą że w końcu nadeszła chwila wytchnienia – wydaje mi się naturalnym, że w nawet najbardziej lubianej pracy pojawi się tego typu moment 😉
Kilka lat temu jak pracowałem jeszcze na etacie to tak wyglądało moje życie jak to opisałeś – poniedziałek-piątek i upragniony weekend. Urlop to prawie motyle w brzuchu a później powrót do rzeczywistości. Od kiedy jednak pracuję zdanie na własny rachunek moje życie zmieniło się o 180 stopni. Każdy dzień czy to poniedziałek czy sobota jest tak samo fascynujący. Na tygodniu mogę pozałatwiać sprawy czy choćby zrobić zakupy gdy nie m korków i tylu ludzi, mogę wyskoczyć na wycieczkę rowerową po lesie czy choćby pójść z dzieckiem na spacer. „Odpracować” mogę to po południu, wieczorem lub kolejnego dnia. Urlop to w zasadzie możemy wszędzie spędzać – abym miał dostęp do internetu. Jednodniowy wyjazd z rodziną nad jezioro – proszę bardzo, biorę laptopa – gdy coś pilnego trzeba zrobić, inne rzeczy deleguję albo przekładam na później – nie ma problemu. To jest właśnie życie o którym kiedyś marzyłem i wcale nie muszę być w 100% wolny finansowo żeby tak żyć 😉
Cieszę się, że również do tego doszedłem 🙂
Wolny dobrze kombinjesz ale chyba musisz jeszcze pozbyć się „pracy”. Między pracą dla i z przyjemnością a „wypracowywać” otrzymane zadania jest spora różnica. To czym tam się zajmujesz w IT jest z tobą nierozerwalnie związane. Możesz kombinować z elastycznością w ciągu dnia, tygodnia ale ostatecznie i tak jesteś na krótkiej smyczy. Bo czy rano albo wieczorem będziesz musiał odrobić „pańszczyznę”. Dopóki będziesz osobiście związany z wykonywaniem zadań IT to tak naprawdę masz tylko iluzoryczną kontrolę, bo wybierasz tylko kolejność wykonywania. No może masz trochę dłuższą smycz od zwykłego etatowca bo masz pracę zdalną.
Jeśli na prawdę chcesz mieć kontrolę nad swoim życiem w kwesti wyboru co chcesz a co musisz. To zacznij kombinować jak to twoje IT odseparować od twojej osoby. Obiło mi się uszy o „programiście” z UK który przez kilka lat zgarniał pensję i za 20% jej wartości najął w Indiach firmę która robiła jego zadania na codzień. Wpadł bo z lenistwa nie wprowadzał wszystkiego sam tylko dał dostęp hindusom. Firma w audycie dokopałą się, że zmiany były robine z Indii a nie z jego biura w UK.
Cześć, ciekawy komentarz. Po części na pewno masz rację – zdaję sobie sprawę, że jestem w złotej klatce. Z takim duuuużym wybiegiem, dla słoni niemal, ale w klatce. Tyle, że to mnie nijak nie uwiera, przynajmniej na razie. Ciężko mi powiedzieć, co będzie za 2-5 lat, ale na razie coraz bardziej rozszerzam horyzont i z niejakim zaskoczeniem stwierdzam, że nikomu to nie przeszkadza i wszyscy to akceptują, jak na złość 🙂
A teraz argument przemawiający za tym, żeby jeszcze długo zostało jak jest. Każdy z nas ma jakąś przeszłość i z mniej lub bardziej przypadkowych powodów nasze życie i praca jest, jaka jest. Prosty przykład: rolnik, który wstaje o 5 rano ogarnąć zwierzaki po prostu to robi, nie zastanawia się, czy to jest spełnienie jego marzeń, czy to go ekscytuje, czy to ma jakiś sens. On po prostu musi wstać rano i wypełnić pewne obowiązki, to jego rutyna, to układa mu część dnia, to go w pewnym sensie definiuje i daje poczucie bycia potrzebnym. W życiu robimy wiele rzeczy, bo po prostu musimy, mamy pewne obowiązki, to nas też uczy i wzmacnia. I wydaje mi się, że to jest OK, bo nie wszystko co robimy musi być wspaniałe, ekscytujące, nie wszystko co robisz musi wynikać z Twojego hobby, bo wtedy ono stanie się zwykłą pracą. Myślę, że takie poczucie przynależności po pewnej grupy i narzucanie pewnych rzeczy przez osoby z zewnątrz nie musi być złe, o ile odpowiednio do tego podejdziemy i będziemy w stanie równolegle się realizować gdzie indziej. I o ile mówimy o współpracy a nie wyzysku. Będę zresztą niedługo pisał o tym w kontekście pracy na etacie.
A kombinowanie, o którym napisałeś w ostatnim akapicie uważam za zwykłe oszustwo i osobiście bym się tego nie podjął. Również o tym słyszałem, potraktowałem jako ciekawostkę.
Pozdrawiam.
Oj Wolny, Wolny… jak ty się oszukujesz. Obrałeś pewną drogę i nieźle ci idzie, tylko czemu racjonalizujesz ograniczenia pozorem wolności. Albo jeszcze ci nie kliknęło i to potrwa ale kliknie i wtedy zrozumiesz swój opór i się uśmiechniesz sam do siebie.
Zerknij na swój komentarz moimi oczami bo jest zabawny, serio. Zostańmy przy tych słoniach. Jeśli wiesz, że jesteś w klatce i masz wybieg to prędzej czy później dojdziesz do płotu i obejdziesz go do okoła. Są słonie które całę życie spędzają w jednym miejscu inne przekraczają granicę. Jakim słoniem jesteś? Raczej wielkiej zagadki nie ma 😉 Tylko czemu chesz tracić czas, bo tego jednego nikt ci nie odda. No chyba, że przekonasz opiekuna by słoniowi powiększał wybieg szybciej niż on jest wstanie go eksloprować…. powodzenia.
Ksywa „Wolny” zobowiązuje, inaczej powinieneś zmienić na: „prawie wolny”, „może kiedyś wolny” lub mój faworyt ” pozornie wolny”. Kontrola nad własnym życiem to straszna sprawa, prawdziwe brzemię. Mówię to z pełną powagą. Dlatego tak dużo ludzi oddaje ją innym, losowi, komukolwiek kto za nich podejmie decyzję i powie co mają robić. Dokładnie jak twojemu rolnikowi. On nie myśli… on żyje. Życie nadaje mu kierunek a nie on własnemu życiu. Niestety pomimo pozornej inteligencji ludzie właśnie tak funkcjonują,
„Każdy z nas ma jakąś przeszłość i z mniej lub bardziej przypadkowych powodów nasze życie i praca jest, jaka jest.” – To najbardziej „etatowy” racjonalizatorski argument gloryfikujący bylejakość. To ma być usprawiedliwienie na co? Przyzwolenie na trwanie w bylejakości? Na pozwolenie innym ludziom decydować co nam wolno a co nie? No proszę cię… za daleko zaszedłeś by myśleć takimi kategoriami. Nieśmiało mógłbym zasugerować, że tam w głębi walczy o życie jakiś strach…
Nie chcę się rozpisywać w tej kwestii bo wyszło by zbyt obszernie. Natomiast kontrola to nie brak ograniczeń i wpływu innych. Cel jest wyniosły, kroki zwyczajne ale każdy krok i kierunek naszym wyborem.
W jego przypadku to było oszustwo bo robił to bez zgody i wiedzy firmy. Natomiast pomysł genialny. Zamiast tyrać na 100% był wolny za 80%. Na twoim miejscu nie skreślał bym tego pomysłu.
Czy każda chwila w Twoim życiu wynika z Twojego wyboru? Czy nie praktykujesz takich koncepcji jak „odpowiedzialność” czy „obowiązki”? Według mnie złudnie jest myśleć, że to wszystko jest zero-jedynkowe, że albo jesteś wolny, niezależny i kierujący się swoimi pasjami w każdej chwili swojego życia, albo jesteś bezmyślnym zwierzęciem zamkniętym w klatce, który bez pana z batem nad sobą już nic fajnego czy kreatywnego nie jest w stanie zdziałać. No nie, tak to wedlug mnie nie działa, życie jest przecież drogą, ciężko w przeciągu jednej nocy przejść ją całą, a patrząc naokoło uważam, że odważnie stawiam kroki i idę naprzód. A że Tobie to nie wystarczy, że tempo zbyt asekuracyjne, że coś ze mną nie tak skoro nie chcę rzucić etatu w cholerę i być naczelnym rewolucjonistą blogosfery… no cóż, możesz tak to odbierać i dziękuję Ci za próby popychania mnie do przodu, zakładam że robisz to w dobrej wierze. Ale pozwól, że utrzymam swoje tempo, nawet jeśli przez to jeszcze dłuuuugi czas będę w Twoich oczach tym ubezwłasnowolnionym zwierzęciem.
Nie wszyscy ludzie są tacy sami. Znam osoby, którym na etacie dobrze. Ich psychika zle znosi sytuacje gdy muszą wziąć sprawy w swoje ręce. Niektórzy próbowali własnej działalności i mimo nawet sukcesów wracali na etat. Dla nich (w ich odczuciu) stabilizacja jest wazniejsza. Lubią swoją pracę, nie lubią podejmowania decyzji i ryzyka.
Z drugiej strony znam przedsiębiorców, którzy w mojej ocenie nie są wolni. Są niewolnikami wlasnych firm. Część w pogoni za pieniedzmi, częśc z innych powodów. Mają duzo mniej czasu dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciól niz gdy pracowali na etacie.
Mi osobiscie blizej do koncepcji Wolnego. Chcę zawsze znalezc zloty srodek tu i teraz. Dzisiaj zadawala mnie 8 godzin i brak nadgodzin, dodatkowego stresu, wyscigu szczurow itd. Za kilka lat pewnie zdecyduje sie na część etatu, pozniej sie zobaczy. To tez zalezy od sytuacji rodzinnej i indywidualnych preferencji.
I to jest piękne, ze nie wszyscy są tacy sami 😀
Odpisałem w nowym komentarzu bo się zwężają wypowiedzi i wyszedł by tasiemiec.
Akurat praca w IT np. w moim przypadku okazała się najefektywniejszym sposobem na zarabianie pieniędzy. Próbowałam różnych rzeczy, kombinowałam z dochodem pasywnym, ale nic nie sięga piętom do tego, co dostaję w IT za godzinę. Wolę więc „potyrać jako niewolnik” te kilka godzin dziennie, by w pozostałe godziny robić to co naprawdę chcę. Inna sprawa, że kocham programować, i programowałabym też za darmo dla siebie 😉
U Wolnego to też jest kwestia backupu. Nie daj boże coś się stanie – hiperinflacja, wojna, bloki z mieszkaniami wybuchną – i co wtedy? Budowanie od zera? Bo wiesz, w IT jak wypadniesz z obiegu na kilka lat, to praktycznie koniec kariery – wszystkie technologie zdążą się zmienić, a ty będziesz na szarym końcu rekrutacji, za tymi co ogarniają na bieżąco…
Także nawet gdybym finansowo mogła sobie pozwolić na rezygnację z pracy, to nie zrobiłabym tego całkowicie. Zeszłabym co najwyżej na niższy wymiar godzinowy.
Hej, fajny komentarz.
Kluczowa kwestia to właśnie to, że kochasz to, co robisz. U mnie tak nie jest – z każdym rokiem coraz mniej mnie to kręci, mimo że staram się nieco zmieniać zakres obowiązków. Ale jeśli to nie jest moje powołanie i czerpię więcej radości z innych rzeczy, to IT jest dla mnie tylko wymianą mojego czasu na kasę, po wysokich stawkach. Więc trochę inaczej na to patrzę niż Ty.
I nie wydaje mi się, żeby przerwa do dokształcaniu się miała takie katastrofalne skutki, jak piszesz. To trochę tak, że wszyscy tak piszą, ale ja dowodów nie widziałem. Zapotrzebowanie na pracowników jest ciągle niesamowicie wysokie, a do tego – nawet nie aktualizując wiedzy technicznej – możesz się rozwijać na innych płaszczyznach. Osobiście od 2-3 lat niemal nie wkładam pary w naukę, a mimo to moje zarobki nadal rosną, a powierzane zadania są coraz bardziej odpowiedzialne. Paradoks? 🙂 I jestem niemal pewien, że gdybym zrobił sobie 2-3 letnią przerwę, to z łatwością mógłbym wskoczyć do tej samej rzeki na takich samych lub lepszych warunkach. Tak przynajmniej to sobie wyobrażam 😉
Pozdrawiam i zazdroszczę satysfakcji płynącej z tak intratnej pracy zarobkowej.
Dobrze że wróciłeś. Mam podbną ewolucję życia, oszczędzania, wydawaia jak Ty i jest mi z tym dobrze :))
PS. Czy są to bloki niedaleko muzeum II wony i solidarności? 🙂
Ja uwielbiam moją pracę, a jednak lubię oddzielać urlop i nie pracować wtedy zdalnie (choć mogłabym). Po pierwsze dlatego, że zazwyczaj urlopuję bardzo intensywnie i szkoda nie korzystać 🙂 a po drugie, praca czasem za bardzo wciąga.
To wszystko kwestia przyzwyczajenia, człowiek potrafi się odnaleźć w rozmaitych okolicznościach. Poza tym zauważ, że ja nie piszę o skasowaniu urlopu, ale o możliwości brania dodatkowych tygodni, w czasie których pracujesz, a jednocześnie robisz to w taki sposób, że czujesz się trochę jak na urlopie. Pozdrawiam i życzę miłych urlopów 😀
Wolny po twojej odpowiedzi widzę, że mamy inne pojęcie definicji pewnych pojęć. Fajnie, że widzisz, że chciałbym cię popchnąć do pewnych przemyśleń. Mea culpa jeśli formułuję swoje zdania niewystarczająco jasno i zrozumiale. Jedyną aspiracją jaką mam to zachęcić cię do rozważenia opcji których nie rozważałeś wcześniej przez pewny sposób postrzegania świata jaki narzuca etat. Niech się wszyscy etatowcy teraz burzą ale etat to nie tylko praca. To codzienna ciosanina schematów myślenia aż zatracisz umiejętność patrzenia na świat inaczej. To nie jest moja opinia to jest cholernie smutny fakt. A wracając do tematu:
Kontrola nad własnym życiem składa się w zasadzie z samej: odpowiedzialności, obowiązków i konsekwencji naszych wyborów. Także tutaj kompletnie nie rozumiem co miałeś na myśli. Każda chwila mojego życia wynika z mojej decyzji. To świadomość i możliwość powiedzenia TAK lub Nie i konsekwencji z tego idących. To, że życie podetnie czasem nogę nie ma znaczenia. Liczy się świadoma decyzja i długoterminowy efekt czy jesteśmy bliżej czy dalej naszego celu.
Nie rozumiem tylko czemu kontrolę nad własnym życiem zrównujesz z wolnością czy życiem pasją. To są zupełnie inne zagadnienia. Kontrola nad własnym życiem to sposób do osiągnięcia celu niezależnie jaki by on nie był. Natomiast jeśli ktoś inny podejmuje decyzje to mało prawdopodobne byś trafił tam gdzie Ty chcesz. Zastanawiałeś się dlaczego tak dużo ludzi ma niespełnione marzenia? Pomimo, że te marzenia czasem nie są jakoś wygórowane? Jeżeli każdego dnia najlepsze godziny kiedy twój umysł pracuje wydajnie przeznaczasz na pracę dla kogoś innego to ciężko mówić o kontroli nad własnym życiem. Odpisałeś Weronice, że IT to tylko sposób wymiany twojego czasu po dobrej stawce godzinowej… Czy to jest najrozsądniejszy sposób na życiową drogę? By powiązać godziny Twojego życia (każda jedna jest unikatowa i nieodwracalnie stracona gdy upłynie) ze stawką godzinową. Niezależnie od stawki oddanie komuś 4,6,8 godzin dziennie swoje życia by decydował mini wedle uznania nie wydaje się rozsądne pod żadnym pozorem. Czy to samo w sobie może prowadzić do wolności lub kontroli nad własnym życiem?
Kibicuję ci w twoje drodze ku wolności bo sam taką podążam. Błędy które popełniłem kosztowały mnie najcenniejszy zasób – CZAS. To co próbuję ci powiedzieć to nie trać czasu. Jeśli wiesz, że masz ograniczenia to nie czekaj aż zaczną cię ponownie uwierać. Już dziś działaj by się ich pozbyć. Czasem zajmuje to znacznie więcej czasu niż się wydaje. Z doświadczenia wiem, że dużo łatwiej się działa gdy nic nie uwiera i głowa jest wolna.
Być może tak natarczywie staram się ciebie przekonać bo właśnie wróciłem z miesięcznych wakacji i kolejnego w tym roku już wyjazdu. Zostawione biznesy zarobiły dla mnie znacząco więcej niż wydałem w tym czasie. Od dłuższego już czasu pracowałem nad tym by odseparować zarabianie od mojej osoby i przepracowanego przeze mnie czasu. Wiem, że to była słuszna decyzja i rodziła we mnie wiele obaw i niepewności. Ale dzięki temu mam więcej czasu na hobby, dla siebie i rodziny. Zarabiam więcej i w znacznie przyjemniejszy sposób niż kiedy moje zarobki były powiązane z przepracowanymi przeze mnie godzinami.
Jest cała masa zajęć, których nie da się wykonywać zdalnie. Co więcej najczęściej są to zawody społecznie najbardziej potrzebne i gdyby tych ludzi zabrakło reszta boleśnie odczułaby tego skutki. I nie ma się co dziwić, że pielęgniarka marzy o urlopie czy wolnym weekendzie. To raz. Dwa, że dla mnie – matki dwójki dzieci – urlop czy nawet weekend oznacza możliwość spędzenia z dziećmi czasu 24 na dobę, a nie kilku godzin, poświęconych w dodatku na obowiązki typu nauka i lekcje. Wreszcie: urlop daje możliwość robienia tego, na co normalnie nie ma w ciągu roku czasu.
Pracuję w IT zdalnie już 6 rok i to co opisujesz do mnie nie przemawia. Owszem, możesz swoją pracę wykonywać gdziekolwiek, ale przeważnie robisz to w miejscu, w którym mieszkasz – bo dzieci do szkoły, przedszkola, żona do pracy itp. Dodatkowo praca w urokliwych miejscach jest wkurzająca, kiedy rodzina korzysta a ty jednak siedzisz przed komputerem i dopiero o którejś godzinie możesz oddać się przyjemnościom. Przeplatanie dnia w sposób jaki opisałeś jest jeszcze gorsze, bo musisz ciągle do tej pracy wracać i praktycznie jesteś w niej cały dzień. Ja zauważyłem, że najlepiej załatwić temat pracy jednym ciągiem jak najwcześniej i wtedy naprawdę oddać się rodzinie, hobby itp. Często też klient wymaga, żebyś jednak był dostępny w danych godzinach i wtedy ta zdalność średnio coś daje. Ja się nie dziwię, żę ludzie czekają na piątunio – bo wiedzą, że wtedy tak naprawdę będą mogli zapomnieć o pracy (jakby super nie była) i że nie muszą następnego dnia być na jakimś spotkaniu, czegoś obgadać czy dokończyć czegoś ważnego. Po prostu są wolni na 100%. Zdalność ma inne zalety ale dowolna organizacja czasu to jeden z największych jej mitów.