Wolnym Byc

Wakacje bez urlopu i inne zalety pracy zdalnej.

Jeśli jesteś stałym czytelnikiem to zapewne wiesz, że moja koncepcja niezależności finansowej i wcześniejszej emerytury też nijak ma się do leżenia plackiem na plaży i popijania drinka z palemką. To raczej co nieco wysiłku, solidna dawka pracy (mądrej, niekoniecznie ciężkiej!), trochę nauki, szczypta odpoczynku, odrobina czasu na nie robienie niczego szczególnego. Taki właśnie stan zapewnia mi poczucie równowagi… i jakiś czas temu odkryłem, że wcale nie muszę czekać dziesięcioleci ani zbierać milionów, żeby go doświadczać, przynajmniej od czasu do czasu 🙂 Dlatego właśnie ostatnio testujemy koncepcje typu „wakacje bez urlopu” czy „urlop bez wypoczynku”, o których przeczytasz poniżej.

Jak wygląda urlop typowego Polaka? Cóż, chyba nie ma co silić się na uogólnienia, chociaż istnieją pewne stereotypy. Jeden z nich można określić jako „urlop na remont” i do tego odniosę się nieco niżej. Jednak znacznie częściej Polacy planują urlop według zasady mówiącej, że skoro tak ciężko pracujemy na co dzień, wypruwamy sobie żyły w imię zysków szefa, wchodzimy w cztery litery tym, których nienawidzimy i w ogóle marnujemy swoje życie na mało znaczącą działalność zarobkową, to niech chociaż te kilka tygodni w roku będzie wyjątkowe. Błogie, nie wymagające wysiłku, planowania czy tego znienawidzonego gotowania. Niech w końcu ktoś się stara za nas, żeby to nam było dobrze, niezależnie od kosztów takich przywilejów i tego, jak długo musimy oszczędzać na spełnienie tych marzeń.

Niestety… do mnie taka koncepcja absolutnie nie przemawia. I nie chodzi o sam urlop, ale o codzienne życie, w którym stawiam na balans i równowagę: tak, żeby nie chodzić z językiem do ziemi, oczami na zapałki i nie przekraczać progu biura z wyrazem nienawiści do wszystkiego i wszystkich. Jestem za tym, żeby zadbać o balans pomiędzy pracą a życiem prywatnym na tyle, żeby… nie potrzebować urlopu w ogóle. Czy nie wolałbyś czuć się pełny energii i wypoczęty każdego dnia, zamiast pracować na najwyższych obrotach i kumulować w sobie tą frustrację, którą ugasi jedynie urlop pod tytułem „all inclusive pod palmami”, w zasadzie tylko po to, żeby po powrocie wrócić do tego błędnego koła, w którym nieustannie powtarzasz ten sam cykl?

Niejednokrotnie w pracy słyszałem wypowiedziane na głos „w końcu piątek”, „piątek, piąteczek, piątunio” i inne tego typu stwierdzenia, które w zasadzie można podsumować jako „jak ja nienawidzę tej pracy”? Powiem więcej – czasami takie wyczekiwanie weekendu to wręcz manifestacja tego, że od poniedziałku do piątku nie żyjemy tak, jakbyśmy chcieli i najzwyczajniej na świecie nie lubimy ponad 70% każdego tygodnia! Czy to nie brzmi cholernie smutno? Przecież to najkrótsza droga do tego, żeby całe życie być nieszczęśliwym! To nie jest wpis motywacyjny o znajdywaniu pasji i równowagi w swoim życiu, ale w wielkim skrócie właśnie pasja, mądra (niekoniecznie ciężka) praca, zdrowe odżywianie, dawka sportu na świeżym powietrzu, dobre relacje z ludźmi i odpowiedni sen to elementy, dzięki którym codziennie czuję podobną, wysoką dawkę energii i absolutnie nie czekam na żaden piąteczek, ani nie wzdryga mnie myśl o kolejnym poniedziałku. W każdym dniu tygodnia jestem w stanie się wyspać, dobrze zjeść, zażyć nieco ruchu, zrobić coś dla siebie, znaleźć kilka produktywnych godzin, spędzić czas z rodziną… a to, że od poniedziałku do piątku dodatkowo poklikam w klawiaturę przez kilka godzin dziennie… no cóż, nawet jeśli to nie najbardziej fascynujące zajęcie na świecie, to biorę to na klatę i robię swoje. A jeśli mogę sobie na takie podejście pozwolić (nie każdy może, prawda?), to dążę do stanu, w którym codziennie mogę być zadowolony z efektów mojej pracy, a jednocześnie mam chwilę na odsapnięcie i nie czuję się pod koniec dnia, jakbym dostał cegłą w łeb.

Znaczy to również, że technicznie rzecz biorąc, urlopu właściwie nie potrzebuję: przynajmniej nie takiego, który jest synonimem błogiego nic-nie-robienia. Zamiast tego, urlop to po prostu ogrom możliwości, które każdy z nas może wykorzystać (lub nie) na swój sposób. Nie neguję wyjazdów, odcinania się od codzienności, poznawania innych kultur, spędzania czasu z rodziną czy słodkiego nic-nie-robienia: ale nie jest to dla mnie jedyna forma spędzania tego czasu. I w drugą stronę: niekoniecznie potrzebuję urlopu, żeby robić większość z tych rzeczy. Skoro pracuję zdalnie, to jestem niemal niezależny od lokalizacji, a także mogę sobie wygospodarować mini-urlopy bez wykorzystywania dni urlopowych. Jak?

Na przykład tak, jak teraz: Wolna ma akurat tydzień bez pracy (praca zmianowa na pół etatu ma to do siebie; zapłaci za to zgęszczeniem grafiku kiedy indziej), przedszkole zamknięte na kilka tygodni, a mojemu pracodawcy i klientom wsio ryba, czy siedzę w Gdańsku, na Kaszubach czy Madagaskarze. Stwierdziliśmy, że fajnie by skorzystać z takiej sytuacji i tak oto spędzamy tydzień na działce teściów, którzy chwilowo z niej nie korzystają / spędzają częściowo czas  nami. Dziewczyny mają urlop jak się patrzy, a mimo że u mnie tak różowo nie jest, to i tak czuję się zdecydowanie bardziej zrelaksowany niż w domu, bo nawet bez wykorzystywania urlopu też mogę nieco skorzystać i odpocząć po pracy w fajnym miejscu. Co więcej – testuję zadaniowy tryb pracy, więc nie siedzę zamknięty w czterech ścianach całymi dniami. Organizuję sobie trochę przerw, idę popływać w pobliskim jeziorze, pracuję z werandy, co nieco z hamaku… słowem, taka zdrowa mieszanka pracy i urlopu. Pewnie wielu z Was stwierdziłoby, że to nie do pogodzenia i wolicie odseparować od siebie te sfery. Ja jednak od kilku lat uczę się pracować zdalnie, w związku z czym na co dzień doświadczam we własnym mieszkaniu mieszanki pracy i życia osobistego – dzięki czemu nie myślę według stereotypu „praca -> zło, życie osobiste -> dobro”. To przeplatanie się obu koncepcji jest dla mnie naturalne i cały czas się uczę, jak robić to w sposób najbardziej rozsądny. I chyba nie pomylę się jeśli stwierdzę, że tak właśnie postępują przedsiębiorcy, którym z jednej strony ciężko na 100% odseparować się od własnego biznesu, a z drugiej: którzy regularnie korzystają z braku szefa nad głową.

Czy jestem wyjątkiem? Trochę na pewno, w końcu nie każdy może (i chce!) zamienić biuro na werandę drewnianego domku na Kaszubach. Z  drugiej strony, świat się zmienia i dzisiaj nie ma w tym nic dziwnego, że ktoś wykonuje pracę niezależnie od lokalizacji. Niesamowicie wielu z nas miałoby lub będzie miało taką możliwość, mimo że część nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Dlatego jeśli będziesz miał możliwość pracowania zdalnie, spróbuj. Wystarczy, że zaczniesz od jednego dnia w tygodniu, co pewnie wielu pracodawców zaakceptuje. Potraktuj to jako test, obserwuj swoją efektywność, ucz się pracować mądrze zamiast ciężko (o tym też będzie wpis!)… tego wszystkiego naprawdę można się przyzwyczaić, a możliwości, które daje taka praca są niesamowite. Niezależnie od tego, czy zamiast tych 5 kaw spędzonych w firmowej kuchni chcesz potrenować, coś ugotować, rozwinąć biznes na boku czy po prostu pracować z ciekawych dla Ciebie miejsc, praca zdalna stwarza nieporównywalnie więcej możliwości, niż siedzenie w biurze. W którym – nie ukrywajmy – chyba nikt nie pracuje 8 godzin dziennie. Co najmniej 2-3 godziny spędza się na luźnych rozmowach, kawkach czy jedzeniu. Owszem, doceniam to kiedy jestem w biurze raz na miesiąc czy dwa, bo na co dzień brakuje mi nieco kontaktów face-2-face, ale coś za coś: czas nie jest z gumy i jeśli pozwalasz, żeby codziennie kilka godzin przeleciało Ci przez palce, to po prostu masz kilka (potencjalnie produktywnych) godzin w ciągu dnia mniej. Według mnie zdrowa byłaby możliwość pracy zdalnej na 100% (to mam) z opcją pracy z pobliskiego biura kiedy tylko chcesz (tego mi brakuje, bo 180km to nie tak wcale mało…). Gdybym miał taką sytuację, to prawdopodobnie 1-2 dni w tygodniu spędzałbym wśród ludzi, a w pozostałe 3-4 dni postawiłbym  na produktywność w izolacji, czyli dokładnie to, co uskuteczniam teraz :).

Co jeszcze w tym wszystkim jest ciekawego? Otóż mogę do pewnego stopnia żyć na zasadzie 'tu i teraz’, czyli korzystać z życia, jednocześnie nie skreślając sfery zawodowej i nie czekając na to dziesięcioleci. Dzięki temu, że jestem produktywny i pracuję wydajnie, jestem w stanie skupić się na 4-5 godzin dziennie i cieszyć się kilkoma godzinami „urlopu”, ewentualnie wieczorem jeszcze raz logując się i nadrabiając nieco tematy, które pojawiły się w tym czasie.

Tak nam się to spodobało, że jeszcze nie skończyliśmy naszego „pseudo-urlopu”, a już planujemy kolejny: w połowie sierpnia wybieramy się w Beskidy, gdzie dalej będziemy sprawdzali, jak wygląda połączenie pracy i wakacji. Założenia są podobne: kolejny tydzień bez zmianek u Wolnej, w przedszkolu i tak mało się dzieje w wakacje, a ja prawdopodobnie wezmę coś na zasadzie „pół-urlopu”, czyli popracuję co nieco z samego rana i nadrobię zaległości wieczorem, dzięki czemu niemal cały dzień będę mógł spędzić z rodziną na łażenie po górach (i nie byłbym sobą, jakbym jeszcze po nich trochę nie pobiegał :)).

A pod koniec sierpnia kroi nam się coś wyjątkowego, bo po raz ostatni w najbliższym czasie zabieramy się z Wolną za projekt pod tytułem mieszkanie na wynajem. Tu również będę prawdopodobnie przeplatał pracę zawodową z remontem w wykonaniu DIY, więc ten urlop będzie połączeniem „pożytecznego z pożytecznym” :), a jego efekty pewnie znowu będziesz mógł obserwować na Instagramie (zapraszam do obserwowania, jeśli jeszcze tego nie robisz!).

Budowa na ukończeniu, niedługo będziemy tu dłubali w najlepsze!

Sam jestem ciekawy, co wyjdzie z tych naszych kombinacji na dłuższą metę. Dostrzegamy ogrom możliwości, z których powoli będziemy coraz bardziej korzystać w taki sposób, żeby podporządkować pracę pod swoje życie, a nie odwrotnie. Owszem, dodatkowe kilka tygodni „pseudo-urlopu” w roku to zwykle dodatkowe koszty, które można zminimalizować korzystając właśnie z miejsc typu „działka teściów”, lub które po prostu weźmiemy na klatę, w końcu po coś wykonaliśmy wieloletni plan pod tytułem „pieniądze mają pracować ciężej od nas”. Z kolei bardzo pracowity urlop (na przykład, przeznaczony na remont mieszkania) może zrekompensować nam te dodatkowe wydatki. Jest też najbardziej oczywista z możliwości: odpowiednia organizacja pracy w domu. Tutaj też mogę skorzystać z ogromu możliwości i ostatnio to właśnie robię: gotuję własne powidła, wyskoczę na basen czy rower w środku dnia, nadrobię blogowe zaległości czy wyskoczę z Wolną na szybki lunch. Do tego wszystkiego trzeba się oczywiście zmobilizować, bo nieskończenie łatwiej po prostu otwierać kolejne zakładki w przeglądarce i czas leci jak szalony. Ale czy o to rzeczywiście chodzi… ?

PS Koncepcja, o której napisałem to chyba klasyczny sposób działania wielu przedsiębiorców. Jest mnóstwo biznesów, które można prowadzić zdalnie lub niemal zdalnie. I większość z nich – po porządnym rozbujaniu – nie potrzebuje stałego nadzoru i wkładania codziennie 8 czy 12 godzin pracy dziennie. Jestem pewien, że w głowach wielu z takich przedsiębiorczych ludzi pojawiają się pomysły różnego rodzaju wyjazdów, które wcale nie oznaczają całkowitego odcięcia od pracy zawodowej, a mimo to sprawdzają się w praktyce i najzwyczajniej na świecie dają sporo radochy.

Exit mobile version