Etat też złoto (czasami)

W jednym z wakacyjnych wpisów wspomniałem, że być może zostanę przedsiębiorcą z krwi i kości, wykonując praktycznie te same zadania dla obecnego pracodawcy, tyle że pod własnym szyldem, na zasadzie współpracy B2B. Stety lub nie, ta opcja na razie nie wypaliła – zwyczajnie dlatego, że oferta jest na tą chwilę zbyt słaba, żeby się po nią schylać.

Co to dokładnie oznacza? Na dzień dzisiejszy otrzymałbym bowiem jedynie 10% wzrostu względem mojej obecnej pensji brutto. Jak to? – powiedzą niektórzy. 10-procentowa podwyżka na wyciągnięcie ręki, a Wolny ot tak machnął na nią ręką? Właśnie tak, z tą różnicą, że moje machnięcie ręką było poprzedzone dokładnymi wyliczeniami, na podstawie których przekonałem się, że czasami „etat też złoto”. Ale nie tylko o wyliczenia chodzi, bo nie mniej ważne wnioski dotyczą tego, jak etat wpływa lub nie na naszą psychikę, postrzeganie świata i ogólnie rozumianą produktywność.

„Etat też złoto”… To dość kontrowersyjna teza, zwłaszcza że sam jestem za tym, żeby być przedsiębiorczym, wyłamywać się ze standardów, wychodzić poza strefę komfortu, imać się różnych zajęć i specjalizować w wielu dziedzinach. Zresztą… to, co ja uważam jest mało ważne – wystarczy spytać przedsiębiorcę, który odniósł sukces (pojęcie względne i płynne, wiem…), czy doszedłby do tego samego na etacie. I czy etat jest według niego optymalnym wyborem. Już widzę to zdziwione spojrzenie i nieco sarkastyczny uśmieszek malujący się na twarzy rozmówcy.

Ktoś pamięta? Mała Mi, czyli sarkazm w czystej postaci 🙂

Pozwolę sobie więc na polemikę z tematem, bo według mnie etat nie musi oznaczać stagnacji ani płacenia olbrzymich podatków, nawet jeśli mówimy o dochodach znacznie przekraczających drugi próg podatkowy. Jak to możliwe?

Otóż wielu z nas – etatowców – może liczyć na zdecydowanie więcej, niż wynikałoby to z czystej pensji netto, która wpływa co miesiąc na konto. Jeśli to, co napiszę poniżej wyda Ci się kontrowersyjne i pierwszą myślą będzie „on chyba żyje w innym świecie”, to chciałbym tylko dodać, że Wolna ma co najmniej 80% poniższych benefitów, mimo że pracuje na niezbyt wymagającym stanowisku w firmie, do której dołączyła praktycznie bez doświadczenia niecały rok temu. I absolutnie nie zarabia tam kokosów, żeby tego nie ująć bardziej dosadnie…

Konkrety? Proszę bardzo – oto lista dodatków, na które mogę liczyć obecnie lub z których korzystałem w przeszłości, pracując na podstawie umowy o pracę:

    • 26 dni urlopu w ciągu roku. W moim przypadku to nawet więcej, jeśli uwzględnimy to, o czym ostatnio pisałem.
    • możliwość bezstresowego i niemal bezstratnego korzystania ze zwolnień lekarskich (to 80% średniego wynagrodzenia z ostatnich 12 miesięcy, a więc uwzględnione są tu wszelkie dodatki, nadgodziny itp.; może więc się okazać, że na L4 zarabiam więcej niż gdybym miał otrzymać 'gołą’ pensję w pełnej wysokości).
    • dofinansowanie do urlopu. Za każdy dzień urlopu dostaję kilkadziesiąt złotych dodatku (coś a’la dobrze znana 'grusza’, tyle że przyznawana w drobniejszych częściach).
    • prywatna opieka medyczna, z której regularnie korzystam.
    • ubezpieczenie zdrowotne, z którego korzystałem w związku z narodzinami dzieci, a poza tym mam nadzieję, że nie będę go potrzebował… o moim podejściu do ubezpieczeń pisałem tutaj.
    • fundusz socjalny, który w naszej firmie oznacza regularne zasilenia programu rozmaitych „benefitów”. Zastosowań tego są setki, ja w praktyce opłacam z tego kartę Multisport, mam więc niemal darmowe siłownie, baseny itp. Również korzystam regularnie, zwłaszcza odkąd amatorsko zajmuję się sportami wszelakimi 🙂
    • bony na święta, wakacje i inne okazje. Od jakiegoś czasu przestałem z tego korzystać, ponieważ nasz dochód na głowę w rodzinie jest zbyt wysoki. I dobrze, że pracodawca wprowadził tego typu ograniczenia: niech skorzystają ci, którzy bardziej tego potrzebują.
    • bonusy, które w sumie stanowią 13-tą pensję.
    • regularny proces negocjacji podwyżki. Czasami coś skapnie, a jakże 😉
    • 3 miesięczny okres wypowiedzenia. A w praktyce: niemal całkowite bezpieczeństwo, bo pracownika w dużej korporacji wcale nie tak łatwo zwolnić, a już na pewno nie w przeciągu kilku miesięcy.
    • możliwość korzystania ze szkoleń i kursów finansowanych przez pracodawcę.
    • dofinansowanie do okularów.
    • dofinansowanie do dojazdów.
    • dofinansowanie do relokacji.
    • dofinansowanie do nauki języków obcych.
    • służbowy telefon do celów prywatnych.

Całkiem sporo, prawda? To wszystko rzeczy, które automatycznie wyleciałyby po moim przejściu na DG, a które są warte co najmniej kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) tysięcy złotych rocznie. Jestem pewien, że część z Was jest w stanie podać jeszcze inne benefity, które otrzymujecie: na myśl przychodzi mi chociażby służbowy samochód (+ darmowe paliwo?) czy opcje na akcje firmy, w której pracujesz.

Co ciekawe, według moich obliczeń (które działają dla naszego przykładu i naszego podejścia do życia!), kiedy to wszystko uwzględnimy to okaże się, że przejście na DG zaczyna „wyprzedzać” (pod względem finansowym) etat dopiero przy poziomie zarobków rzędu 200 000 zł rocznie. To dzięki prawom autorskim (tutaj uwaga na ograniczenia wprowadzone od 2018 roku), wspólnemu rozliczaniu z Wolną (korzystam ze znacznej części Jej limitu jeśli chodzi o przekroczenie progu podatkowego), dwójce dzieci (~2200 zł odliczone od podatku, a nie od podstawy opodatkowania!) i tym wszystkim dodatkom, które wypunktowałem wyżej. Co więcej, minimalna (kilku-kilkunastoprocentowa) przewaga DG nie jest moim zdaniem wystarczającą 'marchewką’, żeby skłonić mnie do założenia firmy, ponieważ dodatkowe ryzyka nie są warte tych pieniędzy. Będąc przedsiębiorcą, odpowiadasz za swoje błędy całym swoim majątkiem (przynajmniej, jeśli mówimy o zwykłej DG), a ja pracuję z systemami, których nieplanowana niedostępność przekłada się mniej więcej na 1 mln EUR straty za każdą godzinę. Plus – potencjalnie – zdrowie i życie ludzkie. Spróbuj się przed czymś takim ubezpieczyć bez oddawania połowy swojej pensji, życzę powodzenia 🙂 Na etacie grozi mi co najwyżej dyscyplinarka i rozpoczęcie kariery w innym zawodzie 🙂 Oczywiście, mówimy o sytuacjach ekstremalnych, ale je również trzeba wziąć pod uwagę, jeśli już myślimy o zmianie formy umowy.

Idąc dalej, nie tylko ryzyko prowadzenia działalności jest znacznie większe, ale dochodzą  dodatkowe koszty – chociażby biuro rachunkowe, koszt szkoleń (skoro pracodawca ich nie finansuje, to ja muszę to zrobić), sprzęt i oprogramowanie (zwłaszcza, jeśli jesteś freelancerem), biuro (o ile nie pracujesz zdalnie w domu) i wiele innych, o których nie pomyślałem.

Jeśli już Cię wystarczająco nastraszyłem, teraz chciałbym uspokoić. DG to również możliwość wpisania rozmaitych wydatków w koszty, a zawierając umowy z klientami można przecież zabezpieczyć się przed ewentualnymi wtopami. To ćwiczenie miało raczej pokazać, że nie warto negować etatu „bo tak”; lepiej wziąć pod uwagę wszystkie czynniki i na spokojnie porównać różne formy współpracy na swoim przykładzie, uwzględniając swoją sytuację rodzinną, charakter pracy, priorytety i plany na przyszłość.

Skoro finanse mamy już ogarnięte, przejdziemy do następnego gwoździa do etatowej trumny: etat przecież to niemal więzienie! On ogranicza, tłamsi, wtłacza w schematy, narzuca godziny i styl pracy, nie pozwalając na samorealizację. No no, poważne zarzuty. I zdaję sobie sprawę, że w pewnych przypadkach (być może: nawet dla sporej części etatowców) to prawda. Ale zawsze można coś z tym zrobić, a sytuacje beznadziejne to naprawdę margines. W większości przypadków nie jest tak źle, a z biegiem czasu można te kajdany nieco poluźnić. Ja to zrobiłem i dzisiaj nie tylko pracuję niemal wyłącznie zdalnie, ale jeszcze przeznaczam na pracę zawodową mniej niż 8 godzin dziennie. To wynik tego, że nauczyłem się pracować mądrze, wraz z upływem lat zyskałem zaufanie pracodawcy, a mój bezpośredni przełożony rozlicza mnie za efekty mojej pracy i wychodzi z założenia, że jeśli klient nie narzeka i nie eskaluje problemów, to wszystko jest w porządku. Wiem, super układ, ale w wielu przypadkach możliwy do realizacji, przynajmniej częściowo.

Kluczem jest to, co mogę dzięki temu zrobić; co potrafię wyciągnąć z takiego obrotu spraw. Definiując siebie jako etatowca… rzeczywiście niezbyt dużo, bo przecież najlepiej wykorzystać ten dodatkowy czas na odpoczynek – przecież nie muszę zabiegać o klientów, nie muszę o nic walczyć, mam określoną pozycję i ciepły etacik… A może jednak inaczej do tego podejść? Może odrzucić przekonanie, że etat ogranicza? Może lepiej założyć, że to fajnie, że on jest i że zapewnia pewien spokój, przewidywalność i możliwość utrzymania się, a jednocześnie daje czas i możliwości na równoległą realizację czegoś innego?

Przecież etat z definicji nie ogranicza! On sam w sobie jest neutralny: ani dobry, ani zły! Dopiero sposób, w jaki go odbieramy stanowi o tym, że ograniczamy się do wykonywania tego, co zleci nam przełożony i nie wyznaczamy sobie kolejnych ambitnych celów do osiągnięcia. To my sami wpisujemy się w schemat etat/wakacje/auto/dom na kredyt; to my postanawiamy biernie odpocząć i patrzeć się w ekran, żyjąc życiem innych.

A przecież można rozwijać tego ducha przedsiębiorczości, będąc na etacie! Możesz pisać bloga, remontować mieszkania, inwestować w nieruchomości, lepić figurki z gliny, udzielać lekcji tańca… cokolwiek! Co więcej, będąc na etacie masz coś w rodzaju poduszki bezpieczeństwa, na którą ewentualnie można spaść w razie problemów. Praca na etacie nie skreśla możliwości prowadzenia działalności gospodarczej – a wręcz przeciwnie, ułatwia to, ponieważ część comiesięcznych składek (głównie ZUS) odpada, ponieważ zostaje odprowadzona w związku z pracą na etacie.

Zachęcam więc do nieco innego spojrzenia na etat – zwłaszcza, jeśli należysz do tych, których obecna sytuacja uwiera, męczy i motywuje do zmiany, ale z różnych powodów ten pierwszy krok nadal pozostaje w sferze planów czy marzeń. Polecam zacząć od wyrwania się ze schematu, w którym ktoś (pracodawca) organizuje niemal każdy Twój dzień, nie zostawiając energii i motywacji do pracy nad sobą. Nic tak nie demotywuje jak własna psychika, która wybiera odpoczynek, jeśli tylko „jakoś” się wszystko kręci. Tylko brak akceptacji na to „jakoś” pozwoli na podjęcie działań. Sam jestem za metodą małych kroczków, która pozwala na stopniowe „odpinanie” się od etatu i budowanie drugiego źródła dochodów aż do momentu, w którym zapewni ono poziom wystarczający do zapewnienia choćby podstawowych potrzeb. Osobiście jestem na tej właśnie drodze i mimo, że inwestując w nieruchomości na wynajem zaszedłem dość daleko, to nadal jest mi niezwykle ciężko odciąć tą pępowinę.

Złota. Ładna. Mam do tego duży wybieg. Ale to nadal klatka 😉

Wiedząc, że to raczej długa i kręta droga, gorąco zachęcam do działania już dzisiaj; polecam zacząć od odsunięcia gdzieś na bok tego mentalnego ograniczenia, które narzucasz sam sobie, pracując na etacie. Najpierw daj trochę czasu samemu sobie i swojemu pracodawcy: zdobądź jego zaufanie, namów na częściową pracę zdalną, udowodnij swoją efektywność i pokaż, że nawet nieco ograniczając liczbę przepracowanych godzin, on na tym nie straci. Możesz też nieco zmniejszyć wymiar pracy (o ile budżet domowy nadal będzie się spinał…) i – przykładowo – spróbować rozwijać własny biznes przez jeden dzień w tygodniu, który będziesz miał wolny. Tego typu działania naprawdę są do zrobienia w większości przypadków – zwłaszcza, jeśli żyjesz w zdrowym związku, w którym obie osoby zarabiają i w którym obie strony są gotowe na pewnego rodzaju ustępstwa/kompromisy właśnie po to, żeby jedno z Was spróbowało czegoś, o czym zawsze marzyło.

Kiedy już wygospodarujesz nieco czasu tym czy innym sposobem, wyjdź z tej strefy komfortu i zrób coś dla siebie, poświęcając na to chociaż 30 minut dziennie. To wystarczy na początek, a myślę, że absolutnie każdy tyle czasu wykroi w kalendarzu. I pamiętaj, że ludzie sukcesu robią rzeczy, które wiedzą, że powinni zrobić nawet wtedy, kiedy im się nie chce. 🙂

Sam nie wykluczam, że przejdę kiedyś na własną działalność. Wręcz czuję, że tak się prędzej czy później stanie i – szczerze mówiąc – chciałbym przekonać się o blaskach i cieniach prowadzenia własnego biznesu. Jakimś cudem dotychczasowe 12 lat na etacie nie zryło mi beretu 🙂 i z nie do końca mi znanych powodów byłem w stanie nieco rozwinąć tego ducha przedsiębiorczości. Skoro więc powiedziałem A, to chciałbym powiedzieć i B. Ale żeby to nastąpiło, muszę jeszcze przeprocesować kilka tematów w swojej głowie, o czym postaram się informować na bieżąco na tym blogu.

W najbliższych miesiącach planujemy jednak coś innego: chcemy, żeby to Wolna wyrwała się z pracy, w której już przestała się rozwijać (a o której pisałem tutaj). Dlatego w pierwszej kolejności to Ona dołączy do grona samozatrudnionych i spróbuje nieco powalczyć na trudnym rynku projektowania wnętrz. Oczywiście: nie byłoby to możliwe, gdyby nasz budżet się nie spinał. Ale w taki sam sposób blokowałyby nas: brak wiary w siebie, postrzeganie etatu jako jedynej i oczywistej drogi czy brak szerszego spojrzenia, zgodnie z którym fakt pracy na etacie absolutnie nie zabrania bycia produktywnym ani przedsiębiorczym!

Na koniec pozostaje mi gorąco zachęcić Cię do tego, żebyś uwzględniał wszelkie świadczenia pozapłacowe (a także rzeczy typu elastyczny czas pracy lub praca zdalna) porównując oferty pracy. Może się okazać, że mimo niższej pensji na umowie, gdzieś będzie Ci po prostu lepiej, przyjemniej czy bardziej komfortowo. Lub codzienne zadania zostawią Ci wystarczająco dużo czasu i energii na realizację siebie poza pracą, czego Ci serdecznie życzę!

PS Chyba nie uwierzycie, bo mi samemu dość ciężko to pojąć, ale… przed nami kolejne prace remontowe! Tym razem Wolna pomaga (projekt, pierwsze większe zakupy itp) moim rodzicom, którzy z racji podeszłego wieku planują przeprowadzkę z domu do mieszkania, które to trzeba będzie wykończyć… jeszcze nie wiem, jaki zakres prac mnie czeka, ale Wolna już jest w wirze pracy i po raz kolejny robi to, w czym się ostatnio fajnie odnajduje. Podziwiam… mnie kolejny remont (w dodatku rozpoczęty zaledwie kilka tygodni po ostatnim…) przyprawiłby chyba o chorobę psychiczną, cieszę się więc, że przed nowym rokiem raczej mogę się w to za bardzo nie angażować. Przy okazji pytanie: czy uśniecie z nudów, jeśli raz na jakiś czas zaserwuję Wam jakiś wpis z obszaru nieruchomości, czy może nadal uważacie to za ciekawy temat?

41 komentarzy do “Etat też złoto (czasami)

  1. Tina Odpowiedz

    Planuję wrócić do pracy po latach macierzyńsko-wychowawczych. Nie ukrywam, że wolałabym etat niż własną działalność. Zmieniam branżę więc wybrzydzać nie mogę, ale przynajmniej będę próbować choć trochę wynegocjować warunki.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Znamy temat, przerabiamy go od niemal roku z Wolną, która również całkowicie zmieniła ścieżkę zawodową. Życzę powodzenia!

  2. Eryk Odpowiedz

    Wolny,
    Jako trochę starszy kolega (chyba po tylu latach czytania i komentowania nie obrazisz się za takie stwierdzenie 😉) potwierdzam to co napisałeś. Do benefitów dorzucam 2 dni opieki nad dzieckiem i PPE placone z pieniędzy pracodawcy.

    Jeżeli chodzi o minusy etatu. Jestem osobą, która bardzo ceni swój czas. Niestety korporacja ma to do siebie, że często (nie zawsze możesz to zmienić) część tego czasu tracimy na nieefektywne spotkania, albo projekty, ktorych sensu nie czujemy. Niektórym to nie przeszkadza. Płacą – jest ok. Mnie to trochę boli.

    Jak ja do tego podchodzę? Po pierwsze minimalizuję taki stracony czas. W szczegolności jeżeli miałoby to dziać się w nadgodzinach. Eliminuję wszelkie wyjazdy służbowe, które zabierałyby dodatkowo mój czas. Jeżeli taki wyjazd/wyjście akceptuję, to znaczy, że ma on dla mnie jakąś wartość.

    U nas rownież druga połówka od kilku lat „sprawdza się w biznesie”. Jest to na tę chwilę dla nas optymalne. Jedna osoba na etacie z wszystkimi plusami i minusami tej formy zatrudnienia, druga z bardziej elastycznym czasem i pewnymi dodatkowymi możliwościami optymalizacyjnymi, których etat nie daje. Gdzieś na boku i troche przy okazji budujemy „trzecią nogę” – dochód pasywny.

    Taka sytuacja sprawia, że ten etat też jest jeszcze bardziej ok. Po prostu nie stresuję się tak bardzo, mogę powiedzieć NIE kiedy coś mi nie pasuje. Inaczej się pracuje gdy musisz, inaczej gdy chcesz.

    Pozdrawiam,

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dokładnie, bo sama forma zatrudnienia mówi zdecydowanie za mało, żeby ocenić to całościowo. Mój etat jest wyjątkowo wygodny, optymalny i przyjemny – a przecież nie zawsze tak jest. Oczywiście, ja na to pracowałem wiele lat, się szczęście też odegrało swoją rolę. I tak dalej… to wszystko nie tylko nie jest czarno białe, nie tylko na tysiąc odcieni szarości, ale te odcienie jeszcze zmieniają się w zależności od pory dnia 😉 ciężko jest więc generalizować, ale chciałem zwrócić uwagę na pewne aspekty, których wielu z nas nie uwzględnia. Na koniec i tak trzeba to wszystko przefiltrować przez własną sytuację.
      Nawiasem mówiąc: fajne podejście z tym połączeniem etatu i DG. U nas ta trzecia noga już jest na tyle silna, że moglibyśmy spokojnie zaryzykować z brakiem jakiegokolwiek przychodu etatowego. Ale nadal byłoby to pewne ryzyko, które wiązałoby się z mniejszym lub większym poczuciem dyskomfortu.
      Pozdrawiam serdecznie

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmmm, dość kontrowersyjna teza. Pewnie jeśli obie formy aktywności są prowadzone w tych samych warunkach, na tą samą skalę, w ten sam sposób… trzeba by przyjąć mnóstwo założeń, a jednocześnie od razu bym przyjął, że spełnienie ich wszystkich jest niemożliwe.

  3. K Odpowiedz

    Tak, ten płatny urlop na etacie to silny argument 😉 Jeśli nie mamy go zapewnionego w umowie B2B oraz płatnych dni wolnych od pracy na etacie, z automatu musimy dostać wynagrodzenie wyższe o około 15-20% w stosunku do etatu żeby… wyjść na zero. Pozostałe benefity tak samo należy jak najbardziej uwzględnić. Kiedy liczyłem to sobie, wyszło mi że teoretyczne przejście na B2B przy zachowaniu wszystkich benefitów na niezmienionym poziomie byłoby godne schylenia się po nie w przypadku, kiedy netto+VAT dostałbym 35% więcej niż obecnie brutto (wtedy oszczędności na składkach byłyby podzielone mniej więcej na pół między mnie a pracodawcę). Przy przeniesieniu do innej firmy licząc brak benefitów finansowych które mam, za to zastępując je gołym netto+VAT oraz podwyżką o 20% przy zmianie firmy (w końcu jakaś zachęta do zmiany być musi 🙂 ), wyszło mi około 70%, a licząc brak płatnego urlopu i dni świątecznych – 90%. Do tego ewentualny brak ewentualnych benefitów pozapłacowych jako stała kwota netto+VAT.
    Ale to czysto teoretyczne rozważania – regularne podwyżki znacznie ponad poziom inflacji (tej prawdziwej, nie GUSowskiej) oraz zmiany zakresu obowiązków pod moje oczekiwania powodują, że nie zamierzam na razie zmieniać miejsca zatrudnienia. Tak jak mówisz, etat nie musi oznaczać stagnacji, nawet w obrębie zadań wypełnianych w tej samej firmie, choć wymaga to pewnej inicjatywy ze strony pracownika. W przypadku własnej działalności elastyczność jest wymuszona, bo inaczej firma nie przetrwa. Nie czuję jeszcze siebie w roli pełnoprawnego przedsiębiorcy, więc w moim przypadku B2B byłoby raczej jedynie zmianą formy zatrudnienia, choć kto wie co przyszłość przyniesie. Dodam jednak często pomijaną oczywistość – tak samo jak etatowcy potrzebują przedsiębiorców, tak samo przedsiębiorcy potrzebują etatowców, więc szanujmy się wzajemnie (nie żeby w Twoim wpisie tego brakowało, ale często dyskusje w tym temacie mają dziwny wydźwięk)! Oba wybory (i niezliczona ilość stanów pośrednich), o ile podjęte świadomie, mogą być równie dobre 🙂
    P.S. Wyjątkowo nieco bardziej się zanonimizowałem, w razie gdyby współpracownicy czytali 😉
    P.P.S. Chętnie przeczytam więcej o nieruchomościach.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Bardzo fajny komentarz, dziękuję! I fajnie to ująłeś: potrzebujemy siebie nawzajem, więc poszanowanie drugiej strony jak najbardziej wskazane, żeby ta symbioza działała.

  4. Callipso Odpowiedz

    Wolny chyba pierwszy raz to mówię ale zostań na tym etacie…. Benefitów masz więcej niż górnicy… Do tego wypracowałeś sobie podstawową wartość DG – zysk za efekt a nie za czas. Jeśli twój pracodawca oczekuje od ciebie tylko efektów a nie poświęconego czasu to o nic więcej nie możesz prosić i nic więcej na DG nie uzyskasz. Najwyraźniej udało ci się połączyć zalety etatu z jedynymi plusami DG. Jeśli coś jest głupie ale działa to najwyraźniej nie jest głupie. Ja bym to ciągnął tak długo jak się da.

    Tak tylko chciałbym zauważyć, że często padają tutaj zwroty, że pracodawca płaci ze swoich…. No niestety nie. Pracodawca ZAWSZE płaci z pieniędzy pracownika. Pracodawca wylicza sobie ile może przeznaczyć na stanowisko pracy/ pracownika. Benefity zawsze są uwzględnione w tej wycenie. Samochody, telefony, opieka zdrowotna, itd. Dużo osób mówi, że ma na umowie brutto i pracodawca dokłada od siebie jeszcze 13%…. Taaa…. od siebie. Od waszych pieniędzy – ZAWSZE.

    Dlatego jeśli ktoś miałby zamiar przenieść się z etatu na DG to powinien to wszystko powyliczać po kosztach pracodawcy oraz dołożyć stosownie do ryzyka jakim jest DG.

    Polecam również zakładać DG na współmałżonka etatowca bo wtedy płacimy tylko zdrowotne.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No no, nie oczekiwałem tego typu komentarza. Na pewno sporo w tym prawdy, a najlepsze jest to, że zrobiłem to nie do końca świadomie. Taki mamy rynek w mojej branży, więc póki jest jak jest, rzeczywiście trochę jeszcze pociągnę ten wózek. Dzięki za swego rodzaju „rozgrzeszenie” 😉

      • Callipso Odpowiedz

        Proszę bardzo 🙂

        Jak kiedyś jednak zachce ci się wejść na drogę przedsiębiorcy to zacząłbym od zminimalizowanie ryzyka dla rodziny. Jeśli mówisz, że 1 mln euro za godzinę przestoju i masz obawy czy cię nie pogrożą to są dwa wyjścia
        – partyzanckie – robisz rozdzielność majątkową z żoną i na nią przenosisz cały majątek. Dopiero wtedy zakładasz działalność na siebie. W najgorszym przypadku pójdziesz do więzienia ale majątek i rodzina bezpieczne.
        – profeska – Zakładasz spółkę z oo spółkę komandytową. – spółka z oo jest wykonawcą, (jeśli ma dwóch udziałowców nie płaci ZUSu) a zysk transferujesz przez spółkę komandtytową bo nie ma citu tylko podatek.
        Co zaoszczędzisz na ZUSie wydasz na księgowość 🙂 – ale kompletnie odseparowanie od ciebie i twojego majątku.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Tak, czytałem właśnie o spółce z o o jako dobrej ochronie majątku osobistego, ale nie zagłębiałem się bardziej w temat. O rozdzielności majątkowej też myślałem, chociaż wydaje mi się to mało… eleganckie? rozwiązanie.

          • Weronika

            Mówienie, że rozdzielność majątkowa jest mało elegancka, niczym się nie różni od mówienia, że etat to niewolnictwo 😛

            To tylko sposób rozliczania podatków, nie ma co przywiązywać do tego jakiejś ideologii. Mając rozdzielność wciąż można mieć wspólne konto albo upoważnić drugą połówkę do korzystania ze swojego konta.

          • wolny Autor wpisu

            Pewnie tak, nie znam tematy na tyle dobrze. To też kwestia jakichś uprzedzeń czy przekonań, które można zmienić, jeśli argumenty są solidne.

  5. Callipso Odpowiedz

    Rozdzielność majątkowa często jest postrzegana jako rozbicie małżeństwa. To już indywidualna sprawa każdego i postrzegania czym jest małżeństwo, jak wspólnie prowadzą gospodarstwo albo jaki mają finansowy wkład itd. Dla mnie większą rozdzielnością majątkową jest jeśli małżeństwo ma osobne konta gdzie druga połowa nie ma dostępu i podział kto płaci za jakie rachunki.

    Rozdzielność majątkowa to informacja dla urzędników nie dla małżonków. Można mieć rozdzielność i korzystać z jednego konta i wrzucać wszystko do jednego wora. Ale jak przyjdzie co do czego to wiadomo co jest czyje od drugiej strony wara.

    Spółka jak najbardziej tylko jest pewien próg przychodów lub ryzyka od jakiego warto budować strukturę formalnoprawną. W przeciwnym razie to przerost formy nad treścią.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Może i przerost formy nad treścią, ale poważna (jeśli chodzi o konsekwencje) wpadka może wydarzyć się nawet w pierwszym dniu prowadzenia DG, prawda? Jak ktoś handluje koperkiem (nie umniejszając), to ryzyko jest minimalne, u mnie byłoby nieco inaczej. Chociaż to może kwestia odpowiednich zapisów w umowie o współpracy z klientami.
      Co do małżeństwa, zgadzam się. Nie odrzucałbym tego całkowicie, po prostu byłoby to rozwiązanie, z którego skorzystałbym jeśli inne opcje z różnych powodów by nie wchodziły w grę.

      • Marcin_H Odpowiedz

        Z tą spółką z o.o. spółką komandytową, to chyba nie jest tak do końca różowo jeśli chodzi o ryzyko w sytuacji, gdy jesteś też prezesem tej spółki. Przy przekroczeniu jakichś wskaźników kapitałowo-dłużnych jeśli w terminie nie złożysz wniosku o upadłość spółki, to też możesz nawet pójść do więzienia (mimo, że faktycznie byłbyś właścicielem spółki i stratę mógłbyś spowodować tylko sobie).
        Moim zdaniem przy spółce warto dobrze rozeznać temat, skonsultować, a może nawet zapłacić za ekspertyzy prawne i podatkowe w kontekście różnych ryzyk i zobowiązań, które niosą ze sobą dane rozwiązania.

        P.S. Lubię czytać twoje wpisy nieruchomościowe i oglądać insta – podziwiam remontowe umiejętności i zacięcie :).

  6. Weronika Odpowiedz

    A poniżej lista rzeczy, które ja mam będąc na DG:

    – 30 dni urlopu w ciągu roku
    – możliwość korzystania ze zwolnień lekarskich, w których zasiłek liczony jest od 80% podstawy wymiaru opłacanej składki (podstawę wymiaru sam sobie wybierasz, może być dokładnie taka jak na etacie jeśli chcesz)
    – prywatna opieka medyczna, z której regularnie korzystam.
    – ubezpieczenie zdrowotne – na DG jest obowiązkowe, więc nieprawdą jest, że tracisz je z automatu…
    – kartę Multisport, mam więc niemal darmowe siłownie, baseny itp., również korzystam regularnie
    – regularny proces negocjacji podwyżki – w praktyce dostaję podwyżkę każdego roku
    – 3 miesięczny okres wypowiedzenia zawarty w kontrakcie
    – możliwość korzystania ze szkoleń i kursów finansowanych przez usługodawcę.
    – możliwość wrzucenia w koszty połowy tankowanego paliwa
    – możliwość wrzucenia w koszty połowy kwoty za naprawy i części samochodowe, oraz połowy kwoty za zakup samochodu, gdybym chciała jakiś kupić
    – możliwość wrzucenia w koszty telefonu i abonamentu
    – możliwość wrzucenia w koszty wszelkich książek dot. mojej działki, sprzętu komputerowego, oprogramowania, artykułów biurowych

    Odpowiedzialność za błędy też można zawrzeć w kontrakcie (że odpowiada się do konkretnej wysokości). W praktyce, w IT nie zdarza się obciążanie kontrahenta, bo trzeba to udowodnić – a jeśli nad projektem pracował zespół, to ciężko będzie wskazać jednego winnego. Znasz kogokolwiek, kto miał taką sprawę?

    Dziwne też, że porównujesz kwoty brutto… Jako że powszechnie wiadomo, że pieniądze przelane do ZUS to pieniądze stracone 😉 powinieneś chyba raczej przeliczyć, ile zyskasz netto…

    Dodatkowo oczywiście plusem jest możliwość przejścia na podatek liniowy, ale to faktycznie zależy od konkretnych dochodów.

    Nie zrozum mnie źle, nie namawiam – ale twój wpis jest trochę naciągany 😉 90% rzeczy, które wymieniłeś, jest tak samo dostępna na kontrakcie. Jeśli twój pracodawca ci ich odmówił, to chyba jednak nie jest tak elastyczny, jak go przedstawiasz 😉 U mnie to wszystko co wymieniłam to norma, dostępna dla wszystkich bez żadnych negocjacji.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Czyli u każdego jest inaczej, dlatego właśnie zaznaczałem, że to argumenty w moim przypadku. Mój pracodawca dopiero wychodzi z inicjatywą innego rodzaju współpracy niż etat i chyba stąd bardzo cienka propozycja na start – kwestia czasu i pewnie oferta będzie ciekawsza. Niemniej jednak takie są u mnie fakty; Wolna również nie miałaby na co liczyć, gdyby rzucila etat i założyła własną firmę.
      Licząc różnicę finansową (dla mojego przypadku!) „etat vs b2b” oczywiście uwzględniałem wszelkie podatki (obecna skala vs DG skala vs DG podatek liniowy).
      Jeśli zaś chodzi o tą odpowiedzialność za błędy… nie znam nikogo takiego, tak samo jak nie znam nikogo, komu spalił się dom. Mimo to, ubezpieczam mieszkanie od ognia z racji potencjalnych strat, które mogą być dla mnie znaczące. Milionowe straty klienta również stanowiłyby dla mnie powód do niepokoju i raczej nie spałbym spokojnie, nie upewniając się, że ja i moja rodzina nie jesteśmy narażeni na takiego rodzaju „wyrok”.

      • Weronika Odpowiedz

        No ok, argument ubezpieczenia rozumiem, ale zauważ, że na etacie też odpowiadasz finansowo 😉 Nie wiem skąd pomysł, że „najwyżej dyscyplinarka”. Odpowiedzialność finansowa jest ograniczona do 3-krotności miesięcznego wynagrodzenia (o ile wina była nieumyślna, bo przy winie umyślnej odpowiadasz bez ograniczeń). I ja mam również taki zapis w kontrakcie, więc pełnym majątkiem nie odpowiadam.

        Cóż, pozostaje życzyć, żeby pracodawca jeszcze trochę się uelastycznił 😉 Faktycznie nie ma sensu podpisywać niekorzystnych kontraktów.

  7. Michał - KKS Odpowiedz

    DG wymaga praktycznie ciągłej obecności fizycznej jak i myślowej (zależy jaka to branża, chyba większość). Brak czasu to norma praca praca praca. Plusy sami sobie ustalamy harmonogram, sami jesteśmy odpowiedzialni za to, możemy się rozwijać na „naszych warunkach”, Plus to też inne zarobki.
    Duuży minus praktycznie brak urlopu (przy prowadzeniu samemu działalności – bez pracownika).

    Praca na etacie raczej bezpieczeństwo, stały dopływ gotówki, benefity (tutaj zależy jaka firma i stanowisko, dla większości ludzi nie są aż tak bogate jak napisałeś), urlop, w zasadzie przymus dopasowania się do polityki firmy.

    Tak z grubsza mi się nasunęło porównanie.

    Przerabialiśmy jedno i drugie. Obecnie na etacie. Ja coraz częściej myślę o DG. Lubię nowe wyzwania i nie lubię stać w miejscu. Chyba dlatego taki zamysł.

    P.S. Bardzo dobry post, oby takich więcej 🙂

  8. KF Odpowiedz

    Z komentarzy wynika, że niektórzy mają lepiej na DG niż inni na etacie 😉 Przykładem jest komentarz Weroniki. Jako przedsiębiorca najbardziej mi przeszkadza brak wolności poza godzinami pracy, w końcu, rozwój firmy jest bardzo ważny i często pracę przynosi się do domu. A to podstawowy błąd wielu początkujących przedsiębiorców.

    PS. Tak się składa, że Twój wpis złożył się dobrze z moim wpisem u mnie na blogu, gdzie także przyrównuję etat do własnej firmy. Cóż za zbieg okoliczności 😉

    Pozdrawiam i czekam na kolejne teksty!

  9. Tymek Zaleski Odpowiedz

    Wszystko ma swoje plusy i minusy. Jeśli znajdziesz taką pracę w której czujesz się dobrze, mam znakomitego szefa i godnych współpracowników, to pewnie taka praca będzie na złoto. Jednak jeśli indywidualistą, wolisz pracę na własny rachunek, bez patrzenia na ręce to prace na etacie na pewno nie będzie dla Ciebie i prędzej czy później będziesz miał jej dosyć. Dużo zależy od tego jaką jesteśmy osobą i w czym się dobrze czujemy. Jedni lubią pracę w zespole, inni najchętniej zamknęliby się w samotnym biurze i nie wychodzili z niego przez 8 godzin.

  10. kapiszon Odpowiedz

    Hmm to co tutaj Wolny piszesz i czytelnicy w komentarzach to w zasadzie porównywanie etatu i samozatrudnienia w formie DG. Czyli w zasadzie robisz to samo co robiłeś dla pracodawcy i jest on Twoim jedynym albo głównym źródłem dochodu. Dla mnie firma to określenie sytuacji w której masz przynajmniej kilku klientów.

    W Twoim przypadku czy to przejście na samozatrudnienie czy działalność jako firma mija się chyba z celem. Zresztą tak jak ktoś wyżej to już napisał. Przy takich zarobkach i tylu benefitach z których większość etatowców w życiu na oczy nie widziało, do tego praca zdalna z możliwością pracy w różnych godzinach, potężny dopływ gotówki na konto to co chcieć więcej? 😉 A wynajem mieszkań na DG przerzuć na żonę skoro ona będzie prowadziła DG.

  11. Radosław Fabiańczyk Odpowiedz

    A ja właśnie lubię swoją pracę na etacie, praca jest także moją pasją, mam świetny zespół obok siebie i takie rzeczy jak najbardziej doceniam. A że jestem osobą dość roztrzepaną, to wiem, że z prowadzeniem własnej firmy byłoby mi po prostu ciężko.

  12. Askadasuna Odpowiedz

    Wolny, bo Wy z żoną lubicie te wege klimaty, a że ostatnio odkryłam świetny wege blog, to podrzucam namiary – agamasmaka.pl
    Przepisy prościutkie, wegańskie, bardzo urozmaicone. Można znaleźć dla siebie dużo dobrego 🙂
    Mam nadzieję, że się przyda w kuchni 😉

  13. Joanna Odpowiedz

    Wolny, ja całkiem z innej beczki, ale akurat stoję przed decyzją odnośnie sposobu szczepienia dziecka i chciałabym wiedzieć czy coś u was z czasem się zmieniło. Czy przy drugim dziecku również szliście drogą szczepień bezpłatnych? Ja na chwilę obecną chcę iść tą drogą, choć słyszę różne opinie. BTW dziecko ma teraz miesiąc i od poczęcia wydaliśmy 2257 zł! Dużo pomógł OLX i pozbywanie się rzeczy po dzieciach przez znajomych, potwierdzam można. Daj znać proszę czy coś się zmieniło i czy jakieś argumenty bądź doświadczenia przeważyły jednak za szczepieniami skojarzonymi.

  14. Diana Odpowiedz

    Etat to większe poczucie bezpieczeństwa i komfortu, niżeli w przypadku wlasnej działalności kiedy to jesteśmy sami w 100% odpowiedzialni za nasze działania, zyski. Musimy operować czasem i pieniędzmi tak, ażeby móc sobie pozwolić na urlop. Niestety w przypadku samozatrudnienia podczas pobytu na urlopie na nasze konto nie wpłynie wypłata i nikt nie zapłaci nam za zwolnienie.

    • Weronika Odpowiedz

      „Niestety w przypadku samozatrudnienia podczas pobytu na urlopie na nasze konto nie wpłynie wypłata”

      To zależy od umowy. Jako samozatrudniony, pamiętaj, że możesz umowę negocjować. Ja mam w umowie 30 dni płatnego urlopu.

      A za zwolnienie chorobowe płaci ci ZUS 😉 ale faktycznie, jeśli płacisz minimalną składkę to i zasiłek będzie minimalny.

  15. Szymon Odpowiedz

    świetny artykuł. DG to ciezki kawalek chleba bo musisz byc ekspertem od wszystkiego. Etat to czesto ciepla posada i nie trzeba martwić sie czy masz na podatki albo na ZUS

  16. Antoni Odpowiedz

    Pracowałem zarówno na etacie i na DG. I oczywiście etat ma swoje plusy, większe poczucie bezpieczeństwa, nic księgowego mnie nie obchodzi, po prostu dostaję pieniądze na konto. Z drugiej strony na B2B można wyciągnąć więcej (wliczanie do kosztów różnych rzeczy takich jak telefon czy transport), a z drugiej trzeba się trochę poznać z księgowością, lub zapłacić księgowemu. Podsumowując – etat jest ok dla osoby dla której ważne jest poczucie bezpieczeństwa i „bezproblemowość” wypłat. DG to dla osób które chcą wycisnąć więcej, ale liczą się z pewnymi niedogodnościami.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Mam podobne spostrzeżenia. Myślę też, że w małżeństwie fajnie sprawdza się układ, w którym jedna osoba pracuje na etacie (dobrze, jeśli ten etat pozwala pokryć chociaż podstawowe potrzeby), a druga „walczy” na swojej DG.

  17. Michał Pakuła Odpowiedz

    W przypadku etatu jest jeden podstawowy plus – kończysz pracę i nic więcej cię nie interesuje aż do najbliższego poranka. Pracę zostawiasz w pracy i tyle, no chyba że masz akurat pechowy dzień, szef miał zły dzień itp. zdarza się.. choć jeśli często wiadomo że trzeba poszukać innej pracy. Ogólnie jednak praca na etacie to spokój, możliwość porozmawiania ze znajomymi etc.. A na działalności większa wolność, jak się postarasz to również znacznie większe pieniążki, ale też większy stres. Trzeba wielu rzeczy dopilnować aby to wszystko parło do przodu.. Sami opłacamy zus, skarbówkę i pewnie szereg innych rzeczy o których trzeba pamiętać.. Są więc plusy i minusy – ja zakładałem dlatego, bo chciałem robić to co lubię i mieć większą wolność czasową, samemu ustalać godziny pracy, nie być uwiązanym w miejscu pracy.. Dopiero z czasem zaczęło mi zależeć na tym by wypracować lepszy zysk i myślę że to dobre podejście.

  18. Michalina Odpowiedz

    Najłatwiej się wypowiada osobom,które nie prowadziły swojej dzialalności. Fakt… można więcej zarobić, ale można też wiele stracić. Nie ma płatnych urlopów i jest dużo więcej stresu

  19. Piotr Odpowiedz

    Prowadząc DG trzeba być stale na bieżąco z przepisami, ostatnio weszła ustawa 500+ na „małe firmy”, jak dla mnie spoko tym bardziej, że przechodzę od następnego roku na większy ZUS.

  20. Weronika Ł. Odpowiedz

    Ja do benefitów etatu dodałabym jeszcze kilka rzeczy:
    – masz okazję uczyć się na czyjś koszt, np. jeśli zostaniesz team-leaderem, product managerem, itp. to możesz w praktyce nauczyć się bardzo wielu rzeczy, które kiedyś mogą przydać ci się w twojej ewentualnej własnej działalności
    – masz okazję pracować z dobrymi specjalistami na zatrudnienie których raczej nie mógłbyś sobie bardzo długo pozwolić w swojej firmie (albo może wręcz nigdy ;)), nawiązać kontakty, znaleźć mentorów
    – masz okazję pracować w firmach średnich/dużych z produktami na różnym etapie rozwoju, być może też na różnych rynkach, w różnych krajach
    – możesz powoli zacząć działać po godzinach/dodatkowo, zachowując bezpieczeństwo etatu (np pracując na część etatu albo w weekendy) – w taki sposób możesz przetestować swoje pomysły jednocześnie mając mniejsze koszty (bo np. mając działalność przy umowie o pracę z ZUSu opłacasz tylko składkę zdrowotną)
    Czyli podsumowując – jeśli etat traktujesz jako inwestycję w naukę i swój rozwój i bardzo uważnie wybierasz dla kogo pracujesz kierując się tymi kryteriami to sądzę, że jesteś w stanie nauczyć się znacznie więcej niż „na swoim” przy znacznie mniejszym ryzyku finansowym i stosunkowo beztrosko wychodząc z pracy po zrobieniu swojego.
    Dla mnie też ogromnym plusem jest to, że jak ci się firma, produkt czy ludzie znudzą, wkurzą albo po prostu twoja sytuacja życiowa drastycznie się zmieni (choroba, poważne problemy rodzinne), to bardzo szybko możesz spakować swoje zabawki i przejść do innej piaskownicy. Z biznesem jest to znacznie trudniejsze.
    Także… moim zdaniem demonizowanie etatu jest niezrozumiałe. Ważne, żeby umieć świadomie planować swoją karierę i wiedzieć czego się chce długofalowo, traktować pracę jako inwestycję w siebie i pod tym kątem wybierać zatrudnienie.
    Takie są moje wnioski po ok. 10 latach w IT 😀 W końcu poważnie zastanawiamy się nad komercjalizacją naszego pomysłu robionego po godzinach na własne potrzeby (aplikacja do zarządzania finansami rodzinno-firmowymi), ale w międzyczasie przez lata wykorzystywaliśmy etat do zbudowania pasywnych dochodów, oszczędności i intensywnej nauki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *