Czego nauczyło mnie blogowanie.

Niedawno podsumowałem naszą 12-letnią drogę do niezależności finansowej. Ale w tym czasie ogarnęliśmy nie tylko finanse, ale również całą masę innych tematów, które – patrząc z perspektywy czasu – są chyba nawet bardziej znaczące niż to, co wypracowaliśmy w kwestii domowego budżetu. A ponieważ okres największych zmian przypadł właśnie na ostatnie lata, w czasie których równolegle prowadziłem bloga (z małymi lub większymi przerwami, to już niemal 6 lat!) – postanowiłem, że i tutaj przyda się porządne podsumowanie.

Jeśli myślisz, że moje wnioski będą przydatne tylko dla wąskiego grona blogerów czy osób, które po prostu tworzą treści, to się grubo mylisz. Cała masa pozytywnych doświadczeń, znajomości i wniosków, które wypłynęły z projektu www.wolnymbyc.pl jest tak oszałamiająca, że jeśli przefiltrujesz poniższy wpis przez własne sito doświadczeń i przemyśleń, to będziesz w stanie wnieść sporo dobrego do Twojego życia.

Nie przedłużając, napiszę prosto z mostu: blogowanie jest dla mnie swego rodzaju terapią, która pozwoliła przesunąć granice mojego introwertyzmu (a może nawet uznać, że nie chcę się w ten sposób szufladkować), pewniej poczuć się z decyzjami, które podejmuję, a także odnaleźć całą społeczność ciekawych, myślących i pozytywnych ludzi, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Kiedyś myślałem, że jestem ufoludkiem, który naczytał się blogów zza wielkiej wody i jako jeden z baaaaardzo nielicznych, wdraża w życie pomysły tam przedstawione, tym samym hackując system. Myślę, że dla wielu z Was dołączenie do tej społeczności dało podobny efekt, co potwierdzają liczne komentarze pod wpisami. Trzymajmy tak dalej, bo dzięki temu wielu z nas może po prostu robić swoje na co dzień, nie zastanawiając się niepotrzebnie i nie wątpiąc w słuszność obranej drogi.

Zyskałem też dużo pokory. Z inkwizytora, który chciał nawracać ślepych i niewiernych, stałem się trzeźwo stąpającym po ziemi człowiekiem, który zyskał całą masę szacunku do poglądów i sposobu życia innych. Gdyby nie blog, prawdopodobnie nadal siedziałaby we mnie spora część tej zaciekłości i chęci zbawiania świata na siłę. A to mogłoby działać destrukcyjnie – zarówno na mnie, jak i na moje otoczenie. Dzięki całej masie różnorodnych komentarzy przekonałem się, że świat nie jest czarno-biały, a skala szarości jest niewyobrażalnie szeroka. Dzisiaj wiem, że warto rozmawiać z ludźmi i starać się zrozumieć ich punkt widzenia oraz przyczyny różnego rodzaju zachowań. Dla osób otwartych to nie problem, ale dla tych, którzy lepiej czują się w wąskim gronie znanych sobie osób, właśnie blogowanie / uczestnictwo w różnego rodzaju grupach / stowarzyszeniach (nawet na odległość, również przez Internet), może przynieść dużo dobrego. Wniosek więc nadal ten sam: postaraj się AKTYWNIE uczestniczyć w dyskusjach (nie tylko na tym blogu), pokazując innym swoje motywy i przyczyny takiego, a nie innego podejścia. A także, delikatnie prostując ich tam, gdzie uważasz za słuszne. Ważne przecież, żeby nie tylko brać, ale również – dawać coś od siebie, chociażby w taki sposób.

Co dalej? Przestałem mówić/działać, zanim porządnie nie przemyślę tematu. W dzisiejszych, szybkich czasach to częsta przypadłość, którą widzę naokoło, a której sam staram się oduczać. Nieodpowiedzialnym byłoby przecież deklarowanie czegoś, czego później nie „dowożę”, a do tego aż prosiłbym się o wyłapywanie przez Was tych nieścisłości. Nie mówiąc o tym, jak łatwo kogoś/coś ocenić i zaszufladkować, bazując na mało obiektywnych przesłankach. A takim zachowaniem łatwo można wyrządzić komuś krzywdę.

Moje przygotowania do kolejnych wpisów zrobiły swoje: dzięki nim zdobyłem niesamowicie szeroką wiedzę z zakresu finansów osobistych, rozwoju osobistego i wielu innych. Na początku byłem przecież jedynie pasjonatem, który wymyślił sobie, że oszuka system i zamiast pracować do końca swoich dni, nie będzie sprzedawał się pracodawcy ani o jeden dzień dłużej, niż będzie to konieczne. O ile ten punkt wyjścia nie był idealny, to moje nastawienie – owszem. Zgodnie z tym, co mówi Jacek Walkiewicz, pasja rodzi profesjonalizm. Pasjonując się czymś i poświęcając temu czas, z czasem stajesz się ekspertem, często bardziej zorientowanym niż zawodowcy, dla których dana działka wiedzy to zwykła praca. Różnica między nimi a Tobą jest prosta: oni muszą, żeby zarobić i utrzymać rodziny. Ty chcesz, bo Cię to niesamowicie kręci.

Od infantylnego podejścia pod tytułem „zarobić dużo i rzucić wszystko w cholerę” minęły całe lata, w czasie których czytałem, pisałem, dyskutowałem i wyciągałem własne wnioski w dziesiątkach mniej lub bardziej zaawansowanych tematów, które – gdyby nie blog – po prostu zbyłbym machnięciem ręki. Zainteresowanie rodzi ciekawość, która – jeśli odpowiednio wykorzystana – kreuje wiedzę i doświadczenie. I nie ma w tym nic złego, że wyruszając w drogę do punktu A, dotrzesz gdzie indziej. O ile droga była ciekawa, a Ty byłeś ze sobą spójny, to może się wręcz okazać, że dzięki temu uniknąłeś wspinania się na górę, która nie była tego warta. A to cenna wiedza – niektórzy przecież dopiero po dziesięcioleciach dowiadują się, że cały czas przykładali drabinę nie do tej ściany, co chcieli.

Blog dał mi poczucie realizacji samego siebie. W życiu każdego z nas bardzo ważne jest poczucie, że to, co robisz ma sens, głębszą wartość i sprawia, że żyjesz „po coś” i dla kogoś. Tworzenie treści jest jednym z elementów, które dały właśnie taki efekt, dzięki czemu sama praca zawodowa straciła mocno na znaczeniu w moich oczach. Może zabrzmi to górnolotnie, ale blog dał mi poczucie spełnionej misji. Wiem, że pomogłem wielu ludziom w podjęciu ważnych decyzji, a innych utwierdziłem w słuszności ich wyborów (i vice versa). To tym ważniejsze, im starszy jestem i im więcej we mnie potrzeby dawania. W głowach tysięcy z Was zasiałem ziarnko niepewności, dzięki któremu wsłuchaliście się w siebie, zastanowiliście się nad czymś głębiej i podjęliście dzięki temu własne decyzje. Co ciekawsze, z wielu komentarzy wynikało, że wyciągacie z moich wpisów najrozmaitsze szczegóły, niekoniecznie będące głównym przesłaniem danej treści. To też jest fajne, bo świadczy o tym, że myślicie, zamiast ślepo podążać za moim tokiem rozumowania.

Zrozumiałem, że zmiana jest naturalna, oczekiwana i dobra. Kiedyś myślałem, że jeśli nie jesteś całe życie spójny z tym, co wymyśliłeś sobie na pewnym jego etapie, to coś jest nie tak. Że jeśli zmieniasz zdanie i kierunek marszu, to znaczy, że wcześniejsze postępowanie było błędne, a czas włożony na realizację dawnych celów: stracony. Dzisiaj wiem, że człowiek myślący (i działający!) podlega ewolucyjnym zmianom na przestrzeni lat i dzięki temu rozwija się, wzbogaca wewnętrznie i jest w stanie podejmować coraz lepsze dla siebie i swojego otoczenia decyzje. A wcześniejsze decyzje nie były błędami, ale doświadczeniami, z którym można naprawdę wiele wyciągnąć.

Może będzie to dla Ciebie zaskoczeniem, ale wiele z wpisów było tworzonych z myślą o mojej lepszej połówce, której w ten sposób przekazywałem pewne spójne informacje, będące moim poglądem na życie i propozycją tego, jak mogą wyglądać nasze priorytety i cele. Nie jestem wybitnym mówcą – wolę formułować wypowiedzi przygotowując je i przelewając na papier. A ponieważ Wolna jest redaktorką naczelną każdego z wpisów na tym blogu, to czytając – zyskiwała coraz większą wiedzę z zakresu finansów osobistych i potencjalnych efektów naszych działań. A także miała okazję poznać mój punkt widzenia na rozmaite tematy, w których przecież niekoniecznie musieliśmy się zgadzać. Dlatego kolejne wpisy były wstępem do dyskusji – zwłaszcza na  przestrzeniach, gdzie istniały różnice w naszym postrzeganiu świata.

Zobaczyłem, jak działa marketing i reklama. W przeciągu ostatnich lat otrzymałem całą masę propozycji współpracy, z których spora część brzmiała wręcz abstrakcyjnie. Przykład? Proszę bardzo: oferta wynagrodzenia za pojawienie się w studiu telewizyjnym i popijanie kawy konkretnej marki, rozmawiając przez kilka minut o prowadzeniu prostego stylu życia. Nie do końca wierzyłem, kiedy to czytałem, a z drugiej strony… emisja na pewno się odbyła, a zwolennicy prostego życia (i prostej gotówki) na pewno się znaleźli. Nie przyjąłem i nie przyjmę żadnych ofert, w które nie wierzę i które nie są ze mną spójne, nawet jeśli będą płacili miliony (po części dlatego, że te miliony nie są mi do niczego potrzebne). Dzisiaj wiem, że obrazy ze srebrnego ekranu to karykatura rzeczywistości, którą współtworzą ci, którzy wykładają na stół najgrubsze walizki z pieniędzmi. Dlatego 3 razy zastanawiam się, zanim uwierzę w zbyt piękny i zbyt łatwo dostępny obrazek pseudo-rzeczywistości, i Tobie radzę to samo 🙂

Zrozumiałem, że bez żmudnej pracy i konsekwencji nie ma efektów, zwłaszcza na początku nowo obranej drogi. Czy to w odniesieniu do niezależności finansowej, sportu, pracy zawodowej czy pisania bloga – wszędzie liczy się upór i cała masa ciężkiej pracy, żeby poruszyć tym wielkim kołem zamachowym, które dopiero po jakimś czasie zaczyna się powoooooli toczyć. A żeby zmusić tą machinę do coraz szybszego ruchu, kluczowe jest pogłębianie wiedzy i wychodzenie ze strefy komfortu. A później „wystarczy” nauczyć się pracować mądrze – tylko tyle i aż tyle.

Blogowanie dobitnie mi pokazało, jak ważna jest regularność tego, co robię: z około 50 000 sesji miesięcznie w szczytowym okresie (końcówka 2015), zjechałem na kilkanaście tysięcy po 1,5-rocznej przerwie od pisania. Obecnie odbudowywanie ówczesnej popularności idzie powoli, chociaż… nie bardzo się tym przejmuję, bo to nie jest moim celem. Każdy z Was jest dla mnie wartościowym człowiekiem, a nie kolejnym punkcikiem w statystykach. Dopóki chętnie dzielicie się swoimi komentarzami pod wpisami, dopóty widzę wartość w tym, co robię. Komentujcie na potęgę! To daje mi najwięcej mocy i za to z góry bardzo Wam dziękuję!

Blog pokazał mi, że można zrobić coś z niczego. Możliwe jest zaczęcie od zera i rozbujanie czegoś fajnego, dającego satysfakcję i realizującego względnie ważną funkcję nie tylko dla mnie, ale też dla innych. To bardzo uskrzydlające uczucie, które daje mnóstwo pewności siebie. Z biegiem czasu stałem się  „ekspertem” (lub – to może trafniejsze określenie – wiedzącym trochę więcej niż większość), choćby w wąskiej dziedzinie optymalnego wykańczania mieszkań pod wynajem czy dobrego życia za niewielkie pieniądze. Dzięki temu przyciągnąłem tu sporą grupę osób zainteresowanych tematem i mimo, że jeszcze rok temu nawet nie przeszło nam to przez myśl – teraz staramy się budować na tym początki działalności projektowej Wolnej.

Pierwsze efekty już widać, bardzo więc dziękuję za dotychczasowe zapytania i zainteresowanie naszymi usługami. Oczywiście, rynek projektowania wnętrz jest gęsty i wymagający. Ale widzimy wiele analogii do początku blogowania i akceptujemy to, że nowy projekt pochłonie mnóstwo naszego czasu i energii. A ponieważ widzimy w nim wartość, to nie zniechęcamy się trudnościami i robimy swoje, bez ciśnienia na szybkie efekty. To też prawdziwa szkoła życia dla Wolnej, która do tej pory jeszcze nie wskakiwała na tak głęboką wodę. Może jeszcze nie jest do końca gotowa, ale przecież tak właśnie ma być: nie ma co przygotowywać się w nieskończoność; nie ma co dopracowywać czegoś do perfekcji i czekać na idealny moment (który zwykle nie nadchodzi nigdy…), siedząc w ciepłej strefie komfortu. Ryzyko i pewna doza strachu to przecież siła napędowa wszelkich zmian i postępu. To też coś, co pokazuje nam, że żyjemy i działamy.

Ostatnie lata sprawiły, że uwierzyłem w ludzi, ich dobroć i bezinteresowną chęć dzielenia się wiedzą i umiejętnościami. Kiedyś wydawało mi się, że każdy nowo poznany człowiek czegoś ode mnie oczekuje. Dzisiaj widzę, że jest cała masa pozytywnych, szczerych ludzi, którym warto zaufać po pierwszej rozmowie. Którzy są nastawieni na współpracę i obopólną korzyść; albo – po prostu – na rozmowę i poznanie nowej osoby. Teraz – rozpoczynając jakąkolwiek współpracę – widzę przed sobą partnera, a nie klienta czy przeciwnika, który chciałby wyciągnąć jak najwięcej, płacąc jak najmniej.

Blog pozwolił mi znacznie ciekawiej i bardziej produktywnie zagospodarować swój czas wolny. Kiedy jeszcze nie wkręciłem się w sport, to on dawał mi energię to wielu pozytywnych zmian i motywował do rozwoju. To była moja pierwsza, poważna pasja, dla której odstawiłem na bok wiele przyjemnych, acz bezproduktywnych pożeraczy czasu. Na przestrzeni ostatnich lat zmieniłem się z niemal typowego konsumenta w twórcę, którego większość działań jest nakierowanych na tworzenie treści, a nie ich chłonięcie. Nawet, jeśli coś oglądam/czytam/konsumuję, to staram się przetrawić to na swój sposób i wyciągnąć wnioski, które później wdrażam w życie i – jeśli się sprawdzą – prezentuję na blogu. Ciężko mi przecenić wagę zmiany z bierności w aktywność; to nastawienie bowiem udzieliło się chyba we wszystkich obszarach mojego życia, które mają dla mnie znaczenie. Ja nie czekam, aż coś spadnie z nieba, aż ktoś mi coś zaproponuje czy da, aż coś się samo wydarzy. Ja tworzę własną rzeczywistość!

Zdecydowałem też, że nie będę oceniał innych i na siłę wchodził w ich buty. A jeśli już pozwalam sobie na ocenę i porównanie (tak naturalne dla nas, ludzi), to robię to świadomie, uważnie i wyłącznie po to, żeby wyciągnąć z tego pozytywne wnioski dla siebie samego. Nie porównuję, żeby zazdrościć czy mieć satysfakcję z tego, że jestem przed kimś. Nie czuję satysfakcji ani zawiści w wyniku tych działań, a do tego…

Nabrałem dużo pokory. Kiedyś myślałem, że kroczę jakąś magiczną ścieżką, która jest jedyna, słuszna i właściwa dla każdego. Teraz widzę, że każdy przyszedł na świat w innych okolicznościach, z innym zestawem cech, predyspozycji i możliwości, a następnie żył w inny sposób i podejmował decyzje, które ukształtowały go w ten, a nie inny sposób. Wiem, że nie mam patentu na prawdę, że moje opinie nie są jedynie słuszne, że również się mylę, a nawet nie zawsze postępuję tak, jak deklaruję. To całkiem naturalne – grunt, żeby mieć tego świadomość i „prostować” się, kiedy to zauważamy.

Zrozumiałem, że wena nie jest tylko pojęciem abstrakcyjnym, a następnie przekonałem się, że nie wystarczy na nią czekać. Trzeba siąść na czterech literach i zacząć klepać w klawisze – inaczej czekać można i w nieskończoność, a efektów nie będzie. Czyli wracamy do punktu z ciężką, regularną pracą, w czasie której czasami pojawiają się pewne bonusy, z których jeden to właśnie wena. Co ciekawe, złote myśli i dobre pomysły przychodzą w trakcie przemyśleń w najróżniejszych miejscach i momentach. W takim przypadku trzeba zebrać się w sobie i spisać je tu i teraz: w przeciwnym razie dobry pomysł przeleci bokiem, a próby jego późniejszego składania w całość skończą się co najwyżej średnio.

Wielokrotnie próbowałem zlecać różne prace, co zwykle przychodziło mi dość ciężko i miało różne efekty. Na szczęście ostatnio zaakceptowałem moje naturalnie pojawiające się podejście 'zrób-to-sam’ w zdecydowanej większości twórczych prac i dzisiaj nie widzę nic złego w tym, że wiele rzeczy robię nieoptymalnie pod względem czasu i kosztów, ale za to – po mojemu.

Nauczyłem się, że odpowiadanie na 'zaczepne’ komentarze na świeżo NIGDY nie jest dobrym pomysłem. Kluczowe jest odczekanie, ochłonięcie, a także nauka patrzenia na negatywne wypowiedzi nieco z boku. A nawet, jeśli – już po wyluzowaniu – zapomnę odpowiedzieć na jakiś mało merytoryczny zarzut, to… może tak jest lepiej? I takie samo podejście zacząłem stosować w rozmaitych życiowych sytuacjach: na świeżo emocje są czasami zbyt duże, zbyt łatwo kogoś zranić lub powiedzieć coś, czego się tak naprawdę nie myśli. Aż ciężko mi przecenić roli bloga w tym procesie. Jego prowadzenie w naturalny sposób utwardziło moje cztery litery i to chyba potwierdzi każdy, kto wystawia swoje myśli i opinie na widok publiczny.

To upublicznianie ma jeszcze jedną funkcję. Skoro w ten sposób komunikuję swoje cele i plany, to naturalnym jest, że później realizuję je z większym zaangażowaniem. To popularny trick, kiedy chcesz mieć większą motywację do osiągnięcia czegoś: po prostu podziel się tym z innymi. Oni będą pamiętać, będą od czasu do czasu kontrolnie pytać i interesować się tematem, a Ty będziesz przypominał sobie o tym w trakcie napadów lenistwa.

Mimo, że spędziłem kilka tysięcy godzin przy niemal zerowej stawce godzinowej, to bardzo pozytywnie patrzę na to z perspektywy czasu. Gdybym nie zaczął, też byłbym o 6 lat starszy, za to uboższy w całą masę doświadczeń i umiejętności, które regularnie prowadzą mnie w ciekawe miejsca. Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić: nie tyle do blogowania, co do regularnego pisania, nagrywania i rejestrowania. Własnych myśli i doświadczeń; tego, co dobrego się dzisiaj wydarzyło, czemu w danym dniu źle się czułeś. Notowania tego, co Ci wpada do głowy i co chcesz zaplanować do realizacji / sprawdzenia. To nauka własnego umysłu i ciała, dzięki której z czasem możesz wyciągać wnioski i na ich podstawie zmieniać się na lepsze. Co ważniejsze, pisanie skłania do myślenia i analizy rozmaitych sytuacji – a więc uczy żyć świadomie, tworzyć zamiast wiecznie konsumować. Bez tego najrozmaitsze myśli, przekazy, wiadomości i pomysły wlatują do Twojej głowy i – nawet jeśli są odkrywcze i chciałbyś pójść ich tropem – szybko z niej wylatują. Nie układaj wszystkiego wyłącznie w głowie – tam siedzi tam już tyle informacji, że lepiej polegać na tym, do czego później bez problemu wrócisz. I nieważne, czy będzie to blog, nagrany film, lista TO-DO, pamiętnik, inspirownik, czy luźne notatki na kartce wyrwanej z zeszytu: w każdym z tych przypadków warto. W momencie, kiedy przykładasz pióro do papieru (względnie: palce do klawiatury), zaczynasz tworzyć. Przestajesz konsumować.

PS Uprzedzając pytania: nie, to podsumowanie nie oznacza, że moje blogowanie dobiega końca 🙂

23 komentarze do “Czego nauczyło mnie blogowanie.

  1. Mikel Odpowiedz

    Sama prawda jeśli chodzi o spisywanie myśli, pomysłów. Często w mojej głowie rodzą się różne (według mnie ciekawe) pomysły np. na jakieś nieszablonowe życzenia urodzinowe, jeśli jednak nie spisze ich od razu to potem nie jestem w stanie tego odtworzyć.
    Powodzenia w dalszym blogowaniu 😉
    Ja ze swojej strony postaram się być aktywniejezym komentatorem 😀

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Komentuj na potęgę, śmiało! Co do tych myśli, to na początku było to niesamowicie frustrujące: coś wpada, na przykład w czasie jazdy autem czy przed snem, myślisz „to jest dobre”, opracowujesz sobie w głowie, a jak po jakimś czasie chcesz to odtworzyć, to się nagle orientujesz, że… zostały same okruszki 🙂

  2. monika Odpowiedz

    Super, super, super…..fajnie się czyta to podsumowanie. Daje wiarę w to że praca nawet kilka tysięcy godzin za darmową stawkę może przynieść inne wymierne korzyści.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ona musi przynieść inne korzyści, w przeciwnym wypadku nigdy bym nie prowadził bloga tak długo. To jak z czymkolwiek innym – nie musisz mieć poczucie, że to, co robisz ma jakiś sens, bo inaczej poddasz się na pierwszym zakręcie.

  3. Joanna Odpowiedz

    Właśnie się zorientowałam, że tyle czasu już Cię czytam, a chyba nigdy nic nie napisałam. Dzięki za to, co piszesz i powodzenia:)

  4. Mateusz Odpowiedz

    Trafiłem na Twojego bloga tuż przed tą długa przerwą, albo już może w trakcie… Nie ważne, ważne, że znowu piszesz i dzielisz się tym z nami. Dzieląc się, mnozysz i myślę że nie tyczy się to tylko miłości, tak jak piszesz, bądźmy bardziej otwarci, działajmy z tą werwą/pasją a będzie super 🙂
    Dobrze znowu coś od Was Wolnych poczytać 🙂
    Pozdrawiam

  5. Anatol Odpowiedz

    Poruszyłeś tyle tematów, że trudno zdecydować do którego się odnieść… Dla mnie najważniejsze chyba jest, że dzielenie się na bieżąco swoimi planami publicznie, dodatkowo motywuje. To, że inni czytają o twoich pomysłach, śledzą je, komentują i w pewnym sensie kibicują sprawia, że nie odpuszczasz, a walczysz jeszcze mocniej.
    Dodatkowo, obserwowanie jak liczba Twoich czytelników lub użytkowników rośnie sprawia, że chce się pracować nawet za tą zerową stawkę godzinową o której wspomniałeś.
    Ja dopiero jestem na początku tej drogi. Też jestem raczej introwertykiem i otwieranie się w ten sposób na ludzi jest pewnym wyzwaniem, ale chyba warto…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Na pewno warto, ale podpowiem jedno: jeśli chodzi o bloga, to Twoją motywacją nie powinna być jego monetyzacja. Bo jeśli tak jest, bardzo ciężko będzie Ci przetrwać ten (potencjalnie dłuuuuugi) okres, w czasie którego będziesz to robił za frajer. Pewnie nie jestem najlepszą osobą, żeby się odnosić do zarabiania na blogu, bo sam praktycznie tego nie robię, ale to samo potwierdzają najlepsi, więc poniekąd jestem też posłańcem tych wiadomości. Powodzenia!

      • Anatol Odpowiedz

        Doszedłem do tego samego wniosku (oczywiście nie sam, czytałem o tym na wielu blogach i staram się wyciągać wnioski z błędów innych osób 🙂 ).

        Ja generalnie „siedzę i sobie programuję” :), a to traktuję zdecydowanie jako hobby i jako możliwość dalszego rozwoju. Blog traktuję jako narzędzie, dzięki któremu mogę pochwalić się tym co udało mi się już osiągnąć, w którym kierunku idzie rozwój mojej aplikacji.

        Oczywiście idea tego, że kiedyś te dodatkowe zajęcia będzie dało się zmonetyzować gdzieś tam w oddali się tli, tego chyba nie da się uniknąć (przynajmniej ja nie potrafię).

  6. Marek Odpowiedz

    Jako specjalista od komentarzy zaczepnych (bardzo mi się spodobało to określenie) zapytam: a Ty komentujesz teksty w innych blogach finansowych?

  7. Weronika Odpowiedz

    Ja właśnie za tą zmianę mam dla ciebie szacun 😉 Widać, że dorosłeś 😛

    Ale tak BTW to nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że twój blog jest trochę podkładaniem świni pod działalność Wolnej 😀 Rozważałam ostatnio skorzystanie z jej usług, nawet wysłałam zapytanie. Jednak skonsultowałam sprawę z mężem, a on nie był co prawda jakoś bardzo przeciwko, ale stwierdził, że on SAM potrafi 😀 Więc remont będzie jednak całkowicie własnym nakładem pracy, od projektu, przez zakup materiałów po kładzenie kafelek 🙂 Choć początkowo chciałam zlecić chociaż projekt, żeby mężowi ulżyć w robotach, to jednak pękam z dumy, że mu się chce 🙂 Widzę z resztą, że ma z tego ogromną satysfakcję, jak montuje kolejne meble (wszystkie na wymiar dopasowane do naszego mikro-mieszkania) i wychodzą mu jak z salonu meblowego, tylko ze 4 razy taniej 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      I super, w naszej działalności nie o to chodzi, żeby wyręczać tych, którzy są w stanie sami ogarnąć remont i mają do tego zapał. Nic na siłę! I powodzenia w remoncie!

      • Weronika Odpowiedz

        Dzięki 🙂 I jasne, ten komentarz miał być trochę żartobliwy 😉 Szczerze mówiąc, czasem pokazuję mężowi niektóre twoje notki remontowe z komentarzem: „Patrz, to taki sam wariat jak ty!” 😛

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Bo właśnie o to chodzi: jak jest więcej wariatów, to człowiek od razu sobie tłumaczy, że może jednak wszystko z nim w porządku 😜

  8. Oszczędna Polka Odpowiedz

    Wow, bardzo fajne podsumowanie 🙂
    Ja prowadzę swojego bloga dopiero od pół roku, tak więc mój blogasek w przeciwieństwie do Twojego dopiero raczkuje.

    Jednak zdążyłam już zauważyć jak ważna jest regularność w pisaniu postów i samodyscyplina. Podobnie jak Ty, zdążyłam się już przekonać, że nie wystarczy sobie siedzieć z założonymi rękoma i czekać na wenę. Trzeba działać, pisać, tworzyć, a podczas rozpracowywania danego tematu dostaniemy ją niejako w gratisie 😀

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Bo blog to cała masa ciężkiej pracy, zwłaszcza jeśli starasz się go rozwijać i poszerzać zasięg. Powodzenia! I się nie poddawaj!

  9. Niepoprawna Para Odpowiedz

    Ach, pozostaje nam jedynie pogratulować! 😉 Zastanawiający jest jedynie fragment o tym stawianiu na samodzielność i robieniu rzeczy po swojemu – czy na tym etapie „blogowej kariery” nie jest to już trochę męczące? Większość stawia na oddelegowywanie czasochłonnych zadań po to, by skupić się na twórczym aspekcie blogowania. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *