Buongiorno!
Jako, że właśnie dotarłem do domu po weekendzie w pięknych Włoszech, pomyślałem, że od razu siądę do klawiatury i streszczę Ci naszą podróż. Będzie to wpis o podróżowaniu na własną rękę, które nie zrujnuje portfela – czyli coś, co lubimy najbardziej! Postaram się pokazać, w jaki sposób organizujemy nasze ostatnie podróże i co z nich wynosimy. Oraz – ile to wszystko nas kosztuje.
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nie jesteśmy wytrawnymi podróżnikami, którzy znają wszystkie tricki czy organizują swoje wyprawy w najlepszy z możliwych sposobów. Powiedziałbym raczej, że dość dobrze ogarnęliśmy podstawy, które przekładają się na to, że nasze podróże nie kosztują dużo, a jednocześnie – przynajmniej dla nas – są niezwykle ciekawe. Są to zatem podróże skrojone pod nasze preferencje, przez nas samych – czyli DIY pełną gębą, po raz kolejny :). Czytając jakąkolwiek relację z podróży pamiętaj, że to wizja i realizacja danego autora, a nie Twoja! Tobie nie musi ona nawet pasować, nie musi być w Twoim stylu, ale z każdego takiego opisu możesz (a nawet: powinieneś) wyciągnąć coś dla siebie; coś, co przetrawisz i przekujesz we własną realizację.
Punktem wyjścia każdej wyprawy jest termin oraz miejsce, do którego chcemy się wybrać. Opcja pierwsza, z której korzysta większość urlopowiczów: mamy z góry określony termin urlopu i konkretny kierunek. Jak zapewne się domyślasz, ta ścieżka minimalizuje elastyczność niemal do zera, a to właśnie ona pozwala na największą optymalizację kosztów większości wypraw. Dlatego nasza weekendowa podróż do Włoch po sezonie (przełom listopada/grudnia) nie była wcześniej zaplanowana; ba, miesiąc-dwa wcześniej, my nawet nie wiedzieliśmy, że się gdzieś wybierzemy ani jaki kierunek obierzemy. Całość wykluła się tak, jak już kilkukrotnie wcześniej: na moim telefonie wyskoczyło powiadomienie z serwisu fly4free, które wydało nam się ciekawe. Lot z Gdańska do Pizy za 112 zł od osoby (w 2 strony), w terminie okołoweekendowym. Po pobieżnym sprawdzeniu atrakcyjności takiego wyjazdu, postanowiliśmy, że będzie to miły przerywnik od codzienności i okazja na złapanie nieco słońca w innym klimacie. Ponieważ chcieliśmy bardzo aktywnie spędzić ten weekend, zdecydowaliśmy o podróży tylko we dwójkę. Szybki telefon do dziadków, którzy zgodzili się zostać z naszymi pociechami i – klik – lot kupiony. Chyba nie muszę przypominać rodzicom, jak ważny jest czas bez dzieciaków raz na jakiś czas 😉
Ten sposób naszego „nieplanowania” ma największy wpływ na ograniczenie kosztów: zamiast planować, czekamy na okazję, którą niezwykle szybko analizujemy i podejmujemy dalsze kroki. Tani transport to podstawa, a jeśli termin wyjazdu również nie przypada na wysoki sezon, to można mieć również nadzieję na rozsądne koszty zakwaterowania. Oczywiście, gdyby nie te powiadomienia, prawdopodobnie nigdzie byśmy się nie ruszyli i też nie rozpaczalibyśmy z tego powodu, a wydatki na podróże wynosiłyby okrągłe zero. Myślę jednak, że możemy zgodnie przyjąć, że w życiu nie chodzi o to, żeby maksymalizować czas spędzany w domu, który – jak wiadomo, generuje jak najmniejsze koszty. Jak wielokrotnie już pisałem, wydawajmy pieniądze na to, co nas kręci; dla nas podróżowanie, zbieranie wspomnień i doświadczanie życia w nieznanych nam miejscach jest właśnie jedną z takich rzeczy.
Mając lot, mogliśmy planować dalej. A raczej – Wolna mogła, bo to Ona zwyczajowo jest organizatorką tego typu wyjazdów. W kolejnych dniach poświęciła nieco czasu na znalezienie okolicznych atrakcji dopasowanych do naszych preferencji i tak powstał orientacyjny plan naszej wyprawy. Który był dość prosty: po porannym lądowaniu w Pizie 'zaliczymy’ krzywą wieżę i (niejako po drodze) urokliwe uliczki w centrum miasta, po czym jedziemy do historycznego miasta Lucca, gdzie pokręcimy się kilka godzin. Na koniec dnia dotrzemy do miasta La Spezia, które będzie naszą bazą wypadową na 2 najbliższe dni, w czasie których będziemy się włóczyli po przepięknym, wyjątkowym i niesamowitym regionie zwanym Cinque Terre.
Z założenia, staramy się przebywać jak najwięcej na świeżym powietrzu i z dala od miejskiego zgiełku. Jeśli lecimy do jakiegoś większego miasta, to jego zwiedzanie ograniczamy do kilku intensywnych godzin, po których zwykle wybywamy gdzieś w okoliczne parki krajobrazowe, góry czy inne cuda przyrody. W taki sposób dość naturalnie wyewoluował nasz sposób podróżowania i to właśnie nam odpowiada. Im mniej turystów, im krajobraz mniej zmieniony przez człowieka i im trudniejszy do przebycia (do pewnych granic oczywiście!) – tym dla nas lepiej! Jednocześnie, staramy się nie iść na łatwiznę i dbamy o to, żeby każdego dnia porządnie się nachodzić. Czemu? Jest ku temu kilku powodów: to swoiste zastąpienie codziennych treningów, które na czas podróży odstawiam; to również aspekt zdrowotny i sposób zwiedzania na spokojnie: nie w biegu, bez tłumów, często nieco pod górkę (dosłownie i w przenośni). Efekt jest taki, że docieramy do miejsc, które są absolutnie przepiękne, a mimo to niemal nieskalane ludzką (a przynajmniej: turystyczną) stopą, a na koniec dnia… nogi wchodzą nam w przysłowiowe cztery litery. W czasie tych 3 dni zrobiliśmy… ponad 100 000 kroków, czyli wyrobliśmy kilkaset procent normy, oczywiście z uśmiechem na twarzy!
Tego dnia zaczęliśmy o właśnie taaaaaam, na samym koniuszku 🙂
Autentyczność naszych podróży podnosimy też unikając wyjazdów w szczycie sezonu. Jest wtedy spokojniej, wolniej, prawdziwiej. Nie czujemy się dobrze w tłumach i miejscach, gdzie turyści stanowią 90% przechodniów, a głównym celem lokalnej ludności jest szybkie zarobienie na nich, często robiąc to w sposób mało etyczny i nachalny. Owszem – czasami taki plan trudniej zrealizować (dzieci w wieku przedszkolnym, niedługo: szkolnym); niekiedy to przekłada się na pogodową ruletkę, ale według nas to i tak ciekawsze rozwiązanie. Które – przy okazji – ogranicza koszty wyjazdów. Przykładowo, noclegi we Włoszech (airbnb) kosztowały nas średnio 150 zł za noc (za 2 osoby). Jak na 2-osobowy pokój w fajnym standardzie, z własną łazienką i jakimś mini-aneksem kuchennym, to naprawdę nie dużo. Trzeba przecież pamiętać, że to zachodnia Europa 🙂
Ostatnio jemy śniadania nieco później. W czasie podróży to dawało nam możliwość znalezienia absolutnie wyjątkowych miejscówek na ich spożycie 🙂
Transport na miejscu kosztował nas około 230 zł. To sumaryczna cena biletów kolejowych, ponieważ tym razem wybraliśmy pociąg zamiast auta. Którego wypożyczenie (+ ubezpieczenie + paliwo) nie kosztowałoby wcale więcej, biorąc pod uwagę podróżowanie we dwójkę i pokonanie podobnego dystansu (~200 kilometrów). Pół roku wcześniej przemieszczaliśmy się po Włoszech właśnie wynajętym samochodem, teraz jednak zdecydowaliśmy, że nie chcemy zaprzątać sobie głowy parkowaniem (dość problematyczne, przynajmniej w regionach, w których byliśmy) ani stresować jazdą po włoskich ulicach, która wygląda nieco inaczej, niż u nas. Nie chcę powiedzieć, że we Włoszech lepiej nie poruszać się autem – raczej chodzi o to, że – o ile podróżujemy po dobrze skomunikowanych regionach – kolej jest całkiem sensowną alternatywą dla auta. Gdybyśmy jednak podróżowali w 4 osoby, auto byłoby bardziej atrakcyjne cenowo.
Pogoda nas czasami nie rozpieszczała, a mimo to uśmiech z naszych twarzy nie znikał!
Czas na… papu :). To zdecydowanie jedna z naszych motywacji do podróżowania w ogólności. Smakowanie autentycznych, regionalnych potraw i próba smakowania tego, co jedzą lokalsi zdecydowanie wpływa na naszą opinię o danym miejscu i ewentualną chęć powrotu w dany region. Włochy wypadają tutaj całkiem nieźle, chociaż nasze próby odstawienia pszenicy (temat na zupełnie inny wpis) nijak się mają do wszędobylskich makaronów, pizzy czy focacci. Na szczęście warzywa i owoce ratują sytuację – i to również w grudniu, kiedy w Polsce sezon na wiele produktów dawno się skończył. Co ciekawe, można całkiem nieźle poczuć kulinarny klimat danego miejsca, nie odwiedzając restauracji, co pozwala sporo zaoszczędzić. Będąc nieustannie w ruchu wypatrujemy miejsc, z których korzystają mieszkańcy danego regionu. Zakupy wspaniałych, pachnących warzyw w lokalnym warzywniaku czy mini-targu; wypicie szybkiego espresso w kafejce gdzieś na szlaku; złapanie w rękę nadziewanej pomidorami i oliwkami focacci czy kilku kawałków pizzy w zatłoczonej knajpce, przez którą przewija się mnóstwo lokalnych mieszkańców – to wszystko nie kosztuje dużo, a dostarcza niesamowitych doznań! Na jedzenie dla dwóch osób wydaliśmy 355 zł, wliczając w to przyjemności typu lody, wino czy kawa. Należy tu wspomnieć, że część tych kosztów ponieślibyśmy również, gdybyśmy nigdzie nie wyjechali – przecież w domu też nie funkcjonujemy na energii kosmicznej. Bazując na zasadzie „posiłek za 3 zł” i 5 posiłkach dziennie, w domu wydalibyśmy około 90 zł. I to bez wina, kawy czy lodów 🙂
Co jeszcze? Dojazd na/z lotniska. W obie strony postanowiliśmy przemieścić się szybko i wygodnie, dlatego wybór padł na TrafiCar. 18 zł w jedną stronę, 14,50 zł w drugą. Można było taniej transportem publicznym, ale zajęłoby nam to zdecydowanie więcej czasu z racji pory dnia. Nie mówiąc o tym, że koszty korzystania z TrafiCara są naprawdę sensowne, a traktowanie auta jako zwykłego narzędzia do przemieszczania się, które można wypożyczyć na minuty, zdecydowanie do mnie przemawia! O autach zresztą dopiero co było, zapraszam jeśli nie miałeś okazji przeczytać.
Właśnie takie kawki pili lokalsi, a więc i ja ją wybierałem! Mocne, aż gęste, przepyszne, Włoskie espresso… mniam!
W końcowym rozrachunku, wycieczka kosztowała nas niemal równe 1300 zł, czyli po 650 zł na głowę. Czy to dużo, jak na 3 pełne dni (w zasadzie 3 i pół, bo były 3 noclegi) we Włoszech po sezonie, oceń sam. Z tego można by urwać nawet 200 zł, gdyby ograniczyć przemieszczanie się do minimum; kolejne potencjalne oszczędności to podróżowanie autokarem (FlixBus?) zamiast samolotem czy noclegi w słabszych warunkach. Na pewno można taką podróż zorganizować zdecydowanie taniej, jeśli jesteś skłonny iść na kolejne kompromisy. Z drugiej strony, nie podejmuję się szacowania górnej granicy takiej wycieczki, bo jej zwyczajnie nie ma! Nasz styl podróżowania (a zarazem: wydawania) to wypadkowa naszych preferencji, zachcianek i raczej oszczędnego podejścia do pieniędzy w ogólności, które absolutnie nie muszą Ci odpowiadać! Ale jakieś wyobrażenie o poziomie potencjalnych wydatków na pewno to daje.
Dokładnie rozbicie naszych wydatków
Wypada jeszcze wspomnieć, że niemal wszystkie płatności realizowaliśmy przez niesamowicie fajną kartę Revolut (szczegóły u Michała), z której korzystam od jakiegoś czasu regularnie i którą zdecydowanie polecam wszystkim podróżnikom, którzy chcą zapomnieć o takich pojęciach jak kantor (nawet internetowy), spread, czy bankowe prowizje! Ja nawet zacząłem z niej korzystać na codzień, traktując jako odpowiednik zwykłej debetówki.
Tego typu krótkie, ale intensywne podróże pozwalają nam nieco odetchnąć i złapać trochę dystansu do codzienności. Mimo, że na co dzień nie gonimy na złamanie karku, to taka nagła zmiana krajobrazu i wywrócenie do góry nogami zwykłego planu dnia dobrze nam robi.
A w czasie przebierania nogami, dobrze się pożywić czymś, co nie jest cukrem, posypanym cukrem w polewie cukrowej 😉
Podróże kształcą, ale tylko wykształconych – mówi Jacek Walkiewicz. Sam widzę po sobie, że dzisiaj podróżuję bardziej świadomie i uważnie, niż wcześniej. Z naszych podróży wynoszę zdecydowanie więcej, niż wcześniejsze „fajnie było”. Próbuję analizować, czy w danym miejscu żyje się przyjemnie, czy ludzie są uśmiechnięci, jakie plusy i minusy widać gołym okiem w porównaniu z życiem, jakie sami prowadzimy. Czy jest bezpiecznie, czy jedzenie jest smaczne i zdrowe, czy żyje się na luzie, czy klimat jest przyjazny, ile to wszystko kosztuje… i tak dalej. Zauważam więcej, obserwuję i wyciągam wnioski. Mamy przecież otwarte granice – teoretycznie, korzystając z możliwości pracy zdalnej, mogę jutro spakować naszą rodzinę i wyprowadzić się na dłuższy lub krótszy okres w niemal dowolne miejsce w Europie. Zresztą… kto wie, czy nie zdecydujemy się na jakąś dłuższą, rodzinną wyprawę po sezonie w następnym roku. Ot tak, żeby – zamiast szaro-nijakości, która na dobre zagościła za naszymi oknami z nadejściem chłodów, teleportować się na jakiś czas w miejsce trochę bardziej przyjazne do przezimowania. Jeśli tak będzie, to na pewno relacja z organizacji tego przedsięwzięcia ukaże się na blogu!
Ale to nie jedyne powody, dla których lubię podróżować. Wyjazdy sprawiają, że w głowie pojawiają nam się nowe pomysły, a także wzrasta motywacja do realizacji tego, co już zaplanowane. To też moment na pochłonięcie większej liczby książek (w formie e-booków), chociażby w czasie lotów czy przejazdów. Wtedy też potrafimy z dystansem spojrzeć na nasze życie i pomyśleć, czy idziemy przez nie w sposób uważny i zgodny z nami samymi. Nie mówiąc o tym, że świat jest niesamowicie piękny, a kolejne cuda natury i doświadczanie przyrody i krajobrazów to coś, co misie lubią najbardziej! W naszym przypadku wygrywają one bezapelacyjnie z chodzeniem po miastach, które zwykle staramy się ograniczyć do przyzwoitego minimum. To zarazem zdrowsze, tańsze i lepiej ładujące nasze baterie zieloną energią 🙂 Wystarczy zresztą spojrzeć na załączone zdjęcia (głównie region Cinque Terre) i przypomnieć sobie, że były zrobione na przełomie listopada i grudnia 🙂
Booking.com
Zapraszamy do podróży do Włoch i jednocześnie dziękujemy za wsparcie bloga!
Co dalej mamy w planach? Nieco przewrotnie, druga połowa grudnia to urlop (mój i Wolnej), podczas którego chcemy choć trochę skupić się na pracy nad naszymi projektami (blog + Pracownia Dobrych Wnętrz). Pod koniec stycznia wybieramy się do Krakowa, tym razem z dziećmi. Będzie Wieliczka, będzie muzeum obwarzanka, smok wawelski i inne atrakcje, już bardziej skrojone pod dzieciaki. I tym razem powinno być ciekawie, bo przecież nie trzeba lecieć tysięcy kilometrów, żeby ciekawie spędzić czas, prawda?
Na koniec komunikat reklamowy 🙂 Jeśli powyższy artykuł, a także ten blog w ogólności jest dla Ciebie interesujący i przydatny, a gdzieś tam tli się w Tobie żyłka podróżnika, gorąco zachęcamy do rejestracji w portalu Airbnb korzystając z naszego polecenia: KLIK. Dzięki temu Ty, jako nowy użytkownik, dostaniesz aż 100 zł zniżki na najbliższą rezerwację (której wartość musi wynieść co najmniej 300 zł), a my otrzymamy 50 zł na kolejne podróże, których na horyzoncie coraz więcej 🙂 Z góry dziękuję za skorzystanie z naszego linka polecającego, co będzie dla mnie najlepszym podziękowaniem za pracę, którą wykonuję tworząc i publikując treści.
Będę również wdzięczny za udzielenie odpowiedzi w poniższej ankiecie, która pozwoli mi lepiej dobrać tematykę treści w przyszłości:
[poll id=”2″]
Z podróżniczym pozdrowieniem,
Wolna & Wolny 🙂
PS Przypominam, że nasze wyprawy finansujemy z własnego funduszu na podróżowanie – jednym z kilku, na które regularnie odkładamy część naszych zarobków. Skoro my możemy, to… chyba Ty również? 😉
PS2 O naszej kolejnej wyprawie do Włoch przeczytasz tutaj. Zapraszam!
Polecam też Sycylię po sezonie, jest piękna i taaaka smaczna. 🙂
A na dziesiątki tysięcy kroków dziennie – Islandię i kilkudniowe szlaki piesze poza jakąkolwiek cywilizacją (np. https://adventures.is/blog/reasons-to-hike-laugavegur-best-trails-in-the-world/ ). Uprzedzając kwestię tego, czy / że Islandia jest droga – loty z PL są tanie (Wizz), transport na miejscu – owszem, drogi, ale jak się zakłada trekking, to transport jest zminimalizowany. Ceny w sklepie – znacznie wyższe niż u nas, ale podstawowe produkty da się kupić w „normalnych” cenach (aczkolwiek o smacznych warzywach zapomnij ;)). Restauracji nie praktykowałam (bardzo drogie – poza tą w Ikei :D), hoteli też nie. Campingi są tanie, porządne, świetnie wyposażone i wszechobecne. Polecam! 🙂
Islandia jest w planach na maj 2019, rowerami, również bez dzieci, za to ze znajomymi. Zobaczymy, czy coś z tego wyjdzie, ale zapowiada się ciekawie (i – na pierwszy rzut oka – pewnie dość drogo).
To jest super pomysł 🙂 Też myslałam o Islandii rowerowo. Choć to nie jest łatwa wyprawa (wiatr, pogoda i drogi szutrowe, przekraczanie rzek 🙂 ). Jeśli zrezygnujecie z hoteli na pewno nie będzie drogo. Powodzenia!
„wiatr, pogoda i drogi szutrowe, przekraczanie rzek”… tak mi mów, to jeszcze bardziej się na to nakręcę 😀 Z hoteli zrezygnujemy na pewno, tylko że to będzie oznaczało dokupienie sporej ilości ekwipunku rowerowo/kempingowego i przetransportowania tego wszystkiego w dwie strony samolotem…
Z zainteresowaniem przeczytałem ten wpis ponieważ właśnie z żoną opracowujemy koncepcje szybkich wypadów we 2 lub 2+ 2. Mamy bardzo podobne podejście do podróży tylko ja zawsze biorę wędkę 🙂 O ile tanie loty są super to już przekonałem się, że najczęściej jest to ułamek kosztów i wcale nie najważniejszy. Warto być przygotowanym na okazję bo tani bilet wcale może nią nie być.
Przykładem może być Izrael gdzie bilety po 80 zł/osoba w dwie strony są w miarę regularnie ( po sezonie). Często pojawiają się w okresie czwartek- sobota ( szabat) a jedzenie i noclegi drogie. Z drugiej jednak strony w grudniu woda miała 21 stopni. Kolorowe ryby + rafa – bomba.
Zaczęliśmy z żoną robić scenariusze – exel – gdzie mamy wypisane kierunki, mniej więcej koszty noclegów, jedzenia, najmu auta, atrakcje co warto zobaczyć w danym miejscu i jakie są tego koszty. Exel fajnie nam wylicza to w opcjach na 2 lub 2+ 2 i w terminach od 3 do 14 dni. Także jak pojawiają się bilety to nie ma problemu z podjęciem decyzji. Na razie ogarniamy loty tylko z Gdańska. Pewnie z czasem się to powiększy bo widziałem już parę fajnych kierunków gdzie niestety z Gdańska nie latają.
Ciekawy musi być ten excel… może zechcesz się nim podzielić? 😀
masz na mailu
*Callypso
Cóż za dopasowanie, kolorowe ryby + rafa – bomba, tu pewnie chciałeś postawić znak równości = bo w przypadku Izraela to tak troszkę możesz straszyć ludzi ta bombą 😉
To może podzielisz się i ze mną tym twoim plikiem Excel?
daj maila
ciao 🙂
koszty ogarneliscie super. tyle kosztuje weekend w Polsce.
a móc poczytać i popatrzec na fotki z Italii to czysta przyjemnosc wiec piszcie na takie tematy. dobrych wpisow nigdy za wiele.
A presto!
Saluti! 🙂
Cieszę się, że przypadło do gustu!
Ale podsunąłeś mi fajny pomysł na prezent dla żony. Akurat myślałem nad czymś fajnym w ramach naszej okrągłej rocznicy. Początkowo miałem na myśli jakiś fajny hotel nad morze, ale widzę że w tej cenie można mieć coś znacznie ciekawszego. Tym bardziej że do Gdańska mamy również niedaleko, więc tylko wsiąść w pociąg który zawiezie Cię prosto na lotnisko 😉
Fajny pomysł na prezent: wyjazd zamiast kolejnego przedmiotu, który wywoła chwilowy uśmiech i o którym szybko się zapomni. Życzę powodzenia w realizacji nowego planu 🙂
My na nasze wspólne wakacje pojechaliśmy z biurem podróży i… nie mamy ochoty tego powtarzać :D. Czytając takie wpisy jak ten, tylko utwierdzamy się w tym, że są znacznie lepsze sposoby na podróżowanie. W 100% zgadzamy się z tym, co powiedziałeś – wydawajmy pieniądze na to, co nas kręci. W końcu oszczędzanie dla samego oszczędzania jest bez sensu, a pieniądze nie stanowią celu samego w sobie, a jedynie narzędzie do realizacji marzeń i planów. Jako, że nie mieliśmy jeszcze podróży poślubnej, w przyszłym roku planujemy wyjechać na kilka tygodni do Azji. Mamy nadzieję, że uda nam się wszystko samodzielnie zorganizować. Prawdopodobnie popełnimy jakieś błędy, bo będzie to nasza pierwsza wyprawa tego typu, ale z czasem na pewno nabierzemy wprawy 😉 Pozdrawiamy 🙂
Na wakacjach z biurem podroży byłam raz, kilka lat temu. Dziękuję, postoję.
My też mamy takie podejście. Ale na przykład teście niedawno wrócili z objazdówki po Włoszech, do tego autokarowej. Ja bym chyba nie zdzierżył, natomiast oni – bardzo zadowoleni, mimo dość sceptycznego nastawienia z początku. Różne są potrzeby ludzi i nie każdy chce czy czuje się na siłach, żeby zorganizować wszystko samemu, prawda?
Ja jako „wolna dusza”, nawet sobie nie wyobrażam takiej możliwości 😀 Rzadko kiedy ugrzeję w jednym miejscu. Jeśli mam tydzień urlopu, to zwiedzę w tym czasie trzy miasta. Noclegi zazwyczaj rezerwuję dzień przed noclegiem albo i w dniu noclegu. Zdarza się, że w trakcie podróży zmieniam zdanie co do kolejności. Z tego też powodu nie dla mnie są „atrakcje organizowane”. Do tego nie grzeje mnie opcja „all inclusive”, bo ja przecież chcę popróbować różnych lokalnych knajpek, a może i sama coś ugotować… Hotelowe jedzenie mnie nie interesuje 😉
Byliśmy raz na wakacjach z „all inclusive” -> Rodos, mniej więcej 10 lat temu, po tym jak okroooopnie zmęczyliśmy się wykańczaniem naszego pierwszego, wspólnego mieszkania. Myśleliśmy, że po prostu nam się należy, skoro trochę popracowaliśmy przy jego wykańczaniu 😉 Jak to dawno było… w każdym razie pobyt wspominamy całkiem pozytywnie, ale wtedy też innych rzeczy oczekiwaliśmy od urlopów 😉
Azja jest bajecznie „prosta”, jeśli chodzi o samodzielną realizację planów podróżniczych. Pamiętam, jak sami włóczyliśmy się po Tajlandii, niemal dokładnie 10 lat temu… ehhh, trzeba tam wrócić, zdecydowanie! Życzę realizacji Waszych planów podróżniczych i nie tylko.
Hotelowe jedzenie to niekoniecznie musi być sztampa 😉 Co prawda mógł to być wyjątek potwierdzający regułę, ale akurat w trakcie wyjazdu na narty trafiłem w Południowym Tyrolu na hotel który przygotowywał typowo lokalne potrawy na obiadokolacje (śniadanie było nieco mniej unikalne, co wynikało z tego, że był to typowy szwedzki stół, ale nie zabrakło i tam lokalnych akcentów). Fakt, że akceptowałem nawet to, że będzie typowo do bólu (choć tego u Włochów poza sieciowymi hotelami bym się nie spodziewał), ale też i celem była jazda po 8 godzin dziennie możliwie bez przerw, więc na wyżywieniu mi zależało – to było bardzo miłe zaskoczenie, które sprawiło że z pewnością nieraz tam wrócę 😉 Podobne doświadczenie miałem w kilku hostelach(!)/hotelach w Japonii, choć tam był to już wybór bardziej świadomy. Tak że to naprawdę nie tak, że hotelowe jedzenie = zło, choć każdy ma oczywiście prawo do swojego zdania – miałem podobne, ale zmieniłem je na skutek własnych doświadczeń 😉
Choć ja mam ogólnie chyba nieco inne podejście – staram się nie być za długo „w trasie”, a raczej wybrać dobrą bazę wypadową, z której mogę dotrzeć w z góry zaplanowane miejsca. Na ogół taki wyjazd planuję na pół roku (!) z góry (akurat na elastyczności aż tak mocno mi nie zależy, mam taką sytuację, że jak się określę to tylko wypadek losowy który przydarzy się mi, mógłby pokrzyżować plany) i mam z tego niesamowitą frajdę – jako niezmotoryzowany muszę zrobić niezłe rozeznanie terenu żeby dotrzeć do celu komunikacją i nie przepłacić, a realizacja tego planu to świetne zwieńczenie tego przyjemnego procesu 🙂 Choć na pewno chcę się kiedyś w „objazdówkę na własną rękę” wybrać, bo nie wszystkie miejsca da się zwiedzać tak jak ja to do tej pory robiłem.
I co to za przyjemność. Umęczeni głodni z nosem w nawigacji. Zamiast odkładać na emeryturę to się wloczycie bez celu.
Potraktuję to jako żart. Doprawdy, wyborny 🙂
Wolny,
Z wyjazdu do Krakowa koniecznie zrób relację, sam mam również w planach taki wyjazd, 2 + trzylatka także myślę że mógłbym wiele od ciebie skorzystać mając na uwadze DIY.
Tak jest, zlecenie przyjęte 🙂
Wolny! Dzięki za ten wpis, namówiłeś mnie i w kwietniu… wylot do Lizbony 😉 Oczywiście DIY – czyli wiesz, wpis o szafce lazienkowej odpalony i już rozpoczynam budowę boeinga ;);)
Mam prośbę, jeśli dasz radę, to zebrać w przyszłym wpisie jakieś zdjęcia oraz koszty noclegu w Krakowie, oraz czy dałbyś radę zebrać np. w formie tabeli wszystkie atrakcje oraz ich ceny, na które się zdecydujesz w Krakowie? Wiem, że to nie będzie łatwe ale nie musi być dokładne. Powstałby taki – wraz z komentarzami – pomysł na… tym razem Kraków. Nie wiem czy fajnie gadam, no ale chętnie bym z takiego wpisu skorzystał budując swój wyjazd do Krakowa – jeszcze o nieznanej dacie 🙂 POZDRO!!:)
Mieszkam w Krakowie i wg mnie nie ma tutaj nic specjalnie fajnego:P Nie no, zartuje – wiadomo jak to jest – jak sie mieszka w danym miejscu, to raczej sie go niezbyt docenia, prawda? Oprowadzalam wielu znajomych i rodzine po KrK:) Jakby co – to sluze informacjami.
Śniadanie na zbocz góry na pewno o wiele lepiej smakuje!