Buongiorno!
Jako, że właśnie dotarłem do domu po weekendzie w pięknych Włoszech, pomyślałem, że od razu siądę do klawiatury i streszczę Ci naszą podróż. Będzie to wpis o podróżowaniu na własną rękę, które nie zrujnuje portfela – czyli coś, co lubimy najbardziej! Postaram się pokazać, w jaki sposób organizujemy nasze ostatnie podróże i co z nich wynosimy. Oraz – ile to wszystko nas kosztuje.
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nie jesteśmy wytrawnymi podróżnikami, którzy znają wszystkie tricki czy organizują swoje wyprawy w najlepszy z możliwych sposobów. Powiedziałbym raczej, że dość dobrze ogarnęliśmy podstawy, które przekładają się na to, że nasze podróże nie kosztują dużo, a jednocześnie – przynajmniej dla nas – są niezwykle ciekawe. Są to zatem podróże skrojone pod nasze preferencje, przez nas samych – czyli DIY pełną gębą, po raz kolejny :). Czytając jakąkolwiek relację z podróży pamiętaj, że to wizja i realizacja danego autora, a nie Twoja! Tobie nie musi ona nawet pasować, nie musi być w Twoim stylu, ale z każdego takiego opisu możesz (a nawet: powinieneś) wyciągnąć coś dla siebie; coś, co przetrawisz i przekujesz we własną realizację.
Punktem wyjścia każdej wyprawy jest termin oraz miejsce, do którego chcemy się wybrać. Opcja pierwsza, z której korzysta większość urlopowiczów: mamy z góry określony termin urlopu i konkretny kierunek. Jak zapewne się domyślasz, ta ścieżka minimalizuje elastyczność niemal do zera, a to właśnie ona pozwala na największą optymalizację kosztów większości wypraw. Dlatego nasza weekendowa podróż do Włoch po sezonie (przełom listopada/grudnia) nie była wcześniej zaplanowana; ba, miesiąc-dwa wcześniej, my nawet nie wiedzieliśmy, że się gdzieś wybierzemy ani jaki kierunek obierzemy. Całość wykluła się tak, jak już kilkukrotnie wcześniej: na moim telefonie wyskoczyło powiadomienie z serwisu fly4free, które wydało nam się ciekawe. Lot z Gdańska do Pizy za 112 zł od osoby (w 2 strony), w terminie okołoweekendowym. Po pobieżnym sprawdzeniu atrakcyjności takiego wyjazdu, postanowiliśmy, że będzie to miły przerywnik od codzienności i okazja na złapanie nieco słońca w innym klimacie. Ponieważ chcieliśmy bardzo aktywnie spędzić ten weekend, zdecydowaliśmy o podróży tylko we dwójkę. Szybki telefon do dziadków, którzy zgodzili się zostać z naszymi pociechami i – klik – lot kupiony. Chyba nie muszę przypominać rodzicom, jak ważny jest czas bez dzieciaków raz na jakiś czas 😉
Ten sposób naszego „nieplanowania” ma największy wpływ na ograniczenie kosztów: zamiast planować, czekamy na okazję, którą niezwykle szybko analizujemy i podejmujemy dalsze kroki. Tani transport to podstawa, a jeśli termin wyjazdu również nie przypada na wysoki sezon, to można mieć również nadzieję na rozsądne koszty zakwaterowania. Oczywiście, gdyby nie te powiadomienia, prawdopodobnie nigdzie byśmy się nie ruszyli i też nie rozpaczalibyśmy z tego powodu, a wydatki na podróże wynosiłyby okrągłe zero. Myślę jednak, że możemy zgodnie przyjąć, że w życiu nie chodzi o to, żeby maksymalizować czas spędzany w domu, który – jak wiadomo, generuje jak najmniejsze koszty. Jak wielokrotnie już pisałem, wydawajmy pieniądze na to, co nas kręci; dla nas podróżowanie, zbieranie wspomnień i doświadczanie życia w nieznanych nam miejscach jest właśnie jedną z takich rzeczy.
Mając lot, mogliśmy planować dalej. A raczej – Wolna mogła, bo to Ona zwyczajowo jest organizatorką tego typu wyjazdów. W kolejnych dniach poświęciła nieco czasu na znalezienie okolicznych atrakcji dopasowanych do naszych preferencji i tak powstał orientacyjny plan naszej wyprawy. Który był dość prosty: po porannym lądowaniu w Pizie 'zaliczymy’ krzywą wieżę i (niejako po drodze) urokliwe uliczki w centrum miasta, po czym jedziemy do historycznego miasta Lucca, gdzie pokręcimy się kilka godzin. Na koniec dnia dotrzemy do miasta La Spezia, które będzie naszą bazą wypadową na 2 najbliższe dni, w czasie których będziemy się włóczyli po przepięknym, wyjątkowym i niesamowitym regionie zwanym Cinque Terre.
Z założenia, staramy się przebywać jak najwięcej na świeżym powietrzu i z dala od miejskiego zgiełku. Jeśli lecimy do jakiegoś większego miasta, to jego zwiedzanie ograniczamy do kilku intensywnych godzin, po których zwykle wybywamy gdzieś w okoliczne parki krajobrazowe, góry czy inne cuda przyrody. W taki sposób dość naturalnie wyewoluował nasz sposób podróżowania i to właśnie nam odpowiada. Im mniej turystów, im krajobraz mniej zmieniony przez człowieka i im trudniejszy do przebycia (do pewnych granic oczywiście!) – tym dla nas lepiej! Jednocześnie, staramy się nie iść na łatwiznę i dbamy o to, żeby każdego dnia porządnie się nachodzić. Czemu? Jest ku temu kilku powodów: to swoiste zastąpienie codziennych treningów, które na czas podróży odstawiam; to również aspekt zdrowotny i sposób zwiedzania na spokojnie: nie w biegu, bez tłumów, często nieco pod górkę (dosłownie i w przenośni). Efekt jest taki, że docieramy do miejsc, które są absolutnie przepiękne, a mimo to niemal nieskalane ludzką (a przynajmniej: turystyczną) stopą, a na koniec dnia… nogi wchodzą nam w przysłowiowe cztery litery. W czasie tych 3 dni zrobiliśmy… ponad 100 000 kroków, czyli wyrobliśmy kilkaset procent normy, oczywiście z uśmiechem na twarzy!
Tego dnia zaczęliśmy o właśnie taaaaaam, na samym koniuszku 🙂
Autentyczność naszych podróży podnosimy też unikając wyjazdów w szczycie sezonu. Jest wtedy spokojniej, wolniej, prawdziwiej. Nie czujemy się dobrze w tłumach i miejscach, gdzie turyści stanowią 90% przechodniów, a głównym celem lokalnej ludności jest szybkie zarobienie na nich, często robiąc to w sposób mało etyczny i nachalny. Owszem – czasami taki plan trudniej zrealizować (dzieci w wieku przedszkolnym, niedługo: szkolnym); niekiedy to przekłada się na pogodową ruletkę, ale według nas to i tak ciekawsze rozwiązanie. Które – przy okazji – ogranicza koszty wyjazdów. Przykładowo, noclegi we Włoszech (airbnb) kosztowały nas średnio 150 zł za noc (za 2 osoby). Jak na 2-osobowy pokój w fajnym standardzie, z własną łazienką i jakimś mini-aneksem kuchennym, to naprawdę nie dużo. Trzeba przecież pamiętać, że to zachodnia Europa 🙂
Ostatnio jemy śniadania nieco później. W czasie podróży to dawało nam możliwość znalezienia absolutnie wyjątkowych miejscówek na ich spożycie 🙂
Transport na miejscu kosztował nas około 230 zł. To sumaryczna cena biletów kolejowych, ponieważ tym razem wybraliśmy pociąg zamiast auta. Którego wypożyczenie (+ ubezpieczenie + paliwo) nie kosztowałoby wcale więcej, biorąc pod uwagę podróżowanie we dwójkę i pokonanie podobnego dystansu (~200 kilometrów). Pół roku wcześniej przemieszczaliśmy się po Włoszech właśnie wynajętym samochodem, teraz jednak zdecydowaliśmy, że nie chcemy zaprzątać sobie głowy parkowaniem (dość problematyczne, przynajmniej w regionach, w których byliśmy) ani stresować jazdą po włoskich ulicach, która wygląda nieco inaczej, niż u nas. Nie chcę powiedzieć, że we Włoszech lepiej nie poruszać się autem – raczej chodzi o to, że – o ile podróżujemy po dobrze skomunikowanych regionach – kolej jest całkiem sensowną alternatywą dla auta. Gdybyśmy jednak podróżowali w 4 osoby, auto byłoby bardziej atrakcyjne cenowo.
Pogoda nas czasami nie rozpieszczała, a mimo to uśmiech z naszych twarzy nie znikał!
Czas na… papu :). To zdecydowanie jedna z naszych motywacji do podróżowania w ogólności. Smakowanie autentycznych, regionalnych potraw i próba smakowania tego, co jedzą lokalsi zdecydowanie wpływa na naszą opinię o danym miejscu i ewentualną chęć powrotu w dany region. Włochy wypadają tutaj całkiem nieźle, chociaż nasze próby odstawienia pszenicy (temat na zupełnie inny wpis) nijak się mają do wszędobylskich makaronów, pizzy czy focacci. Na szczęście warzywa i owoce ratują sytuację – i to również w grudniu, kiedy w Polsce sezon na wiele produktów dawno się skończył. Co ciekawe, można całkiem nieźle poczuć kulinarny klimat danego miejsca, nie odwiedzając restauracji, co pozwala sporo zaoszczędzić. Będąc nieustannie w ruchu wypatrujemy miejsc, z których korzystają mieszkańcy danego regionu. Zakupy wspaniałych, pachnących warzyw w lokalnym warzywniaku czy mini-targu; wypicie szybkiego espresso w kafejce gdzieś na szlaku; złapanie w rękę nadziewanej pomidorami i oliwkami focacci czy kilku kawałków pizzy w zatłoczonej knajpce, przez którą przewija się mnóstwo lokalnych mieszkańców – to wszystko nie kosztuje dużo, a dostarcza niesamowitych doznań! Na jedzenie dla dwóch osób wydaliśmy 355 zł, wliczając w to przyjemności typu lody, wino czy kawa. Należy tu wspomnieć, że część tych kosztów ponieślibyśmy również, gdybyśmy nigdzie nie wyjechali – przecież w domu też nie funkcjonujemy na energii kosmicznej. Bazując na zasadzie „posiłek za 3 zł” i 5 posiłkach dziennie, w domu wydalibyśmy około 90 zł. I to bez wina, kawy czy lodów 🙂
Co jeszcze? Dojazd na/z lotniska. W obie strony postanowiliśmy przemieścić się szybko i wygodnie, dlatego wybór padł na TrafiCar. 18 zł w jedną stronę, 14,50 zł w drugą. Można było taniej transportem publicznym, ale zajęłoby nam to zdecydowanie więcej czasu z racji pory dnia. Nie mówiąc o tym, że koszty korzystania z TrafiCara są naprawdę sensowne, a traktowanie auta jako zwykłego narzędzia do przemieszczania się, które można wypożyczyć na minuty, zdecydowanie do mnie przemawia! O autach zresztą dopiero co było, zapraszam jeśli nie miałeś okazji przeczytać.
Właśnie takie kawki pili lokalsi, a więc i ja ją wybierałem! Mocne, aż gęste, przepyszne, Włoskie espresso… mniam!
W końcowym rozrachunku, wycieczka kosztowała nas niemal równe 1300 zł, czyli po 650 zł na głowę. Czy to dużo, jak na 3 pełne dni (w zasadzie 3 i pół, bo były 3 noclegi) we Włoszech po sezonie, oceń sam. Z tego można by urwać nawet 200 zł, gdyby ograniczyć przemieszczanie się do minimum; kolejne potencjalne oszczędności to podróżowanie autokarem (FlixBus?) zamiast samolotem czy noclegi w słabszych warunkach. Na pewno można taką podróż zorganizować zdecydowanie taniej, jeśli jesteś skłonny iść na kolejne kompromisy. Z drugiej strony, nie podejmuję się szacowania górnej granicy takiej wycieczki, bo jej zwyczajnie nie ma! Nasz styl podróżowania (a zarazem: wydawania) to wypadkowa naszych preferencji, zachcianek i raczej oszczędnego podejścia do pieniędzy w ogólności, które absolutnie nie muszą Ci odpowiadać! Ale jakieś wyobrażenie o poziomie potencjalnych wydatków na pewno to daje.
Dokładnie rozbicie naszych wydatków
Wypada jeszcze wspomnieć, że niemal wszystkie płatności realizowaliśmy przez niesamowicie fajną kartę Revolut (szczegóły u Michała), z której korzystam od jakiegoś czasu regularnie i którą zdecydowanie polecam wszystkim podróżnikom, którzy chcą zapomnieć o takich pojęciach jak kantor (nawet internetowy), spread, czy bankowe prowizje! Ja nawet zacząłem z niej korzystać na codzień, traktując jako odpowiednik zwykłej debetówki.
Tego typu krótkie, ale intensywne podróże pozwalają nam nieco odetchnąć i złapać trochę dystansu do codzienności. Mimo, że na co dzień nie gonimy na złamanie karku, to taka nagła zmiana krajobrazu i wywrócenie do góry nogami zwykłego planu dnia dobrze nam robi.
A w czasie przebierania nogami, dobrze się pożywić czymś, co nie jest cukrem, posypanym cukrem w polewie cukrowej 😉
Podróże kształcą, ale tylko wykształconych – mówi Jacek Walkiewicz. Sam widzę po sobie, że dzisiaj podróżuję bardziej świadomie i uważnie, niż wcześniej. Z naszych podróży wynoszę zdecydowanie więcej, niż wcześniejsze „fajnie było”. Próbuję analizować, czy w danym miejscu żyje się przyjemnie, czy ludzie są uśmiechnięci, jakie plusy i minusy widać gołym okiem w porównaniu z życiem, jakie sami prowadzimy. Czy jest bezpiecznie, czy jedzenie jest smaczne i zdrowe, czy żyje się na luzie, czy klimat jest przyjazny, ile to wszystko kosztuje… i tak dalej. Zauważam więcej, obserwuję i wyciągam wnioski. Mamy przecież otwarte granice – teoretycznie, korzystając z możliwości pracy zdalnej, mogę jutro spakować naszą rodzinę i wyprowadzić się na dłuższy lub krótszy okres w niemal dowolne miejsce w Europie. Zresztą… kto wie, czy nie zdecydujemy się na jakąś dłuższą, rodzinną wyprawę po sezonie w następnym roku. Ot tak, żeby – zamiast szaro-nijakości, która na dobre zagościła za naszymi oknami z nadejściem chłodów, teleportować się na jakiś czas w miejsce trochę bardziej przyjazne do przezimowania. Jeśli tak będzie, to na pewno relacja z organizacji tego przedsięwzięcia ukaże się na blogu!
Ale to nie jedyne powody, dla których lubię podróżować. Wyjazdy sprawiają, że w głowie pojawiają nam się nowe pomysły, a także wzrasta motywacja do realizacji tego, co już zaplanowane. To też moment na pochłonięcie większej liczby książek (w formie e-booków), chociażby w czasie lotów czy przejazdów. Wtedy też potrafimy z dystansem spojrzeć na nasze życie i pomyśleć, czy idziemy przez nie w sposób uważny i zgodny z nami samymi. Nie mówiąc o tym, że świat jest niesamowicie piękny, a kolejne cuda natury i doświadczanie przyrody i krajobrazów to coś, co misie lubią najbardziej! W naszym przypadku wygrywają one bezapelacyjnie z chodzeniem po miastach, które zwykle staramy się ograniczyć do przyzwoitego minimum. To zarazem zdrowsze, tańsze i lepiej ładujące nasze baterie zieloną energią 🙂 Wystarczy zresztą spojrzeć na załączone zdjęcia (głównie region Cinque Terre) i przypomnieć sobie, że były zrobione na przełomie listopada i grudnia 🙂
Booking.com
Zapraszamy do podróży do Włoch i jednocześnie dziękujemy za wsparcie bloga!
Co dalej mamy w planach? Nieco przewrotnie, druga połowa grudnia to urlop (mój i Wolnej), podczas którego chcemy choć trochę skupić się na pracy nad naszymi projektami (blog + Pracownia Dobrych Wnętrz). Pod koniec stycznia wybieramy się do Krakowa, tym razem z dziećmi. Będzie Wieliczka, będzie muzeum obwarzanka, smok wawelski i inne atrakcje, już bardziej skrojone pod dzieciaki. I tym razem powinno być ciekawie, bo przecież nie trzeba lecieć tysięcy kilometrów, żeby ciekawie spędzić czas, prawda?
Na koniec komunikat reklamowy 🙂 Jeśli powyższy artykuł, a także ten blog w ogólności jest dla Ciebie interesujący i przydatny, a gdzieś tam tli się w Tobie żyłka podróżnika, gorąco zachęcamy do rejestracji w portalu Airbnb korzystając z naszego polecenia: KLIK. Dzięki temu Ty, jako nowy użytkownik, dostaniesz aż 100 zł zniżki na najbliższą rezerwację (której wartość musi wynieść co najmniej 300 zł), a my otrzymamy 50 zł na kolejne podróże, których na horyzoncie coraz więcej 🙂 Z góry dziękuję za skorzystanie z naszego linka polecającego, co będzie dla mnie najlepszym podziękowaniem za pracę, którą wykonuję tworząc i publikując treści.
Będę również wdzięczny za udzielenie odpowiedzi w poniższej ankiecie, która pozwoli mi lepiej dobrać tematykę treści w przyszłości:
[poll id=”2″]
Z podróżniczym pozdrowieniem,
Wolna & Wolny 🙂
PS Przypominam, że nasze wyprawy finansujemy z własnego funduszu na podróżowanie – jednym z kilku, na które regularnie odkładamy część naszych zarobków. Skoro my możemy, to… chyba Ty również? 😉
PS2 O naszej kolejnej wyprawie do Włoch przeczytasz tutaj. Zapraszam!