1440 minut każdego dnia. Jak je wykorzystujesz?

Tylko najwytrwalsi czytelnicy bloga pamiętają wpis, w którym zastanawiałem się nad tym, czy umiemy korzystać z kilku godzin dziennie, które zostają nam każdej doby po tym, jak całą resztę przeznaczymy na sen, pracę i inne obowiązki. Wtedy wnioski nie były zbyt pozytywne, natomiast od tamtej publikacji minęło niemal 5 lat, w czasie których dorobiłem się dzieci, zmieniłem styl pracy i całą masę priorytetów. A także na własnej skórze sprawdziłem, czy potrafię zagospodarować nieco więcej czasu każdego dnia, który pojawił się po rozpoczęciu pracy zdalnej i nauce pracy mądrej, zamiast ciężkiej.

Dlatego dzisiaj wracam do tematu podziału 1440 minut, które ja i Ty otrzymujemy każdego dnia. Jaką część konsumują poszczególne czynności? Jak to robi statystyczny Kowalski? I wreszcie… jaka jest odpowiedź na królową wszystkich pytań odnośnie niezależności finansowej:

„Po co Ci ta upragniona wolność finansowa? Co będziesz robił cały dzień, kiedy rzucisz etat?”

Kiedyś, jeszcze przed założeniem bloga, cel przyświecał mi jeden: zarobić wystarczająco dużo, żeby móc pozbyć się etatu, który przybrał w mojej głowie postać grubych kajdanów, krępujących każdy mój ruch. Wiem, słabizna, ale miałem wtedy około 25 lat i spory stosik siana w głowie 🙂

Jeśli się dobrze nad tym zastanowić, to tak zadane pytania może sprawić, że cel całej rzeszy blogerów finansowych oraz ich czytelników, nagle przestanie być celem. A dokładnie – stał się tylko jednym z punktów na drodze życia, bo przecież jego zdobycie na dobrą sprawę niczego nie kończy, ani nie zaczyna. Ja to zauważyłem jakiś czas temu, ale zauważyć, to jedno, a poukładać sobie to wszystko w głowie i ułożyć pod to codzienność i plany na przyszłość – to zupełnie co innego.

Pytanie o rozsądne i sensowne zagospodarowanie każdej doby (zwłaszcza, jeśli usuniemy z niej tą część, którą dziś poświęcamy na pracę zawodową) jest zatem istotne dla każdego, kto śmie marzyć o częściowej czy pełnej niezależności finansowej, lub o emeryturze w ogólności. Bez odpowiedzi na nie ryzykujemy zdobyciem szczytu i zorientowaniem się, że to wcale nie jest góra, na którą chcieliśmy wchodzić. Jak przerażająca musi być chwila, w której nagle – po kilkudziesięciu latach ciężkiej pracy z wizją tej bezludnej wyspy, hamaka, szumu oceanu i drinka z palemką – okazuje się, że wcale nie o to chodziło… albo jeszcze inaczej: że nie potrafimy zrobić tego finalnego kroku i wprowadzić planowanej całymi latami zmiany, bo przez cały ten czas siedzieliśmy w swojej strefie komfortu i teraz ciężko się z niej gdziekolwiek ruszyć. A zmiana sama w sobie, zaplanowana kilkadziesiąt lat wcześniej, wydaje się trywialna i mało atrakcyjna? Sam obserwowałem, jak nagle uwalniające się, dodatkowe zasoby czasu (na przykład: po przejściu na emeryturę przez mojego ojca) stanowią raczej problem, a nie szansę; jak życie nagle zwalnia i zostaje pustka, którą ciężko zagospodarować, nie mając konkretnego planu i nie będąc przyzwyczajonym do życia, w którym nikt Cię do niczego nie zmusza.

Dlatego sam nie chciałem rewolucji, która podzieliłaby moje życie na „przed” i „po” osiągnięciu niezależności finansowej. Zamiast tego, postawiłem na proces, którego celem było stworzenie bardzo zdrowego balansu pomiędzy pracą zawodową a życiem osobistym: jak najszybciej, nie czekając na moment, w którym być może zabraknie mi odwagi do realizacji planów. Dzisiaj, po kilku latach od rozpoczęcia wdrażania tego planu w życie, rezultaty wyglądają obiecująco, a osiągnięta przeze mnie równowaga jest naprawdę satysfakcjonująca. Nie mam wątpliwości, że bez sporej dawki szczęścia nie osiągnąłbym tego w tak krótkim czasie, ale fakt jest faktem: mój statystyczny dzień wygląda mniej więcej w tej sposób:

Co wynika z powyższego? Na pierwszy rzut oka – niewiele. Ot – trochę liczb, które same w sobie niosą niewielki przekaz. Subiektywnie jest bardzo fajnie, ale to moje odczucia, nic więcej. Warto więc porównać powyższe zestawienie – nie po to, żeby się wartościować, ale żeby ocenić dotychczasową drogę i stwierdzić, co jeszcze chciałbym zmienić. Na pierwszy rzut oka przychodzą mi dwie możliwości:

  1. Porównanie z sobą samym sprzed 10 lat oraz ze mną w przyszłości, kiedy – czysto teoretycznie – naprawdę zrezygnowałbym z pracy zawodowej, którą aktualnie wykonuję.

Cóż z powyższego wynika?

  • 10 lat temu (1. kolumna) żyłem zupełnie inaczej, niż teraz. Mieszkaliśmy w centrum Gdańska, praca w Sopocie (ja) / Gdyni (Wolna) zabierająca co najmniej 8 godzin dziennie, codzienne dojazdy (przynajmniej godzina, często prawie 2), do tego sporo czasu (~2h) poświęcanego na rozwój osobisty, rozumiany wtedy jako dokształcanie się / specjalizację zawodową. Brak dzieci, zero aktywności fizycznej, a także minimalizacja czasu na gotowanie i jedzenie, które służyło głównie do zapełnienia żołądka. Chyba nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że to również dzisiaj życie bardzo wielu zapracowanych ludzi żyjących w biegu. I nic dziwnego: nie umiemy zakrzywić czasoprzestrzeni, doba każdego z nas ma jedynie 24 godziny, a jeśli na aktywność zawodową i to, co naokoło (transport, dokształcanie) poświęcimy połowę z tego czasu, to najzwyczajniej na świecie nie mamy szans na bardziej zrównoważony plan dnia. Ratujemy się wtedy weekendami, chociaż mam wrażenie, że i z nich zbyt dobrze nie korzystamy.

Jak korzystamy z wolnych od pracy weekendów. Szczególnie punkt „święty spokój” przypadł mi do gustu 🙂

  • Zmiany planu dnia po rzuceniu etatu byłyby niemal kosmetyczne i sprowadzałyby się głównie do zmiany charakteru (a nie wymiaru) pracy. Być może bardziej skupiłbym się na blogowaniu, być może więcej pary włożyłbym w naszą Pracownię Dobrych Wnętrz lub realizację jednego z kilku pomysłów, które siedzą mi głowie od jakiegoś czasu. Prawdę mówiąc, już teraz zdarzają się krótsze lub dłuższe okresy, kiedy mogę sobie pozwolić na jeszcze mocniejsze ograniczenie czasu spędzonego na pracy zawodowej – wtedy zwykle przerzucam resztę gdzie indziej, niemal nigdy nie mając poczucia zmarnowanego czasu Ale sam wymiar czasu spędzanego na różnych aktywnościach to jedynie kosmetyka względem tego, co mam. To jest właśnie przyczyna tego, że nie rzucam obecnej pracy. Gdybym – zamiast ~5h poświęcanych na nią dzisiaj, miał spędzać 8-9 godzin w biurze i tracić kolejne 2h dziennie na dojazdy, to w obecnej sytuacji finansowej, najzwyczajniej na świecie nie zdecydowałbym się na taki krok (i właśnie ta opcjonalność jest najlepsza w całej koncepcji niezależności finansowej). Czyli w moim przypadku raczej chodzi o to, że mam niesamowicie dobrze, a jak przestanie być tak wspaniale (a kiedyś przestanie): zamiast planu B, mam naturalne, bezpieczne wyjście z sytuacji, które jednocześnie zmotywuje mnie do podjęcia się innych wyzwań, bez oglądania na sferę materialną. Bo w rentierstwie nie chodzi o to, żeby przestać pracować. Nawet, jeśli pieniądze Cię nie motywują, to praca realizuje całe mnóstwo innych funkcji, które po prostu są nam potrzebne.

  • Pewne rzeczy można łączyć 🙂 Przykładowo, jadąc do pracy czy będąc na treningu, możesz słuchać podcastów lub audiobooków. Spędzając czas z rodziną, możecie wspólnie przygotowywać czy spożywając posiłki. I tak dalej… to wprowadza nieco zamieszania, ale w praktyce sprawdza się całkiem nieźle i daje efekt wydłużenia doby.
  • Obecnie mam różne plany na dni powszednie, a inne: na weekend. To naturalny podział, wynikający z tego, że – jak większość z nas – pracuję od poniedziałku do piątku (nie licząc sytuacji wyjątkowych, których kiedyś było mnóstwo, a teraz – jak na lekarstwo). Gdybym nie pracował zawodowo, mój codzienny dzień „pracy” byłby krótszy, ale rozciągnąłbym go również na weekend (w zasadzie robię to od dawna, nie stroniąc od pracy, która mnie pasjonuje także w dni wolne). Oczywiście, nie znaczy to, że każdy dzień byłby taki sam, bo pojawiałyby się różne plany/podróże/sprawy do załatwienia. Ale nie traktowałbym weekendu jakoś szczególnie, skoro codzienność mnie nie męczy i nie mam potrzeby szczególnego odreagowywania w weekend.
  • Uważam, że 7 godzin snu dziennie w zupełności wystarcza, o ile jest to sen ciągły, nie przerywany co chwilę (na przykład przez małe dzieci ;)). Wyjątkiem u mnie są w zasadzie tylko długie zawody sportowe, na których dam z siebie dużo – wtedy potrzebuję nieco więcej odpoczynku. Ale przyzwyczaiłem swoje ciało do codziennego wysiłku i – przykładowo – przebiegnięcie z rana półmaratonu w umiarkowanym (dla mnie) tempie nie sprawia, że moje ciało domaga się więcej snu (ale jedzenia: owszem ;)).

  • Żeby 4 godziny pracy zawodowej „wystarczyło”, staram się stosować regułę pareto. Inaczej mówiąc, pracuję mądrze, a nie ciężko – przynajmniej tam, gdzie mogę sobie na to pozwolić i gdzie priorytety mi na to pozwalają. W pracy zawodowej chyba najbardziej sprawdza się maksymalne cięcie nieproduktywnych spotkań, które są standardem w korporacjach. Pracując zdalnie, jestem w stanie pominąć sporą część z nich, a w kolejnych: być, nie biorąc tak naprawdę udziału. To wszystko jest możliwe, kiedy jesteś w stanie stwierdzić, które ze spotkań są ważne i w których powinieneś aktywnie uczestniczyć. A to przychodzi z doświadczeniem.
  • Nie jestem duszą towarzystwa. I dobrze mi z tym :).
  1. Mój rozkład dnia można również porównać ze statystycznym Kowalskim, czyli na dobrą sprawę z kimś, kto nie istnieje 🙂 Tutaj też można wysnuć kilka wniosków, natomiast trzeba uwzględnić, że badań odnośnie dzisiejszego tematu nie ma dużo. A te, które są – uwzględniają przekrój społeczeństwa, a zatem nie są do końca miarodajne. Przykładowo – jeśli czas poświęcany na pracę zawodową wynosi ~3-4h (bo uwzględniamy osoby pracujące i bezrobotne, uczniów i emerytów, …), to moja wartość wręcz podnosi tą statystykę, chociaż wśród osób aktywnych zawodowo wygląda na niską.

Poniżej przedstawiam wyniki dwóch badań, które przeprowadził:

Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem polskie opracowanie, w którym suma godzin w ciągu doby… nawet nie sumuje się do 24 🙂 Być może ktoś tu się bawi w Orwella, a może to ja źle interpretuję wyniki. Dlatego bardziej reprezentatywne wydaje mi się badanie amerykańskie, które jest przeprowadzane co roku od kilkunastu lat na sporej (10000) grupie osób. Nawet, jeśli jego wyniki nie będą do końca pasowały do naszych realiów, to różnice nie powinny być znacznie, a wyciągnięte wnioski będą zbieżne.

  • Pierwszy wniosek wysnuła firma Deloitte, która pokusiła się o analizę tego opracowania. Odnosi się ona do amerykańskiego społeczeństwa i brzmi następująco: „Broadly speaking, and unsurprisingly, they spend the bulk of each weekday doing one of three things: working, sleeping, or watching TV„. Czyli – mówiąc skrótowo, potwierdza mój nienajlepszy ogląd sytuacji, zgodnie z którym ludzie albo śpią, albo pracują, albo konsumują treści przed srebrnym ekranem. Brzmi smutno, przynajmniej dla mnie.
  • Sen statystycznie zabiera aż 8,5-9 godzin dziennie (w weekendy nawet 9,5). Nie wiem jak Ty, ale ja uważam, że to przekłada się na dobrowolne skracanie każdego dnia o 0,5-1,5 godziny, raczej bez przełożenia na lepszą jakość życia czy większą energię w ciągu doby. Zwłaszcza, że ten czas uwzględnia również przewracanie się z boku na bok, które to – pod postacią bezsenności – staje się coraz większym problemem w zachodnich społeczeństwach. Dlatego nawet 9 godzin dziennie wcale nie musi gwarantować porządnego wyspania się, mimo że w moim przypadku 7h wystarcza, żebym wypoczął po dniu pełnym wrażeń.
  • Z 5 godzin, które badani mają „dla siebie”, ponad połowę przeznaczają na oglądanie telewizji, a jedynie kilkanaście minut to czas na jakąkolwiek aktywność fizyczną. Nawet w weekend, kiedy ilość wolnego czasu wzrasta do 6,5h, dodatkowe minuty konsumuje właśnie patrzenie w TV… to dla mnie spore zaskoczenie, bo od kilku lat obserwuję modę na bycie fit, sport i zdrowe odżywianie, co – jak widać – niekoniecznie przekłada się na jakiekolwiek zmiany o organizacji czasu wolnego w ogóle społeczeństwa.
  • Średnio praca (wraz z dojazdem) zajmowała 9,3h dziennie, oczywiście w przypadku osób zatrudnionych na pełen etat. Dużo, chociaż sam jeszcze parę lat temu sam zawyżałem tą wartość.
  • Co ciekawe, odsetek osób podróżujących do/z pracy spadł na przestrzeni 15 lat z 81% do 77,5%. To prawdopodobnie efekt pracy zdalnej, odnośnie której nie tylko mam spore nadzieje, ale również – planuję cały cykl wpisów. A w przyszłości, może i coś ekstra 🙂 Ale na razie… ciiiii.

Nie wiem jak Ty, ale ja raczej nie chciałbym wpisać się w przytoczone statystyki – nawet, jeśli mógłbym mnie więcej spać i mniej pracować! To, jak zarządzamy czasem wolnym jest niezwykle ważne i jestem zdania, że jeśli te godziny przelatują Ci przez palce, to może nawet lepiej, że nie masz ich zbyt dużo? Myślę, że jeśli ktoś zacznie je wykorzystywać w dobry dla siebie (i innych) sposób, to automatycznie będzie dążył do tego, żeby mieć tego czasu więcej.

Niezależnie od tego, jakie są Twoje priorytety i cele, serdecznie zachęcam do stworzenia tabelki podobnej do tych, którą zaprezentowałem we wpisie. Może być ona naprawdę odkrywcza i jestem pewien, że niejednemu z Was otworzy oczy i skłoni do przemyśleń, a w dłuższej perspektywie: zmian we własnym życiu. Na lepsze, oczywiście! Wystarczy przecież, że w jednej kolumnie uśrednisz czas spędzany na różnych aktywnościach obecnie, a w drugiej podzielisz 24 godziny tak, jakbyś naprawdę chciał je spędzać. To może być naprawdę silna motywacja do działania! A mając taką, już tylko krok dzieli Cię od tego, żeby… po prostu zacząć to robić!

PS W celu odpowiedniego zaplanowania emerytury, niezależnie od wieku, w którą ją rozpoczniesz, za niezbędną uważam listę rzeczy, które chcesz jeszcze osiągnąć / których chcesz doświadczyć w życiu. O ile już wcześniej przyzwyczaisz się do uzupełniania jej o nowe pozycje i regularnego odhaczania istniejących, to czas po przejściu na zawodowy spoczynek powinien być wyjątkowo ciekawy! Ale to temat na zupełnie inny wpis…

44 komentarze do “1440 minut każdego dnia. Jak je wykorzystujesz?

  1. Eryk Odpowiedz

    Ja również lubię święty spokój 😆. Kiedyś ludzie sukcesu mieli dużo czasu na życie towarzyskie, ucztowanie, podroze, czas spedzany z rodziną itd. Obecnie brak czasu jest uznawany za sukces ( nie przeze mnie) . Masz czas wolny – coś z toba nie tak. Zapisz sie na kolejne studia, spedzaj wiecej czasu w pracy ( nie ma to nic wspolnego z efektywnością) itd. Juz male dzieci mają grafik wypełniony po brzegi.

    Ja tez obecnie (w jakims komentarzu juz chyba o tym pisalem 🤔) staram sie zachowac work-life balance. Na ile to mozliwe. W przyszlosci bede pracowal na czesc etatu albo nie bede pracowal na etacie wogole i przeznacze ten czas na jakis kolejny własny projekt. Caly dzien w hamaku – to nie dla mnie.

    Pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ten hamak jest już dla mnie tak oklepany, że coraz bardziej jawi mi się jak jakaś kara za grzechy, a nie nagroda za osiągnięcie finansowej wolności 😉
      I fakt – jedna z koleżanek mojej córki (lat 5) ma już tak obłożony grafik, że ciężko się umówić na wspólną zabawę. Konie, języki, lekcje gry, wyższa rocznikowo grupa w przedszkolu… nie wiem, może się nie znam, może to wszystko w przyszłości niesamowicie zaprocentuje, ale według mnie to chyba przegięcie, zwłaszcza w tym wieku.

      • Maciej Bojanowski Odpowiedz

        Najgorsze jest to, że z niektórymi znajomymi dorosłymi również ciężko się umówić. W dzień pracują, po prazy pracują do wieczora robiąc jakieś swoje rzeczy po pracy, w sobotę od rana do wieczora też zajęci pracą, w najlepszym wypadku jadą na zakupy wieczorem… Łatwiej spotkać się z tymi, którzy wyjeżdżają zagranicę do pracy i przyjeżdża raz na kilka tygodni.

  2. Kama Odpowiedz

    Taką tabelkę niestety trzeba zmodyfikować kiedy dzieci zaczynają naukę w szkole. Ona pożera tyle czasu, że zostaje go naprawdę niewiele na inne rzeczy. Chyba,że ktoś pośle pociechy do tzw. normalnej placówki. Pytanie tylko czy w Polsce, w ogóle normalne szkoły, z nauczycielami nie wymagającymi głupot, są …

    • Anatol Odpowiedz

      No to niestety prawda, ewentualnie odrabianie lekcji z dzieckiem można podciągnąć pod „czas spędzony z rodziną” 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Mam trochę przemyśleń odnośnie szkoły, na razie „na sucho”, więc nie chcę się wymądrzać. Chciałbym jednak podejść do tego zdroworozsądkowo i nauczyć dzieci, żeby inwestować swoje zaangażowanie i czas tam, gdzie to dla nich ważne / interesujące. A w pozostałych przypadkach, stosować regułę Pareto, nawet kosztem jechania na trójczynach 😉 Nie wiem co z tego wyjdzie, ale zdecydowanie nie chciałbym oddać w 100% szkole pola do popisu, jeśli chodzi o edukację moich dzieci. Ani od nich wymagać tego, żeby traktowali jak świętość każde słowo, które tam usłyszą. Uważam też, że to wielka szkoda, że szkoła na wielu polach uczy jedynie wkuwać, zamiast myśleć. Dobra, nie rozwijam tematu, miałem się nie wymądrzać 😉

      • Eryk Odpowiedz

        Widzę taką zależność (na pewno są wyjątki), że znaczna część osob majacych bardzo wysoką średnią ocen w szkole, średnio radzi sobie w życiu. Często to rodzice pilnują żeby dziecko miało same 5. Namawiają je do poprawiania na siłę, wpływają na nauczycieli, zdobywają materiały dla nauczycieli, żeby przygotować się do testów itd. Później taki młody człowiek nie jest przygotowany do tego, że w życiu poniesie sporo porazek. Boi się podejmować ryzyko z obawy przed przegraną. Częściej wybiera etat niz wlasna firmę.

        Z drugiej strony niektore osoby ze średnimi ocenami radzą sobie świetnie. Są na tyle inteligentne źeby przy małym wysiłku mieć przyzwoite stopnie. Zdobywanie celujących stopni z przedmiotów, które ich nie interesują lub w których są słabsi, uwaźają za stratę czasu.

        Ja nauczyłem się szybko pisać, żeby móc podpisać pracę na plastyce. Nikt nie wiedział co namalowałem 😉. Nigdy nie uwazalem za celowe chodzenie do nauczyciela i poprawianie oceny na 5 z plastyki. Przeciez mam 2 lewe rece do malowania, więc to byłaby fikcja. Były jednak osoby, którym rodzice kazali takie oceny w takich sytuacjach poprawiac.

      • Maga Odpowiedz

        Skupianie się na tym co ważne brzmi fajnie, ale u dzieci w szkole podstawowej się nie sprawdzi. One jeszcze nie wiedzą, co jest dla nich ważne i co może się okazać ważne w przyszłości. Pewne talenty zaczynają się już ujawniać, to prawda, ale jednak jakaś ogólna edukacja jest w tym wieku potrzebna. W liceum można już jak najbardziej skupić się na tym, co ważne, a resztę olać. Pamiętam jak za mną chodziła w liceum wychowawczyni i prosiła, żebym szła poprawiać tróję z wfu. Powiedziałam jej, że mi trója z wfu na koniec roku nie przeszkadza. Tam gdzie chciałam mieć piątki, to miałam.

        • Eryk Odpowiedz

          Zgadzam się jeżeli chodzi o ogólną edukację. Niemniej jednak uważam, że szkoła w Polsce za bardzo kładzie nacisk na dane historyczne, na nauke na pamięć itd. Czasy są takie, że danych jest za dużo, żeby je zapamiętać. Trzeba dzieci nauczyć korzystać z danych, oceniać, mieć własne zdanie. Tutaj niestety jest słabo.

          Pozdrawiam

    • Kuba Odpowiedz

      Kama, mozesz napisac cos wiecej? Czy dotyczy to tylko trudnych dzieci czy jest raczej standardem? Nie przypominam sobie, zeby rodzice kiedykolwiek pomagali mi w lekcjach (poza rysowaniem szlaczków, którego nienawidzilem).

      • Maga Odpowiedz

        Ja córce pomagam mało, synowi dużo, chociaż on jest bardzo zdolny. Córka jest młodsza, to prawda, nauki ma mniej, ale i tak nie sądzę, żebym kiedykolwiek musiała z nią tyle siedzieć, co z synem.

      • Kama Odpowiedz

        @Kuba
        Mi tez Rodzice rzadko pomagali w nauce. Do nich szlam po pomoc jak nauczyciel na lekcji czegos porzadnie nie wytlumaczyl.
        A teraz jak dziecku nie pomozesz to bedzie odrabialo lekcje do 22 albo dluzej, tyle zadaja, w tym sporo ewidentnych glupot ( np. co tydzien praca domowa z muzycznego albo dyktando rytmiczne). Szczytem wszystkiego u mojego dziecka byla klasowka z wu-efu !!!
        Nie wiem czy to ja mam pecha i trafilam na fatalna szkole i w wiekszosci marnych nauczycieli czy to system mamy taki wspanialy inaczej.

        • Maga Odpowiedz

          Żadne z moich dzieci nie miało nigdy klasówki z wf-u. Z muzyki mają zadania domowe bardzo rzadko. Tak na co dzień to odrabiają lekcje głównie z matematyki i z polskiego. Więc może jednak mieliście pecha.

  3. Niepoprawna Para Odpowiedz

    Podoba mi się, że tak otwarcie mówisz o tym, jak dopiero z czasem dojrzałeś do aktualnego sposobu myślenia. Czytając kolejne paragrafy dostrzegałem siebie samego i przemianę, którą ja sam przeszedłem, a w zasadzie ciągle przechodzę, choć oczywiście podejście do wielu spraw mam zupełnie inne. 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Zmiana jest dobra, potrzebna, naturalna – tego dzisiaj jestem pewien. Nie jestem tą samą osobą co w 2013 roku, kiedy zaczynałem blogować, to pewne. I cieszy mnie to, że niektórzy śledzą tą moją zmianę i wyciągają z niej coś dla siebie. Pozdrawiam!

  4. Mikel Odpowiedz

    Moja tabelka wygląda słabo 🙁
    Ciężko się zmotywować, jakoś tak po pracy brak już chęci do działania.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A zrobiłeś jedną, czy dwie tabelki? Bo może warto spojrzeć również na to, gdzie mógłbyś kiedyś dojść i zacząć od maluuuuuutkich kroczków dzisiaj – bez rewolucji, nic na siłę, pomalutku. To przynosi efekty, nawet jeśli miałbyś na nie czekać wiele lat, prawda?

      • Mikel Odpowiedz

        Na razie zrobiłem jedną, jestem bardziej na etapie Twojej pierwszej tabelki,
        przynajmniej jeśli chodzi o wiek :D, bo życie trochę inaczej mi się poukładało.
        Myślę, że musiałbym zacząć od tego, żeby zwiększyć swoją aktywność fizyczną i do tego będę dążył.

  5. Hania Odpowiedz

    Dzięki za wszystko, co tutaj piszesz. To niesamowicie motywuje. Czytam od dawna, ale rzadko komentuję, myślę, że takich osób jest tutaj sporo. Mam to szczęście, że pracuję zdalnie i widzę, ile czasu dzięki temu zaoszczędzam i jak bardzo wzrosła jakość mojego życia. Widzę jednak dosyć poważne zagrożenie. Nawet jeśli nie jest się osobą towarzyską (ja zdecydowanie nie jestem), to warto poszukać zamiennika kontaktów międzyludzkich. Ale ogólnie praca zdalna <3

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Praca zdalna to naprawdę olbrzymia szansa, chociaż myślę, że większość z nas nie wykorzystuje jej nawet w części (w tym i ja!). Planuję cały cykl wpisów o tym rodzaju świadczenia pracy – być może już w styczniu. Pozdrawiam!

  6. Krzysztof A. Odpowiedz

    Z ogólnym przesłaniem artykułu o świadomym wykorzystaniu czasu się zgadzam, ale jednak dwie uwagi z mojej strony:
    – „nagle uwalniające się, dodatkowe zasoby czasu (na przykład: po przejściu na emeryturę przez mojego ojca) stanowią raczej problem, a nie szansę; jak życie nagle zwalnia i zostaje pustka, którą ciężko zagospodarować”. Rozumiem, że to indywidualna obserwacja, i w żadnym razie nie kwestionuję, że w przypadku Twojego ojca był to problem, ale… mimo wszystko zaskoczyłeś mnie. Po wielu innych blogerach bym się może takiego stwierdzenia spodziewał, ale że u Ciebie przeczytam implikację iż zwolnienie życia stanowi problem, szczerze się nie spodziewałem 😉 Mimo wszystko, jestem zdania, że szeroko pojęty relaks (oczywiście nie sprowadzający się koniecznie do leżenia na kanapie i patrzenia w ekran – choć od czasu do czasu nie widzę w tym nic złego, myślę o sporcie, spacerze, czasie spędzonym z rodziną czy cokolwiek ktoś sobie wymyśli) ma prawo stanowić dominującą część doby i nie być uznany za czas zmarnowany. I z tego przechodzę do drugiej uwagi:
    – Tobie 7h snu starcza, ale zauważ że mieścisz się w dolnych widełkach na załączonej grafice i to jest coś co jest cechą BARDZO indywidualną. To jest coś na co jestem niesamowicie wyczulony, bo już zbyt wielu widziałem ludzi, którzy próbowali robić z siebie nadludzi i skracać potrzebny im czas na sen „no bo przecież nie potrzebuję tyle, marnuję czas, więcej, więcej robić”. O ile na krótką metę można sobie na to pozwolić (ba, jest to umiejętność nawet przydatna w pewnych sytuacjach w życiu), to jednak na dłuższą metę to przyniesie więcej szkody niż pożytku. Może niesłusznie, ale odebrałem Twoje słowa jako właśnie „namawianie” do skrócenia snu, i o ile faktycznie ktoś przez godzinę dziennie przewraca się z boku na bok, to nie ma to sensu, ale jeśli jest to faktyczny sen – litości, nie!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hej, odnośnie pierwszej uwagi: relaks jak najbardziej, ale dobrze, żeby on również był zaplanowany i aktywny (czy to dla ciała, czy dla umysłu). Jeśli całe życie ten „relaks” to tylko klapnięcie na kanapie przed tv jako sposób na odmóżdżenie po ciężkim dniu pracy, to przełożenie tego zachowania na większy wymiar czasu po przejściu na emeryturę jest dość niebezpieczne. I to miałem na myśli.
      Jeśli chodzi o sen… nie jestem ekspertem, nie chcę się tu wymądrzać, ale wydaje mi się, że to są powiązane naczynia. Sen, aktywność fizyczna, poziom stresu, sposób odżywania, styl pracy itd. Najogólniej rzecz biorąc: uważam, że jeśli mamy zdrowo poukładane różne aspekty życia, to 7-8 godzin wydaje mi się wystarczające. Gdybym po 9-10 godzinach snu nadal chodził osowiały i ziewający, to myślę, że starałbym się przyjrzeć różnym aspektom mojego życia i doszukać się przyczyny takiego stanu rzeczy, bo być może coś jest nie tak. Owszem, jestem za szanowaniem swojego organizmu i słuchanie jego potrzeb – w tym tych, mówiących „pośpijmy jeszcze trochę”. Z punktu widzenia sportowca-amatora regeneracja jest szczególnie ważna, więc zdecydowanie o nią dbam. Ale jestem też za tym, żeby odróżnić potrzebę od zachcianki i naturalne potrzeby od tych, wymuszonych na przykład przez różne problemy zdrowotne, którymi być może warto się zająć.
      Mam nadzieję, że nieco rozjaśniłem, o co mi chodziło. A jednocześnie przepraszam, że wrzucam wszystkich do jednego wora, bo być może są ludzie, którzy mają wszystko fajnie poukładane i są perfekcyjnie zdrowi, a z jakichś przyczyn po prostu potrzebują tych 10 godzin w łóżku?

      • Krzysztof A. Odpowiedz

        Co do „zwolnienia życia” – rozumiałem przez to wykonywanie bez pośpiechu czynności dotychczas tak wykonywanych (np. zjedzenie na spokojnie wszystkich posiłków, zamiast „połykania w locie”) czy pozwolenie sobie na częstsze wykonywanie czynności, na które do tej pory czasu brakowało (np. gotowanie samemu) – zresztą to poruszyłeś w artykule jako zjawiska pozytywne i miałem wrażenie dysonansu, tak żę dzięki za rozjaśnienie 🙂 Jeśli chodzi o sen – tu też się zgadzam, gdybym po 9 godzinach snu nadal czuł się niewyspany to zdecydowanie byłby sygnał, że czemuś się trzeba przyjrzeć (nawet gdyby ostatecznym wnioskiem byłoby, „wszystko jest OK, po prostu tak mam” – przynajmniej byłaby to poinformowana decyzja). Zdanie „dobrowolne skracanie każdego dnia o 0,5-1,5 godziny, raczej bez przełożenia na lepszą jakość życia czy większą energię w ciągu doby” odebrałem jako skreślanie tego, że ktoś faktycznie może potrzebować tych, mieszczących się w normie, 9h. I żeby nie było – nie poczułem się tym osobiście dotknięty (a nawet gdyby, to byłby to mój problem a nie Twój 😉 ), bo mi też starcza 7-8h… chyba że z różnych przyczyn cały tydzień śpię po 6 i potem w weekend muszę to „odbić”. Pewnie są jednostki które będąc perfekcyjnie zdrowe i poukładane potrzebują tych 10h, tak jak i takie, którym rzeczywiście wystarczy 5h, ale na pewno nie jest to większość z nas. Co do naczyń połączonych – również nie jestem ekspertem, ale wydaje się to logiczne. Szczególnie, że o ile dobrze pamiętam, to właśnie brak aktywności fizycznej jest podawany jako jedna z możliwych (i dość prawdopodobnych) przyczyn bezsenności – umysł jest zmęczony, ale ciało jeszcze niewystarczająco żeby szybko zapaść w sen.
        Jeszcze raz dzięki za sprostowanie, i przy okazji mam nadzieję, że moje „czepianie się” w komentarzach wybrzmiewa bardziej jak chęć dyskusji, niż ataki na to co piszesz? Bo zdecydowanie to pierwsze jest moim celem, nie drugie 😉

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Jasne, odbieram Twoje komentarze właśnie jako chęć dyskusji. Mam nadzieję, że również wartościowej dla innych. Pozdrawiam!

    • kapiszon Odpowiedz

      No właśnie dla mnie 7 godzin snu to zdecydowanie za mało. Gdy tyle spałem to musiałem sobie robić jakieś drzemki w ciągu dnia albo odsypiać w weekend. Pamiętam że gdy miałem możliwość przez tydzień spania po 8-9 godzin to po tym tygodniu czułem się jak nowo narodzony. Dla mnie taką optymalną dawką snu jest 8 godzin dziennie. Gdy śpię krócej to obija się to na mojej wydajności i samopoczuciu. Każdy ma inny organizm, jeden potrzebuje więcej snu inny mniej. Jednemu lepiej się pracuje o 6 rano a innemu dopiero po 22. Dlatego takie radykalizowanie żeby sobie odjąć tę godzinę snu to będziemy lepszą wersją siebie uważam za lekkie przegięcie. Owszem znam takich co im niby wystarcza i 4-5 godzin snu, albo mogą 2 doby nie spać i pracować ale to wszystko raczej do czasu. Trochę mi się w tym wpisie przypomniał stary dobry Wolny – czyli na siłę wciskanie swoich poglądów. Oczywiście bez urazy Wolny 🙂 Myślę że każdy czepie z tego co piszesz na blogu niektóre najlepsze dla siebie rozwiązania i pomysły bo gdyby tak każdy kopiował wszystko 100% to też by źle wyszło 🙂

    • Nadlud, Odpowiedz

      Jestem na tym etapie. Od 3 miesięcy 3 do 5h snu. Jeszcze wystarcza… Ale od lutego odesypiam!

  7. magda1enka Odpowiedz

    Hej, piszesz że na pracę zawodową schodzi Ci 5h dziennie. A jak to wygląda formalnie? Pracujesz na 5/68 etatu, czy na cały, ale po prostu wyrabiasz sie z pracą w 5h? Zastanawiam się, jak to wygląda pod względem… sama nie wiem, jak to nazwac – załóżmy, że pracodawca przeczyta ten wpis i będzie wiedział, że Ty to Ty. Czy wiedząc, że swoje obowiązki z „pełnego etatu” wykonujesz w 5h – doda Ci kolejne? To jest ogolnie ciekawy temat – np. automatyzacja swojej pracy i „uwolnienie” w ten sposób zasobów czasowych.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Formalnie pracuję na cały etat. Praca zadaniowa to ustna umowa pomiędzy mną a moim bezpośrednim przełożonym. Tak długo, jak dostarczam wartości, które on oczekuje i zdejmuję mu z głowy część tematów, nikt mnie nie pyta o to, w jakim wymiarze czasu to robię. Wszystko opiera się na zaufaniu… zresztą o pracy zdalnej będzie niedługo cała seria, cierpliwości 😉
      PS Gdyby ktoś teraz spróbował mi dodać na stałe pracy 'pod korek’, miałbym bardzo poważny orzech do zgryzienia, bo w gruncie rzeczy wcale nie musiałbym się na to godzić…

  8. Weronika Odpowiedz

    Polecam aplikację RescueTime. Instalujemy sobie na komputerze i jako wtyczkę do przeglądarki, i raz na tydzień dostajemy ładny raporcik z podsumowaniem – ile godzin poszło na facebook’a, a ile na inne rzeczy 😉 Jakiś czas temu wzbudziła we mnie takie poczucie winy, że aż ją wyłączyłam 😀 Ale tak serio to chyba zaraz włączę ją z powrotem. Co prawda obecnie stan zdrowia wymaga ode mnie „wrzucenia na luz”, ale przecież ten luz to niekoniecznie musi być facebook, prawda?

    • Weronika Odpowiedz

      Zainstalowane 😀 Tym razem dorzuciłam sobie jeszcze wersję na telefon. Cel na nowy rok – zmniejszyć ilość czasu zmarnowanego do minimum…
      (Żeby nie było – dla mnie rozrywka to nie jest czas zmarnowany, ale facebook czy wykop już jak najbardziej tak…)

  9. Daniel Odpowiedz

    Tak myśle o tym polskim przeciętnym zjadaczu chleba i myślę, że tam może w mianowniku powinno być 60 minut a nie 100. Tenprzecinek jest mylący ale wtedy praktycznie dochodzi się do 24 h.

  10. Aleksander Nowakowski Odpowiedz

    Wow! Tak szczegółowe rozpisanie swojego dnia i jego elementów u mnie graniczy z cudem, bo za każdym razem dzieje się coś innego 🙂 Ale widzę, że i ja mógłbym ze swoich 1440 minut wyciągnąć jeszcze więcej 🙂

  11. Szymon Odpowiedz

    Cieszę się, że mówiąc o śnie dałeś wzmiankę o dzieciach :). Mam dwójkę małych dzieci i czekam chwili jak wrócę do „normalności”, czyli fizycznej możliwości wysypiania się i wstawania rano, tak jak to kiedyś było (nawet na chwile udało się wrócić przy pierwszym, zanim pojawiło się drugie).
    Przy nie przespanych nocach (kilkukrotnych pobudkach itd.) 7h spędzone w łóżku to nie to samo.
    A też jestem ogromnym zwolennikiem planowania czasu i dobrego wykorzystywania, ale gdy człowiek notorycznie zmęczony i nie wyspany to niestety ciężko cokolwiek zaplanować :/

  12. Yerbogadacz Odpowiedz

    Takie fajne wpisy uświadamiają mi nie pierwszy raz kilka rzeczy, tzn. jak mało mamy rzeczywiście wolnego czasu i jak bardzo warto to dobro pielęgnować, jak jest to cenne. Niemal traktuję swój wolny czas jak prezent, na który czekam i cieszę się nim jak bobas : ) Już wiem jak dobrze jest planować aktywne działania w tym czasie, czy też pomysły na wypoczynek. Teraz jak jadę autobusem, stoję w kolejce albo siedzę bezproduktywnie w robocie – bo akurat jest taki moment, to staram się myśleć i zapisywać wszystkie wpadające do głowy pomysły na spędzenie czasu wolnego czy zrobienie czegoś wtedy fajnego. Polecam taki system zapracowanym, bo kiedy już osiągniesz swoje upragnione wolne popołudnie to możesz stracić ten czas na wymyślanie jak najlepszego sposobu celebrowania tych chwil. I możesz ich w ogóle więc nie mieć 😀

  13. Iza Odpowiedz

    Cześć Wolny, piszę po raz pierwszy, choć czytam od dawna. Twoje przemyślenia są dla mnie bardzo inspirujące. Bardzo dziękuję, że się nimi dzielisz. Czy byście w raz z Wolną pokusili się o przedstawienie także podziału dnia Wolnej? Żyjąc w rodzinie to, ile i na co mamy czas, zależy bardzo od podziału obowiązków. Z poprzednich wpisów wnioskuję, że pewne działania upraszczacie, by spędzać nad nimi mniej czasu. Przykładowo w gotowaniu stawiacie na zdrowe posiłki, ale proste i szybkie w przygotowaniu. Ciekawa jestem, czy te 1.5h dziennie (jedzenie+gotowanie) jest porównywalne z czasem Wolnej. Podobnie ciekawa jestem jak z codziennymi obowiązkami domowymi. Proszę, w żadnym razie nie potraktuj tego jako próbę ataku. Bardzo dużo czasu spędzamy z mężem na gotowaniu i sprzątaniu po gotowaniu (prace domowe). Pracujemy, by to gotowanie uprościć (z jednoczesnym zachowaniem jakości posiłków), na rzecz celebrowania posiłków z rodziną i wspólnych chwil poza kuchnią. I jeszcze jedno pytanie, czy w czas przeznaczony dla rodziny wliczasz także pielęgnację dzieci, jak np.kąpanie, ubieranie itp.? Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję za dużą dawkę rozsądnych porad.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciekawe pytanie, na które nie mam gotowy odpowiedzi. Jesteśmy raczej tradycyjnym modelem rodziny, głównie ze względu na to, że kiedyś ja dużo pracowałem, a Wolna miała aż 5 lat przerwy od pracy. Dlatego Ona pewno spędza więcej czasu niż ja z dziećmi i w kuchni, ale nie umiem powiedzieć, o ile więcej. Reagujemy też dynamicznie na to, co się u nas dzieje. Kiedy Wolna ma ciasno ułożony grafik lub dużo pracy przy projektach, ja przejmuję ile mogę. W przyszłości może to jeszcze bardziej pójść w stronę równowagi w tych aspektach życia.

  14. Kasia Odpowiedz

    Mnie zastanawia kwestia transportu. Co to znaczy, że poświęcasz na niego 0 czasu? 😉 Wydaje się to nieprawdopodobne. Jak to liczysz? Skoro jedziesz do pracy rowerem, to znaczy, że to już czas na sport?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *