Końcówka roku to naturalny czas na wszelakie podsumowania. Dlatego dzisiaj poświęcę kilka akapitów odnośnie naszej Pracowni Dobrych Wnętrz i dobroczynności. Jak to się łączy i do czego zmierzam? Już wyjaśniam.
Po ciągnącym się w nieskończoność okresie, kiedy tylko deklarowaliśmy chęć pomocy innym (lub pomagaliśmy bardzo niewielkimi kwotami), i u nas przyszedł czas na działanie. Od pewnego czasu odkładamy regularnie kilka stówek każdego miesiąca, które dopisujemy do kategorii „dobroczynność” (dla zainteresowanych: nadal korzystamy z systemu funduszy celowych, opisanego tutaj). Do tej pory ta górka rosła i istniała tylko w naszym excelu z budżetem domowym, a w związku z tym, bidula nie potrafiła zdziałać nic dobrego. W konsekwencji i my nie do końca czuliśmy, że rzeczywiście komuś pomagamy.
Tak wygląda stan naszych funduszy celowych na koniec 2018 roku (a raczej wyglądał, przed wykonaniem przelewu, o którym piszę niżej). Po zaledwie 14 miesiącach uzbieraliśmy niemal 44 000 zł na różne cele, które realizujemy na bieżąco, lub z którymi czekamy na właściwy moment. Te pieniądze trzymamy na koncie oszczędnościowym, ale w obliczeniach zakładamy, że to wszystko jest już wydane. Dzięki temu, nawet duże, jednorazowe wydatki nie wpływają negatywnie na naszą wartość netto. Więcej o tym pisałem w tym wpisie.
Mimo to, miesiąc w miesiąc dorzucaliśmy do pieca wierząc, że nadejdzie dzień, w którym spożytkujemy te oszczędności w sensowny sposób. A jednocześnie taki, który nam samym da poczucie, że robimy coś dobrego dla innych; że dajemy, zamiast tylko brać. Przyznaję też, że jedną z naszych motywacji jest również nasze dobre samopoczucie jako darczyńców, wynikające ze świadomości czynienia dobra. Uważam, że to tak samo dobra motywacja jak każda inna – o ile zmobilizuje Cię do wyciągnięcia ręki do drugiego człowieka! Mamy już po 30-kilka lat i coraz bardziej przestawiamy się w tryb dawania i tworzenia, o czym ostatnio pisałem. Otrzymaliśmy już wystarczająco dużo, wykorzystaliśmy wiele okazji i odpowiednio przepracowaliśmy całą górę pozytywnych zbiegów wydarzeń – teraz jest czas na to, żeby wyciągnąć rękę do innych i stworzyć im warunki bardziej sprzyjające do rozwoju na różnych płaszczyznach.
Z pomaganiem innym jest jak z oszczędzaniem: najlepszy moment, żeby zacząć był dawno temu. Kolejny najlepszy moment jest właśnie teraz. Ponieważ konsumujemy relatywnie mało, to z jednej strony – nie pędzimy po więcej, a z drugiej – skoro nasz pociąg na razie gna bez zająknięcia, to czemu nie wykorzystać tego w nieco lepszy sposób, niż dotychczas? Przecież ani nie przejemy, ani nie zabierzemy do grobu efektów naszej pracy na tym świecie – czemu więc nie pomóc komuś, kto ma w życiu mniej szczęścia? Takie właśnie proste, racjonalizatorskie podejście poskutkowało tym, że właśnie wykonaliśmy pierwszy poważniejszy w naszym życiu przelew na konto programu Pajacyk.
Czemu akurat tam? Nie będę czarował, namawiał, zachwalał: nie robiłem wielkiego rozpoznania i nie prześwietlałem setek fundacji, które spełniłyby jakieś wysublimowane kryteria. Mi osobiście wystarczyło, że Michał wykonał kawał dobrej pracy i wybrał Pajacyka jako beneficjenta swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Jego wywiad z Janiną Ochojską i Magdaleną Szymczak oraz wpisy odnośnie rozsądnego pomagania innym (klik i klik) – to wszystko przekonało mnie, że zaufałem programowi Pajacyk oraz działaniom Polskiej Akcji Humanitarnej. Mam jednocześnie świadomość, że jest mnóstwo innych, równie (a może i bardziej?) sensownych alternatyw (w zależności od kryteriów, którymi się kierujemy). Nie mówiąc o tym, że istnieją też tysiące rodzin, którym regularne wsparcie w wymiarze kilkuset złotych pozwoliłoby na wyjście na prostą – a przecież taka bezpośrednia pomoc, której efekty widzisz na własne oczy, cieszy najbardziej. Ale miałem świadomość, że z różnych przyczyn nie zmobilizuję się do takiego bezpośredniego działania (chociaż wcale go nie skreślam w przyszłości). Dlatego postanowiłem działać już teraz – tak, jak mogę i potrafię. Jestem dość dobry w zarabianiu pieniędzy, dlatego dzielenie się częścią z nich wydaje mi się najlepszym na tą chwilę sposobem na pomaganie drugiemu człowiekowi. Zwłaszcza, że mam świadomość, że inni mieli miej szczęścia w życiu i zwyczajnie, z najróżniejszych powodów, nie są w najlepszej sytuacji finansowej. A świadomość, że powyższy przelew to aż 1000 ciepłych posiłków, które mogą trafić do brzuchów piątki dzieci przez cały rok (200 posiłków na dziecko, czyli wystarczająco na cały rok szkolny), daje poczucie realnej pomocy potrzebującym.
Jakby tego było mało, te 5000 zł podarowane Pajacykowi przełoży się na 1600 zł zaoszczędzone przez nas na rozliczeniu z fiskusem za rok 2018! To jest naprawdę efekt „wow”: wykonałem przelew na 5000 zł, a realnie wydam 3400 zł! No dobrze, trzeba nadmienić, że te pieniądze były już opodatkowane, a do tego weszliśmy w drugi próg podatkowy, więc nie każdy osiągnie taki rezultat. Ale skoro jestem w tym gronie, to mam jeszcze większą motywację do pomocy!
Właśnie w ten sposób „poproszę” Urząd Skarbowy o odpuszczenie mi 32% z 5000 zł za rok 2018.
Jak to wszystko ma się do naszej Pracowni Dobrych Wnętrz? Ta działalność ma na celu dalszą aktywizację zawodową Wolnej – a dokładniej, przejście z etatu na „swoje” i robienie tego, w czym moja lepsza połówka najbardziej się realizuje. To silna motywacja, ale absolutnie nie jedyna. Ponieważ finansowo wiedzie nam się lepiej niż dobrze – postanowiliśmy, żeby z każdego wykonanego projektu odprowadzać 10% na działalność dobroczynną. Z jednej strony – niedużo, z drugiej: mówimy o przychodzie, a więc kwotach przed opodatkowaniem, oZUSowaniem czy uwzględnieniem innych kosztów. Innymi słowy – nieważne, czy sami wyjdziemy na plus na koniec miesiąca; przelew na Pajacyka i tak pójdzie. Jestem pewien, że to da nam jeszcze większą motywację do działania i sprawi, że praca, którą wykonujemy będzie bardziej użyteczna. Nie tylko dla naszych klientów, ale również – dla dzieciaków, które dzięki nam i naszym klientom dostaną ciepły posiłek, na który w domu nie zawsze mogą liczyć. To takie sprzężenie zwrotne, które daje nam dodatkowy zastrzyk energii i mobilizuje do pracy: nawet jak się nie chce, nawet jak można odpuścić.
Na koniec – skoro już piszę o naszej działalności – krótkie podsumowanie 2 miesięcy prowadzenia naszej pracowni. W tym czasie zrealizowaliśmy 3 projekty o różnym stopniu skomplikowania, zarabiając na tym 1950 zł. Koszty były minimalne (działamy na podstawie działalności nierejestrowanej, co dodatkowo ogranicza bieżące obciążenia) i wiązały się głównie z wydrukowaniem wizytówek, ulotek czy zakupem domeny. Wydaliśmy w sumie około 150 zł, czyli – jakby na to nie patrzeć – jesteśmy na plus 🙂 Chociaż odprowadzenie podatku od tego przychodu jeszcze przed nami…
Efekty naszych działań na razie nie są spektakularne, ale działamy na spokojnie, metodycznie, w dodatku równolegle z pracą zawodową, którą oboje wykonujemy. Nasza praca jest twórcza i nie wymaga na razie niemal żadnych nakładów inwestycyjnych – to ważne, bo już od pierwszego dnia widzimy, że jesteśmy w stanie wyjść na swoje, nawet uwzględniając dodatkowe obciążenia, które za jakiś czas przyjdzie nam płacić.
Z ciekawostek: przełożenie bloga na wyniki naszej działalności jest niemal zerowe. Było kilka zapytań, był jeden mini-projekt (~ 10% udziału w dotychczasowych przychodach), ale ewidentnie widać, że klienci trafiają do nas z innych źródeł.
Zakończę wnioskiem oczywistym: warto pomagać. Na różne sposoby, w różnych sytuacjach, tak jak potrafisz i chcesz. Zachęcam do wyciągania ręki do innych, niezależnie od pobudek i motywacji. Ważne, że czynisz dobro. Które ma w zwyczaju powracać 🙂
PS Czemu akurat 5000 zł? Bo tyle nastukaliśmy do naszej wirtualnej skarbonki-dobroczynki 😉 Nie jestem w stanie przewidzieć, co będzie dalej, ale myślę, że to całkiem niezły początek, na którym będziemy budować dalej.
PS2 Jeśli ktoś odbierze ten wpis jako chwalenie się tym, jacy to jesteśmy niesamowicie wielkoduszni, to… zachęcam do ponownej lektury, tym razem ze zrozumieniem 😀