Kochani! Dzisiaj rano, podczas radosnej, bo sankowej, podróży do przedszkola pomyślałem, że wystartuję z nową serią wpisów. To całkowity spontan, chociaż już od jakiegoś czasu dzielę się z Wami migawkami z mojego życia na Instagramie – kilka zdjęć, parę zdań, zwykle jakiś wniosek. Prosta forma, która – według mnie – również daje wartość, a przy okazji sprawia, że poznajecie lepiej mnie i sposób, w jaki żyję. Chcę też pokazywać codzienność, którą stworzyłem właśnie dzięki podejściu do życia i finansów, które opisuję na blogu. Moim celem nie jest stanie się jakimś nieuchwytnym, poważnym panem blogerem finansowym, tylko kimś, kto zachęci Cię do szukania alternatyw i kwestionowania szarej codzienności – a jak to zrobić lepiej, niż na własnym przykładzie?
Rusza więc seria „migawki” – będą to krótkie wpisy, zwykle poruszające konkretny temat z mojego życia, ale w żadnym stopniu go nie wyczerpujący. Założenie jest proste: całość tworzenia wpisu nie może zająć więcej niż godzinę. To bardzo ambitne zadanie zważywszy na to, że zwyczajowo każdy wpis to co najmniej 5 godzin (czasami duuużo więcej). Dlatego prosiłbym o wyrozumiałość, zarówno w odniesieniu do objętości, jak i samej treści. Tutaj nie ma miejsca na kompleksowe, poukładane wpisy wyczerpujące temat. Będziemy wspólnie eksperymentować – co Wy na to? 🙂
Dzisiejsza historia jest o spełnianiu marzeń i realizowaniu celów. Otóż mniej więcej pół roku temu zacząłem pracować nad celami oraz ich planowaniem. Wcześniej to wszystko jakoś tak leciało, jak pewnie u większości z Was. Ale nie po to zagłębiłem się w twórczość Mirka Burnejko, żeby nic z niej nie wyciągnąć ;). Ten człowiek-orkiestra dość mocno wpłynął na mnie, jeśli chodzi o wybieganie w przyszłość – nie tylko myślami, nie tylko w sposób 'fajnie by było’ czy 'kiedyś warto by zrobić to czy tamto’. Chodzi o coś zdecydowanie więcej: o konkretne działania, na przykład randkę z żoną, podczas której siedliśmy przy jednym stole i rozpisaliśmy sobie na kartkach nasze wspólne i indywidualne cele w bliższej i dalszej perspektywie. A później je zaplanowaliśmy. Podzieliliśmy na etapy. Zdefiniowaliśmy kroki, jakie musimy zrobić, żeby je osiągnąć. W związku z tym stworzyłem dedykowaną podstronę, gdzie zdefiniowałem konkretne cele na 2019 i gdzie będę regularnie aktualizował postęp w ich wykonaniu! Spodziewaj się więc, że wspomnę o tej liście jeszcze nie raz 🙂
A od tego wszystko się zaczęło…
Temat jest bardzo obszerny, a ja przecież miałem o morsowaniu 🙂 Właśnie ono było moim pierwszym, małym, niewinnym celem, który zdefiniowałem sobie jakiś czas temu. Z czasem – i wraz z obniżającą się temperaturą – byłem coraz bardziej zdeterminowany do realizacji tego założenia, a także ciekawy, czy rzeczywiście się odważę. Chciałem pozytywnie wpłynąć na swoje zdrowie, ale przede wszystkim: zdobyć doświadczenie i przeżyć coś nowego, nieznanego, a nawet… potencjalnie ryzykownego.
Kiedy zorientowałem się (korzystając z Facebooka, którego chyba nigdy nie polubię…), że w drugi dzień świąt morsy z Grudziądza zbierają się na wspólną kąpiel, planowany przyjazd do teściów wydał mi się zdecydowanie lepszym pomysłem, niż wcześniej 😉 Wyciągnąłem z szafy moje stare neoprenowe buty (kiedyś pływałem na desce windsurfingowej), kąpielówki, ciepłą czapkę i rękawiczki i tak przygotowany, ruszyłem z rodziną do Grudziądza.
Po wyjściu z wody, przez kilka minut walczyłem z ubraniami, ale moje zdrętwiałe palce i stopy nijak nie chciały współpracować 🙂 Nagle poczułem przeraźliwy chłód… szczerze mówiąc, jeszcze nigdy nie było mi tak zimno, jak wtedy! Przestałem czuć stopy, a ręce tak mi się trzęsły, że wylałem pół kawy z termosu 😉
Długo dochodziłem do siebie… kilka warstw ubrań, a później długa i gorąca kąpiel, po której w końcu przestałem marznąć. Czy czułem się później jakoś inaczej? Raczej nie – skutki zdrowotne na razie są obojętne (jak nie chorowałem przed morsowaniem, tak i nie choruję teraz :), chociaż nie powiem, żebym nie czuł się troszkę dumny z tego, czego dokonałem. A uśmiech nie schodził mi z twarzy przez cały dzień (nawet, kiedy z zimna szczękałem zębami)! W końcu zostałem morsem i to na pewno nie była moja ostatnia kąpiel w zimnej wodzie! Nie sądzę, żebym nagle stwierdził, że weekend bez morsowania jest stracony, ale powtórzenie tej zabawy w morzu to idea, która już mi chodzi po głowie!
No i jak? Czy taka forma przekazu, jako dodatkowy wpis przypadł Ci do gustu? Czy jesteś zainteresowany kontynuacją cyklu? Na przykład w piątki, na dobre i luźne zakończenie tygodnia 😉 Daj znać, co o tym myślisz! A kiedy zajrzysz czasami na bloga, żeby sprawdzić, czy coś nowego się tu pojawiło, pamiętaj o spojrzeniu, jak mi idzie z celami na ten rok!
[poll id=”4″]